Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 7 z 18 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 12 ... 18  Next

Go down

Pisanie 28.05.17 23:49  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
Zdyszany, mokry od potu i z wyraźną trwogą na ustach wylał się z pokoju przywódcy, wsparty dłonią o nierówną, wilgotną ścianę. Przekazał wieść o zaginięciu jednego z Psów najszybciej jak potrafił, tempo swojej misji przypłacając jak zwykle tym, czego i tak nie miał w nadmiarze - zdrowiem. Bieg po Desperacji z jawnym zmęczeniem na barkach nie był najlepszym pomysłem, o czym teraz przypominał aniołowi nie tylko rozpruwający ból w płucach, ale też pieczenie w nogach, drżenie rąk... ciążyła mu głowa.
Widział, że mijał krążących po korytarzach chętnych, którzy zaraz mieli wysypać się z siedziby i pognać w miejsce, zgodne z jego wytycznymi: do kasyna. Modlił się w duchu, by Kesil, osoba bardzo bliska jego sercu, a przy tym przypadkowy informator Psów, miał rację, co do podawanych danych, bo inaczej podopieczni anioła tylko stracą cenny dla nich - a jeszcze cenniejszy dla Kirina - czas. Rozmasował bolącą głowę, w której kotłowało się dużo za dużo myśli, w efekcie ciążących na nim jeszcze bardziej. Czuł, że chyba przekroczył własny limit, nareszcie zgadzając się z własnym ciałem, że potrzebuje wypoczynku.
Wpadł do dużego salonu, który nagle opustoszał, gdy wydano rozkaz do wymarszu po jednego z nich. Normalnie pewnie odszukałby w tej pustce kolejny powód do niepokoju, wróć, normalnie poszedłby prosto do lecznicy i zaczął układać bandaże, ścielić puste łóżka, albo robić jakiekolwiek notatki w prywatnym notesie, nawet nie myśląc o tym, by zahaczyć o salon. A jednak - legł jak długi na wytartą kanapę, niemal natychmiast pogrążając się w długo niezaznanym śnie.


{ ... }

- Ourell!
Blondyn poruszył się niespokojnie na kanapie, przez dłużącą się chwilę nie potrafiąc całkowicie rozbudzić się z błogiego stanu. Mając wciąż zamknięte oczy, dźwignął z lekkim zawahaniem łeb, kierując go ku zasłyszanemu imieniu.
- Ourell, jesteś potrzebny, natychmiast!
Napięcie wyczuwalne w głosie dziewczyny dało mu dodatkową motywację, by ponownie włączyć się do gry i podnieść o dziwo całkiem wypoczęte ciało do pozycji siedzącej. Będąc wciąż na wpół trzeźwym, otworzył oczy, oblewając błękitnym spojrzeniem poruszoną do granic możliwości Rainbow. Wydawała się wrzeć równie mocno, co całe otoczenie. Jakim cudem nie obudziły go te szmery w tle? Te szepty, głośne szczekania, tupoty stóp? Przecież wszyscy wiedzieli, że Psy wróciły do budy. Momentalnie ogarnął go stres. Nie musiał dopytywać się o przebieg wydarzenia. Jego wzrok skłonił Dobermankę, by sama wszystko mu streściła.

{}

- Chryste…
To zadziwiające, jak byli zgodni z Saną, co do sposobu reagowania na widok pokoju medycznego. Zachariel, teraz już całkowicie rozbudzony wpadł do lecznicy z tym samym zimnym zawzięciem, które towarzyszyło mu podczas wbijania się w wir pracy. Zachowywał zimną krew i pomimo poruszonych słów, twarz wydawała się nieugięta.
W rzeczywistości stres właśnie pożerał go od środka.
Nie witając się z nikim – nietaktownie, ale należy tu samemu przyznać: czy warto było marnować czas na powitania? – natychmiast podleciał do sekretarza, trafnie zauważając, że choć stan obojga pacjentów był zły, tak ten Pudla był zdecydowanie gorszy. Sana ustąpiła miejsca przy Skoczku, podarowując całą swoją uwagę Rumcajsowi. Uporawszy się z miską pełną wody, postawiła ją tuż u jego stóp, samej z przejęciem próbując pomóc mu pozbyć się ubrania i lepiej przyjrzeć obrażeniom.
- Rozumiesz co do ciebie mówię? Słyszysz mnie? – rzuciła mu pytania, nim w ogóle dotknęła skóry. Chciała sprawdzić czy poprzez otwarte oczy Wyżła patrzył w miarę trzeźwo myślący człowiek czy wycieńczona kukła, która ledwie trzymała się przytomności. – Opowiedz mi co ci się stało. – poprosiła, a uporawszy się z odzieniem – o ile uporać się zdołała, a Rumcajs nie stawiał oporu – zaczęła oczyszczać ranę szmatą zamoczoną w wodzie.
Tymczasem Ourell pochylony nad Skoczkiem, oczywiście w pierwszym odruchu przyłożył mu palce do szyi – mądrze do tej mniej rozszarpanej części ciała – i sprawdził czy chłopaka w ogóle należy nazywać jeszcze pacjentem czy przy okazji nie przemianował się na trupa. Odetchnął z ulgą, gdy Chris po raz kolejny okazał się wielkim szczęściarzem. Co innego mógł powiedzieć o samym sobie, gdy doskonale wiedział, że dzisiaj może po raz kolejny wylądować bez energii na ziemi. Obrażenia sekretarza, jak i jego mizerny stan skłoniły Zachariela do podjęcia dość szybkiej decyzji – użycia mocy.
Bez najmniejszego wstrętu ostrożnie przyłożył dwa palce do rozpłatanej szyi i barku Pudla, skupiając swoją moc na właśnie tym fragmencie. Trudno powiedzieć, by zadziałała bajecznie szybko i niemal magicznie skutecznie, jednak bez wątpienia zatamowała krwawienie, a nawet podreperowała znaczną część całej rany. Chwała Kreatorowi, że tego samego dnia uciął sobie drzemkę, bo inaczej już leżałby bez życia na ziemi, wycieńczony zużyciem mocy. W istocie poczuł, że energię znacznie z niego uciekła, jednak poza lekkim zachwianiem i wszechobecnymi mroczkami, nawet zdołał utrzymać się w pionie. Być może nie tylko sen, ale okrojona dawka zawdzięczała mu podtrzymanie własnej przytomności. Nie chciał lecieć na całość, czując, że istniała możliwość przybycia kolejnych rannych, a nikomu by nie pomógł, gdyby ogarnęła go niedyspozycja.
Skoczek wciąż był w stanie zdecydowanie złym. Żaden siniak mu nie zniknął, żadne zadrapanie nie zbladło, nie wyprzystojniał. Za to nabrał odrobinę koloru oraz oczywiście, przestał balansować na granicy życia i nieżycia, poprzez podreperowania rozszarpanego boku. Być może nagły, niespodziewany przypływ energii od anioła, która teraz zaczęła pobudzać i motywować ciało sekretarza do walki o przetrwanie, zmusi go do odzyskania przytomności.
Ponownie się zachwiał, w ostatniej chwili łapiąc się o metalową ramę łóżka. Sana obrzuciła go rozgniewanym spojrzeniem – nie lubiła, gdy kolega po fachu sobie mdlał, zostawiając jej cały burdel do posprzątania. Sam Ourell nie wydawał się tym przejęty. Przetarł szybko twarz, chcąc nabrać sił do dalszych procedur związanych z opatrywaniem.
- Rumcajsie, czy Kirin został uratowany? Gdzie są pozostali? – pozwolił sobie na kontrolne pytanie, nim chwiejnym krokiem nie cofnął się po pudełko z igłami i nićmi.
Tymczasem Sana burcząc coś nieprzyjemnie pod nosem, wciąż drażniła Wyżła zimną wodą. Niemniej, rana zaczynała wyglądać lepiej, to jest… bardziej estetycznie. Bez tynku, piachu i kurzu.
- Co wyście tam robili… - rzuciła wyżynając po raz któryś czarną od brudu szmatę.

|| Wybaczcie ewentualne błędy – część pisałam na telefonie. W razie jakichkolwiek pytań, zastrzeżeń czy próśb, uderzajcie śmiało na PW Ailena. Jakbym zapomniała o jakichś obrażeniach (nie tylko w tym pierwszym poście, ale ogółem), to też dajcie mi znać.

× Ourell nie będzie w stanie po raz drugi użyć mocy leczenia na tej fabule. Jeżeli jednak się zdecyduje: straci przytomność.
× Skoczek może powoli się rozbudzać, czuć ból, może nawet się odezwać. Zachariel nie poleciał na całość, ale przelał Ci tej energii dość dużo.
× Rum, mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że założyłam, że Sanie udało się rozebrać Adama. Jeżeli uznasz, że Twoja postać nie pozwoli na któreś z jej ruchów (lub w ogóle padnie gdzieś nieprzytomna po drodze) śmiało ignoruj moje opisy i pisz co uważasz za słuszne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.06.17 23:13  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
......Szczęśliwy dzień? Chyba jednak niekoniecznie. Chrisa prędzej można było nazwać największym pechowcem, jakiego widziała ziemia, niż szczęściarzem. Nie dość, że Kirin i Hemofilia nieźle go poobijali, to dodatkowo w kasynie porobił jeszcze za ścierkę. Nie, żeby miał to za złe Ryan'owi (w sumie i tak było mu to obojętne), ale ewidentnie miał powody do bycia niezadowolonym. Pewnie z pojedynczą jednostką dałby sobie radę, ale rozszalały poziom E z jednej strony i rozjuszona Hemofilia... cóż, Pudel nie spodziewał się ataku ze strony sojuszników, stąd też jego dość fatalny stan. Zresztą, ostatnimi czasy obrywał głównie od swoich, co powoli zaczynało być męczące. Dodatkowo teoretycznie właśnie zaliczył nadprogramową drzemkę w godzinach pracy, a jak zna już swoje szczęście - Growlithe pewnie go z tego rozliczy. Zakładając, że będzie go z czego rozliczać, bo jak na razie stan sekretarza zdecydowanie był nie do pozazdroszczenia. Był całkowicie bezwładny, zdany na różnego rodzaju decyzje zastępcy Wilczura. Może to i dobrze, że odebrało mu świadomość - przynajmniej nie musiał zaciskać zębów i udawać, że wszystko jest w porządku. Z drugiej strony wracanie jako jedyny nieprzytomny... hmh, była to dość nieprzyjemna, w pewnym sensie zawstydzająca myśl. Póki co jednak Pudel nie miał jak się tym przejmować - nieprzytomny nie miał nawet słowa do powiedzenia. Przynajmniej bólu nie czuł, to było jedyną zaletą obecnej sytuacji. Za to widać było, że jego organizm nie czuje się najlepiej, oddech miał płytki, ale przyspieszony, dodatkowo jego ciało było rozgorączkowane - trudno powiedzieć, czy przez odniesione obrażenia, czy też raczej przez gorąc, który panował w kasynie.
Cóż, wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Teoretycznie więc powinno być tak samo z tym, co złe, prawda?
Nagłe przebudzenia Pudla ciężko było zakwalifikować do którejś z tych kategorii. Z jednej strony odzyskał dzięki Ourell'owi przytomność co powinno być jakimś pozytywem, ale z drugiej ponownie zaczął odczuwać cały nagromadzony dotychczas ból. Niebieskie ślepia sekretarza otworzyły się szybko, a on sam obiegł dzikim spojrzeniem całe pomieszczenie. Ponownie podskoczyło mu tętno, jednak dość szybko rozpoznał główny gabinet medyków oraz znajome twarze. Wypuścił z sykiem powietrze, próbując podźwignąć się do siadu, co z kolei sprawiło, że wszystkie rany i zadrapania dały o sobie znać. Szczęka Chrisa zadrgała, a w jego oczach zamiast lęku widoczna była złość. Pudel zadygotał - stara oznaka schodzącego stresu, ale jednocześnie zacisnął jedną dłoń w pięść.
Po raz pierwszy od dawna sekretarz Psów był wściekły. I nie w ten udawany, teatralnie dramatyczny sposób, a naprawdę porządnie rozzłoszczony. Był na tyle wściekły, że na chwilę jego oczy rozbłysły charakterystycznym drapieżnym błyskiem, a skóra gwałtownie napięła się. Jeszcze chwila, a wybuchnie. Zmieni się. Trafi go jasny szlag.
Wziął głęboki wdech. Wypuścił nagromadzone powietrze. Przymknął ślepia, czekając na moment, w którym świat przestanie się kręcić. Uniósł dłoń do barku, chcąc sprawdzić jego stan. Przestał krwawić. Generalnie czuł się nieco lepiej, ale nie potrzebował lustra by wiedzieć, że wygląda tragicznie.
- Rumcajs - ochrypły głos Chrisa był ledwo słyszalny.
Tym razem naprawdę dźwignął się do siadu, a na ewentualne karcące spojrzenie odpowiedział pustym wzrokiem.
- Raport - nie proszę, nie "hej, co się działo", żadnego słowotoku, żartów, kpin, czy rozbawienia. - Albo po prostu powiedz mi, czy wszyscy przeżyli i czy ranni dotargają się do medyków. Jeśli od ostatniego momentu nic się nie zmieniło, Kirin powinien być żywy, a akcja jest... u d a n a.
Nie zamierzał wstawać, ale w najbliższym czasie planował wybrać się do Łowców. Od dawna miał porozmawiać z Marcus'em na temat pewnych nowinek, sojuszu i całej reszty. Nie, żeby chciał odpocząć od Psów. Po prostu powoli miał dość tego, że atakują go tylko i wyłącznie jego sojusznicy - na dłuższą metę zaczynało być to irytujące. A jeszcze jak zna Wilczura - to jemu trafi się reprymenda.
- Ourell. Kiedy będę w sta - zakuła go klatka piersiowa, ślady po wektorowych strzałach, więc sekretarz przez chwilę po prostu wgapiał tępo w ścianę. - Kiedy będę w stanie urządzić sobie dłuższą wycieczkę?
Był cały obolały, czuł się tragicznie, a w dodatku nie miał pełnego obrazu zaistniałej w kasynie sytuacji. To wszystko sprawiało, że generalnie miał fatalne samopoczucie, co ewidentnie było po nim widać. Zapewne przejdzie mu po krótkim odpoczynku, ale na razie lepiej byłoby nie konfrontować go ze zbyt dużą ilością Psów. Najwyraźniej pewna granica (która u wymordowanego i tak była bardzo elastyczna) została naruszona zdecydowanie bardziej, niż powinna.
Pod wpływem własnych myśli Pudel z jękiem uderzył o łóżko, co znowu było nie najlepszym pomysłem. W gruncie rzeczy, ta utrata przytomności wcale nie była taka zła.
- Dzięki, Ou - jednak nie było w tym ironii, sekretarz doskonale zdawał sobie sprawę, że część bólu nie odeszła sama z siebie... po prostu w końcu to do niego dotarło.

|| Obrażenia - częściowo wyleczony:
X Oderwany płat mięśnia na przestrzeni szyi i barku - struktura mięśnia odnowiona (jest on jednak "miękki", bardzo osłabiony), rana zabliźniona, automatycznie więc krwotok jest zatrzymany. Skóra jest opuchnięta, blizna mocno zaczerwieniona, duża bolesność, jak na razie wysoko ograniczona sprawność kończyny. Nieostrożne ruchy odnowią uraz.
X Guz z tyłu głowy
X Rozdrapana klatka piersiowa + rany po wektorowych strzałach - poobijany cały korpus, dzięki Ourell'owi nie krwawi, blizny po ranach są zaczerwienione, skóra wokół niech opuchnięta i posiniaczona. Duża bolesność, ograniczona ruchomość.
X Poobijany i posiniaczony.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.07.17 14:08  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
Walka w kasynie przebiegła dość szybko i gwałtownie. Niewiele miała wspólnego z taktownym planem Rumcajsa, ale taka forma też była w porządku - rozpierdolić wszystko dookoła, łącznie ze swoim ciałem. Było to jak najbardziej w stylu DOGS, dlatego nawet nie kwapił się, aby upominać się o "trzymanie planu". Nawet jeśli miał on sens, to z charyzmą Psów tracił on na barwie. Poza tym sam Rumcajs lubił poszaleć, a skutkiem jego szaleństwa były rany na ciele. Nie wyróżniał się nimi na tle innych towarzyszy. Jedynie tym, że był z tych niewielu, którzy nie byli wstanie stać o własnych siłach na nogach. Dlatego po zakończeniu odbijania Kirina, musiał zdać się na łaskę któregoś Psa, a na jego szczęście lub nieszczęście był to nikt inny jak  Ryan. Jeden z niewielu, któremu udało się stamtąd wyjść bez szwanku. Spojrzał jedynie na niego kątem oka, kiedy zgarniał go z podłogi Kasyna, nie mając już siły rzucać jakimś suchymi żartami, które i tak w żaden sposób nie rozbawią Rottweilera. Nie był jednak na tyle umierający, aby kompletnie nic nie robić, dlatego wsparł się o niego, starając się robić jak najmniej problemu - w końcu Rumcajs do lekkich nie należał, a taka podróż z dwoma Psami na głowie może być po jakimś czasie męcząca. Nie czepiał się również o braku delikatności, koniec końców panienką nie był. Skoczek również przeżyje ten transport. Powinien się cieszyć, że był nieprzytomny i nie odczuwał tego irytującego bólu.  
Nim się obejrzał, czuł, ze stracił hektary krwi ze swojej rany, ale również znaleźli się w pokoju medycznym w ich kryjówce. Dziękował losowi, że mimo wszystko podróż minęła dość szybko i bez żadnych przeszkód. I generalnie chyba misja sama w sobie poszła sukcesem - Kasyno było kompletnie zrujnowane po ich wizycie i chyba oto im chodziło, czyż nie? Czując, że mógł się oprzeć o coś innego niż sam Ryan, mimowolnie wyciągnął rękę w stronę łóżka, kiwając głową w podzięce za przytaszczenia ich obu w to miejsce. Na nic innego nie było go obecnie stać. Pozwolił sobie usiąść i wyjątkowo nie poczuł się zbytnio ignorowany, kiedy Bernardynka skakała wokół Skoczka - koniec końców to on był nieprzytomny. Przynajmniej miał ładne widoki. Uśmiechnął się do niej lekko, widząc to przepraszające spojrzenie. Na zdanie "rozbieraj się", mimowolnie uśmiechnął się szerzej, ale szybko minęło mu uśmiechanie się do kogokolwiek, kiedy poczuł falę bólu przy ściąganiu zakrwawionej już koszulki. Nie było to nic przyjemnego, ale jako facet zacisnął zęby, aby przy damie nie pokazać, że go w ogóle coś boli. Tak bardzo typowy Rumcajs. Oblizał spierzchnięte usta, spoglądając zza mglonych oczy na Sanę. Może nie był w najlepszym stanie, ale jeszcze potrafił kontaktować. Jeszcze.
- Słyszę ślicznotko, słyszę - wymamrotał, przez co jego słowa mogły tracić na wartości. Pewnie gdyby miał więcej doświadczenia bycia na Desperacji, potrafiłby wytrzymać dłużej w takim stanie. Był jednak młodym Wymordowanym, przez co wiele mu brakuje. Jak chociażby takiej wytrzymałości. Ponownie oblizał swoje usta, dalej starając się utrzymać spojrzenie na kobiecie. W zasadzie nawet nie zauważył jak tutaj wszedł Ourell, więc kiedy kątem oka zerknął na nieprzytomnego Skoczka, mocno się zdziwił jego obecnością. Chyba nie było z nim aż tak źle, nie? - Cóż, walczyłem, zostałem przecięty, potem dach Kasyna na mnie runął. Wystarczy czy mam to powiedzieć bardziej szczegółowo? - spytał z widocznym zmęczeniem w jego oczach. Mało brakowało, a zacząłby ujadać przez pulsujący ból. A przecież tak nie można.
Nagle swoje spojrzenie skupił na wyczynach Ourell'a. Mrużył oczy i rozszerzał je, obserwując w ten sposób co wyprawia mężczyzna. Nie wiedział teraz, czy zazdrościć Skoczkowi, kiedy został obdarowany mocną anioła - chociaż rany mu nie znikły, to z pewnością poczuje się o niebo lepiej. Przynajmniej będzie pewność, że nie wykituje tutaj w przeciągu najbliższych paru godzin. Jak nie minut. Uśmiechnął się do siebie na myśl, że Sekretarz jednak będzie żył, ale uśmiech znowu szybko mu zbladł jak Anioł zachwiał się o był na granicy omdlenia.
- Wow, może mu pomożesz? - oczywiście nieważne w jakim stanie będzie Rumcajs, on i tak będzie się martwił o zdrowie innych. Trochę nierozsądne i naiwne, ale właśnie taki był. W końcu sam może oczyścić sobie ranę, nie jest to takie trudne, prawda? A drugiego zemdlałego w tej sali na pewno nie chcą mieć. Odetchnął jednak z ulgą, kiedy Ourell jedynie ich nastraszył. Pytanie do niego utrzymało go w przekonaniu, że jednak nie padnie tutaj i będzie mógł pomóc Bernardynce. Syknął jednak przed odpowiedzią, bo jednak oczyszczanie rany nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy.
- Ta, chyba żyje. Tak jak każdy. Możliwe, że są w drodze do siedziby. Daj mi sekundkę - rzucił, aby wziąć oddech i chwilę pomyśleć nad tym, co się stało z całą resztą bandy. W końcu żyli, nie? Wilczur wychodził... Ale gdzie? Kirin był pod gruzami Kasyna, Fenrin go mentalnie wspierał. Oni teraz są tutaj. O kimś zapomniał? A tak, Hemofilia. Skąd ona się tam wzięła, skoro jej nie było tyle czasu w siedzibie?
W tym samym momencie Pudel zaczął się wybudzać. Nic dziwnego, że przykuł uwagę Wyżła, jak i nie tylko. Widział jak starał się podnieść, a złość w jego oczach była jak najbardziej uzasadniona. Tym razem nawet nie miał zamiaru mu w żaden sposób dokuczać, choć odruchowo parę żartobliwych słów cisnęło mu się na język. Ale nie. Chociaż ten jeden raz trzeba zachować powagę. W końcu nie na co dzień widuje wkurwionego Blacka. Wziął głęboki wdech, który przyprawił go o kolejną falę bólu.
- Tak, wszyscy żyją. Przynajmniej żyli jak opuszczaliśmy zrujnowane kasyno - tutaj zrobił chwilę pauzy. Rana w brzuchu nie była wygodna, tym bardziej jak wszytko każdemu musiałeś mówić - Sądzę, że udało im się wygrzebać spod kupy gruzu i belek i pewnie są już w drodze do kryjówki lub gdzie indziej wylizują swoje rany. Oto raczej nie musisz się martwić, poradzą sobie - odparł dość spokojnie. Miał jedynie lekkie obawy co do Wilczura, a przez to, że był zmęczony, dało się dostrzec jego zmieszanie na twarzy. Wręcz niepewność słów, które właśnie wypowiedział.

|| Post może zawierać masę błędów, gdyż nie chciało mi się go sprawdzać. Mam tylko nadzieję, że chociaż częściowo zgadza się z waszymi postami.
- Rumcajsowi odnawia się moc piasku, nie chce mi się teraz tego pisać, ile mu zostało, bo raczej i tak jej w tych postach nie będzie używać
- jest ranny na boku, rana cięta, wydaje się być oczyszczona, pamiętajmy o jego niewinnym krwiaku na plecach i drobnych zadrapaniach i takie tam
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.17 3:13  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
Bernardynka nie należała do kobiet specjalnie wstydliwych, a już na pewno nie czerpała przyjemności z wysłuchiwania jakichkolwiek zwrotów, które nie zamykały się w jej imieniu, medyku bądź „potrzebna pomoc!”. Toteż na „ślicznotkę” zareagowała zmarszczeniem ładnego, kształtnego nosa, wyraźnie walcząc z ochotą odpowiedzenia Rumcajsowi w nieco mniej przyjemny sposób. Była wyraźnie zestresowana okolicznościami, chociaż z całych sił próbowała nie dawać tego po sobie poznać. Prawdą było jednak, że pomimo określenia, którego nie potrafiła skojarzyć z niczym miłym, cieszyła się, że chociaż Wyżeł wydawał się zdatny do rozmowy, nawet jeśli ciążyło na nim poważne zmęczenie.
- Dach kasyna? Zburzyliście cały budynek?! – Sana na dwie sekundy zawiesiła szmatę w powietrzu, wpatrując się z wyraźnym przerażeniem w zamglone ślepia mężczyzny. Tkwiła w DOGS tyle lat, a wciąż wyczyny niektórych jej kolegów potrafiły wywołać u niej osłabienie. Najprawdopodobniej dlatego, że była lekarzem, a lekarze mieli w tej organizacji przekichaną robotę. Już wyobrażała sobie zmiażdżone ciała Psów, gdy zaraz odegnała od siebie czarne myśli, na nowo zajmując się pacjentem. – Doskonała strategia, panie Wyżeł. Ty to zaplanowałeś? – rzuciła z irytacją i poruszeniem. Kiedy zrobiła się tak nieprzyjemna? Kobiety…
Tymczasem Ourell nie wykazał specjalnego poruszenia, zasłyszaną informacją. W dużej mierze z powodu wcześniejszych napomknięć Rainbow, które choć były krótkie i nie przedstawiły mu pełnego obrazu sytuacji, zawierały w sobie informacje o tym, że są pacjenci, którzy zostali nimi właśnie przez ten nieszczęsny kasynowy dach. Chociaż wydawał się znacznie spokojniejszy od Sany, nie oznaczało to, że wiadomość przeszła przez niego bez echa. On również odczuwał stres.
Anioł odegnawszy od siebie mroczki, rzucił Rumcajsowi spokojne, a nawet uprzejme – choć nieco jeszcze skołowane – spojrzenie, niemo dając mu do zrozumienia, że nie wymagał pomocy od nikogo. Zaraz jednak skupił swoją uwagę na sekretarzu, którego przepełniony złością wzrok wcale mu się nie podobał.
- Chris, proszę. – zdążył z siebie wyrzucić, gdy wrócił do pacjenta z pudełkiem igieł i nici. Nim jednak zabrał się za dalszą pracę, pokusił się o poświęcenie uwagi blondynowi w nieco inny sposób, niż zabiegi lekarskie. Główną rolą nie odegrało tu osłabienie Ourella, ani tym bardziej skłonności do ociągania się, których anioł w żadnym wypadku nie posiadał. Wolał przede wszystkim stłumić gniew sekretarza, będąc przekonanym, że złość w jego stanie nie była zalecana. Niemniej bardziej od jego szczerej irytacji, chciał zabić w nim wszelką ochotę do podnoszenia się, wiercenia czy zmieniania pozycji na inną, niż leżąca. Dlatego Skoczek, gdy tylko uniósł się do siadu, zaraz poczuł na piersi delikatny dotyk anioła, który ostrożnie, acz z tą swoją specyficzną stanowczością, pchał go ku dołowi. – Proszę, abyś się położył i nie ruszał. Sprawisz sobie tylko ból. – głos miał napełniony cierpliwością, swego rodzaju ciepłem i troską. Zawsze wypadał szczerze z prośbami i chociaż niewiele było Psów, które były w stanie to docenić, Ourell przy każdym pacjencie wykazywał  wiarygodne zaangażowanie w sytuację.
- Całe szczęście… - wyrzuciła z siebie Sana, która pomimo pauzy Rumcajsa i braku oficjalnego potwierdzenia żywotności reszty bandy, już przyjęła do siebie pozytywny scenariusz. Zrzuciła szmatę z głośnym pluskiem do wody, odsuwając się na nieznaczną odległość, by ocenić stopień zabrudzenia rany. Wniosek: mocne trzy plus, można zszywać. Cofnęła się do Ourella i podebrała mu jeden zestaw z pudełka, zaraz wracając do Rumcajsa. Przedstawiła mu krótki instruktaż jak ma się ustawić, by było jej wygodnie zszywać poraniony bok  + by zrobiła to jak najszybciej.
Tymczasem Zachariel, zabrawszy się za nawlekanie igły na nić, zrobił beznadziejną minę, słysząc pytanie sekretarza. Dłuższe wycieczki? Dla niego to jak zapytać: „hej, Ou, kiedy będę mógł na żywca wyżłobić sobie szlaczki nożem?”. Nawet nie waż mi się o tym myśleć, Chris…
- Obawiam się, że nieprędko. – odparł z delikatną nutą współczucia, choć bez żadnego zwątpienia. Nawet jeśli starał się być uprzejmy i miły w tak trudnej dla Skoczka chwili, był gotów wykłócać się o jego odpoczynek, jak prawdziwy lew. Nie chcąc marnować czasu, wziął się za zszywanie ze standardowym, wcześniejszym uprzedzeniem pacjenta, co zamierzał zrobić. Szybko jednak wrócił do poruszonej przez Blacka kwestii. – Niestety w najbliższych dniach jedynym na co prosiłbym cię, abyś się nastawił, jest odpoczynek. Zatrzymam cię w lecznicy przez ten czas. Zrobię wszystko co w mojej mocy, być szybko wrócił do sił, jednak nie mogę obiecać, że będzie to szybko.
Na podziękowania po prostu uśmiechnął się delikatnie pod nosem, nie przerywając pracy. Nie oczekiwał wdzięczności, choć milej było mu tego słuchać od narzekań, które tak często przewijają się w trakcie jego zabiegów.
Dopełnienie zdawanego raportu przez Rumcajsa jedynie poprawiło nastroje - przynajmniej samych Bernardynów, którzy jak na zawołanie wydali się o jeden stopień spokojniejsi. Gdyby ktoś wszedł teraz do pokoju, mógłby odnieść wrażenie, że wylądował w kółku krawieckim, z tą różnicą, że obszywało się ludzi, nie materiały. Sana kończyła złączanie ze sobą rozpłatanego boku Adama, wiążąc dokładnie nić. Zaraz zaczęła się rozglądać za ewentualnym obiektem zdatnym do jakiejkolwiek dezynfekcji – nie zapomniała bowiem o pomniejszych ranach Wyżła, które wypadałoby choćby porządnie oczyścić. Najbliżej stojąca woda była brudna, toteż dziewczyna ruszyła się z miejsca i podeszła do stojącego przy ścianie stolika, rozglądając się choćby i za kaukaskim granatem.
- Również zalecałabym Ci wypoczynek, Rumcajsie. Gdy skończę cię opatrywać, pomogę ci dojść do własnego pokoju, chyba, że życzysz sobie pozostać tutaj i dotrzymać towarzystwa Pudlowi.


|| W razie jakichkolwiek zastrzeżeń - uderzać na Pw Ailena.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.09.17 13:01  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
......Chris miał nadzieję, że już wyczerpał swój zapas pecha na najbliższe parę lat. Chociaż prawdę powiedziawszy wszystko wskazywało na to, że po prostu urodził się pod bardzo nieszczęśliwą gwiazdą. Zakompleksioną, nienawidzącą wymordowanych i generalnie wredną gwiazdą. W inny sposób Pudel niespecjalnie potrafił wytłumaczyć, dlaczego ostatnimi czasy przytrafiało mu się tyle... nieprzyjemności. Nie, żeby uważał Desperację za miejsce pełne potulnych i uroczych stworzeń, ale to był już kolejny raz, gdy nie atakował go wróg, tylko potencjalny sojusznik. Najwyraźniej najwyższy czas, by trzymać się z daleka od poziomów E przynajmniej do czasu, aż w końcu się jako tako wykuruje. Tudzież przestanie potykać o własne nogi, ale akurat to było mało prawdopodobne. Trochę to przykre, ale nie zamierzał narzekać. Taki już mu się trafił los, a przecież mógł skończyć gorzej. Powiedzmy, że mógł.
- Ogólnie spalenie kasyna i zawalenie dachu nie było planowane - mruknął cicho, wlepiając wzrok w sufit. - W gruncie rzeczy przeciwnicy nie sprawili nam aż tak dużo problemów. Po prostu stężenie wirusa niebezpiecznie podskoczyło w niektórych jednostkach. W skrócie, wystąpiły pewne problemy z samokontrolą. Niemniej,
pozostałych przy życiu osób z kasyna nie można ignorować, hmh. Psy pewnie niedługo będą musiały wyjść na polowanie,
coś za dużo wrogów ostatnio zachowuje się przy życiu.

Może trochę brutalne, ale taka była prawda. Co prawda Chris naprawdę wzbraniał się przed przemocą, ale ostatnio ilość niedokończonych konfliktów robiła się dość duża. A to w przyszłości mogło zaowocować naprawdę nieciekawymi kłopotami, zupełnie jakby gang nie miał ostatnio dostatecznie wiele problemów. Pudel aż westchnął cicho, starając się za wszelką cenę ignorować ból... właściwie wszystkiego. Łącznie z głową. A to chyba najbardziej go drażniło.
Obawiam się, że nieprędko.
Och. Co za kusząca okazja. Mógłby wypełnić raporty. Mieć spokój. O rany, spokój, jak to dobrze brzmi. Mimowolnie jednak uśmiechnął się krzywo, ponieważ nie oszukiwał się specjalnie w tym względzie. Na pewno jego pechowy los już mu szykował kolejną paskudną niespodziankę, a co za tym idzie - Pudel spodziewał się niedługo kolejnych kłopotów. Chyba powoli się do tego przyzwyczajał.
- Byłoby miło - rzucił tylko, koncentrując już nieco przytomniejsze spojrzenie na Ourell'u.
Niestety, kwestia zszywania i opatrywania podobała mu się znacznie mniej, ale cóż... takie życie. Zacisnął po prostu zęby i wpatrzył się w jakiś punkt na ścianie.
- W ogóle - odezwał się nagle, odwracając głowę w stronę Rumcajsa. - Ostatnio sporo cię nie widziałem. Dłuższa wycieczka?
Nie było to nic specjalnie dziwnego na Desperacji, czy też wśród Psów, ale cóż - Pudel lubił mieć aktualne informacje. Odpowiednio ułożone. A najlepiej to jeszcze zapisane, ze sporządzoną kopią na wszelki wypadek.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.10.17 21:34  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
To nie tak, że chciał być dla niej złośliwy. Powinna znać Rumcajsa i wiedzieć, że zwraca się tak do praktycznie każdej kobiety, którą spotka. Niemniej szanuje fakt, że coś takiego komuś może nie przypaść do gustu. Po prostu tak ma i tyle. Nie jest wstanie się tego wyzbyć - zostały mu jeszcze pewne nawyki, które miał za czasów pierwszego życia. A że dopiero od trzech lat jest Wymordowanym, niedługi czas minął między tymi życiami.
- No tak jakoś wyszło, nie? Nie każdy plan musi dobrze wypalić - oznajmił, jakby chciał wytłumaczyć zachowanie Psów. Bo po części tak było. Wiedział, że zamysł był inny, mieli tylko zdemolować to i owo, odbić Kirina i koniec. Tymczasem zdemolowali całe Kasyno, łącznie z dachem. Coś ewidentnie poszło nie tak - No przecież. Zawsze ustalam tą samą strategię - rozpierdolić wszystko, co stanie nam na drodze - rzucił dość ironicznie na nieprzyjemny ton kobiety, ale niestety owe słowa były chorobliwie prawdziwie. Nieważne jak dobry plan będzie, zawsze wyjdzie tak samo. Ich wadą było to, że nie potrafili robić cichych akcji.
Kątem oka obserwował gniew Skoczka, który był jak najbardziej zrozumiały, ale nawet on nie chciał widzieć go w złej osobowości. Uśmiechnął się jednak, widząc, że jednak Sekretarz nie dał się ponieść emocjom, przynajmniej nie na razie, a i również wyręczył Rumcajsa w dalszym tłumaczeniu, dlaczego wyszło tak, a nie inaczej. Było mu trochę ciężko mówić przez ranę na brzuchu, ale wiedział, że coraz bliżej byli ku końcowi. W międzyczasie ułożył się na łóżku tak jak chciała tego kobieta, a ból, który teraz towarzyszył mu podczas zszywania był cholernie znany. Aż przypomniały mu się czasy, gdzie jego młodszy brat zszywał mu jakąś małą ranę na ciele. Aż do tej pory ma krzywą bliznę po tym zabiegu. Uśmiechnął się nawet lekko na to wspomnienie i nawet irytujący ból nie był wstanie zedrzeć z niego tego promiennego uśmiechu. Przynajmniej jeden na tej sali tryskał jakąś pozytywną energią. W taki sposób bardzo szybko minął moment zszywania, ale nie kwapił się do tego, aby podnieść swoje cztery litery. Tak było mu wygodnie póki co.
- No nie wiem. A co na to Pudel? - spytał, spoglądając na niego nieznacznie. Nie wiedział, czy chciał towarzystwa Adama czy może po tym wszystkich chciał odrobinę spokoju i cichy. Aby pobyć ze swoimi myślami sam na sam. Nie chciał się narzucać, dlatego z tą odpowiedzią wolał jeszcze chwilę poczekać - I można tak powiedzieć - bo przecież wstyd przyznać się, że zgubił drogę, bo nie zna aż tak dobrze tych terenów. Czasem zastanawiał się, jakim cudem dostał fuchę Wyżła, kiedy nie zna większą część Desperacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.12.17 11:40  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
Sana zdawała się coraz mniej przekonana kierunkiem, w którym szła relacja akcji z kasynem. W poprzednich minutach dała po sobie poznać, że nie była specjalną fanką zrzucania dachów na głowę jej pobratymców z gangu, a teraz jej delikatna zmarszczka na nosie jasno informowała o podobnym podejściu do nagłego tracenia kontroli przez kogokolwiek. Wnioskując po słowach sekretarza, najpewniej Psy same siebie złapały za ogony, skoro zostało podkreślone, że z właścicielami kasyna problemów jako takich nie było. Że też przyszło jej żyć w otoczeniu, w którym zwierzęcość tak obezwładniała ludzi, że byli w stanie naskoczyć na własną rodzinę… zresztą, czy było to takie warte zdziwienia? Nie jeden raz jakaś duma, żółta chusta rozorała jej skórę, gdy była w trakcie jej leczenia.
Ourell najwyraźniej szybciej doszedł do podobnych wniosków, bo choć zmartwienie go nie minęło, nie dawał sobie pozwolenia na okazanie go w choćby najmniejszy sposób. Zresztą, Bogu dziękował, że trafił mu się jeden ze spokojniejszych pacjentów. Opieka nad człowiekiem w tak nieciekawym stanie już wymagała pewnej dozy skupienia, a rozpraszanie ciągłym ujadaniem, wierceniem i odganianiem od siebie zębów z pewnością nie działałoby na korzyść szybkiego uporania się z ranami. Szczególnie, że po użyciu mocy nie czuł się tak pełen energii, by móc to znosić z odpowiednią siłą.
- Tylko niech to polowanie nie zalicza w sobie twojego uczestnictwa, Skoczku. – upomniał go łagodnie, dokańczając pieczołowite zabezpieczanie i dezynfekcję pozostałych pomniejszych obrażeń na ciele sekretarza. Skorzystał przy tym z hojności Sany, która bez żadnego słowa podeszła do blondyna i podała mu jeden z ostatnich środków do oczyszczania ran; połówkę dopiero co przekrojonego kaukaskiego granatu. Nim zdążył o cokolwiek więcej prosić, szybko rzuciła mu coś na wzór niskiego kubka z malowniczo wyszczerbionym brzegiem oraz czystą szmatę. Bernardyni najwyraźniej nie tylko czujnie dopatrywali pacjentów, ale i kolegów po fachu, zauważając czego poszczególnym medykom brakowało w danym momencie. Działali jak dobrze naoliwiona maszyna, przyspieszając przy tym własną pracę.
„Byłoby miło.”
Oby było. Starał się jak mógł, ale nie potrafił wykluczyć możliwości zakażenia czy innych nieprzewidzianych smaczków, które utrudnią leczenie. Co prawda na ten moment nic szczególnie złego się nie zapowiadało. Chris wyglądał jak śmierć, ale kontaktował, potrafił składać dłuższe zdania, mówił z sensem… niemniej Ourell nie byłby sobą, gdyby nie mógł się choć odrobinę nie umartwić nad przyszłością.
- Skończyłem. Tak jak powiedziałem… teraz tylko odpoczynek. – odłożył wszelkie narzędzia na bok, czyszcząc sobie przy tym dłonie własną mocą. Wygodna w pracy; jedna myśl i wodna otoczka zbierała każdy brud z palców, by zaraz rozpłynąć się w nicość. Zachariel spojrzał z pewną dozą troskliwości na Skoczka, wyglądając jakby zaraz miał co najmniej pogłaskać go głowie w pełni pocieszenia i pokrzepić czułymi słowami. Niemniej nie pokusił się o żadne ojcowskie gesty, a ograniczył do przesłania siły samym, niezwykle miłym wzrokiem. – Pójdę po coś do jedzenia. Poproszę Matyldę, by było to coś lekkiego… i na miarę możliwości dobrego. – uśmiechnął się, znając psie realia. Podniósł się ostrożnie z miejsca, wymieniając jeszcze kilka typowo służbowych zdań z Saną o asortymencie, by zaraz zniknąć za drzwiami lecznicy.

{ z.t + Skoczek }

|| Ourell z pewnością wrócił do Skoczka i otoczył go dobrą opieką przez jeszcze kilka następnych dni, nim nie uznał, że może przenieść się z odpoczynkiem do własnego pokoju. W razie jakichś niejasności, uderzaj na gg.


Ostatnio zmieniony przez Ourell dnia 22.01.18 13:13, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.01.18 20:22  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
Przemieszczał poszczerbioną szklankę z jeden dłoni do drugiej, zostawiając na jej szklanej, zakurzonej powierzchni ślady własnych palców. Odstawił ją na zdezelowany blat, znudzony wykonywaniem tej czynności i poprawił się na krześle, które zaskrzypiało pod naporem ciężaru jego sylwetki, w charakterze żałosnego, pojedynczego jęku. Odchylił się lekko do tyłu, opierając kark o ścianę i zmrużył oczy, a właściwie jedną sztukę, bo drugie nadal było zabandażowane, w ramach trwania procesu gojenia po przebytym niedawno zabiegu w celu usunięcia nienadającego się do użytku artefaktu.
Cisza i spokój. Nietypowy stan dla tego miejsca, a na dodatek grupa, która poszła odbić Gavrana nadal nie wróciła. Pewnie napotkali na swojej drodze komplikacje, jak zwykle. Były niczym konsekwencje niedoleczonej infekcji, która, przeciwieństwie do larwy albo też brzydkiego kaczątka, przekształcała się w paskudniejszą formę – chorobę.
Wypuścił z ust gwałtownie powietrze i wyprostował się, z impetem, uderzając łokciem o kant stołu. Poczuł w nim rwący, nieprzyjemny ból. Zacisnął mocno szczękę, tłumiąc wiązankę przekleństw, znajdującą się na końcu jego niewyparzonego języka. Zetknął palce prawej ręki z obolałą częścią ciała i rozmasował ją, jakby ta czynność miała uśmierzyć dyskomfort. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy rozlazł się po ciele, przestał być wyczuwalny. Opuścił górne kończyny bezwiednie wzdłuż ciała i oparł podbródek o drewnianą konstrukcję, w miarę stabilnego stołu, zerkając na opróżnioną do połowy butelkę w towarzystwie książki, wydanej jeszcze przed wybuchem apokalipsy. Te dwa przedmioty znajdowały się dokładnie na środku mebla, w centrum uwagi doktora, dając mu wybór – konsultacje z literaturą czy alkoholem. Lekturę zignorował. Znał jej treść na pamięć. Nie sięgnął też po swój nałóg, czując jak ostatnia jego dawka nadal piecze go w gardle, bez żadnych kojących uniesień, właściwości. Procenty zmieszały się z krwią, ale nie utracił kontaktu z rzeczywistością Jakby układ odpornościowy w końcu opracował linię obronny na stan upojenia. Ochota na skonsultowanie swoich smutków z jej aromatycznym wpływem wyparowała. Nie była w stanie zakłócić przepływu złości, ani poprawić mu nastroju. Niestety.
Opuszki palców przycisnął do etykiety, ale ostatecznie wycofał dłoń, słysząc dźwięki dochodzące z korytarza. Stukot obuwia o podłoże. Echo kroków systematycznie zbliżało się do miejsca jego obecnego pobytu i żałował, że nie zaszył się w swoim pokoju, ale przecież istniała spora szansa, że osoba, będąc źródłem tego hałasu, nie potrzebowała wsparcia medycznego, a jedynie chciała się dostać do magazynu lub innego pomieszcza, znajdującego się na tym piętrze.
Wreszcie zdecydował. Palce zacisnęły się na butelce. Zapełnił mętnym trunkiem jej zwartość i odłożył ją o ostrożnie na mebel, obok książki, ale nie złapał za szklankę. Splótł ręce na wysokości klatki piersiowej, wpatrując się uparcie w naczynie. Jakby prowadził z nim walkę na spojrzenia.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.01.18 0:32  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
Rzadko bywał w Kryjówce. Zdecydowanie bardziej wolał swój kąt w podziemiach więzienia. Nie lubił zbyt wielkich tłumów. Zbyt ciekawskich oczu. Gęb, słów, istot, węszenia. Lubił za to jęki więźniów. Błagania, modlitwy, przekleństwa. Zachichotał sam do siebie, z gracją przemykając zawiłymi korytarzami. Chichot został jednak zagłuszony drapiącym i świszczącym kaszlem, co w efekcie końcowym brzmiało dość karykaturalnie.
Jasnowłosy jakoś niespecjalnie przykuwał uwagę do swojego zdrowia. Zazwyczaj zajmowało mu parę dni na wykaraskanie się z przeziębienia czy też jakiejś grypy. Tym razem jednak było inaczej. A kaszel i gorączka uparcie uprzykrzały mu pracę, dlatego ostatecznie postanowił zajrzeć tutaj, do ulubionego doktora Psów. Na samą myśl kaszląca gęba wykrzywiła się w uśmieszku.
Dawno go nie widział. I chociaż nie łączyły ich jakieś szczególne więzi, to jasnowłosy z uwielbieniem lubił od czasu do czasu podrzucać mu jakieś ciekawe okazy do badań. Ewentualnie zwłoki różnych istot. To wszystko w celach badawczych, oczywiście, a nie ze złośliwości czy też ponurego żartu.
Zatrzymawszy się przed prowizorycznym gabinetem, nacisnął na klamkę i naparł na drzwi, które głośno skrzypnęły oznajmiając właścicielowi, że ma gościa.
Umieram. – jęknął na wejściu, wkraczając do środka I od razu opadając na ramię drugiego mężczyzny, przyciskając rozpalone czoło do jego szyi.
A pewnie nie umieram, ale czuję się, jakbym zdychał. Chociaż już raz zdechłem. Och ironio. – odkleił się leniwie od niego, przekroczył połowę pokoju, by wreszcie ciężko opaść na krzesło, rozglądając się po pomieszczeniu z cichym zainteresowaniem, chociaż wielokrotnie już tutaj bywał.
Lubisz kolor czerwony? Ja lubię. Jest piękny. Nie co niebieski. Niebieski jest brzydki. – mruknął z niezadowoleniem, wsuwając palce w mokre od potu kosmyki, zazwyczaj śnieżnobiałe, teraz jednak pokryte grubą warstwą kurzu.
Nie, nie, nie. Niebieski ma swoje znaczenie. Niebieskie jest niebo. Ach, właśnie. – spojrzał na niego wyraźnie poruszony.
Wiedziałeś, że króliki mieszkają na księżycu? Może pochodzę z księżyca. – spojrzał w górę, i choć napotkał jedynie ziejącą ciemnością pustkę, w jego oczach migotały nieokiełznane błyski.
Polecisz ze mną na księżyc?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.01.18 17:16  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
Wyrwany z sideł kontemplacji przez złowrogi zgrzyt zardzewiały zawiasów, oderwał koncentracje od kieliszka, czując jak po plecach przebiega zimnych dreszcz. Irracjonalny lęk nie wyparował, gdy rozpoznał nieobliczalną istotę, która narobiła tego hałasu. W trosce o swoje bezpieczeństwo natychmiast się nim zainteresował. Przetoczył swoje ślepia po znajomej sylwetce, a na jego usta wślizgnął się krzywy grymas, w ramach powitania. Szaleniec zignorował ten gest, naruszając jego przestrzeń osobistą. Kiedy ciężar ciała spoczął na jego ramieniu, nie bronił się. Syknął ostrzegawczo, w momencie konfrontacji mokrego czoła z suchą szyją, czując jak mięśnie napinają się, jakby mózg odebrał sygnał ostrzegawczy o zbliżającym się zagrożeniu i uruchomił mechanizm obronny, ale po chwili się rozluźnił. Królik, w swoim obecnym stanie, nie stanowił dla Bernardyna żadnego zagrożenia. Ledwo trzymał się na nogach. Trawiony przez chorobę, był wyczerpany wędrówką do kryjówki.
Doktor zaczął wędrówkę swoich żylastych palców po linii szczęki pacjenta, po czym zakleszczyły je bezlitośnie na jego żuchwie. Wyczuwając pod  opuszkami podwyższoną temperaturę, pokręcił głową w geście dezaprobaty.
Nie krępuj się. Umieraj. — Słowa zachęty padły z jego gardła, ale kat miał pecha. Na dyżurze Jekylla nikt nie umierał, a przynajmniej nie od razu. Proces ten był zatrzymywany wielokrotnie przez kunszt medycyny, aż w końcu pacjent miał szansę wyślizgnąć się z lodowatych objęć, ewentualnie pożegnać się z funkcjami życiowymi. Wszystko było zależne od jego zaangażowania.
Zielone oczy  prześlizgnęły się po błyszczącej od potu skórze Pibulla i ostatecznie napotkały jego zmęczone, matowe spojrzenie. Powoli ulatywały z niego siły. Zimne szpony śmierci odcisnęły na nim swoje piętno formie bladej, odrobione postarzałej karnacji. Zerknął na popękane wargi i wtedy rozluźnił uścisk, cierpliwie czekając, aż ten wariat się przemieści. Zmienił swoje położenie parę chwili później i wtedy medyk poczuł ulgę. Wypuścił z ust powietrze. Odetchnął.
Obserwował pacjenta spod przymrużonych powiek, wsłuchując się w monolog, który nie miał żadnego znaczenia. Był tylko powodem do zdławienia w sobie śmiechu. Na wargach rozciągnął się kłamliwy uśmieszek. Czerpał z jego stanu zdrowia chorą satysfakcję, bo dawno nie widział go w takiej mizernej kondycji.
— Pasuje do ciebie — skomplementował, w ramach odpowiedzi, niby nawiązując do wspomnianej przez kata barwy, lecz ten docinek miał więcej wspólnego ze śmiercią. Widział ją wielokrotnie w objęciach Pitbulla, który sprowadzał mu do kryjówki trupy, czasem zimne, czasem ciepłe, ale łączyła ich jedna wspólna cecha - zabójstwo w afekcie, rzadziej rzadki genotyp. Nie prosił go o to, ale jednocześnie był mu wdzięczny. Czas spłacić zaciągnięty u niego dług wdzięczność. Swoimi medycznymi umiejętnościami, nie podróżą w kosmos. Takowa dla Dr nie miała żadnej wartości, bo nigdy nie interesował go wszechświat. Znaczenie miała tylko medycyna.
Nie — zaprzeczył krótko i stanowczo. Zacisnął palce na szklance i przesunął ją w kierunku świra, szurając jej spodem o nierówną powierzchnie blatu. Rzucił mu wymowne spojrzenie, w którym tliła się drwina.— Jeśli chcesz udać się w kosmos, musisz być zdrowy jak ryba — stwierdził, by zmotywować go do współpracy i wycofał rękę, w celu uniknięcia bezpośredniego kontaktu z infekcją. Był chory. Teraz nie tylko na umyśle. — Masz gorączkę. Co ci jeszcze dolega? — zapytał, wbijając w niego surowe, pozbawione współczucia spojrzenie. Empatia z niego dawno wyparowała. Była pięknym synonimem zakopanego pod gruzami Londynu. Zostały po niej tylko zgliszcza.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.02.18 17:34  •  Pokój medyczny - Page 7 Empty Re: Pokój medyczny
Długie palce pochwyciły szklankę i bez zbędnego ociągania się, od razu opróżnił jej zawartość duszkiem, nawet się przy tym nie krzywiąc. Jeżeli słowa doktora miały mieć w jakikolwiek sposób złośliwy wydźwięk, to jedynie ku jego ulotnej i kruchej radości. Raptor już dawno zatracił zdolność brania tego do siebie. Dla niego wszystko było zabawą. Każdy aspekt jego życia. Nawet jak sterczał z wywalonymi bebechami, to nadal potrafił śmiać się jak dziecko, które odkryło po raz pierwszy przyjemność płynącą z zabawy w strumyku. Nawet jak na niego pluto, upokarzano i wyśmiewano, wtedy śmiał się wraz ze swoimi oprawcami.
Wyciągnął nagle dłoń i pochwycił jedne z wielu skalpeli, ładnie i równo ułożonych, zapewne gotowych do użycia. Blade światło odbiło się i zamigotało na ostrzu, wyciągając kąciki ust królika w szerokim uśmiechu.
Cóż za cudowny kunszt! Cóż za precyzja! – powiedział na wydechu, przystawiając skalpel do bladej skóry na przedramieniu. Ostrze bez najmniejszego problemu rozcięło cienką warstwę skóry popuszczając szkarłat krwi.
Ach. Cudowne. Ostre. Nieokiełznane. – wyszeptał do siebie z fascynacją w głosie, wpatrując się przez moment w krople krwi powoli I leniwie spływające po skórze, coraz dalej, głębiej, muskając już prawie łokieć wymordowanego. Uniósł rękę i końcem języka powoli zlizał krew, czując słodki i metaliczny posmak.
Chcę! Daj mi go! – spojrzał gwałtownie w stronę Jekylla. – Dam ci coś w zamian. Co chcesz? Mój nóż? Upolować coś dla ciebie? A może chcesz kawałek mnie? - zapytał unosząc skalpel i przysuwając go w okolice swojego prawego oka.
Dam ci. – wyszeptał wpatrując się uporczywie w drugiego mężczyznę. Jeden z głównym problemów, jakie sprawiał Raptor, to zapędy sroki. Jeżeli już coś sobie upatrzy, to nie odpuści. Zapewne zaczną się nagabywania Jekylla, zaskakiwania go o każdej porze dnia, w każdym możliwym miejscu, nawet w sraczu, byleby tylko dał mu upragniony skalpel. I nie mógł to być byle jaki skalpel. Tylko właśnie akurat ten, który trzymał w dłoni. Właśnie ten jeden, chociaż przecież nie różnił się od innych.
Ach… – opuścił nagle obie dłonie, kładąc je na swoich kolanach I przekrzywił głowę w bok, kiedy przypomniał sobie o wcześniej zadanym pytaniu przez doktora.
Lecą mi smarki. Kaszlę. I czuję się, jakby coś penetrowało mnie od środka. – zachichotał głupio, przyciskając wierzch dłoni do ust.
I przemiennie czuję zimno oraz gorąco. Jak rozochocona dziwka. – dodał powoli kręcąc się na starym, zblazowanym przez życie stołku. Aż dziw, że nadal posiadał wszystkie kółka.
O. Wczoraj bolało mnie jeszcze gardło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 7 z 18 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 12 ... 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach