Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 19 z 24 Previous  1 ... 11 ... 18, 19, 20 ... 24  Next

Go down

Pisanie 12.12.15 12:01  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Obserwowałem jak ochroniarze biorą się za Obiekt, usiłując ją podnieść, a ta nagle wgryza się w mundur jednego z nich. Wcale mnie to nie zasmuciło. Nigdy nie lubiłem ani wojskowych ani nienaukowego personelu laboratorium. Traktowałem ich jak robali, którymi przecież byli. Oczywiście swoje odczucia nie miałem zamiaru w żadnym wypadku demonstrować chociażby niewinnym uśmiechem. Nie potrzebowałem sobie dodatkowo robić wrogów. Patrzyłem więc jak drugi z pielęgniarzy wyjmuje paralizator.
- "Nie!" - krzyknąłem, ale trochę za późno. Użycie takiej zabawki nie koniecznie było bezpieczne. Nie było wiadomo, jak obiekt na coś takiego zareaguje. Niektóre organizmy prąd mógł pozbawić przytomności, inne zabić, a nieliczne wzmocnić lub wkurzyć. Takie rzeczy jak sprawdzenie reakcji na prąd trzeba było wykonywać bardzo ostrożnie i używać do poskramiania Obiektu dopiero wtedy, kiedy było pewne, że działa to zgodnie z oczekiwaniem. Na szczęście tym razem pomocnik miał szczęście i impuls okazał się skuteczny… w innym wypadku to pewnie pomocnik mógłby zająć miejsce obiektu, a przynajmniej by się tak stało w starych, dobrych czasach, bo teraz niestety miałem wrażenie, że tym tępym troglodytom zbyt wiele rzeczy uchodzi na sucho. Niestety, a może na szczęście, nie miałem za wiele czasu na rozmyślanie o takich rzeczach, bo w międzyczasie dostrzegłem, że dzieje się coś… dziwnego. Z brzucha… tak jakby coś wylazło, czy raczej wysunęło się. Cofnąłem się o krok, tak na wszelki wypadek, po czym zanotowałem obserwację w notatniku wraz dokumentacją zdjęciową. Ciekawe, bardzo ciekawe. W każdym razem później już bez większych problemów mój Obiekt został przykuty do stołu a ja wreszcie mogłem się nim w pełni zająć.
Uśmiechnąłem się złośliwie, słysząc pytanie o miejsce. Heh, naprawdę nie wiedziała? Mogła się wcześniej domyślić, chyba że jej zdziczenie było większe, niż się spodziewałem. Zanotowałem to sobie. Ale… ale dlaczego ona użyła języka angielskiego? Czyżby była spoza Japonii? A może z jakichś powodów myślała, że jest w Wielkiej Brytanii? Na skutek działania wirusa mogła utracić część pamięci i rzeczywiście tak uważać. Zapisałem tę teorię w notatniku.
- Jesteś w szpitalu, wszystko będzie dobrze. – pozwoliłem sobie na niewinny żarcik, który technicznie był prawdą. W końcu czym się różni laboratorium od szpitala? Chyba tylko tym, że w tym pierwszym trudniej o wypis. Mój akcent był mocno średni ale powinienem zostać zrozumiany – w końcu dawno nie używałem tego starodawnego języka ale wciąż część starych opracowań naukowych byłą w nim sporządzona. Był on niemalże tym, czym była łacina na początku XX wieku – historycznym językiem wymiany informacji. W każdym razie pobrałem próbkę krwi i wrzuciłem do automatycznego analizatora elektronicznego, by możliwie szybko dostać wyniki. Pełną analizę przeprowadzi w następnych godzinach laboratorium. W każdym razie już pobieżne rezultaty dały mi pełną informację, która nie byłą dla mnie zaskoczeniem. Dokładnie tego się spodziewałem.
- Kolejna Wymordowana, zarażona wirusem. Nieznany poziom zdziczenia. – powiedziałem po japońsku, aby dyktafon zarejestrował słowa, które później wpisze do raportu – Dobra znajomość angielskiego, być może brak znajomości japońskiego, albo blokada psychiczna w jego używaniu, spowodowana być może wirusem. – dyktowałem dalej. Chwyciłem paralizator, ustawiłem na najmniejszą moc i podszedłem do Obiektu, blisko jej nóg przykutych do stołu.
- Obiekt wykazuje wrażliwość na prąd i prawdopodobnie ból. Poziom reakcji do dalszej analizy. – stwierdziłem – Chociaż biorąc pod uwagę moment pobierania krwi, może być on podwyższony. – dodałem po chwili zastanowienia. Przyłożyłem urządzenie do nogi, aby posłać słaby impuls mający mi dać jakiś pogląd na jej wrażliwość. Jeśli nie było żywiołowej reakcji to wziąłem również skalpel robiąc nim płytkie nacięcie w jej kończynie celem sprawdzenia reakcji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.15 19:26  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Od kiedy to szpital posiada twarde metalowe stoły operacyjne?
Dobre pytanie.
Rażące światło lampy ponad stołem rozświetlające jej okaleczoną japę nareszcie rozjaśniło jej nieco w głowinie i szybko zdała sobie sprawę, że nie jest w żadnym szpitalu. Ten fakt pokapowała, ale czy stać ją będzie na ludzkie zachowanie? Trudno to określić. Gdy ponownie użyto na niej paralizatora, impuls niewiele zdziałał, poza strzyżeniem przez nią uszu. Oblizała spienione usta i obejrzała się na nogę, gdzie naukowiec począł rozcinać materiał spodni na łydce i kaleczyć skórę.
- Ała! – Wrzasnęła zaskoczona i broniąc się machnęła mackami w naukowca z takim impetem, że ten znalazł się na ścianie. Z gardła wydobyła nieprzyjemny warkot, a prawy kącik jej ust zadrżał jak u jakiegoś wilka.
W tym momencie już wiedziała, że nie jest w żadnym szpitalu tylko dała się w głupi sposób złapać SPECom. Co z tego, że obrała sobie tak przyziemną profesję jak śmieciarz będąc pod przykrywką, skoro znaleziono ją skaczącą po dachach podczas ataku wścieklizny.
Próbować próbowała – wyrywać, wyszarpnąć się z ucisku pasów bezpieczeństwa, ale dupa. Nie udało się, a macek nie była w stanie użyć do tak precyzyjnej roboty, jak odpięcie klamer. Były zbyt nieporęczne, co nie znaczy, że nie biła nimi we wszystkie strony, nie dopuszczając nikogo do siebie. Gdyby ktokolwiek się zbliżył, zostałby podcięty i leżał na podłodze jak długi. I to była jedyna forma obrony, jaką mogła w tym momencie zastosować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.01.16 21:10  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele


Przyłożyłem paralizator do jej ciała, kolejny raz rażąc ją impulsem, ale niestety efekt był zdecydowanie poniżej oczekiwań. Pokręciłem głową zawiedziony, robiąc stosowny zapis w notatniku elektronicznym i biorąc się za skalpel. Ukłułem ją ostrzem spodziewając się podobnego braku reakcji... ale ku swojemu zdziwieniu oberwałem macką tak, że rzuciło mnie na ścianę. Po chwili w pomieszczeniu rozległ się dziwny dźwięk, trudny do zakwalifikowania. Wstałem powoli z ziemi, patrząc się wściekłym wzrokiem na ten stwór używając... jakiś macek wystających z brzucha do obrony.
- Zróbcie coś z tym! - rozkazałem dwójce swoich pomocników i ze złośliwym uśmiechem patrzyłem, jak pielęgniarze podbiegają tylko po to, by zostać podcięci mackami. Wcale nie było mi ich żal. Gardziłem tępymi troglodytami.
- Odejść, odejść od tego! - rozkazałem im, a sam szybko wycofałem się do małego pokoju z przeszkloną pancerną szybą, woląc obserwować wszystko z bezpieczniejszego miejsca. Gdy już się do mnie doszli czy tam doczołgali, trochę sponiewieranie przez obiekt, ja wciąż pracowicie notowałem.
- No dobrze... to zobaczmy, na co to jeszcze stać. - stwierdziłem... bardziej do siebie niż do dwójki idiotów, którzy mnie nie obchodzili. Mój wzmocniony przez głośniki głos oczywiście docierał do Obiektu... pytanie tylko, na ile to coś mnie rozumiało. W końcu nie wiedziałem jakie spustoszenia wirus zrobił w mózgu tego czegoś.
- Obiekcie 7F7400 słyszysz mnie? - spytałem powoli - Rozumiesz, co się do Ciebie mówi? - powiedziałem. Niezależnie od reakcji postanowiłem sprowokować Obiekt do dalszej przemiany, patrząc jak ten zareaguje. Upewniłem się, że zamknąłem tytanowe drzwi odcinające Obiekt od świata zewnętrznego a przede wszystkim ode mnie, który to obserwowałem zza pancernej szyby. Zbliżyłem palce do aparatury po czym zacząłem puszczać dźwięki. Coraz głośniejsze. Testowałem różne częstotliwości: od infradzięków, poprzez basy, wszelkie słyszalne tony, pisk a skończywszy na ultradźwiękach. Raz przygłaszałem, raz ściszałem. Później zacząłem w pomieszczeniu, w którym Obiekt się znajdował, mrugać oślepiającymi światłami. Chciałem to coś zirytować, skłonić do agresji, sprokurować przemianę. Oczywiście liczyłem się, że Obiekt się uwolni, zrywając pasy... ale dlatego sam byłem w osobnym pomieszczeniu, a miejsce, gdzie Obiekt się znajdował, mogło być szybko zatrute mieszanką gazów paraliżujących i usypiających, która mogła prawie wszystko położyć. Owszem, niektóre organizmy były odporne na część lub nawet wszystkie substancję, ale raczej nie zdarzały się takie, których metabolizm byłby w stanie zneutralizować wszystkie z nich, a już w szczególności ich mieszankę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.16 1:38  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Cel został osiągnięty. Nieporadne żołdaki obaliły się jak dwa żuki na grzbiet i chyba pod wpływem wrażeń nie potrafiły od razu stanąć na nogi. Dopiero po chwili na czworakach pielęgniarze doczłapali się do jakiegoś kantorka, jakby nie umieli sobie poradzić ze zwykłym, ledwo złapanym szczurem laboratoryjnym.
Dają jej możliwość ucieczki? Dobra!
Wymordowana pokręciła oszpeconym blizną łbem i spojrzała po sobie. Wyglądała beznadziejnie. Przykuta do metalowego stolika pasami nie czuła się w tym położeniu komfortowo. Dopiero widząc wyżarty, sczerniały materiał na bluzce w miejscu działania swoich odnóży pokapowała, że tym żrącym czarnym mazidłem może zniszczyć unieruchamiające ją pasy bezpieczeństwa. I tak też zrobiła. Podciągnęła ociężałe, lśniące w świetle szare jęzory i przyłożyła do pasów. Smród wyżeranej przez kwas skórzanej uprzęży przytwierdzającej wymordowaną do stołu dał się jej zmysłom we znaki. W głowie jej się zakręciło, a gdy pasy odpuściły, zwaliła się ciężko na podłogę, omal nie zwracając treści.
Wtedy też w ścianach rozbrzmiał głos nękającego naukowca. Słyszała, co się do niej mówiło, a jakże. Ale odpowiadać mu nie zamierzała. Dlatego w odwecie facet zapragnął zabawić się jak małe dziecko cymbałkami – całą aparaturą mogącą doprowadzić wymordowanego do szewskiej pasji. I tak też się stało. Z głośników schowanych w ścianach pancernego laboratorium dochodziły przeróżne odgłosy. Zmęczona czarnowłosa nie podnosiła się z podłogi od chwili zerwania pasów, a zrobiłaby totalne głupstwo, podnosząc się z niej teraz, podczas tortur dźwiękiem. Szargane milionami różnych fal dźwiękowych wrażenia słuchowe były w tej chwili jednym z najbardziej skutecznych narzędzi tortur, jakie można było przeprowadzać na badanych obiektach. I to nawet nie były jakieś brutalne tortury, a ile szkód potrafiły wywołać, jak organizm mogły rozstroić i spustoszyć.
Proces ten doprowadził skuloną na podłodze wymordowaną do płaczu z bólu. Z gardła badanej przy intensywniejszych dawkach wydobywały się rozpaczliwe wrzaski i piski. Tylko za ich pomocą mogła pozbyć się wzbierającej w niej energii. Energii, która także w sposób przymusowy doprowadziła do kolejnych wymuszonych reakcji.
Elektryczność w pomieszczeniu zaczęła szwankować. Żarówki pękały, lampy cierpiały na przeciążenie i gasły, a z części oświetlenia w suficie wydobywały się białe iskry.
Materiały płaszcza, bluzy i koszulki pruły się, rwały, a szwy spajające puszczały i ciuchy te coraz mniej przypominały ubranie. Stały się jedynie strzępkami na ostatnich nitkach pełniących swoją funkcję zakrywania ciała.
Po chwili nad wymordowaną obklejoną w śluzie wznosiła się para ptasich, imponujących rozmiarami szaro-czarnych skrzydeł, także lśniących i lepkich od gęstego płynu ustrojowego. Unosiły się lekko i spokojnie kołysały wraz z każdym głębokim zaczerpnięciem powietrza przez badaną. Gdyby nie ich kolor, można by w tamtej chwili posądzić wymordowaną o posiadanie skrzydeł anioła. Niezwykle łagodnie się prezentowały. W ogóle widok praktycznie sparaliżowanej  wymordowanej, leżącej spokojnie na podłodze mógł te czulsze osoby przyprawić o jakiś chwilowy zachwyt czy współczucie. Wyglądała, jakby w tamtej chwili spała w rozlanej wokół siebie plamie żrących soków żołądkowych i masy śluzu. Jakby była niewinna. W końcu wszystko słodkie, co śpi.
Twarz niemal całująca kochaną i niezwykle cenną w takich chwilach podłogę, miała zakrytą powstałymi przy przemianach szponami na rękach, a zamiast stóp widniały wystające gdzieś pośród pióropusza ptasie stopy z przedziurawionymi w palcach trampkami.
Franny poddała się po pierwszej próbie, tracąc słuch, przytomność i zapał do dalszej walki. Zabawa dźwiękami szybko rozłożyła czarnowłosą na łopatki. Dalsze pobudzanie wściekłej natury światłami nie miało już sensu, bo nieprzytomna nie reagowała już na żaden bodziec.


Ostatnio zmieniony przez Ruffian dnia 10.12.16 21:43, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.01.16 12:41  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele


Obserwowałem Obiekt, jak ta... pozbywa się zabezpieczających ją pasów, w jakiś sposób je trawiąc. Nie przeszkadzało mi, że w ten sposób się uwalnia... bardziej mnie dziwiło to, że ta sprawia wrażenia logicznie myślącej, co było sprzeczne z moimi wcześniejszymi hipotezami na jej temat. Czyżby naprawdę potrafiła myśleć? Chociaż stopień tego pewnie zależy od stopnia jej zdenerwowania, jak w przypadku większości Zarażonych. Zanotowałem sobie ten wniosek... oraz to, że trzeba przemyśleć, czym ją uruchamiać na dalszym etapie badań.

Gdy nie doczekałem się odpowiedzi na swoje słowa, zacząłem testować różne dźwięki i wpływ ich na nią. Sprawdzałem różne wysokości: od infradźwięków, poprzez dźwięki słyszane dla ludzi aż po ultradźwięków. Różna głośność, różny rytm: poprzez regularne aż po irytujące nieregularne. Mogłem mu jeszcze włączyć Disco Polo, ale aż tak okrutny to ja nie byłem. Z delikatną satysfakcją obserwowałem, jak Obiekt prawdopodobnie cierpi. Bardzo dobrze, może szybciej się nauczy nie sprawiać problemów. Było coś niesamowitego w tym, jak nawet nieme, niemyślące stworzenia szybko dało się bólem nauczyć, czego się od nich oczekuje. A także można było wymusić w Obiektach pokazanie reakcji i umiejętności, które te skrzętnie ukrywały, nie chcąc się nimi pochwalić. Takim czymś np. było wpływanie na elektryczność. Obserwowałem zaskoczony, jak żarówki pękały, sprzęt elektryczny zaczynał szwankować. Heh, parę urządzeń musiałem spisać na straty - najważniejsze, że dane i tak były skrzętnie zapisywane na odległych, odpowiednio zabezpieczonych serwerach, więc były bezpieczne. No i moje pomieszczenie było odpowiednio ekranowane, co mnie zabezpieczało przed ewentualnymi wylądowaniami. Podstawowe pytanie było takie, czy Obiekt umie kontrolować swoje umiejętności. Czy można go wykorzystać w walce. Czy robi to tylko w momencie emocji, bólu, wściekłości i nie ma na to wpływu? Musiałem się tego dowiedzieć w kolejnych dniach. No a po chwili doszły również imponujące skrzydła. Gdybym nie miał badań krwi potwierdzających, że to Wymordowana, byłbym nawet skłonny podejrzewać, ze to Anioł. A może zarażony Anioł? Ciekawe, czy coś takiego było możliwe? W każdym razie obiekt w końcu stracił przytomność a ja jeszcze przez chwilę sporządzałem notatki. No dobra, to co teraz z nią zrobić? - zastanawiałem się przez chwilę. Wpuściłem do pomieszczenia z nią mieszaninę gazu, by już po chwili zapewne ją pogrążyć w śnie. Jak nawet na niektóre substance usypiającego czy paraliżujące była odporna, to inne na pewno na nią odpowiednio podziałały.
- Ubrać maski, idziemy ją unieruchomić. - stwierdziłem po chwili. oczywiście to oni mieli ją unieruchomić. Moja rola się ograniczała do mówienia im, co mają robić. Przecież oczywistym było, że ja nie będę się pałał fizyczną robotą.

Ja i moja dwójka pomagierów, weszliśmy do środka oczywiści w maskach przeciwgazowych. Pielęgniarze złożyli jej skrzydła, po czym zaczęli ją obwiązywać linami, aby ta nie mogła ich samodzielnie rozłożyć, po czym założyli jej jakaś mocną, wytrzymałą, elastyczną opaskę na brzuch, aby zatrzymać macki w środku, nie pozwalając się wylewać ten dziwnej substancji ze środka. Była spora szansa, że będzie to też blokowało wyziewy, które mogły mieć mało przyjemne właściwości, o czym wolałem się mimo wszystko samodzielnie nie przekonywać. Następnie założono jej jakieś okowy na nadgarstki, które były przyczepione łańcuchami do sufitu tak, by Obiekt był zmuszony do stania w pozycji poziomej lub po prostu zwisał za ręce. Nogi zostały z kolei przyczepione do posadzki. Może to troszkę wyglądały jak jakieś średniowieczne praktyki... ale skoro się wtedy sprawdzały, czemu ich nie stosować nawet współcześnie?
- Umyjcie ją. - zażądałem, a moi pomocnicy zaczęli ją polewać z węża aby zmyć ten dziwny, pewnie nieprzyjemnie pachnący śluz z jej ciała. Sam usiadłem na krześle naprzeciwko Obiektu czekając, aż odzyska przytomność.
- Możesz mówić Obiekcie? - powiedziałem powoli po angielsku, wpatrując się w to coś, próbując coś dostrzec w tego oczach, zobaczyć stan, w jakim się znajduje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.01.16 13:40  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Wymordowane ślepia otworzyły się dopiero po godzinie trzeciej nad ranem. I nie można nazwać ich wyspanymi. Wymalowane pod nimi szare cienie zmęczenia i ociekający smolisty makijaż nie wskazywały na dobre samopoczucie i stan zdrowia rzeczonego obiektu.
I słusznie.
Plecy dogorywały pod ciężarem pokaźnych, ściśniętych kurczowo skrzydeł i wskutek nienaturalnie wygiętego w przód kręgosłupa. Ostry chłód metalowych obręczy na rękach kuł w rozgorączkowaną skórę nadgarstków. Po ciele skapywała jeszcze zimna woda po radykalnym prysznicu jak z węża strażackiego, którą przesiąkły pióra na skrzydłach i ogonie. Gdyby się przyjrzeć bardziej wnikliwie, można by dostrzec jak z wilgotnej skóry wydobywają się opary.
Podwyższona temperatura skóry spowodowała parowanie wody. Po tym lodowatym prysznicu w gorączce, z płuc wymordowanej wydobywał się dźwięk podobny do jakiegoś rzężenia. Poza tym, w wypełnianej głębokimi, ale stosunkowo spokojnymi oddechami klatce piersiowej zaczęło prześwitywać zielone światło wzbierającej się energii. Dawki promieniowania zaczęły się uwalniać, wobec czego elektryka w pomieszczeniu znów zaczęła szwankować. Lampy gasły i wznawiały swoje działanie, jakby mrużyły swoje świecące ślepia.
Wystające tu i ówdzie, szare kilkumetrowe języki z jamy brzusznej znacznie osłabły i leżały bezwładnie na posadzce. Jedynie ich czubki leniwie wierciły się i poruszały, jak zaspana dżdżownica, której coś było nie po nosie w wydrążonym tunelu. Przez dziwaczny opatrunek między żebrami a miednicą, z ciała nie wydobywały się żadne żrące substancje, blokowane przez opaskę.
Ślepia szczypały, a uszy nie rejestrowały żadnego dźwięku. We łbie dudniło i szumiało. Otępiałą głowę unosiła wraz z nabieraniem wdechu, spoglądając jedynie na posadzkę pod sobą.
No i cóż jej przyszło? Wisiała niemalże jak jakieś niewyżymane prześcieradło na lince podtrzymane dwoma klamerkami. Nie. Nie prześcieradło, a szmata. Tak, to określenie pasowało lepiej, bo pozdzierane podczas przemian ubrania wcale ubrań nie przypominały. Oblepiały ciało tylko dlatego, że były wilgotne, a i tak z każdą chwilą stawały się coraz bardziej suche, a przy tym lżejsze.
Podwieszające ją łańcuchy szczękały podczas ruchów wykonywanych podczas wdechu. Ból po wyrośnięciu skrzydeł na siłę promieniował przez cały krzyż. Wymordowała spinała każdy mięsień swojego ciała, aby choć trochę walczyć z tymi nieprzyjemnymi objawami przemian. W pewnym momencie zacisnęła szpony w okowach i z dostrzegalną nienawiścią powoli i spod byka spojrzała na siedzącą przed nią kreaturę, mającą przypominać naukowca. No a jakże. Chudy, mizernej budowy… stworzony do siedzenia w książkach, probówkach, komputerach i skalpelach. Nawet nie nadaje się na pracę zwiadowczą w terenie. Phi.
Prychnęła i z powrotem spuściła głowę, patrząc na posadzkę w swojej nowej celi. Mimo, że nic nie słyszała poza denerwującym szumem, skuliła mocno uszy w tył, dobitnie ilustrując swoje negatywne nastawienie. Zwierzęcy instynkt zabijania, któremu bardzo chętnie poddałaby się w chwili obecnej, musiała jednak głęboko upchnąć, jak robi się to z ciuchami w zbyt małej walizce przy uciecze z domu. Czuła się zbyt słaba, by atakować i miała tego pełną świadomość. Była zbyt skrępowana i usztywniona, aby nawet ataku spróbować. A skoro i tak już ogłuchła na chwilę obecną, można było przypuszczać, że dalsze pastwienie się nad nią za pomocą dźwięku chociaż przez pewien czas będzie nieskuteczne.
Spuściła łeb, zmuszając się do cierpliwego czekania na odpowiedni moment. Moment, który może nastąpić jutro, pojutrze, za tydzień, miesiąc, a może i rok…


Ostatnio zmieniony przez Ruffian dnia 19.02.16 19:30, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.02.16 0:01  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Oczekiwanie na przebudzenie się Obiektu nieustannie się przedłużało. Kolejne godziny mijały, a ja zacząłem tracić cierpliwość. Gdy i kawa nie pomogła w końcu zdrzemnąłem się w pokoju socjalnym obok, wcześniej rozkazawszy jednemu z moich pomagierów by mnie obudził, gdy Obiekt zacznie odzyskiwać przytomność a drugiemu, by również odpoczął, aby ewentualnie był gotów zmienić tego pierwszego pielęgniarza. Mój nerwowy sen, w trakcie którego śniły mi się koszmary o jakiś wężach wychodzących z brzucha jakimś aniołom i innych tego typu głupotach został jednak wkrótce przerwany. Natychmiast zerwałem się, zrobiłem sobie zastrzyk pobudzający, założyłem maskę przeciwgazową i szybko podbiegłem zerknąć, co się dzieje z Obiektem. To coś się powoli, niespiesznie budziło. Para wodna wskazywała na wysoką temperaturę. Gorączka? W przypadku Zarażonych w sumie można było to uznać za coś normalnego. Jeśli w ich przypadku można było mówić o czymkolwiek normalnych - w końcu "żyjący martwi" byli w większości epok historycznych nie uznawani za coś typowego. Czuła aparatura pomiarowa wskazywała podwyższony poziom promieniowania. Na razie elektrycznego. Licznik Geigera nie wskazywał (?) promieniowania jądrowego. Czy powinienem się wycofać do ekranowanego pomieszczenia, poza klatkę Faradaya, którą było otoczone laboratorium? Uznałem, że to nie jest konieczne, ale kazałem jednemu pomagierowi, aby to monitorował, jak ja skupiałem się na Okazie.

- Możesz mówić Obiekcie? – powtórzyłem ponownie pytanie po angielsku, tym razem wolniej i głośniej, licząc na odpowiedź, która póki co nie nadchodziła. Widziałem, jak Obiekt spina mięśnie, czyżby sprawdzając wytrzymałość łańcuchów, na których wisiała? Uśmiechnąłem się złośliwie, szeroko, ostentacyjnie, jak się ta kreatura na mnie złośliwie popatrzyła. To jej żałosna wściekłość, a może nieme wyzwanie? Cóż, co najwyżej mnie one ubawiły, poprawiły humor. O czym ona myślała? Była wściekła, że mimo swojej siły, byłem w staniem nad nią panować? Tak działała nauka. Pozwalała mądrzejszym mieć w garści słabszych. Czy to jeśli chodzi o ludzi, gdzie naukowcy, ewentualnie sprytni politycy rządzili prostymi masami przy użyciu tępych osiłków, czy to o narody, gdzie Ci z wyższym poziomem technologii wygrywali wojny, czy o gatunki, gdzie to ludzie panowali na ziemi, mimo że nie mieli takich mięśni, takich kłów i takiej siły jak wiele innych ras. W takich chwilach jeszcze mocniej sobie uzmysławiałem sens tego, co robię. Uświadamiałem sobie, ile moja praca daje, jak niesie rozwój ludzkości.

- Nic nie mówisz? Stawiasz mi się? Rzucasz mi wyzwanie? – spytałem, uśmiechając się złośliwie, patrząc się z politowaniem. No bo Obiekt rzeczywiście sprawiał wrażenie, jakby nie słyszał. Ale czy tak rzeczywiście było? Skąd mogłem wiedzieć. Tylko badanie fal mózgowych mogłoby dać częściową odpowiedź ale i tak nie do końca pewną – w końcu Zarażeni nie byli jeszcze do końca przebadani i nie zawsze dało się wyciągnąć pewne wnioski na podstawie badania ich.
- Dobra… nie chcesz mówić to nie. Bez łaski. – odpowiedziałem zniecierpliwiony, mając zamiar przejść do kolejnych badań. Wyszedłem na chwilę aby założyć gumowy strój służący do pracy z wysokimi napięciami, aby chronić się przed jej ewentualnymi wyładowaniami elektrostatycznymi, po czym przypiąłem jej do nadgarstków i kostek elektrody – na początku, aby ją uziemić. Zerkałem na wskazówkę miernika aby sprawdzić różnice potencjałów pomiędzy jej rękami i nogami. Coś mi ciekawego pokazało? Następnie wyjąłem paralizator, ustawiłem go na średnią moc i próbowałem kopać ją impulsami elektrycznymi. Najpierw w nogi, ręce, następnie w brzuch, plecy, skrzydła, ogon, głowę. Leciałem po całym ciele, sprawdzając jej reakcje. Jeśli były niezadowalająca to zwiększyłem maksymalnie moc sprawdzając, czy poza tym, że jest w stanie produkować energię elektryczną, jest też w stanie ją poczuć i czy można ją użyć do jej tresury. Cały czas zerkałem, na ile ona sama zaczyna kumulować ładunki elektryczne – w końcu próbowała chyba ich poprzednio użyć. No i na ile przyłożenie uziemionych elektrod do jej nóg i rąk jest jej w stanie to uniemożliwić, rozbroić ją. Gdy już poznałem jej zachowanie w oparciu o paralizator, to zamiast uziemienia, podpiąć do jej elektrod inne przewody, aby przez nią przepuścić impulsy. Najpierw próbowałem pojedyncze impulsy prądu stałego. Zwiększałem powoli napięcie, później testowałem dłuższe impulsy a następnie puszczałem całe serie. Potem przyszła kolej na prąd zmienny, który też testowałem z rożnym napięciem, natężeniem, częstotliwością. Oczywiście stosowałem takie dawki by jej nie zabić: na początku małe, a gdy te nie skutkowały to zwiększałem je aż do momentu, gdy zaczynałem dostrzegać wyraźne reakcje, ale by jednocześnie nie przekroczyć bezpiecznych wartości. Wszystko musiałem dokładnie sprawdzić, zbadać i przetestować. I przy okazji jej nie zabić - nie wiadomo ile musiałbym czekać na następny tak ciekawy Obiekt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.02.16 1:46  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Pierdol, pierdol, ja posłucham.
… a tak w zasadzie, to nie.

Głuchota ciążyła nadal. Tępe brzęczenie i drganie, jak przy uderzeniu młotem o kowadło zagłuszało wszystko, co próbował niewerbalnie przekazać mężczyzna. A raczej, jak próbował ustnie prowokować.
Nie od dzisiaj wiadomo, że słowa mają często większe rażenie niż jakakolwiek broń. Będące prawdą lub kłamstwem – mogą manipulować, zmuszać, czy sprowokować innych do drastycznych kroków, bolesnych jak spacer po stłuczonym szkle. Ile to razy wypowiedziane bluźnierstwo, niechęć wyrzeczenia się Boga, niezgodność z zasadami dyktatury spowodowały natychmiastową, wręcz machinalną niewerbalną odpowiedź drugiej strony? Wiele. Całe mnóstwo „wiele”. A co w momencie, gdy nieświadomy brutalnej prawdy obywatel dowiaduje się o niej od największego ścierwa swojego życia, zapchlonego zawszonego wroga, życiowego wrzodu, którego – jeśli by mu siły na to pozwoliły – zatłukłby jak psa już w kołysce? I to dowiaduje się o rzeczach mało skromnych, niezwykle dotkliwych i wrażliwych, w sposób niezwykle nonszalancki, wulgarny i bezpośredni. Na przykład o uprowadzonej i zgwałconej przez drugą stronę siostrze, która potem zostaje zarżnięta jak świnia i wyrzucona do rzeki, bo na kopanie dołu w lesie ochoty już nie było. Wtedy tym krokiem nie jest już spacer po rozłupanej szybie, a ślepy bieg w środku strzelaniny na polu bitwy. Kule zza zasłony dymnej na wylot ranią, przewiercając się przez wnętrzności, a w głowie dodatkowo wzbiera nienawiść i agresja. Nie widać wroga, bo chowa się on w okopach i za dymem granatów, ale sama świadomość, że on jest - żyje i strzela, staje się nadzwyczaj uciążliwa i nie daje szansy na racjonalne myślenie. I oto stawia się nierozważny krok – ślepe pragnienie jedynie wykończenia drugiej strony – plugawego i haniebnego sukinsyna, który czyjąś godność wdeptał w ziemię i na nią splunął. Nawet własnym kosztem, byleby gnidę usunąć ze świata.
Podobnie było w przypadku Ruffian, z tym, że spierała się ona z dwoma skrajnościami – jeśli odpowie atakiem na atak będzie to znak, że ma niewielki dystans do siebie, jest słaba i za wszelką cenę pragnie nie dopuścić do różnego rodzaju obrazy swojego imienia. Jeśli jednak okaże bierność sytuacji, też na tym lepiej nie wyjdzie – uznana może być za słabe, dające się poniżać popychadło.
Trudno. Póki co, nie miała zbytniej ochoty na dzikie rajcowanie w obronie swego zapyziałego honoru. Nadal nękały ja zmęczenie i bóle w krzyżu. I jak tu się dowartościowywać, bronić, czy cokolwiek, jak w kościach łupie i rzęzi?
Mężczyzna zaczął podpinać elektrody mające na celu uziemienia ciała Ruffian. Hybryda stała spokojnie, ale po grzbiecie przebiegł jej mały dreszcz. Dreszcz, który przybiegł do mózgu z pewnym pomysłem. Kobieta obnażyła zadziornie zęby, gdy klękający naukowiec przypinał kable. Nie mogła się oprzeć pokusie odmachnięcia nogą i zadania ciosu mężczyźnie, jak robi to agresywny, niezadowolony koń, gdy grzebie mu się przy tylnych kończynach. Z tym jednak wyjątkiem, że Ruff zamiast kopyt posiadała ptasie szpony, ale i tak siła, z jaką został wymierzony cios był bliższy kopniakowi temu czworonożnemu dawcy materiału genetycznego. W końcu cały odcinek nogi od stawu skokowego w dół miała genetycznie przejęty od konia, aż do pęciny, gdzie pojawiały się ptasie palce i pazury.
Po wykonaniu manewru, zadowolona z siebie szerzej obnażyła kły i machnęła ogonem, unosząc go zarazem niczym janowski arab. Po pomieszczeniu rozległ się wtedy cichy szelest ocierających się o podłogę i ścianę piór.
Akt ten nie pozostał jednak bez odpowiedzi i w odwecie naukowiec zabrał się kopanie paralizatorem Franczeski po całym ciele. Zabieg w jej odczuciu przypominał przypinanie klamerek do suszenia prania i ciągnięcia za nie skóry w miejscu kopnięcia przez prąd. Nie jest to przyjemne, ale też nie zagrażało jej życiu. Przy każdym takim uszczypnięciu wieszała się na łańcuchach i odskakiwała.
Rażenie prądem z paralizatora nie wpływało na kontrolowanie przez wymordowaną żadnych wyładowań elektrycznych. Ona nawet nad tym nie panowała. Umiejętność ta objawiała się dopiero podczas ataków wścieklizny w zupełnie niekontrolowany sposób.
Po skończonym odezwie wymordowana posiadała na ciele masę jaśniejszych i ciemniejszych przebarwień, plam i odbarwień na szarej wręcz skórze. Przypominała w tym momencie dalmatyńczyka. Poza tym przedstawiała kilka innych objawów zmęczenia tą formą eksperymentu. Hybryda z zauważalnym trudem próbowała wciągnąć powietrze w płuca przez zaciśnięte zęby. Rozchodzący się szczypiący ból w pewnym stopniu utrudniał wymianę gazową. A jeszcze bardziej utrudniał je nowy rodzaj „doświadczeniotortur”, podczas którego naukowiec – najwyraźniej nie do końca usatysfakcjonowany wynikiem swoich doświadczeń – postanowił przerzucić się na prąd stały, zamieniając uziemienie w podłączone kable do sieci.
Przepływ ładunków przez ciało sprawił, że wymordowana wyprostowała się jak struna. Z gardła wydobył się wrzask obdzieranego na żywca z piór kuraka. Hybryda ponownie walczyła z niebotycznym bólem, spinając mięśnie w zesztywniałym przez przepływ ciele i wrzeszcząc jak przy egzorcyzmach. Czuła, jak jej niektóre płyny ustrojowe przechodzą przez proces elektrolizy – gotują się, mieszają, grzeją ją od środka, jak wyższej klasy wódka. Wolała jednak nie wnikać, co ulega utlenieniu, a co redukcji. Ponadto widać było, że jej leżące na wierzchu macki uchodzące z jamy brzusznej także dość intensywnie odczuwały skutki tego doświadczenia. Wyglądały jak traktowane solą pierścienice. Wierciły się w każdą stronę, wykręcały. Miało się wrażenie, że są żywe, krzyczą i błagają o litość.
Wzbierająca energia szukała możliwych miejsc umożliwiających jej ujście lub wyrównanie potencjałów. Gromadząc się przy okazji „ładowała” Ruff. Przypływ siły powodował rozpychanie ściśniętych kurczowo skrzydeł, dzięki czemu po niedługim czasie ponownie mogły cieszyć się wolnością. Napierająca energia pozwoliła na zerwanie lin, które teraz leżały w kilku kawałkach na posadzce. Zatrzepotała skrzydłami, mając nareszcie swobodę w ich poruszaniu. W powietrzu poza charakterystycznym dla przepływającego prądu dźwiękiem, rozległ się ponownie szelest twardych piór ocierających się o ściany, a przy tym powiew wzruszonego powietrza. Po tym drastycznym ścisku Ruff miała wrażenie, że poprzekręcano jej w pewien sposób stawy.
Wraz z przepływem prądu, nadmiar zaczął kumulować się także w klatce piersiowej, pobudzając w jakiś sposób uśpione radioaktywne pierwiastki w nią wklejone. Zatem w tym momencie czytniki mogły nieco wariować.
Prąd elektryczny począł przepływać w bardziej okiełznany sposób, wobec czego Ruff nie czuła już bólu, a ciepło i wzbierającą siłę. Jakby ją ktoś naładował. Oznaką tego były żyły, żyłki i tętnice mieniące się w barwach pomiędzy neonowymi a pastelowymi odcieniami błękitu i zieleni. Teraz wymordowana świeciła jak lampa światłowodowa. Nie czuła już zmęczenia, a siłę. Siłę, która pozwoliła zerwać łańcuchy z sufitu. Kawałki tynku spadły jej pod nogi, niewielka część między roztrzepane włosy. Czyżby Ruff potrafiła kontrolować prąd elektryczny?
Skóra potraktowana prądem przestała odbierać i przekazywać ból, dotyk i ucisk. Odbierała jedynie odczucie ciepła, jak na morskiej plaży. Po skroniach, czole i szyi sączyły się krople potu. Zapewne bogatego w zredukowane metabolity i sole.
Przepływający prąd powodował jednak coraz większe spustoszenia w organizmie. Ruff, początkowo jakby bezwiednie szukając kabli, zerwała z siebie nagrzane elektrody, pozbawiając się także w ten sposób płatów skóry aż do krwi, które w miejscu przyczepu elektrod doprowadziły to metalizacji skóry przez roztopione cząsteczki metalu, a także do zwęglenia naskórka. Twarz wymordowanej przeszył krzywy grymas. Widocznie to już ją zabolało.
Oszołomiona jednak zdobyła się na gwałtowny atak. Rzuciła się na naukowca, cisnąc jego osobą o ścianę, po czym zabrała się za nadbiegającego pielęgniarza. Podczas szarpaniny z tym wymoczkiem Ruff podjęła się sięgnięcia zębami do jego szyi, jednak w efekcie doszło do naderwania jego ucha. I tak z kawałkiem płatka i chrząstki w paszczy prześlizgnęła się pod drzwi. Niedomknięte – otworzyła i zaczęła przemieszczać się po korytarzu niezgrabnie po czworakach przypominając aksolotla, szukając zarazem jakiejś drogi ucieczki.
Z nosa i ust zaczęła sączyć się przezroczysta wydzielina. Ponadto cały organizm wymordowanej objawiał upośledzoną koordynację ruchową. Fran trzęsła się nie panując nad tym. Z czasem cieknące wydzieliny z przezroczystych zmieniały się na szare, później ciemnoszare, aż doszły do smolistych czarnych substancji. Ponadto za wymordowaną wlekły się oszołomione macki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.03.16 20:19  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Spodziewałem się jakieś reakcji Obiektu, ale ta była cicha, milcząca. Mimo moich prób komunikacji jakoś nie mogłem doczekać się tak bardzo wyczekiwanej odpowiedzi. Dlaczego? Co robiłem źle? Nie miałem pojęcia, ale jakiś powód musiał być, skoro nie udawało się nawiązać rozmowy. Pewnie wynikało to z ograniczonej inteligencji Obiektu lub z stanu. A może ciągły wpływ środków, którymi ją potraktowano, by ją uśpić? Mogło być i tak, a skoro nie mogłem dłużej czekać, zacząłem jej podpisać elektrody w celu dalszych badań. W pewnej chwili dostrzegłem, że ta próbuje chyba rzucać nogą, próbując mnie prawdopodobnie kopnąć. Przemyślane działanie czy odruch bezwarunkowy na dotyk lub po prostu działanie instynktowne, wynikłe z jakiejś cząstki DNA organizmów, które zostały użyte do stworzenia tej hybrydy? Nie miałem teraz pewności, obiecałem sobie przemyśleć to w wolnym czasie. Póki Obiekt miał i tak przykute nogi do posadzki, to mógł mnie co najwyżej nogą lekko odepchnąć, ciężko było mówić o możliwości zadania mocniejszego ciosu. Kontynuowałem więc przypinanie elektrod by po chwili zacząć kopać Obiekt prądem. Widziałem, że pojawia się reakcja, ale chyba niezwiązana z bólem. Czyli raczej średnio by się to sprawdziło w przypadku dalszej tresury. Nie wydawało się to być przydatne czy skuteczne. A szkoda. Zdecydowałem się w końcu zaprzestać eksperymentów z paralizatorem a przejść do tych związanych z przepuszczaniem przez Obiekt prądu. Po podłączeniu prądu wreszcie nastąpiła bardziej wyrazista reakcja. Z satysfakcją obserwowałem, jak mój szczur laboratoryjny się wyprężył jak struna, wydając przy tym głośne dźwięki. Tak, to mogło być zdecydowanie przydatniejsze. Wyglądało jak ból i zdecydowanie można było to wykorzystać do kontrolowania tej dziwnej hybrydy. Bardzo, bardzo dobrze. Chociaż po chwili sprawy zaczęły przybierać nieoczekiwany obrót. Z zaskoczeniem, które szybko zmieniło się w przerażenie widziałem, jak Obiekt uwalnia skrzydła. Zszokowany, próbowałem na chybił trafił wciskać guziki na pilocie aby odciąć dopływ prądu. Działo się tutaj coś, co zdecydowanie mi się nie podobało i nie było zaplanowane. Czujniki promieniowania zaczęły rozpaczliwie wyć oznajmiając o przekroczonych normach. W końcu udało mi się odciąć dopływ prądu do niej… ale było chyba już za późno. Obiekt zerwał w tym czasie łańcuchy, którym była przykuta do sufitu i podłogi, wyrwała sobie elektrody z ciała i sprawiała wrażenie… no, raczej niespecjalnie zadowolonej z moich badań. Chociaż to chyba mało powiedziane. Przerażony zacząłem się cofać... ale ta rzuciła się na mnie, rzucając mną o ścianę a następnie zajęła się moimi pomagierami. Czułem, że usuwam się w ciemność tracąc powoli przytomność ale dzięki jakiemuś ogromnemu wysiłkowi woli udało mi się tego ledwo uniknąć. Mimo tego byłem przerażony - spodziewałem się rychłej śmierci. Zacząłem się na czworaka cofać do rogu pomieszczenia, zwijając się ze strachu w kącie. Jednak… ku mojej radości Obiekt zamiast w moją stronę, ruszył w stanę drzwi. Obraz powoli zaczął mi się zamazywać, poczułem nudności – czyżby pierwsze oznaki wstrząsu mózgu? Pielęgniarze byli jednak w gorszym stanie… a Obiekt? Obiekt opuścił pomieszczeniu. Nim się najmniej przejmowałem – laboratorium było monitorowane i byłem pewien, że ochrona widziała cały incydent i realizowała protokoły bezpieczeństwa. Rzeczywiście: po chwili zaczęły się opuszczać metalowe kurtyny, dało się usłyszeć dźwięk gazu a laboratorium oraz wszystkie sąsiednie pomieszczenia i korytarze wypełniły się ponownie gazem usypiającym. Czemu wszystkie? Zdarzały się już Obiekty potrafiące oszukiwać kamery bezpieczeństwa: tworzyć hologramy, iluzje, wpływać na kamery. Dlatego procedury nakazywały całkowite odcięcie całego sektora, uśpienie wszystkich przebywających organizmów, drobiazgowe sprawdzenie wszystkiego i dezynfekcje.

Gdy w końcu się obudziłem, cały proces przewidziany przez procedurę został zakończony. Powoli, wciąż z bólem głowy i nudnościami podniosłem się z łóżka pozbywając się z nadgarstka jakichś przewodów od monitoringu. Spiorunowałem wzrokiem jakiegoś pielęgniarza, który szybko się cofnął i wściekły ruszyłem do celi znajdującej się przy laboratorium. Zgodnie z moimi przewidywaniami Obiekt już tam był. Również sparaliżowany tymi samymi gazami a pewnie dodatkowo nafaszerowany odpowiednimi narkotykami upośledzającymi percepcje. Z ponownie związanymi skrzydłami – tym razem mocniejszymi linami z nowoczesnych tworzyw sztucznych. Ręce skute za plecami, nogi ciasno związane ze sobą. Obserwowałem jej leżącą na ziemi postać, odgrodzoną ode mnie grubymi kratami przed którymi, od mojej strony, była gruba, przezroczysta, szczelna bariera. Dźwięk było świetnie słychać – ale głównie dzięki wbudowanym po obu stronach mikrofonom i głośnikom.
- Teraz! Teraz się polecimy! – wydarłem się na nią zapominając nawet z wściekłości o angielskim. Zresztą ton wypowiedzi dobrze odzwierciedlał moje nastawienie. A ona, powoli wychodząc z otępienia, pewnie nie mogła mnie za dobrze słyszeć.


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.03.16 3:07  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Otwierającym oczom ukazała się poświata z ulokowanego gdzieś daleko na końcu korytarza okna. Poza nią wszędzie dookoła towarzyszyła umiarkowana ciemność. To dobrze, bo lekko przekrwione oczy Ruff nie były przygotowane do użytkowania w normalnym dziennym świetle po takiej ekstremalnej nocy. Nadwyrężone ślepia szczypały, a w ich kącikach osadziła się zebrana z nocy ropa.
Chłód i nieprzyjemny ucisk ciążył na skroniach przybitych siłami grawitacji do posadzki. Twardej, zimnej jak lód, betonowej żywicznej posadzki. Jej chłód wpływał na pojawienie się dreszczy, gdyż Ruff po ekscesach poprzedniej nocy przyodziana była jedynie w strzępy po białym podkoszulku i czarnych spodniach, przez co ręce, ramiona i stopy bezpośrednio stykały się z podłogą. Było to tym bardziej zagrażające zdrowiu, gdyż wymordowana ponownie gorączkowała.
Leżąc tak prawie w bezruchu z nosa znów począł sączyć się przejrzysty śluz, a z prawego spękania warg ciekła ślina.
Prawe oko jej łzawiło, bo leżała na prawym boku.
Poruszyła opadniętym lewym uchem, lecz znów nic ono nie wychwyciło. Jedyne, co Ruff odbierała, to szum, jaki towarzyszy przy odbieraniu fal radiowych z zepsutego odbiornika. Poza tym, nie słyszała nic.
Spróbowała się podciągnąć, ale lipa. Ręce skrępowane z tyłu, unieruchomione nogi, w dodatku znów kurczowo ściśnięte skrzydła tak, że Fran ewidentnie czuła, jak wykręca jej stawy. To wszystko wykluczało pojedynczą próbę podniesienia się z podłogi. Prób musiało być więcej, jednak Fran nie miała już na nie siły. Chętnie zakryłaby się skrzydłami, utrudniając utratę temperatury i sprzyjając zatrzymywaniu ciepła przy sobie, ale niestety możliwości nie miała na to żadnej.
Leżała przez dobre dziesięć minut. Głowę miała pustą jak żołądek. W końcu jednak zdobyła się na podciągnięcie tułowia do góry i zredukowania swojej powierzchni. Usiadła na moment, po czym gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca i wessała czarne, leżące w bezruchu macki do jamy brzusznej. Pochłonięcie tych dość sporawych rozmiarów organów skutkowało nudnościami, a w efekcie zwrotem nie treści pokarmowej, a jakiejś czarnej, oleistej wydzieliny. Tak więc przed Ruff pojawiła się sporawa plama. Kij wie, jaki to ma odczyn.
Wymordowana splunęła jeszcze resztkami, by oczyścić od wnętrza usta i zaczęła przecierać poszarzałe wargi o ramię. Czuła się paskudnie, jak jakiś wystraszony kot polany wodą, wypróżniwszy swój żołądek wskutek niestrawy. Wystawiła jeszcze parę razy jęzor na wierzch i westchnęła głęboko. Odczekała chwilę, by nie zemdleć, po czym spięła się i po pomieszczeniu rozległ się dźwięk podobny do spalanej kartki papieru. Skrzydła stopniowo zmieniały się w popiół i opadły grubymi jego kawałkami na posadzkę razem z nowoczesnymi linami. Jak papier. Podobnie z nogami, które stopniowo zaczęły przeobrażać się w ludzkie stopy zamiast ptasich szponów. Ostatnią rzeczą do udogodnienia sobie życia było przemieszczenie skutych rąk zza pleców przed siebie. Gimnastykowała się na różne sposoby, wykręcała i pochylała, aż w końcu przeniosła pod swoimi wdziękami ręce, manewrując nimi wzdłuż nóg. Najgorsza była zabawa z ogonem, bo długie pióra wydawały się nie mieć końca.
I w ten sposób, nie walcząc już z niczym ułożyła się na podłodze po raz kolejny, tym razem podkładając sobie jednak dłonie pod głowę. Zamknęła ponownie oczy i czekała.
Jest wiele dostępnych i pewnie jeszcze niedostępnych możliwości na wyprowadzanie wroga z równowagi, a jednym z nich jest jego ignorancja, którą Franczeska okazywała w tej chwili.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.03.16 21:52  •  Laboratorium nr 5 - Mengele - Page 19 Empty Re: Laboratorium nr 5 - Mengele
Siedziałem przed celą, w której przebywał Obiekt, obserwując co się z nią dzieje. Widziałem, że macki wcześniej zniknęły. Dlaczego? Pochłonęła je jakoś? Leżała w jakiejś czarnej plamie? Skąd się wzięła? Obiecałem się, że przeglądnę później nagrania z monitoringu by sprawdzić, co się zdarzyło wcześniej. W tej chwili nie za bardzo miałem na to czas, bo Obiekt nagle stanęła w płomieniach – a przynajmniej skrzydła wyglądały, jakby się paliły, wydając przy tym podobny do ognia dźwięk. Przeraziłem się możliwością straty Obiektu. Czyżby obrażenia były zbyt poważne? A przepuszczenie przez nią prądu spowodowało destabilizacje łańcuchów DNA, zmiany na poziomie komórkowym i w konsekwencji padnięcie jej? Po stracie skrzydeł, zaczęło się coś dziać również z jej nogami, które zmieniły się szybko w ludzkie stopy. Ale… ale chyba żyła. Widziałem, jak walczy z skutymi rękami. Nie wyglądało to na automatyczne, instynktowne działanie a sprawiało raczej wrażenie przemyślanego, inteligentnego. Albo tak mi się przynajmniej wydawało. Ciężko westchnąłem widząc to wszystko, po czym sięgnąłem po notatnik elektroniczny, sporządzając długi raport, zapisując wszelkie obserwacje. No, nie podobało mi się to. A najbardziej mnie irytowała możliwość zmiany formy przez niektóre stworzenia. Szczególnie, że jej obecna forma nie tylko była mało użyteczna w walce ale także utrudniała badania. Zwłaszcza ten jej irytujący brzuch i wychodzące z niego macki. Nie mówiąc o wyziewach i wylewających się cieczach o trujących właściwościach. Musiałem coś z tym zrobić. Koniecznie. Zwykle takie zachowanie wynikały z niestabilnego organizmu. Hybryda będąca połączeniem wielu organizmów nie była często doskonała i pojawiały się takie „skutki uboczne”. Często dobrym sposobem rozwiązania problemu było cofnięcie części mutacji lub wprost przeciwnie: ich pogłębienie. By w skutek dalszych przemian usunąć takie mankamenty jak wspomniane macki, dziury w brzuchu czy płyny i wyziewy będące ubocznym skutkiem działania jej organizmu. Poleciłem pielęgniarzom aby podali jej ludzki posiłek przez otwór w drzwiach, zostawili ją zamkniętą w tej celi, obserwowali ją i donosili mi o wszelkich jej zmianach, a ja udałem się do swojego laboratorium, aby to wszystko ponownie przemyśleć i rozważyć.

Wieczór spędziłem nad analizą badań jej DNA. Rzeczywiście miała fragmenty wielu organizmów. Co by tutaj zrobić? Pchnąć przemiany w którą stronę, w którym kierunku? Co by mogło być użyteczne dla wojska albo raczej przede wszystkim dla nauki a przy tym bezpieczne dla testów i dalszych eksperymentów. Zależy od tego, co chcieliśmy badać. Problemy z inteligencją i porozumiewaniem już teraz miała, jak mi się przynajmniej wydawało z jej obserwacji. Nie mówiąc już o tym nieznośnym angielskim, którym się posługiwała. Doszedłem w końcu, ze dobrze byłoby pchnąć ją mocniej w stronę konia, podając więcej ich DNA, oraz poddając ją odpowiednim czynnikom mutagennym. Może to by uniemożliwiło jej używanie tych macek. No i spowodowałoby, że częściej przebywałaby w swojej alternatywnej formie, która z powodów naukowych była ciekawsza i bardziej użyteczna, niż ta ludzka. Tak też postanowiłem, idąc nad ranem spać, po całej nocy spędzonej na przeglądaniu różnych dokumentów, raportów, wyników innych badań.

Tej nocy spałem krótko, śniąc nerwowo o pegazach, centaurach, minotaurach, harpiach i innych mitycznych stworzeniach, wytworów ludzkiej wyobraźni sprzed ponad trzech tysięcy lat. W końcu się po paru godzinach obudziłem, wypiłem mocną kawę, biorąc się żwawo do dalszej pracy. Szybko przygotowałem wszystko i skierowałem się do laboratorium. Po chwili przyszło dwóch pielęgniarzy prowadząc skuty kajdankami Obiekt, sadzając go na fotelu i przywiązując pasami do łóżka laboratoryjnego.
- Jak Ci się spało? – spytałem po angielsku znudzonym głosem, sam nie wiedziałem po co. Jakby mnie to interesowało chociaż w najmniejszym stopniu!
- Mamy dzisiaj dużo pracy. Trochę wczoraj narozrabiałaś. – przypomniałem jej.
- Nie utrudniaj tak dalej… bo się będziemy gniewać. A przecież chcemy tylko Ci pomóc. – wyjaśniłem jej, trochę mijając się z prawdą. Białe kitle, tytuły doktorów mogły się kojarzyć niektórym ze szpitalem. Takie skojarzenia były czasami przydatne. Chociaż większość obiektów dobrze wiedziała, że wspominanie o chęci pomocy i szpitalu to brednie, to jednak co poniektórzy podświadomie w to wierzyli. Prości, prymitywni ludzie często za wszelką cenę chcieli nadziei i wierzyli we wszystkie rzeczy, które im ją dawały. Mimo że fakty, logika, zdrowy rozsądek mówiły całkiem co innego.
- Mam dla Ciebie… parę lekarstw. – stwierdziłem, złośliwie się uśmiechając, po czym wstrzyknąłem jej do krwioobiegu wirusy mutagenne wyposażone w większą ilość końskiego genomu. Spodziewałem się, że w kolejnych dniach powinny silnie działać. Liczyłem, że jakoś na nią zadziałają, zmieniając ją odpowiednio. Dodatkowo poleciłem włączyć również odpowiednie promieniowanie w jej celi, mające zwiększać prawdopodobieństwo mutacji. Gdy to nie pomoże, planowałem dalszą zabawę prądem. Działał na nią ciekawie, chociaż efekty były trochę niebezpieczne, o czym przekonałem się dzień wcześniej. Musiałem zachować ostrożność.
- Jakieś prośby, pytania, sugestie? – spytałem, fałszywie się uśmiechając. Tak, miałem być miły, bo to często działało lepiej na „pacjentów”. Ale nie chciało mi się zbyt dużo siły wkładać w utrzymywanie i podtrzymywanie tych iluzji. „Doktor Mengele” na kiltu laboratoryjnym? Heh, że też niektórzy po prostu sami chcieli wierzyć w takie brednie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 19 z 24 Previous  1 ... 11 ... 18, 19, 20 ... 24  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach