Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

X Przykazanie głosi: Nie zabijaj
rok 3000
Rain x Biel


Przez zamknięte oczy czuję krople deszczu padające na twarz. Subtelnie oblewają ją chłodem. W strutym toksynami Apogeum, to przyjemne uczucie, kiedy silna ulewa obmywa cię z brudu i upodlenia, wiernie towarzyszącemu każdemu mieszkańcowi Desperacji. Nie wiem co to za dzień. Przestaję liczyć. Przestają mieć dla mnie znaczenie. Na nikogo nie czekam, nikt nie oczekuje mnie. Mogę sobie pozwolić na samotność. Chłonę przyjemną wilgoć w powietrzu, rześką, inną niż zwyczajowe, duszne opary wżerające się w płuca. Spokój zakłóca mi tylko charkot silnika motocykla, skradzionego przez jednego ze szczeniaków Łowców. Parszywi rebelianci. Wprowadzają więcej zamieszanie niż bezrozumne stwory paradujące pomiędzy norami każdego z nas. Z niezadowoleniem otwieram oczy, boleśnie uświadamiając sobie, że już nie jestem sama. Trzeba zmienić swoją oazę na inną. Zeskakując z wysokiego, zrujnowanego muru, przede mną wyrasta zupełnie nowy, niespodziewany, złożony ze stu kilo żywej, ruchomej wagi. Widzę jego pierś, unosi się przede mną. Pulsuje. Jak czarna masa, czarna dziura. Rosła i przerażająco głęboka. Tylko czeka żeby mnie pochłonąć. Nic dziwnego, że kiedy podnoszę wzrok wyżej, krzyżując spojrzenie z surową, nieprzychylną facjatą bardzo paskudnego, choć w brzydki sposób przystojnego faceta... czuję niepokój. I oszołomienie. Nie wiem dlaczego, ale moje ciało reaguje samo. Mechanicznie, raptownie wyciągam przed siebie dłoń. Zaciśnięta w pięść ląduje na jego twarzy.
Kurwa. Ja pierdole. Jak boli.
On mnie zabije...
Zmiażdży jednym ramieniem jeśli będzie chciał.
Czuję, że oblewa mnie nieprzyjemny chłód. Nagle przemoczone w każdym calu ubranie zaczyna mi ciążyć. Wywołuje zimno. Lepi się do skóry, ściąga mnie swoim ciężarem do ziemi. Zupełnie jak dominująca sylwetka nieznajomego, rzucającego na mnie cień.
Nic nie poradzę, że cofam się do tyłu na dwa kroki.
Przepadnij. Proszę w myślach, chociaż zastanawia mnie... kogo mam w głowie? Jego czy siebie?



Ostatnio zmieniony przez Rain dnia 05.07.19 16:03, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Deszcz. Przekleństwo i błogosławieństwo życia w tej rzeczywistości. Sucha, spękana ziemia spragniona każdej kropli, chore chmury rodzą jednak jedynie radioaktywny kwas który nieprzyjemnie piecze w zetknięciu ze skórą. Kolejna misja zwiadowcza, punkt przerzutowy kilku paczek od szmuglera w Apogeum do bazy Łowców, kilku młodych duchem łowców, kilka osób za dużo jak na jego osobiste preferencje, ale nigdy nie kwestionował wydawanych mu poleceń. Już od dawna nie pozwolił sobie na moment wątpliwości, wątpliwość bowiem będzie dokładnie tym co go zniszczy. Nie mógł pozwolić sobie na ten luksus.
Szare chmury zasnuwały niebo, istotna zmienna, rozejrzał się po okolicy krzywiąc nieco. Wychodzenie z kanałów wciągu dnia było trudne, praktycznie niemożliwe kiedy nad dławiącą się żarem ziemią górowała gwiazda centralna układu słonecznego w której blasku, prędzej czy później wszystkim im przyjdzie w końcu spłonąć.
Uliczki jątrzą się jak rany pokracznymi postaciami, przebranymi odpadami z których pozostają jedynie puste skorupy tak boleśnie podobne do postaci garbiących się w zadaszonych zakamarkach. Nie wszyscy patrzą przychylnie na Rebeliantów, nie wszyscy chętnie wyciągają do pomocy ręce. To prawie smutne, to prawie straszne, czy chciałby, czy zatrzymałby się tu na dłużej, gdyby za plecami jak własnoręcznie skręcony bat nie trzaskało mu jego największe zobowiązanie?
Ruch opadającego z muru w miękkim, niemal bezszelestnym skoku ciała przykuł jego wzrok, instynkt drapieżnika, ktoś poruszył się za szybko by Biel miał pozostać obojętnym. Drobna postać ląduje sprawnie tuż przed nim, widzi zlepione tłustą wodą włosy, sapach zakrzepłej dawno temu krwi obudzony na nowo rozpełzającą się po przestrzeni wilgocią. Podnosi podbródek próbując złapać ostrość w drobnym słońca przebłysku między chmurami kiedy obca pięść przytula uderzeniem kąt jego twarzy, zęby tańczą w śpiewnym piruecie. Zawsze miał mieszkańców Desperacji za zwierzęta, pomijając tych, których nieszczęściem była mutacja czyniąca ich nimi w zupełności, nawet ludzi, nawet tych nietkniętych żadnym przekleństwem obecnych czasów postrzegał jako braci mniejszych. Dzikich, walczących o najmniejsze ogryzki, zmuszonych do funkcjonowania w ciągłej czujności, pozbawionych prozaicznej wygody świętego spokoju. Niewiele myśląc, instynktownie, na atak odpowiada atakiem. Już dawno przestał się oglądać za tym, czy ktoś jest mały czy duży, czy jest kobietą, dzieckiem, czy potworem. Luksus moralności był czymś na co nie mógł sobie pozwolić, a nad czym czasem tylko się zastanawiał, w chwilach takich jak ta, kiedy jego łapsko składało w pół kogoś, kogo równie dobrze mógłby zostawić w świętym spokoju.
W tym momencie coś ukłuło go w skroni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie potrafię się cieszyć ze słusznego odczytania zagrożenia ze strony nieznajomego, kiedy ten żelazną pięścią wbija mi się w brzuch. Zgięta w pół, wyginam twarz w pewnym grymasie, ale daleki jest on do uśmiechu. Komuś, kogo nikt nie łamał nigdy w pół, nie jestem w stanie wyjaśnić, jaki towarzyszy temu ból. Można wyobrazić sobie silne mdłości i pomnożyć je dziesięciokrotnie. Teraz pomyśl, że to uczucie nawet gorsze. Dopełnione przez metaliczny posmak własnej krwi, kiedy nadgryzasz sobie język i szok. Jednoczesne upokorzenie.
Nie mam siły wstawać. Nie chcę wstawać. Nie chcę się bić. Nie umiem się bić. Nie mam siły się bić. Wiele więcej 'nie' przychodzi mi teraz do głowy. Nie chcę tu być. Opieram się rękoma na rozlanej, błotnistej ziemi. Jej odór wypełnia mi nozdrza, kiedy gnę się do kałuży, podpierając na niej przedramię. Wolę kopniaka w plecy, w tył głowy. Zamiast w twarz. Wtapianie się w tłum z zakrzywionym nosem, czy butem odbitym na facjacie wydaje się ciężkie. I bardzo bolesne. Przy odrobinie szczęścia, może zaraz stracę przytomność? A napastnik zainteresowanie mną. W końcu sierpowy wydzielony mu w twarz, jedynie pogłaskał jego policzek. Plując krwią, przeklinam nieznajomego, że nie postarał się bardziej. Nie uderzył mocniej. Obudziłabym się z tępym bólem, bez strachu, że chociaż bardzo nie chcę, będę musiała się bronić. Tłuc... a raczej dostać w bęcki.
Porozmawiajmy, przychodzi mi do głowy. Dlatego nie wiem co mnie natchnęło, że wypowiadam zupełnie inne słowa:
Ty sukinsynu...
Głos mam zachrypnięty tak, że sama go nie poznaję. Ale to nie jest jeszcze najgorsze ze wszystkiego, co mogę sobie wyobrazić, że mogłoby mieć zaraz miejsce... Czy jestem przerażona? Cholernie. Szkoda, że strach nie potrafił odebrać mi mowy... Mam wrażenie, może być jeszcze tylko gorzej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ryzyko konieczne, kontakt fizyczny. Dużo łatwiej podejmuje się decyzje o rozgrywaniu pojedynków, kiedy dzieli go z przeciwnikiem kilkanaście metrów, a twarzy ofiary przygląda się przez oczko celownika bądź po gładkiej linii lufy. Starcie w krótkim dystansie wiązało się z szeregiem niebezpieczeństw, niemało bestii o przeróżnych fizycznych możliwościach i atrybutach błąkało się po świecie, część z nich umiejętnie ukrywała się wśród pozornie niegroźnych ludzi. Widział różne moce, mutacje, genetyczne modyfikacje tak skonstruowane, by wiedzieć, że chwila zastanowienia w takiej sytuacji może kosztować go życie (w sumie nie cenił go zbyt wysoko, ale skoro już miało komuś służyć to przydało by się, żeby jednak trwało). Jakie ogarnęło go zaskoczenie kiedy postać wpadła w błoto możemy jedynie zgadywać, bo twarz pozostała wciąż pomiędzy grymasem niezadowolenia a zmarszczeniem w efekcie słonecznego olśnienia.
Przyglądał się jej jak podnosi się z trudem, dłońmi ślizgając po wilgotnym gruncie. Czekał na macki, kolce, truciznę, był przygotowany zetknąć się z pazurami, nożem, bronią w sumie jakąkolwiek, mięśnie w napięciu, wzrok skupiony na kaszlącej istocie.
Ty sukinsynu...
Powoli, po kilku trwających wieczność wdechach w naturalnym sobie bezruchu postać Gabriela skłania się w jej stronę. Jak gliniany kolos chylący szpetną twarz ku kwiecistej ziemi, pękają stawy kolan, kuca - choć wciąż przygotowany na jednoznaczną jej reakcję, spodziewający się ataku, gotów reagować.
- Tak. - mówi jedynie. Oszczędny w słowach jak zawsze. Już od wielu lat nie umiał ocenić, czy to co robił, kiedy to robił, było chujostwem czy już normą. Nie umiał odróżnić jednoznacznie dobrego od złego, wszystko było jedynie wieloma odcieniami szarości. Każdy zrobi wszystko, by wyrwać temu choremu światu jeszcze jeden dzień. Nie ma krzywdy i winy, nie ma zbrodni, nie ma honoru. Tylko chęć przetrwania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poruszył się, a mnie dopada akurat paraliż decyzyjny. Poruszyć się, czy zostać, tak? Nie patrzeć? Czego oczy nie widzą... Ostatecznie jednak ruch ten ryje mi w głowie dziwną obawę. Lepiej wiedzieć, z czym się mierzę. Dlatego ostrożnie obracam się za siebie. Najpierw przez ramię, a potem przekręcam całkowicie tułów, przyglądając się uważniej obiektowi swojej konfrontacji. Ma ze dwa metry wzrostu. Strzelałabym we trzy, ale wiem, że to moja perspektywa i ból mamią mi umysł. Mimo to, zapobiegawczo wolę cofnąć się jeszcze ostatnie dwadzieścia centymetrów, zanim uderzam plecami w mur, z którego moment temu zeskoczyłam. Cholerny. Pozostaję pomiędzy nim, a obszerną sylwetką mężczyzny patrzącego na mnie z góry. Mam ochotę splunąć mu w twarz. Dla okazania swojej obrazy, ale obawiam się, że on swoje niezadowolenie mógłby sprezentować wtedy inaczej. Gorzej. Siłą. Nie chcę tego testować. Milczę. I nie ruszam się prawie wcale. Jeszcze zrobię coś głupiego. Mam czas przyjrzeć się mu uważniej. Marsowa twarz patrzy na mnie bez zaufania. Zastanawia się kim jestem i co zaraz zrobię. Czy splunę mu jadem w twarz, owiję się wokół niego jak modliszka, albo pooram mu twarz pazurami? Większości monstrum, jakie spotyka się w tych okolicach właśnie tego bym życzyła, ale on... nie jest znowu aż taki szpetny, ale cholera jedna wie, czy nie jest tak samo groźny, jak wszystko co się tu rusza. Ambitne "tak", spływające z wąskich, męskich ust, może nie wydaje się dobrą wizytówką dla jego inteligencji, ale daje nadzieję, że mimo wszystko nie jest jednym z tych bezrozumnych zombie śmigających po ulicach.
Nie posiadam mocy! — syczę przez zęby chłodno. To jest mój błąd. Nie powinnam się do tego przyznawać, ale... jak zawsze, spotykając kogoś nowego nie mogę się powstrzymać. Muszę trzymać poziom. Prezentować godnie swoją nieprzyjazność. Ktoś jeszcze przypadkiem pomyśli, że mogę go polubić.
Dlatego możesz przestać wgapiać się, jakbym chciała ci coś zrobić. Więcej nie umiem.
Wskazując podbródkiem na jego twarz, myślę sobie... naprawdę uderzyłam z całej siły. Dlatego, do chuja, dlaczego nie widać, żeby w ogóle poczuł? Korzystając ze stabilności ściany za sobą, powoli dźwigam się w górę. Waham się, czy się wyprostować, kiedy zrównuje się z nim poziomem. Może zechce to potraktować jako zaproszenie do ataku? Z westchnieniem opadam z powrotem na tyłek, na ziemię, podpierając rękoma kolana. Nie mam do tego siły.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zareagował jak pies, przechylając głowę w bok w geście konfuzji równej z zainteresowaniem. Nie miała mocy? I jeszcze żyła? Czy była człowiekiem? Pociągnął nosem zdając się na inny zmysł niż wzrok, skoro ten go i tak zawodził mimo tak wspaniale parszywej pogody. Trudno w strugach deszczu było przebić się przez ogólny smród stęchlizny i wilgoci, a on, mimo, że bez wątpienia posiadał zwierzęce zmysły akurat w węch tropiącego psa nie był bogaty. Rozejrzał się po okolicy zastanawiając, czy to prawdopodobne, żeby sobie tu tak po prostu funkcjonowała we względnie dobrym zdrowiu. Przestrzeń ani bardziej przyjazna od każdego innego zakamarka tej dziury ani mniej, ludzie równie parszywi z twarzy, a zwierzęta równie nastroszone nieufnością.
- M-hm. - odpowiada równie rezolutnie i elokwentnie co ostatnim razem, wszelka wątpliwość co do jego inteligencji i intelektualnych umiejętności przetwarzania logicznego jest już niemal w pełni potwierdzona. Przygląda się dwóm pozostałym łowcom pakującym skrzynki i mocującym je do motocykla jednego z nich, tego, który swoimi wygłupami był ją zdenerwował chwil temu kilka. Pada coraz bardziej, uliczki i aleje pustoszeją, ale na miejsce przeciętnych desperatów zawsze stawią się ci, którym pogoda nie jest straszna. Którzy w takich okolicznościach widzą same plusy. Jak grabarz.
- Ej, co tam pakujecie? - słychać głos z zacienionego zaułka. Półmrok zawsze daje poczucie anonimowości i bezpieczeństwa, w półmroku jednak przed nim nic nigdy się nie ukryło. Wpatruje się w postać trzech, dziwnie krępych nieznajomych próbujących pozostać nimi - nieznajomymi, ale wyraźnie nie na długi czas.
Pozostałych dwóch łowców zatrzymało przedsięwzięcie skrzynkowe, by uraczyć nowo przybyłych atencją równą ich pragnieniu uwagi. Byli przecież hojni. Cała ich trójka, hojni w dawaniu i otrzymywaniu atencji. Wiadomo to nie od dziś.
- Nie Twój interes, śmierdzielu! - odkrzyknął jeden z towarzyszy Biela.
- Kogo nazywasz śmierdzielem, łachudro?! - odkrzyknął obły gość z alejki, robiąc krok w ich stronę, pozostając jednak pod bezpieczną osłoną mizernego daszku, a w zasadzie kawałka blachy sterczącego ze ściany.

1,2,3
- Zostaw, ci dwaj to przecież łowcy. - przyłącza się znacznie ciszej jego towarzysz, głosem cichym prawie jak szept, wystarczająco jednak wyraźnym, żeby Biel podniósł się z kucek by dla podkreślenia swojego statusu zaznaczyć, że nie dwaj, a trzej.
- Łowcy! W twoich snach, chyba łowcy niewolników! - palcem trzeci pokazuje oskarżycielsko dziewczynę nieporadnie czołgającą się z dala od wszelkiej uwagi pod mur.

4,5,6
- Kogo nazywasz łachudrą, gnojku! - och wymiana słownych uprzejmości jak zwykle ekscytująca, pozostaje jednak nieistotna i niezwiązana ani z celem ani z jego obecnym punktem zainteresowania. Kiedy Rain w końcu podnosi na niego wzrok a ich spojrzenia krzyżują się, Biel zastyga w dziwnym bezruchu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Korzystając z rosnącego zamieszania, podnoszę się powoli z miejsca. Deszcz tłumi dźwięki. Sprzyja mi. Za to go lubię. Mami zmysły. Rozprasza je. Wyraźnie widzę, że mężczyzna próbuje zwęszyć we mnie zagrożenie, ale przecież żadnego nie sprawiam. Nic dziwnego, że zaraz potem nawet jego uwaga pada na zamieszanie, jakie powstaje zaraz obok. Spoglądam tam w przelocie tylko na chwilkę. Widzę w tym dobrą okazję do odwrotu, dlatego koncentruję się na swojej sytuacji. Rozglądam się wokół siebie. Jeśli dobrze wyczuję moment, może zdążę przebiec między białowłosym Łowcą, a murem i dobiec do prętu między cegłówkami, podciągając się na nim tam, gdzie żaden z dryblasów mam nadzieję nie będzie mógł mnie dogonić. Przysłuchuję się uważnie rozmowie, próbując dobrze zinterpretować chwilę. Rozmowa narasta napięciem. Dla odmiany, to nie ja je buduję. Łowcy kłócą się z innymi osobami wyłaniającymi się z cienia.
Jeszcze przed chwilą wszystkich mężczyzn było tylko trzech. Teraz jest ich już siedmiu. Trzech do czterech. Kibicuję nowym. Od nich nikt jeszcze nie zdążył mnie uderzyć. Niech się kłócą. Niech ich jeden chuj strzeli. Dla mnie to pora żeby zwiewać. Wyrywam się w bok, kiedy akurat najroślejszy z Łowców podnosi się do góry, skupiając uwagę na pozostałych, obcych typach.

1, 2, 3
Po tym, jak pośmiali się z Łowców niewolników, nikt nie zwraca na mnie uwagi. Może jedynie mój oprawca, ale jemu udaje mi się umknąć pod ramieniem. Zwiać pod wspomniany pręt. Chwytając się go obiema rękoma i odpychając się nogami od ściany, udaje mi się podciągnąć wyżej. Stanąć najpierw na pręcie, a potem przeskoczyć wyżej na mur. Ponad wszystkimi. Póki co bezpieczniej niż jeszcze chwilę temu. Nie rozglądam się na boki, bo jeszcze białogłowy Goliat gotów mnie będzie ściągnąć za kostkę w dół. Jeśli sięgnie. O ile miałby powód, żeby to robić. On, albo ktoś z jego znajomych. Jeśli było 3 - sięgniesz, żeby mnie zwalić, 2 - zdążasz mnie tylko podhaczyć długą grabią, 1 - jestem bezpieczna! Jeśli nie chcesz sam mnie łapać to załóżmy, że ktoś z Twoich kolegów Łowców założył, że taki miałeś zamiar i sam się na mnie zaczaił zamiast Ciebie.

4, 5, 6
W momencie, w którym tylko ruszam się w bok, słyszę za plecami uwagę "Łowcy! W twoich snach, chyba łowcy niewolników!". Wtedy wszyscy wszystkie oczy zwracają się na mnie. Akurat schylam się pod ramieniem Goliata. Ich spojrzenie mnie paraliżuje. Zamieram w bezruchu pod jego ręką, ostatecznie decydując się po prostu schować za jego plecami. Gdyby jednak doszło do bitki, co by nie powiedzieć, przynajmniej mam przed sobą sporą tarczę.



Ostatnio zmieniony przez Rain dnia 05.07.19 19:28, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

The member 'Rain' has done the following action : Dices roll


'Kostka6' : 1
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nic nigdy nie udaje się łatwo. Zwykłe zadanie przerzutu towarów okazuje się być zbyt łakomym kąskiem dla zdesperowanych bezdomnych błąkających się po powierzchni bez większego celu. Przynajmniej innego niż nagabywanie nieznajomych. Gabriel wszystkich nadgorliwców ochoczo wcieliłby w szeregi łowców, szybko nauczył musztry, korności, szkolił choćby osobiście by stworzyć zabójczy pluton mający na celu jedynie posłuszne wykonywanie rozkazów. Pierwszy grzmot zapowiada błyskawicę, jedyny minus pochmurnej pogody. Gwałtowny rozbłysk światła momentalnie pozbawia go jednego ze zmysłów, kluczowego zdawać by się mogło w tym momencie.  
Bardziej słyszy niż widzi czy czuje poruszenie za swoimi plecami. Postać, której nawet nie zdążył się przyjrzeć sprytnie i sprawnie jak szczur w kanale umyka spod ściany, kilkoma susami sięga wystającego ze ściany pręta i wspina się jak mucha po niemal pionowej nawierzchni.
Spomiędzy jasnych warg wydobywa się jedynie niezadowolone cmoknięcie.
- Gnojku?! Dawaj no tu, maminsynku, nauczę Cie dobrego wychowania! - jeden z ukrywających się napastników wyłazi z alejki. W półmroku burzowych chmur widać jedynie jego szpetną, pokrytą bliznami od poparzeń twarz. W barkach jest niemal tak szeroki jak wysoki.
- Maminsynku?! Mojej mamy w to nie mieszaj! - ochoczo doskakuje go jeden z łowców i łapie za fraki. Z tymi świeżakami o bitkę nie jest wcale trudno. Bynajmniej, kiedy tylko mają okazję wystarczy ich szturchnąć, albo dwa słowa powiedzieć, żeby zapalili się jak pochodnie. Zasadniczo żaden z nich swojej matki przecież nie pamiętał, ale to nie powód, by nie skorzystać z okazji.
Z okazji korzysta więc i Gabriel. Pomiędzy kroplami deszczu, zadziwiająco szybko jak na taką posturę i masę, doskakuje muru i wyciąga rękę. Dla ptaków drapieżnych nogi mają najistotniejsze znaczenie, po usłyszeniu, czy wypatrzeniu ofiary sowy bezszelestnie spadają lotem wprost na swoją ofiarę z wyciągniętymi szponami. Jeśli atak jest celny, mysz nie ma żadnych szans na przeżycie.
- Za wolno. - rzuca jedynie gniewnym warknięciem, chwytając kobietę za kostkę i ściągając ją gwałtownie z powrotem na ziemię. Nie puszczając jej nogi rusza, jak neandertalczyk z upolowanym jeleniem, w kierunku motoru wlokąc ją za sobą.
Rozróba przy skrzynkach zdaje się rozkręcać na dobre.


Ostatnio zmieniony przez Biel dnia 05.07.19 20:41, w całości zmieniany 3 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

The member 'Biel' has done the following action : Dices roll


'Kostka6' : 3
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mocne szarpnięcie za kostkę ściąga mnie z muru. Nie wiem czy facet zdaje sobie sprawę, że nie jestem tak gruboskórna jak on, dlatego czuję, że po tym prymitywnym porwaniu zostanie mi na kilka tygodni pamiątka w postaci skóry obtartej na ramieniu. Syczę pod nosem. Jestem spokojna, dalej potrafię myśleć logicznie i tylko dlatego nie od razu kopię go w rękę, którą mnie trzyma, ale kiedy zaczyna mnie wlec po ziemi w kierunku pojazdów, czuje jak robi mi się gorąco i niedobrze jednocześnie. Trzymając się swojego rozsądku, powinnam coś teraz wymyślić. Innego niż uderzanie go ciężką podeszwą buta w stalową łapę, w której mnie więzi.
Puść. To boli.
Zdaję się na swój kobiecy urok. Może go ruszy sumienie? A chuj! Kobietą zapomniałam jak być już setkę lat temu, a nawet gdybym pamiętała urok potrafi mocno zblednąć, kiedy jest się unurzanym w błotnistej, cuchnącej brei, a przesiąknięty wodą materiał lepi ci się do skóry, tak samo, jak włosy do twarzy. Nie wyglądam przy tym jak seksowne pogodynki z M3, raczej jak te zmokłe psy w tle puszczanych wiadomości z ulic Desperacji, walczące na śmietniku o życie z innym kundlem. Znacznie większym, pokaźnym, groźnym basiorem, z którym nie mają szans. Tak się właśnie zresztą teraz czuję. Nie mam już nawet możliwości szukać wśród tej bandy neandertalczyków przyjaznej duszy. Nadzieja, że któryś z nich ma trochę oleju w głowie umarła, kiedy zaczęli się tłuc, wyzywając swoje matki. A przecież żaden z tych psów pewnie nawet swojej nie pamięta.
Zostaw! Pójdę sama za Tobą, tylko puść!
Subtelność słonia w składzie porcelany mnie zniewala... szkoda, ze w ten niechwytający za serce, a raczej dosłownie za kostkę sposób. W akcie desperacji chwytam żelastwo z ziemi, to samo, które podtrzymywało mur, choć to skorodowane, leżące na ziemi teraz posłużyć miało jako prowizoryczna broń. Zamachnąwszy się tłukę tym gościa w kolano.

Jeśli będziesz miły:
parzyste - nie trafiam i nic ci się nie dzieje
nieparzyste - dostajesz z całej siły w piszczel, a to musiało mimo wszystko zaboleć

Jeśli będziesz niemiły:
1, 6 - nie trafiam, bo kostki mnie nie lubią
2-5 - dostajesz z całej siły w staw kolanowy i upadasz na ziemię! Wierz w siłę kostek. Kostki się nie mylą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach