Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Pisanie 12.07.19 18:49  •  Wróg mojego wroga [Major x Biel] Empty Wróg mojego wroga [Major x Biel]
Wróg mojego wroga
rok 2993
Major x Biel


Piętnaście tygodni. Tyle ile trwa cykl rozwojowy żaby, czy może raczej płaza żabopodobnego, którego wzrost obserwował ze znudzeniem w jednym z odpływów nieopodal swojego posterunku. Nie oszukujmy się, nie miał posterunku, nie byli tak chorą organizacją by się bezużytecznie dzielić, Biel jednak miał swoje punkty widokowe. Obserwował wiele, głównie wtedy, kiedy Yu nie wymagała od niego jego bezpośredniej obecności w swoim otoczeniu. Piętnaście tygodni zajęło mu to pożal się boże śledztwo, piętnaście długich tygodni kluczenia po kanałach, po Apogeum, po Desperacji, przerywane obowiązkami śledztwo rozciągnięte w czasie jak przewlekła wysypka, niby nic nie znaczy a jednak drażni co chwilę kiedy tylko wróci na scenę pamięci.
Było ich siedmiu. W sumie dwudziestu czterech, ale po wnikliwej obserwacji zachowań i zależności wiedział, że pozbywając się siedmiu pozostałe siedemnaście rozsypie się jak pozbawiona gwoździ drewniana konstrukcja w burzliwy dzień. Każdy jeden silny i dumny, każdy jeden drażnił go i jawił mu się równie głupim co ta żaba, która dupę w radioaktywnym kanale moczy. Wpatrywał się w płaza przycupnięty na grobli jak wyjątkowo nieurodziwy gargulec, z kołnierzem kurtki podniesionym wysoko nad uszy. Czuły słuch sowy wychwycił szamotaninę, szybki tupot nóg, przyciszone komendy. Trzeba było przyznać,że jak na grupę chłystków wyrwanych spod jakichkolwiek zasad byli wyjątkowo dobrze zorganizowani. Stężał w swojej pozycji i przeniósł wzrok na odległy o kilkanaście metrów właz.
Ciche skrzypnięcie zawiasów, jeden, drugi, trzeci, ktoś został wrzucony, czwarty, piąty. Dwóch brakowało, z pewnością chowali się po kanałach jak wszystkie podobne im szczury. Kim była związana postać? Jakie to miało znaczenie w całości? Czy powinien zawiesić misję i kontynuować podchody o kolejne przewlekłe jak sraczka tygodnie, czy chwycić los niczym byka za rogi. Zeskoczył miękko wyciągając z kieszeni niewielką butelkę w której trzymał nic innego jak zwyczajny smar spuszczony z jednego z wraków znalezionych na wysypisku. Ostrożny jak zawsze przykucnął przy zamkniętej klapie i hojnie wysmarowawszy zawiasy otworzył właz ponownie, po to, by niepostrzeżenie wślizgnąć się tuż za śledzonymi oprawcami i ich najwyraźniej wbrew woli porwaną ofiarą.
Podążał korzystając z osłony ciemności zachowując zdrowy dystans i polegając głównie na swoim słuchu, który w takich warunkach pozostawał nieocenionym atutem. Chciał wiedzieć nie tyle tylko dokąd zmierza szajka, co kim jest ich pasażer.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.07.19 23:55  •  Wróg mojego wroga [Major x Biel] Empty Re: Wróg mojego wroga [Major x Biel]
  Nie jest przygotowany na to, co nadchodzi niedługo po tym, jak razem z oddziałem opuszcza Miasto. Zwiastunem niebezpieczeństwa jest potężny, gardłowy ryk, który brzęczy mu w uszach przez dłuższą chwilę i sprawia, że cofa się instynktownie kilka kroków w tył, sięgając po znajdującą się w kaburze broń. Zanim w jego umyśle kształtuje się w miarę racjonalna myśl, jego palce zaciskają się na pistolecie. Wyszarpuje go z pokrowca, klnąc, że trwa to za długo i kieruje lufę w przestrzeń przed sobą, choć jego oczy są bezużyteczne. Otóż w powietrze chwilę wcześniej wzbija się piach. Jest jak kurtyna utrudniający widoczność. Mruży oczy, ale jest jeszcze gorzej. I wtedy rozlega się pierwszy odgłos wystrzału, a zarazem po nim na jego drżącym ramieniu pojawia się mocny, pewny uścisk. Otępiały, pewny, że coś go zaraz pożre, zerka ku swojemu przełożonemu, ale za nim mężczyzna wydaje rozkaz, ten zamiera mu w gardle, a z ust cieknie stróżka posoki. Ułamek sekundy, ledwie kilka uderzeń serca. Zanim Aurich orientuje się w sytuacji, jest po wszystkim. Mężczyzna umiera ze słowami „w nogi” na ustach i naglącym ognikiem palącym się jeszcze przez chwilę w spojrzeniu.
  Rokuro nawet nie myśl o tym, by mu się sprzeciwić. Opatulony przez więzy szoku, ściska kurczowo w dłoń pistolet i puszcza się biegiem przed siebie. Przez dobre kilkanaście minut napiera na przód, czując jak tętno i oddech znacznie przyśpieszają. Dopiero po pokonaniu znacznej odległości zatrzymuje się. Pochyla się w przód i upada na kolana; podczas wykonywania tej czynności pistolet wypada mu ze spoconej ręki. Łapie łapczywie powietrze w usta, ale wie, że to jeszcze nie koniec. Wie, że najgorsze jeszcze przed nim. Pojawia się ukłucie w klatce piersiowej, kiedy szok powoli ustępuje, ale wtem strach zagląda mu głęboko w oczy. Strach i realne szanse na przetrwanie, które są bliskie zeru.
  Nie wie gdzie jest i jak wrócić z powrotem stamtąd, skąd przyszedł. W plecaku ma pożywienie, które przy sporej oszczędności starczy mu raptem na kilka dni przy optymistycznym założeniu, że nic wcześniej go nie skonsumuje na kolacje, bo dzień chyli się ku końcowi. Rozgląda się w poszukiwaniu kryjówki, ale nie ma gdzie się ukryć. Znajduje się na szczerym polu, z dala od skrawka dachu nad głową. W akcie bezradności chowa twarz w dłoniach, jednak w końcu podejmuje decyzje. Wstaje na chwiejnych nogach i wybiera na chybił-trafił kierunek. Jego tułaczka trwa kilka dni. Nie wie, ile. Traci rachubę czasu po trzech pierwszych. Po tygodniu zaczyna brakować mu żywności. Wody nie ma w ustach od zeszłego poranka. Ledwo idzie. Chwieje się jak pijany. Ma bolesne pęcherze na obu piętach. Spaloną skórę od słońca. Cuchnie potem. Brakuje mu siły, by utrzymać się w pionie, jednak nie może się zatrzymać. Od wczoraj ma wrażenie, że nie jest sam, że ktoś go obserwuj i dyszy mu w kark, że zaraz go dorwie i będzie po nim.
  Jego prognoza się sprawdza, gdy zapada zmrok. Czterech rosłych mężczyzn odcina mu drogę ucieczki. Jest sam, osłabiony, a oni uzbrojeni. Nie ma z nimi najmniejszych szans. Sięga do kabury po pistoletu, ale jego palce napotykają tylko pusty futerał. Nie dają mu choćby chwili na obmyślenie innego planu. Uciszają go potężnym uderzeniem w potylice.
  Budzi się zmotywowany przez pięść, która boleśnie konfrontuje się z jego nosem. Chyba jest złamany, a przynajmniej czuje metaliczny posmak krwi, który gromadzi na pod dolną wagą. Zlizuje ją z niej i przełyka razem ze silną. Gardło jest wyschnięte na wiór i potrzebuje lepszego nawilżenia, jednak oprawcy nie mają najmniejszego zamiaru ulżyć mu w cierpieniu. Widzi to w ich spojrzeniach. Usadowili go na krześle i skrępowali sznurem; to nie wróży nic dobrego.
  — Jeżeli okażesz się pomocny, zabijemy cię szybciej — mówi jeden i pochodzi do niego, z sardonicznym uśmiechem ukształtowanym na wargach.
  Aurich nie mówi nic. Nie jest w stanie wykrzesać z siebie choćby pojedynczej sylaby. Próbuje natomiast uwolnić związane ręce, ale węzeł nie ustępuje. Jego próby zostają skwitowane śmiechem. Przestaje, gdy widzi, co mężczyzna ma w dłoni. Wtedy też pada pierwsze pytanie i Rokuro nie umie na nie odpowiedzi. Kiwa przecząco głowę, ale mężczyzna zbywa go prychnięciem i ponawia pytanie, szybko jednak traci cierpliwość. Aż się pali, by zademonstrować rekrutowi, że to nie przelewki. Uświadomić mu, że jest w dupie.
  Po upływie zaledwie kilka minut Aurich czuje stal na swojej pulsującej od gorączki skroni. Jej chłód przynosi ulgę jego umęczonemu, rozpalonemu ciału, aczkolwiek takowa trwa tylko ulotną chwilę. Zaraz nasila się dławicy strach. Rokuro chce krzyczeć, ale nie ma w płucach wystarczającej ilości powietrza. W akcie bezradności zamyka oczy i łudzi, że to uśmierzy ból. Dyszy przy tym, jak po dostarczeniu ciału nadludzkie wysiłku. Serce też nie próżnuje – obija się boleśnie o żebra.
  Tego, czego się obawia, po chwili nadchodzi, gdy ostrze niewielkiego noża wbija się w jego skórę. Pojawia się uczucie, jakby ktoś przyłożył do niej rozgrzany pręt. Zaciska mocno pięści i próbuje skupić myśl na czymś innym, ale nie udaje mu się uciec od rzeczywistości. Krew ścieka ciurkiem po jego policzku, krzywiźnie szczęki i podbródku, aż w końcu znajduje ujście i spływa do kołnierza munduru, który tak czy owak jest oblepiony piachem, kurzem i potem.
  Oprawca nie próżnuje. Śmieje się szyderczo, zadaje kolejne pytanie, a gdy Aurich nie odpowiada, zjeżdża ostrzem jeszcze niżej, ryjąc w jego skórze dziurę. Namawia go do współpraca, grozi, że zaraz będzie jeszcze gorzej. I po chwili ją realizuje. Tym razem rekrut reaguje. Drze się na całe gardło, ale ten zryw świadomości nie trwa długo. Paskudna morda oprawcy rozmazuje się przed jego oczyma z sekundy na sekundy coraz bardziej, aż w końcu nie widzi już nic. Jest tylko ciemność i ból. A po chwili jeszcze więcej bólu.
  Mija kilka godzin, może dni. Nie wie, gdzie jest, ale przynajmniej świadomość nie wygasła. Nadal ma związane ręce i zero chęci do życia. Deficyt treści żółciowych wcale nie odwodził go od chęci opróżnienia zawartości żołądka. Owe pragnienie narasta z każdym pokonanym metrem. Porusza się krok za krokiem, choć w tych ciemnościach nie widzi kompletnie nic, prócz zarysowanych sylwetek. Zahacza butem o szczelinę w krzywym podłożu i traci równowagę. Wyzbyty ze wszelkich sił, nawet nie próbuje powstrzymać tego procesu. Z cichym jękiem upada tuż po nogi jednego ze swych oprawców. Czuje jak ten spluwa mu prosto w na twarz i kopie z całej siły, na oślep, byle natrafić w jakąkolwiek cześć ciała. I trafia, w brak. Ostry impuls wymusza na Aurichu stłumiony przez zaciśnięte zęby okrzyk. Jednocześnie wmawia sobie, że mogło być znaczenie gorzej, że mógł oberwać w splot trzewny. Namówią go, by wstał, ale nie ma na to ochoty. Przymyka oczy. Chce zasnąć i już się nie obudzić.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.07.19 22:47  •  Wróg mojego wroga [Major x Biel] Empty Re: Wróg mojego wroga [Major x Biel]
Wymaga od siebie ostrożności. Sytuacja w której się znalazł mogła zostać wykorzystana przeciw niemu, mogła też być jego kartą przetargową. Słyszy pośpiech, a to nie jest dobry doradca. Cierpliwość cnotą zwycięzców.
- To wszystko Twoja wina. - syczy jeden z nich. Słyszy ich przyspieszone serca, wloką coś, wilgotne ściany podziemnych tuneli niosą echo, cho i tak starają się być bardzo cicho. Znają te okolice, widzi to po ich precyzyjnie podejmowanych krokach. Skręt w prawo, upstrzona rdzą ściana ulega naporowi dwóch par dłoni, słyszy zgrzyt zawiasów.
- Moja?! To Nash zdradził kryjówkę dostawcom..! - oburza się inny głos głośnym szeptem. To dobrze. Dostawcy to zwykli szmuglerzy, a żaden handlowiec nie zrezygnuje ze sposobności zarobku. Podąża za nimi, przysłuchuje się, wyłapuje pseudonimy, uzupełnia w głowie wszystkie brakujące luki kiedy tylko pojawia się ku temu sposobność.
Podróż trwa długo, trzy poziomy w głąb plątaniną rur i tuneli. Dawno niedziałające szyby wentylacyjne, które kiedyś jeszcze filtrowały zatrute powietrze i pompowały do wnętrza kopuły. Wadliwy system został wymieniony przez podniebne panele, niezawodny system, dzięki któremu miasto może służyć za bezpieczny bastion ludzkości. Na samym początku swojej kariery odczuwał nawet satysfakcję odkrywając takie sekrety podmiejskich kanałów, znajdując te sieci, oznaczając je w mentalnej mapie jak drapieżnik zapoznający się ze swoim terytorium. Jedyną zmienną na którą był nieprzygotowany była nieprzytomna postać.
- Przywiąż go w środku.
- Jest nieprzytomny...
- To pieprzony spec, przywiąż go bo jak się obudzi będziesz sam go ganiał po ściekach.
- Dobra, nie zesraj się!
Przycupnięty w ciemnościach napawał się nerwową wymianą zdań. Było to jedynie kolejnym potwierdzeniem poddenerwowania i napiętej sytuacji w grupie. Czego było to winą, jego działań? Informacji, które udało im się wyciągnąć z jeńca? Z cierpliwością kamienia w rzece trwał w bezużytecznym bezruchu obserwując wewnętrzne działania kilku łowców. Mechanizmy działały powoli, pamięć sortowała przemyślane argumenty. Podjął decyzję o eliminacji tej grupy, widząc ich jednak w czynnym działaniu wiedział, że ryzykuje tu nie tylko zdrowiem. Nie był przekonany, czy w takiej sytuacji akcja ta będzie bohaterska - choć na bohatera trudno znaleźć w nim przymioty - czy raczej zwyczajnie głupia i samobójcza.
Mijają długie godziny, w akompaniamencie szumów, kropel, pozbawionych wszelkiej moralności interakcji szajki z ich więźniem, raz jest ich więcej, raz jest ich mniej. W pewnym momencie:
rzuć kością

Parzyste:
Przez korytarz nagle przebiega rumor. Grupa łowców mobilizuje się i po kilku chwilach zwartym szykiem opuszcza swoją kryjówkę nędzy i rozpaczy. Gabriel słyszy, że poza nimi, w tej części kanałów pojawiło się coś jeszcze i choć przeczucia ma najgorsze podejmuje wcześniej podjętą decyzję i zjawia się bezszelestnie w uchylonych wrotach pomieszczenia w którym jest przywiązany Major.
Plus jest taki, że mają więcej czasu, minus, że poza renegatami w kanałach czai się coś jeszcze.

Nieparzyste:
Czas na dywersję. Podejmuje decyzję pozornego odwrotu i przez kolanko starej przepustnicy przedostaje się na piętro wyżej. Wykorzystując nieuwagę patrolującego przeciwnika posługuje się nim jak zanętą i zrzucając jego zwłoki z wentylacyjnego szybu tuż obok ich miejsca pobytu na chwilę kupuje ich całkowitą uwagę. Korzystając z chwili w której zniknęli w fantomowym pościgu za nieznanym napastnikiem sam zsuwa się z szybu w ślad za zwłokami i wypada nieomal na półprzytomnego Majora.
Plus jest taki, że przeciwnikami pozostają łowcy, minus, czasu jest znacznie mniej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Nie ulga namowom oprawców; nie podnosi się. Dzielnie trwa przy swoim postanowieniu. Widzi w tym czysty zysk, wszak utrata przytomności nie kosztuje ani krzty wysiłku. Jest znieczuleniem dla obolałego, umęczonego ciała, a więc dokładnie tym, czego mu potrzeba. W obecnym stanie jest bezużytecznym workiem kości i pyłów ustrojowych. Fala ulgi nadchodzi, kiedy głosy oprawców słabną, po upływie kilku kolejnego sekund milkną na dobre. Ostatnie, co słyszy, to groźba, że jeżeli nie wstanie, to podzieli los swojego dowódcy, swoich towarzyszy. Żaden bodziec nie motywuje go do zmiany decyzji. Nie gardzi ich propozycją. Przytakuje.  Chce powiedzieć co was powstrzymuje?. Otwiera usta, ale żaden dźwięk nie ulatuje z jego gardła. Przestaje czuć cokolwiek.
  Budzi go hałas i fetor. Ma jego posmak na języku i w gardle. Otwiera upchnięte oczy, ale nie rejestruje przed sobą żadnych kształtów. Wszystko wskazuje na to, że jest sam. Czyżby agresorzy, zbawienni przez niezidentyfikowany dźwięk, który zabrzęczał mu w uszach, pozostawili jeńca samemu sobie? Bardzo dobrze. Dzięki temu może odetchnąć. Myśli nawet o ucieczce, ale ten pomysł jest mglisty i niewyraźny. Nie ma, jak go zrealizować. Znowu został skrępowany, a ciało protestuje tępym, ale jednocześnie ostrym bólem przy każdym, nawet najsubtelniejszym ruchu mięśni. Przekroczył swój limit. Wie to, ale mimo wszystko zaciska mocno zęby, aby stłumić jęk i pracuje nadgarstkami, chcąc poluzować węzeł. Czuje jak sznur wżyna mu się w skórę, ale nie rezygnuje. Od wysiłku robi się cały czerwony na twarzy, ale w końcu udaje mu się częściowo zrealizować swój zamysł. Jedna z dłoni, lewa, bo prawa jest odrętwiała przez paraliż stawów i wcześniejszy kopniak w bark, zostaje uwolniona. Dyszy ciężko, ale zmotywowany przez pierwsze od kilku dni powodzenie nawet nie myśl, by się poddać. Pojawia się determinacja. Próbuje na oślep rozwiązać drugi supeł, ale wtem coś spada z sufitu. Uruchamia się mechanizm obronny; zastyga w bezruchu, kuli się w sobie. Chce wtopić się w otoczenie, ale po chwili syczy. Coś trafia go wprost w żebro.
  — Kim jesteś? — cedzi pytanie przez zęby. Jest z siebie dumny, że głos nie grzęźnie mu w gardle. Jednocześnie ukrywa uwolnioną dłoń. Twarz nadal piecze, nie chce wiedzieć, co zrobią mu agresorzy za próbę ucieczki. Choć nie poznaje twarzy intruza, szansa na wydostanie się stąd znowu się od niego odala. To ich kumpel. Jest wyposażony w takie samo spojrzenie, jak tamci, a przynajmniej to usiłuje mu wmówić przeładowany wycieńczeniem umysł; Aurich wierzy mu bezgranicznie, jak trzyletnie dziecko swoim rodzicom.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.19 17:54  •  Wróg mojego wroga [Major x Biel] Empty Re: Wróg mojego wroga [Major x Biel]
Błąd. Zamiast na równej nawierzchni ląduje jedną nogą w czymś miękkim, przez co traci równowagę i nieomal przewraca się na owo miękkie coś. Tak samo jak skatowany więzień zastyga w bezruchu wpatrując się w kierunku wyjścia z tej ślepej kiszki korytarza by się upewnić, czy hałas ten nie zainteresował nikogo poza nimi dwoma.
- Nikim. - odpowiada krótko i zwięźle, wciąż tkwiąc w przykucu w bezruchu, wciąż patrząc w stronę wyjścia. Dopiero szamotanina związana z próbami oswobodzenia się z więzów zwraca jego pełną uwagę na skatowanego mężczyznę.- Cicho. - dodaje niezwykle obszernie, erudyta nasz nieskończony, po czym wyciąga nóż z pochewki przy cholewie buta.
Stan w jakim był jeniec był smutny, wiedział jednak, że sam pewnie zrobiłby równie okropne rzeczy, może nawet gorsze, gdyby tylko Przywódczyni wydała mu taki rozkaz. Po uniformie poznawał, choć było to trudne biorąc pod uwagę opłakany stan tegoż, że ma do czynienia ze Specem, co było kolejnym błędem w całym przedsięwzięciu. Sam powinien go przesłuchiwać, sam powinien go katować, sam powinien drążyć mu dziury w ciele domagając się ściśle tajnych informacji. Nie oszukujmy się, ta myśl przemyka mu przez głowę niczym blady, śliskobrzuchy wąż, lśniąc kusząco w świetle obecnej sytuacji. Obraca jednak nóż w ręku i rozcina mu węzły na nadgarstkach, nogach- Czekaj. - niecierpliwie przygniata go kolanem do ziemi. Nie powie przecież "zaufaj mi". Przykłada powoli nóż do szyi jeńca i z cichym trzaskiem przecina cienkie pęto, za które był przywiązany na długiej żyłce do ściany. - Lubią takie zabawy.- skurwiele, jak się im więzień wymykał sprytnie i niepostrzeżenie, pociągał niechcący przewiązaną wokół własnego karku żyłkę uruchamiając mechanizm spustowy. Niewielki, napędzany nakręconą sprężyną kołowrotek zrywał się i może nie zawsze pęto ucinało jeńcowi głowę - najczęściej po prostu rozbebeszało tętnicę szyjną i tak nie było już co zbierać. Na dowód swoich słów i intencji Biel pociąga za żyłkę, a ta gwałtownie wyrywa mu się z ręki nakręcana na młynek.
Odstąpił od nieznajomego nie siląc się na kurtuazję wymiany uścisków dłoni, czy imion. Na chwilę obecną był przekonany, że rozmówca podałby mu fałszywą informację, sam zresztą niebyłby dłużny w tej kwestii. Pod ścianą stało kilka worków zszytych z ochłapów szmat różnego pochodzenia na wzór torb marynarskich. Domyślał się, że jeśli spec posiadał coś cennego w swoim ekwipunku - jego oprawcy go tego pozbawili. Wyjęci spod prawa łowców, szczający na zasady i zwierzchnictwo, handlowali na lewo różnymi tego typu towarami czasem jak każdy normalny rebeliant - za ubrania i jedzenie, częściej jednak - i było to głównym powodem osobistej wendetty Gabriela - przehandlowywali kradziony towar za niewolników i dzieci.
- Dasz radę... cokolwiek? - rzucił przez ramię dopiero teraz przyglądając się bliżej jego obrażeniom. Oczywiście zdecydowali się oszpecić człowiekowi twarz, pierdoleni artyści, z podsłuchiwanych dźwięków jednak wnioskował, że zebrał kilka solidnych kopniaków i mógł mieć połamane żebra. W tej chwili potrzebował wiedzieć tylko jedno, czy Spec może się do czegoś przydać, czy będzie tylko zawadzał.
Zakończył szaber czując się jak archeolog, znalazł w jednym z worków archaiczną berretę z czasów przed apokalipsą c skwitował jedynie wewnętrznym rozbawieniem. Strzelać pewnie nie strzela, ale nada się by w kogoś nią rzucić. Dwa granaty odłamkowe, semi-automat z jednym tylko pudełkiem nabojów, s.specowy karabin szturmowy należący pewnie do jego nieszczęsnego kompana w tej żałosnej przygodzie zwanej życiem i nawet udało mu się skompletować dwie prawe i dwie lewe rękawice z wszytym utwardzeniem na kłykciach, z których jedną parę rzucił milczącemu do tej pory rozmówcy.
Wychylił się ostrożnie za krawędź wylotu z zaułku by po chwili spojrzeć w głąb w zupełną ciemność w której ukrywał się Major. Mógł mu dać broń, przynajmniej jego własną, ryzykowałby jednak życiem. Mógł mu broni nie dawać, nie ryzykować ale i nie zbierać profitu z możliwości jakie prezentował przedstawiciel tych obszczymurków i suczych synów w pełnym uzbrojeniu. Wpatrywał się w niego ważąc za i przeciw, za i przeciw, za i przeciw...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.19 10:52  •  Wróg mojego wroga [Major x Biel] Empty Re: Wróg mojego wroga [Major x Biel]
Kiedy mężczyzna przyciska go do posadzki, przymyka powieki. Jest pewny, że poczuje stal przy swojej szyi lub lufe pistoletu przyciśniętą do schroni, jednak nie protestuje. Nie szamota się, nie walczy. Godzi się ze swoim losem. Ten jest przesądzony chwili, w której przywdział mundur i ruszył z oddziałem na nieprzyjazne mu tereny. Przeciętny żołnierz nie dożywa długo. Według statystyk średnia długość życia to trzydzieści lat. Rokuro ma dwadzieścia trzy i już spieszy się na tamten świat. Może matka miała rację otaczając jego plany na przyszłość pesymizmem? Może "nie nadajesz się" nie było oznaką pogardy, chęcią przycięcia mu skrzydeł, a wyrazem troski? Im dłużej nad tym rozmyśla, tym bardziej się niecierpliwi. Mężczyzna zwleka - albo celowo przedłuża ten moment, albo się waha, choć druga opcja nastarcza Aurichowi wątpliwości. Nie dostrzegł w jego spojrzeniu niepewności.
Mężczyzna w końcu odsuwa się od niego, a on nie rozumie co zaszło. Otwiera oczy i widzi jak ten ciągnie ledwie widoczną żyłkę. Rekrut przełyka ślinę. Już wie, co by się stało, gdyby spróbował uciec. Ma na końcu języka "dlaczego to robisz?", jednak ostatecznie milczy. To nie problem do roztrząsania na teraz. Poza tym mężczyzna nie daje mu nawet ku temu okazji. Rokuro mimowolnie kieruje na niego spojrzenie.
- Na pewno spróbuje  - zapewnia, ale nie może dać mu gwarancji. Ciało ma całe obolałe, uszkodzone. Czuje się jak telefon zrzucony z trzeciego piętra, lecz takowy w ogóle nie nadaje się do użytku, a on? Jest w stanie wykrzesać siebie cokolwiek, zmusić organizm do współpracy? Nie ma w nim wiele paliwa napędowego w postaci adrenaliny. Zmęczenie dominuje, ale nie chce umrzeć nie próbując.
Wstaje powoli, ale kręci mu się w głowie. Odzywają się popękane pęcherze, gdy styka nagie pięty z podłożem. Wtedy uświadamia sobie, że nie ma butów. Któryś z oprawców musiał je zwinąć po utracie przytomności. Zaciska mocno zęby robiąc chwiejny krok w przód. Niemal upada, ale asekuruje się ścianą. Przypomina teraz dziecko uczące się chodzić. Krok za krokiem idzie mu coraz lepiej, nawet stopniowo przyzwyczaja się do bólu. Przyszedł czas na dłonie. Widzi na nich sine ślady po sznurze, nadal wyczuwa jego chropowatą powierzchnię i nie przestanie dopóki rana się nie zagoi, o ile w ogóle to kiedyś nastąpi. Rovi wymachy ramion. Lewe działa bez zarzutu. Ściska dłoń w pieśń, napręża mięśnie, wpatruje się w pobielone knykcie. Z prawą jest znacznie gorzej. Praktycznie utracił w niej czucie. Jest tylko dławiący krzyk w krtani ból stawów.
Przeciera twarz w rękaw. Krew już nie ścieka z rany, aczkolwiek ta nadal piecze, w kilku miejscach wydziela się z niej ropa i jest spuchnięta. Wdarło się do niej zakażenie.
- Masz broń? Jest ich kilku, może kilkunastu. Musisz mi zaufać, bo inaczej utkniemy tu na dobre - odzywa się zaprychniętym głosem. Nie pyta mężczyzny co nim kieruje i co zamierza z nim zrobić, gdy stąd uciekną. W tej chwili mu to wszystko jedno. Pragnie jedynie skosztować odrobinę słońca na swojej skórze, choć takowa schodzi mu płatami w miejscu oparzeń. Nieco też wątpi, że faktycznie we dwoje są stanie coś osiągnąć. Nie zna tego terenu, nie wie nawet, co skrywa kolejny zakręt, a ciemność niczego nie ułatwia. Mężczyzna przed nim to zaledwie ruchoma mroczna plama na czarnym tle i jednocześnie jedyna szansa na ucieczkę.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.07.19 23:46  •  Wróg mojego wroga [Major x Biel] Empty Re: Wróg mojego wroga [Major x Biel]
Słysząc jego potwierdzenie, na pewno spróbuje, nie umie powstrzymać kiełków niepokoju. Oczywiście, że spróbuje. Tkwią w tym razem, ale Biel nigdy nie grzeszył zaufaniem - być może dlatego zdołał przeżyć tak długo. Z drugiej strony nie tak dawno temu sam był pojmany przez grupę S.Speców. Czy którykolwiek z nich wykazałby się jakąkolwiek wyrozumiałością, gdyby Przywódczyni nie zdecydowała się wyrwać jego żałosnego tyłka z tego rowu śmierci? Czy fakt, że sam uniknął żałosnego skamlenia z bólu i błagania o szybko koniec w łapskach rządowych katów czynił tę sytuację bardziej kuriozalną, czy rzeczywistą? To jest ta właśnie karma?
Lśniące na zielono oczy odbijają się neonowo wewnątrz ciemnego tunelu. Już to zdradza, że nie był łowcą, czerwonka nie płynęła w jego żyłach, a on był dokładnie tym śmieciem, których sprzątają podobni specowi ludzie. Wpatruje się w niego z uwagą, choć trudno to dostrzec w ciemnościach. To wymordowany widział z dokładnością co do paprocha opłakany stan rozmówcy, wysiłek malujący się na jego twarzy w związku z faktem zwykłego utrzymania się w pozycji pionowej. Miał broń, miał nawet jego broń, ale czy czuł się przekonany dać mu ją? Mielił w ustach słowa żując je niewidocznym gestem, wgapiając w twarz speca i walcząc ze sobą. Powinien go zastrzelić, wiedział o tym. Powinien go zastrzelić tu i teraz, potem zająć się resztą renegatów i zniknąć stąd zanim ktokolwiek zdąży zauważyć jego brak w siedzibie Łowców.
- Sześciu. - mówi precyzyjnie. Trzech wyszło klapą niedługo po tym jak on sam nią wszedł. Jednemu skręcił kark i zrzucił go szybem wentylacyjnym. Sześciu zostało i wszystkich sześciu zamierzał się dziś pozbyć ryzykując przy tym własnym życiem. S.Spec skłonny do współpracy byłby doskonałym wsparciem, ale czy ten tu był w stanie przynajmniej trzymać prosto broń?
- Przecież nic nie widzisz. - zauważa rezolutnie po czym wstaje z kucków- Możesz się tu błąkać miesiąc i nie znaleźć wyjścia. - poinformował go podchodząc blisko, może nieco za blisko ale chciał, żeby jego rozmówca miał przynajmniej cień szansy dostrzeżenia jego twarzy i powagi jaka się na niej malowała- Pomóż mi się ich pozbyć to wyprowadzę Cie stąd do miasta. - mógłby zasugerować, że obecnie znajdują się już prawie pod granicami, straciłby jednak ważny argument. W końcu jednak zsunął z ramienia karabin szturmowy S.Spec i podał go byłemu jeńcowi renegatów- Obawiam się, że w obecnej sytuacji nie masz wyjścia. To Ty musisz zaufać mi.
To powiedziawszy wyślizgnął się z zaułka bezszelestnie jak to miał w zwyczaju. Teraz bardziej niż zwykle wszystko zależało od odpowiednich posunięć. Ciemność nie stanowiła dla wymordowanego żadnego wyzwania, co więcej - znał kanały. Może nie w tym sensie, że jak własną kieszeń, ale na logikę rozumiał konstrukcję terenu, jak roznosił się po nich dźwięk, dokąd prowadzą jakie szyby, którędy można wejść, zejść, gdzie się można schować. Przeładował semi-automata i ruszył powoli w kierunku najbliższego skrzyżowania korytarzy. Nie słyszał łowców, co mogło znaczyć jedno z dwóch:
rzuć kością

Parzyste:
Byli daleko. Na tyle daleko, że ich pośpiech i zdenerwowanie umykało czujnym uszom wymordowanego. On i Major mieli czas, żeby się przygotować, zaplanować dalsze ruchy, przedyskutować czy w ogóle Spec podejmie się pomocy obcemu człowiekowi, czy jednak postanowi strzelić mu prosto między łopatki. Możliwości było wiele i mogli pozwolić sobie na rozpatrzenie ich. Najcenniejsze co teraz mieli, to zapas czasu.

Nieparzyste:
Łowcy ich przejrzeli. Poukrywali się sprytnie w zakamarkach wokół zaułka szykując zasadzkę. Krok w którymkolwiek kierunku będzie wdepnięciem w minę. Gabriel mógł czuć się w kanałach nieco pewniej niż Spec, wciąż jednak ta ich część była dla niego obca - plusem było to, że łowcy nie wiedzieli kto - poza ich jeńcem - jest ich przeciwnikiem. Minusem - działali na ich terenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.07.19 23:24  •  Wróg mojego wroga [Major x Biel] Empty Re: Wróg mojego wroga [Major x Biel]
Ociera spoconą i zakrwawioną twarz w rękaw. Struktura materiału podrażania uszkodzoną skórę, ale ignoruje wynikający z tego bólu; ta dawka nie może się równać z tym odczywanym na całym ciele.
—  Sześciu — powtarza cichym, niemal niesłyszalnym szeptem, ledwie przy tym poruszając wargami. W ton jego głosu zakrada się nuta niedowierzania. Naprawdę wystarczyło tylko szczęściu dobrze zorganizowanych, znających teren jednostek, by roznieść w pył oddział składający się z ośmiu doświadczanych żołnierzy i trójki rekrutów? Z cały sił odpycha od siebie tą myśl, jednocześnie opierając się ramieniem o wilgotną ścianę. Ma wrażenie, że tylko jeden nieprzemyślany krok dzieli go od konfrontacji z podłożem. Po kolejnym upadku się nie podnosi. Prędzej poproś, by ukrócono mu cierpienia. Zacznie błagać o litość, łaskę, o szybką śmierć.
—   Co to za smród? Ścieki? Jesteśmy pod miastem? — pyta. Chce zorientować się jak najlepiej w sytuacji, a mężczyzna to jedyne źródło, z którego może czerpać wiedzę o swoim obecnym położeniu. Jeżeli zna rozkład tutejszych pomieszczeń, ich szansa na ucieczkę subtelnie pchnie się ku górze, jednak takowe nadal są niewielkie, wręcz mikroskopijne w obliczu upchanego po kątach zagrożenia. Nie wiedzą nic o położeniu wroga, ale ten może być dosłownie wszędzie. Gdy ich dorwią, raz na zawsze uśmiercą w Majorze chęć na ucieczkę. Padnie przed nimi na kolana. Wyśpiewa wszystko co wie, jak na spowiedzi.
Wojskowy po chwili zawahania podchodzi bliżej do swojego tymczasowego wybawiciela i ujmuje w obie dłonie karabin. Wie, czego spodziewać się po tej broni. Stanowiła nieodłączny element żołnierskiego wyposażenia, więc nie raz korzystał z niej podczas ćwiczeń, ale jest cięższa niż zapamiętał, a przynajmniej to próbuje mu wmówić umęczony przez tortury organizm.
—  Nie widzę, ale zaufanie musi być obustronną inicjatywą, inaczej zamiast wypatrywać wroga, będziemy patrzeć sobie na ręce i donikąd nas to nie zaprowadzi — mówi, dzieląc się z nim skonstruowanym na prędko wynikiem obserwacji. Na jego wargi mimowolnie wskazuje zarys uśmiechu, lecz rozbawienie nie obejmuje oczu. Jest grymasem, który ma pomoc w zbudowania tymczasowego zaufania, choć czy to w ogóle możliwe?
Aurich nie wierzy, że mężczyzna wyprowadzi go stąd do miasta, bo niby czemu miałby wierzyć? Pozorny wybawiciel pojawił się jakby znikąd,  zna metody działania oprawców i orientuje się w rozkładzie wąskich korytarzy, być może kanałów; musiał tutaj często bywać. Biorąc na to poprawkę istnieje sporo prawdopodobieństwo, że agresorzy nie są mu obcy, a może nawet z nimi współpracuje. Rokuro nie ma gwarancji, ale pewność rośnie z każdym kolejnym słowem nieznajomego, wraz z nią pojawia się ukłucie w klatce piersiowej. Zalążek strachu kiełkuje powoli, ale zanim przybierze odpowiedni kształt minie trochę czasu. Major nie wybiega myślami zbyt daleko. Liczy się co jest tu i teraz, a ich sytuacja nie prezentuje się kolorowo pomimo kilku optymistycznych akcentów.
—  Aurich. Mów mi Aurich — przedstawia się jeszcze, łudząc się, że to nieco zmniejszy dystans prywatny między nim a białowłosym, aczkolwiek ignoruje ten przebłysk kultury osobistej. Bierze sprawy w swoje ręce i od razu sporo ryzykuje. Znika Aurichowi na chwilę z oczu. Major idzie tuż za nim. Porusza się znacznie ciszej niż zwykle. Nagie stopy tłumią dźwięki kroków skuteczniej niż grube podeszwy buciorów.
Palce wojskowego mocniej zaciskają się na karabinie, kiedy słyszy za sobą bliżej niezidentyfikowany szelest. Obraca się plecami do nieznajomego, jednocześnie depcząc mu praktycznie po piętach. Od czasu do czasu zerka przez bark, by się upewnić, że nie stracił go z oczu. To ostatnie rzecz, o jakiej marzy. Mężczyzna miał racje, że zabłądzi i prędzej zgnije niż odnajdzie drogę powrotną.
Niepokojący szelest pogłębiła się. Aurich słyszy go z większa częstotliwością. Szturcha swojego towarzysza delikatnie w ramię, by zwrócić jego uwagę na wciąż narastający w uszach hałas.
—  Ktoś tam chyba jest — szepcze cicho, opuszkami palca muskając spust. Nerwy powoli zaczynają dominować nad zdrowym rozsądkiem. I tak jest pod wrażeniem, że wstrzymały tak długo.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach