Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Skłamałaby mówiąc, że spodziewała się zrzucenia, chociaż tak właściwie powinna, bo wszystko wskazywało na to, że nieznajomy czuł się jakoś tak… niezręcznie? Ciekawe, czemu… Z gardła wyrwał się ni to pisk, ni to szczek, kiedy wylądowała na twardym, zimnym gruncie. Aż przeszedł ją dreszcz, nie pierwszy i nie ostatni z resztą. Lewe ucho poszło w ślad za prawym i oklapło smętnie, nadając siedzącej dziewczynie żałosnego wyrazu. Do całości wizerunku nie pasowały tylko złociste ślepia, wlepione w rozmówcę i po brzegi wypełnione wyrzutem, jakby właśnie zabił jej psa, czy coś. Prawdopodobnie gdyby nie to, iż była typem niezwykle tchórzliwym i stroniącym od walki, zaatakowałaby. Gdzieś na obrzeżach świadomości tliła się słaba iskierka złości i nienawiści – uczuć przed wieloma laty zapomnianych i pozostających poza zasięgiem. Iskierka owa wciąż była zbyt słaba, by wzniecić ogień, który zająłby umysł, pozbawiając Rayissę kontroli. Wszakże była wymordowaną, istotą teoretycznie chorą i niebezpieczną… W praktyce jednak dzień, w którym ta tutaj miała obnażyć kły i zasmakować karminu był bardzo odległy. Nie zrobiła nic, poza znieruchomieniem; lekkim spięciem mięśni, jakby chciała wstać, ale się zawahała. Słowa, które wypowiedział, tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że lepiej się nie ruszać. Jakby spodziewała się ciosu. Ciosu, który nie nastąpił. Miast tego okryto jej sylwetkę kurtką, choć w pierwszej chwili odruchowo się cofnęła i odrobinę skuliła, nim zapanowała nad reakcją, która zdradzała, iż nie raz jej się oberwało. Zwierzęca część dominowała w tej kwestii, sprawiając, że pomimo nieprzyjemnych przeżyć, Ray ciągle była naiwna i ufna, głupia i poniekąd beztroska. Po kilku minutach ciszy, mieszanina strachu i zbulwersowania została zdominowana przez to drugie, Złotooka więc postanowiła się odezwać.
- Jesteś głupi. – Zawyrokowała, równie dojrzale, co pierwszy lepszy dzieciak spotkany na ulicy. Taki dzielny i zbuntowany, co to zeszcza się pod siebie, jeśli ktoś na niego wrzaśnie. Mniej więcej. – Przecież siedzę. – Bąknęła jeszcze, odchylając uszy ku tyłowi głowy i wysłuchując kazania z iście męczeńską miną. Psychicznie to chyba zatrzymała się na etapie szczenięctwa… Ba, nie chyba, a na pewno. Odczekała cierpliwie, aż towarzysz skończy mówić, choć przyszło jej to z trudem.
- Nie będę biegać w psiej formie ze szmatami w pysku. – Powtórzyła, wolniej i wyraźniej, jakby tłumaczyła rzecz tak oczywistą, że nawet największy cep by zrozumiał. Z tym jednym wyjątkiem, stojącym naprzeciw. – A ten baran jest niebezpieczny. Nie chcę do niego podchodzić. Ludzie, których odwiedzam, nie każą mi nic robić, a karmią. Czemu mam ci pomagać, narażając swoje życie i zdrowie? Co, jak mnie zaatakuje? Nie wiem jak ty, ale ja miałabym wyrzuty sumienia, gdyby przeze mnie wściekły baran kogoś stratował.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wywrócił oczami w odpowiedzi na dziecinną obelgę. Odruchowo splótł ręce na piersi, bo zwyczajnie robiło mu się zimno. Spojrzał na dziewczynę unosząc jedną brew i parsknął. Zirytował się. Ona naprawdę uważała go za idiotę? Świetnie, nie ma to jak ludzka wdzięczność. Powinna się cieszyć, że w ogóle obchodził się z nią tak delikatnie. Mogła trafić dużo, dużo gorzej. Małe, paskudne, niewdzięczne stworzenia.
- Ponieważ na tym świecie nie ma nic za darmo. Dziwne, że jeszcze się tego nie nauczyłaś - Odparł spokojnie, może nawet ze znudzeniem. Zasada stara jak sam świat. Dziwił się, jak poradziła sobie zupełnie sama. Mógłby sądzić, że ładne oczy odgrywały w tym dużą rolę, ale widział przecież jak kuli się w obawie przed ciosem. Tak, było mu jej żal, jak każdego człowieka, któremu przyszło żyć w świecie, który sami sobie zgotowali.
- Przysługa za przysługę, ale jak chcesz - Podjął na nowo, a czując coraz dotkliwiej utratę kurtki, postanowił spędzić owce już teraz. Nie będzie tu zamarzał.
- Baran by cię nie stratował, ale przecież... - machnął ręką lekceważąco - ...co ja tam wiem! Wcale nie jestem pasterzem. - Wzruszył ramionami z właściwą sobie niefrasobliwością i ruszył w dół wzgórza wymijając dziewczynę. W myślach zaś recytował ze złością "Głodnego nakarmić, nagiego odziać"
- Zatrzymaj kurtkę, a jeśli będziesz głodna, możesz mnie odszukać. Nakarmię cię. Ale teraz nie mam czasu cię niańczyć - Rzucił na odchodnym i wyrwał się biegiem w kierunku owiec. Biegł z niezwykłą gracją i pewnością, jakby znał każdy dołek i wzniesienie, albo po prostu dostosowywał się do nierównego terenu. Rozpostarł dłonie, a widzące to owce ruszyły leniwie w znanym i nie raz już obieranym kierunku. Po chwili Ergomion zwolnił i jedyne co robił, to po prostu szedł za stadem, które posłusznie szło ku zabudowaniom.
Mężczyzna obrócił się tylko raz, patrząc tęsknie na kurtkę, którą oddał. Lubił ją, a miał wrażenie, że już jej nie zobaczy. Lub może i zobaczy, zmiętą, podartą, leżącą gdzieś w rynsztoku. Trudno. "Nagiego odziać"
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jest jakiś dziwny. Podsumowała w myślach, nijak nie rozumiejąc zachowania pasterza. On też jej nie rozumiał, nie znał, nie pojmował czynów, ni słów. Wyraźnie speszyła się jego reakcją, aż nazbyt intensywnie odbierając emocje, jakimi nacechowane były wypowiedzi, znacznie mniejszą wagę przywiązując natenczas do samych wyrazów. Nie drgnęła jednak, dopóki nie oddalił się wystarczająco, biegnąc ku stadu. Dopiero wtedy podciągnęła zgięte w kolanach nogi pod brodę, obejmując je rękoma i zwinęła się w mały kłębuszek, zamykając we własnym świecie. Nie trwało to długo. Wkrótce zdjęła kurtkę, wystawiając nagą skórę na kontakt z boleśnie kąsającym zimnem i złożywszy ją nieumiejętnie, opadła swobodnie na cztery łapy. Nie chciała, żeby się zezłościł, czy coś.
Uznając, że lepiej i zdecydowanie bezpieczniej jest nie przybierać dwunogiej formy, ostrożnie wzięła do pyska zawiniątko, nim lekkim truchtem ruszyła w ślad za mężczyzną. Uszy miała załamane w połowie i oklapnięte, ogon zaś ciągnął się za nią bezwładnie, bielutką końcówką zamiatając podłoże i zgarniając wszelkiej maści pyły, a nawet kawałki patyków oraz liście, bez problemu wplatające się w długie, skołtunione kosmyki. Dreptała jakoś tak bez życia, jak skarcony pies, wzrok wbijając w podłoże pod łapami. W okolicy zabudowań zwolniła, aby ostatecznie zupełnie się zatrzymać. Zawarowała, na wyciągniętych przed siebie przednich kończynach ułożywszy kurtkę. Trójkątny, wąski łeb zaległ na materiale; ciepłe złoto tęczówek zniknęło pod kurtyną powiek, gdy hebanowe rzęsy splotły się w silnym uścisku. Westchnęła. Poruszyła się niespokojnie, lecz nie zmieniła pozycji.
Nie wiedziała, którędy będzie wracał i czy w ogóle zwróci uwagę na leżącą nieopodal kulkę futra, ale czekała. W umyśle narastające, nie do końca mające podstawy poczucie winy mieszało się z przeświadczeniem o byciu złym psem. Skoro Zielonooki się zirytował, to tak musiało być, prawda? Musiała zrobić coś źle. Bo zirytował się. Chyba. Dwie frazy uparcie wypełniały jej myśli, powtarzane raz zarazem, jakby sądziła, że ją usłyszy. Nie złość się. Przepraszam. Nie złość. Przepraszam!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szedł, patrząc przed siebie, czy raczej na zady posłusznych owiec. Po chwili nieśpiesznego marszu przez schnącą powoli trawę, wszedł na ścieżkę wydeptaną setkami racic i ludzkich stóp. Raz czy dwa, podgonił owczych maruderów, których co zieleńsze kępki skłoniły do postoju, i już się nie oglądał, nieświadomy rozterek dziewczyny-psa. A nawet gdyby był ich świadom, pewnie nie bardzo by się nimi przejął. Jej zachowanie było bezsensowne. W jego oczach nie usprawiedliwiały ją psie geny, nadal była człowiekiem i po człowieczemu brak jej było poczucia wdzięczności. Z goryczą tych myśli, uścisnął rękę właścicielowi owczarni wymieniając z nim zdawkowe uprzejmości. Powiedział to co zwykle, że z jego owcami wszystko w porządku i że zjawi się tu jutro, jak zwykle o tej samej porze. Z uśmiechem zapewnił też, że nie jest mu zimno, choć dłonie schował w kieszenie spodni, a głowę wcisnął w ramiona. I poszedł. Dzień jak co dzień, nie licząc spotkania z psem. Ostatnio rutyna zaczynała mu doskwierać, a w zestawie z czarnymi myślami mogła zwiastować tylko dwie rzeczy - albo coś niedługo miało się zmienić, albo sam Ergo w końcu nie wytrzyma i zacznie robić rzeczy skrajnie głupie i dla niego nieodpowiednie. Już raz mu się zdarzyło i lepiej by się nie powtarzało.
Idąc myślał o powrocie do domu. Zamierzał jak najszybciej napalić w kominku, zrobić sobie ciepłej herbaty i nie ruszać się sprzed ognia aż do północy. Potem, zgodnie z harmonogramem dnia, położy się, by o świcie wstać i wyprowadzić owce. Dzisiaj szczególnie miał i nie miał ochoty na towarzystwo, a czując się niepewnym swoich oczekiwań, wolał zostać w domu.
Zamyślony, prawdopodobnie nie zwróciłby uwagi na warującego psa, ale jego wzrok przyciągnęła znajoma kurtka. Przystanął, marszcząc brwi. Czyli okazała się nie potrzebna? Może to i lepiej.
Podszedł i ukucnął. Pieszczotliwym gestem potarmosił psa między uszami, a potem odebrał zawiniątko. Starł dłonią kropelki śliny i nasunął kurtkę na ramiona. A więc będzie miał dzisiaj gościa. Westchnął w duchu, a na zewnątrz twarz ozdobił mu ciepły uśmiech. Są niewdzięczni, kłamliwi i podli, ale przecież pozostała ci jedynie ta "misja".
- Chodź. W domu znajdzie się coś ciepłego na ząb.

Nie musieli iść daleko, ledwie paręnaście metrów leniwego spaceru. Ergomion wynajmował przybudówkę przy jednym z gospodarstw hodujących zwierzęta. Z daleka słychać było zduszone przez ściany obory muczenie, a więc nie trudno było określić kim są jej mieszkańcy. Dom sam w sobie nie był duży, lecz murowany. Jedynie wspomniana przybudówka była w całości drewniana i wyraźnie nowsza niż sam dom. Anioł otworzył bramę, wpuścił psa i pozdrowił dłonią starszą panią, która zamiatała z ganku naniesione przez wiatr zeschłe liście. Odpowiedziała mu uśmiechem i kiwnięciem, ale nie zatrzymywała go. Mężczyzna przemierzył więc podwórko i otworzył drzwi swojego małego mieszkania nie używają klucza. Wnętrze przywitało ich chłodem oraz ciemnością, która jednak szybko ustąpiła po tym, jak Ergo nacisnął włącznik. Wiszący pod sufitem mały żyrandol o przybrudzonym kloszu dawał niewiele światła.
- Ciasny, ale własny. - Powiedział, wchodząc. Poczekał aż pies przestąpi prób i zamknął drzwi, również nie trudząc się przesunięciem skobla zasuwy.
Jego dom pachniał drewnem i był zaledwie jedną izbą, w której pod spadzistym dachem umieszczono antresolę. Na niej zaś leżał cienki materac, kilka poduszek i złożona w kostkę kołdra. Dół zajmował mały stół, na którym z trudem zmieściłyby się trzy talerze ustawione w prostej linii; dwa proste krzesła, podstawowe wyposażenie kuchni (mała kuchenka elektryczna, lodówka, szafki i zlew), obecnie zimny kominek oraz wytarty fotel, który stał przed nim. Ergo tęsknie spojrzał właśnie w tamtym kierunku.
Pod antresolę ktoś wstawił ciężką szafę i regał do połowy zapełniony książkami. Jedna z nich leżała otwarta, grzbietem ku górze.
Jedno okno, te po stronie kuchni wychodziło na rozległe pastwiska, drugie zaś, małe i zasłonięte kotarą w burą kratkę, widać było przez uchylone drzwi, prawdopodobnie maleńkiej łazienki. I to wszystko, cały dobytek Ergomiona.
- Rozgość się. - Ukucnął przed kominkiem i wrzucił do komory kilka polan, a potem przesunął po nich palcami, niemal pieszczotliwie, a te posłusznie zajęły się ogniem, który strzelił wysoko i wypełnił ciemniejące pomieszczenie, ciepłym, wesołym blaskiem. - Jeśli chcesz się zmienić, to poczekaj. Jeszcze nie jest zbyt ciepło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wieczorny wiatr znacząco przybrał na sile, szarpiąc czekoladowymi kosmykami, gdzieniegdzie naznaczonymi brudną bielą. Zimno wkradało się pomiędzy kępki futra, ocierając lubieżnie o skórę, by następnie brutalnie wyszarpnąć z organizmu resztki ciepła, jakie ten zgromadził. Rayissa leżała zupełnie nieruchomo, ignorując mróz obejmujący w posiadanie całą jej sylwetkę. Czekała.
Drgnęła dopiero w momencie, w którym woń wanilii nabrała na intensywności, podrażniając nozdrza. Złote ślepia błysnęły w półmroku, ogon zaś zaszurał po podłożu przyozdobionym dywanem suchych liści. Ray minimalnie uniosła głowę, mrużąc patrzałki w reakcji na dłoń, która na chwilę spoczęła między puchatymi uszami. Z gardła wyrwało się coś na wzór zduszonego pomruku. Gdy towarzysz się cofnął, przez kilka sekund dało się dostrzec odbijający się na powierzchni oczu zawód, szybko jednak zastąpiony natłokiem innych emocji. Psica wstała, by zrównawszy się z mężczyzną, przykleić do jego lewej nogi i dreptać równym tempem. Rozglądała się ciekawsko, naiwnie idąc tam, gdzie ją prowadzono. Nic więc dziwnego, że w progu potknęła się i zaliczyła spotkanie z posadzką, mogąc z bliska podziwiać jej walory. Ni to kichnęła, ni prychnęła, wstając i nieświadomie lekko podkulając przydługą kitę, która plątała się teraz między tylnymi łapami. Przygarbiona, jakby odrobinę speszona, krzątała się za gospodarzem, chodząc za nim jak przysłowiowy pies. Tyle obcych obiektów, zapachów…
Przez cały czas trzymała się tuż obok, rzucając nieufne spojrzenia ku krzesłom, lodówce i całej reszcie mebli. Nieważne, ile razy odwiedziłaby ludzką siedzibę, za każdym razem w pierwszej chwili reagowała jak dzikie zwierzę zaciągnięte w środek cywilizacji.
Kiedy pasterz ukucnął, prawie wpełzła mu na kolana. Prawie, bo wtedy ogień pojawił się znikąd. Odskoczyła jak oparzona, mimo, że szalejący żywioł znajdował się zbyt daleko, by choćby musnąć dwubarwne futro. Nastroszona, bardziej niźli czworonoga, przypominała teraz szczotkę. Futro na wysokości łopatek oraz to idące pasmem wzdłuż kręgosłupa, stanęło dęba; ogon przylgnął do brzucha. Szła w tył, aż nie natrafiła na pierwszą lepszą przeszkodę. Dopiero wtedy pacnęła na zadzie, zerkając to na kominek, to na Zielonookiego. Nawet uchyliła pysk, jakby chciała coś powiedzieć, lecz ostatecznie go zamknęła, nie wydając żadnego dźwięku. Tylko na moment oderwała wzrok, pospiesznie sunąc nim po pomieszczeniu, jakby w poszukiwaniu kryjówki. Z marnym efektem. Wbijając szeroko rozwarte patrzałki w postać odbijającą się na tle tańczących płomieni, powoli, ostrożnie wysunęła przed siebie przednie łapy. Płasko przylgnęła do podłoża, udając chodnik.
Pies? Był tutaj jakiś pies? Chyba nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy wsunęła mu pysk na kolana, odruchowo, jakby zapominając, że nie ma do czynienia jedynie z psem, przeczesał palcami miękką sierść. Dotyk futra przypomniał mu jaką przyjemność sprawia towarzystwo zwierzęcia. Może rzeczywiście wolał, żeby się nie zmieniała? Pewnie nieśpiesznie tarmosiłby psa za uszami, patrząc w pełgające płomienie, gdyby sunia dziwnie nie zareagowała na ogień. Spojrzał przez ramię, zaskoczony gwałtownością.
- Boisz się ognia? Gdzie ty się uchowałaś, co? - Szepnął, właściwie bardziej do siebie niż do niej. Zmęczony uśmiech wykrzywił mu wargi. Dziwny świat, dziwni ludzie. A może dziewczyna rzeczywiście bardziej była psem niż człowiekiem? Smutne.
Dźwignął się i ze znużeniem nalał wody do czajnika, który zaraz odstawił na płytkę elektrycznej kuchenki. Woda zaszumiała cicho kiedy wsypywał do kubków herbacianego suszu. Trywialna, odruchowa czynność, nad którą wcale się nie zastanawiał. Przez głowę przepływały setki tych samych, wiecznie powtarzanych myśli. Wspomnienia i obawy o przyszłość. Poczucie odrealnienia w szarej rzeczywistości. Patrząc na niego z boku, zachowywał się całkiem naturalnie i swobodnie, ale czy można było się dziwić? Był przecież u siebie.
Krzątając się po kuchni zdawał się kompletnie zapomnieć o swoim gościu. Obecność małego, psiego dywanika zeszła na dalszy plan, a przynajmniej do chwili, gdy pokoju nie wypełnił zapach gulaszu z wczorajszego obiadu, który pyrkał w garnuszku obok szumiącego już głośno czajnika. Ergo zalał herbatę i dopiero wtedy spojrzał na psa.
Jeśli miała się zmienić, powinien dać jej coś do ubrania. Przecież już zrobił dla niej herbatę, jak miała ją wypić? Może powinien nalać ją do miski? Szybko zrezygnował z tego pomysłu. Była człowiekiem do cholery i jak człowieka ją ugości, nawet jeśli nie miał ochoty na rozmowę z kimś, kto najwyraźniej miał psi móżdżek.
Pionowa zmarszczka przecięła mu czoło. W zamyśleniu potarł podbródek, a potem w kilku krokach przemierzył odległość dzielącą go od szafy. Otworzył ukazując cały asortyment ciemnych ciuchów. Wybrał prostą koszulkę i luźne, dresowe spodnie. Pewnie wszystko za duże, ale lepsze to niż jakby miała siedzieć i żenować go nagością.
- Załóż to. Zaraz dostaniesz gulaszu. Na szafce masz też herbatę. - Zakomunikował krótko i rzuciwszy ubrania na podłokietnik fotela, wrócił do mieszania w garnku. Nie patrzył na nią. Znów zajął się gotowaniem, choć właściwie sprowadzało się to jedynie do okazjonalnego obrotu łyżką, żeby jedzenie się nie przypaliło. Potem ukroił po dużej kromce chleba i nalał gulaszu do dwóch talerzy. Postawił wszystko na małym stoliku i usiadł. Czekał, a wyraz twarzy miał jakiś taki markotny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Imitowała nieduży dywanik jeszcze przez jakiś czas, lecz narastająca ciekawość wkrótce zmusiła ją do wyprostowania podkulonych łap i skierowania się do kuchni, w której urzędował gospodarz. Drepczący za nim krok w krok cień powrócił, tyle tylko, że w wersji nastroszonej. Co prawda wciąż ciskała ku kominkowi wrogie spojrzenia, jednak przemieszczała się już w miarę swobodnie po całej izbie. Gdy nowe zapachy wypełniły pomieszczenie, szybko zyskały zainteresowanie psicy, która niewiele widząc z poziomu gruntu, co jakiś czas stawała na tylnych kończynach, chcąc dostrzec źródło przyjemnych woni. Przyzwyczajona raczej do spożywania pokarmów z psiej miski tudzież garnka, a nawet podłogi, czy śmietnika, ostatecznie zasiadła gdzieś w kącie, jakby czekała na swój przydział. Siedziała cierpliwie, jak na siebie, nieświadomie merdając ogonem i raz po raz zwilżając nos językiem. Miast jedzenia dano jej jednak ubrania. Krótki moment wahania przytrzymał ją w miejscu, nim wstała i lekkim krokiem podeszła do fotela. Zmieniwszy formę, naciągnęła na siebie czarną koszulkę, w pierwszej chwili uznając, że tyle wystarczy. Jakby nie było, materiał sięgał jej do połowy ud i zasłaniał to, co zasłoniętym pozostać powinno (przynajmniej według tego pana, zajętego mieszaniem gulaszu). Ukradkiem spojrzała ku mężczyźnie, wlepiając wzrok w jego plecy i przypominając sobie jak dziwnie zachował się tam, na pastwisku. Z ciężkim westchnieniem sięgnęła po dolną część garderoby, w którą wkrótce się odziała, choć przydługie spodnie utrudniały komfortowe przemieszczanie się. Nie pozwalając sobie jednak na marudzenie w tej kwestii, zbliżyła się do szafki, sięgając po kubek. Przeniósłszy herbatę na blat stołu, odsunęła jedno z krzeseł i zasiadła.
- T-To nie tak, że boję się ognia, czy coś. Ale on… Skąd on się wziął? – Zagadnęła, obejmując oburącz naczynie i wbijając wzrok w taflę naparu. Przyglądała się własnemu odbiciu z mieszaniną zainteresowania i lekkiego dystansu. Wyglądała trochę tak, jakby bardzo się nad czymś zastanawiała. Nieczęsto widywała się pod postacią dwunoga, formę tą uznając za zupełnie bezużyteczną. Tutaj, w mieście, nie mogłaby udawać człowieka – psie atrybuty skutecznie to uniemożliwiały. Co zaś się tyczyło Desperacji… Tam liczyło się przetrwanie, a na czterech łapach ucieka się znacznie szybciej. Pogrążona we własnych myślach, uniosła napój do ust i upiła nieduży łyk, chwilę rozkoszując się jego smakiem oraz ciepłem, które rozeszło się po ciele. Dwoje puszystych uszu, wystających z burzy skołtunionych włosów, poruszyło się; końcówka luźno zwieszonej kity drgnęła. Ile to już minęło od czasu, kiedy była normalna? Lata mijały w zastraszającym tempie, czas przesmykiwał się pomiędzy palcami. Nie liczyła dni, ni nocy. Wiedziała tylko, że cholernie długo nie było jej dane skosztować zwykłej herbaty, cieszyła się więc teraz tą drobnostką, mimowolnie rozciągnąwszy wargi w łagodnym, szczerym uśmiechu, jakby zapomniała o towarzystwie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyglądał się jej, kiedy podchodziła do stołu już zupełnie ubrana. W świetle sączącym się z kominka i tym spływającym spod sufitu, dokładnie widział nieczesane od wielu dni włosy, pewną dzikość w oczach i zachowawczość w ruchach. Psie uszy sterczały spomiędzy włosów będąc dostatecznym powodem, dla którego dziewczyny nie powinno tu być. I znów poczuł ukłucie współczucia. Do czego zmierzał ten świat? Uśmiechnął się do niej leniwie i nagle coś go tknęło. Wstał od stołu i podszedł do drzwi. Sprawnym gestem przesuną skobel zasuwy. Tylko tego by mu brakowało, żeby ktoś tu wparował i zobaczył go z wymordowaną, a przecież pani Yoriko lubiła czasem tak bez pukania wparować mu do domu. Wprawdzie w dobrej wierze, ale nie mógł sobie dzisiaj pozwolić na niezapowiedziane odwiedziny.
Słysząc jej pytanie wzruszył ramionami. Pierwszy raz od momentu ich spotkania, uśmiechnął się do niej szelmowsko. Jego twarz zyskała łagodną pewność siebie, zielone oczy błysnęły pod za długą, rudą grzywą. Podszedł do stołu.
- Mam swoje sposoby. - Odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo. Tak naprawdę nic nie musiał mówić wprost. Swoją anielskość skrzętnie ukrywał. Nie mógłby żyć spokojnie w M3, gdyby wiedziano o jego pochodzeniu. Był ostrożny od wielu, wielu lat. Czasem może nawet za bardzo. Jednak dziewczyna powierzyła mu swój sekret... właśnie. Razem z tą myślą naszła go refleksja, dlaczego właściwie tak śmiało zmieniła przy nim formę? Przecież większość ludzi z przyjemnością oddałaby ją w ręce władz. Teoretycznie była przecież groźnym wymordowanym, kimś, kogo należało się wystrzegać wszystkimi możliwymi sposobami.
Usiadł i zagłębił łyżkę w sosie, ale nim podniósł ją do ust, spojrzał dziewczynie w twarz, a spojrzenie miał natarczywe, niemal bezczelne.
- Dlaczego pokazałaś mi swoją ludzką formę? - Powiedział to tonem poważniejszym i ostrzejszym niż zamierzał, ale nie zreflektował się. Wprawdzie nie węszył żadnego spisku, nie miał manii prześladowczej ani innych skrzywień, ale i tak wydało mu się to dziwne. Skąd dziewczyna wiedziała, że jej nie wyda? Czyżby była aż tak naiwna? Jeśli tak, to w jaki sposób przetrwała? To pytanie zadawał sobie dzisiaj już z setkę razy, a przecież nie minęło dużo czasu odkąd się poznali. Dziewczyna-pies była doprawdy zadziwiającym stworzeniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dźwięk przesuwanej zasuwy wyrwał ją z zamyślenia, sprawiając, że dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa, aż po sam koniuszek ogona. Sierść mimowolnie się uniosła; uszy stanęły na sztorc. Obręcze tęczówek okalające czerń źrenicy rozszerzyły się nieznacznie, oczy zaś błysnęły, gdy światło zatańczyło na ich powierzchni pod odpowiednim kątem, rzucając nikły blask na twarz dziewczyny. Uspokoiła się równie szybko, co zareagowała na niespodziewany odgłos, zawieszając wzrok na sylwetce mężczyzny. Patrzyła się w typowy dla siebie, natrętny sposób.
- Sposoby? – Nie dawała za wygraną, chcąc jasnych i bezpośrednich wyjaśnień. Co prawda mogła próbować się domyślić, ale wolała zbytnio nie popuszczać wodzy fantazji. On też chyba nie chciał się dowiedzieć, że jest czarodziejem, wróżkiem, czy innym dziwactwem. Natarczywe spojrzenie nie straciło na intensywności nawet wtedy, gdy zbliżała kubek do ust, by upić kilka kolejnych łyków herbaty. Wkrótce jednak sytuacja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i przyszła jej kolej na udzielenie odpowiedzi. Odstawiła naczynie na niewielki blat i jedną ręką podrapała się po głowie, rozważając nad w miarę składną odpowiedzią. W rzeczywistości niekoniecznie wiedziała, co powiedzieć.
- Bo… W sumie to… Chciałam tylko porozmawiać i ostrzec cię przed tym wściekłym baranem. – Wypaliła na jednym wdechu, zgodnie z prawdą. Może liczył na zgoła inną wersję wydarzeń, jednak prawda była zaskakująco prosta i do bólu wręcz bezsensowna. Chociaż może było w tym trochę logiki?
- Wiesz, całymi miesiącami potrafię robić za psa. Nic dziwnego, że czasem podejmuję ryzyko i zmieniam formę, a w razie… Innej reakcji, z powrotem opadłabym na cztery łapy i uciekła. Czy mówiłam ci już, że szybko uciekam? Lata wprawy robią swoje. Przy czym moja forma nie wyróżnia się niczym specjalnym. Ot, burek jakich wiele. Jestem nierozpoznawalna. Przynajmniej dotychczas miałam szczęście i chyba dalej je mam, bo nie wyglądasz na takiego, co by mnie wydał. Mówią, że psy znają się na ludziach, czy coś. Nieludziach najwyraźniej też. – Błysnęła przydługimi kłami w uśmiechu, nim przystąpiła do spożywania gulaszu. Rzuciła jeszcze jedno szybkie, mordercze spojrzenie ku łyżce, by ostatecznie ująć talerz oburącz i przechylając go, pochłaniać zawartość, od czasu do czasu przegryzając chlebem. Nie, żeby nie ogarniała łyżek. Wcaaale.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet przez myśl nie przeszło mu, że dziewczyna może poczuć się zaniepokojona jego postępowaniem. W swoim przeświadczeniu robił wszystko właśnie po to, by jej i sobie nie zaszkodzić.
Puścił pytanie mimo uszu. Czekał aż ona odpowie jemu. No i wcale nie miał zamiaru jej odpowiadać. Nie chciał się zwierzać, nie przywykł do tego. To dziwne, ale pod względem tłumaczenia się z czegoś i wyjawiania tajemnic był hipokrytą. Chętnie słuchał, ale sam milczał jak grób.
Otworzył usta żeby skomentować jej postępowanie i motywy, ale nim w ogóle wydał z siebie dźwięk, dziewczyna znów zalała go potokiem słów. Mlasnął cicho i dał się jej wygadać, samemu nabierając na łyżkę trochę gulaszu. Zjadł ze smakiem, zagryzł chlebem i obserwował dziewczynę spod brwi.
Logiki w jej postępowaniu było tyle, co kot napłakał, ale o dziwo nie zawiodła jej, skoro jeszcze szwendała się po tym świecie. Ergomion zastanawiał się jak długo właściwie ona już żyje. Po wymordowanych nigdy nie można było poznać prawdziwego wieku.
Nawet brew mu nie drgnęła, kiedy dziewczyna wypomniała mu, że i on nie jest człowiekiem. Nie miał zamiaru ani potwierdzać ani zaprzeczać.
- Kiedyś możesz nie zdążyć uciec. Lepiej być ostrożnym. - Nie brzmiał, jakby zależało mu na jej bezpieczeństwie, raczej jakby powtarzał te same słowa tysiące razy i już mu zbrzydło. Sam po prostu miał wrażenie, że to co mówił wcale do niej nie trafi. Nie żeby się tym specjalnie przejmował. Każdy sam wybierał sobie drogę i podążał nią wedle uznania. On wprawdzie, jako anioł miał obowiązek nakierowywać ludzi, ale dawno już przestał na nich naciskać. Mówił, co należało i uznawał, że na tym kończy się jego rola. Nie miał już takiej władzy jak kiedyś.
Odwzajemnił uśmiech, bardziej z odruchu niż faktycznej wesołości. Potem przez chwilę przyglądał się jak chłepcze gulasz prosto z miski. Pokręcił głową, ale nie kazał jej używać sztućców. Niech żyje po swojemu.
Włożył do ust kolejną porcję jedzenia, przełknął.
- Jak masz na imię?
Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że faktycznie wcześniej o to nie zapytał, ale i ona nie zapytała jego. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia, ale złapał się na tym, że w myślach figurowała mu bezosobowo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Jak się nie uda to… trudno. Już nie ryzykuję tak często, jak kiedyś. Wiesz, zanim się pogodziłam z tym, że teraz jestem psem to strasznie długo próbowałam być człowiekiem, ale to było dawno, dawno temu.  – Odparła, obficie gestykulując. Chyba naprawdę długo nie miała okazji z nikim zamienić słowa, toteż zupełnie niezrażona brakiem odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie, gadała jak najęta. – Z drugiej strony, gdybym nie ryzykowała wcale, musiałabym już nigdy nie stanąć na dwóch nogach i zupełnie zapomnieć, kim byłam, bo… Wiesz, nie umiem w pełni wrócić do tej formy. Kilka psich cech zawsze zostaje, a uwierz, próbowałam nie raz. To najbardziej ludzka wersja, jaką jestem w stanie przybrać. Nie, żebym nie lubiła psów i żeby psie życie było złe, jest jednak trochę… nudne, monotonne. Poza tym, zawsze mogło być gorzej. Wirus mógł mnie zamienić w muchę, która rozbiłaby się na szybie pierwszego lepszego auta. Tak to przynajmniej mam ładny ogon.
Wyżej wspomniany poruszył się, jakby wtórując jej słowom.  Jakaś gałązka, wplątana w długie kosmyki, uwolniła się z ich uścisku i upadła na drewnianą podłogę w towarzystwie cichego pacnięcia. Dziewczyna ucichła na moment, skupiając się na posiłku. Opróżniwszy talerz w zaskakująco szybkim tempie, równie prędko pożarła kromkę chleba. Pomruk zadowolenia wyrwał się z głębi gardła, gdy wyginając kręgosłup w łuk, Ray przeciągnęła się.
- Gdybym dzisiaj nie podjęła ryzyka, teraz pewnie grzebałabym po śmietnikach w poszukiwaniu resztek, a tak mogłam zjeść ciepłe, ludzkie jedzenie i napić się herbaty. Umiem wyżebrać jedzenie, ale kto by psu dał coś takiego? Zazwyczaj dostaję surowiznę, albo jakieś ochłapy, albo… psie chrupki. – Mimowolnie zmarszczyła nos, wspominając paskudny smak karmy. – Czasem coś ukradnę, głównie u starszych ludzi, bo mają tak mocny sen, że nawet pożar nie byłby w stanie ich zbudzić, ale rzadko mają pełną lodówkę. Jeden dziadek notorycznie kupuje sok pomarańczowy, a ja regularnie go wypijam.  Może coś podejrzewa, kto go tam wie, ale to dobry człowiek. Lubię sok pomarańczowy.
Wiele mogłaby jeszcze powiedzieć, mieszając bardziej użyteczne informacje na swój temat z tymi zupełnie nic nieznaczącymi, lecz pytanie o imię skutecznie przerwało lawinę słów. Złotooka ucichła momentalnie, w zamyśleniu przyglądając się towarzyszowi.
- Rayissa. A Ty? Mało o sobie mówisz. Weź coś opowiedz. Cokolwiek. – Odsunąwszy puste naczynia na tyle, na ile było to możliwe, zważając na rozmiary stołu, oparła łokcie o powierzchnię blatu. Palce obu dłoni splotła, aby na tak powstałej podpórce wesprzeć podbródek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach