Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 14 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 9 ... 14  Next

Go down

Pisanie 06.04.16 19:02  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Interwencja Losu.

To był moment, kiedy Marcelina poczuła nieopisany przypływ złości, wściekłości, wręcz szału. Wszelkie zewnętrzne bodźce przestały na nią działać, wszystko dookoła stało się głuche, oddzielone grubą, niewidzialną ścianą. Liczyło się tyko jedno: Niszczyć i zabijać.

Szał wywołany Poziomem E. Czas trwania 6 postów. Bądź do spacyfikowania.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.16 19:15  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Kąciki jej ust uniosły się, zaś w najdalszych zakątkach ust przez ułamek sekundy dostrzec można było błysk jej lśniących kłów. Odwróciła wzrok, kierując go na bogate wyposażenie barku. Sama z ogromną chęcią dołączy do tłustej rozpusty smoka. - Kolejny, emocjonujący, pełen wrażeń dzień na desperacji. - mruknęła pod nosem, nalewając sobie zawartość jednego z lepszych trunków trzymanych w kasynie. Kątem oka zauważyła stojącego anioła, od którego wręcz biło niezdecydowanie. Szalały w nim najrozmaitsze emocje, począwszy od małej dozy radości i ulgi a kończąc na niepewności i zmieszania. Jej radar emocjonalny sprawiał, że właściwie nikt nie potrafił ukryć swoich emocji przez wymordowaną. Jej bystre, lewe oko dostrzegało znacznie więcej niż nawet najczulsze oko drapieżnego ptaka. - Był? - uniosła lewą brew, nie unosząc się jednak zbytnio i kierując spojrzenie na obiekt aktualnej rozmowy - Zakopię Ci do dupy. Wiesz, że nie lubię, jak ktokolwiek wchodzi mi do pokoju, gdy śpię. - Nie protestowała, gdy anioł z zaskoczenia chwycił jej poparzoną dłoń. Wolną dłonią chwyciła szklankę z trunkiem, unosząc ją i wypijając prawie całą zawartość. Przetrwała cholernie nieprzyjemny moment przykładania maści do rany.
I wtedy właśnie się zaczęło.
Szklanka z trunkiem upadła na ziemię, roztrzaskując się na drobny mak.
Oczy Marceliny zaszły mgłą, źrenice zwęziły się jeszcze bardziej. Kolana stały się miękkie, jej świadomość właśnie ulatniała się  niczym gaz z piwa. Szepty w jej głowie ucichły, całe kasyno zaczęło drgać, kilka krzeseł uniosło się, po czym spadło, sztućce z zawrotną szybkością zaczęły lewitować i wręcz atakować na oślep. Sierść na grzbiecie Marceliny nastroszyła się, wymordowana upadła, drapiąc wysuniętymi pazurami drewniany blat i podłogę, wyrywając się Tyrellowi. Z jej ust, pośród jęków i skowytów wyrwało się w pewnym momencie "...atak...wirus...cie". I w tym samym momencie jej mroczna strona wygrała.
Najpierw rzuciła się na anioła. Jej jedynym celem w tamtym momencie było rozerwanie go na strzępy. Żadnego głębszego celu, po prostu mord i żądza krwi. Dżerald, pomimo iż to dopiero trzecia podobna sytuacja w jego życiu wiedział od początku o dalszym ciągu wydarzeń, dlatego wyrzucił na Marcelinę ogromną siatkę przeznaczoną na sytuacje wyjątkowe - bitki, próby zabójstwa, demolka. Ogoniasta syczała dziko, próbując się z niej wydostać, a w jej oczach mieniły się wszystkie odcienie nienawiści. Jej pazury cięły na ślepo powietrze, wszyscy mogli podziwiać jej kły, które wtedy z chęcią zatopiłaby w miękkiej szyi żywego organizmu. Gdzieś tam, w głębi tego zdziczałego ciała walczyła TA prawdziwa Marcelina.
Prawdziwa? A może to właśnie ta, znacznie słabsza strona jest tą prawdziwą, zaś jej łagodna wersja to ulatniające się powoli, ostatnie krople człowieczeństwa?
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.16 14:27  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
 Nawet nie zareagował na jej komentarz, pozostawiając rzucone stwierdzenie w pomieszczeniu kasyna, które krążyło koło nich, niczym nocne mary. Dopił zawartość szklanki i zaraz słysząc niepewne kroki spojrzał w pustą futrynę zanim Tyrell zdążył się w niej pojawić. Faktycznie, był trochę zdenerwowany i wystraszony. Czyżby anioła zaskoczyła reakcja Shane? Ale cóż się dziwić wymordowanemu? Nagle ni z dupy, ni z pietruchy przydzielono mu jakiegoś pokurcza do jego pilnowania. Miał dziwne wrażenie, że upierdliwy rzep sprawi mu więcej problemów niż jakby ktoś mógł podejrzewać pierwotnie - rudzielec.
 Był zmęczony. Alkohol zredukował paskudny obraz samego siebie, a w sali głównej zaczynało robić się tłoczno. Chwilę obserwując tamtą dwójkę, wolno podnosił się z krzesła barowego, a wówczas stało się czego raczej nikt się nie spodziewał.
Rzadko spotykał się z pełną utratą kontroli przez Wymordowanych. Zdziczałych, który próbowali go napaść najzwyczajniej w świecie zabijał strzałem między oczy, tu jednak problem zrobił się poważniejszy. Marcelina stanowiła dla nich potencjalne źródło zarobku, dzięki któremu Smoki przeznaczyć mogły większą część pieniędzy na broń i jej ulepszenia. Syknął do siebie, gdy Dżelard rzucił na kobietę siatkę, powstrzymując ją przy tym od rzucenia się do gardła Tyrellowi. Shane pomimo bólu żeber zerwał się z siedziska i dopadł na ziemi Marcelinę, dociskając jej tułów mocniej do podłogi. Łokieć opierał o kobiece, wąskie plecy, umiejscawiając się między jej łopatkami i warkotliwym głosem rzucił jej do ucha:
- Opanuj się kobieto albo inaczej będę musiał ci przyłożyć. - Nie był damskim bokserem, jednak na Desperacji nauczył się, że nawet urocza dziewczyna potrafi poderznąć większemu od siebie napastnikowi gardło, bez mrugnięcia okiem. Ba, one nawet czasem zdawały się być gorsze od mężczyzn.
 Tutaj życie wyglądało zdecydowanie inaczej niż w M3, liczyło się przetrwanie. A jeśli za tym szło uderzenie kobiety, to czemu nie! Lepsze to, niż precyzyjny strzał w głowę. Na Desperacji panowało równouprawnienie i tylko niektórzy, trzymali się pamiętanych z wcześniej, panujących zasad.
- Znajdźcie jakieś grube liny i krzesło, zwiążemy ją dopóki działanie wirusa nie minie - polecił, a widząc, że tamci stoją wpatrzeni w ich szamotaninę, krzyknął:
- No ruszcie się!
Kątem oka obserwował wiercącą się i warczącą wściekle Hienowatą, której ciało pod wpływem jego ciężaru stało się spięte, a futro nastroszyło się w bojowym nastroju. Każdy mocniejszy ruch właścicielki kasyna, napierający na jego żebra wywoływał w nim zimne poty. Ból zmieszany z alkoholem zdecydowanie podwyższył jego próg wytrzymałości, jednak wcale nie uśmiechało mu się szarpanie z nią w nieskończoność. Dopiero co ją przywlekł z Jęczących Jaskiń, a teraz znowu przyszło mu zajmowanie się tą dzikuską.
Mimowolnie spojrzał za Tyrellem oceniając jego stan zdrowia i skalę przerażenia. Domyślał się, że dzieciak za wiele nie widział podobnych akcji, podczas swojego krótkiego życia. Był dopiero nieopierzonym ptakiem, które przypadkiem wyleciało z gniazda wprost do wilczego legowiska.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.04.16 17:42  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Tabletki posypały mu się z rąk. Ich uderzający łoskot przypominał upadek dwóch pięcio-sześciokilogramowych kuli do kręgli. To była chwila. Zastygł w bezruchu. I tylko interwencja Dżelarda pomogła mu znaleźć się w bezpiecznej odległości; z dala od syków i powarkiwań rozwścieczonej wymordowanej.
  Jego czoło i policzki już wcześniej blade, teraz pobladły jeszcze bardziej. Marcelina miotała się w zaciśniętych sidłach, wijąc się i szamocząc, szarpiąc pazurami - ostrymi jak brzytwa - silnie splątane nici pułapki. Tyrell nie miał wątpliwości, że to wymordowana wyszłaby zwycięsko z tego starcia, gdyby zdołała wbić w niego kły lub drapieżne pazury.
  Obserwował ją z coraz szybciej bijącym w piersi sercem. W jego wielkich, okrągłych oczach malował się lęk; zaskoczenie. A potem ta myśl wróciła – nie powoli, ale nagle. Wilgotna, niewidzialna, dzika dżungla i on. Enigmatyczna puszcza w której kwitnące nocą kwiaty wydzielały krew zamiast nektaru. Był tropionym zwierzęciem. Ofiara. W labiryncie Desperacji łatwo było się pogubić. Ale fakty zawsze pozostawały te same. Nie był drapieżnikiem; ta prawda, klasyfikowała go do społeczności składającej się z łupów. Był słaby i niedoświadczony, w końcu tak działał łańcuch pokarmowy, nawet za czasów wielkich rewolucji i apokaliptycznego końca świata.
  Zamrugał oczami, próbując pozbyć się białych, rozmazanych mroczków, które wirowały wokół rozwścieczonej właścicielki jak tuman wniesionego kurzu. Był zmęczony. Zakręciło mu się w głowie, a jego skóra w jednej chwili wydała się być przeźroczysta.
  Przetarł dłonią przybrudzoną twarz i spojrzał na Shane'a. Zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć kiedy ten zdążył do niej doskoczyć. Wiwern wyglądał na zdenerwowanego. Jego wykrzywiające się usta coś krzyczały. Tyrell zmierzył go podirytowanym wzorkiem. Czego on do cholery chce? Słyszał tylko pisk, ciągnący się sygnał, który zagłuszał jego myśli i gdyby nie kolejny powiew ziemnego powietrza spod rozdziawionej wnęki pod drzwiami wejściowymi, osunąłby się nieprzytomnie w tył.
   —  No ruszcie się!
  Zadziałało. Wziął porządny wdech powietrza. Wszystkie wirujące wokół niego myśli rozpłynęły się w powietrzu. Rzucił się do kąta pomieszczenia. Pod połamanymi belkami drewna znalazł grubą linę. Zacisnął ją mocno w pięści.
  Kolejne syki i dźwięki rozdrapywanych drewnianych paneli kasyna przeszyły panującą ciszę napięcia; wyczekiwania. Tyrell bez słowa dobiegł do Shane'a. Jego stan świadomego myślenia był wyraźnie znikomy, ale z całych sił próbował trzymać się w ryzach.
  Nie czekając na polecenia zaczął obwiązywać jej nadgarstki. Zacisnął je z całych sił i zszedł do nóg. Przez cały ten czas słyszał szybki oddech Shane'a tuż przy swoim uchu. Coś na krótką chwilę błysnęło na jego silnej, przypalonej ręce. Bransoletka. Tyrell nieprzytomnym wzorkiem spojrzał na dwie trupie czaszki, jaśniejące w świetle księżyca. Jednak kolejny  oddech podopiecznego wyrwał go szybko z chwilowej refleksji. Kropla potu słynęła mu po kości policzkowej, kiedy zacisnął ostatni węzeł.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.04.16 22:20  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Nie czuła nic. Kompletnie nic. Jej oddech przyspieszył, temperatura ciała gwałtownie wzrosła, mózg się wyłączył. Dobra Marcelina prawie przegrała, leżąc przygnieciona grubym cielskiem tej-bardzo-złej-Marceliny-chcącej-rozszarpać-wszystkich-i-wszystko-dookoła. Obserwujący ją z bezpiecznej odległości ironiczny dowcipniś o ogromnym poczuciu humoru mógłby krzyknąć do zgromadzonych:  "ej, chłopaki, wrzućcie na luz. TE DNI zdarzają się każdej babie. Wystarczy rzucić ochłap mięsa lub cokolwiek do żarcia, a wściekła bestia zwana PMS na chwilę się uspokoi!"
Szkoda, że to nie było takie proste.
Gruba siatka wytrzymała wściekłe napieranie wymordowanej, która może i faktycznie w tamtym momencie kipiała z wściekłości, a jej jedynym celem do którego uparcie wtedy dążyła było rozszarpanie dosłownie wszystkich, jednak to nie zmieniało faktu że należała ona do s ł a b e u s z y. Była chuda, niska, mizerna, co nadrabiała za to niesamowitą zwinnością i szybkością...
Udało jej się w pewnym momencie wymknąć, wyswobodzić - nie na długo jednak. Mężczyznom udało się skrępować jej ręce, potem nogi. W momencie ściskania grubym sznurem za jej kostki w głowie zdziczałego stworzenia błysnęło zamazane wspomnienie, kiedy to Marcelina biesiadowała u sprytnego doktorka ze S.SPEC. Tak, tego o skłonnościach zoofilicznych... w natychmiastowym momencie dziewczyna wściekła się jeszcze bardziej, szarpiąc się i podwajając dawkę złowrogiego syku. Próbowała chwycić zębami za czyjąś skórę, przez dłuższy czas udawało jej się jednak gryźć uparcie powietrze. W pewnym momencie jej kły zahaczyły o rękę Tyrella, która niefortunnie nasunęła się w stronę jej paszczy. Nie był to mocny uścisk, a jedynie draśnięcie, które mogło jednak przestraszyć swoją nagłością i siłą.
Całą się spociła. Stróżki potu spływały po jej czole, mięśnie - niby nikłe i ledwo widoczne, teraz napięły się i prezentowały w całej swej mizerności. Były jednak dowodem determinacji tego zdziczałego stworzenia, kompletnie nie przypominającego tej prawdziwej posiadaczki ciała. Marcelina miotała ogonem, który teraz uderzał o pustą przestrzeń, krzesła, owijał się wokół nóg niczym wąż rzeczny, który jest niebezpieczny.
Stety bądź niestety nie potrafiła ona w tamtym momencie użyć swoich mocy, do których potrzebne jest skupienie. A to - wraz z mózgiem, sprytem, logicznym myśleniem i całym arsenałem fajnych rzeczy -  odpłynęło wraz z momentem wstąpienia w tą istotę wściekłego demona. Pozostała jej więc walka fizyczna, chociaż tu nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. Oprócz pazurów, kłów i niesamowitej gibkości ciała, co w sytuacji skrępowania grubymi linami nie zdawało się chyba na nic...

Furia, poziom E - 2/6
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.04.16 18:52  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
 Marcelina ujadała, wierzgała i warczała jak opętana. Mimo iż sprawiała wrażenie niepozornej i chuderlawej, wyzwolone dzięki wirusowi pokłady agresji przyczyniły się do wzrostu jej sił. Shane musiał włożyć wiele wysiłku, aby dziewczyna nie wywinęła mu się z siatki i nie rzuciła na nich.  W innych okolicznościach łatwiej byłoby mu operować jej ciałem, jednak sam, będąc ledwie co złożonym szkieletem mógł co najwyżej ją przytrzymać przy ziemi, starając się nie zrobić jej krzywdy. A ochotę miał. Coraz większą.
Na szczęście Tyrell i Dżelard ogarnęli się w porę i złapali za liny. Shane podniósł ją z ziemi, przytrzymując dziewczynę, a następnie na chama usadzając na krześle. Obwiązywanie jej poszło znacznie szybciej niż mógłby sam przypuszczać. Ale oczywiście musiało się coś stać. I to komu? Jego Stróżowi. Widząc krwawiącą rękę, miał ochotę strzelić sobie w twarz, ale powstrzymał się nawet od złośliwego komentarza.
- Odsuń się - polecił aniołowi. Nie chciał go jeszcze składać, bo najzwyczajniej w świecie - nie potrafił. Nie znał się na medycynie i leczeniu. Potrafił tylko zatamować krwawienie i opatrzyć ranę, ale to jedynie tylko tyle, ile zobaczył na dawnych filmach i u hydr w Smoczej Górze.  Marcelina robiła się coraz bardziej niebezpieczna. Trzeba było jej zatkać usta i... spacyfikować. Ale czy dało się jeszcze bardziej? Złapał za jakąś szmatę i zakołysał nim kilkakrotnie wokół własnej osi, a następnie wpakował jej knebel do ust i zawiązał z tyłu  głowy dwa końce.
- Uspokój się albo cię poślę do krainy snów - ostrzegł ją, pochylając się lekko ku niej i mając nadzieję, że chociaż trochę do niej dotrze. Jasne. Marzenia świętej głowy.
 Szczerze powiedziawszy miał już dość tego zasranego zlecenia, które doprowadziło go wręcz do ruiny. Syknął siarczyście, musząc ściągnąć knebel Marcelinie z ust. To zapewne zaboli, pomyślał i podsunął kobiecie swoją dłoń pod usta. A kiedy ta zatopiła swoje kły w dłoni i poczuła krew rudzielca, dała sobie tym samym w twarz. Cudowna krew wymordowanego zrobiła z nią to samo, co niedawno z Brecherem. Otumaniła jej zmysły i wprawiła w dezorientację. Migotanie obrazów i rozmazujących się kształtów mogło ją lekko zirytować, jednak ta myśl szybko uciekła, a świat stawał się dziwnie umazany. Powieki mimowolnie robiły się ciężkie i chyba jedynie złość oraz wściekłość otwierała je z powrotem.
Cofnął rękę patrząc na pierwsze efekty. Miał nadzieję, że dzięki temu Marcelina straci przytomność i w końcu się uspokoi, a oni zostawią ją pod opieką Dżelarda i udadzą się w końcu na Smoczą Górę do końca wylizać rany, i ruszyć dalej w bój.


Użycie mocy {1/3}


Sorry za taki mdły post. Meh
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.04.16 18:02  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Poczuł ukłucie. Ale nie od razu. Jego turkusowe, wyczerpane spojrzenie — jak w spowolnionym tempie — rejestrowało kłapiące, rozwścieczone zębiska wymordowanej, które niebezpiecznie lawirowały przy jego dłoniach. Zbliżały się i wycofywały, jak obdarzona w ostre pazury, drapieżna łapa ssaka, chcąca z całych sił rozszarpać swoją ofiarę i wyciągnąć ją ze ślepego zaułka do którego wpadła. W ułamku sekundy niemal zdołał zauważyć ten niefortunny, ostry kieł rozcinający jego bladą skórę na szczupłym nadgarstku. Niemal. Ostatni węzeł wymagał od niego sporego wysiłku. Wciąż czuł jak palce płoną mu żywym ogniem, poobdzierane przez sztywny, kłopotliwy sznur.
  Był zmęczony. Zmęczony nie tylko fizycznie ale i psychicznie; zaczynał mieć dość. W ostatnich dniach za dużo się działo, za dużo krwi i napięcia, za mało czasu na odpoczynek. Musiał odetchnąć.
  Jego zmarnowane tęczówki zasłaniała kurtyna czarnych zwilgotniałych włosów. Zbyt zajęty swoją robotą, by zainteresować się drobnym poszczypywaniem nadgarstka. Chłód i odrętwienie pojawiło się dopiero potem, zaraz po słowach swojego podopiecznego.
  — Odsuń się.
  Odsunął się. I wtedy irygujące ciepło słynęło wzdłuż jego dłoni, zatrzymując się na samym koniuszku palca wskazującego.
  Zdezorientowany uniósł zmęczone spojrzenie i beznamiętnie zlustrował krwawiącą ranę. Była płytka, ale szkarłat przyozdabiający jego białą jak pergamin skórę, mógł przyprawić o lekkie rozdarcie.
  Spojrzał w stronę Shane'a. A on obserwował go z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego chłodny, przeszywający wzrok, zmusił go do pospiesznego naciągnięcia rękawa przydługiej bluzy. Bez ceregieli zatopił dłoń w tkaninie i przycisnął drugą ręką materiał do drobnego rozcięcia.
  — To nic wielkiego.
  I tyle. Nic więcej. Już od samego początku wyraźnie wolał tkwić w cieniu. W cieniu wcześniej niedopowiedzianych słów.
  Dżelard stał z boku. Milczał. Nie interweniował; sam zbyt ciekawy czy dwójka najemników poradzi sobie z szałem wymordowanej. Nie drgnął nawet wtedy gdy ręka Shane'a lekkomyślne podsunęła się w kierunku rozwścieczonej właścicielki kasyna. Ale Tyrell poruszył się niespokojnie. Przez krótką chwilę można było przypuszczać, ze coś powie. Ale nic takiego się nie stało. Jego rozchylone wargi zamarły w półdźwięku, dokładnie w momencie, w którym Marcelina — z ręką Shane'a w pysku — powarkiwała chaotycznie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.05.16 20:53  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Jej oczy zaszły mgłą. To oznaczało, że wirus całkowicie opanował jej ciało, a szał właśnie osiągnął swoje apogeum. Bestia osiągnęła maksimum swoich możliwości. Szarpała się i wiła jeszcze szybciej i silniej; usłyszała, co prawda, głos Shane'a, jednak nie poznała go ani nie zrozumiała w furii przekazu. Zacisnęła mocno kły i jakimś cudem przewróciła krzesło, na którym siedziała przywiązana grubymi sznurami. To pomogło jej kolejno rozluźnić trochę sznury, zmienić ułożenie ciała i przy okazji powoli uwalniać się z pułapki.
W tym samym momencie Shane podłożył pod jej pysk swoją rekę. Marcelina w tym stanie nie miała pojęcia, że zrobił to celowo - wgryzła się w jego skórę, czując po chwili efekt swoich nieprzemyslanych poczynań, co było chyba zrozumiałe w jej stanie. Przestała się szarpać, jej oczy zaszły w pierwszych chwilach mgłą, gdyby stała - napewno runęłaby jak długa. Poczuła rewolucje w żołądku i niemal zwymiotowała. Jej oddech znacznie przyspieszył. Pomimo siedzącej pozycji można było dostrzec delikatne zmiany anatomiczne, zbliżające jej postawę do dzikiego zwierzęcia aniżeli człowieka. Była lekko przygarbiona. Jej oczy straciły blask. Były szare, puste i wręcz przerażające. Jedyne, co można było z nich wyczytać, to nienawiść i chęć mordu.
Spojrzała na zranionego anioła i wyszczerzyła się. Z jej gardła najpierw wydobył się bulgot, by po chwili wypowiedzieć jakimś cudem: Jesteś taki słaby.
Wirus postępował, jednak najgorszy stopień minął. Teraz jej umysł powoli wracał. Wszyscy mogli poczuć przeszywający chłod pojawiający się znikąd. Cienie wokół zgromadzonych zaczely sie poruszać. W pewnym momencie powstały z nich wilkopodobne stwory, idące powoli w stronę mężczyzn, otaczając ich ze wszystkich stron...
Najpierw zaatakowała Fuma, podbiegając do Dżeralda i próbując chwycić go za łydkę. Dołączyła do niej Kalisto. Na Shane'a ruszyły trzy inne mary, powarkując głośno. Ich czerwone ślepia zdradzały ich położenia w mroku, który zaskoczył tu obecnych...
ZABIĆ. TU I TERAZ.
***
- Dlaczego tak łatwo poddałaś się wirusowi? - Postać wyóżniająca się znacząco wzrostem od pozostałych mar wyłoniła się zza rogu, pokazując się jedynie Marcelinie. Podeszła do niej, przeszywając ją spojrzeniem szkarłatnych ślepi. Mimo furii ten głos, ta postać i to spojrzenie zrobilo na wymordowanej ogromne wrażenie.
A był to Aragot, który - wydawało się - opuścił ją już dawno.

Furia (Poziom E): 3/6 posty
Moc: mary, post 1/6
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.16 19:01  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Shane już zdążył żałować, że jej po prostu nie przywalił. Zapanowałby spokój, a tak kobieta wypuściła na nich grupę wściekłych wilków. Żałował, że zabrał Marcelinę ze sobą z jaskiń. Jaki on był zły!
Czuł jak żebra niemiłosiernie go bolą, a prowizoryczna folia mającą spełniać funkcję gorsetu wolno rozwija się pod wpływem wykonywanych ruchów. Jak on, do cholery, miał wylizać rany skoro non stop coś ich zaskakiwało. Spoglądał na ujadające psiska, które w zastraszającym tempie zmniejszały dystans ich dzielących. Ukradkiem zerknął na Tyrella, którego poziom strachu chyba osiągnął granice.
- Tyrell! Ogień! Ogień! - syknął na niego, zmuszając dzieciaka do reakcji. Ledwo został przez hydrę opatrzony, a tu szykowały się kolejne, dodatkowe obrażenia. Shane doskonale wiedział, że chłopak ma cudowną moc władania ogniem, który w tym momencie wydawał się dla nich zbawczym ratunkiem. Były dwa zadanie, które musieli wykonać:
1. Odwrócić uwagę mar i zbliżyć się do Marceliny.
2. Przyłożyć Marcelinie - najwyższa pora.
Oczywiście, rudzielec wziął na siebie rolę kata, jednak aby czegokolwiek dokonać musiał przedostać się między psami, które zataczały wokół nich półkole. Chciały zagonić ich w kozi róg, a następnie rzucić do gardeł.
- Ty tam lepiej siedź cicho. Policzę ci podwójnie za dodatkowe wrażenie - mruknął w stronę wymordowanej, siląc się w kijowej sytuacji na kijowe żarty. Akurat w tym momencie do gardła rzucił mu się jeden z wilków, któremu przyłożył krzesłem na którym do niedawna siedział. Włożył sporo siły w uderzenie, mając już serdecznie dość wszelkich niespodzianek. Odepchnął drugiego kundla nogą, kopiąc go w otwarte zębiska ubrudzoną od krwi stopą. Ogłuszone dwa wilki stały jak zaczarowane machając łbami na boki, chcąc pozbyć się złotych gwiazdek sprzed oczu. Shane wykorzystał moment nieuwagi i ruszył naprzód wprost na Marcelinę. Widział z daleka jak kobieta traci siły, może nawet uśnie, jednak to mogło potrwać dłuższą chwilę, a oni jej nie mieli. Musieli działać już, natychmiast. Rudzielec spojrzał się porozumiewawczo na Tyrella, mając nadzieję, że chłopak zrozumie czego od niego wymaga.
Zerwał się z miejsca prześlizgując między wilkami i dopadając do Marceliny. Padł na ziemie, tuż obok niej na kolana i jednym ruchem przywalił jej z pieści w twarz licząc, że ją uśpi i na dobre spacyfikuje.



Kończmy to ludzie, bo ja już ledwo odpisuję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.05.16 22:03  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Jesteś taki słaby.
  Jesteś taki słaby.
  Jesteś...

  Tyrell oparł się o blat baru, podtrzymując na zranionej ręce. Spod zaciśniętych palców i rozprutego szwu przyciskanej bluzy popłynęła wąska stróżka krwi. Zamknął ospale oczy i równie powoli otworzył je na powrót.
  Poczuł zdrętwienie. W okolicy nadgarstka rozlało się dziwne, obce zimno. Ledwie zdołał poruszyć palcami. Dokładnie tak, jakby stracił czucie...
  — Tyrell! Ogień! Ogień!
  Na dźwięk tych słów wyprostował się, choć przez ułamek sekundy można było zauważyć, że i ta czynność wymagała od niego sporego wysiłku — niepewnie zachwiał się na nogach. Spojrzał spod pół przymkniętych powiek na pojawiające się przed nimi mary; zachłannie otwierały sparszywiałe paszcze gotowe do ataku. Ale mózg anioła zdołał zrozumieć to powiatanie dopiero po kilku sekundach.
  Palce zranionej ręki machinalnie przesunęły się po blacie, w kierunku wnętrza szczupłej dłoni. Zacisnął pięść. Gdzieś w wysypisku poskręcanych myśli, w resztkach trzeźwej podświadomości dosłyszał tłoczące się głuche uderzenia.
  Drewniana noga jednego z krzeseł przeleciała mu obok głowy jak pocisk wystrzelony z procy.  Miał szczęście.
  A właściwie, to dwa  centymetry szczęścia.
  Wyciągnął przed siebie zdrową rękę i wziął głęboki wdech dusznego, zakurzonego powietrza. Drobinki tłoczącego się kurzu uniosły się falami spod zakurzonych krzeseł i skrzeczącej podłogi, niemal przyprawiając Tyrella o serie natarczywych kichnięć. Powstrzymał się jednak, choć szary pył nie zaprzestał drażnić jego nosa.
  Wnętrze jego wyciągniętej dłoni rozbłysło żywym ogniem, a strumień płomiennego tworu rozpalił podłogę tuż przed chwilowo oszołomionymi marami. Szkarłatny mur odciął drogę, a rozżarzony płaszcz ogniska buchnął ciepłem do połowy pomieszczenia łaskocząc swoimi ognistymi językami przybrudzony sufit. Gdzieś w pobliżu figlarne płomyki  wirowały wokół barykady pełniący rolę swoistych ochroniarzy.
  Shane miał wystarczająco dużo czasu aby zareagować, a trzask, który usłyszał chwilę później Tyrell uświadomił go, że wymierzona wcześniej pieść podopiecznego z pewnością trafiła prosto w twarz ich zleceniodawcy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.05.16 10:29  •  GŁÓWNA SALA - Page 5 Empty Re: GŁÓWNA SALA
W pomieszczeniu nastała ciężka atmosfera, którą można było kroić nożem. Czas na chwilę zwolnił swoje zawrotne tempo ukazując prawdę w zwolnionych ruchach. Shane dobiegł do niej, uderzając a potem wszystko ustało. Koniec. Rudzielec rozejrzał się po zdemolowanym na nowo kasynie i sam padł na kolana, ciężko oddychając. Żebra niemiłosiernie go nie bolały, dlatego też w pierwszym odruchu złapał się za połamane kości. Nie potrafił złapać oddechu, a każdy głębszy haust powietrza przyprawiał go o kolejną salwę boleści. Spojrzał przelotem na Tyrella, sapiąc.
- Idź do pokoju po nasze rzeczy. Zmywamy się stąd – zarządził, spoglądając kątem oka na leżącą na ziemi Marcelinę. Było mu jej trochę szkoda, jednak oni nie mieli czasu na żadne zabawy i użeranie się z poziomem E, w dodatku, którego nie można było zabić. Wstał o własnych siłach podłapując kontakt wzrokowy z Dżelardem.
- Sorry stary, będziesz musiał sam ją ogarnąć. Za długo czasu tu straciliśmy i musimy wracać do siedziby. - Mężczyzna w szoku obserwował swoją szefową, potakując jedynie na wszystkie słowa Wiwerna. Kiedy młody medyk zbiegł z całym ich niewielkim dobytkiem Shane odział się w nakrycie wierzchnie i buty. Naciągnął na ramiona i głowę obszerny materiał imitujący płaszcz, i ruszył do wyjścia. Spojrzał przez ramię na ochroniarza baru, widząc, że ten świetnie poradzi sobie bez nich. Miał tylko nadzieję, że Marcelina za własne szkody na ciele, nie odtrąci im części zysków. Wraz z Tyrellem zniknęli z kasyna, w końcu wracając ku Smoczej Górze.



[ z t x 2]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 14 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 9 ... 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach