Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 14 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 10 ... 14  Next

Go down

Pisanie 22.05.16 10:29  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
W pomieszczeniu nastała ciężka atmosfera, którą można było kroić nożem. Czas na chwilę zwolnił swoje zawrotne tempo ukazując prawdę w zwolnionych ruchach. Shane dobiegł do niej, uderzając a potem wszystko ustało. Koniec. Rudzielec rozejrzał się po zdemolowanym na nowo kasynie i sam padł na kolana, ciężko oddychając. Żebra niemiłosiernie go nie bolały, dlatego też w pierwszym odruchu złapał się za połamane kości. Nie potrafił złapać oddechu, a każdy głębszy haust powietrza przyprawiał go o kolejną salwę boleści. Spojrzał przelotem na Tyrella, sapiąc.
- Idź do pokoju po nasze rzeczy. Zmywamy się stąd – zarządził, spoglądając kątem oka na leżącą na ziemi Marcelinę. Było mu jej trochę szkoda, jednak oni nie mieli czasu na żadne zabawy i użeranie się z poziomem E, w dodatku, którego nie można było zabić. Wstał o własnych siłach podłapując kontakt wzrokowy z Dżelardem.
- Sorry stary, będziesz musiał sam ją ogarnąć. Za długo czasu tu straciliśmy i musimy wracać do siedziby. - Mężczyzna w szoku obserwował swoją szefową, potakując jedynie na wszystkie słowa Wiwerna. Kiedy młody medyk zbiegł z całym ich niewielkim dobytkiem Shane odział się w nakrycie wierzchnie i buty. Naciągnął na ramiona i głowę obszerny materiał imitujący płaszcz, i ruszył do wyjścia. Spojrzał przez ramię na ochroniarza baru, widząc, że ten świetnie poradzi sobie bez nich. Miał tylko nadzieję, że Marcelina za własne szkody na ciele, nie odtrąci im części zysków. Wraz z Tyrellem zniknęli z kasyna, w końcu wracając ku Smoczej Górze.



[ z t x 2]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.07.16 16:29  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Najgorszy moment furii przeminął. Marcelinę uderzały przebłyski świadomości. Bestia w niej tkwiąca jednak nie zamierzała odpuszczać i poddawać się. Wymordowana zagryzła wargi, chwilę potem z jej ust wydobył się ryk pełen wściekłości i cierpienia. Chwila, w której została uderzona przez Shane'a okazała się - mimo utraty przytomności - zbawienna! Momentalnie przed oczami wymordowanej zrobiło się ciemno, w głowie coś zaszumiało, ona sama upadła ciężko na twardo podłogę. Nie podniosła się już. Słyszała oddalające się głosy - te głęboko w jej głowie.

* * *

Obudziła się z krzykiem. Znowu. Tym razem nie obyło się bez ofiar - Dżerald trzymał się za krwawiący policzek. Marcelina podrapała go we śnie, kiedy ten próbował wybudzić ją z kolejnego koszmaru. Nie wyglądał na złego, obrażonego czy nawet zdziwionego. Nie przeżywał tego pierwszy raz. - Przyniosłem Ci herbatę. - powiedział, siadając na krawędzi łóżka. Marcelina podciągnęła nogi i westchnęła ciężko. - To wróciło. Muszę stąd uciec. Na tydzień, może dwa.
Przebywała w kasynie już dość długi czas. Wiedziała, że koszmary wrócą. Musiała zmienić środowisko na jakiś czas, a gdy koszmary dopadną ją i tam - wrócić. Uśmiechnęła się na myśl o swoim mieszkaniu w Świecie-3. Owszem, smuciła ją ta pustka panująca w nim. Niestety, nie znalazł się jeszcze godny mieszkania współlokator któremu Marcelina mogłaby zaufać i oddać mieszkanie na kilka tygodni pod jego opiekę. Polubiła to mieszkanie. Było jej drugim domem - zaraz po kasynie. Dżerald położył na jej łydce dłoń, która imponowała wielkością - bez problemu objąłby ją palcami. Delikatnie posmyrał po skórze wymordowanej, aż tą przeszły przyjemne dreszcze. Mężczyzna - również wymordowany - usłyszał jej ciche mruczenie. Gdy dziewczyna położyła się na miękkim prześcieradle przymykając oczy, przesunął dłoń wyżej, dotykając jej pachwin i wywołując głębszą lawinę doznań...
Momentalnie wspiął się na nią i przylgnął do niej. Spojrzał w jej dwukolorowe oczy i w ten sposób trwał kilka sekund. Marcelina poczuła w kroczu jego twardniejącą męskość. Miała cholerną ochotę na zbliżenie. Jej kobiece potrzeby były od dawna niezaspokojone. Zacisnęła jednak wargi i odepchnęła od siebie czując, jak fala wstydu wręcz zalewa jej biedną duszyczkę. Spojrzeli na siebie nieśmiale, próbując uspokoić oddechy. Ruszyła w stronę drzwi. Próbowała ominąć mężczyznę, jednak ten złapał ją w połowie drogi i objął, uśmiechając się do niej. Bez słowa cmoknęła go w policzek, poklepując przy okazji. - Koniec tych czułości - rzuciła, chcąc się wyrwać i ruszyć w stronę swojego gabinetu. Udało jej się to bez problemu. Zostawiła Dżeralda z tyłu. Nie oglądnęła się za siebie.
Przeszła przez kasyno. Cała sytuacja sprzed dnia dopiero teraz wróciła do wymordowanej. Przypomniała sobie wszystko, a z natłoku wspomnień musiała złapać się krawędzi lady. Kasyno zostało wysprzątane. Wymordowana musiała dowiedzieć się, co z Shanem i jej towarzyszem i jak przebiega zlecenie...
Zgubiła myśli gdy energicznie pakowała najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Założyła go na siebie i, pozegnawszy wszystkich w kasynie, chwyciła szczura i również wepchnęła go do plecaka. Pod budynkiem czekała na nią ucieszona Atrita. Gryfica majestatycznie odchyliła skrzydła, gestem tym zapraszając Marcelinę na grzbiet. Wystartowała bez problemu, kierując się w kierunku widocznej daleko na horyzoncie metropolii.

z/t | Furia: poziom E; pacyfikacja (6/6)
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.03.17 18:38  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Nobuyuki wciąż czuł dłoń Shaya kurczowo zaciśniętą wokół swojego nadgarstka. Lis nie chciał go puścić, najprawdopodobniej obawiał się tego, że białowłosy mógłby mu znów zbiec, bo skoro udało mu się to zrobić raz, to możliwe było również kolejne wywinięcie się z rąk swojego „oprawcy”. Ale teraz był pewien, że nie dojdzie do sytuacji sprzed tych kilku miesięcy, tym razem nie pozwoli, by Shay narzucił mu swoją wolę. Chciał go przechytrzyć w jego własnej, popieprzonej grze, którą wciąż toczył. Bo toczył, Yukimura doskonale to wiedział.
Dłoń czerwonookiego natychmiastowo uformowała się w pięść — wystarczyła chwila i jedno gwałtowne szarpnięcie, by uwolnić się z uścisku czarnowłosego, którego paznokcie delikatnie drasnęły skórę Nelly'ego. Ten nie zwrócił na to nawet uwagi, bo jego myśli były skupione na czymś zupełnie innym.
Odetchnął głębiej, poruszając zmęczonymi, obolałymi barkami. Jego ręce promieniały bólem, który był skutkiem ubocznym używania mocy, pozwalającej mu na manipulowanie własną tkanką kostną. Uratował swoje kończyny przed złamaniem, czyniąc swój układ kostny elastycznym. Mimo wszystko brodacz odchylił ręce Nobuyukiego tak mocno, że mocne szarpnięcie nimi mogło spowodować pęknięcie lub złamanie kości. Mimo wszystko mężczyzna odczuwał teraz ogromny ból stawów, który niestety musiał przeczekać.
Po wyjściu z Czarnej Melancholii nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Oddychał spokojnie, badając okolicę wzrokiem. Specjalnie ani razy nawet nie zahaczył wzrokiem o sylwetkę Karasawy. Musiał chwilę pomyśleć, by nie palnąć czegoś, czego potem by żałował.
Uniósł dłoń na wysokość swojej twarzy, by następnie jej zimnym wierzchem pogładzić obrzęk na policzku. Był pewien, że przez kilka najbliższych dni jego lico zdobić będzie ta fioletowa śliwa, która odbierała mu nieco urody, szpecąc jego nieskazitelną do tej pory skórę. Wyprostował dwa palce — środkowy i wskazujący — by przejechać nimi po prawym boku ust, specjalnie zahaczając o delikatnie wystający kieł.
Wiedziałem, że użyjesz swojej hipnozy — przerwał ciszę pierwszy, kierując swój wzrok prosto na Shaya. Ich spojrzenia dość szybko się skrzyżowały. — A co do przeprosin... mogą być, choć wolałbym zobaczyć jak kłamliwie wykrzywiasz usta podczas wypowiadania słowa „przepraszam”. — Posłał mu wymuszony uśmiech, chowając ręce do kieszeni kurtki. Na zewnątrz było zimno, biały puch wciąż spadał z nieba, a temperatura była niska.
Postąpił kilka kroków w przód, kątem oka zerkając w stronę ciemnowłosego. Z jednej strony chciał się go pozbyć, a z drugiej strony jego obecność wywoływała na twarzy kota nikły cień radości. Odwrócił się, wykonał obrót wokół własnej osi, a później kontynuował wędrówkę. Szedł przed siebie, nie myśląc nawet o tym gdzie dokładnie się kieruje.
Podróż mijała im w milczeniu. Po kilkunastu minutach mogli dostrzec zarys budynku o dość sporych rozmiarach.
Kasyno — powiedział cicho, posyłając to słowo w eter, przed siebie. Zapewne Karasawie udało się usłyszeć szept białowłosego, przecież jego smoliste uszy bez problemu zarejestrowałyby ten dźwięk.
Odwrócił się na chwilę, aby pomachać lisowi na dowiedzenia, bo przecież myślał, że właśnie w tym momencie ich drogi się rozejdą. Gdzieś w głębi czuł lekki smutek, bo zdał sobie sprawę, że wraz z Shayem naprawdę byli dobraną parą. Te kilkanaście minut ciszy skłoniło go do poważnych przemyśleń. Aż sam się sobie dziwił, że doszedł do tak idiotycznych wniosków.
Przekroczył próg kasyna, by następnie rozejrzeć się po wnętrzu. Nic się nie zmieniło, choć ostatnio był tu jakiś czas temu. Z pewnością nie ominęło go zbyt wiele. Zakręcił się po pomieszczeniu, dostrzegając Dżerarda, który od razu powitał go krzywym uśmiechem.
Nareszcie jesteś Nobuyuki. Jakieś ciekawe wieści? — Opierał się o jedną ze ścian, a na jego ramieniu oczywiście stała jego papuga — Sherry. Otworzyła kilkukrotnie dziób, skrzecząc przy tym. — Co Ci się stało? Komu wpierdolić? — Dopiero po chwili zauważył sińca na twarzy Yukimury. Z tym wpierdolem zapewne nie żartował, bo pracownicy kasyna zawsze wspierali się jak tylko mogli. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego, wiadomo.
Nie, żadnych nowości... — Zrobił krótką przerwę, chcąc zmyślić jakąś historyjkę. Wolał nie zadręczać innych własnymi sprawami. — Nikomu, wyrównywałem porachunki.
Uuu, brzmi poważnie. Ale wróciłeś, a to najważniejsze. — W tym samym momencie przeniósł swój wzrok na postać stojącą za białowłosym. — O, Takahiro, Ty też wróciłeś. — Papuga znowu wydała z siebie kilka ptasich dźwięków.
Nobuyuki odwrócił się natychmiastowo, a gdy tylko dostrzegł za sobą ciemnowłosego uśmiechnął się nikle. Wbił spojrzenie ponownie w Dżerarda.
Znasz go?
Tak, to nasz krupier... — powiedział spokojnie i pewnie wytłumaczyłby wszystko Nelly'emu, ale gdzieś obok dwóch podpitych typów zaczęło się kłócić, a Dżerard postanowił od razu ruszyć w ich kierunku i ich rozdzielić. — Wybaczcie panowie, obowiązki wzywają.
Na twarzy kota wymalowało się zdziwienie, a mina momentalnie mu zrzedła. Nie wierzył w to. Jakim cudem? To nie mogła być prawda. Shay pracował w kasynie? Jakim cudem dowiedział się o tym dopiero teraz? Przecież...
Odwrócił się, kładąc otwartą dłoń na torsie ciemnowłosego. Pchnął go w stronę ściany, krzywiąc się przy tym, bo przez użycie większej ilości siły zabolała go ręka. Plecy lisa zderzyły się z obmurowaniem, a Nobuyuki wciąż trzymał swoją rękę na jego klatce piersiowej. Napierał na nią średnią siłą, wbijając spojrzenie w mężczyznę.
Serio? Serio, kurwa?
Nie spodziewał się tego... cholera, no nigdy nie wpadłby na to, że Takahiro zawędrował za nim aż tutaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.03.17 21:56  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Noc wionęła przeraźliwym zimnem. Przez całą drogę Shay trzymał dłonie w kieszeniach, co jakiś czas obdarzając swoim zainteresowaniem podążającego obok mężczyznę. Nie bez powodu nie odzywał się słowem. Myślał. Rogal zakrzywionego księżyca wisiał nad głowami wymordowanych osłonięty tylko jedną popielatą chmurą. Ich ubrania zrobiły się białe od padającego śniegu; na ramionach i włosach płatki wyróżniały się swoim perfekcyjnym, krystalicznym kształtem. Czarna czupryna lisa, która do pewnego czasu zlewała się z mrokiem Desperackiej nocy teraz była jasna, wręcz siwa.
  Bardzo rzadko wracał pamięcią do minionych miesięcy, które zdążył zamknąć pod żelaznym kluczem pamięci. Jednak droga, która teraz podążali wydawała się złudnie podobna do tej, którą zdawał się kroczyć w przeszłości. W dniu gdy natknął się na Nobuyukiego po raz pierwszy. Ten zakrzywiony, srebrny księżyc chciał go o tym uświadomić? Nigdy nie wierzył w przypadki i przeznaczenie. Szybko odsunął te myśli od siebie i zapomniał o sprawie.
  Jego kroki były spokojne i luźne. Pewne siebie. Zaspa zazgrzytała pod ich stopami, kiedy oboje przekroczyli teren należący do kolejnej placówki przypisanej centrum Apogeum.
  — Ciekawe — odparł tępo na zachciankę Yukimury, szybko odsuwając wzrok i zatapiając w nicości rozpościerającej się przed ich oczyma.
  A potem całą drogę milczał, aż dotarli do betonowego chodnika prowadzącego do kasyna. Zatrzymali się. W ociekającym śniegiem mroku Shay popatrzył z bliska w twarz Yukimury. Ten spoglądał frywolnie, jednak czarnowłosy mężczyzna wydawał się zauważyć ukrywany błysk zamyślenia w jego szkarłatnych tęczówkach. Widząc jak ten macha mu na 'do widzenia' stał nadal na środku ścieżki mrużąc lisie ślepia; poszarpane uszy położyły się płasko na jego głowie. Czy naprawdę sądził, że po tym co oboje przeszli, białowłosy stanąłby tak jak teraz? Na podwyższeniu u samych drzwi kasyna i jakby nigdy nic pomachałby mu, a lis zrobiłby dokładnie to samo w odwecie? Nobuyuki zdawał się zapominać z kim ma do czynienia. Taka sytuacja nie miałaby miejsca. Nigdy. Prędzej można byłoby spodziewać się upadku M-3, albo że MacDonald zacząłby sprzedawać krewetki i owoce morza, a nie hamburgery. W tym błahym przedstawieniu brew zadrżała mu z nagłego impulsu poirytowania. Przez moment obserwował jak z kocią gracja znika w oświetlonym pomieszczeniu. Stojąc tak i patrząc się, wciąż oprószony płatkami śniegu czuł się jak bezdomny pies zostawiony przed domem.
  — Nareszcie jesteś Nobuyuki. Jakieś ciekawe wieści?
  Nim drzwi zamknęły się za białowłosym, Shay zdążył pochwycić je uzbrojoną w pazury łapą i odchylić; szczupłe ciało prześlizgało się przez wnękę bez problemu. Wrota trzasnęły za jego plecami i pierwsze co rzuciło mu się w oczy w żółtym świetle wiszącej lampy, to mężczyźni siedzący przy barze. Rozejrzał się dyskretnie i zrobił parę kroków. Nie patrzył na Dżelarda, ale słyszał jego głęboki głos wypowiadający jego imię:
  — Takahiro.
  Spojrzał obojętnie na plecy Yukimury i podniósł brew; ich spojrzenia znów się ze sobą zderzyły. Twarzy miał pustą, trochę zagadkową. Stał przy drzwiach; jak stróż, pilnujący wrót do cennej, złotej fortecy. Jego ciało nabrało pewnego wyrazu. Nie zamierzał pozwolić  mu zwiać. Droga bez ucieczki. Impas.
  — Ty też wróciłeś.
  Cisza. Żadnych oklasków. Martwota. Męskie głosy gdzieś w tle. Teatralna scena przerodziła się w stypę. Uśmiech Nobuyukiego spłynął wraz ze strużką wody po jego twarzy (płatki śniegu zaczęły się roztapiać). Dopiero kiedy zwalisty mężczyzna odsunął się od ich dwójki, przepraszając i ruszając do klientów, zauważył, że kot się do niego zbliża.
  Nic nie zrobił.
  Stał tak całkowicie spokojny rzucając mu niezrozumiałe spojrzenie. Brew uniosła się w górę. Wciąż pewny siebie. Jak zawsze.
  — Serio? Serio, kurwa?
  Poczuł jak jego plecy zderzając się z solidnym murem. Palce Yukimury zacisnęły się ciaśniej na ubraniu, nie pozwalając na ruch. Dopiero wtedy czując jego zapach tak blisko siebie i widząc te szkarłatne iskrzące tęczówki, sparszywiałe wargi Shaya wykrzywiły się w fałszywym uśmiechu.
  — Jestem osobą słowną... kiedy mam na to ochotę.
  Parsknął, ale nie ruszył się. Dyskretnie oblizał dolną wargę, widząc jak jego oczy nadal migoczą w słabym świetle żarówki. Lekko poruszył barkiem. Zawieszony topór na jego plecach zaczął go uwierać. Oparł głowę o ścinę, włosy ułożyły się w nieładzie. Długo patrzał nie mówiąc nic.
  — Jeszcze dzień temu oddałbym wszystko za ten widok. Nie rzucam słów na wiatr jeśli chodzi o moją własność. Musiałem mieć pewność, że tułasz się przy odpowiednich ludziach. Powinieneś mi dziękować. Za ciągłą opiekę, Neely.— Złapał go za nadgarstek i uśmiechnął się niezobowiązująco; kieł nasunął się na jego wargę. — A teraz zaakceptuj stan rzeczy i--
  Miał już dokończyć kiedy na sale wkroczyła jedna z pracownic kasyna. Widząc obu mężczyzn, stanęła jak wryta z pustą, czarną tacą w dłoni. Przysunęła ją do brzucha i zamrugała oczami. Shay od razu na nią spojrzał, ale szybko stracił zainteresowanie.
  — Pewnie jesteście głodni. Usiądźcie — zakłopotała się chwilę ale szybko zniknęła w drugim pomieszczeniu.
  Shay ponownie spojrzał na kota i parsknął.
  — Wspólne piwo, wspólna kolacja. Brzmi nieźle jak na jeden dzień.
  Ale wiedział, że to nie będzie jeszcze koniec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.03.17 22:28  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Jego szkarłatne, kocie oczy błyszczały, a słabe światło żarówki wiszącej nad nim jedynie dodatkowo potęgowało efekt połysku. Mogłoby się wydawać, że te zaszklone, dumne i pewne siebie oczyska próbowały jakoś Shaya zastraszyć. Specjalnie powstrzymywał się mrugnięć, chcąc jak najdokładniej przyjrzeć się twarzy Lisa, by spróbować dostrzec w niej chociaż cień wątpliwości lub zawahania. Pragnął jedynie wychwycić jakąkolwiek z jego słabości, przycisnąć go nieco i tym samym odnieść pomniejsze zwycięstwo. Zwycięstwo, które mogło przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę.
W dłoni wciąż miętolił jego ubranie, przesuwając opuszkami palców delikatnie po dość przyjemnym w dotyku materiale. Twarz zdobił mu delikatny uśmiech krwistych, wciąż lekko wilgotnych ust. Celowo rozwarł wargi tak, żeby odsłonić kilka zębów i jak najefektowniej zaprezentować odznaczający się kieł. W czerwonych ślepiach wciąż tlił się samotny płomyczek, który oznaczał jedynie tyle, że w Nobuyukim wola walki jeszcze nie zanikła.
„Jestem osobą słowną... kiedy mam na to ochotę.”
Uniósł do góry brew, oblizując dolną wargę. Zmierzył Lisa spojrzeniem, a jego usta uformowały się w niemalże idealnie poziomą kreskę. Poruszył na boki głową, jakby chciał ją nieco rozruszać, jakby jego szyja domagała się odrobiny ruchu. Wolną dłoń ułożył na swojej szyi, by chwilę później podrapać się nią po karku i wydać z siebie ciche westchnięcie.
Szkoda, że Twoje czyny są fałszywe, a co za tym idzie — Ty również. — Bez najmniejszego problemu wytoczył te słowa przeciw niemu, będąc przekonanym o swojej racji. Następnie uniósł delikatnie podbródek, niemalże wycofując rękę. — Każdy Twój fałszywy uśmiech, każda Twoja fałszywa reakcja i każde Twoje fałszywe słowo. Jesteś jednym, wielkim fałszem. Nie z takim Tobą chcę rozmawiać. — Kolejny raz jawnie oskarżył go o manipulację, bo tak, czuł się kontrolowany. Nie miał zamiaru tańczyć jak mu grali, a już w szczególności jak mu Shay zagra. Chciał robić co mu się żywnie podobało, chciał być niezależny i co najważniejsze — wolny.
Kilka sekund później poczuł tylko jak silna, przyozdobiona twardymi, ciemnymi pazurami dłoń zaciska się wokół jego nadgarstka. Wydobył z siebie syknięcie bólu, którego pewnie by nie odczuł tak bardzo, gdyby jego kości nie zostały wcześniej wystawione na próbę. Od razu spojrzał w oczy Karasawy, starając się utrzymać niebezpieczny błysk w swoim oku. Gwałtownym szarpnięciem wyrwał swoją kończynę z jego uścisku, a towarzyszył temu donośny pisk, który przerodził się w przeciągłe miauknięcie. Z miną obrażonego kociaka zaczął masować swój nadgarstek, przybliżając go do swojej twarzy.
„Nie rzucam słów na wiatr jeśli chodzi o moją własność.”
Skóra wokół jego ust lekko zadrżała. Przywarł do nich dłoń, a następnie odkaszlnął kilka razy. Nos zwęził mu się, usta rozwarły, a powieki przysłoniły oczy. Próbował się uspokoić, zrobił kilka głębokich wdechów i wydechów, odliczył w myślach do dziesięciu, a nawet przywołał w głowie obrazy, które miały pomóc mu się uspokoić. Na próżno. Otworzył oczy, a jego pełne nienawiści spojrzenie skierowało się prosto na Shaya, próbując przeszyć go na wylot. Zacisnął zęby, co było mocno widoczne na jego szczęce, bo jego kości nabrały wyraźniejszego obrysu.
Zaśmiał się, ale to nie był śmiech bezradności. Zachichotał prawie jak szaleniec, kompletnie tego nie kontrolując. Słowo „własność” zadziałało na niego jak płachta na byka. Wywołało w nim złość, którą jeszcze kilka chwil wcześniej za wszelką ceną dusił w sobie, a które teraz wydawała się wychodzić na wierzch. Policzki i szyja zaczynały nabierać czerwonej barwy, a on sam zadyszał głośno. Wyciągnął dłoń przed siebie i zagroził Shayowi palcem.
To nasza ostatnia rozmowa. — Dłoń bezwładnie opadła, a z twarzy Kota zniknęły jakiekolwiek emocje. Uspokoił się, w chwilę doprowadził się do porządku. Jego spojrzenie było teraz bezwzględnie obojętne. Wystawił wszystkie karty na stół. — Nie jestem Twoją własnością. Nigdy nią nie byłem, teraz też nią nie jestem i nigdy nią nie będę. Zapomnij o tym. Jeśli nadal zamierzasz mnie tak traktować to po prostu się pożegnajmy i nie wchodźmy sobie w drogę. Zwłaszcza Ty w moją. — Zrobił krótką przerwę, jakby próbował zebrać do kupy wszystkie myśli. — Dziękować? — zacharczał dźwięcznie, posyłając mu jadowity uśmiech. — A nie mówiłeś wcześniej przypadkiem o tym, że tylko Ty jesteś mi równy? I to nazywasz równością? Myślisz, że kolejne Twoje fałszywe słowa sprawią, że całkowicie Ci się poddam i dam się traktować jak szmatę? Niedoczekanie Twoje. Skoro Ty chcesz mnie tak traktować, to ja też powinienem Cię traktować przedmiotowo. — Pewnie dalej bombardowałby go milionem słów, gdyby jedna z pracownic kasyna nie pojawiła się centralnie obok nich. Spojrzał na czarną tacę, którą trzymała w dłoniach, a następnie zahaczył wzrokiem o jej twarz.
„Pewnie jesteście głodni. Usiądźcie.”
Skinął jedynie głową, choć nie zapomniał o słowach Shaya, szczególnie o zdaniu, które uciął w trakcie. Chciał poznać jego niewypowiedzianą część.
„Wspólne piwo, wspólna kolacja. Brzmi nieźle jak na jeden dzień.”
Piwa nie wypiłem, a kolację zwrócę Ci prosto do talerza jeśli nie przestaniesz być parszywym chujem. Pamiętaj, że to może być nasz ostatni wspólny raz, bo jesteś na dobrej drodze by wszystko zniszczyć. Zniżanie mnie do rangi przedmiotu jest skurwysyństwem.
Ruszył za kobietą, która wskazała im jeden, pusty stolik, który był nieco z boku, przy oknie. Aż mu się niedawny pobyt w Melancholii przypomniał. Wlókł się za kobietą, a do stolika nie zasiadł, bo postanowił zaczepić pracownicę. Nachylił się nad nią, zbliżając się twarzą do jej ucha.
Masz to o co prosiłem? — wyszeptał, przykładając rękę z boku ust tak, aby Takahiro nie był w stanie nic usłyszeć. Odsunął się od niej i obdarzył ją pytającym spojrzeniem. Ona przytaknęła mu jedynie głową, a ta informacja zupełnie mu wystarczyła, teraz mógł spokojnie udać się do stolika, przy którym Shay zapewne już zasiadł.
Rozwalił się na krześle, a ręce złączył, kładąc je na blacie z charakterystycznym hukiem.
Powiedz to, czego wcześniej nie dokończyłeś. — Uderzył palcami nerwowo w blat. Chciał wiedzieć, naprawdę chciał wiedzieć. Teraz. — Nie będę tu siedział wieki, jestem zmęczony, najchętniej powaliłbym się na łóżko, dlatego powiedz mi to, co Ci leży na wątrobie, bo następnego razu może nie być.
Odczekał chwilę, a w międzyczasie zdążyła przyjść kobieta, która przyniosła dwa talerze. Jeden podsunęła pod nos Nobuyukiemu, drugi Shayowi. Leżał na nim skąpy kawałek mięsa i jakaś zielona sałata, z jakimiś czerwonymi elementami. Nie wyglądało zbyt apetycznie, ale i tak udało im się dostać ten lepszy zestaw.
Skinął pracownicy w podziękowaniu.
Dziś zdrowo, masa zieleniny. — Na twarzy białowłosego pojawił się delikatny uśmiech. Od razu wyszukał w swoim talerzu liście pokrzywy, które musiał zjeść. Dwoma palcami chwycił ostrożnie za listek, parząc się przy tym. Wytrzymał ból, a następnie „zaczesał” włoski pokrzywy do góry. Złożył go na pół, a potem wrzucił do ust. Udało mu się trochę zmniejszyć ryzyko poparzenia się, choć i tak dziwnie nieprzyjemnie zrobiło mu się w buzi. Ale zjadł też kilka następnych liści. Dobrze, że kobieta wraz z talerzami przyniosła kubki z wodą, bo mógł sobie popić tę cholerną zieleninę. — Delektuj się, Shay.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.17 19:27  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Wykrzywił usta; ostry kieł drasnął jego szorstką wargę. Bardzo długo wpatrywał się w oczy Yukimury. Zbyt długo. Połyskujące szkarłatem budziły grozę w bladym, nikłym świetle pomieszczenia. Czy czegoś w nich szukał? Czy coś w nich znalazł? Na pewno nie dawnego Neely'ego. Usta Shay'a były zaciśnięte w cienką linie; powieki przymrużyły oczy. Co nim kierowało? Oblizał zęby — prowokował go. Złote tęczówki wgłębiały się w ciemny mrok jego oczu, a lisie czarne źrenice badały granicę. Jak daleko potrafi się posunąć? Karasawa był spokojny. Zadziwiająco spokojny. Jedna brew powędrowała ku górze — zainteresował się, choć wzrok miał obojętny i zimny. Jakie to zabawne, kiedy u schyłku swojego życia dowiadujesz się, że jesteś chodzącym paradoksem. Do pewnego czasu sądził, że jest w stanie tylko odbierać czyjeś życia, ale widząc błyskające iskry w oczach byłego partnera, mógł pokusić się o stwierdzenie, że tym razem mu je podarował. Siła i zdecydowanie jakie biło z jego słów, kłóciło się z tym co zapamiętał. A pamiętał tylko puste, martwe oczy Yukimury spijające słowa z jego cienkich ust. I mimo iż czuł narastające zirytowanie, to nadal nie użył mocy na Nobuyukim. Wciąż słowny.
  — Gdybym miał serce, pewnie by mi pękło — wyrzęził przez zęby.
  Widział w jego spojrzeniu ból, nawet potrafił go zrozumieć, nie umiał go tylko odczuć. Śledził wzrokiem jego usta. Chłonąc z nich każda dawkę jadu podana jak na tacy.
  — To nasza ostatnia rozmowa.
  Te słowa obudziły zakopany gdzieś atawistyczny lęk. Tak obcy, że przeraził nawet Shay'a. Na ten krótki moment jego źrenice zwęził się, błyskając nieznanym złotym blaskiem, a potem znów zmatowiały nabierając dawnej obojętności. Krótka chwila, którą czujne oko Yukimury mogło z łatwością zauważyć.
  — Próbujesz być stanowczy. Udajesz twardego, aby nikt nie odkrył jaki jesteś wrażliwy.
  "A ty próbujesz udawać ludzkiego, aby nikt nie zauważył twojej niewrażliwości."
  Ależ perspektywa ich zachowań była sobie bliska.
  — Jeśli nadal zamierzasz mnie tak traktować (...)
  — Jak mogę ciebie tak traktować? — Brew drgnęła. — Mówisz mi to po tym jak miałeś wszystko czego tylko chciałeś? Żyłeś w luksusie. Daj spokój. Neely. Mówisz tak jakbym nie miał sumienia. Mam sumienie. Jest ono tylko.... bardziej selektywne.
  Po części to była prawda. Nigdy nie sprowadził na nich nieszczęścia. Nie traktował Nobuyukiego jak więźnia, nie trzymał go w najgorszych, brudnych dziurach zimnej Desperacji. W jakimś stopniu dbał o niego. Na swój chory sposób, nie pytając go o zdanie.
  — Nie jestem Twoją własnością. Nigdy nią nie byłem (...)
  — Twój parszywy język łapie mnie za słówka.
  Chrząknął i na chwilę uciekł wzorkiem gdzieś ponad jego ramię. Choć mógł oszukiwać innych, nie mógł oszukać siebie. Kiedy dłoń Yukimury wyrwała się z jego uścisku, rzucił mu krótkie zimne spojrzenie. Wyraźne, ciemne cienie pod jego oczami pogłębiły się, a bezlitosność tego wzroku podkreśliły w kącikach oczu płytkie zmarszczki, które nabył za swojego ludzkiego życia. Stał wciąż blisko kocura, z głową przytkniętą do ściany.
  A potem ten odsunął się od niego i Shay bardzo ostrożnie podążył za nim wzrokiem; w swój zwinny sposób szybko znalazł się przy kobicie. Karasawa odsunął się wtedy od ściany i poruszył barkiem, rozprostowując zastygłe mięśnie. Strzelił palcami i znów skierował swoje złote tęczówki w kierunku stojącej pośrodku sali dwójki. Zwęził swoje podłe źrenice i położył uszy na sztywnych, czarnych włosach. Ogon zakołysał się niespokojnie. Ruszył ku nim nie zwlekając na reakcję.
  Dziewczyna zdążyła zniknąć, a Nobuyuki zasiąść za stołem. Shay więc bez skrępowania zajął miejsce na przeciw niego. Ściągnął z pleców topór i położył przy krześle. Oparł się o oparcie. Oboje wymierzyli się stanowczymi spojrzeniami. Shay nie ruszył się. Długo siedział tak bezruchu jakby jego plecy przykleiły się do siedliska.
  — Powiedz to co leży ci na wątrobie.
  Jego ciało niespodziewanie się rozluźniło. Wzrok uciekł w bok, głowa obróciła się okazując zabrudzony policzek. Bił się z myślami. Zastanawiał się czy znów go okłamać czy powiedzieć prawdę? Możliwe. Jednak nim zdążył uchylić wargi poczuł ból. Ból który pojawił się zbyt późno ale zapiekł tak samo straszliwie jak zawsze. Defekt używania hipnozy. Pierwszy ruch wykonał w kierunku serca, ale szybko orientując się kaszlnął nieudolnie i zasłonił usta dłonią, jakby próbując ukryć nagły grymas na swojej twarzy. Ukryć przez białowłosym prawdziwą przyczynę bólu.
  — Po prostu chce abyś tu był, to takie trudne? — Wyglądało to, jak wyrzucał z siebie słowa, zmagając się z potężnym oporem wewnętrznym — Chce abyśmy wyrównali nasze szale.
  Wypowiedział z trudem. Wciąż zasłaniał usta; ręka tłumiła dźwięk wydobywających się słów.
  — Zresztą za dużo gadasz — dodał i obrócił złotą lisią tęczówkę na jego postać. Pionowa źrenica zastygła w bezruchu.
  Wydawać się mogło, ze Shay unika tematu. Uważał go za wrażliwy? To wiedział tylko on.
  Opuścił dłoń w monecie kiedy podeszła do nich kobieta, kładąc pełne talerze jedzenia. Ucisk w jego sercu puścił. Zmienił pozycję, choć poruszał się słabo, ale nie pozwalał tego po siebie poznać. Ból fizyczny czy mentalny — za każdym razem jest zaskoczeniem. Shay zawsze starał się unikać min lądowych. Unikać przywiązania. Na to jest wyczulony, ale o bólu nie wie się nic póki nie dopadnie. Wizja odejścia Nobuyukiego nie pozwalała mu się skupić. I choć mógł teraz zmusić kota do wszystkiego, nie zrobił tego. Zaczął się z nim liczyć. Choć jego wewnętrzna duma nie pozwalała się do tego przyznać. Nawet przed samym sobą.
&emps; Spojrzała swój talerz. Górna warga zadrżała mu lekko w niesmaku, ukazując ostry kieł.
  — Przechodzisz na dietę? — zakpił.
  Przeniósł wzrok na Nobuyukiego. Poczekał aż ten zacznie jeść pierwszy. Obserwował go chwilę i szybko poszedł w jego ślady. Był głodny. Potrzebował pożywienia.
  — Powiedz mi Neely — przeciągał bełkotliwie sylaby — CATS upada, że pałętasz się i szukasz dorywczej fuchy? — zapytał swoim charakterystycznym sparszywiałym, obojętnym tonem. Wzrok wlepił w talerz. Ściągnął potargane rękawiczki i położył je obok talerza. Potarł szorstkimi dłońmi o siebie, od bardo długiego czasu pozbywając się materiału. Jego skóra na rękach była pokryta bliznami — jasnymi i długimi. Nie uzyskując odpowiedzi wymierzył mu dzikie zwierzęce spojrzenie.
  — Wyrównanie rachunków?
  Cisze podkreśliły głosy facetów z boku i donośny baryton Dżelarda. Jego papuga zaskrzeczała w tle.
  Shay doskonale wiedział co wydarzyło się tu kilkanaście miesięcy temu. Kiedy tylko jego myśli skoncentrowały się na organizacji DOGS, oblizał wargi. Pochwycił w palce spory kawał mięsa. Szybko zatopił w nim zęby i wyszarpał z masy solidny kawał. Palce pokryły się tłuszczem, ale nawet się tym nie przejął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.17 21:43  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Pewne rzeczy można wyćwiczyć, jak: ruchy ciała i gesty. Inne można zaplanować z wyprzedzeniem, jak słowa, które czasami specjalnie starannie dobieramy, by tylko zapunktować u swojego rozmówcy i wywrzeć na nim chociaż szczątkowe  wrażenie. Ale oczy? Mogłoby się wydawać, że one są wyjątkiem od reguły i nie dają się podporządkować, nad mową spojrzenia nie da się perfekcyjne panować. Neely doskonale to wiedział, dlatego tak często odwracał głowę gdzieś w bok, próbując choć w małym stopniu zatuszować emocje, które można było wyczytać bez problemu, jak z otwartej księgi. Niby mówi się, że to kłamcy nie patrzą w oczy, choć w tej sytuacji to stwierdzenie nie zdawało egzaminu, bo powód dla którego białowłosy wymijał niektóre spojrzenia Shaya był zupełnie inny — nie chciał, by Lis dowiedział się, że mimo tej całej niechęci, którą do niego pałał w jego wnętrzu znajdowały się również te pozytywne emocje, bo nie można było powiedzieć, że te kilka miesięcy z Karasawą były dla członka gangu CATS niczym. Były czymś dziwnym, co wcale nie tak łatwo było jednoznacznie określić.
Bacznie go obserwował, a myśli w jego głowie zaczęły się kotłować, jakby zaraz miały rozpocząć bieg i zacząć wyprzedzać się. Czasami miał wrażenie, że sam za nimi nie nadąża, że bez problemu wymijają go i umykają mu. Starał się nie mrugać, jakby chciał się wyprzeć całej swojej niepewności, która gdzieś głęboko zapuściła swe korzenie.
Podobno wzajemne wpatrywanie się w siebie z tak bliskiej odległości mogło być równoznaczne z doświadczaniem wielkiej bliskości. Nobuyuki starał się dostrzec głębię Shaya i odwrotnie. Jak to komicznie wyglądało! Niby wystarczy chwila, by móc bez problemu odczytać uczucia drugiej osoby — o ile obydwie osoby są ze sobą silnie połączone. Jak było w tym przypadku? Przemilczmy tę kwestię, z pewnością żaden z nich nie odważyłby się podjąć tematu ich wzajemnego „połączenia”, bo nie oszukujmy się, jakoś połączeni byli, w ten dziwny i niezwykle pokrętny sposób.
„Gdybym miał serce, pewnie by mi pękło.”
Uśmiechnął się nikle, choć bez problemu można było zauważyć, że to jeden z tych wymuszonych, niechętnych grymasów, które tylko udawały szczery uśmiech, a w tym przypadku robiły to bardzo nieumiejętnie.
Gdybyś miał serce, to już dawno bym się na Ciebie rzucił, wyrwał Ci je, a później postawił u siebie w pokoju na półeczce, jako ozdobę. Ale nie martw się, załatwiłbym jakiś piękny słoiczek z kokardką, bo przecież nie śmiałbym trzymać takich relikwii w byle czym. — Specjalnie porównał wcześniej wspomniany narząd wymordowanego do świętości, jakby próbował mu dopiec, chociaż trochę. Lis z pewnością już zdążył się przyzwyczaić do docinek Kota, które były jedynie oznaką tego, że Shay nie jest mu do końca obojętny, bo przecież nie marnowałby sił i czasu na wymyślanie „pocisków” na kogoś, kogo miałby w głębokim poważaniu.
Przeraził sam siebie, bo faktycznie zaczął dostrzegać, że w wielu sferach traktuje Takahiro inaczej niż innych. A jeszcze niedawno tak się zapierał rękoma i nogami... A teraz? Sam nie wiedział co o tym myśleć, czuł jak mu głowa pulsuje od nadmiaru informacji i wrażeń.
Nadal go obserwował, a moment, w którym dostrzegł — w jego do tej pory bezwzględnych ślepiach — nieznajomy lęk zdziwił nawet jego, choć poczuł się jak zwycięzca. Lubił to uczucie i nie zamierzał z niego rezygnować zbyt szybko.
Przewidywalność osobowości — sprawiała, że zazwyczaj Nobuyuki był w stanie domyślić się, jak Shay, którego już trochę zdążył poznać, zachowuje się w konkretnych sytuacjach — teraz zniknęła, kiedy Lis został narażony na coś nieprzewidywalnego. W takich momentach ginęła pewność, a narastało mentalne zachwianie, osobowość zaczyna grzechotać, jakby w środku został sam szkielet.
„Próbujesz być stanowczy.”
Próbuję być szczery do bólu, w końcu mi też na Tobie zależy. — Ostatnie słowo z trudem mu przeszło przez gardło, jakby sam nie był pewny, czy było najprawdziwszą prawdą, czy kolejnym wykwintnym kłamstwem. Zawahanie w jego głosie można było usłyszeć bez problemu. — To zabrzmiało jak oskarżenie. Zostałeś kiedyś o coś oskarżony? Wiesz jak czuje się ktoś, komu przypisuje się coś, czego w rzeczywistości nie zrobił? Powtórzę ostatni raz, jestem wobec Ciebie szczery w stu procentach, Ty też mógłbyś przestać kręcić. Rozmawiamy w cztery oczy, nikt się nie dowie, że na chwilę pozbyłeś się maski zakłamanego skurwysyna, przysięgam. — Nieumyślnie delikatnie zahaczył o przeszłość Shaya, dodatkowo wytaczając przeciw niemu kolejne słowa, które po kolei wbijał w niego, jakby bawił się igłami.
Dobra, masz rację, nie było mi z Tobą źle. Nie było. — Podkreślił te słowa, by mieć pewność, że informacja z łatwością dotarła do łba rozmówcy. — Zadbałeś o wygody, to prawda. Fizycznie czułem się jak młody bóg. Ale moja psychika... zostawiłeś na niej ślad, „pamiątkę”, której wolałbym się wyzbyć, ale nie potrafię. Przez długi czas byłem wrakiem. Był moment, w którym rozważałem skończenie ze sobą. Chciałem się zabić. Zgadnij przez kogo. — Oskarżenie bez problemu wypłynęło mu z ust, nawet nie zawahał się przez chwilę. Mówił prawdę, choć z tym samobójstwem może trochę przesadził... Wskazał na niego palcem, jak rodzic, karcący swoje dziecko. — Ty mi to zrobiłeś, to dlatego tak trudno jest mi Cię zrozumieć. Nie mam pojęcia co może kierować takim... kimś. — Powstrzymał się od kolejnego przekleństwa, choć bardzo chciał go obdarować kolejnym, wyśmienitym epitetem. Westchnął ciężko, a jego zaszkliły się, jakby miały za chwilę uronić kilka słonych łez, które z zadziwiającą szybkością spłynęłyby po jego obitym policzku. Ale powstrzymywał się, wciąż starał się być twardy. Skoro Shay potrafił utrzymywać swoją obojętną maskę tak długo, to on nie mógł być gorszy.
Zmierzył Lisa spojrzeniem, gdy ten dostał ataku kaszlu. Mimowolnie uniósł brew ku górze. Zainteresował się.
Hej, hej, nie umieraj przedwcześnie, bo ja też chcę się przyczynić do Twojego upadku. Zasmakujesz własnej broni. Co, zapomniałeś, że obusieczny topór ma dwa ostrza? Z łatwością możesz zranić sam siebie. — Znów przemawiała przez niego nienawiść, którą nie tak dawno udało mu się stłumić. Tym razem postanowiła zaatakować nieoczekiwanie, znienacka. — Mówię ile chcę, co chcę i jak chcę. Spróbuj mi dorównać. No proszę, odpowiedz mi na wszystko, zawsze myślałem, że jesteś lepszym rozmówcą. Nie pamiętasz jak nam się „dobrze” rozmawiało? Ach, wtedy byłeś taki wygadany. Brakuje mi tego starego Shaya, który nie bał się mi odpowiadać, który nie srał w gacie jak pierdolony bachor. — Zaczepił kłem o wargę, a następnie oblizał ją koniuszkiem języka. Może przesadził, sam nie był tego pewien. Pewne było to, że w swoich działaniach miał jakiś większy cel. Chciał zmusić Karasawę do mówienia i pokazać mu, że nawet bez hipnozy można się dogadać z drugą osobą? Może chciał usłyszeć od niego jedynie słowa przeprosin? Albo miał w tym zupełnie inny, przyszłościowy cel? Miliony opcji, a tylko jedna była tą prawdziwą.
Skupił się z powrotem na jedzeniu. Na widelec nabił kawałek mięsa, które po chwili wrzucił sobie do paszczy. Przełknął je szybko, by móc wziąć trochę sałaty, w której wciąż było kilka liści pokrzywy. Pospiesznie wrzucił je sobie go buzi, oczywiście zaraz po tym łapiąc za brudną szklankę i upijając kilka łyków wody.
„CATS upada, że pałętasz się i szukasz dorywczej fuchy?”
Powiedz mi, Shay — przeciągnął sylaby, niemalże perfekcyjnie naśladując to, co Lis sam przed chwilą zrobił. — Aż tak beznadziejnie samotny się czujesz, że wciąż za mną łazisz, śledzisz mnie i próbujesz traktować mnie jak swojego giermka? Wyrównanie szali? Muszę powtarzać, że znów brzmisz niesamowicie żałośnie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 20:36  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Gwar za ich plecami wzmógł się. Głośny szpakowaty mężczyzna zaczął klnąc na wielkoluda, który swoim ciałem szybko osłonił jego chudego kompana. Jednak bukiet pełnych fascynacji słów szybko przerodził się w niemy bełkot — Dżelard umiejętnie wykręcił gadule ręce. Ten tylko coś wykrztusił, jego twarz szybko nabrała purpury i znalazła się na blacie — déjà vu z ostatnich kilku godzin. Drugi facet wstał aż z krzesła i spróbował rozejmu, ale ochroniarz nie zamierzał szybko odpuścić tej dwójce.
  Shay dłuższą chwilę przyglądał się temu teatrzykowi z obojętnym wyrazem twarzy. Był trochę znudzony. Dokładnie jak widz rozczarowany końcówką filmu. Przesunął dotychczas nieruchomy wzrok na Nobuyukiego, jakby sprawdzając czy ten nadal przy nim siedzi, choć monolog jaki mu urządził, przecież mógł być wystarczającą odpowiedzią. Wydawało się, że go nie słuchał, że się wyłączył. Ale to nie prawda. Każde słowo odbijało się od ścian jego czaszki i wracało jak echo minionego dnia.
  Milczał. Siedział oparty o drewniana dyktę siedliska, z łokciami przytwierdzonymi do blatu. Mokre palce wciąż trzymały mięso. Dopiero teraz zauważył, że Neely używa widelca. Złota tęczówka z wyważeniem obserwowała jego precyzyjne ruchy. Przypomniał mu się dom. Nie ten, którym mógł nazwać norę w tej spelunie. Dom. Duży z ogrodem, w środku miasta. To wspomnienie na krótką chwile spowodowało, że oczy zaszły mu mgła. Wydały się nieobecne. Kiedy uciekł od swoich ludzkich przyzwyczajeń? Kiedy poddał się zwierzęcym instynktom? To nie było ważne. Ważniejsze było z jaką precyzja potrafiło uszczypnąć go dawne życie, o którym jego umysł powoli zapominał. Zatracał się. Gubił w nowych emocjach. To go pogrążało i coraz bardziej zbliżało do bezdusznej zwierzyny.
  Nie dało się ukryć, że sama wzmianka o sercu spowodowała, że mężczyzna zmierzył białowłosego lodowatym wzrokiem, a zmarszczka na jego czole pogłębiła się. Ale wciąż milczał. To było do niego niepodobne. Na co czekał? Czemu zwlekał? Kolejne ostre psie zęby zatopiły się w soczystym mięśnie. Tłuszcz poplamił mu podbródek, ale szybko przesunął wierzchem dłoni po szorstkich ustach. Odchylił głowę i uchylił wargi. Kły zabłyszczały w świetle neonówki.
  — Byłeś kiedyś oskarżony?
  Sine powieki Shaya opadły na tęczówki, by po chwili uchylić się wąsko.
  — Byłem oskarżony. Ale nie bezpodstawnie.
  Powiedział w końcu i położył kawał kości na talerzu. Oblizał pobudzone palce. Jego głos brzmiał niesamowicie spokojnie. Zbyt spokojnie w przeciwieństwie do słów jakie usłyszał jeszcze parę chwil wcześniej z ust białowłosego. Sięgnął po chusteczkę i wytarł pozostałość tłuszczu w papier. Nadal na niego nie spojrzał.
  — Wiem jak to jest być samemu w ciemnej celi, bez swoich najcenniejszych rzeczy. Wśród głosów, które dobiegają cię zewsząd, próbują wyprowadzić z równowagi. Namawiają. Ale nie chcesz ich słuchać. Po prostu czekasz. Czujesz jak ściany się kurczą. Dzień za dniem. Słyszysz kroki nadchodzącej egzekucji, bo właśnie dla niej żyłeś te ostatnie godziny. Aby przywitać ją i uścisnąć rękę z jej gospodarzem. Ze śmiercią.
  Mówiąc zakładał rękawiczki na swoje dłonie. Nobuyuki bardzo łatwo mógł porównać tę wypowiedź do tego co czuł podczas kontroli serwowanej przez lisa. Shay wydawał się być tego świadomy, choć nadal nie odważył się podnieść wzorku. Wydawał się niesamowicie zajęty naciąganiem materiału na palce.
  — Ale każdy zasłużył na to czym został obdarowany. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Ty miałeś być moją bronią. Sprawowałeś się niesamowicie dobrze, ale twoja wola przeżycia i wolności... — skrzywił się i syknął, jakby klną pod nosem. Złote, lisie tęczówki uniosły się i spoczęły na twarzy wymordowanego. — Zniszczyły to. Nie chciałem dla ciebie źle. Ale jesteś niesamowicie irytującym obiektem, który potrzebuje być w ciągłym centrum.
  I dlatego ciągle za nim łazisz? Przestań pieprzyć.
  — Przez długi czas byłem wrakiem. Był moment, w którym rozważałem skończenie ze sobą. Chciałem się zabić. Zgadnij przez kogo.
  — Przestań pieprzyć. Zbyt bardzo kochasz życie aby odebrać je sobie samu. Nigdy nie uwierzyłbym w twoje samobójstwo.
  Lodowaty wzrok przeszywał teraz kota na wskroś. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Ściągnięte usta i stalowe spojrzenie. Utrzymał je bardzo długo.
  Bał się tego uczucia, które kazało mu tu wrócić. Po niego. Może faktycznie kłamstwo to jedyna rzecz jaką potrafisz teraz zrobić? Okłamać siebie. Jakie to byłoby łatwe.
  — Próbujesz wyciągnąć ze mnie coś co nie istnieje. To niebezpieczna gra, bo czasem takie rzeczy potrafią wymknąć się spod kontroli.
  — Hej, hej, nie umieraj przedwcześnie, bo ja też chcę się przyczynić do Twojego upadku. Zasmakujesz własnej broni. Co, zapomniałeś, że obusieczny topór ma dwa ostrza? Z łatwością możesz zranić sam siebie.
  Pochylił się nad stołem. Przedramiona oparł o blat. Przysunął się. Pchnął swój pusty talerz z wielkim rozmachem — ten zatrzymał się na krawędzi, prawie spadając. Zmrużył oczy. W kąciku ust czaił się ciemny uśmiech.
  — Czego ode mnie w takim razie chcesz? Prawdy? — Uniósł brew i parsknął, zęby podkreśliły szyderczy wyraz tego pytania. — Wciąż jestem tu i proponuje ci pokój. Powiedziałem, że nie chce cię kontrolować i chce abyś do mnie wrócił. Oczekujesz, że wyśle ci jeszcze zaproszenie pocztą? Ciągle chcesz wiedzieć czemu tu jestem. Powiedzmy, żeby mieć cię na oku, bo jesteś ważnym obiektem, który zainteresował mnie swoją wolą życia. Potrzebujesz więcej powodów? Jesteś jak dziecko, które nauczyło się nowego słowa. Mam nadzieję, że wyrośniesz z tej fazy patrzenia na ludzi z góry. Że zmądrzejesz. I zaczniesz dawać drugie szanse.
  — Aż tak beznadziejnie samotny się czujesz, że wciąż za mną łazisz, śledzisz mnie i próbujesz traktować mnie jak swojego giermka? Wyrównanie szali? Muszę powtarzać, że znów brzmisz niesamowicie żałośnie.
  To była chwila. Uśmiech podkreślił ciemny cień rzucany przez jego grzywkę. Shay opuścił łeb. Mogło się wydawać, że lada moment wybuchnie śmiechem, ale to się nie stało. Chwila się przeciągała. Białe ścięgna podkreśliły kości policzkowe — zaciskał zęby. Kiedy unosił podbródek, robił to niesamowicie powoli. Jego wzrok bardzo łatwo dało się porównać do zimnej, kamiennej płyt nagrobkowej — przerażał swoją ukrytą pustką, ale nie to rzuciło się kocurowi w pierwszej kolejności. Oczy Shaya poczerwieniały, a wymordowany wyprostował się i odchylił głowę. Pomimo iż ukrywana, nieokiełznana wściekłość malowała się na jego twarzy, to jednak w następnej sekundzie wydawał się odzyskać zdrowy rozsądek. To było widać w jego przeszywającym zimnym spojrzeniu. Usta zadrżały, ale nie poruszyły się w żaden dźwięk. To stało się zbyt szybko. Czerwień jego tęczówek opadła. Złoto w jego oku zaiskrzyło swoim blaskiem. Obrócił wzrok w stronę baru. Sytuacja się uspokoiła. Widać było malujący się na jego twarzy zmieszanie, który szybko zatuszował słowami:
  — Zamknij się. Nic o mnie nie wiesz – warknął. Czuły punkt. Neely wiedział w co celować.
  Krzesło zazgrzytało, odsunęło się od stołu, a wysoka postać lista wstała.
  — Nie podejdziesz mnie tak łatwo, Neely.
  Od samego początku, chciał z nim tak zagrać? Doprowadzić sytuacje tak, aby Shay użył ostatecznie swojej mocy i złamał dane słowo? Prawie się udało.
  Szczupłe palce objęły rękojeść topora i uniosły go. Spojrzał na Nobuyukiego z góry. Jakby na niego czekał. Ale to mogło się mu tylko wydawać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 20:39  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Zamglone spojrzenie biomecha przesunąło się po fragmencie budynku kasyna, który po godzinie wędrówki zamajaczył na horyzoncie, najpierw w charakterze niewyraźnie zarysowanych kontur, a później - po pokonaniu odpowiedniej ilości kroków – ukazał się dwóm najemników w całej swojej okazałości. Był w zasadzie jednym z masywniejszych budowli w tej okolicy, zatem z łatwością można było go zlokalizować, bo znacznie się wyróżniał się na tle sobie podobnych, mizerniejszych i bardziej obskurnych.
Pogoda była, jak na pustynne klimaty przystało, do dupy. W powietrzu unosiła się duchota i dodatkowo słońce majaczyło w jednym z najwyższych punktów na pochmurnym firmamencie, wypruwając z jej mieszkańców sukcesywnie siłę i ochotę do życia. Wieczny otarł pot z czoła i zaczesał niesforne, przydługie kosmyki do tyłu, czując mimowolnie ulgę, kiedy znacznie zbliżyli się do celu swojej podróży. Na szczęście po drodze obyło się bez żadnych komplikacji. Żadne zmutowana bestia, ani tym bardziej zdziczały Wymordowany nie wszedł im w paradę.
Zerknął kątem oka na rudzielca, który taszczył za sobą omdlałe truchło Psa pod pretekstem upewnienia się, że mężczyzna szedł tuż za nim, choć wyraźnie słyszał szelest piasku, uginającego się pod ciężarem podeszwy jego ciężkich buciorów. Obnażył zęby w okropnym uśmiechu.
Pomóc, hm? Wyglądasz na zmachanego — zadrwił. Och, Yury z pewnością nie byłby sobą, gdyby nie rzucił w kierunku Pradawnego jakiekolwiek komentarza, nawet jeśli takowy miał przybrać charakter zwykłej, ludzkiej złośliwości i nie miał nic wspólnego z troską w pełni znaczenia tego słowa. Czy chciał mu zagrać na nerwach, czy też nie – było w tym wypadku kwestią sporną, zresztą nie tym się kierował, wypowiadające te słowa. Od chwili, kiedy wyszli z lasu, kierując się wprost do lokalu zleceniodawczyni, nie zmienili ze sobą chociażby pojedynczego słowa, zatem przeciągająca się w nieskończoność cisza zaczęło go powoli drażnić. Zresztą tak samo jak suchość w gardle, gorąco palące skórę i przede wszystkim oko – postępująca jaskra ograniczała mu pole widzenia do zbędnego minimum.
Zatrzymał się w końcu przed wejściem. Zanim nacisnął na klamkę, by wejść do środka jak człowiek, zacisnął mocniej usta na filtrze papierosa i zaciągnął się nim. W momencie, kiedy dym uleciał mu z ust, otworzył drzwi.
Szukamy właścicielki — powiedział w miarę poważnym tonem, trzymając używkę między palcami. Przesunął wzrokiem po lokalu, wchodząc wreszcie do środka. Zatrzymał je na dobrze znanym mu mężczyźnie, przez co wargi rozszerzyły się w szerszym uśmiechu. Nawet parsknął w geście rozbawienia. I to było by na tyle z uprzejmości. Pierwsze interesy, potem przyjemności. — Mamy dla niej przesyłkę – uściślił, kiedy Shane’a w końcu wtoczył się do pomieszczenia, wraz z parodią żyrafy. Pracownicy kasyna, o ile takowi znajdowali się w tym pomieszczeniu, z pewnością znali tożsamości ciemnowłosego Wymordowanego. W końcu nieźle zalazł im za skórę…
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 21:51  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Shane milczał praktycznie całą drogę, nie racząc się odezwać do Wiecznego. Poczucie obowiązku nijak zmusiło go do podtrzymania dobrej relacji ze świeżo upieczonym kolegą, z którym będzie musiał się użerać przez jakiś czas u władzy. Niósł Kirina sam aż do kasyna, nie prosząc biomecha o pomoc. Po cholerę. Dziadek jeszcze mu na zawał padł i musiałby nieść dwa truchła.
Słysząc złośliwość Yury'ego, nawet nie zareagował. Po prostu puścił durną uwagę mimo uszu, denerwując go tym samym jeszcze bardziej. W końcu on należał do typów dość niecierpliwych, a Shane lubił podobnych dźgać między żebra, sprawdzając reakcję.
Weszli do kasyna w trakcie czyjeś przepychanki zdań — jakiś lisi koleś z jakimś kotowatym typem ostrzyli sobie nawzajem pazurki, miaucząc na siebie niczym niesforne kotki. Zrzucił z pleców Kirina, zerkając czy facet jeszcze słodko śpi. Na szczęście droga minęła im spokojnie, bez większych szaleństw.
Obrzucił dobrze mu znane pomieszczenie wzrokiem. Spory kawałek czasu temu siedział przy stole wraz z Tyrellem i Marceliną omawiając warunki zlecenia. Lokal od tamtego czasu stanął na nogi, a obskurne, zdemolowane wnętrze na nowo zyskało swoją świetność – o ile, o świetlistości lokalu można mówić na Desperacji. Kątem oka przyjrzał się swojemu towarzyszowi, który na krótką chwilę ulokował spojrzenie w krupierze kasyna. Drwiący uśmiech na ustach Wiecznego, zasugerował Pradawnemu, że tych dwóch musiało się znać, jednak nie zamierzał w żaden sposób okazywać własnych domysłów. W końcu mogły być chybione.
Przeszedł się po kasynie, wsuwając dłonie do kieszeń spodni i rozglądając się za twarzami, które były mu lepiej znane niż te dwie. Cholera wiedzieć skąd tych dwóch przywiało i jak orientują się w sprawie. Ostatnim razem kiedy raczył przekroczyć próg zdemolowanego lokalu śladu po nich nie było. Obecnie nowe zapachy, jakie zdążył zarejestrować, nie przypominały mu niczego z tamtego dnia.
Nim zdążył zadać pytanie o Marcelinę,  Żur wyprzedził go. Nie miał mu tego za złe, wręcz przeciwnie. Nie miał ochoty rozmawiać z tamtą dwójką. Podszedł do baru, zauważając postawioną butelkę z jakimś alkoholem. Widocznie Dżelard nie zdążył jej jeszcze sprzątnąć. Nalał sobie trochę do szklanki, upijając łyk. Przyjemnie gorzki smak rozgrzał jego gardło, przypominając o jego ukochanej. Whisky.  Odstawił szklankę i pomasował sobie palcami skroń.
Przyszliśmy się rozliczyć. Marcelina nas oczekuje — dodał dla wyjaśnienia. W końcu wparowali tutaj jak do siebie, rozporządzając się po lokalu. No cóż. Uwarunkowane było to tym, że kobieta poprzednio bardzo dobrze ich ugościła, czemu tym razem miałoby być inaczej, skoro jedna z jej zwierzyn siedziała pod ścianą nieprzytomna?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.17 14:05  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Nawet nie zwracał uwagi na to, co działo się za jego plecami, a coś w miarę ciekawego — lub po prostu skupiającego uwagę innych — musiało się dziać, skoro nawet Shay zaczął obserwować „przedstawienie”. Jego mina raczej nie wskazywała na to, by dobrze się bawił, podczas trwania „seansu”, w którym główną rolę grał Dżerald. Nobuyuki nawet na chwilę nie spojrzał w tamtym kierunku, bo doskonale wiedział, że właściciel tej dużej, tłustej i wiecznie skrzeczącej papugi spuści łomot podpitym awanturnikom. To tak jakby wrzucić kilka małych mysz do terrarium z wielkim, wygłodniałym wężem — wynik takiego starcia byłby wszystkim znany.
Mrugnął kilka razy energicznie ślepiami, podsuwając się wraz z krzesłem nico bliżej stołu. Pochylił się do przodu, sprawiając, że jego klatka piersiowa na chwilę zetknęła się z drewnianym blatem. Wsparł się na łokciu, odkładając widelec na bok z tym charakterystycznym dla sztućców brzdękiem, jednak wskazujący palec leniwie wodził po jego lekko zardzewiałej końcówce. Neely drugą dłonią pochwycił swoją twarz, delikatnie rozmasowując obity policzek, który wciąż był lekko fioletowej barwy. Podczas przeżuwania zieleniny zaczęła go trochę boleć szczęka, więc postanowił, że zrobi sobie krótką przerwę. Ale na Shaya wciąż patrzył, nie spuszczał z niego swojego spojrzenia, a momentami mogłoby się nawet wydawać, że jego wzrok próbował na chama wedrzeć się do wnętrza lisa i dość chaotycznie przeszukać je w celu znalezienia odpowiedzi na nurtujące pytania, choć nie tylko. Fajnie by było gdyby przy okazji znalazł jakąś instrukcję obsługi tego oszołoma, bo straszliwie irytowało go to, że niby trochę go dobrze znał, ale nadal nie potrafił zrozumieć czym ten ciemnowłosy wymordowany się kieruje.
Zimny wzrok Karasawy uderzył w kocura z niesamowitą siłą, aż miał ochotę odwrócić się gdzieś w bok, by choć na chwilę odwrócić się od tego nieprzyjemnego, mrożącego spojrzenia. Momentalnie dostał gęsiej skórki, jakby fala czyjegoś lodowatego, obcego oddechu została skierowana prosto na niego. Nieprzyjemne uczucie wytrąciło go ze skupienia. Przymknął na chwilę oczy, uznając, że to jedyny sposób by z honorem wyjść z tej sytuacji i uwolnić się od przeszywającego spojrzenia swojego rozmówcy. W tym momencie w głowie Nobuyukiego myśl ponowniei rozpoczęły swój bieg, a on próbował je wszystkie pochwycić i zapanować nad nimi. Dłoń, która wcześniej masowała obrzęknięty policzek zaczęła powolnym ruchem pocierać skroń. Bóle głowy powróciły — Neely pierwszy raz brał udział w dyskusji, w której musiał planować każdą ze swoich akcji, nie mogąc sobie pozwolić na nawet najmniejszy błąd. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, za dużo sprzecznych, gryzących się emocji, za dużo... Shaya.
„Wiem jak to jest być samemu w ciemnej celi (...)”
Nie wytrzymał — odwrócił głowę w bok, na kilka sekund, dosłownie. Nie mógł znieść tej całej sytuacji, w którą sam się wkopał. Oczywiście dokładnie przysłuchiwał się krótkiej opowiastce o więzieniu. Nigdy wcześniej o tym nie słyszał, przez te kilka miesięcy, które spędził z lisem ani razu o tym nie wspomniał. A podobno byli ze sobą tak blisko. Pierdolenie.
Znajome uczucie. — Ponownie skupił się na Takahiro, który zakładać na swe dłonie rękawice. Przełknął głośniej ślinę. — Tak Ci z tym źle, że postanowiłeś się na kimś wyżyć i akurat padło na mnie. Marniejesz w moich oczach, Shay. Twoje życie jest pasmem porażek, nie dajesz sobie rady sam, potrzebujesz kogoś, kto mógłby być Twoją podporą, ale nie chcesz się do tego przyznać, bo udajesz twardego. Zostawiłeś tych, którzy Cię kochali, odepchnąłeś od siebie wszystkich i wciąż chowasz się za maską stwardniałego skurwiela. — Skrzywił się, jakby sam nie wierzył w to co mówi, choć w jego słowach ewidentnie było ziarno prawy. Musiał to powiedzieć na głos, chcąc uświadomić lisa, że nie uda im się dojść do porozumienia. Nie tym razem. Zdania mieli całkowicie różne, błędy popełnili oboje, ale żaden z nich nie potrafił się do nich przyznać. A szkoda, bo byłoby o wiele łatwiej. Tera pozostało im jedynie gnicie we własnych kłamstwach i niedomówieniach.
„Ale każdy zasłużył na to czym został obdarowany. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Ty miałeś być moją bronią. (...)”
Miałem być Twoją bronią... tylko bronią. — W jego głosie wyraźnie było słychać zażenowanie i niezadowolenie. — Nie jestem przedmiotem, lisie. Nie mogłeś mnie tak traktować, nie mogłeś. — Nie dawał mu dojść do głosu, jego wypowiedzi następowały po sobie, jedna po drugiej, a przerwy pomiędzy nimi były znikome. Chamsko wcinał się w każde słowo Karasawy, nie zważając na to, że mogło mu się to nie podobać. W tej chwili miał to gdzieś, nie miał zamiaru iść na rękę wymordowanemu, który sam nie ułatwiał osiągnięcia jakiegokolwiek „porozumienia”. — Skoro jest irytujący to się po prostu ode mnie odwal, tak będzie łatwiej. Dla Ciebie i dla mnie. Przecież o to właśnie chodzi, żeby było wygodnie. — Według niego Shay był typem samotnika, dlatego stwierdzenie, że łatwiej byłoby im osobno tak łatwo przeszło przez jego gardło. Ale czy na pewno tak było? Czort go wie.
Tu nie chodzi o bycie w centrum, nie dlatego ze mną łazisz. Jestem dla Ciebie tylko bronią, sam to powiedziałeś. Wątpię by ktoś o zdrowych zmysłach chodził za swoim narzędziem. To idiotyczne, a mimo wszystko nigdy nie brałem Cię za idiotę. Ogarnij się, bo ze zdania na zdanie coraz bardziej żałosny się stajesz. Niedługo utoniesz wśród swoich kłamstw. — Położył płasko dłoń na drewnianym blacie, nachylając się nad stołem nieco bardziej. Westchnął cicho, obdarowując wymordowanego niezwykle spokojnym spojrzeniem, które prawdopodobnie było wymuszone, bo dało się również dostrzec delikatny błysk, który raczej nie wskazywał na ogólny spokój kocura.
„Przestań pieprzyć. Zbyt bardzo kochasz życie aby odebrać je sobie samu. Nigdy nie uwierzyłbym w twoje samobójstwo.”
Czyli jednak nie znasz swojej „broni” tak dobrze. — Aktorski smutek wstąpił na jego twarz, jakby starał się przekonać Shaya o swojej racji. Ale lis miał rację, jasnowłosy nie byłby zdolny do odebrania sobie życia. Mimo wszystko trybiki w głowie Neely'ego zaczęły na nowo działać, chciał za wszelką cenę pokazać, że to właśnie on ma rację, nawet jeśli równałoby się to z robieniem czegoś wbrew sobie.
„(...) To niebezpieczna gra, bo czasem takie rzeczy potrafią wymknąć się spod kontroli.”
Roześmiał się, odgarniając na bok pasmo jasnych włosów.
Dopiero teraz to zauważyłeś? Już dawno stąpamy po kruchym lodzie, już dawno przekroczyliśmy zdrowe granice. Nie ma odwrotu. Albo jakoś przez to przebrniemy, albo pójdziemy na dno. Razem. — Shay w mniemaniu kota był dużo bliżej tego wspomnianego dna. Pogrążał się z każdym słowem, bo Neely był niemalże przekonany o swojej racji. Zdanie swojego rozmówcy spychał na inny tor, choć w nim również było wiele prawdy, której niestety członek CATS nie potrafił zaakceptować. Nie potrafił i nie chciał, bo żył zupełnie inną prawdą, która była dla niego o wiele wygodniejsza.
Potem Karasawa przybliżył się, a Nobuyuki oczywiście odpowiedział mu tym samym. W tak bliskiej odległości mógł bez problemu przyjrzeć się temu, co skrywały jego oczy, ale sam również był wystawiony i można było go z łatwością odczytać. To ryzyko musiało się opłacić.
„Czego ode mnie w takim razie chcesz? Prawdy?”
Gdybyś mnie uważnie słuchał to byś wiedział, że od samego początku chodzi mi jedynie o to. Ale nie, Ty wolałeś łgać mi w oczy. Wszystko utrudniasz, jak zwykle. — Oparł się przedramionami wygodniej o stół, mierząc ciemnowłosego wzrokiem. Szkarłatne ślepia znowu odzyskały swój połysk. Był straszliwie ciekawy kolejnej „prawdy”, którą miał zamiar wygłosić lis.
„Wciąż jestem tu i proponuje ci pokój. Powiedziałem, że nie chce cię kontrolować (...)”
Proponujesz mi pokój... a po tym wszystkim co mi zrobiłeś nawet nie umiesz wydusić zwykłego, ludzkiego przepraszam. Wciąż tylko mnie zapewniasz o tym, że już nigdy mnie nie zahipnotyzujesz, jakby to tylko o to chodziło. Jednak jesteś głupszy niż myślałem. — Zrobił krótką przerwę, po której kontynuował swoją wypowiedź, by tylko nie pozwolić Shayowi na jakiekolwiek słowa obrony. Miał zamiar obrzucić go masą oskarżeń i nie pozwolić mu na odparowanie ich. — Ważnym obiektem? Podobno jestem irytujący. — Zachichotał jakby szaleństwo na siłę wkradło się do jego z pozoru niewinnego śmiechu, który przerodził się w straszliwy rechot. — Ja jestem jak dziecko? Masz nadzieję, że zmądrzeję? I Ty mi to mówisz? Osoba, która nie potrafi się przyznać do swoich błędów i za nie przeprosić. Osoba, która ma w dupie uczucia innych i stara się zapewnić sobie bezpieczeństwo na wszelkie możliwe sposoby, nie zważając przy tym na innych? Osoba, która kłamie na każdym możliwym kroku i nie chce pokazać swojego prawdziwego ja? Osoba, która nie odróżnia „chcieć” od „móc”? I kto tu jest dzieckiem, Shay. — Po tym wywodzie zrobił króciutką przerwę. Króciutką. — Niektórzy nie zasługują na drugie szanse, zwłaszcza Ci, którzy nie potrafią przepraszać.
Spojrzenie wciąż miał wbite w oswojonego. Nie miał zamiaru nawet na chwilę spuścić z niego wzroku, nie po tym wszystkim co powiedział. Miał pokazać mu, że to on jest górą, że to on wygrał słowne starcie, że to on ma rację. Bo był przekonany, że ma. Czerwień pokonała naturalną barwę tęczówek lisa, a Nobuyuki wiedział co niosła ze sobą taka zmiana. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech zwycięzcy. Udało mu się go złamać? Dosłownie chwilę później złoto ponownie zajarzyło się w ślepiach lisa.
„Zamknij się. Nic o mnie nie wiesz.”
To głównie Twoja wina, jesteś pierdolonym kłamcą. — To stwierdzenie z łatwością przeszło przez jego gardło, było takie prawdziwe.
Uważniej skupił się na Shayu, który gwałtownie podniósł się z miejsca. Już chciał iść? Tak szybko? Jeszcze nie skończyli, a świadczyła o tym mina Neely'ego — przepełniony złością grymas, odsłaniający niemalże wszystkie zęby wymordowanego. Wyglądał jakby przygotowywał się do ataku albo jakiejś innej, agresywnej akcji.
„Nie podejdziesz mnie tak łatwo, Neely.”
Zaciśnięte zęby na chwilę przyjęły postać wymuszonego uśmiechu. Dłoń zacisnęła się za widelcu, a następnie obróciła sztuciec w palcach. Nobuyuki skierował część z ząbkami w swoim kierunku, by następnie zatopić metalowe widełki w swoim przedramieniu. Z jego ust wyrwał się przeraźliwy jęk bólu i syknięcie. Z nowo powstałej rany pociekła krew, która momentalnie ubrudziła kawałek stołu.
Nadal uważasz, że nie potrafiłbym siebie zranić? — Ciche pytanie wypłynęło z brzoskwiniowych ust kocura, który nawet nie zajął się nowy skaleczeniem. Pozwolił krwi spływać po skórze i pewnie pozwoliłby w końcu dojść do słowa Shayowi, gdyby nie to, że w kasynie pojawiły się nowe osoby. Dwóch mężczyzn, którzy przytaszczyli ze sobą jakiegoś nieprzytomnego mężczyznę. Szukali właścicielki. Neely omiótł ich wzrokiem, a następnie zgarnął ze stołu jakieś serwetki i przycisnął je do krwawiącej rany. Zwrócił się z powrotem w stronę lista, dostrzegając w jego wzroku wściekłość. Patrzył w stronę nowo przybyłych, a złość w nim narastająca była naprawdę bardzo dobrze widoczna. Kocur doskonale znał ten wzrok, nadchodziły kłopoty.
Powstał dość szybko, robiąc kilka kroków w stronę ciemnowłosego. Stanął naprzeciw niego, próbując uspokoić go swoim wzrokiem, który również przerodził się w o wiele spokojniejszy.
Znam ten wzrok, nie rób głupstw — powiedział, zbliżając się do niego jeszcze bardziej. — Nie obchodzi mnie kim dla Ciebie jest ten koleś, ale masz się uspokoić. Tak jak zrobiłeś to przed chwilą. Ogarnij się jeśli nie jestem dla Ciebie obojętny. — Złapał go za dłoń, ściskając ją mocno i przyciągając do siebie. A potem obydwoje ruszyli w stronę najemników, którzy przybyli z jednym z typków, którzy jakiś czas temu zdemolowali kasyno. Znał tę sprawę.
W chwilę znaleźli się w przy biomechu i rudzielcu, a Nobuyuki wciąż kurczowo trzymał rękę lisa, a drugą, zranioną rękę przyciskał do siebie, wraz z kawałkiem serwetki.
Dżerald się wszystkim zajmie, my mamy dość wrażeń na dziś — zwrócił się do smoków, by następnie rozejrzeć się za wcześniej wspomnianym pracownikiem kasyna. — Dżerald, chodź no tu na chwilę — krzyknął, zerkając kątem oka na wymordowanego, którego pochwycił za przedramię. Gdy tylko ochroniarz pojawił się w pobliżu kocur wraz lisem ruszyli w stronę pokojów, gdzie rozdzielili się, bez jakiegokolwiek słowa pożegnania.
Ach, to Wy. Tak, tak, wiem o co chodzi. Marceliny nie ma, ale mówiła, że mam Wam wręczyć zapłatę. Poczekajcie chwilę. — Zakręcił się, na chwilę zniknął, ale dość szybko wrócił niosąc ze sobą worek z przedmiotami, które miały być wynagrodzeniem za dobrze wykonaną robotę. — W środku jest paczka z żywnością, ubrania, amunicja i kilka innych drobiazgów. Dobrze, że tak szybko uwinęliście się chociaż z jednym z tych zakutych łbów. — Wskazał podbródkiem na nieprzytomnego rozbójnika, zacierając ręce.
Już ja się nim dobrze zajmę, och tak. — Wyszczerzył się, obnażając swoje zęby, choć w oczy rzucał się jeden z nich, ten złoty. — Czegoś jeszcze potrzebujecie panowie? Bo jeśli nie, to zgarniam tego gościa. Trzeba się nim należycie zająć. — Kucnął przy nieprzytomnym wymordowanym, chwycił go w pasie i przerzucił przez ramię. I zapewne chwilę później wszyscy grzecznie się rozeszli.

✘ _ zt + Shay.
A, i żeby nie było żadnych niedomówień — mam całkowitą zgodę od Shaya na pokierowanie jego postacią. Po prostu chcieliśmy wyjść z tego tematu, tak.
Dodatkowo dostałem informację, że mamy zignorować wiadomość Marceliny, gdyż złamała zasady korzystania z bilokacji.


Ostatnio zmieniony przez Nobuyuki dnia 01.04.17 23:13, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 14 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 10 ... 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach