Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Pisanie 24.01.14 20:50  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
//Pewnie bez ładu i składu... .n.' //

„No i przejebane”, zdążył pomyśleć Kurdupel, zanim musiał wpaść w wir walki. Nie miał pojęcia, że tak na prawdę jest tam cała grupa i to raczej spora. Samiirii widział więcej i to dosłownie. Był na lepszej pozycji do obserwacji, a do tego zdecydowanie lepiej było z jego wzrokiem. Jak na złość, blondyn nie postanowił wziąć soczewek, może nawet o nich zapomniał i skazany został na szkła parujące przez temperaturę, zalepiane wrednym śniegiem i raczej marne do patrzenia na dalsze odległości. Musiał wyciągnąć broń, szybko chowając duszącą strunę do kieszeni. Mieli już dwa z trzech mundurów, nie zostały poplamione krwią. Reszty można było nie oszczędzać, jeśli jeden z nich nie zginie zbyt brutalnie. Szczególnie, że... Cóż, po prostu jeden wielki i głupi błąd. Jedno słowo.
NIE JESTEM KARŁEM, PIERDOLONY MUTANCIE – odwrzasnął. Nie, Arth, nie jesteś... Wmawiaj sobie. Wystarczyło to jednak do zwykłego szału, który odbierał mu racjonalne, ludzkie myślenie i pchał prosto w paszczę śmierci. Odbezpieczył pistolet i z gadzim syknięciem strzelił do tego, który śmiał go wyzwać. Prawa ręka była stabilniejsza, nie drżała z zimna, nie męczyła się jak zwyczajna ludzka kończyna. Mógł z niej strzelać celnie i szybko, co było chyba jedyną zaletą połączenia Arthura z bronią palną, której... Cóż. Najzwyczajniej w świecie się bał. Dlatego korzystał z niej w kompletnych ostatecznościach lub półświadomie, jak teraz, kiedy wymierzył mniej więcej w głowę.
Zniknął nagle z pola widzenia wszystkich zgromadzonych, żeby pojawić się za rudzielcem i sieknąć go silnym ciosem katany, wbijając mu ją między żebra, lekko poruszając ostrzem, żeby zadać większe rany i ból. Nikt mu tu nie będzie strzelał jakimiś dziwnymi broniami, hałasując niemiłosiernie jak słoń afrykański. Miał zamiar użyć ciała rudego jako tarczy. Żywej lub martwej, zależy, czy dał radę go ubić. Keh, marchewkowowłosi się jednak czasem przydają...
Dlaczego przestał bawić się w mordowanie, które było dla niego tak przednią rozrywką? Bo dotarło do niego, jaki zapach wyczuwa. Bo zobaczył osobę, której wcale nie chciał teraz widzieć. Widok siostry zamurował go tak bardzo, że nie był w stanie nic zrobić. Dopiero gdy zrozumiał, w jak wielkim niebezpieczeństwie jest złotooka, trybiki w jego opóźnionym móżdżku zaczęły się poruszać. Źrenice zwężyły się niebezpiecznie do pionowych, gadzich kresek, tęczówki stały się morzem jadowitej, ostrej zieleni, z jego gardła zaczęło wydobywać się coś, co określić można jako połączenie syku i warkotu dzikiej bestii. Znów użył niedostrzegalnej ludzkim okiem prędkości, by ruszyć na któregokolwiek żołnierza, który by jeszcze stał o własnych siłach, a tuż przed nim pojawić się i zrobić piruet, wykorzystując siłę prędkości do pozbawienia go życia ukośnym cięciem. Nie zwracał na nic uwagi, chciał zabijać. Momentami uwielbiał ostry zapach świeżej krwi brutalnie odebranej słabemu, kruchemu ciału przeciwnika. Bryzgający szkarłat był dla niego niczym najwspanialsze malowidło znakomitego artysty. W laboratoriach zmienili go z bestii w normalnie funkcjonującą istotę, ale cały czas narażony był na powroty do dawnego stanu. Co było dobrze widoczne teraz. Jeśli go nie sprowadzą na ziemię, będzie zagrożeniem. Dla powodzenia misji, dla nich... Nawet dla samego siebie. Nie pamiętał prawie niczego z czasów bycia bezrozumnym stworzeniem zdolnym pożreć żywcem losowego przechodnia, ale oni mogli pamiętać momenty szału, w których najlepszym rozwiązaniem było pozbawienie go przytomności albo związanie na jakiś czas. Inaczej wybiłby pewnie z pół miasta.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.01.14 22:53  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
Mistrz Gry.
Jak teraz czytam to co napisałem, to takie: „wtf, co gdzie jak”, dlatego... ten, spróbuję to w tym poście nieco uporządkować, aby i wam łatwiej się grało. Tylko mam jedną „prośbę” — Sam, pisz w trybie niedokonanym. Też chcę mieć jakieś pole manewru, a tym mi je odbierasz. Arth, z tobą to samo. Nie zabijaj rudych „ot tak se”, tylko dlatego, że są rudzi, tsh.

„Czterech na jednego? Panowie to niehonorowe...”
Ridley O`rae był tym typem człowieka, któremu we łbie już dawno się poprzewracało. Był stanowczy, pyskaty, arogancki, młody i przystojny. Absolutny ideał, chciałoby się rzec. Potrafił też dobrze trzymać broń, jego postura była atletyczna, idealnie wykrojona. Poruszał się zwinnie jak pantera, a uśmiechem kradł damskie serca, ściskając je później na miazgę w mocarnej dłoni — zostawiając po gorącym uczuciu tylko coś, co w późniejszym czasie przypominało zgniecioną plastelinę. Niemniej: był to też człowiek, który z honoru zwyczajnie wykpiwał i być może dlatego na słowa Sama, z jego ust wydobył się dźwięczny, radosny śmiech, po pachy ubawionego kawalera na weselu.
Nie tylko Samirii był zabójcą. Wojsko również zabijało, podkradało się, traktowało więźniów jak... cóż, jak wyuzdane psy, które leżąc na podłodze, powinny tylko skomleć i błagać o ten zaszczany przez strażników kawałek chleba. Nic więc dziwnego, że gdy pięść poleciała w jego kierunku, Ridley sprawnie jej uniknął, pochylając głowę do przodu. Zaraz przeprowadził cios szablą od lewej do prawej. Wymordowany był na tyle szybki, aby w ostatnim momencie uchronić się od utraty ręki — w zamian ostrze przecięło równo jego ubranie i nadszarpnęło naskórek lewego przedramienia.

Człowiek z bronią palną nie był gorszy, choć widocznie mniej urodziwy od swojego towarzysza. Zjeżone na sztorc rude włoski i zaróżowiona twarzyczka nie dawały ze sobą zbyt dobrego kompletu. Ale jakie to właściwie miało teraz znaczenie, gdy jego nadgarstek był szybki i zwinny, a palec naciskał spust, pozwalając kolejnym hukom ponieść się po otoczeniu? Wzywając do pomocy? Ostrzegając? Gdzieś w tle wymordowani mogli usłyszeć  wysoki pisk byle jakiej kobiety. Najwidoczniej usłyszała spluwę Mike'a, który nie szczędził naboi, a w momencie, gdy Samirii zjawił się wystarczająco blisko, uskoczył, uchylając się od zwinnej pięści psa.

Dwóch pozostałych, widząc, jak wściekły Pies biegnie na pomoc „niewinnej” niewieście, ruszyli w jego kierunku, wyciągając ostre, obusieczne miecze wykładane diamentami.  Nie musieli daleko biec. W chwili, gdy tylko ich przyjaciel — niedoszły morderca Ayi — padł uduszony na śnieg, Samirii zdawał się wyjść im na spotkanie, toteż i oni rozpostarli ramiona, aby przytulić przyszłego kumpla. A przynajmniej tak właśnie to wyglądało, gdy biegnąc ramię w ramię, oboje w tym samym czasie, jakby w wyćwiczonym ruchu, chwycili oburącz rękojeści mieczy i unieśli je na bok, chcąc ciąć z obu stron. Ten po prawej zamachnął się z prawej strony, ten z lewej zaś — z lewej.

„... chyba sobie jaja robicie”.
Żadne jaja — odezwał się głos za jej plecami, należący — jak się za moment okazało — do Growlithe'a. Dokładnie jednak w tym samym momencie, gdy te ciche jak podmuch wiatru słowa opuściły gardło wilka, Aya wydarła się ze swoim słynnym „WON” i ruszyła pędem na ratunek bratu. I może dlatego nie zauważyła kuzyna, z którym przecież nie widziała się od tak dawna? Może dlatego zamiast uściskać go na przywitanie i pocałować w policzek i zrobić coś jeszcze, co zwykle robią stęsknione kuzynki, ona postanowiła rzucić się do gardła nieszczęsnemu Frankowi, który zawył, gdy szpony przeorały jego ciało. Z szyi i tyłu głowy trysnęła fontanna krwi, obryzgująca kolegę Franka i jego zaskoczoną twarz. Twarz, która to zaskoczenie utrzymała ledwie chwilę, może dwie. Dosłownie sekundę później silna dłoń chwyciła za blond włosy dziewczyny i szarpnęła, odrywając ją — dosłownie — od ciała właśnie zabitego mężczyzny. Jego siła, zdecydowanie zbyt wysoka, jak na przeciętnego człowieka, została wykorzystana w stu dwudziestu procentach, gdy dosłownie rzucił kruchym ciałem dziewczęcia o ziemię. Tym samym zyskał na czasie, aby wysunąć szablę i wycelować w Ayę, potężnym cięciem z góry do dołu.
W tym samym czasie tarcza Arthura właśnie przestała bryzgać krwią na biały dywan ze śniegu. Zdawałoby się też, że jego szału nijak nie da się zatrzymać. Nadmierna szybkość, gniew w ślepiach —dosłownie nic. Jak się jednak okazuje, łut szczęścia momentami przechyla szalę. Dosłownie przez głupi, wręcz idiotyczny przypadek, gdy Adrich „teleportował” się i pojawił przed Ridley'em, aby pozbawić go życia i swojej aroganckiej gęby, zamiast dokończyć piruet mógł poczuć tylko jak ostry ból przeszywa jego bok, a on sam zostaje szarpnięty do tyłu przez zatruty nabój, mający trafić... Growlithe'a.

Reasumując: w stronę Sam'a biegnie dwóch olbrzymów z mieczami. W zasadzie już dobiegło i zastosowało cios, dając czas na obronę. Aya została rzucona o ziemię, co z pewnością doda jej paru nowych siniaków. W dodatku Hiroshi użył broni. Co do Arthura: zabił tego rudego frajera, ale w momencie, gdy podbiegł do Ridley'a wbiegł w linię strzału i dosłownie odleciał na bok, zostając trafionym na wylot. Strzał miał trafić w Growlithe'a, który również rzucił się na Ridley'a. Done.

      Lista wojskowych:
    ¤ Stanley McGregory — przywódca oddziału.
    ¤ Yosukatsu Miku — zastępca przywódcy oddziału.
    ¤ Ridley O`rae (szabla) — Growlithe.
    ¤ Mike Wors (broń palna z zatrutą amunicją) — Arthur.
    ¤ Kiroto Asa (uduszony).
    ¤ Irohane Maya — Samirii.
    ¤ Para Mo — Samirii.
    ¤ Sakamoyo Hiroshi — Aya.
    ¤ Frank Jakiśtam.
    ¤ Jakiś rudy młot.
    ---
    Zabity.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.01.14 3:14  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
//  na bezczelnego się wpycham. ale za zgodą ._.

Znała doskonale drogę do miasta. Wiedziała też o dziurze w murze. Nie dlatego, że specjalnie podsłuchiwała. Po prostu obiło jej się co nieco o uszy. A przecież nie mogła dopuścić do niepotrzebnego rozlewu krwi. Z jednej strony jej naiwność pozwalała dziewczynie na wiarę w mrzonki o świecie bez przemocy i cierpienia, z drugiej zaś strony... od czasu, kiedy wreszcie została zaakceptowana (w mniejszym bądź większym stopniu) przez nich, zaczęła powoli pojmować, że bywały takie sytuacje, iż bez zabicia się nie obyło.
Ale musiała to być ostateczność.
Dlatego też tak bardzo chciała iść z nimi. Ale oczywiście nie zabrali jej. Nigdy nigdzie jej nie zabierali. Zamiast tego dostała kartkę z listą, co ma zrobić. Gotowanie, sprzątanie, pranie...
Eve oczywiście nie odmówiła. Ona nigdy nie odmawiała, z wielką chęcią im pomagała, nieświadoma w jak bezczelny sposób była wykorzystywana. Ale głęboko wierzyła, że właśnie dzięki temu będzie w stanie pokazać im, że bycie dobrym i uczynnym popłaca. Póki co bezowocnie. Ale spokojnie, miała czas i cierpliwość. Jej upór nie pozwalał ot tak zrezygnować.
Dlatego też mknęła w stronę miasta nieco spóźniona. Wewnętrznie miała nadzieję, że uda jej się dogonić ich pod murem i w jakiś cudowny sposób powstrzymać. Niestety, spóźniła się.
Nieco szybciej oddychając od biegu zatrzymała się pod wyrwą w muru i zadarła głowę do góry a kaptur opadł na jej ramiona, odsłaniając głowę. Zadrżała z zimna i szybko zaciągnęła go ponownie, starając się chociaż minimalnie skryć przed mroźnym wiatrem.
Dostanie się na górę oceniała jako coś banalnego. Przynajmniej w jej przypadku. Bez problemu rozprostowała skrzydła, chociaż z początku ubranie nieco ograniczało jej ruchy, ale już po chwili machnęła nimi i wzbiła się w powietrze. No ale nie przewidziała jednego, ważnego aspektu. Wiatru. Szarpnęło nią w prawo, a ona desperacko łapała się wystających kamieni. Zagryzła na moment dolną wargę, próbując się utrzymać. Machnęła jeszcze raz skrzydłami, tym razem zdecydowanie delikatniej, niemal poddając się sile wiatru i puściła kamień. Dryfowała na wietrze, co jakiś czas skręcając nieco ciałem, by nakierować się wprost na większą dziurę. Po paru uderzeniach serca wreszcie dotarła do upragnionego celu.
Chwyciła się wyrwy kurczowo i odetchnęła, uśmiechając się do samej z siebie z małego sukcesu.
Wślizgnęła się do środka, a raczej wpełzła niczym jakiś mały zwierzak i schowała skrzydła. Generalnie nie rzucała się tak bardzo w oczy w tłumie ludzi, tak więc postanowiła odnaleźć towarzyszy, których tak nazywała tylko w głowie, na razie, pod przykrywką zwykłego człowieka. Zeskoczyła na pierwszy dach, chwiejąc się i upadając na kolana.
- Blisko... - mruknęła pod nosem, zadowolona z tak trywialnej rzeczy jak utrzymanie się na dachu, a nie sturlanie na dół. Uniosła wyżej głowę, słysząc nieprzyjemne odgłosy, dobiegające z dołu. Błyskawicznie się wyprostowała i podeszła do krawędzi. Znalazła ich!
Jej twarz momentalnie rozpromieniła się, szybko jednak wyparł ją strach tego, co się właśnie działo. A tak bardzo chciała tego uniknąć. Ale nie było przecież jeszcze za późno! Wyciągnęła w ich stronę rękę i krzyknęła.
- Zaczeuooooaaaa... - jej głos zmienił się w krzyk zaskoczenia, kiedy noga, jak na złość ześlizgnęła się, a sama dziewczyna koziołkując zleciała na dół, zbierając przy tym cały śnieg z dachu i przypominała teraz raczej bałwana. Albo kulę śniegu z wystającymi nogami. Zamachała nimi mocno, próbując się wydostać. A gdy wreszcie była wolna, strząchnęła dłońmi kupę śniegu z głowy i się rozejrzała w sytuacji, w jakiej się znalazła. Mając nadzieję, że nikomu nie zrobiła krzywdy lecąc z góry.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.01.14 13:17  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
//Rudych wolno D< //

Przez chwilę nie wiedział, co tak w ogóle się stało. Uczucie towarzyszące „teleportacji” nigdy nie kończyło się ostrym dreszczem przebiegającym przez ciało, nieznośnym, kłującym mrowieniem gdzieś w boku. I nigdy też nie zdarzyło mu się nagle wylądować na glebie spory kawałek od swojego niedoszłego celu. Uderzając o biały puch twarzą w dół, wypuścił broń. Na krótką chwilę nie czuł w ogóle kończyn, jego ciało stało się dziwnie ciężkie. Potem jednak pulsujące uczucie dostało się prosto pod czaszkę, jeszcze bardziej irytując gadzinę. Zwykły ból głowy, a jak potrafił wkurzyć. Arthur podparł się dłońmi i powoli uniósł głowę. Wypluł odrobinę stopionego śniegu zmieszanego teraz z cieczą o barwie... Ni to czerwonej ni to jakiejś konkretnej. Tak, jakby ktoś wziął szkarłatną farbę i zmieszał ją z zielenią. Śnieg, którego dotknęła ta mieszanina, natychmiast się rozpuścił. Gdyby było ciszej, zapewne można byłoby nawet usłyszeć cichy syk kwasu wżerającego się teraz w zamarznięte podłoże. Z trudem podniósł się na nogi, zachwiał mocno, kiedy zakręciło mu się w głowie. Jak najszybciej przetarł okulary rękawem i podniósł pistolet. Od razu wycelował w tą strzelającą mendę i posłał w jego kierunku kilka nabojów. Wolną dłoń przycisnął do zranionego boku.
Czuł naprzemienne uderzenia gorąca i zimna, domyślał się, że temperatura jego ciała nagle wzrosła do niebezpiecznego poziomu. Trucizny to trucizny. Może był w części wężem, ale nadal na niego działały, a kto wie, czy nawet nie mocniej. W końcu wielkością nie grzeszył, więc zatruta krew nie miała tak dużo drogi do pokonania. Zwłaszcza, że serce zielonoślepego przyspieszyło pod wpływem wielu różnych czynników. Strach o siostrzyczkę, wściekłość, rany, trucizna krążąca sobie po ciele, chęć ubicia wszystkiego w okolicy... Dodatkowo już zaczynał oceniać swoją dalszą przydatność w misji, która z każdą chwilą drastycznie spadała. Zaraz mógł się im po prostu wykrwawić, a zanim by do tego doszło – pozostają zawroty głowy, słabość i inne takie związane z trucizną.
Gdyby nabój został w ciele, byłoby pewnie nieco lepiej...
A gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem.
Zamiast gdybybać, lepiej zająć się niezbyt ciekawą sytuacją właściwą. Arth wyraźnie miał problemy z trzymaniem broni, nawet tą cholerną, prawą ręką, która zawsze podnosiła jego szanse na zwycięstwo. Drżał całym sobą, w duchu dziękując wszelkim bóstwom, że nie odczuwa bólu w taki sam sposób jak reszta społeczeństwa. Że jest to zdecydowanie mniejsze i jest w stanie jeszcze stać o własnych, niknących siłach. Kolejne pociski wystrzelił w kierunku faceta próbującego zabić Ayę, jednak uważał, żeby nie strzelić w nią samą. Nie wybaczyłby sobie jej krzywdy. Miłość jednak ogłupia (nie)ludzi, co wyraźnie widać w przypadku tego kurduplastego blondasa, który chciał cenić jedną dziewczynę za wszelką cenę. Choćby miał nawet zginąć.
A co do następnej istoty, która się pojawiła... Cóż... Nie zwrócił uwagi. Póki się do niego nie zbliżała i nie atakowała – nie musiał się obawiać. Poza tym, zapach miała dość znajomy, przyjazny. W sumie, choćby nawet gadzi chciał, to nie był w stanie obejrzeć się na osobę robiącą tyle dodatkowego, niepotrzebnego hałasu. Kolejne zawroty głowy, kilkusekundowa ciemność przed oczami i znów wylądował kolanami w śniegu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.01.14 17:17  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
// to groźba! ;_;

Pies warknął cicho, mrużąc wściekle oczy. A więc to było takie zabawne? Niestety, jego śliczny przeciwnik nie był słaboszczakiem. Gdy ominął jego pięść, szybko zauważył szablę. Niestety wtedy, kiedy ta przecinała mu skórę przy ręce. Sam syknął wściekle, czując nieprzyjemne uczucie mrowienia.
- Śliczny jesteś. Szkoda tylko, że nie po naszej stronie. - Rzucił z ironią by po chwili wyciągnąć z kieszeni płaszcza dwa długie noże, które używał tylko w ostateczności. Następnie jednego zamierzał mu wbić w szyję, drugi zaś...posłał w stronę rudego (tępić rudych!) żołnierza ze spluwą, który w niego strzelał (na szczęście chybił). Miał cela, więc w duchu liczył na to, że wszystko mu się uda. Ale, jak to zawsze jest - jego plan powiedzie się tylko w połowie. Nie odczuwał bólu w takim stopniu jak ludzie...chociaż wolał być ''nienaruszony''. Pies warknął, czując, że cała ta misja...im po prostu nie wyjdzie. Kątem oka dostrzegł, że pojawił się Szef. Mają przerąbane. Sam zauważył też, jak Arth odlatuje...gdzieś. Czyżby mieli dostać niezłe manto?
Doberman na to nie pozwoli!  Ratunek dla dziewczyny okazał się być...nie zbyt dobrym pomysłem. Fakt, ''uratował ją'' ale gdy tylko się odwrócił dostrzegł masywnych kolesi biegnących w jego stronę z mieczami.
- Ja piernicze. - Rzucił do siebie, widząc jak są coraz bliżej i bliżej...a po chwili pada cios. Jeden nóż rzucił w rudzielca, drugi...wylądował w szyi pięknisia...o ile w ogóle któregoś z nich trafił.
Jednakże nie panikujmy! Samiirii posiadał jeszcze dwa noże. Nie wyciągał ich jednak, musiał zająć się unikiem. Więc, kiedy kolesie byli tuż tuż, szybko padł na ziemię, odturlając się w prawy bok. Działał szybko. Skakać nie będzie...jeszcze nadzieje się na jakiś mieczyk, wystarczyło mu to, że już miał poharataną rączkę. Zacisnął zęby, wstając i wyciągając swoje małe zabawki.
- Pomimo zmniejszonej liczby mnie atakujących, cały czas ta walka jest nie fair. Chcę równych uprawnień! - Coś mu się gadać zachciało, najgorsze jednak było to, że aktualnie wątpił czy cokolwiek mu odpowiedzą.
Jak widać dobry humor nie opuszczał go choć na chwilę...jak już umrzeć, to umrzeć w szczęści!... co ja pisze.
W czasie wykonywania uniku, pomyślał, że chyba najlepiej będzie...jeśli odejdą? W sumie i tak słyszało ich już pół miasta...w dodatku, była tam jeszcze jakaś kobieta, jej krzyk powinien być muzyką dla uszy Sama, ale nie był. Nie teraz, mogła przecież sprowadzić posiłki! Przydałoby się ją dopaść, ale... Na pewno już uciekła. Z resztą i tak miał ''zajęte ręce''
Rudy czy nie rudy, murzyn czy biały...i tak wszyscy musieli zginąć. Oprócz ich oczywiście. Zaraz za pewne przyjdą tu całe legiony wojska i...zabawa skończona. Można ewentualnie ratować się ucieczką, ale...byłoby to niezwykle trudne, zwłaszcza przy tak dużej liczbie przeciwników.
Nie będzie jednak nikogo obwiniał za to, co działo się teraz. Ba, była to nawet jego wina. Chłopak nie zauważył reszty legionu i po prostu zaatakował, licząc na szybką zdobycz. Cierpliwość popłaca...choć w tym wypadku było po prostu na nią już za późno.
Bum! Ktoś spadł z dachu? Szkoda, że tego nie widział. Nie przejmował się tym Jedlanka...nie wyczuwał nic. Był tak skupiony i zajęty walką o własne życie, że reszta otoczenia po prostu była dla niego mnie ważna.
Teraz musi uważać, aby nie przypłacić za swój błąd życiem. Może i był wyszkolony, ale to nie zmieniało faktu, że oni też byli. Następnym razem, nie będzie się wychylał. Niech sami się pozabijają...Sam bardzo lubił swoje życie i nie chciał się z nim na chwilę obecną rozstawać.
Zobaczymy jednak co czas przyniesie... a także, jak długo będą musieli płacić za swe błędy...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.01.14 22:41  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
Tak bardzo krótki post .-.'
No, przynajmniej coś jej się udało! Chociaż szczerze, nie powinna być dumna z właśnie popełnionego morderstwa... tak właśnie się jednak czuła. No ale co miała na to poradzić, w końcu musiała się jakoś bronić, nie chciała zginąć. Kto by chciał tak nagle umrzeć po tysiącu lat i to tylko dlatego, że jakiś cholerny niezdara, który chyba cudem został zatrudniony na strażnika zobaczył jej oczy?! Potem za to odpracuje, jeszcze bardziej będzie dbać o swój sklep... byleby tylko teraz ona i jej brat mogli się stąd wydostać chociażby żywi!
-No przynajmniej... - chciała już wygłosić swoją znaną tyradę, jednak nie dali jej dokończyć nawet jednego zdania. Gdy złapali ją za włosy, wydała z siebie krzyk. Zbyt wiele jednak nie mogła jak na razie zrobić - ramię zaczynało ją naprawdę boleć, do tego dzięki temu upadkowi na ziemię na bank dorobiła się kolejnych siniaków - oj, będzie potrzebowała urlopu, na pewno na jakiś tydzień...
Leżała na śniegu dosłownie przez pięć sekund, gdy udało jej się przenieść do siadu. Z sykiem uniosła powieki i pierwsze co ujrzała to błyszczące ostrze skierowane prosto w jej stronę. Zmrużyła oczy, mocno poirytowana.
-... nie miałeś czegoś lepszego? - zapytała samą siebie, po czym użyła całej swojej siły na próbę wstania i odrzuceniu kopniakiem broni. Jeśli takie coś przypadkowo trafiłoby w jej już i tak mocno zranione ramię, ból byłby nie do zniesienia, przynajmniej jak na jedną taką walkę. Tak przy okazji to postanowiła też zrobić użytek ze swojej "odmienności" - mianowicie skierowała swoje zęby prosto na ramię strażnika mając nadzieję, że uda jej się go ugryźć. Wtedy trucizna w jej kłach zadziałałaby natychmiastowo i kolejny byłby z głowy... tylko czy miała aż takiego farta?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.14 22:16  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
Mistrz Gry.
Ohohoho, Evie do nas dołączyła. So cute.


To trwało krótko, mimo iż samym uczestnikom walka w umyśle mogła dłużyć się godzinami. Musieli działać szybko i... cóż, tego z pewnością nie można było im odmówić. Posiadali też cholerną dawkę szczęścia. Samirii w ostatnim momencie przeturlał się pod skrzyżowanymi ze sobą ostrzami. Odgłos uderzanych o siebie mieczy, wydawał się przez chwilę jedynym dźwiękiem w mieście, zaraz jednak zagłuszonym przez krzyk Ayi i huk wystrzeliwanych przez Arthura nabojów.

Raz, dwa, trzy, cztery...

Nabój ostatecznie trafił w sam środek głowy Mike'a Wors'a, który padł na ziemię z cichym pluskiem. Kolejny strzał okazał się równie dobrze wymierzony. Gdy Aya wgryzała się w ramię Hiroshi'ego, jego drugi bark został przestrzelony na wylot przez kulę. Rozległ się wrzask żołnierza. Faktycznie. Ledwie parę uderzeń serca, a Sakamoyo osunął się na ziemię w konwulsjach, zaciskając palce na ranie od postrzału i zmagając się z trucizną, która wkradła się mu do żył.

Odgłos psich łap.
Stado Growlithe'a, składające się z dokładnie dziewiątki dużych psisk wtargnęło na „miejsce zbrodni”, jak trafnie można było nazwać teren spryskany najpodlejszą z barw. Wszystkie psy zatrzymały się gdzieś dalej, powarkując, pomrukując, zarzucając łbami. Tylko jeden wyrwał się przed szereg. Czarny wilczur, przemierzający odcinek drogi w sekundę lub dwie. W pewnym momencie jego łapy odbiły się od ziemi, rozwarł paszczę i zatopił kły w karku jednego z atakujących Sama agresorów.

„Booh”...
Cichutki odgłos.
A mimo to narobił takiego zamieszania. Ciało degenerata przestało się nagle poruszać, choć jego klatka piersiowa jeszcze chwilę temu unosiła się w górę i w dół, parodiując naturalne oddychanie. W rzeczywistości to tylko pysk wilczura zanurzony w boku Ridley'a, wyszarpywał jeszcze jeden płat mięsa. Surowy kawał czerwieni upadł na śnieg, który rozprysnął się dookoła, dokładnie jak puch, rozbryźnięty przez kolana upadającego Adricha. Growlithe potrzebował tej krótkiej chwili na przemianę. Ślady olbrzymich łap na śniegu, wkrótce zamieniły się w odciski butów. Zostawił za sobą martwe ciało Ridley'a. Zostawił te wszystkie okropne widoki, ten smród, poczucie winy. Wilczur warknął gardłowo, kierując się ku kuzynowi.
- Kurwa.
Jedyne co było w stanie przejść mu przez gardło to to krótkie, mówiące samo przez się, słowo. Dopadł do blondyna, chwytając go mocno za ramię, jakby nie chcąc pozwolić mu upaść na śnieg, choć – paradoksalnie – tym niedelikatnym szarpnięciem pewnie mógłby posłać go na glebę. Śnieg, który miał pozostać nietknięty, jako wiarygodne źródło dziewiczej niewinności w zamian został splamiony szkarłatem. Walające się tu i tam trupy, zapach krwi i siarki, otwarte oczy żołnierzy i wykrzywione w uśmiechu usta Mike'a.
Tak miała wyglądać „prosta i szybka” wyprawa po gardło dyktatora?
- Nie ma mowy, nie--
Urwał drastycznie. Szarpnął głową, zwracając ją w stronę... dachu, na którym jeszcze minutę temu siedział. W tym momencie ujrzał staczającą się z góry Evendell, finalnie lądującą w śniegu. Nie mógł powstrzymać się przed uniesieniem brwi. Jego plan, tak banalny w swej prostocie, coraz bardziej zaczynał się gmatwać.
A było zostać dostawcą pizzy...
- Evendell – burknął, zaciskając mocniej palce na ramieniu nieszczęsnego Adricha. Na szczęście nie tym, które zostało postrzelone. Miał jednak te ostatki zdrowego rozsądku. Podniósł też rękę i przywołał nią anielicę do siebie. Krótkim gestem nakazał, aby podeszła tu jak najszybciej, by zaraz potem kiwnąć w porozumiewawczym geście na rannego członka DOGS. Z pewnością go zrozumie...

Samirii – zabij Mo w poście. Możesz pisać w trybie dokonanym. ;3

      Lista wojskowych:

    ¤ Stanley McGregory — przywódca oddziału.
    ¤ Yosukatsu Miku — zastępca przywódcy oddziału.
    ¤ Ridley O`rae (szabla) — Growlithe.
    ¤ Mike Wors (broń palna z zatrutą amunicją) — Arthur.
    ¤ Kiroto Asa (uduszony).
    ¤ Irohane Maya — pies.
    ¤ Para Mo — Samirii.
    ¤ Sakamoyo Hiroshi — Aya.
    ¤ Frank Jakiśtam.
    ¤ Jakiś rudy młot.

    ---
    Zabity.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.01.14 1:15  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
Szybko się podniosła i stanęła na nogach, chociaż w jej wykonaniu wyglądało to dość nieporadnie. Jakby dziewczyna miała spore problemy z grawitacją. Odetchnęła cicho i odrzuciła do tyłu jasne włosy, które nie tylko przypominały teraz jeden wielki jasny sopel, ale też gdzieniegdzie w buncie sterczały.
Eve rozejrzała się powoli po leżących ciałach i poczuła chłodny, nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej. A jej żołądek zaczął się przewracać, sukcesywnie wypychając ku górze zawartość jej śniadania. Nienawidziła takiego widoku. Martwych stworzeń. Miała aż nadto wrażliwy nos jeśli chodzi o metaliczny zapach krwi. Reagowała na to mało przyjemnie, ale nigdy nie okazywała tego po sobie. A przynajmniej starała się, chociaż co bystrzejszy z łatwością mógł dostrzec co się z nią dzieje.
Eve wbiła wzrok w swoje buty, jakby to one były najciekawszą rzeczą w całym tym otoczeniu. To było tak bardzo niepotrzebne. Gdyby się trochę pospieszyła, może udałoby się jej ocalić chociażby jednego. A tak, nie wyczuwała nic. W żadnym z nich nie tliło się już życie. Drgnęła, sprawiając wrażenie jakby miała podbiec do pierwszego ciała i zacząć dokładne oględziny. Tylko, że ona wiedziała. Nie miało to mniejszego sensu, a jedynie w mniejszym stopniu ugłaskałaby wyrzuty sumienia, że się spóźniła. Poczuła pieczenie pod powiekami.
Zamierzasz płakać nad wrogami?
Przestań wreszcie żałować wszystkich.
My albo oni. Proste.
Stało się.
Wypowiedzi poszczególnych członów grupy raptownie uderzyły w dziewczynę. Uniosła głowę i przetarła oczy, równie szybko dochodząc do siebie. Racja, stało się. Co nie zmienia faktu, że i tak żałowała tych,  którzy zginęli. ale najbardziej żal było jej ich. Członków DOGS. Bo znowu zabili i splamili swoje dłonie cudzą krwią. Może i uważali, że dla nich nie było już ratunku, ale Eve było inaczej. Posiadali w sobie ludzki pierwiastek i mogli odciąć się od tego złego świata. A ona zamierzała im to udowodnić.
Od razu podbiegła do nieprzytomnego Arthura, ściągając z dłoni obie rękawiczki. Wyczuwała jego ból i stan. Oczywistym było, że mu pomoże. Nikt nie musiał jej o tym mówić. Wsunęła jedną dłoń delikatnie pod jego ubranie, macając ranę. Jej palce od razu pokryła lepka krew. Przez moment przez jej twarz przebiegło lekkie skrzywienie, lecz bardzo szybko zastąpiło je zmartwienie. Drugą rękę przyłożyła do szyi chłopaka, wsłuchując się w rytm jego tętna.
- Zaraz poczujesz się lepiej. - powiedziała cicho, pozwalając by pulsujące ciepło z jej dłoni powoli otulały ciało chłopaka zmniejszając ból. Jeśli w ramieniu pozostawała kula, to kojąc jego nerwy delikatnie wsuwa palec do rany i wyciąga kulę, sukcesywnie zwiększając intensywność redukcji bólu. Na końcu przyspiesza regeneracje jego tkanek i skóry, dzięki czemu może zasklepić ranę. Ani na moment nie przestaje oddziaływać kojąco na jego zmysły.
- Trzeba było mnie zabrać ze sobą. Możliwe, że uniknęlibyście tego. Zawsze są inne sposoby dojścia do porozumienia, aniżeli zabijanie. - dodała po chwili i spojrzała na przywódcę, wbijając w niego swoje spojrzenie. Zdawało się, że zaraz zacznie swoją reprymendę ale... w jej wykonaniu miałoby to raczej skutek rozweselający. Eve nie odczuwała takich uczuć jak złość. Nie potrafiła się na nikogo długo złościć ani dawać reprymendy. Pouczać i dawać lekcje, owszem. Ale nie reprymendy, dlatego też jej twarz momentalnie złagodniała. Skończyła i spojrzała z uśmiechem na twarz blondyna. Zaraz powinien się przebudzić.
Sięgnęła po swoje rękawiczki, lecz wtem wyczuła, że ktoś inny jest ranny. Rozejrzała się i ujrzała dziewczynę. Nie znała jej, ale to nie miało znaczenia. Momentalnie znalazła się przy niej.
- Pomogę Ci. - powiedziała krótko i zrobiła to samo, co w przypadku Arthura. Wiedziała, że jej moce mają limity. I że najprawdopodobniej potem będą również potrzebne. Ale Eve nigdy, ale to nigdy nie mogła przejść obojętnie obok rannego. Taki już jej urok. Oraz zmora.
Jeżeli dziewczyna dała się wyleczyć, anielica powiedziała, że teraz powinno być już wszystko dobrze. Wytarła zakrwawioną dłoń w śniegu, starając się jak najdokładniej zmyć całą krew, po czym nałożyła na obie ręce rękawiczki i podeszła do Wilczura.
- Tym razem idę z Wami. - powiedziała takim tonem, który zwiastował jedno. Musieliby ją teraz związać i gdzieś zamknąć na cztery spusty, by za nimi nie polazła. Ale znając ją i tak by znalazła jakąś możliwość ucieczki. I ruszyła za nimi.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.02.14 16:59  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
//Khm... On w końcu dostał w bok czy ramię? D<

Trafił, czy nie trafił... Jakoś przestało go to obchodzić. Było mu wszystko jedno, bo przecież i tak wszyscy kiedyś zginą, prawda? Czarne, pesymistyczne myśli zawsze napadały na ten jasny łeb, gdy sprawy za bardzo się komplikowały. Nawet, jeśli teraz znów zaczynali wygrywać (a to kiedyś przegrywali?), to jakoś dla Artha nie miało to najmniejszego znaczenia. Robiło mu się zimno, ale to pewnie bardziej zasługa klęczenia w śniegu niż rany czy trucizny. Uniósł głowę, półprzytomnym wzrokiem omiatając przekolorowany fragment ulicy. Z bieli w szkarłat, jak uroczo.
Znów wbił wzrok w śnieg pod sobą. Odsunął dłoń od krwawiącej dziury w ciele i spojrzał na ciecz, która pokrywała palce i wnętrze łapki. Zasyczał cicho, gadzimi ślepiami wwiercając się w ten widok. Po krótkiej chwili substancja rozdzieliła się na dwie – zwykłą, czerwoną krew i niewielkie, zielone kropelki. Nie było już obawy o to, że kwas wgryzie się w kogoś i boleśnie poparzy, ale... płynęło dalej. Spróbował się podnieść, ale choćby nawet bardzo chciał – i tak Growlithe zdążył go powstrzymać. Dobrze, że to zrobił. Adrich wylądowałby ryjcem w białym puchu i pewnie więcej by się nie podniósł.
Nie, to tylko ja – odpowiedział kuzynowi, zerkając na niego i uśmiechając się szeroko. Jego głos wydawał się być dziwnie cichy i jeszcze spokojniejszy niż zwykle. Bardziej pozbawiony emocji, pusty. Czy powinien być teraz przepełniony bólem? Czym w ogóle był ból, który czują wszyscy dookoła? Nigdy do tej pory się tego nie dowiedział i zapewne nie dowie. Znał tylko uczucie irytującego mrowienia przepełniającego całe ciało, które w połączeniu z czymś w stylu swędzenia potrafiły doprowadzić do szału, kiedy wiesz, że najlepiej nie dotykać rany. Czy powinien teraz czuć ból, zamiast lodowatego zimna i narastającego zmęczenia?
Czy powinien widzieć kolor zamiast nagłej czerni?
Oparł czoło o rękę Jace’a i prawdopodobnie tylko dzięki temu po utracie przytomności pozostał w tej samej pozycji zamiast testować miękkość oraz wygodę podłoża. Otworzył ślepia gdzieś tak w połowie zabiegu leczenia. Odetchnął głęboko i cicho, patrząc na Ev. Rozchylił lekko wargi, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zaraz znów je zamknął, nie wydając z siebie nawet mruknięcia. Wyglądał jak lekko naćpany, średnio przytomnym wzrokiem patrząc na nią i uśmiechając się delikatnie. Jak pieprzona Mona Lisa. Stan dziwnego odpłynięcia umysłu przeszedł mu dopiero po chwili, kiedy anielica poszła pomagać komuś innemu. Rozwidlony język chlasnął powietrze, a rzeczywistość uderzyła w gadzinę niczym rozpędzony tir w małe, głupiutkie dziecko bawiące się na ulicy.
Aya... – szepnął do siebie, patrząc w kierunku, z którego wyczuwał woń siostry. Wytarł dłonie o śnieg i ubrania i podniósł się, uciekając od chwytu kuzyna. – Aya! – jego głos był przepełniony... strachem. Tak samo jak oczy, których źrenice nagle rozszerzyły się i stały okrągłe. Ev powróciła do przywódcy, pewnie teraz dostanie opieprz, że nie posłuchała rozkazu zostania. Ale co za różnica? – Siostrzyczko, wszystko w porządku? Coś cię boli? – zapytał szybko, przykładając dłoń do policzka blondwłosej, a drugą kładąc na jej ramieniu. Z tak bliskiej odległości można było zobaczyć wyraz jego bladej twarzy. Wydawał się być na skraju płaczu. Cóż... W końcu nie dopilnował bezpieczeństwa najważniejszej osoby w jego marnym życiu, prawda?

/Edit: gdyż za leniwy na pisanie następnego posta, a że siostra nie pisze.../

Kiwnął głową do szefa, że zrozumiał. Ale dziesięć minut nie było czymś, co by mu wystarczyło. Każdy, kto znał Ayę, dobrze wiedział, że jak ta kobieta się uprze, to nie ma zmiłuj. A każdy, kto znał Artha, mógł wiedzieć, że jeśli ma nawroty umysłu przyćmionego szałem bestii, to w najbliższym czasie nie będzie zdolny do... Właściwie niczego. Choć bądźmy dobrej myśli. Może da radę dołączyć do reszty! Ha, dobry żart... Póki co, objął siostrzyczkę jedną ręką i zaczął ją prowadzić do jej domu, starając się unikać ulic.

[z/t + Aya, a co tam]


Ostatnio zmieniony przez Arthur dnia 23.03.14 15:07, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.02.14 2:12  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
Mistrz Gry.
Arth, no faktycznie. e.e
Ale niech już będzie to ramię.
To był... bok ramienia, o.


Growlithe miał dwie główne wady: był niecierpliwy i cholernie nie znosił czekać. I choć aż nosiło go, aby ruszyć przed siebie, by wypełnić plan, by zostawić daleko w tyle powyginane, szkaradzieństwa, dawniej będące ludźmi ― tak niewiele przecież różniącymi się od niektórych wymordowanych. Mimo to stał, z nisko spuszczoną głową, wwiercając się spojrzeniem w twarz zemdlałego kuzyna. Coś drapało go w gardle, nie pozwalało na kąśliwe uwagi na temat słabości i braku dobrze wykonanego polecenia. Choć milion słów ciskało mu się teraz na usta, on tylko zacisnął wargi w wąską linijkę, dusząc w sobie przybywające obelgi.
Nie tym razem, Arth, syknął w myślach, choć tam będąc pewnym, że nie musi panować nad tonem głosu. Wpatrywał się przez chwilę, jak anielica podbiega do nich, pełna jakiegoś... ciepła, optymizmu. Czegoś pozytywnego w całej swojej osobie. Wręcz namacalnego. A mimo tej jawnej dobroci, instynkt wyparł racjonalne myślenie. Growlithe warknął ostrzegawczo, gdy Evendell wsunęła dłoń pod ubranie wymordowanego. Sierść na ogonie zjeżyła się, czarne uszy położył po sobie. Zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że ktokolwiek raczył tknąć Adricha.
Co z tego, że w świętych celach? Czasami nawet tak ważne argumenty, zostawały wymazywane. Zaślepienie spowodowane wściekłością. Stan irytacji, bez konkretnego powodu. Jonathan prychnął, gdy usłyszał słowa Jestem Dobra Pomogę Wam. Tego nie dało się uniknąć. Nie po tym, jak wredne pyski wojskowych dostrzegły dwójkę zbyt pewnych siebie członków organizacji. Nie w chwili, gdy wszyscy wyciągali broń. Tu sprawy wyglądały jasno. Albo my, albo oni. W tym świecie już nikt nie chciał umierać. Wybór stawał się jasny.
Szarpnięcie.
Dłoń musnęła zaledwie ubranie węża, gdy ten narwanie wyrwał się do przodu. Nie zdążył. W ostatniej chwili zacisnął palce w pięść, ale nie udało mu się chwycić blondyna. Do kurwy nędzy nie powinien ich zabierać! Nie powinien brać nikogo z tej bandy niewyuczonych kundli. Ich wieczne problemy, emocjonalność, ich brak złożenia. Rozwodzenia się nad każdą błahostką, jakby zagrażała istnieniu całej cywilizacji.
Growlithe z żalem przypatrywał się, jak Arthur podbiega do Ayi, jak szepcze te ckliwe pytania. Jak się... troszczy. Obrzydliwe słowo. Na tyle ohydne, by twarz Jonathana zmieniła wyraz. Wykrzywił usta w grymas, przypominający ogromne zniesmaczenie. Jak gdyby dopiero co podano mu danie składające się z samych karaluchów.
„Tym razem idę z wami”.
Zaraz nie będzie z czym iść ― warknął, racząc Evendell wściekłym spojrzeniem. Na dnie dwukolorowych oczu zapłonął młodzieńczy, buntowniczy płomień. ― Za moment zjawi się tu cała grupa śledcza, banalni frajerzy w mundurach. Jeszcze chwila, a nie będzie czego po nas zbierać. Arthur! ― krzyknął ponad głową anielicy, zerkając ponownie na kuzyna. Teraz mógłby nawet zatańczyć pogo. Nic nie pogorszy ich sytuacji. ― Zajmij się Ayą! Dziesięć minut! Wiesz gdzie mnie szukać. Idę przodem. ― Ostatnie zdanie burknął pod nosem. I to takim tonem, jakby właśnie dostał niezły opieprz od matki, że „ale no mówiłam ci, żeby nie tykać słodyczy przed obiadem!” Z tą naiwną myślą, chwycił Evendell za nadgarstek. Szarpnięciem zmusił, aby postąpiła parę niezbędnych kroków naprzód, by zaraz pociągnąć ją za sobą. Śnieg trzeszczał cicho pod grubymi podeszwami butów.
Pewnie to wyglądało idiotycznie, gdy w pewnym odcinku zatrzymał się, puszczając szczupły nadgarstek anielicy, kucnął i pozbawił ubrania jednego z zamordowanych przywódców oddziału. Czapka przykryła jego wilcze uszy, mundur przysłonił szczupłą sylwetkę, a płaszcz niedbale zarzucony na ramiona zagwarantował schronienie dla długiego, smolistego ogona, który dotychczas nerwowo poruszał się na boki.
Przysięgam, że jeśli będziesz próbowała mnie zatrzymać, ciebie również wyrżnę w pień.
Słowa, które wypowiedział tak łudząco przypominały warczenie wilka. Nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby Evendell nie zrozumiała co do niej właśnie powiedział. Drgania strun głosowych skutecznie zniekształciły wyrazy, prezentując światu mieszankę wrogich pomruków.

Stado psów naturalną koleją rzeczy ruszyło za panem. Dziewiątka rosłych kundli kroczyła w odpowiednich odstępach, poparskując, przystając, węsząc i znów dobiegając do swojej pozycji, aby choć na moment, na głupią chwilę, nie stracić okazji do uratowania sytuacji.

Będziemy musieli się streszczać, Evie. Druga grupa mogła już dojść do celu ― powiedział, nie przerywając na moment marszu. Wreszcie można było przyznać, że panuje nad głosem. Nawet palce przestały zaciskać się w pięści, aż bielały knykcie. Mógł zacząć trudzić się z guzikami munduru, chcąc zakryć swój niezbyt stylowy i odpowiedni strój. Plamy krwi na t-shircie nie stawiały go w pozytywnym świetle.
Mam nadzieję, że lubisz biegać.
Posłał jej krótkie spojrzenie, po czym szybki krok, zamienił się w bieg.

[z/t → gdzieś tam ehe]
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.14 18:20  •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
Wędrowanie promenadą było na swój sposób niesamowite. Było tutaj tyle ludzi! Blizarre rozglądała się dookoła, wychwytując strzępki rozmów. Ten młody chłopak ma problemy z dziewczyna, a ta starsza pani martwi się o swojego kota. Za to tamten mężczyzna... Eee... Blizka potrząsnęła głową z niesmakiem, zerkając teraz na wystawy sklepów. Stanęła przed jedną z nich, oglądając różnego rodzaju biżuterię. Drogie zegarki, złote kolczyki, diamentowy naszyjnik... Wszystko to błyszczało zachęcająco, jednak anielica - jak zwykle - kompletnie nie miała pieniędzy. Westchnęła cicho i pomachała do srebrnej bransoletki ze szmaragdowym okiem, planując w myślach znalezienie jakiejś pracy i jej kupno.
Godzinę później Blizarre zmęczyła się już słuchaniem tych wszystkich rozmów i zapragnęła odpocząć. Po kilku minutach znalazła małą, cichą uliczkę i w nią weszła, siadając sobie na ziemi. Zaułek był właściwie opustoszały - zobaczyła tu tylko kilkoro, bardzo elegancko ubranych ludzi. Sklepy także wyglądały na bardzo drogie - przed nią znajdował się specjalistyczny sklep papierniczy. Ale tam nie było pisaków, ani kredek, oj nie. Na wystawie leżało kilka piór, większość była ze srebra, a niektóre miały jeszcze maleńkie, iskrzące diamenciki. Jednak ilość zer przy cenie była zatrważająca... Blizzie zerknęła na wystawę obok. Był to sklep z butami na zamówienie. Czerwone szpilki, skórzane buty... No cóż, widać, że ta uliczka była tylko dla tych wyżej postawionych obywateli.
- Łaaaa~ Chyba nikomu nie zaszkodzi, jak się tutaj zdrzemnę... - mruknęła anielica, przeciągając się i zamykając oczy. Nikt jej tutaj nic nie zrobi - nie było złodziei, morderców ani innych złych ludzi. Łowców znała, bo właściwie była aniołem stróżem jednego z nich. Właśnie, ciekawe, co z Raenem, zdążyła pomyśleć, zanim zapadła w sen.
Śniło jej się, że jest kotem. Miała piękny, wspaniały dom i bogatych panów, którzy codziennie ją głaskali i dawali wspaniałe jedzenie. Mieszkała we własnym pokoiku, wypełnionym wieloma różnymi zabawkami i pluszaczkami. Pod sufitem wisiał tor przeszkód. Raj dla kociaków~ Z tego sielankowego snu obudził ją jakiś hałas. Ziewnęła i otworzyła oczy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Promenada  - Page 3 Empty Re: Promenada
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach