Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 9 z 21 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 15 ... 21  Next

Go down

Wyglądał zupełnie, jakby miał zaraz umrzeć. Albo jak gdyby już był trupem. Przez dłuższy czas po prostu wpatrywał się w różowowłosego, próbując dojść do jego stanu, co - uwierzcie mi - dla osoby przebywającej głównie w pobliżu przedmiotów martwych było niemal niemożliwe. Co miał robić, co miał robić!? Objąć go, wcisnąć miliard tabletek w gębę (których notabene i tak nie posiadał), zmierzyć puls, ciśnienie, temperaturę, sprawdzić, czy cieknie mu z nosa... jakie są podstawowe objawy u istot organicznych!?
Dobra, Kajl. Myśl, jak mechanik, może do czegoś dojdziesz. Co jest najczęstszą przyczyną, dla której maszyna może sobie tak po prostu wysiąść? Wyciek jakiejś cieczy i zwarcie? Mogłoby być. Przyjrzał się uważnie skrzydlakowi, szukając jakiejś rozlanej wody, mleka... czegokolwiek. Zimne poty oblewające chłopaka były wystarczającym dowodem na to, że blondas się nie mylił. Co dalej? Zamarznięcie jakiejś części. No cóż... to Nathairowi na pewno nie groziło. Z drugiej strony jednak przegrzanie także było katastrofalną opcją. A zgadnijcie, jak bardzo sparzyła go jego dłoń, kiedy tylko ten złapał go nią za nadgarstek? Niemal odskoczył. Przyłożył jeszcze własną łapę do policzka swojego pana i... no cóż, powiedzmy, że jego podejrzenia nie były niesłuszne. W dodatku wyraźnie chciał mu coś przekazać, pomimo całkowitej niezdolności do tego. Nawet, jeśli taki bezradny i chwilowo całkowicie niesamodzielny był całkiem sympatyczny i uroczy, to Haddick z pewnością nie miał ochoty oglądać go w takim stanie. Co, jeśli z tego nie wyjdzie? Albo jak nagle mu rypnie? Nie chciał nawet myśleć o takich możliwościach. Powinien teraz zażartować, rzucić czymś głupim, wydrzeć się ze swoim niedorobionym wyszczerzem, że potrafi zdejmować majtki bez ściągania spodni... ale nawet nie mógł. Wpatrywał się tylko w zmarnowaną twarz Stróża, teraz wyglądającą na tak nieziemsko umęczoną.
- Ej... Szefie, błagam. Odezwij się. - Jęknął w końcu, nachylając się tuż nad jego twarzą, jakby to miało cokolwiek mu dać. Jeśli miałby go usłyszeć, to by usłyszał. Przecież z jego słuchem było wszystko w porządku, a nawet jeszcze lepiej. No, dobrze, z małym wyjątkiem w postaci jednego z jego uszu, ale mimo wszystko. Dałby radę dotrzeć do tego, co Anioł chciał mu przekazać. A tak to... nic. - Jestem tu, ej. Potrzeba Ci czegoś? Jeść, pić? Za twardo Ci? Ej-...
Zamilkł, dochodząc wreszcie do wniosku, że taki potok słów tylko niepotrzebnie zmęczy młodzieńca, a tego przecież Jason nie chciał. Miał mu pomóc, nie jeszcze tylko zaszkodzić. Tak więc jedynym, na co się zdobył, było milczenie. Gdyby tylko mógł dotrzeć do tego, czego Heather od niego oczekiwał... byłoby tak cholernie prosto. A tak? Mógł zaledwie popatrzeć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale przecież nie zapowiadało się, żeby było.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Paliło.
Cholernie paliło go od środka, na domiar złego wszystko go bolało, telepało nim jakby był na tygodniowym odwyku oraz pocił się gorzej, niż w najbardziej upalny dzień lata. Niby dochodziło do niego, że nie jest sam, ale nie do końca orientował się, kim jest osoba znajdując się obok niego. Choć oczy były szeroko otwarte, to nie widział przez zamazany wzrok. Dusiło go od środka, a usta miał spierzchnięte. Musiał się napić. Zdecydowanie potrzebował wody.
Nieporanie i z ledwością zmusił się do pozycji siedzącej, opierając ciężko łokciami o kolana i spuszczając głowę w dół, łapczywie łapał spore hausty powietrza, jakby w tym momencie tlen był na wagę złota. Już od samego siedzenia kręciło mu się w głowie, ale wiedział, że jeżeli dłużej będzie w tej pozycji, to znowu przechyli się w bok i wyląduje na kanapie. Musiał działać.
Podniósł się na drżące nogi, jednocześnie odpychając drugiego chłopaka na bok, jakby w tym momencie był jakimś zbędnym balastem. I w sumie tak poniekąd było w jego oczach, przynajmniej na tę chwilę. Posuwistym i potykającym się o wszystko po drodze krokiem, skierował się w stronę kuchni, chwiejąc na boki. Tuż przy wyjściu oparł się ciężko o framugę drzwi i zacisnął na niej palce, ponownie łapiąc dużymi porcjami powietrze. Musiał chwilę odpocząć, nim… Świat zakręcił się przed jego oczami, zwiastując ciężkie spotkanie z podłogą, ale na całe szczęście w ostatniej chwili utrzymał się na nogach. Sięgnął lewą dłonią do twarzy i przesunął wierzchem dłoni po czole, zgarniając nagromadzone, mokre krople, które już po paru sekundach zamieniły nowe.
Ponownie ruszył, kompletnie znikając za rogiem. Trzeba przyznać, że pokonanie tych paru metrów zajęło mu sporo czasu i do najłatwiejszych nie należało. Ale udało się. Oparł się ciężko o blat szafki i nachylił, spoglądając jak krople potu spływając po jego twarzy, żuchwie i łącząc się w jedną na brodzie, wreszcie spadają na blat. Drżąca dłoń złapała za szklankę, lecz w ostatniej chwili wyślizgnęła się ze słabych palców i rozbiła na drobne kawałeczki, kiedy spadła na drewnianą posadzkę.
Chciał odkręcić kran i sięgnąć po kolejną szklankę.
Ale nie dał rady. Jego zwiotczałe ciało osunęło się na ziemię i siadając w kącie, podkulił nogi, przykładając rozpalone i mokre czoło o kolana. Gdyby chociaż przestało tak nim telepać. Albo to uczucie gorąca minęło. Cokolwiek…

Czas trwania gorączki: 2/5
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Liczył, że chociaż coś mruknie, albo wskaże palcem. Oczekiwał tej odpowiedzi z taką niecierpliwością, jak jeszcze na nic nigdy wcześniej nie czekał. Chciał pomóc, być dobrym borsukiem, przynieść mu wszystko, czego ten potrzebował-... poza muszlą klozetową. Nie dałby rady wyrwać. Ale gdyby dał, to by przyniósł. No, ale po co w ogóle tam ślęczał i czekał na rozkazy, skoro Nathair postanowił przespacerować się na własną rękę? Blondyn niemal natychmiast poderwał się z miejsca, chcąc choć spróbować go jeszcze zatrzymać. Albo chociaż asekurować.
- Ej, n-nie ruszaj się! - Rzucił w panice do pleców Stróża, który już i tak dał mu do zrozumienia, że nie chce jego wsparcia. Ale nawet ten tutaj był na tyle domyślny, by samemu dokonać analizy sytuacji i wyciągnąć jeden, krótki wniosek - Heather zaraz odszczeka własne czyny, o ile to w ogóle możliwe. Już i tak gdzieś w połowie drogi mogło się odnieść wrażenie, że chłopak zaraz siupnie, ale choć jego malutki towarzysz już biegł mu na pomoc - okazało się to zupełnie zbędne.
"Uff", chciałoby się powiedzieć.
Szkoda, że dla Kyle'a to wcale nie była taka błahostka. Młodzieniec mógł się w każdej chwili wywalić, zrobić sobie coś, paść bezwładnie i już nie wstać-... a pomoc? Kto miałby mu jej udzielić? Może ma gdzieś zapasowe wkręty albo coś do schłodzenia silnika czy procesora. Wtedy moglibyśmy porozmawiać o bohaterze "Zamajtkowanym Mechaniku".
Kolejne kroki przechodził już w ślad za nim. Nie dałby się więcej odsunąć. Co z tego, że najłatwiej by było zaciągnąć go siłą z powrotem do łóżka? Skoro tak bardzo chciał się wykazać, to proszę. Ale bez asekuranta się nie obejdzie. Zresztą, już i tak pokazał Haddickowi, jak kurewską ofiarą się teraz wydawał. W dodatku podrażnił jego nieszczęsne uszy rozbijaną szklanką. A żeby jeszcze dowalić - sam też mógł sobie coś zrobić.
- Mówiłem, żebyś się nie-... - zacisnął usta w wąską linijkę, gdy jego Pan znów niemalże zaliczył glebę. A tak właściwie, to teraz naprawdę zaliczył. Konfrontacja tyłek-ziemia została zakończona pomyślnie, z wielkim zwycięstwem dla choroby i gleby, przy czym Nathair raczej nie chciał z radością oddać honoru tryumfatorom. Za to Wymordowany chciał przywrócić go do udziału w walce. "Dość", wrzeszczały głosiki w jego umyśle, gdy sam złapał za szklankę i chwycił ją najpewniej, jak potrafił, nim odkręcił kran, by napełnić naczynie wodą. Rany. Szkoda tylko, że w tej chwili "pewny" uścisk oznaczał niesamowicie trzęsącą się dłoń, bo niemalże wylał połowę zawartości, nim dotarł do różowowłosego. Jednak w końcu uklęknął przy nim i chwycił delikatnie za żuchwę chłopaka, by spróbować unieść jego głowę. Geez, oby się nie udławił.
- Ej.
I ta chwila zawahania, kiedy doszedł do tego, że w sumie, nie powinien mu wciskać tej szklanki w rę-... jasny gwint, miał pomysł. I to taki pomysł pomysł. Choć w jego przypadku to wcale nie było nic dobrego. Jego kręgosłup mógł na tym ucierpieć. Jego płuca mogły na tym ucierpieć. On cały mógł na tym ucierpieć. Ale co go to obchodziło? W chwilach, kiedy coś jest przegrzane, najlepiej wrzucić to gdzieś pomiędzy kostki lodu. A że nie było w pobliżu lodówki z funkcją tworzenia takowych, to... najzwyczajniej w świecie odstawił szklankę z powrotem na blat, chwycił różowookiego za rękę i podciągnął do pionu, zmuszając go do oparcia się na nim.
I jakaż do była przyjemna wyprawa, kiedy to siłą wciągnął go sobie częściowo na plecy, zaczął wędrować w kierunku łazienki, a nawet nucił coś pod nos-... a nie, to były tylko stęknięcia bólu. Tak to bywało, kiedy ciągnęło się kogoś cięższego od siebie, a w dodatku nieco bezwładnego. Mimo to, dawał z siebie kompletnie wszystko, targając Nathaira za sobą i na sobie, powolutku zbliżając się z nim do łazienki, trzymając w ramionach najmocniej, jak tylko potrafił. Wanna. Wanna, biczez. Była ona jedyną rzeczą, o jakiej teraz myślał, kiedy spoglądał na chłopaczynę. Gwoli ścisłości, wciąż trzymał go w "żelaznym" uścisku, kiedy już dotarł na wspomniane wcześniej miejsce i odkręcił kran, z którego zaczęła płynąć chłodna, pobudzająca do życia woda. I nawet nie czekał, aż napełni zbiornik do tego stopnia, do którego chciał - po prostu wepchał tam Anioła, nawet nie mając siły mu ponarzekać, jakie to miał grube dupsko, kiedy był chory.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Siedział jak ta pizda na ziemi, nie potrafiąc się ogarnąć. Objął palcami jednej ręki drobne, rozdygotane ramię i skulił się bardziej, wyglądając teraz niczym drżąca, żałosna kulka. Przesunął nieco zamglonym spojrzeniem po twarzy blondyna, kiedy ten przykucnął ze szklanką wody. Zabandażowana dłoń niepewnie chwyciła naczynie i przysunął do swoich warg, by napić się choć odrobinę. Gdyby Kyle nie pomógł mu w utrzymaniu szklanki, z pewnością ta bardzo szybko dołączyłaby do swojej poprzedniczki, roztrzaskując się na deskach. A tak Nathair mógł wziąć kilka zbawiennych łyków, choć całą resztą wylał na siebie.
Chłodna woda przyniosła chwilową ulgę dla rozpalonych wargo raz gardła, szybko jednak po chłodzie nie było nawet wspomnienia, dlatego też anioł złapał za ramię chłopaka, niemo proszą o jeszcze więcej. Ale nie miał otrzymać wody. Przynajmniej nie teraz.
Postawiony do pionu i na drżące nogi, momentalnie opadł swoim ciałem na ramiona blondyna, szukając w nim oparcia, by nie runąć na podłogę. Niczym szmaciana lalka dał się prowadzić przed siebie, choć kompletnie przestawał ogarniać rzeczywistość. Wszystko przed jego oczami skakało i tańczyło, a w uszach huczało. Zdawało się, że jego serce lada moment albo się zatrzyma i wysiądzie wykończone żarem ciała i szybkością bicia, albo wyskoczy z jego klatki piersiowej i pomnie gdzieś przed siebie, aż wreszcie umrze.
Nathair czuł jak z każdym kolejnym krokiem było mu coraz słabiej i niedobrze. Kręciło się w głowie i to była tylko kwestia czasu, jak opadnie bezwładnie na ziemie. I w sumie tylko i wyłącznie zależało od Kyle gdzie to zrobi. Czy na podłodze kuchni, salonu czy też przedpokoju. Ale jakimś cudem udało się mniejszemu wymordowanemu zaciągnąć rozpalone zwłoki anioła. Łazienka. Chyba, bo Nathair już nie rejestrował.
Wpadnięcie, a raczej wrzucenie do wanny nie było aż tak bolesne, choć z jego gardła wydobył się nieprzyjemny syk, gdy przycisnął swoim ciałem złamaną rękę do jednej ze ścianek wanny. Ale nawet to w tym momencie nie było aż tak znaczące.
Warknął gardłowo, kiedy rozgrzana skóra zetknęła się z lodowatą wodą. Szok momentalnie wyzwolił w nim dodatkowe pokłady energii, które pozwoliły mu na gwałtownym szarpnięciu się, w celu wyswobodzenia. Anioł nawet na drobną chwilę nie pomyślał, że to dla jego dobra. Zamiast tego, nie wiedząc się dzieje, zaczął rzucać się jak poparzone zwierzę, za wszelką cenę próbujące uciec ze swojej pułapki, w tym przypadku wanny. Wierzgał, szarpał się a nawet drapał. W pewnym momencie zamachnął się tak mocno, że jego łokieć spotkał się ze szczęką Kyla. Całe szczęście, że uderzenie nie było jakoś szczególnie mocne i zapewne zakończy się na jedynie zwykłym siniaku. Mimo to wciąż nie przestawał rozpaczliwie walczyć. Czuł, jak nasiąknięte lodowatą wodą ubrania przylegają do jego ciała, niczym tysiące małych igiełek wbijających się w jego skórę i wywołujące nieprzyjemne skurcze. Nie potrafił ustabilizować rozszalałego oddechu, a rozszerzone oczy w panice szukały drogi ucieczki.
- Czemu mi to robisz? Zostaw mnie. Przestań! – wyrzucił z siebie kłapiąc zębami od drżenia, niemal płaczącym I żałosnym tonem. Czuł, jak w kącikach zbierają się łzy bezsilności, strachu oraz zdezorientowania. Opadając w końcu z sił, skulił się do pozycji embrionalnej w wannie, zaciskając powieki z całej siły, w głowie powtarzając sobie, żeby wreszcie to ustało. Żeby się skończyło.


Czas trwania gorączki: 3/5
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Mógł tak po prostu podsunąć jego twarz pod kran i odkręcić wodę, żeby pił, ile mu się tylko podobało. Zapewne co to wredniejsze i mniej uczynne osoby pokusiłyby się o takie rozwiązanie sytuacji. Och, czemu Haddick musiał być inny? Wtedy mógłby go ot, tak sobie posadzić i pójść w pizdu, żeby się chłopak sam sobą zaopiekował. A zamiast tego...
Ja nie mogę, jak on się na mnie uwalaaa...
...właśnie to. Jasne, Nathair nie był jakiś szczególnie ciężki - wręcz przeciwnie, należał do osób szczuplutkich i lekkich, a różnica w ich wadze sięgała minimum. Mimo to, nadal był trochę większy od blondwłosego, przez co niewygodnie było go w ogóle ze sobą targać. Ale czego się nie robi dla przyja-... no, Pana. Powiedzmy, że przyjacielem był na pół etatu. Niestety, to nadal nie uprzyjemniało im podróży, która zdawała ciągnąć się cholernymi latami.
A kiedy już dotarli, to oczywiście znowu COŚ musiało pójść nie tak. This is fucking awesome. Szczególnie, że te powarkiwania brzmiały trochę, jak sygnały ostrzegawcze ze strony różowookiego, właśnie ochlapywanego za pośrednictwem napełnianej wanny, rur przewodzących wodę i inicjatywy małego Wymordowanego. Chyba nie za bardzo odpowiadał mu taki treatment, ale - no hej! - młody chciał mu pomóc, a nie zabić poprzez kilkukrotne przebicie mu klaty długopisem. Dzięki temu zbicie gorączki powinno być tak jakby... prostsze? I jak Heather mu się odwdzięczył? No jak? NO JAK? Szamocząc się! Jeszcze tylko tego brakowało. Jasne, próbował go jakoś utrzymać sztywno, żeby tylko nie przydarzył mu się jakiś okropny wypadek i nie poturbował się jeszcze bardziej. Chciał zawołać, żeby uspokoił te owsiki w tyłku i zachowywał się, jak przystało na grzecznego Aniołka, ale nie mógł mu się dziwić. Przecież nie rozumiał niczego z tego, co się działo. Poza tym, z ustami tuż przy jego uchu, mół tylko przysporzyć mu jeszcze większych dolegliwości głowy, a kolejnego łokcia w ryj by już nie przeżył.
Zaraz, jaki łokieć w ryj?
No właśnie. Zatoczył się w tył, kiedy tylko dostał w żuchwę, a w uszach usłyszał tylko głośne "chrup!", zwiastujące małą kolizję. Jednak kiedy poruszył nią kilkukrotnie, okazało się, że wszystko było w porządku. Szkoda tylko, że tępy ból już zajął swoje należne miejsce. Za to Kajl, zamiast się wściec, był bardziej oszołomiony, nawet, jeśli tylko przez krótką chwilę. Nie minął nawet moment, a i tak musiał przerzucić całą swoją uwagę z własnej kontuzji na osóbkę, która właśnie dała głos.
- Ciiiiiii. - Odparował tylko, kucając przed nim, czy może raczej przed wanną, nim wreszcie chwycił go za ramiona i podciągnął nieco, chcąc zmusić go do porządnego siadu prostego. - Próbuję Ci tu pomóc, więc mógłbyś chociaż trochę współpracować. - Mruknął w końcu. "Poznajesz mnie w ogóle?", zdawał się pytać spojrzeniem swoich zielonych ślepi, zaraz znów zaciskając palce na jego ramionach, znów utrzymując go w sztywnej pozycji. Miał nadzieję, że tyle wystarczy, żeby Nathair pojął, że teraz nie wolno mu się ruszać, i-... nabrał nieco wody w dłonie, by następnie oblać nią jego sylwetkę. Bez niepotrzebnej inwazyjności, powoli, małymi-... dawkami? Nazwijmy to tak. W dodatku bez ustanku, jakby to naprawdę miało mu pomóc zbić tę gorączkę. A czy to miało coś dać, to nawet i ja nie wiem, bo się nie znam. Tak bardzo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeszcze przez chwilę próbował się bronić przed zimną wodą, jak i prze dotykiem blondyna, jednakże brak sił skutecznie usadził go w miejscu na tyłku. W efekcie końcowym podciągnął jedynie kolana pod siebie i objął jedną, zdrową ręką, niesamowicie drżąc i szczękając zębami o siebie z zimna. Niby rozpoznawał Kyla, ale też nie do końca kontaktował, że to on. Błędny wzrok utkwił w jakimś martwym punkcie przed sobą, jakby to właśnie on był najciekawszą rzeczą w łazience i mógł w jakiś tajemniczy sposób uchronić go prze tymi „torturami”.
I choć jego ciało reagowało cichymi spazmami dreszczy na każde polanie woda, siedział już w miarę „grzecznie”, więc chłopak nie musiał martwić się o swoja szczękę i że oberwie w nią drugi raz z łokcia czy też  innej części ciała anioła. Nathair nie wiedział ile siedział w wannie, stracił rachubę czasu. Może w rzeczywistości trwało to zaledwie parę minut, ale dla niego ciągnęło się to niemal w nieubłaganą nieskończoność. A w duchu modlił się, by wreszcie to wszystko się skończyło.
Trzeba jednak przyznać, że drastyczna metoda obniżania temperatury ciała poskutkowała. Co prawa ciężko było ocenić w tym stanie o ile stopni ciało różowowłosego ochłodziło się, jednakże sam Nathair odczuł wyraźną różnicę. Nie paliło już go tak w gardle i nie miał wrażenia, że jego narządy wewnętrzne płonęły żywym ogniem, który trawił wszystko od środka. Chłopak odetchnął cicho przez nos, zaciskając mocniej zabandażowane palce prawej dłoni w mokrą skórę nogi, uchylając powieki, które w pewnym momencie. Przechylił nieco głowę w bok i spojrzał nieco zamglonym i otępiałym wzrokiem na blondyna.
- Kyle, dość. – wychrypiał zmęczonym, wciąż drżącym głosem. Plus tego był taki, że… rozpoznał wymordowanego. Czyli jego świadomość powoli zaczynała stawać się coraz bardziej ostrzejsza, a umysł trzeźwiał. Przynajmniej nie sfajczył sobie do końca mózgu.
- Wyciągnij mnie. – polecił krótko, przekręcając się w wannie i wyciągnął rękę w stronę chłopaka, samemu próbując wydostać się z wanny pełnej lodowatej wody. Domyślał się, że wyciągnięcie jego zwłok będzie nie lada wyzwaniem dla nieco niższego chłopaka, ale starał się jak mógł, by mu to ułatwić. W końcu gdy sobie poradził, od razu opatulił się podanym przez niego ręcznikiem i wsparty na ramieniu drobnego wymordowanego, powoli ruszył w stronę salonu, zostawiając za sobą mokre ślady.
- Na górze w  moim pokoju jest szafa. Przynieść mi jakieś spodnie I bluzę na przebranie, dobrze? – zapytał cicho, kiedy wreszcie posadził swój tyłek na kanapie, przyciskając jeszcze mocniej do siebie ręcznik, wciąż drżąc jak pierdolona osika.
- I z kuchni szklankę wody oraz z prawej szafki nad zlewem koszyk, gdzie są różne leki. – dodał po chwili zastanowienia, nim Kyle zniknął mu z pola widzenia. Nie wiedział co mu było, ale stawiał na jakieś zapalenie. A kiedy chłopak wyszedł z salonu, Nathair rozsunął materiał ręcznik i podniósł mokrą koszulkę, by przyjrzeć się zaszytym ranom na ciele. Nie, nie było żadnego znaku, żeby wdało się zakażenie czy coś w tym stylu. Czyli jego teoria właśnie legła w gruzach. Czyli jakiś wirus?

Czas trwania gorączki: 4/5

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

"Kyle, dość."
Momentalnie zesztywniał, jakby ktoś siłą próbował go odciągnąć od jego pana, co mimo wszystko brzmiało jak najbardziej prawdziwie. W końcu miał jeszcze TROCHĘ zdrowego rozsądku, który czasami pełnił rolę tego, który to trzymał go na smyczy. Tak więc przerwał wykonywaną czynność w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.
- No dobrze, dobrze-... lepiej Ci chociaż? - Odparł z niemrawym uśmiechem będącym próbą pokrzepienia młodzieńca, jak i również rozluźnienia całej sytuacji. To już chyba któryś z kolei dzisiaj, co? Zawsze taki był - cholernym błaznem. No i co z tego? Teraz to było potrzebne, nawet w momencie, w którym chwycił za dłoń różowowłosego i podciągnął go leciutko do pionu. Jak najsubtelniej, bez jakiejś gwałtowności. Przecież inaczej nie byłoby zbyt kolorowo, prawda? I nawet, jeśli widział, że ten radził sobie już w miarę przyzwoicie (a już na pewno o wiele lepiej, niż kiedy był żywym trupem), to i tak starał się jak najbardziej go odciążyć, byleby tylko znowu się nie przemęczył. Blondynek obejmował go nieco nieporadnie w pasie, powolutku wyprowadzając z łazienki, wzrokiem jedynie doszukując się sofy, jaka to miała za chwilę zastąpić go w roli "osobistego podtrzymywacza panicza Heathera".
Ale kiedy już puścił chłopaka, poczuł, jakby nagle stał się niepotrzebny. Może i dlatego, że wciąż nie dotarło do niego kolejne polecenie, jakie otrzymał. Chociaż - polecenie? Bardziej brzmiało to, jak prośba. Słodka, cichutka prośba o pomoc, która - choć drobna - miała teraz tak wielkie znaczenie. Pewnie dlatego w reakcji na to wszystko, Haddick uśmiechnął się szeroko i bez wahania pobiegł w kierunku przejścia na górę. Po drodze zdążył wpaść na dwie ściany i jedną parę drzwi, a także pośliznął się chyba ładnych osiem razy (choć tylko jeden skończył się lądowaniem na zadku, to progres!), a kiedy już dotarł do zwyczajowego miejsca, w którym to Nathair napawał się wypoczynkiem, nie mógł się przez chwilę odnaleźć. Oczywiście wiedział już, co gdzie się znajdowało - przecież nie był żółtodziobem w służbie Aniołowi. Mimo to-... jakoś wszystko mu się zamroczyło w tym pośpiechu i zanim stwierdził, że to takie z nogawkami to jednak spodnie, minęło kilka krótkich chwil. Uspokoił wtedy niecierpliwy móżdżek, a następnie ruszył w nieco wolniejszym już tempie na dół, i tak zeskakując z ostatnich stopni schodów.
Bo to były schody, prawda?
I już, już zwrócił się w kierunku, z którego dopiero co wyruszał, oznaczając go sobie na cel, kiedy to-... no właśnie, jak mógł zapomnieć? Kuchnia była jego następnym przystankiem. I to wcale nie tak, że prawie wdepnął w tamtą rozdeptaną szklankę, kiedy nalewał wody do jej następczyni. To wcale nie tak, że zamiast to uprzątnąć, nieporadnie przesunął szkło podeszwą, wmiatając je nogą w kąt. Potem się tym zajmie. A, no i jeszcze ten koszyk. To wcale nie tak, że prawie wyleciał mu z rąk tuż przed samym różowookim, kiedy do niego wracał.
To wcale nie tak.
A gdy odstawił każdy przedmiot na należyte mu miejsce (i nie, nie podał Nathairowi szklanki; z prostej przyczyny, którą zaraz poznamy), chwycił za brzeg koszulki swojego towarzysza i zlustrował go spojrzeniem swoich ślepi barwy zgnilizny morskiej.
- Ramiona w górę. Pomogę Ci~.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mruknął coś niewyraźnego pod nosem na pytanie, czy mu lepiej. Czy było mu lepiej? Oczywiście, że nie. Czuł się jak gówno w betoniarce, zmielone dwadzieścia razy i podpalane z każdej możliwej strony. Ale przynajmniej kontaktował i zaczynał nieco odżywać. Przycisnął do siebie najmocniej jak tylko potrafił sprawną rękę i przymknął na moment powieki, czekając, aż chłopak wrócił. A Kyle dość mocno się ociągał. Albo to dla Nathaira czas zaczął się nieubłagalnie dłużyć. W końcu kroki… albo to nie były kroki? Tylko odgłos jego własnego serca, które waliło mocno i nierówno? Nie wiedział, pogubił się. Przestał również szacować upływający czas. Uchylił powieki dopiero w chwili, kiedy miał pewność, że wymordowany zjawił się przed nim. Obrzucił go sceptycznym spojrzeniem i prychnął pod nosem, unosząc jedną, prawą rękę ku górze.
- Uważaj, druga jest złamana. – mruknął zachrypniętym głosem, pozwalając młodszemu chłopakowi pomóc w rozebraniu go do samej bielizny. Co prawda do najłatwiejszych zadań to z pewnością nie należało, ale koniec końców udało im się przebrać Nathaira w suche spodnie dresowe i podkoszulek.
Podciągnął nogi pod siebie i wyciągnął prawą rękę w stronę chłopaka, sugestywnie wskazując na koszyk z lekami, które chomikował już od jakiegoś czasu. Albo podwędził Ourellowi. W każdym razie kiedy pudełko znalazło się już w jego zasięgu, zaczął w nim wielkie poszukiwania czegoś na przeziębienie. Owszem, nie miał pojęcia co się dzieje, ale musiał zacząć działać. A swoje objawy wziął bardziej na chłopski rozum. W końcu nie posiadał jakiegokolwiek wykształcenia medycznego. Chyba bardziej zaszkodzić sobie sam nie mógł. Chyba.
Znalazłszy to, co szukał, zabrał szklankę od Kyla i wciąż drżącą dłonią, przysunął do swoich ust, by wypić wszystko duszkiem, czując przyjemne, zimne uczucie rozpływające się po jego ciele. Na drobną chwilę wręcz ułudną, na twarzy anioła zagościło rozanielenie, jednakże dość szybko zostało wypędzone przez zmęczenie, które zawitało na obliczu Nathaira.
- Powinienem Ci podziękować. – dodał po chwili, kiedy skończył już pić. W sumie prawda była taka, że gdyby nie blondyn to Nathair zapewne do tej pory leżałby na kanapie i dogorywał.
- Co prawda twoja metoda na zbicie gorączki była dość… specyficzna, jednakże zaczynam odczuwać różnicę. Już tak nie pali. Dziękuję. – spojrzał chłopakowi w oczy wyrażając w ten sposób swoją wdzięczność. Odstawił szklankę na bok i westchnął cicho, przechylając się i opadając bokiem na kanapę. Prawą ręką wyśledził na czuja koc i naciągnął go na swoje wciąż rozdygotane ciało.
- Muszę się przespać. – mruknął cicho, kulając się bardziej w sobie, sprawiając wrażenie jeszcze mniejszego i szczuplejszego, niż zazwyczaj był.
- Nie będę Cię zatrzymywać. Możesz wracać do siebie, robi się późno i ciemno. – odparł coraz bardziej sennym głosem. Przez chwilę walczył z ociężałymi powiekami, aż te wreszcie się zamknęły a chłopaka bardzo szybko porwały do siebie szpony Morfeusza. Nawet nie wiedział, kiedy na powrót stracił połączenie z rzeczywistością. Aczkolwiek jego stan zdawał się z każdą kolejną chwilą poprawiać coraz bardziej, choć rumieńce gorączki z twarzy wciąż nie znikały, lecz dreszcze coraz bardziej ustępowały. Aż wreszcie jego oddech unormował się.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Tu będzie super post, jak skończą mi się zaliczenia. Czyli tak jakoś po dyplomie. D:
z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze powiedziawszy, to nie spodziewał się, że Lentaros postanowi zanieść go do domu. Dosłownie. Nim z ust anioła zdążyło paść jakiekolwiek słowo, ten już nie dotykał stopami ziemi. Różowe spojrzenie pełne sennego gniewu spiorunowało androida, jakby chciał tylko tym sposobem nakazać mu postawienie go na ziemię. Przecież dałby radę samemu doturlać się do swojego domu… chyba. Zresztą, już nie chodziło tylko i wyłącznie o brak samodzielności, ale o cholerną dumę. Bo to już był chyba z czwarty raz przez ostatnie dwa, może trzy miesiące, kiedy ktoś niósł go na rękach w taki sposób. Wnet powinien sobie wpisać w profesję „pieprzona księżniczka”. Syknął coś pod nosem i szarpnął się, chcąc wyswobodzić, jednakże ostatki energii w ekspresowym tempie opuściły jego ciało, a on sam poczuł się jak zwiotczały balon.
- Tylko nie przyzwyczajaj się zbytnio. – wycedził przez zęby warkliwym tonem. - To wyjątkowa sytuacja. – dodał burkliwie, w końcu odwracając spojrzenie, którym powiódł gdzieś przed siebie. Musiał ZNOWU przełknąć swoją dumę i pozwolić sobie pomóc. Jak on tego nienawidził. Ale senność wygrała.
- Prosto, cały czas. W połowie ścieżki przez las będzie rozwidlenie. Tam skręcisz w lewo i dalej prosto. Przy kolejnym skręcie znowu w lewo. To jakaś godzina, może więcej drogi od tego miejsca. – wytłumaczył nieco spokojniejszym, choć wciąż dość urażonym głosem.
Kiedy tylko ruszyli, głowa anioła mimowolnie opadła i oparła się o ramię androida, by chwilę później jego oddech ustabilizował się, kiedy chłopak pogrążył się w głębokim i mocnym śnie. I praktycznie przez cała drogę spał, od czasu do czasu mrucząc coś pod nosem albo przesuwając ręką po boku, gdzie zaczynał się drapać. Pogoda dopisywała, a w powietrzu dało się czuć, że nadchodzi wiosna. Coraz więcej zwierząt wyściubiało swoje nosy z nor oraz kryjówek. W lesie, przez który podróżowali zwierzęta wyjątkowo ufnie podchodziły Lentarosa. Jakby w ogóle nie bały się inny istot. Tu sarna przebiegła z młodym, tam jakiś borsuk wygrzebywał owoce i robaki ze ściółki czy wiewiórka przeskakująca z gałęzi na gałąź, tuż nad głową androida. Dookoła panowała idealna cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków czy odgłosami przyrody, gdy…
- ZOSTAW! – głośniejszy krzyk, który wyrwał się z gardła chłopaka spłoszył kilka ptaków, które trzepocząc skrzydłami w pospiechu wzbiły się w powietrze, pozostawiając po sobie parę piór. Nathair rozejrzał się półprzytomnym wzrokiem dookoła, najwyraźniej zupełnie nie ogarniając rzeczywistości i wciąż nie kontaktując.
- Co..? – mruknął cicho, przecierając oczy i ziewając szeroko. Dopiero teraz w jego głowie mechanizm myślenia zaczynał ruszać, gdy fakty sprzed godziny zaczynały do niego docierać.
- Daleko jeszcze? – zapytał ziewając, ale nie oczekiwał odpowiedzi, kiedy zza krzaków wyłonił się średniej wielkości dom. - O, to tu. Postaw mnie, Len. – zamachnął nogami, chcąc jak najszybciej dotknąć stopami stałego gruntu. Kiedy android w końcu go postawił, Nathair ruszył pospiesznie w stronę swojego domu, szczęśliwy, że w końcu dotarł na miejsce. I nie wyląduje gdzieś w pobliskim rowie śpiąc sobie w najlepsze.
Naparł na klamkę i pchnął drzwi, otwierając je i wchodząc do środka. W Edenie było o tyle dobrze, że anioły generalnie nie martwiły się potencjalnymi złodziejami, dlatego też większość z nich zostawiała swoje domostwa otwarte. Jasne, zdarzały się sporadyczne włamania, kiedy to jakiś Wymordowany dostawał się do Edenu, ale były to sytuacje tak rzadkie, że wręcz niegroźne. Ponadto dom Nathaira znajdował się praktycznie w lesie, więc to też było w swego rodzaju zabezpieczeniem. Shuya zręcznie wleciał nad ich głowami do środka i od razu zniknął w salonie, chcąc przysiąść na swoim małym drzewku, gdzie oddałby się drzemce. Sam Nathair od razu chciał skierować się na górę, jednakże zatrzymał się przy schodach, zrzucając z siebie kurtkę i zawieszając ją niedbale na poręczy. Ubranie i tak ześlizgnęło się i z cichym odgłosem spadło na podłogę, ale anioł kompletnie to zignorował.
- Tam masz salon I kanapę. Możesz się przespać… – bo android przecież potrzebują snu… - a tam kuchnię. Bierz co chcesz jak zgłodniejesz… – i jedzenia… - A tam łazienkę. Rób co chcesz, a ja idę spać. – mruknął cicho jeszcze raz szeroko ziewając, a następnie wdrapał się szybko po schodach i znikając z oczu Lentarosowi udał się do swojego pokoju. Tam zdążył jedynie zdjąć buty, bluzkę oraz zsunąć z siebie spodnie, by paść twarzą na łóżku i od razu pogrążając się w głębokim śnie.
Spał z dobre dwanaście godzin jak nie więcej. Ale obudził się wypoczęty. Dawno nie spał tak dobrze. I tak długo, a przecież Nathair i tak nie należał do rannych ptaszków. Sturlał się z łóżka i jeszcze nieco zaspany skierował się od razu do łazienki, chcąc się odświeżyć. Pamiętał, że miał gościa w domu, no, chyba, że Lentaros postanowił jednak opuścić jego dom, kiedy ten smacznie spał. Ale nie chciał schodzić na dół w takim stanie. Plus szybki prysznic skutecznie go orzeźwił. Założywszy ciepłe i wygodne dresy, mógł wreszcie zejść na dół i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o ciemnowłosym.
- Nie śpisz? Chociaż czekaj… wy chyba nie śpicie, prawda? – zapytał, kiedy wszedł do środka. To co, że Lentaros pewnie mówił mu o tym wczorajszego dnia. Wczoraj ledwo kontaktował. Dzisiaj mógł przyswajać informacje.
- Jadłeś coś? Znaczy… nie wiem. Piłeś? Cokolwiek? Jakoś się ładujesz? A może jak telefon, potrzebujesz do tego prądu? – uniósł brwi w pytającym geście i siadł na fotelu, zgarniając z koszyka na stole jedno z jabłek.
- Częstuj się. Jeżeli chcesz. – wskazał brodą na owoce, samemu wgryzając się w jedno z nich.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ej no, Arthura niósł na barku jak beczkę z piwem czy coś, różowowłosy nie powinien marudzić na wygodę w tej kwestii. Zawsze mógł skończyć podobnie jak tamten blondyn, przewieszony przez bark i niesiony jak dziewica na ofiarę Belphegorowi worek ziemniaków. Nie ma co marudzić.
Powinienem tu napisać jakiś długi opis tego, w jaki sposób android zareagował na piorunujące spojrzenie, i szarpnięcia ze strony anioła, ale mam na to jedno, krótkie stwierdzenie. Miał to gdzieś w tej chwili. Nie trzeba było geniusza by zobaczyć że po paru minutach chłopak by badał pierwiastkową budowę bruku po którym jeszcze niedawno szli.
- Nie będę, i też nie zamierzam o tym rozpowiadać. - Zapewnił chłopaka w odpowiedzi, widząc jego, cóż, dość sporą urazę. Ech, ta ludzka duma...
Z drugiej strony, on miał swoją własną, i była ona głównym powodem dla którego pożegnał najemników z kwitkiem. Huh, chociaż w tym są odrobinę podobni, zawsze jakiś punkt zaczepienia.
A więc, wracając do przełykania dum i pozwoleń...
A więc trasa zapisana. GPS Lena ułożył odpowiednie wektory kierunkowe, które mają się zmieniać przy odpowiednich warunkach i nadanym czasie.
- W porządku. Odpocznij teraz. - Krótkie skwitowanie tłumaczenia kierunków, po którym ruszył zgodnie z takowymi - dość prędko zauważając że ten nie walczył za mocno ze swoim snem, i pozwolił się mu pochłonąć. Nie zwracał za nadto uwagi na jego zachowania, tak długo jak się nie wyrywał za mocno, a otoczenie było obserwowane głównie pod kątem możliwego zagrożenia. Nie było go jednak, stąd też pozwalał sobie czasem na rozejrzenie się wokół. Rzadko bywał w tej okolicy, w Edenie, a szkoda. Miejsce to wygląda na dużo bezpieczniejsze, przyjemniejsze, czystsze i lepsze od Desperacji czy nawet M-3. Czuł się tu nawet jak obcy - w końcu maszyna stąpa po nieskalanym technologią lesie. To trochę...
Nienaturalne.
A co do nienaturalności - po dłuższym czasie kroczenia, ktoś postanowił zwrócić na siebie uwagę i odezwać się na tyle głośno, by było go można usłyszeć aż z kilometra, albo dalej. Nie zaciskał mocniej ramion na jego ciele, nie chciał wywołać reakcji spowodowanych sennym stanem, więc dalej szedł, jedynie spoglądając ku niemu. Nie odpowiadał, nawet w praktyce nie zdążył nic powiedzieć w wypadku ostatniego, logicznego pytania jak daleko jeszcze, bo już byli właściwie na miejscu...
Nie oponował przed poleceniem, i odstawił chłopaka na ziemię, splątując dłonie za plecami, ruszając spokojniejszym, miarowym krokiem za nim. Nie umknął jego uwadze fakt nadlatującego Shuyi, jaki zmieścił się nad nimi, pierwszy wlatując do domu. Dość ciekawe dla niego okazało się jednak to, że drzwi nie były zamknięte. Czyżby nie obawiali się włamań i kradzieży? Zaskakujące, ale biorąc pod uwagę że to ziemia ufnych i współczujących aniołów - coś w tym jest. Nadmierna ostrożność byłaby okazaniem braku zaufania wobec innych, a chyba nie mogli czegoś takiego zrobić... Mieli pomagać innym, nawet za cenę swojego życia. Chyba. Nie był w sumie pewien jak działają anioły, może później dopyta Nathaira w tej kwestii.
Przez chwilę zwrócił wzrok na donice z kwiatami, przy wchodzeniu do budynku. Hm...
Nie wyglądały najlepiej. Przydałby się jakiś ogrodnik lub... Coś w jego stylu.
Anyway, po wejściu do środka android zamkną drzwi za sobą, rozglądając się. Nie wiedzieć czemu, spodziewał się większego nieporządku po charakterze chłopaka, tymczasem mieszkanie wyglądało na zadbane. Nie licząc walających się tu i ówdzie ciuchów. To chyba jedyny, faktycznie widoczny minus.
Po rozejrzeniu się metodą radarową (czyt. obracanie się w miejscu) wrócił wzrokiem na różowowłosego, który najwidoczniej zbierał się już do snu. Przynajmniej tak to wyglądało.
- W porządku. - Huh, zrobił się nader konkretny, chyba w końcu zauważył fakt że nie ma po co się rozgadywać teraz, i tak to nic nie da.
Gdy więc chłopak znikną z widoku, a potem ucichły dźwięki krzątania się na piętrze, android został sam, i pewnie na dość długo. Hm... Jak tu odpowiednio zająć ten czas...
W pierwszej kolejności, skorzysta z propozycji łazienki. W końcu wbijał sobie głowę w piach przed chłopakiem, a i też sam fakt jego ciężaru tu nie był pomocny przy klęczeniu.
Hm, właśnie, co do ubrań i ogólnej czystości - ściągną buty, by nie brudzić podłogi, a potem skierował się do łazienki. Przy użyciu jakiejś szmatki którą zdołał znaleźć przetarł nieco spodnie na kolanach, a potem wcisną głowę do wanny, pod prysznic, zmywając spomiędzy włosów ziemię i ewentualną trawę lodowatą wodą. Nie miał zamiaru mu zużywać zapasów ciepłej wody, o ile takową miał. Dość szybko się zeszło, a że raczej się nie przeziębi, został z mokrymi włosami, nieco je jedynie przecierając połem swojego płaszcza (wbrew pozorom, był czystszy od butów). Niewiele więcej jak kilka minut to zajęło...
Hm, co dalej. Nie zamierzał naruszać jego prywatności na piętrze, stąd też zajął się jakimś ogarnieniem porozrzucanych ciuchów. Nie robił tego zbyt inwazyjnie - poprostu poskładał je i położył w pobliżu miejsc, gdzie wcześniej leżały, nie licząc kurtki, którą odwiesił w logiczne miejsce. Jakieś 10 minut ślamarzenia się. Hm, co dalej...
Skoro w sumie tu jest, nie powinien trzymać swojej broni przy sobie, raczej nie ma ku temu powodu... Dlatego też zdjął broń z pasa i oparł o ścianę, zostawiając sobie jedynie ostrze transformacji chwilowo. Jeszcze się nim zajmie.
Hm, broń...
Zwrócił swoje spojrzenie ku broni anioła. Widział ją już wcześniej, ale jedynie wiszącą na jego plecach, stąd też, skoro ma mu pomóc z nauką, musi się z nią zapoznać. Nie sądził by Nathair miał mu to za złe...
Stąd też podniósł jego katanę wraz z pochwą, a potem szybkim ruchem wyjął ją z takowej, przyglądając się ostrzu i sprawdzając jego "parametry" poprzez ostrożne ruchy i młynki. Nie zamierzał tu rozwalić domu znowu, tsh.
Hm...
Jest odrobinę cięższa od broni którą ma Lentaros, lecz pomaga to w wyprowadzaniu bardziej zdecydowanych ruchów i ciosów, podobną odrobinę jednak przeszkadza w wycofaniu swojego ruchu lub przed powrotem z zamachu. Hm. Skrył broń ponownie i odłożył na to samo miejsce, po czym, nie mając pomysłu co ze sobą zrobić, spoczął na kanapie, dobywając ostrza transformacji. Nie miał wcześniej okazji na dokładną analizę jego możliwości, więc to był dobry moment.
...
Różowooki zastał go właśnie obracającego między palcami połyskującym błękitem sztyletem. Zajmował się w tej chwili przeanalizowaniem faktu zmiany ciężaru broni przy zmiany jej "kategorii", gdy głos wytrącił go ze stanu skupienia. Mrukną nieco zamyślone "huh", spoglądając ku Nathairowi z lekko zbitym z tropu wyrazem twarzy. Szybko jednak powrócił do stanu logiki, chowając sztylet do pokrowca, jaki trzymał w drugiej dłoni. - Posiadamy stan hibernacji. Można to określić jako alternatywę waszego snu. Wy regenerujecie energię wtedy, my ją oszczędzamy. - Wyjaśnił w miarę obrazowo, nie będąc pewien czy anioł jest już bardziej przytomny niż wczoraj. Co prawda minęło bite 12 godzin od tamtej chwili gdy poszedł spać, ale mógł też być teraz niedobudzony, a to działało podobnie.
- Mogę się ładować przez podłączenie do źródła prądu, lecz posiadam samoregenerującą się baterię, która odbudowywuje zapasy prądu gdy nie wykonuje czynności wymagających dużego poboru mocy. Podziała jeszcze może kilka lat, a potem będę już musiał podłączać się. - Obserwował jak chłopak siada na fotelu, a na propozycję poczęstowania się pokręcił głową w ramach odmowy.
- Nie trawię ludzkiego jedzenia. Przy okazji - poskładałem nieco porozrzucaną odzież. Uhm, jeśli mogę spytać. - Zaczął, odkładając na ten moment lekko połyskujący sztylet na stół. Nie był chwilowo potrzebny mu w dłoni.
- Możesz mi opisać jak działa to wasze... Poczucie obowiązku, pomocy? Jestem przedmiotem, a mimo to mówiłeś że nie możesz pozwolić mi na zniszczenie siebie samego, choć niewiele się różnię od, powiedzmy, tego stołu. - Wskazał ruchem głowy wyżej wspomniany mebel. - Mówiłeś też że nie możecie zabijać zwierząt, chyba że jest to absolutnie konieczne. Mógłbyś mi to wyjaśnić? Rzadko miewałem okazję zadawania pytań aniołom. - Miał dodać "i jestem dość ciekawski", ale już sobie darował. Sam fakt pytania o to mówił raczej przez siebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 9 z 21 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 15 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach