Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 15 z 21 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16 ... 21  Next

Go down

Uniósł nieco ostrzegawczo kąciki ust, wyrażając tym samym swoje zdanie na temat całej sytuacji, jaka panowała w Edenie. Prawda była taka, że jeszcze przed wybrykami Metatrona anielskie miejsce było jałowe i senne. Owszem, jakieś pojedyncze jednostki coś tam działały, ale większość skrzydlatych miało wywalone na to, co dzieje się poza granicami ich ukochanego Edenu. Ten stan bezczynności trwał od wielu, wielu lat. A potem popadł ze skrajności w skrajność, urządzając sobie głupie łapanki.
Albo wielu odejdzie. – spojrzał przelotnie na mężczyznę. Musiał przyznać, że był moment kiedy sam zaczął rozważać taką ewentualność. Skoro jego bracia z taką łatwością przylepili mu łatkę zdrajcy, posiłkując się tak idiotycznymi pobudkami jak plotki przeszłości, to co będzie za rok? Dwa lata? Dziesięć? Pokręcił lekko głową odganiając kotłującą się burze niepotrzebnych myśli, ponownie wbijając uważne, choć nadal nieco senne i zmęczone spojrzenie w Lava.
Wiesz, że w Desperacji krążą plotki, że my, aniołowie, jesteśmy jedynie wymysłem jakiegoś szalonego człowieka? – zapytał z cieniem rozbawienia.
Że ponoć nie jesteśmy żadnymi niebiańskimi wysłannikami, tylko kolejnym odłamem wymordowanych. Stąd nasze moce i skrzydła. Jesteśmy „mutantami”, tak samo jak inni. – zamilkł na dłużące się chwile, które wlokły mozolnie, niebezpiecznie.
Ale ty nie jesteś jak ja. – dodał po chwili, a w jego głos wdarła się powaga otulona nutą chłodu. – Ty GO widziałeś. Albo czułeś. Jesteś jednym z pierwszych, jednym z nielicznych, którzy zostali przy życiu. Ty wiesz jak było naprawdę. Jesteś prawdziwy. Nie okłamałbyś mnie. Nie ty. Dlatego… – zmrużył delikatnie oczy. Był młody, wystawiony każdego dnia na przeróżne pokusy i pożądania. Wielokrotne przyłapywał się na wahaniach wiary, kiedy jego szczenięcy umysł był atakowany z zewnątrz słowami i kłamstwami, które próbowały wedrzeć się do jego głowy jak trucizna, przeklęty i niebezpieczny wirus. I być może Nathair koniec końców uwierzyłby. W końcu był tak bardzo podatny na manipulację. Ale znajomość z Lavem skutecznie go przed tym chroniła. Ufał mu. Był praktycznie jedyną osobą w całym jego dotychczasowym życiu, której tak mocno wierzył. Był nie tylko jego mentorem i wzorem do naśladowania, - Hej, hej, kim chcesz zostać jak dorośniesz? Strażakiem? – Nie, Laviahem., ale też poniekąd przyjacielem. Jedynym. I skoro Lav twierdził, że kiedyś istniał Bóg, to tak musiało być.
Osądzasz się zbyt surowo. – odparł nagle, nie dokończając poprzedniej myśli. – Najwidoczniej miałeś powód, żeby nie ingerować. Każdy popełnia błędy, a żadna istota nie jest krystalicznie czysta i idealna, Lav. Ważne, żeby umieć zrozumieć je i się do nich przyznać. – uniósł brwi nieco wyżej, choć te i tak zniknęły pod przydługawą, postrzępioną grzywką. – Anioły potrzebują kogoś, na kim mogą polegać. Silnego lidera. I nadal uważam, że to ty się na to nadajesz. Wiem, że byłbyś w stanie powstrzymać ewentualnie podobne incydenty. Anioły cię szanują i słuchają. Może nawet bardziej niż Metatrona. Gdybyś tylko był wtedy…
Przyglądał się w milczeniu, jak anioł siada na skraju łóżka, mimo wszystko zadowolony, że Lav ostatecznie nie zdecydował odwrócić się i wyjść w takim stanie. Nawet jak twierdził, że nic mu nie jest, te kila minut odpoczynku mogą okazać się zbawienne. Po co bezsensownie się frasować? Nathair poruszył się nieco bardziej ożywiony, kiedy padła propozycja odnośnie obiadu. W jego jasnych oczach pojawił się niekontrolowany błysk ekscytacji.
Mogę sobie wybrać co chcę? Cokolwiek? Tak? – zapytał, na moment przypominając światu, że wciąż pozostawał dzieckiem, pisklęciem w tej całej machinie zwanej życiem. – W takim razie poproszę o naleśniki. Robisz je naaaajlepsze. Nawet Nathaniel nie mógł ci dorównać. Szkoda, że o tej porze roku nie ma truskawek. Ale i tak. Naleśniki. Oczywiście zjesz ze mną, prawda? – wbił w niego spojrzenie, które głośno krzyczało, że nie zamierza tak łatwo odpuścić, skoro mężczyzna pofatygował się i tutaj zajrzał. Wreszcie.
Ale najpierw opowiedz mi. – poprosił cicho, podnosząc się do siadu I przysuwając bliżej, nie chcąc stracić jakiegokolwiek słowa. – Jak to było kiedyś? Kiedy był Bóg. Kiedy anioły były niematerialne. Jak wyglądał świat i życie? I jaki był Bóg? Jesteś od początku świata. Jak sobie poradziłeś, gdy już otrzymałeś cielesną powłokę? – zapytał, po raz pierwszy w życiu odważając się wejść bezczelnie butami w jego życie. Do tej pory wystrzegał się tego jak ognia ale ciekawość była tak mocna, że powoli wyżerała go od środka. Chciał wiedzieć. Po prostu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Powinien poczuć się choć trochę zaniepokojony wizjami, które nasuwał mu Nathair. Być może rzeczywiście gdzieś w głębi czuł niepokój, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że za wszelkie błędy trzeba było zapłacić. Ceny były wyższe lub niższe w zależności od wagi przewinień. To nie był odpowiedni czas, by zamartwiać się, co będzie. Myślenie o przyszłości potrafiło skutecznie związać ręce komuś, kto się nad nią zastanawiał.
Oczywiście. Nie można im mieć za złe tych wszystkich wątpliwości. To naturalna kolej rzeczy. Nie wszystkie anioły tego chciały, a niektóre z nich postawiono przed trudnym wyborem. ― Nie musiał dodawać, że Heather był jednym z tych, którym nakazano wybierać pomiędzy braćmi, a podopiecznym, którego miał chronić przez swoją anielską więź, której nie dało się pozbyć w tak łatwy sposób.
„Wiesz, że w Desperacji krążą plotki, że my, aniołowie...”
Tym razem nie spuścił z niego uważnego spojrzenia, jakby był ciekaw tego, co mówią o nich w tamtych stronach. Plotki miały w sobie coś ciekawego. Pozwalały dowiedzieć się, co o danej sprawie sądzili inni, nawet jeśli było w tym dużo stereotypowego bełkotu i zwyczajnej niewiedzy, wynikającej z nieznajomości czegoś lub kogoś. Białowłosy pokiwał nieznacznie głową, jakby nie czuł się urażony tymi opiniami. Właściwie wydawał się rozważać, czy może faktycznie tkwiło w nich jakieś ziarenko prawdy. Może wszyscy dookoła mieli urojenia? Może Bóg rzeczywiście nie istniał? Może też byli tylko mutantami, którzy przez długi czas doświadczali grupowego snu o Raju?
Hm ― wyrwało mu się, gdy w zamyśleniu potarł wierzch jednej dłoni palcami. ― Może tak właśnie było? ― ni to stwierdził, ni zapytał. Jednak w gruncie rzeczy wiedział, jak było naprawdę. Nigdy nie podważyłby istnienia Ojca, którego nieobecność dało się odczuć wyraźnie. Nie powiedział jednak już nic więcej, bo wiedział, że młodzieniec z pewnością nie zamierzał porzucać swojej wiary co do jego wcześniejszych słów i tego, że długowieczność Laviaha nie była zakłamana.
Nie uważał jednak, by przez to miał stać się wzorem do naśladowania.
Naprawdę jestem zaszczycony, że tak uważasz ― odparł spokojnie, pochylając nieznacznie głowę w geście szczerej wdzięczności. Zdawało się, że życie na tym świecie powinno zniszczyć niejednego, ale albinosowi nigdy nie zabrakło wręcz przesadnego taktu. ― To bardzo mądre słowa, chłopcze. Mam na myśli przyznawanie się do błędów. Ale jest też wiele innych szanowanych aniołów, które z pewnością poradzą sobie lepiej. Ostateczna decyzja i tak należy do społeczności skrzydlatych. Myślę, że dokonają właściwego wyboru co do tego, za kim pójdą i kogo posłuchają w kluczowych sprawach.
Stłumił westchnięcie, mając nadzieję, że różowowłosy w pełni zrozumie jego stanowisko. Nawet jeśli był znany i szanowany, nie oznaczało to, że był jedynym słusznym kandydatem, by zasiąść u szczytu władzy. Być może nieco przerażała go ta perspektywa. Może w tym leżał cały problem Metatrona? Zasmakował władzy w ludzkim ciele, a reszta... cóż, potoczyła się już swoim własnym torem.
Siedząc na łóżku, poprawił materiał za szerokiej bluzy i zerknął na jasnowłosego leżącego tuż obok. Zadziwiające, że wyglądali jak rówieśnicy, a mimo tego wiele zachowań sprawiało, że jednak dało się odczuć, kto z nich był tu młodszy.
„Mogę sobie wybrać co chcę? Cokolwiek?”
Oczywiście. Jeśli tylko niczego nie brakuje w twoim domu ― zaznaczył. Mimo wszystko przez całe życie nie nauczył się, jak zostać magikiem i móc wyczarowywać różne rzeczy i składniki znikąd. ― Jak mogę odmówić? Jednak nie wątpię, że Nathaniel radzi sobie z nimi świetnie. Swoją drogą, dawno go nie widziałem. Co u niego? ― spytał, jak zawsze interesując się niemalże każdym znanym mu aniołem. Prawdopodobnie nie było ani jednego z nich, którego imię jeszcze mu się nie przewinęło. ― Dobrze. Zjem trochę. Tylko powiedz mi, z czym mam je przygotować, skoro nie ma truskawek?
Właściwie po tych słowach był gotowy wstać, odczekać chwilę aż Nath wyrazi wszystkie swoje życzenia i oddalić się do kuchni na kilkanaście minut. Jego ciało drgnęło nieznacznie, mimo że jeszcze nie zdążyło odpocząć, ale kolejne słowa chłopaka od razu usadziły go z powrotem na miejscu.
Dużo by opowiadać, chłopcze ― stwierdził bez ogródek. W końcu miał za sobą niewiadomą ilość przeżytych lat, jednak gdy spojrzał na różowookiego wyglądało na to, że mimo wszystko zamierzał streszczać się tak bardzo, jak tylko było to możliwe. ― Świat zmieniał się na przestrzeni wszystkich lat. Na początku nie było niczego, a ludzie radzili sobie z siłami natury za pomocą własnych sił. Nie było maszyn, technologii i w zasadzie nasi podopieczni niewiele różnili się od zwierząt, które polowały lub szukały pożywienia w postaci jadalnych roślin. ― Zamilkł na chwilę i pokręcił nieznacznie głową. ― Tego pewnie dowiedziałeś się już podczas lekcji w szkole. Wybacz. Jeśli chodzi o nas, anioły, byliśmy bardziej obserwatorami. Niewidzialnymi duszami, które poruszały się po świecie, mając możliwość obserwowania rozwoju człowieka i innych stworzeń. Jak pewnie się domyślasz, nie odczuwaliśmy bólu fizycznego, jednak niektóre sytuacje sprawiały, że czuliśmy się źle i bezradnie. W gruncie rzeczy bez ciała nie można zdziałać za wiele. Istniały tylko rzadkie przypadki, w których potrafiliśmy nawiązać łączność ze światem ludzi, chroniąc ich przed złymi wyborami. Nazywali to „przeczuciem”, ale żadne z nas nie mogło mieć im za złe tej niewiedzy. Niektórzy faktycznie sądzili, że czuwają nad nimi anioły. Wiara w nie nie była przypadkowa – nawet jeśli sami nie doświadczyli objawienia, wierzyli, że informacje o ich poprzednikach były prawdziwe. To naprawdę miłe uczucie, gdy ktoś potrafi uwierzyć w twoje istnienie, nawet jeśli cię nie widzi i jest ci wdzięczny za samą obecność, mimo że nie może cię poczuć. ― Ledwo widoczny cień uśmiechu zabłąkał się na ustach zwierzchności, ale raz jeszcze zniknął wyjątkowo szybko. ― Bóg jest dla nas wszystkich taką niewidzialną siłą, która w pewnym momencie zgasła. Nie jestem w stanie dokładnie ci tego opisać, ale gdybyś był tam, na pewno od razu odczułbyś różnicę. Jednak nie sądzę, by Ojciec opuścił nas całkowicie. Może to próba jakiej podlegamy? Świat stopniowo ulegał zniszczeniu, mimo że był podarunkiem dla całej ludzkości, jednak nie sądzę, by zesłano nas tu bez powodu. Życie w cielesnej skorupie nie jest proste i może otrzymaliśmy ją po to, by doświadczyć tych trudności i lepiej zrozumieć drugą stronę? Może mamy też uświadomić im, że mimo wszystko da się żyć inaczej? ― Przechylił głowę na bok, poprawiając palcami jasne kosmyki. ― Wierz mi lub nie, ale przez cały czas uczę się radzić sobie z tym ciałem. Zdaję sobie sprawę, że jest niedoskonałe, że kiedyś może mnie zgubić, ale staram się w takich chwilach myśleć o czymś innym. Sądzę, że każdy ma swoje sposoby na to, by pogodzić się z nowym stanem rzeczy. Nie wiem, czy udzieliłem ci odpowiedzi na wszystkie pytania.
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Spuścił nieco wzrok, czując niewidzialną gulę w gardle, która nie potrafiła przepuścić przez siebie jakiegokolwiek słowa. Miał żal. Cholernie wielki żal do aniołów za to, co mu zrobiły. Za to, że tak brutalnie pogwałciły wszystkie zasady i świętości, jakie wbijano mu do głowy przez te wszystkie lata jego nauki w Edenie. Ba, nawet później, kiedy już zakończył swoją edukację, to ów wartości wciąż mu towarzyszyły. I wystarczył właściwie jeden dzień, kiedy zostały zbrukane. Drobne palce zacisnęły się tak mocno na materiale koca, którym był przykryty, że pobielały mu knykcie.
Wiesz… – zaczął cicho. I chociaż jego głos wyraźnie się łamał, to jednak daleki był od płaczu. Chyba już nie potrafił uronić łzy nad anielskim gatunkiem. Ani nad samym sobą.
Myślałem, że to już koniec. Naprawdę. – spojrzał gdzieś w bok, umyślnie uciekając wzrokiem od twarzy swojego rozmówcy.
Metatron dał mi wybór. Słyszałeś? Miałem zabić. Swojego własnego podopiecznego, żebym mógł oczyścić się grzechów, którymi splamiła mnie Desperacja. Pominę, z jaką łatwością okrzyknięto mnie zdrajcą tylko dlatego, że nie chciałem pozwolić im na skrzywdzenie Jaya. Ale jaki byłby ze mnie stróż, gdybym chcąc ratować swój tyłem go poświęcił? Mimo to, kiedy Metatron dał mi wybór, to nikt z zebranych, a było ich sporo, nie kiwnął nawet palcem, żeby jakkolwiek temu zapobiec. Nikt. Siedzieli tam i patrzyli. Czekali. Czekali aż na ich oczach pozbawię życia tego, którego poprzysięgłem chronić. Tego, z kim łączy mnie niewidzialna więź. Czekali. – blade wargi zacisnęły się w wąską linię, co nadało jego obliczu o wiele bardziej surowy wygląd, niż jego aparycja normalnie prezentowała.
Oczywiście nie zrobiłem tego. Ale podniosłem rękę na Jaya. Skrzywdziłem go. I mam wyrzuty sumienia. Tak samo mam wyrzuty sumienia, że uwolniłem bestię, która rozszarpała moich braci. Nie wiem, czy postąpiłem słusznie. Ta cała sytuacja była absurdalna. Z jednej strony miałem do wyboru zabicie podopiecznego, z drugiej…. Zabicie innych aniołów. Bo chcąc czy nie, ale uwalniając Ryana sprowadziłem na innych śmierć. Jestem winny rzezi, która powstała. Czy po tym wszystkim mam prawo nazywać się dalej aniołem, skoro zrobiłem coś tak niewybaczalnego? Może powinienem przebić swoje własne serce. Wtedy nie musiałbym wybierać między uczuciem przynależenia do rasy, a uczuciem powiązania z podopiecznym. Słyszałeś tę historię o Żydówce, która została pojmana przez niemieckich żołnierzy i zabrana do jednego z obozów koncentracyjnych? Jej też dali wybór. I broń z jedną kulą. Miała do wyboru, zabić albo swoją matkę, albo córkę. I wiesz kogo zabiła? – spojrzał na niego ulotnie. – Siebie. – prychnął cicho i odchylił się do tyłu, upadając na plecy i przycisnął przedramię zakrywając swoje oczy.
Gdyby któryś z nich wtedy zareagował, to być może moglibyśmy uniknąć tego wszystkiego. A teraz będę musiał do końca życia nosić to brzmienie bycia współwinnym śmierci tych wszystkich osób. – zagryzł wnętrze dolnej wargi, czując jak nieprzyjemny chłód rozlewa się po jego żołądku, powoli go trawi i wyniszcza. Być może dla kogoś wybór do podjęcia byłby oczywisty a jego konsekwencje pozostałyby ulotnym wspomnieniem, nic nie znaczącym, z każdą kolejną chwilą rozmazującym się, aż wreszcie ostatecznie zostałby wytarty. Ale Nathair był inny. I winna powoli go połykała, przeżuwała, trawiła i ostatecznie wypluwała.
Gdybyś tam był… nie dopuściłbyś do tego. Wiem o tym. Nastała męcząca cisza, a atmosfera diametralnie zagęściła się. W pokoju zaczęło być duszno i gorąco, jednocześnie wywołując niekontrolowane dreszcze na jego ciele. Skręcało go i zbierało mu się na wymioty. Jednakże nie w tym leżał problem, a w braku rozróżnia, czy to jego ciało fatycznie cierpiało, czy umysł.
Na całe szczęście, późniejsza rozmowa zdawała się wejść na o wiele lżejsze tematy, przez co i ciało młodocianego anioła ulegało stopniowemu rozluźnieniu. Nawet zabrał rękę, pod którą do tej pory ukrywał swoją twarz, pozwalając, by cień lekkiego uśmiechu wkradł się na nią.
Może i są inni aniołowie, którzy nadają się na tak ważną funkcję, ale osobiście aż tak ich nie znam. A po ostatnich wydarzeniach jesteś jedyną i ostatnią osobą, której ufam i której powierzyłbym w dłonie władzę nad całym Edenem, bo wiem, że wykorzystałbyś ją mądrze. – skomentował krótko, unosząc ciało na łokciach. – Głosowałbym na ciebie, jeśli zaistniałaby taka sytuacja. – dodał na jednym wydechu. Taka była prawda. Tylko jego widział na tym stanowisku, i nawet jeśli jego pole widzenia w tym zakresie był ograniczony, miał to głęboko w nosie. Tak jak samo jak innego ewentualnego kandydata. Nie zamierzał w najbliższej przyszłości mieszać się w sprawy aniołów. Potrzebował od nich spokoju i odpoczynku.
Na wspomnienie o jego dawnym opiekunie, kąciki ust wygięły się w niesmacznym grymasie, a na twarz padł nieokiełznany cień.
- Nie wiem. – stwierdził twardo, i gdyby nie opierał się łokciami o łóżko, z pewnością wzruszyłby ramionami, podkreślając tym samym swoje olewcze stanowisko. Już tak. - Od wielu miesięcy słuch o nim zaginął. Nit go nie widział, nikt nic nie wie. Jakby zapadł się pod ziemie. Przez pierwszy okres szukałem go jak ostatni kretyn. Próbowałem się dodzwonić, odwiedzałem go, ale z czasem zaniechałem. Jeśli ktoś nie chce zostać odnaleziony, to cokolwiek bym nie zrobił i tak mi się nie uda. Nie ma go. Odszedł. Może nie żyje, a może położył na nasz wszystkim wała i ma głęboko w dupie. – rzucił kwaśno. Ludzie, anioły, wymordowani. Oni wszyscy pojawiają się w życiu, a potem nagle znikają, bez słowa. Takie czyny powinny wpisywać się jako jeden z grzechów głównych.
Historia, jaką uraczył anioł Nathaira, była niczym przyjemnie chłodzący balsam. Słuchał jej narastającym zainteresowaniem, a jego, do tej pory osowiałe spojrzenie, wreszcie zaczęło nabierać blasku i ogników ekscytacji. Właściwie bardzo często pozwalał swojej wyobraźni cofnąć się i ustalać przeróżne historie, scenariusze, jak to wszystko dawniej wyglądało. Wielokrotnie marzył, żeby chociaż przez chwilę żyć w okresie, kiedy był Bóg. Chciał go poznać, poczuć jego obecność, mieć zapewnienie. Z czasem szczenięce marzenia zaczęły blaknąć, aż zostały jedynie kupką szarawej masy, o której chłopak wielokrotnie już zapominał. A Laviah na nowo rozkopał jego nigdy nieosiągalne marzenie.
- Tak. Chyba tak. – odpowiedział wreszcie, lekko kiwnąwszy głową. - Mimo wszystko brzmi naprawdę fajnie. A ty? Co robiłeś wtedy? Jaką pełniłeś funkcję w tamtych czasach?
Nie przeginasz z ciekawością?
Nie, jeszcze nie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ani na chwilę nie pozwolił, by Nathair odczuł, że traci jego uwagę. Intensywnie niebieskie oczy nieustannie skupiały się na twarzy chłopaka, nawet jeśli jego słowa sprawiały, że Laviah miał ochotę odwrócić wzrok. Poruszony temat był ciężki i niewątpliwie miał ciążyć na chłopaku jeszcze przez długi czas. Nikt nie spodziewał się, że sprawy posuną się aż tak daleko, a już na pewno żaden z aniołów nie przypuszczał, że zostanie nazwany zdrajcą, gdy postanowi spełnić swoją anielską powinność. Zdawało się, że w oczach białowłosego dało się dostrzec jakiś cień szczerego współczucia albo bólu, nawet jeśli samo oblicze się w nie nie ubrało. Kiwał nieznacznie głową w ponurym zamyśleniu, mając wrażenie, że sytuacja wymagała od niego znalezienie jakiegoś sensownego rozwiązania. Ułożył ręce na swoich kolanach, splatając ze sobą palce, powstrzymując się od jakichkolwiek nerwowych odruchów, gdy dochodził do wniosku, że na rany Heathera nie było żadnego lekarstwa poza czasem, ale i ten miał doprowadzić co najwyżej do ich zabliźnienia się, a nie całkowitego zapomnienia.
Słyszałem ― przyznał, gdy młodszy anioł zakończył swój wywód. ― Uważam, że absolutnie nikt nie powinien zostać zmuszany do działania w akcie desperacji. Wtedy każde rozwiązanie ma swoje złe strony i każde może pociągnąć za sobą jakieś nieprzyjemne konsekwencje. Naprawdę chciałbym ci jakoś wynagrodzić to, co przeszedłeś, a czego nie powinieneś doświadczyć ze strony naszych braci. Przepraszam cię w ich imieniu, ale zdaję sobie sprawę, że słowa niewiele zmienią ― odparł, opuszczając wzrok i nie kryjąc się z tym, że był skruszony zachowaniem skrzydlatych, ale jednocześnie – niczym dobry ojciec, kochający wszystkie swoje dzieci – był zdolny przyjąć każdą karę na siebie, jakby to po jego stronie leżała cała wina. Bo nie było go tam, nie przyczynił się do tego, by cokolwiek zmienić. ― Nie chcę jednak, abyś od teraz żył, żywiąc urazę do wszystkich skrzydlatych. Wiem, że nie powinienem cię o to prosić, ale wiem, że po prostu na tę chwilę zatracili się i wybrali drogę, którą uważali za słuszną. Ty też postąpiłeś słusznie, wstawiając się za swoim podopiecznym, nawet jeśli oznaczało to późniejszą rzeź. Każdy z nich miał prawo się bronić i ratować swoje życie, które przecież jest największym darem od Boga. Wiem też, że nie jest łatwo wybierać pomiędzy dwoma solidnymi wartościami. ― Uniósł wreszcie spojrzenie na skrzydlatego. ― To również nie czas na myślenie o tym, co by było gdyby, chłopcze. Nie możesz być pewien, czy twoja śmierć wpłynęłaby na dalszy przebieg sądu. Może gdyby tak się stało, twój podopieczny już nigdy nie opuściłby tej sali? ― zagadnął, jednak zaraz pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu albo w prośbie zapomnienia, że w ogóle o to pytał. ― Nie zmienimy już tego, co się stało. Pozostaje nam zastanowić się nad tym, co zrobić, by było to już ostatnie takie zdarzenie, nawet jeśli grzęźniemy w ruinach naszych wartości.
Nie był najlepszym pocieszycielem, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Mógł jedynie dukać kolejne fakty i mieć nadzieję, że to cokolwiek zmieni. Miał też nadzieję na to, że nie wykazał się zbyt dużo poufałością w stosunku do młodzieńca, prosząc go, by po tym wszystkim był w stanie dostrzec jeszcze jakieś superlatywy. Przyjąłby siarczysty policzek za każdego anioła, który nie kiwnął palcem, przypatrując się temu widowisku, gdyby to mogło coś zmienić.
„Gdybyś tam był...”
Uniósł nieznacznie rękę w uciszającym geście, chociaż cisza wprosiła się sama. Nie chciał już myśleć o tym, co mógłby zmienić, a czego nie zmienił, jeśli w ogóle była taka możliwość. Nikt nie zakazywał mu, by spróbować, a jednak te niewykorzystane możliwości bolały go na swój specyficzny sposób. Raz jeszcze kiwnął głową, doskonale rozumiejąc, co drugi jasnowłosy chce mu przekazać, ale nadal twierdził, że przeceniał jego możliwości i popełniał duży błąd, traktując go jak swojego rodzaju autorytet.
Zachęcam cię jednak, abyś w wolnym czasie zapoznał się też z innymi aniołami. Być może któryś z nich naprawdę ci zaimponuje. Mogę poręczyć, że wielu z nich to znakomite osobistości i wspaniali przyjaciele ― jego ton brzmiał zbyt oficjalnie, jak na wzmiankę o osobach, z które traktowało się, jak kompanów i osoby, z którymi spędzało się wolny czas. Zaraz jednak przechylił lekko głowę na bok, przyswajając informację o Nathanielu. Dało się zauważyć, że wieść o zaginięciu anioła wywołała w nim jakieś poruszenie. Rzadko zdarzało się, by bardziej wiekowi skrzydlaci nagle ginęli. Prawdopodobnie tylko ta myśl trzymała go w przekonaniu, że białowłosemu nic się nie stało. ― Być może miał coś ważnego do załatwienia albo postanowił odwiedzić skrzydlatych w innej części świata. Wątpię, by pozostawił cię samego sobie bez konkretnego powodu. Był jednym z rozsądniejszych z nas i na pewno nie odwrócił się od ciebie ― oświadczył, zaprzeczając jego słowom w ładniejszy sposób. Całe szczęście, że Lav nie był jednym z tych, którzy lubili robić innym wykłady na temat właściwego słownictwa. Chyba przez lata przywyknął do niewyparzonego języka Colina.
Właściwie miał wrażenie, że zanudzi różowowłosego historią świata. I tak streścił ją w pigułce, ale błysk w różowych tęczówkach chłopaka mówił sam za siebie. W duchu niebieskooki poczuł niemałą ulgę, widząc, jak entuzjazm powraca do znajomego mu chłopaka, a ta nagła zmiana nastawienia musiała pociągnąć za sobą kolejne pytania. Zwierzchność miała w sobie jednak na tyle dużo cierpliwości, by odpowiedzieć na każde z nich.
To z pewnością. Mam nadzieję, że Bóg jeszcze uraczy was swoim światłem. ― Przytaknął. ― Kiedyś również byłem stróżem, ale – jak już mówiłem – moja podopieczna nie mogła mnie zobaczyć ani ze mną porozmawiać ― odparł i podniósł się powoli z łóżka, czując, że jego siły częściowo wróciły. ― Chcesz przejść do kuchni czy poczekać aż skończę?
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Z Laviahem był ten problem, że momentami zachowywał się aż za nadto spokojnie. I kiedy prowadziło się z nim konwersację, człowiek nie był do końca pewien, czy jest słuchany i rozumiany, czy drugi anioł potakuje głową tylko i wyłącznie z grzeczności. I chociaż wielokrotnie próbował odkryć i rozwiązać tę misterną zagadkę, niejednokrotnie przyłapując się na tym, że po prostu siedzi i obserwuje go, to wciąż, przez te wszystkie lata, pozostawał w jego oczach posągiem. Przynajmniej w tej kwestii. Słysząc jego słowa, wciągnął gwałtownie powietrze do płuc i wyciągną rękę przed siebie, w geście, który oznaczał tylko jedno. Żeby przestał.
Nie. – powiedział, być może aż za ostro, niż by tego chciał. – Przestań. Nie chcę tego słuchać, Lav. Nie chcę przeprosin i twojego kajania. To nie ty zawiniłeś, przynajmniej nie bezpośrednio. Może w tym momencie mam zbyt prostolinijne myślenie, nie dopuszczając do siebie żadnych innych możliwości i prawdy, jaka może kryć się za tym wszystkim, ale tak jest mi łatwiej. To, co zrobiłem, te wszystkie konsekwencje, nikt tego nie zabierze ode mnie. Choćbym nie wiem jak bardzo chciał zrzucić to na twoje barki czy też innego, napotkanego anioła, nikt nie jest w stanie odebrać tego ode mnie. Będę musiał z tym żyć. W końcu pewnie się pozbieram, ale teraz… – spuścił wzrok na swoje nieco uniesione dłonie i uśmiechnął się smutno.
Teraz rany są zbyt głębokie i świeże. Cokolwiek nie powiesz, będę chował urazę do aniołów i Edenu. Ale jakby na to nie patrzeć, to mój dom. Być może z czasem im wszystkim wybaczę, ale w tym momencie jest to niewykonalne. Masz jednak rację. Nie zmienimy tego, co się wydarzyło. Przepraszam, ale nie chcę brać udziału w wydarzeniach edeńskich przez jakiś czas. Po prostu… nie. Czuję odrazę jak sobie o nich pomyślę. Jak przywołam w pamięci ich spojrzenia, twarze, robi mi się niedobrze. Muszę sam dojść do siebie, tu, w domowym zaciszu. – odetchnął przez nos, kładąc dłonie na powrót na łóżku i wbił spojrzenie w mężczyznę.
Dlatego jeżeli możesz szepnąć słówko tam na górze, będę wdzięczny. Dajcie mi czas. – prawda była taka, że Heather nie był w pełni przekonany, czy kiedykolwiek nastąpi ta magiczna chwila, i wybaczy wszystkim innym skrzydlatym. Na tę chwilę śmiało mógł powiedzieć, że żywi do nich tak silny uraz, że ten niebezpiecznie ocierał się o nienawiść, która boleśnie oplatała się dookoła jego serca i wypełnia swoją zgniłą żółcią. Być może taki stan pozostanie już na zawsze, a być może ulegnie zmianie. Sam skrzydlaty tego nie wiedział. Teraz chciał WRESZCIE skupić się tylko i wyłącznie na samym sobie.
Nathaniel zmienił się, odkąd jego nogi zaczęły chodzić po desperackiej ziemi, Lav. Myślę, że porzucił nas wszystkich. Mnie. Gdyby zginął, najpewniej ktoś wreszcie dowiedziałby się o tym. Jego kości zostałyby odnalezione, cokolwiek. A ja wewnętrznie czuję, że gdzieś tam, gdzieś daleko żyje. Nie wiem cym kierował się, kiedy odchodził, ale mam nadzieję, że sumienie porządnie daje mu w kość. – złośliwość zaskakująco łatwo prześlizgnęła się przez jego gardło, choć ostatnie słowa, że ma cierpieć zachował już da siebie, wiedząc, że Lav, nawet jeśli nic nie powie, to nie pochwala takiego zachowania i złożyczenia. No cóż, na niektóre cechy charaktery nawet traumatyczne wydarzenia nie są w stanie wpłynąć.
Przejdę się z tobą. Jak tyle będę leżał, to na dupie wyrosną mi jakieś wrzody. – charknął odrzucając na bok koc, którym był przykryty i powoli usiadł na krawędzi łóżka. Pierwsze sekundy, kiedy jego ciało wyprostowało się do pionu, były bolesne, że przez chwilę Colin miał wrażenie, iż lada moment przechyli się i wypieprzy. W ostatniej sekundzie złapał się ramienia drugiego anioła, łapiąc równowagę.
Nic mi nie jest, nic mi nie jest. – powtórzył pod nosem, bardziej do siebie niż Laviaha. Rany w większości przypadku były wyleczone, aczkolwiek jego ciało oraz choroba przy mecie skutecznie wyssała całą siłę i energię z jego ciała. Wciąż podtrzymując się mężczyzny, ruszył w stronę wyjścia.
Na samą myśl o twoich naleśnikach załącza mi się ssanie. – wymruczał, czując, jak kiszki w brzuchu zaczynają się ściskać. Jeszcze trochę, a będzie jadł naleśniki, a nie tylko żywił się nimi oczami wyobraźni.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie zamierzał na siłę wygłaszać swoich przekonań ani racji, które wcale nie musiały być prawdziwe. Nikt nie był nieomylny. Wystarczyło jednak, by Nathair niemo poprosił, żeby przestał, a Laviah nie wydał z siebie już ani jednego słowa, które miałoby tylko popsuć humor młodszemu aniołowi. Dostrzegł smutek na jego twarzy. Z tak niewielkiej odległości trudno było go przeoczyć i prawdopodobnie to złożyło się na wzmożoną chęć zachowania milczenia i wysłuchanie Heather'a do końca. W niebieskich oczach Zwierzchności nie dało się doszukać niczego poza cierpliwym zrozumieniem. Przeczuwał, że jego prośby na niewiele się zdadzą, ale samo branie pod uwagę wybaczenia aniołom w przyszłości w zupełności mu wystarczyło – w końcu nie każdy z nich był winny tego, co się stało.
Oczywiście, chłopcze ― zapewnił i kiwnął nieznacznie głową, przypieczętowując tę drobną obietnicę. ― Jestem pewien, że zrozumieją twoje położenie, tak jak większość z nich już zapewne zrozumiała, że Metatron podjął się działań w niesłusznej sprawie. Słyszałem, że znaleźli się ci, którzy stanęli po przeciwnej stronie. Wiesz jednak doskonale, że branie udziału w spotkaniach to indywidualna decyzja. Nikt nie powinien mieć ci za złe, że na jakiś czas odsuniesz się od spraw Edenu. Na pewno wspomnę o tym, jeśli ktoś będzie chciał znać twoje zdanie. Ale musisz teraz odpoczywać. Nie tylko fizycznie ― odparł, mimowolnie unosząc dłoń do swojej klatki piersiowej. Był to jednak krótki i wymowny gest, zanim ponownie ułożył ręce na swoich kolanach.
Nie chciał jednak wierzyć w słowa, które młodzieniec wypowiadał na temat Nathaniela. Białowłosy mimowolnie pokręcił głową, jakby z miejsca negował wszystkie możliwości, ale z drugiej strony nie był też na tyle blisko ze skrzydlatym, by móc poznać wszystkie jego idee i zamiary, którymi mógłby się kierować.
Czasami znacznie lepiej jest pozostawić przy sobie ten dobry obraz osoby, by nie życzyć jej źle. Być może cokolwiek teraz robi, jest szczęśliwszy. Nie możesz też zakładać, że zniknął na stałe i już nie wróci. Zaopiekował się tobą najlepiej, jak potrafił, gdy tego potrzebowałeś.
Coś podpowiadało mu, że na takie przekonania nie było mocnych, ale wolał wyrazić swoje zdanie niż pozwolić Colinowi na to, by nakręcał się na niechęć. Nie było nic gorszego od żywienia urazy, która oddalała od siebie innych, nawet jeśli do tej pory byli dla siebie rodziną. A nawet zwłaszcza wtedy.
W porządku. Pomogę ci ― rzucił, widząc, że Nath'owi nie jest łatwo z poruszaniem się. Niemalże od razu postanowił wcielić się w rolę podpórki, idąc krok w krok z chłopakiem, nawet jeśli czas drogi do kuchni znacznie się przez to wydłużył. Gdy znaleźli się już w pomieszczeniu, odsunął krzesło od stołu i posadził na nim drugiego jasnowłosego. ― Już dawno ich nie robiłem. Mam nadzieję, że ten wzmożony apetyt okaże się proroczy ― zaznaczył. Chociaż słowa brzmiały dość żartobliwie, na twarzy starszego anioła nie pojawił się nawet cień uśmiechu.
Młodzieniec podwinął rękawy i odwrócił się od Nathaira, by podejść do całego aneksu kuchennego. Z lekkim dystansem zaczął rozglądać się po szafkach – choć w końcu otrzymał pełne przyzwolenie na korzystanie z nich – by znaleźć wszystkie potrzebne mu składniki. Patelnia stuknęła o jeszcze nieuruchomiony piec, a miska do wymieszania masy uderzyła cicho o blat.
Może teraz ty chciałbyś o czymś opowiedzieć? Przed... ― zamilkł na chwilę, szukając odpowiedniego słowa ― tymi wszystkimi wydarzeniami nie widziałem cię w Edenie. Na pewno dużo się wydarzyło, prawda?
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Musnął opuszkami stojący na stole wazon, gdzie już od miesięcy nie było żadnych kwiatków. Właściwie nigdy nie przykuwał większej uwagi do wystroju swojego domu. Większość rzeczy miała swoje miejsce w momencie, kiedy jego mata za życia wszystko ustawiała. I pomimo lat, jakie minęło od jej śmierci, Nathair wielu rzeczy nawet nie tknął. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy, i chociaż padły pierwsze pytania, a w kuchni zaczął rozchodzić się już przyjemny zapach smażonego jedzenia, jasnowłosy nawet nie drgnął. Jakby w jego miejsce posadzono wypchaną sianem kukłę, anielską marionetkę, której sznurki ktoś przeciął. I kiedy zdawało się, że chłopak już w taki stanie pozostanie, odchylił się wreszcie i oparł o oparcie, kierując na sufit, gdzie dostrzegł małą pajęczynę z jej mieszkańcem, który dzielnie wykonywał swoją pajęczą robotę w wyłapywaniu irytujących much.
Wiesz… – zaczął cicho, niemal szeptem, choć było pewne, że jego rozmówca doskonale go słyszy. Ponownie zamilkł, do końca smakując i obracając słowa na języku, jakby do samego końca nie był przekonany czy powinien nimi splunąć, pozwolić, by wypadły spomiędzy jego warg i zaczęły żyć własnym życiem. Jasne, nie musiał martwić się o dyskrecję ze strony starszego anioła, ale słowa, które zostały już raz wypowiedziane, zwłaszcza te, które dotykały najgłębszych warstw umysły, serca i uczuć, zaczynały pęcznieć i rozrastać się. Czasami pękały i w końcu cichły, a czasami dalej i dalej się nadymały, przeistaczając w plotki. Nathair nie wiedział w którą stronę jego słowa się uniosą, ale wiedział, że zaczynał się dusić. Tonąć, zamknięty w klatce swojego własnego umysłu.
Chyba się zakochałem. W swoim podopiecznym. – wypuścił powoli powietrze z płuc, czując narastające pulsowanie gdzieś z tyłu głowy.
Nie wiem. Nie wiem czy to kwestia przywiązania. Ale to chyba to. Tak. Chyba na serio się zakochałem. – pomimo chaosu i otępienia w jego głowie, ton, jakim wypowiadał słowa, były zaskakująco spokojne. Jakby opowiadał jakąś nudną sytuację z poprzedniego dnia, albo prognozowałby pogodę na jutrzejszy dzień.
Znasz to uczucie, Lav? – może nie powinien aż tak głęboko drążyć, możliwe, że pozostawały pewne niewypowiedziane kwestie między nimi, choć przecież tak długo się znali. I przede wszystkim Nathair wiedział, że mimo ludzkiej powłoki z pakietem wszystkich możliwych pokus, Lav wystrzegał się ludzkich uczuć i odruchów. W tym całym swoim narzuconym z góry człowieczeństwie zachował naprawdę spory anielski pierwiastek.
W sumie ja też nie. Nigdy tego nie czułem. A kiedy zapytasz mnie dlaczego moje serce wybrało bestię w ludzkim ciele, potwora, który nie ma żadnych skrupułów, odpowiem ci, że nie wiem. Nawet nie wiem za co się w nim zakochałem. Przez cały ten czas dawał mi o wiele więcej powodów do nienawiści, niż przeciwnie. A mimo to… Chyba za nic. Za nic i za wszystko. A może to tylko zauroczenie? – może. Może to było jedynie szczeniackie zauroczenie, nic więcej. I z czasem zniknie, zostanie wygładzone, ot tak.
Dlatego tyle mnie nie było. Ciągle kursowałem Eden a Desperacja. Desperacko szukałem jego atencji. Albo po prostu możliwości znajdowania się blisko niego. Na jedno wychodzi. Ale teraz… – palce zacisnęły się nieco mocniej na blacie stołu. – Teraz chyba pobędę trochę w Edenie. Tak, to dobry pomysł. Taki mały urlop.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie zamierzał naciskać, dopytywać, nalegać ani samemu przerywać ciszy, która zapadła po tym, gdy zadał Nathairowi pytania. Liczył na to, że być może uda się coś z niego wyciągnąć, bo ten pobyt w kuchni nie przekładał się jedynie na siedzenie w ciszy, jedzenie i pożegnanie się zaraz po wspólnym obiedzie. Jednak najwidoczniej ten spokój był im pisany i jedynym, czemu mogli się przysłuchiwać w pewnym momencie był charakterystyczny stukot łyżki o miskę, gdy Laviah przygotowywał masę na naleśniki, przyglądając się, jak składniki stają się jednolitą masą, gotową do rozlania na patelni.
„Wiesz...”
Białowłosy zerknął za siebie przez ramię, dając tym samym sygnał, że go słucha. Chociaż wyglądało na to, że poza wydukaniem jednego słowa chłopak nie miał mu nic więcej do powiedzenia. Nic dziwnego, że anioł ponownie wrócił do poprzednich czynności i podszedł do piekarnika, wreszcie włączając piec, by nagrzać patelnię i rozpocząć drugą fazę przygotowywania tego szybkiego i niewymagającego posiłku. Miał nadzieję, że dobrze zapamiętał wszystkie proporcje, biorąc pod uwagę, że już od dawien dawna nikt nie prosił go o przygotowanie czegokolwiek do zjedzenia.
„Chyba się zakochałem. W swoim podopiecznym.”
Zatrzymał się z lekko przechyloną nad patelnią miską, kiedy jeszcze ani odrobina masy nie zdołała dotrzeć do samego brzegu i przelać się na rozgrzaną powierzchnię. Nie dało się ukryć, że było to dość niecodzienne wyznanie. I trzeba przyznać, że mimo wieku i doświadczeń, nie do końca wiedział, co powinien odpowiedzieć. Milczał więc, jakby czekał na to, co młodszy skrzydlaty jeszcze miał mu do powiedzenia, powracając przy tym do uprzedniej czynności. Gdy pierwsza porcja masy znalazła się na swoim miejscu, odłożył miskę na bok i odczekał chwilę zaraz obracając pierwszy placek na drugą stronę.
Niestety, chłopcze. Chyba nie mam odpowiednich kwalifikacji, by udzielać ci rad, skoro tego nie doświadczyłem ― odparł spokojnie, jednak z pewną nutą zawodu – rzecz jasna, zawodu samym sobą – zalewając przy tym patelnię kolejną porcją płynnego ciasta. Nie miał w zwyczaju kłamać, nawet jeśli prawda nie była zadowalająca, a takiego stanu rzeczy można się było po nim spodziewać.
Wiedział, że wiele aniołów nie pochwalało takiego stanu rzeczy. Że miłość mężczyzny do innego mężczyzny była niewłaściwa, traktowano ją jak grzech. On sam nie podzielał tego zdania, choć ktoś tak staroświecki powinien bronić przestarzałych prawd. Obserwując świat przez lata, zdążył się jednak przekonać, że istniała pewna reguła, z którą wielu nie mogło walczyć i którą Lav koniec końców uznał za niepodważalną.
Ale wiele razy słyszałem, że miłość nie wybiera. Może to dość powszechny frazes, jednak wydaje mi się, że jesteś w stanie pojąć jego znaczenie. W każdym razie nie uważam, żeby było to coś złego. ― Nie pomagasz, Laviah – upomniał go jakieś cichy głos podświadomości. Rozsmarował przygotowane nadzienie na placku i zawinął go w rulon. To samo zrobił z kilkoma innymi, na moment odrywając swoje myśli od rozmowy i jeszcze raz analizując wszystko, co różowowłosy mu powiedział. ― Przepraszam. Zapewne spodziewałeś się innej odpowiedzi. I rady.
Wreszcie odwrócił się przodem do chłopaka, wbijając w niego nieco przygaszone spojrzenie. Podszedł do stolika i ułożył talerz z jedzeniem naprzeciwko niego, samemu zajmując miejsce na jednym z wolnych krzeseł.
Ale najwidoczniej oboje wiemy tyle, co nic. Masz mnóstwo wątpliwości, chłopcze. Może powinieneś zadać sobie pytanie, czy naprawdę go kochasz, jeżeli z drugiej strony uważasz, że to jednak nie to. Jak jest? ― zadane pytanie było znacznie cichsze niż reszta wypowiedzi. Wiedział, że to, co robił mogło nie być właściwe, ale miał wrażenie, że w obecnej sytuacji tylko w ten sposób mógł rozwiać wszelkie wątpliwości Heather'a.

|| Użycie mocy prawdy: 1/3
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Nie był zaskoczony, że drugi anioł nie był w stanie mu pomóc. Prawda jest taka, że akurat w tych sprawach nikt nie jest w stanie pomóc. Nawet osoba, która uważała się za eksperta od spraw sercowych. Dlatego też nie miał nic za złego Laviahowi. Pokręcił delikatnie głową i uśmiechnął się nieco, rozjaśniając tym samym swoje ponure oblicze.
Nie przepraszaj. Nie masz za co. To ja powinienem przeprosić, że wypaliłem z tym tak nagle. Zapomnijmy o tym. – poprosił cicho, choć ton wypowiadanych słów nie przypominał w żadnym stopniu proszenia, a raczej coś, co zostało już podjęte. Ale najwidoczniej temat spraw sercowych Nathaira nie miał znaleźć końca. I chociaż jasnowłosy wyraźnie dał do zrozumienia, chciał końca, to tak naprawdę byłoby to wierutnym kłamstwem. Zagubienie i niemożność odnalezienie samego siebie w chaosie własnych ludzkich emocji, uczuć i pragnień było na tyle przytłaczające, że młodociany umysł powoli nie radził sobie z tym wszystkim i nie był w stanie tego unieść.
Spojrzał na podstawiony talerz i sięgnął po widelec, wbijając go brutalnie w pożywienie. Ale zamiast od razu przystąpić do spożywania, zaczął beznamiętnie dłubać nim, nie mogąc zdecydować się, czy ostatecznie jest głodny, czy też nie.
Hm? – uniósł spojrzenie znad talerza i wzruszył ramionami. – Nie wiem. – odparł szczerze. Choć odpowiedź wydawała się mało satysfakcjonująca, to jednak była prawdziwa. Bo Nathair sam nie wiedział czy to miłość, czy też nie. I czym właściwie ona jest.
Pierwszy raz tak się czuję. Jeżeli miłością nazywasz chęć przebywania w pobliżu tej jednej osoby, spędzania z nią czasu, nawet, jeżeli nie zamieni się ani jednego słowa, pragnienie zrobienia wszystkiego co w mocy, by go uszczęśliwić i bez zająknięcia być gotowym na oddanie siebie, wraz z godnością i życiem, to tak, kocham go. – bez większego wyrazu przyglądał się, jak truskawkowy dżem wypływa z naleśnika brudząc nieskazitelnie białe naczynie.
Są momenty, kiedy się go boję, ale paradoksalnie, w jego pobliżu czuję się bezpieczny. Uwielbiam obserwować jak zmienia się jego mimika. Jest skąpa, jakby w swym repertuarze miał tylko dwie maski. Niezadowolenie i zniesmaczenie. Ale jak przyjrzeć się bliżej i dłużej, to ma całą przeróżną paletę różnych barw swojej mimiki. Choć wciąż paleta pozostaje w szarych i zimnych odcieniach. Uwielbiam jak zawsze znajduje rozwiązanie i wydaje się, że zna odpowiedzi na wszystkie zagadki tego świata. Ale z nikim nimi się nie dzieli. Uwielbiam jego zapach. Czekolady, czasami ubarwiony dodatkowo o ziemię Desperacji, pot czy też deszcz. I choć jego dotyk parzy chłodem, to też go uwielbiam. Dłonie są o dziwo miękkie, i mimo, że potrafią zranić, to są momenty, kiedy pozornie wydają się zaskakująco delikatne. Lubię go obserwować w jego codziennych czynnościach. Jak czyta. Ostrzy broń. Patroszy królika. Czy po prostu leży. – usta wygięły się lekko, jakby Nathair właśnie przypomniał sobie coś niestrawnego, coś, co zalega w jego żołądku i za cholerę nie jest w stanie tego strawić.
Gdy go widzę, mam wrażenie, że w mojej klatce zamknięto żywe stworzenie, które teraz próbuje za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz. Drżę jak osika na wietrze, gdy, choćby przypadkiem, dotnie mnie. Czuję do siebie wstręt za to, ale wieczorami moje myśli uciekają do niego, do jego ciała leżącego obok mnie. Jeżeli to wszystko oznacza, że to jest właśnie miłość, to tak, kocham go. I cholernie się tego boję. – widelec wreszcie zatopił się w naleśniku, który Nathair podniósł i wsunął pomiędzy swoje usta. I choć stracił  wszelki apetyt, to jednocześnie jego żołądek zaciskał się coraz bardziej w zaciśniętą pięść. Dlatego też podjął spożywanie raczej z rozsądku, niż z potrzeby. No i jednak sam poprosił drugiego anioła o przygotowanie naleśników. Nie mógł ich odmówić. Już nie. Dlatego też pospiesznie jadł naleśniki, a kiedy talerz był pusty, przetarł wierzchem dłoni usta i podniósł się z krzesła.
Dziękuję za naleśniki. Najlepsze na świecie. Ale.. ale przepraszam, chyba muszę się położyć. - mruknął sennie, po czym pociągnął nogami w stronę salonu, by ułożyć się wygodnie na kanapie pod ciepłym kocem i usnąć.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Czasami dobrze jest wyrzucić z siebie coś, co nas dręczy ― odparł, sam też udowadniając mu, że nie było potrzeby przepraszania za chęć wygadania się. Laviah nie miał nic przeciwko robieniu za słuchacza. Właściwie czasem wydawało się, jakby myślał, że został do tego powołany, więc cierpliwie znosił wszystko, co inni mieli mu do powiedzenia, nawet jeśli musiał przyznać przed samym sobą, że nie zna rozwiązania.
Chwycił za jeden z naleśników i niechętnie wziął do ust pierwszy kęs, co dało się zauważyć, gdy mozolnie zaczął go przeżuwać. Dopiero, gdy kawałek w jego ustach stał się rozmieloną papką, a białowłosy miał pewność, że bez trudu przeciśnie się przez lekko ściśnięte gardło, przełknął pierwszą porcję, robiąc przerwę przed kolejną.
„Nie wiem.”
Anioł kiwnął nieznacznie głową, mając pewność, że ten fakt nie minął się z prawdą. Bo zwyczajnie nie mógł. Właściwie temat mógłby zostać uznany za zakończony, bo sam Lav nie miał już nic więcej do dodania i przez krótką chwilę sądził, że i Nathair nie będzie chciał dalej brnąć w ten nieco delikatny temat. Jednak tak się nie stało.
„Pierwszy raz tak się czuję.”
Uniósł dotychczas opuszczony na nadgryzionego naleśnika wzrok, ponownie skupiając go na twarzy chłopaka, jakby tylko dzięki temu nie mógł pominąć żadnych konkretnych informacji. Nie próbował się wtrącać, a w niebieskich tęczówkach zdawał się pojawić jakiś błysk zaciekawienia. Być może został wywołany tym, że szybko zdążył wywnioskować, że obiekt westchnień Heather'a nie był wzorem cnót. Nie zamierzał jednak kwestionować jego pozytywnych cech, ale wszelkie uczucia żywione do takiej osoby musiały przypominać pułapkę. Skrzydlaty tkwił w bezruchu, kompletnie zapominając o jedzeniu, jakby zasłuchał się w wyjątkowo ciekawy wykład. Sam nie wiedział, co powinien sądzić o wszystkich sprzecznościach, które targały młodym stróżem, ale postrzegał je jako piękne. Zapewne mógł tak twierdzić wyłącznie jako obserwator, bo w głowie Colina prawdopodobnie szalała istna burza, która niszczyła na swojej drodze wszystko.
Rozumiem ― rzucił na koniec, doskonale tuszując fakt, że w rzeczywistości ciężko było mu pojąć ogrom uczuć młodzieńca, których sam nigdy nie doświadczył. Prawdopodobnie był już zbyt stary, by być w stanie oddawać się tak młodzieńczym uniesieniom. ― Ma sporo szczęścia, że ktoś postrzega go w taki sposób. Jeszcze nigdy nie słyszałem, by ktoś tak otwarcie mówił o swoich uczuciach. ― Wierzył, że to dlatego, że były wstydliwe. Zdążył zauważyć, że i samemu Nath'owi nie było łatwo się do nich przyznać.
Odgryzł kolejny kawałek naleśnika, opuszczając wzrok na blat stołu. Już nic nie powiedział, towarzysząc chłopakowi w milczącym spożywaniu posiłku. Czas, który różowooki przeznaczył na skonsumowanie kilku naleśników, jemu wystarczył na zjedzenie jednego, który napełnił go wystarczająco, by poczuł nieprzyjemne ściskanie w żołądku.
Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc ― odparł, samemu wstając od stołu i zgarniając z niego pusty talerz. Wiedział, że nie musiał tego robić, ale Nathair musiał myśleć teraz wyłącznie o odpoczynku. Nawet głupie zmywanie było dla niego niejakim obciążeniem. ― Wyśpij się. ― Kiwnął głową, odprowadzając go spojrzeniem i podszedł do zlewu, by zabrać się za szorowanie talerza. Nawet nie spostrzegł się, że zajęło mu to dłużej niż było to konieczne, gdy przez jego głowę przemknął tabun natrętnych myśli.
Zakręcił wodę i odłożył talerz na bok, dodając go do reszty towarzystwa naczyń, które wcześniej ubrudził. Osuszył ręce i opuścił kuchnię, kierując się do wyjścia. Wychodząc, zaledwie zerknął na śpiącego na kanapie młodzieńca i bez słowa opuścił jego dom.

___z/t.
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

To była kwestia martwych sekund, by ujrzeć Grimshawa o pełni sił i w pełnej krasie. Nie zdziwiło to skrzydlatego w najmniejszym stopniu. Przez te parę lat zdążył przywyknąć, że wymordowany potrafił wylizać się z najgorszych ran w krótkim odcinku czasu. Jednakże nawet największy ignorant zauważyłby od razu, że ciało ciemnowłosego nie jest w pełni zdrowe. Zazwyczaj blada skóra wydawała się tym razem wręcz oślepiać jasnością, a wystające kości w niektórych miejscach przerażały. Nie jadł od wielu dni przemknęło przez umysł skrzydlatego. No cóż, takie jest życie na Desperacji, prawda? Raz lepiej, a raz… gorzej.
Ktoś modlił się o wstawiennictwo za mnie?
Uniósł głowę wyrwany z zamyśleń, nie mogąc powstrzymać krzywego uśmiechu, który wpełzł na jego usta.
Możliwe. – odparł cicho. Na resztę wypowiedzi Ryana, tym razem o dziwo, wybrał milczenie. Niektóre rzeczy lepiej, jak nie były wypowiedziane. Grimshaw nie miał najmniejszego pojęcia o prawie, jakie obowiązywało w Edenie ani o tym, jaki chaos i burdel wywołał Nathair swoim zbuntowaniem podczas sądu. Ani też o tym, że tak naprawdę ukaranie go za „zdradę” było jak najbardziej adekwatne, mimo, że wstawiał się i bronił swojego podopiecznego. Czyli spełniał cholerny obowiązek. Ale z jego winy zginęło mnóstwo niewinnych istot, i to nie mogła pozostawić po sobie echa. Wiedział, że Ryan nigdy tego nie zrozumie. Pochodzili z zupełnie innych światów, i nadmiar bagażu doświadczenia w tym wypadku nie miało ze sobą nic wspólnego. Dlatego też skrzydlaty wybrał milczenie w tej kwestii, bo w ich głowach narodziły się zupełnie sprzeczne zdania. Złapał za kaptur i naciągnął go na głowę, powoli odwracając się na pięcie, kierując przed siebie, wiedząc, że wymordowany będzie podążał jego śladami. Wyjątkowo na odwrót. To zawsze ty kroczyłeś za nim, wpatrując się w jego plecy, prawa? Jak się z tym czujesz?
Nijako. Ale nie bał się, że w każdej chwili drapieżnik rzuci się na jego plecy i rozedrze je na strzępy. Dziwne uczucie. Brak strachu, kiedy parę kroków za tobą kroczy kumulacja niebezpieczeństw tego świata. Gałązka cicho trzasnęła pod jego butem, kiedy nieznacznie przyspieszył zbaczając z ścieżki, wkraczając pomiędzy drzewa. Część rekompensaty? Wargi drgnęły wykrzywiając się w lekkim uśmiechu. Nic się nie zmienił.

Tak, jak mówił, mieszkał stosunkowo niedaleko. Dla anioła. W locie podróż zajęłaby mu może z dziesięć minut, ale tu, krocząc pomiędzy drzewami i zdradliwymi krzakami, droga wydłużyła się do prawie trzydziestu minut. Mimo to nie zdołali uciec przed ciężkim deszczem, który smagał ich skórę oraz przemaczając ubrania skrzydlatego. Nad głowami burzowe chmury rozpoczęły swój koncert ciskając błyskawicami na wiele stron świata. I kiedy chłopak wskoczył na drewniany ganek i pchnął drzwi do środka, woda skapywała z niego tak obficie, jakby przed momentem zanurzył się w jeziorze. Odwiązał rzemyki pod szyją, które przytrzymywały płaszcz i odwiesił go na poręczy schodów, wchodząc w głąb przedsionka.
Na prawo masz łazienkę. – powiedział krótko, przesuwając pobieżnie wzrokiem po jego ciele, które teraz nosiło znamiona błota I liści. – Wciąż powinna być jeszcze ciepła woda. Przyniosę ci coś do ubrania. – nie czekał na jego odpowiedź, ani też na to, aż Ryan zniknie za drewnianymi drzwiami łazienki. Schody skrzypiały, gdy przekraczał kolejny schodek, głośno krzycząc o swej długowieczności. Gdy znalazł się na górze, w swoim pokoju, pospiesznie zaczął się rozbierać, jednocześnie odsuwając szufladę jednej z komód, z której wyciągał po kolei ręczniki. Jednym zaczął się wycierać, drugą dłonią odpinając pasek przemoczonych spodni. Skóra momentalnie zaczęła drżeć i pokrywać się gęsią skórką, dlatego też ruchy anioła były wręcz błyskawiczne, kiedy nakładał na siebie wygodne, ciepłe i przede wszystkim suche ubrania.
Gdzieś w szafie, na jej dnie, wciąż miał ubrania po Nathanielu. Powinny wystarczyć Ryanowi, przynajmniej na tę chwilę. Zgarnął jeszcze z dwa ręczniki i powoli ruszył na dół, zabierając martwe króliki, o których w pośpiechu zapomniał. Nim skierował krotki do łazienki, najpierw odłożył zdobycz na blacie, odgarniając wolną dłonią Shuyę, który butnie zaskrzeczał zbudzony ze swojego snu.
No zaraz cię nakarmię. Daj spokój. – rzucił do ptaszyska, które złowrogo łypało na swojego właściciela. – Pod tym względem czasami mam wrażenie, że los obdarzył cię cząstką tego skurwiela, wiesz o tym? – warknął do ptaka i opuścił kuchnię w akompaniamencie jego wrzasków. Zatrzymawszy się przed drzwiami do łazienki, położył dłoń na klamce, ale w ostatniej chwili powstrzymał się przed wejściem. Wziął dwa głębsze wdechy i zapukał.
Wchodzę. A może tak zapytasz?
Drzwi skrzypnęły, kiedy wszedł do środka, unikając spojrzeń posyłanych w stronę wymordowanego, cicho stąpając po drewnianej podłodze. – Mam parę ubrań po Nathanielu. Powinny być dobre. A bielizna? Odłożył bluzę, koszulę i spodnie na jedną z szafek, a obok ubrań ułożył dwa czyste ręczniki.
Będę w kuchni jakbyś czegoś potrzebował. – dopiero teraz pozwolił sobie na obejrzenie I spojrzenie w stronę Ryana. Na jego usta cisnęło się wiele innych pytań i słów, ale te ostatecznie zostały przez niego przełknięte.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 15 z 21 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach