Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 18 z 21 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19, 20, 21  Next

Go down

Początkowo nie zmierzał mu odpowiadać. Nie czuł się w jakikolwiek sposób zobowiązany do tłumaczenia przed nim. Nie po tym wszystkim, co mu zrobił. Nie po tym, jak go traktował. Zresztą, nie byli pierdolonym małżeństwem, by Nathair spowiadał się przed nim ze wszystkich swoich grzechów, jakich się dopuścił, pomimo swojej przynależności do rzekomo świętej rasy. Zamierzał zignorować jego słowne zaczepki, przebrać się, wyjść i zrobić swoje.
Ale Ryan jak zawsze musiał mieć ostatnie słowo.
Nawet w tej kwestii, która w żaden sposób go nie dotyczyła.
Twarde spojrzenie ametystowych tęczówek utkwiło z wyraźnym, wręcz namacalnym niezadowoleniem w bladej twarzy wymordowanego, jakby tylko spojrzeniem mógł powiedzieć krótkie: nie dotykaj mnie. Wiedział, że to nie poskutkuje i nim ciemnowłosy zdążył zacisnąć uścisk, drobniejsza dłoń powędrowała wyżej i jej palce owinęły się dookoła chłodnego nadgarstka, napierając na niego, niemo warcząc, wręcz rozkazując, że nie życzy sobie takiego dotyku.
”Kim jesteś?”
Nie mógł powstrzymać się przed kpiącym prychnięciem na tak absurdalne pytanie. Co jak co, ale czegoś tak głupiego nie spodziewał się po swoim podopiecznym.
Ty tak na serio, Jay? – zapytał nieco charkliwym, I nieprzyjemnym dla ucha głosem. – Ja, to ja. To przecież oczywiste. Skąd takie głupie pytanie? – uniósł obie brwi ku górze w pytającym geście. Lewy kącik ust został lekko pociągnięty wyżej w mało rozbawionym uśmieszku, kiedy wpatrywał się głęboko w szare oczy wymordowanego.
Aaaach. Zaskoczony? – parsknął cicho – Skąd to zdziwienie? Chyba nie sądziłeś, że po tym wszystkim nadal będę skomlącym aniołkiem, który kuli pod siebie ogon za każdym razem, kiedy na niego spojrzysz, co, Jay? Chyba nie jesteś aż tak naiwny sądząc, że po tylu miesiącach nadal będę wił się pod twoim butem i znosił twoje upokorzenia i kpiny. – syknął, wreszcie mocniej szarpiąc dłonią wymordowanego i wyswobadzając się z jego żelaznego uścisku, choć nadal nie wypuścił jego nadgarstka. Przysunął się nieco bliżej i przechylił lekko głowę na bok, nie wyzbywając się tego samego, kpiącego uśmieszku.
A to, z kim I kiedy się pierdolę, nie powinno cię w ogóle interesować. Skoro ty nie chcesz mnie pierdolić, tak więc… – wpatrywał się w niego przez dłużące sekundy, aż wreszcie wypuścił jego dłoń ze swojego uścisku i odwrócił się do niego tyłem, opierając o kuchenny blat i wbijając spojrzenie w okno. Zaskakująco oddech stał się ciężki, a pulsowanie w skroniach nieznośne. Uniósł jedną dłoń i potarł swoją szczękę, gdzie nadal czuł pieczenie po, zapewne teraz czerwonych, śladach. Starał oddychać spokojnie, odsunąć od siebie irytację, która zaczęła toczyć się w jego żyłach. Zawsze tak było. Ilekroć próbował zachować dystans, ten dupek zawsze potrafił wyprowadzić go z równowagi. Zawsze. Ale już, spokojnie. Już jest dobrze. Wreszcie odwrócił głowę spoglądając przez ramię na wymordowanego, a w jego oczach czaił się marudny zawód.
Oczywiście, że się z nikim innym nie pierdoliłem, kretynie. Skąd ci przyszła taka niedorzeczność do głowy? – zapytał z wyrzutem, że Grimshawowi w ogóle coś tak absurdalnego mogło przyjść do głowy. Idiotyczne
Jesteś jedyną osobą, z którą kiedykolwiek to robiłem, Jay. To, że się do ciebie ostatnio tak lepię, to… – odwrócił głowę, czując, że lada moment uderzenie krwi i ciepła w twarz może go zdradzić. – … dlatego, że moje ciało tęskniło za twoim dotykiem. – wymamrotał pod nosem na tyle cicho, że wątpliwe, by wymordowany go dosłyszał.
I tyle. – wzruszył ramionami.
Czyżby?
Tak, czyżby.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ciemnowłosy nie byłby sobą, gdyby od tak uległ naporowi drobniejszej dłoni. W tym położeniu Heather bez trudu był w stanie wyczuć, jak mięśnie przedramienia napinają się, a chłód jego skóry sprawiał, że gdyby od początku nie zdawał sobie sprawy, na czym zacisnęła się jego ręka, mógłby pomylić jego nadgarstek z martwym przedmiotem. Zacięte, zniechęcone spojrzenie nie robiło wrażenia na Grimshawie, jedynie umniejszało powodzenie Nathaira na zwyciężenie tej walki. Tym razem jednak nie podjął próby wbicia palców mocniej w jego policzki – obecny uścisk był na tyle silny, że na pewno miał pozostawić po sobie widoczne, czerwone ślady. Był ostatnią osobą, którą obchodziło to, czy sobie tego życzył czy nie.
Już raz mu to powiedział – należał do niego.
Był tylko małą kukłą, której odczepiono jedną z linek, przez co nie funkcjonowała tak, jak powinna funkcjonować. Problem w tym, że powoli zaczynał wątpić, czy miał ochotę go naprawiać.
„Ja, to ja. To przecież oczywiste.”
Skoro tak miały się sprawy...
Rozluźnił palce w trakcie szarpaniny i odsunął rękę, drugą pocierając wcześniej trzymany przez Colina nadgarstek. Błędnym byłoby stwierdzenie, że Jay'a jakkolwiek to zabolało, tym sposobem zacierał pamięć po wcześniejszym dotyku, jakby po tych wszystkich słowach ten nie miał prawa zostawić żadnego piętna na ciele wymordowanego.
Nie ― odpowiedział lakonicznie. Odnosząc się i do zaskoczenia, i do pytania o to, czego się spodziewał, jednak pozostawił to już interpretacji własnej anioła. ― Nie, raczej nie sądziłem, że będziesz aż tak głupi, by nazwać mnie naiwnym, kiedy sam naiwnie sądzisz, że pozwolę ci ujadać i dopierdalać się do mnie na przemian. ― Podparł się rękami o blat, zamykając skrzydlatego w wyimaginowanej pułapce, gdy skorzystał z okazji, że ten odwrócił się do niego plecami. Zacisnął palce mocniej na drewnianym brzegu i paradoksalnie do wypowiedzianych słów, pochylił się nad uchem jasnowłosego, owiewając je chłodniejszym powietrzem, mogącym wywołać nieprzyjemne ciarki na rozpalonej skórze. Nie zamierzał posuwać się dalej niż było to konieczne. ― Skąd przyszło mi to do głowy? ― powtórzył jego pytanie, uświadamiając mu, że bynajmniej o nim nie zapomniał i zdawał sobie sprawę, że różowowłosy nadal mógł być ciekawy odpowiedzi. ― To oczywiste. Jeśli za wszelką cenę zapierasz się, że nie jesteś szmatą, nie zachowujesz się jak ona. Ale może nie miałem racji? ― Przesunął wzrokiem po profilu jasnowłosego, jeszcze bardziej naruszając jego przestrzeń osobistą, gdy klatką piersiową wręcz stykał się z jego plecami. ― Chyba nadal jesteś tym samym, niezdecydowanym aniołem. Z tą różnicą, że nie jesteś pewien, czy będzie ci lepiej, jeśli mnie znienawidzisz i spróbujesz pokazać, że nie mam nad tobą żadnej władzy, czy jeśli zerżnę cię na stole.
Po tych słowach wyprostował się, a w momencie, w którym wymordowany odsuwał się o krok, jego otwarta dłoń uderzyła o czoło młodzieńca, jakby Ryan właśnie próbował wbić mu to do głowy i na tym zakończyć wszystko, co miał mu do przekazania.  
Podobno się spieszysz.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mięśnie instynktownie spięły się, kiedy wyczuł za sobą wymordowanego, jakby w ten sposób mogły głośno zakomunikować skrzydlatemu niebezpieczeństwo, w jakim się znalazł. Nie wyrywał się jednak i nie protestował, być może gdzieś głęboko w podświadomości czerpiąc z tej iluzyjnej i fałszywej bliskości chorą przyjemność. Ciało już dawno zapomniało impulsu adrenaliny, który smagał jego skórę za każdym razem, gdy chłód układał się na niej, a jego masochistyczne pobudki chichotały w umyśle, ocierając się o niego i zachęcając do prowokacji.
Zdawało mu się, że na te krótkie chwile, kiedy zimne jak lód słowa padały z bladych ust ciemnowłosego, Heather zapomniał jak się oddycha, pozostawiając klatkę piersiową nieruchomą, w obawie o „spłoszenie” Grimshawa. Przymknął na moment powieki, a zastygłe mięśnie twarzy wreszcie zaczęły się nieco rozluźniać, gdy wręcz wymusił pociągnięcie kącików ust ku górze.
Jesteś niesprawiedliwy, Jay.
Wtedy dopiero odetchnął, nieświadomy zwróconej „wolności” i dystansu, ale uderzenie w czoło skutecznie szarpnęło nim na powierzchnię. Zaczął oddychać. Świat przestał wirować i rozpoczął swe normalne funkcjonowanie.
Znienawidzenie ciebie… – zaczął, kiedy powoli odwrócił się, choć biodrami nadal pozostawał wręcz przyciśnięty do blatu szafki. – Od pierwszego momentu, kiedy mnie wziąłeś w hotelu, próbowałem cię znienawidzić. W końcu poddałem się. Choć nie ukrywam, wtedy wszystko wydawałoby się o wiele łatwiejsze. Ale ostatecznie to nie był, i nie jest moim priorytetem. Ani celem. Ani tym bardziej czymś, co sprawi, że poczuję się dobrze. – uniósł obie dłonie nieco wyżej, by położyć je na chłodnym drewnie szafki.
Jednakże jedno nie wyklucza drugiego. – gdzieś u podstawy czaszki cichy głos przypominał mu, że się spieszy. Że zapewne czekają na niego. Że zamiast wdawać się w dyskusje z podopiecznym, już dawno powinien być przygotowany i zapieprzać na granicę. A mimo to stał tutaj, nie potrafiąc odlepić spojrzenia od nieruchomych oczu Grimshawa.
Wiem czego chcę. I wiem, że będzie mi lepiej i dobrze kiedy mnie zerżniesz na stole, podłodze, ścianie czy gdziekolwiek indziej. Już tego nie neguję. Ani ja, ani tym bardziej moje ciało, które reaguje na ciebie jakbyś był cholernym magnesem. Ale… – zamilkł na chwilę, starając się przełknąć dziwną, ale też cholernie nieprzyjemną gulę, która powstała w jego gardle. – Wiem, że nie będzie mi dobrze, kiedy będziesz mnie upokarzał i mieszał z błotem. Możliwe, że wynika to z moich moralnych barier oraz strachu. Albo tego, co pozostało z moralności, w końcu jestem aniołem, jakby na to nie spojrzeć. Tego nie wiem. Wiem jednak, że nigdy cię nie zdradziłem i z nikim innym się nie pieprzyłem. Ale, jak już powiedziałem, wiem czego chcę. I wydaje mi się, że już ci kiedyś to powiedziałem. – przymknął na moment oczy, a kiedy na powrót je uchylił, przesunął stopą w bok, by wyminąć wymordowanego. Jednakże zatrzymał się stojąc z jego boku.
Chcę, żebyś mnie złamał, Jay.

* "broke me" brzmi o wiele lepiej... >c
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Świadomość bycia obiektem pożądania dawała mu jako taką przewagę nad Heather'em. Nawet skrywana słabość koniec końców musiała ujrzeć światło dzienne. Nic dziwnego, że tak łatwo przychodziło mu patrzenie na chłopaka z góry, nawet gdy tak otwarcie dzielił się z nim tym, co na ogół ludzie próbowali ukryć. Mimo tego Grimshaw słuchał go uważnie, spojrzeniem nakładając na niego jakiś niewidzialny ciężar, jakby nawet teraz sprawdzał, czy Nathair w którymś momencie się złamie i uzna, że nie warto ciągnąć dalej tego tematu.
Wiem czego chcę.”
Z perspektywy ich wspólnie spędzonego czasu nie brzmiało to aż tak wiarygodnie. Zdawało się nawet, że ciemna brew wymordowanego drgnęła lekko, jakby za moment miała pociągnąć za sobą znaczący wyraz, nawet jeśli Jay nie zamierzał wcinać mu się w słowa. Ten jeden raz można było uznać, że był zaciekawiony wnioskami, do których doszedł skrzydlaty, nawet jeśli gdzieś po drodze założył ręce na klatce piersiowej, jakby z niecierpliwością wyczekiwał końca monologu. Jedynie on sam zdawał sobie sprawę z faktu, że był to zaledwie bezwarunkowy odruch.
„Chcę, żebyś mnie złamał, Jay.”
Odważne słowa, jak na zagubionego dzieciaka.
Musisz się jeszcze wiele nauczyć o łamaniu ― odpowiedział mrukliwie, zerkając na niego kątem oka. Gdzieś po drodze raz jeszcze zaplątał się w swoich słowach, ale naprowadzenie go na to w oczywisty sposób byłoby zbyt proste. Nie zamierzał jednak ani potwierdzać, ani zaprzeczać temu, że był skłonny to zrobić – prawdopodobnie opętany był też całkowicie pewien, że był już na dobrej drodze ku temu. Wystarczył sam fakt, że jego mały anioł sam się o to prosił, zapominając jednak, że złamani cierpliwie znosili upokorzenia.
Założone wcześniej ramiona, opadły luźno wzdłuż boków Rottweilera, gdy niespiesznie ruszył w stronę drzwi, wyprzedzając przy tym skrzydlatego, jakby to właśnie do niego miało należeć ostatnie słowo. Przyszła najwyższa pora na to, by przynajmniej na ten czas ich drogi się rozeszły.
Stare zawiasy drzwi wyjściowych zaskrzypiały, dając do zrozumienia gospodarzowi, że jego gość nie zamierzał zostać już ani chwili dłużej. Zanim jednak do uszu Colina dotarł charakterystyczny szczęk zamka, był w stanie wychwycić niezbyt głośne „Następnym razem”, zakończone już niezrozumiałym zlepkiem pomruków.
Wreszcie w jego domu zapanowała zupełna cisza.

___z/t [+ Nathair, I guess].
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zawoalowane migotanie błyskawic raz po raz rozwidniało skupisko wysokich drzew, które ginęły w mroku. Ciemność pochłaniała każdą cześć Edenu, wręcz pożerając i delektując się najmniejszym fragmentem zielonych ogrodów. Ze wschodu dął zimny wiatr. Czuć go było na skórze, która w reakcji z chłodem serwowała lodowaty dreszcz przebiegający po plecach. Jeszcze nie padało. Błyskawice znajdowały się kilkadziesiąt mili od zerodowanego brzegu przy który zatrzymał się Tyrell. Noc była zimna. Zbyt zimna jak na tę porę roku.
  Chłopak wyprostował się. Dłonie miał mokre od wody, w której przemywał twarz. Krystaliczna, lodowata strużka spływała mu z czoła i policzków, chowając się za kołnierzem czarnej, ciepłej bluzy.
Teraz prosto, a później — za pięć mil — kieruj się na północ. Jest tam suchy ląd nad kanionem i koniec drogi. Wystawiasz jedną nogę poza krawędź, a twoje życie…
Czas leci, kiedy się dobrze bawisz, hm?
  Tyrell podniósł głowę i wymierzył harde spojrzenie w kierunku lasu. Sękate, stare gałęzie, które pamiętał nawet teraz — teraz kiedy umysł stał się czystszy. Wiatr nadal smagał mu twarz. Pojedyncze wilgotne pasma tańczyły mu przy twarzy.
Czas leci, kiedy udajesz, że się dobrze bawisz. Czas leci, kiedy udajesz, że rozumiesz ludzi, znów odezwał się głos w jego głowie.
  Patrząc w ledwie widoczną granicę oddzielająca polanę od lasu, zdawało mu się, że widzi pomiędzy sztywnymi gałęziami biegnącą chudą postać. Jej różowe włosy powiewały lekko na wietrze, a uśmiechnięta twarz promieniała blaskiem, tak silnym, że nawet ciemność nie potrafiła jej osłonić. Ale wtedy się to stało. Mrok. Radość szybko zgasła, jakby noc wydała się zbyt silna w tym starciu. Pojawiły się kolejne postacie.  Poczuł uścisk w sercu, tak nieprzyjemny i mdlący, że z trudem złapał oddech. Znał doskonalone ciąg dalszy tej historii odgrywającej się na jego oczach. To jak oglądanie starego filmu, którego koniec przeżywałeś już tysiąc razy. Azel trzymał w dłoni kij. Uderzał nim w otwartą dłoń szczerząc się tryumfalnie. Erick (zjawa miała jego twarz) złapał różowowłosego chłopaka od tyłu, umiejętnie wykręcając mu dłonie i zaciskając w żelazne kleszcze. Drugą ręką uderzył w jego plecy, każąc jasnowłosemu pochylić się w przód.
  Czarnowłosy wpiął sztywne palce w swoje włosy i zacisnął je ciągnąć za kosmyki. Pochylił łeb i zamknął oczy. Chwilę potem jego dłonie docisnęły się do oczu, tworząc pierwsze gwiazdki, a potem kurtynę jaskrawej czerwieni. Białe ścięgna na wyraźne zaznaczonej linii szczęki stały się wyraźniejsze. Wargi odsłonił zaciśnięte kurczowo zęby. Poczuł, że znów dopadają go demony przeszłości. Łapią sztywnymi palcami za kostki i drapią martwymi paznokciami. Krew zapulsowała mu w skroni.
  — Zamknij się. Skąd się wziąłeś w mojej głowie?!
Na świecie są dwa rodzaje osobowości. Jesteś ty i cała reszta. Uczepiłeś się bólu, jakby był coś wart. Jakby coś znaczył. Spójrz na siebie. Jesteś wrakiem. Mogłeś mieć wszystko, jeśli potrafiłbyś otworzyć usta i powiedzieć: 'nie'. Ale ty wolałeś tańczyć jak zagrają. Wolałeś sprzeciwić się wszystkiemu co było ci dane, w imię czego? Samotności? Spójrz na twoje życie. Prawda jest taka, że składa się wyłącznie z ciągłych prób kontaktu z ludźmi. Bezowocnych. Otwórz oczy i spójrz na siebie. Czy nie lepiej zakończyć to tu i teraz?
  Uchylił powieki.
  — To nie może być takie proste.
A co jeśli powiem ci, że jest?
  Jego wzrok skupił się na czarnej tafli jeziora. Pomimo ciemności i prawie niewidocznego dna był wstanie dojrzeć swoją twarz. Była blada jak u trupa, odznaczyły się na niej tylko jasne, turkusowe tęczówki i ciemna blizna po oparzeniu na policzku. Parę zadrapań na szczęce i sine, otoczone ciemnym cieniem oczy — dokładnie jak u osoby, która nie śpi za wiele w nocy; przypominał chłopaka starszego o kilka lat. Pierwsza kropla upadła mu na policzek, ale zlekceważył ją tak jak kolejne. Deszcz zaczął padać z coraz większą siłą, ale on stał. Po prostu stał jak człowiek w poczekali czekający na swoją kolej. Wpatrywał się w skałę — w lekki nawis usytuowany tuż przy brzegu oczka. Czy zaglądając teraz pod niego znalazłby stary wyryty napis?

  Wiatr za oknami domu Nathaira wzmógł się. Deszcz dudnił o szybę i parapet, a niesione przez szalejącą wichurę gałęzie i piach uderzały o ściany i okiennice. Drzewa kołysały się niespokojnie, jakby miały być zaraz wyrwane z korzeniami. Cienka, kanciasta błyskawica przecięła niebo, bardzo szybko po mgławicy oświetlenia rozległ się niski pomruk grzmotu. I pukanie do drzwi. Twarde i stanowcze, że w pierwszej chwili mogło się wydawać prawie niesłyszalne przez szalejącą na dworze wichurę. Pukanie rozległo się ponownie, aż drzwi wydawały się drzeć od napięcia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lubił deszcz. Lubił jego odgłos, kiedy ciężkie krople uderzały o szyby, a w domu panował półmrok. Relaksował się wtedy. Tak, jak dzisiaj.
Wsunął się pod koc na kanapie, czując przyjemne ciepło rozpływające się po jego ciele i sięgnął po parę dni wcześniej zaczętą książkę. Poprawi okulary na nosie, układając się wygodniej i oddał lekturze, zapominając o otaczającym go świecie. Nie zamierzał już nigdzie się dzisiaj ruszać. Nie zamierzał dzisiaj cokolwiek robić. Ale oczywiście los planował coś innego.
Pierwsze pukanie zignorował, choć doskonale je usłyszał. Uniósł spojrzenie znad opasłej książki o dawnych plemionach zamieszkujące ląd, który jeszcze przed apokalipsą nosił nazwę „Afryka”. Nie ruszył się jednak z miejsca. Jeżeli to jakiś zbłąkany anioł, któremu wysiadł generator przez nadchodzącą burzę, tym razem nie znajdzie tutaj pomocy. Ale pukanie nie ustawało. A zniecierpliwienie niechcianym gościem narastało.
Upewniwszy się, że obcy nie odejdzie sam z siebie, z cierpiętniczą miną zwlókł się z kanapy na tyle cicho, by nie zbudzić drzemiącego Żelka obok w koszyczku. Bose stopy niemalże bezszelestnie niosły swojego właściciela po drewnianej posadzce aż do samych drzwi frontowych. Pomimo tego, że dłoń objęła klamkę, nie nacisnął na nią, licząc do ostatniej chwili, że jednak postanowią zostawić go samego.
Pukanie powtórzyło się.
Nacisnął klamkę otwierając drzwi, by skonfrontować się znudzonym, oraz przede wszystkim nieco podirytowanym spojrzeniem z….
W gardle momentalnie mu zaschło a wzdłuż kręgosłupa przetoczył się bolesny, drapiący dreszcz, który zacisnął swoje szczęki na jego karku. Nim umysł zdążył jakkolwiek zareagować, ciało poruszyło się samo. Dłoń wystrzeliła w stronę szatyna, zaciskając się na jego gardle, a druga złapała go za ramię i naparła z taką siłą, by zmusić Niebo do odwrotu i uderzenie plecami o ścianę tuż obok drzwi, gdzie Nathair go przyparł. W jasnych tęczówkach zamigotał płomień wściekłości, który stopniowo gasł, ostatecznie pozostawiając po sobie pusty dym wypalenia. Choć nie puszczał go jeszcze przez dłuższą chwilę, palce wreszcie rozluźniły się, a obie dłonie opadły wzdłuż ciała młodego Heathera. Krople deszczu w jednej chwili zmoczyły jego włosy, twarz, ubranie, które przyległo do jego ciała. W oczach pozostawał niezrozumiały smutek, pełen porzucenia i krzywdy. Wreszcie usta się poruszyły, układając w słabe zdania.
Czego ode mnie chcesz? – zapytał cicho, zdając sobie sprawę, że nie ma już siły na walkę, oraz irytację. Już dość.
Sora znowu to robił. Znowu pojawiał się nagle, mieszając mu w życiu, wywracając je o sto osiemdziesiąt stopni, sprawiając, że Nathair wierzył, że ma kogoś cennego u swojego boku i że już nigdy nie będzie sam, a potem znikał, pozostawiając po sobie gorzki posmak porzucenia i upokorzenia. Czyżby historia zataczała koło?
Zostaw mnie wreszcie, Sora. Zrobiłeś już wystarczająco. Wciąż ci mało? Nadal chcesz mnie kopać? Aż tak zachłanny jesteś?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Gdzieś ponad ich głowami niebo miało zamiar się rozsypać wraz z upadającymi na ich twarze krystalicznymi kroplami deszczu. Czy tak właśnie wyglądał koniec świata? Piętrzące się czarne obłoki osnute ponurym cieniem minionego dnia i błyskawice, jasne jak ogień rozdzielające niebo na dwa sklepienia?
  Zagrzmiało znowu, a smętny odgłos rozdzierającego nieboskłonu zdawał dudnić pod czaszka Sory jeszcze mocniejszym pomrukiem.
  Plecy miał teraz przyszpilone do zimnej, mokrej od zacinającej ulewy ściany, ale czy miało to jakieś znaczenie kiedy i tak przesiąkł do suchej nitki? Jak przy włączeniu playlisty z nienaganna uwagą przeanalizował tę parę krótkich sekund, które spłynęły wraz z kropla potu z jego skroni (pot, kropla wody? Kto by rozróżnił).
  Ręka, która wyłoniła się z półmroku przy towarzyszącym skrzeczącym dźwięku zawiasów była łapą bestii. Bestii, która szybko dorwała swoją ofiarę i nie zamierzała wypuścić jej ze swoich szpon. Tyrell nie opierał się. Kiedy tylko rozwarte drzwi pokazały osnute cieniem oblicze Nathaira wiedział, co nastąpi za chwile. Nie wydusił nawet dźwięku, kiedy jego ciało dociśnięte zostało do muru. Nie podniósł swoich dłoni ani razu, choćby w mechanicznym odruchu obronnym. Było mu już wszystko jedno czy faktycznie ufał Heatherowi na tyle by uwierzyć, że w drugiej ręce zamiast pustej zaciśniętej pięciu nie dzierży srebrnego noża, gotowego rozpruć mu flaki? Trudno stwierdzić co siedziało wtedy w jego głowie.
  Trwał tak w ciszy. Nieruchoma twarz pokryta milionem srebrnych kropel, nie drgnęła. Blizna na jego policzku wydawała się ciemniejsza, a cienie pod oczami pogłębiły się. Wzrok miał zmęczony jak po nieprzespanej nocy. Wpatrywał się w jasne tęczówki anioła z łagodzą obojętnością. Całe życie i pogodę ducha, którą cechował się kilkadziesiąt lat temu wysypała się z niego, jak piasek ze szmacianej lalki.
  — Czego ode mnie chcesz?
  "Syn marnotrawny powrócił. Uciekłeś od swego życia, chłopcze? Przestraszyła cię bolesna prawda? Myślałeś, że uda ci się przed nią uciec? Ale zgadnij co? Nikt nie ucieka. Jesteś otoczony reliktami życia, które już nie istnieją."
  — Zostaw mnie wreszcie, Sora. Zrobiłeś już wystarczająco. Wciąż ci mało? Nadal chcesz mnie kopać? Aż tak zachłanny jesteś?
  Pomimo pozy obojętności, jaką reprezentowała jego twarz, Nathair mógł dojrzeć w niej też wyraźną fascynację. Obaj znieruchomieli, połączenie nieprzyjemną i niechcianą więzią obserwatora i obserwowanego.
  — Nie przeszedłem tylu mil, aby stanąć przed tobą z tak błahego powodu. Wpuść mnie — odezwał się spokojnie, lekko schrypniętym głosem; jak obce słowa rozległy się wśród upadających kropel. Włosy przylepiły się mu już do policzków. — Jeśli tego nie zrobisz, sam to zrobię, rozumiesz? — Oboje byli już zalani wodą, a na niebie znów rozległ się przeraźliwy huk błyskawicy. Sora zesztywniał, co mógł zauważyć Nathair spomiędzy pękniętej, twardej stalowej maski jaką nosił na swojej twarzy. — Wejdę do twojego domu, jak tamtego dnia. Nie pozostawisz mi wyboru.
  Ukłucie. Zgroza. Poczuł, że powietrze staje się coraz cięższe. Nigdy nie spodziewał się, że zbierze w sobie odwagę i stanie przed jego obliczem, na dodatek w takim stanie — tak słaby i zmizerniały. Odchylił głowę, a nierówna ściana podrapała mu potylicę. Jak żałośnie musiał wyglądać? W jego turkusowych oczach Nathair nie mógł jednak zobaczyć drwiny. Mógł zobaczyć pustkę i nicość tak jakby wpatrywał się głąb odległej planety. Przerażała go myśl, że w sercu Heathera może nadal tlić się slaby, lecz żywy płomyk nienawiści. Czego zresztą innego oczekiwał?
  — Chce to skończyć raz na zawsze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łomotanie serca przemieszało się z odgłosem ciężkich kropli uderzających w szyby.
Nie odzywał się, choć Sora przestał już mówić. Uniósł jedynie spojrzenie, które skierował w stronę ciemnowłosego, aczkolwiek ciężko było cokolwiek wyczytać z jasnych tęczówek niższego Heathera.
Tak, jak tamtego dnia, co?
W duchu uśmiechnął się krzywo, żałośnie, z prychnięciem. Czyli pamiętał. Pamiętał tamten dzień. Pamiętał to, co było dawniej. Pamiętał go. A mimo to wcześniej zapierał się wszystkimi kończynami, że nie pamięta, że Nathair pomylił go z kimś innym. Sprzedawał mu piękne kłamstwa. Karmił go gównem, byleby tylko się od niego odczepił. I po co to wszystko. Po co. Mały, brudny-
…. Kłamca. – warknął, wręcz wycedził to słowo, plując nim jak jadem. Czuł, że robi mu się niedobrze przez samą obecność dawnego przyjaciela. Kogoś, komu zaufał. Był gotowy na wiele poświęceń dla niego. I tylko i wyłącznie dla niego. A ten obrzydły, kłamliwy gnój śmiał po tym wszystkim stanąć przed nim.
Tsk. – odwrócił gwałtownie głowę w bok, a mokre I przydługie kosmyki przykleiły się do jego policzka. Nie chciał go tutaj. A już tym bardziej w swoim domu. Chciał odgrodzić się grubą linią od przeszłości, od niego. Niech wypieprza i nigdy więcej nie pokazuje się mu na oczy.
Cokolwiek. Rób co chcesz. – przerwał wreszcie coraz bardziej dłużące się milczenie. Wyminął go i wszedł do domu, nie zamykając za sobą drzwi. Nie spojrzała na niego, wiedział, że ruszy za nim. Mokre ślady pozostawione na drewnianej podłodze błyszczały w każdej chwili, kiedy za oknem niebo rozrywała kolejna błyskawica, niosąc ze sobą warczenie całego nieba. Nathair skierował się od razu w stronę łazienki, w której zniknął na zaledwie parę chwil. Chwil, w których wystarczyło, by ściągnąć z siebie przylegającą z wilgoci koszulkę i odrzucić ją gdzieś w bok. Zgarnął dwa ręczniki i wyszedł z łazienki, wycierając jedną ręką włosy, drugą rzucając w stronę swojego niechcianego gościa drugim ręcznikiem.
Wytrzyj się. Robisz plamy na podłodze. – powiedział cicho przemykając do salonu. Zsunął wilgotny ręcznik na ramiona, by mieć łatwiejszy dostęp do szafki, z której wyciągnął dwa, suche tshirty. Jeden sam założył, drugi z kolei rzucił w stronę Sory. Tyrella. Czy jakkolwiek miał na imię. Sam już nie wiedział jak ma go nazywać.
Masz dziesięć minut. Masz rację. Zakończmy to. Raz na zawsze. – odwrócił się w jego stronę, wbijając puste spojrzenie w twarz dawnego przyjaciela.
Sora. Tyrell. Jak mam cię nazywać? A może sam nie wiesz? – przechylił lekko głowę na bok.
Ciemność w salonie na moment rozjaśniła kolejna błyskawica.
Zapowiadało się na naprawdę długą burzę.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Drzwi do jamy grobowca przeszłości otworzyły się. „Proszę, wejdź. Przecież tak tego chciałeś” – mówiły puste, oświetlone bladym blaskiem futryny dochodzącego z wewnątrz światła. Ale on zawahał się. Po raz pierwszy od swojej wędrówki poczuł obawę, być może podszytą proroczą wizją tego co może zastać go w środku.
  Tyrell pochylił głowę i z trudem wypuścił powietrze. Czyżby z ulgą? Deszcz spadał na jego głowę kanonadą kropel. Dopiero kiedy groźny grzmot zapowiedział kolejną błyskawicę, odkleił plecy od muru jak przerażająca pijawka od ciała swojego żywiciela. Teraz nie różniło go od bezkręgowca całkowicie nic.
  Kiedy przekroczył próg, zamknął za sobą drzwi, a trzask, który rozległ się chwile potem stał się swoistym reglem przypieczętowującym jego ciało w tej rozpadlinie. Miał wrażenie, że wspomnienia wracają do niego jak strzały z dubeltówki prosto w twarz. Kolory tak żywe i mocne. Oczami pamięci mógł przypomnieć sobie układ jego pokoju. I namiot. Na chwilę zastygł oślepiony tą wizją. Czemu właśnie teraz o nim pomyślał?
  Ocknął się dopiero kiedy Nathair wrócił z łazienki (wcześniej nawet nie zauważył jego zniknięcia). Ręce w ostatniej chwili złapały rzucony w jego stronę ręcznik. Nie odpowiedział. Kątem oka uchwycił znikający obraz chłopaka.
  Wszystko wydawało się żyć swoim torem. To miejsce. Te przedmioty. Wszystko było jak relikty. „Relikty życia, które już nie istnieją”, podsunął jego znużony umysł, a wargi przeciął cień niewyraźnego uśmiechu.
  Nathair stał do niego tyłem. Tyrell zatrzymał się w przejściu przyglądając się jego ciału z daleka. Chyba zbyt bardzo był zaintrygowany blizną na jego kręgosłupie, aby móc przypomnieć sobie do czego powołany został zalegający ręcznik w jego rękach. Dopiero kiedy chłopak wyprostował się, a cień pogłębił zbliznowacenie, czarnowłosy odwrócił wzrok i zaczął ściągać z siebie koszulkę. Materiał był już tak nasączony wodą, że kiedy upadł na ziemię chlusnął niczym worek załadowany po same brzegi.
  „Masz dziesięć minut”
  Koszulka. Złapał ją zwinnym ruchem, wpatrując się chłopakowi w twarz zmuszając, żeby i Nathaira podtrzymał to spojrzenie. To co chciał mu powiedzieć nie miało być proste. Beznamiętnie patrzał na niego spod zmęczonych powiek.
  — Dziesięć mi wystarczy.
  Usiadł na jego kanapie ze zmiętą koszulką w dłoni i pochylił się. Czarne kosmyki na bardzo krótką chwile odsłoniły mu oczy. Oparł przedramiona o kolana. Wzrok miał utkwiony gdzieś na wysokości kominka, w którym kiedyś — bardzo dawno temu — widział rozpalającego drewno młodego anioła. Mógłby powiedzieć, że to nagle wspomnienie było niczym obcy wczep. Jakby ktoś odpowiedzialny za jego myślenie podał mu te wizję i wpoił, aby zasklepiła się i stała czymś minionym. Ulotnym. Czymś co miał przecież pamiętać. W delikatnym migotaniu światła ujrzał z wybory których bezwiednie dokonał. Jak zatajenie prawy przed Heatherem, zamiast wyjawienie prawdy kiedy było to jeszcze możliwe. Czy dało się tego uniknąć?
  Długa chwile milczał. Z jego wilgotnych spodni zaczęły robić się plamy na podłodze, ale i one nie były istotne. Wiedział to on i wiedział to Nathair. Kiedy gospodarz rzucił w jego stronę koszulkę wiedział, że kierowany był bardziej czymś co skrupulatnie starał się przed nim ukryć niż pedantycznością, którą starał się mu pokazać.
  Po głowie Sory chodziły różne myśli. Zastanawiał się od czego powinien w ogóle zacząć. To, że chłopak nie utrudniał i wpuścił o do swojego domu po tym wszystkim co mu zrobił było przepustką, ale czy zostanie wykorzystana?
  "Sora. Tyrell. Jak mam cię nazywać? A może sam nie wiesz?"
  — Nath… — zaczął i nagle stwierdził, że nie wie co mu odpowiedzieć. Oczy nadal miał zamglone od wspomnień
  Powinien zacząć od początku? Od momentu w którym znalazł się w M-3 jak pozbawiony wspomnień robot? A może...
  — Nie było mnie tam. — Głęboki głos jego słów zdawał się dochodzić z odległości wielu lat świetlnych. Podniósł głowę i wymierzył mu pewne spojrzenie.
  — Nie byłem z nimi, Nath. Od momentu kiedy się spotkaliśmy. Wtedy, w lesie. — Ściskał materiał koszulki w palcach. Jego naga klatka piersiowa, ręce i szyja pochłonięta była wzorami; tak ściśle obok siebie usytuowanymi, że ledwie dało się zauważyć centymetr bladego ciała. Spojrzał na swoją rękę, aby zetrzeć wstępująca gęsią skórkę, ale widok tatuaży na moment go wyłączył. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że się zapomniał. Obnażył się przed nim. Oczy Tyrella stały się matowe. Znów na niego spojrzał. Jego twarz byłą zmęczona, ale głos nadal stanowczy. — Nie pamiętałem cię. Nie wiedziałem czego ode mnie chcesz. Nie pamiętałem nic za życia w Edenie. Zostałem wyczyszczony. Zabawne, nie? Wyczyszczony z chwil, które miałem zapomnieć. Bardzo długi czas nie wiedziałem czemu, do czasu kiedy się nie pojawiłeś. To miała być moja gehenna, Nathair. I oto jest. — rozłożył ręce na boki pokazując mu swoje ciało, jednak szybko ponownie założył przedramiona na kolanach. — Miałem odpokutować to, co zrobiłem. — zamilkł na krótką chwilę. — Chciałem ich powstrzymać. — wychrypiał, ale grzmot który przeciął niebo i rozjaśnił pokój zagłuszył jego słowa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zamarł na moment, wpatrując się uważnie w siedzącego na kanapie Sorę.
Tyle lat minęło. Tak bardzo się zmienili. Nie tylko fizycznie, ale też i mentalnie. Byli dla siebie obcymi istotami, dzielącymi te same, chaotyczne uczucia i myśli.
Brwi chłopaka ściągnęły się nieznacznie, kiedy wreszcie zapadła cisza burzona odgłosem deszczu uderzającego o szyby w oknach oraz coraz częstszymi grzmotami burzy. Zdawało się, że cały świat dookoła nich zamarł, i jedynie oddechy łączyły się w jedno. Wreszcie jasnowłosy poruszył się, robiąc zaledwie dwa kroki w stronę swojego „gościa”, a może intruza? Nachylił się w jego stronę i opadł, opierając obiema dłońmi o oparcie kanapy po obu stronach głowy ciemnowłosego.
Byli tak blisko, że czuli wzajemnie swoje naturalne zapachy, teraz z domieszką świeżego deszczu, a jednocześnie byli tak daleko, że zdawać się mogło, że odległość nigdy nie będzie do pokonania. Nieuniknione rozdarcie.
Już wcześniej wzrok wychwycił znamiona… nie, tatuaże. Liczne tatuaże, które pokrywały jego blade, anielskie ciało. Początkowo myślał, że to tylko jego jakieś fanaberie, wymysły.
Gehenna? Naprawdę? Tylko tyle miał mu do powiedzenia?
Nie wierzę ci, Sora. – słowa wymówił cicho, z zadziwiającą lekkością, chociaż to było jedynie iluzją.
Wiedziałeś. Próbowałeś powstrzymać. Próbowałeś. Ale tego nie zrobiłeś. – kąciki ust uniosły się nieznacznie, choć nie było w tym ani krzty uśmiechu. Leniwie zabrał jedną dłoń, którą się opierał i ułożył ją na jego prawym policzku. Przesunął opuszkami, niespiesznie, czując chropowatość blizny.
A gdzie byłeś potem? Kiedy błądziłem całą noc I dzień w lesie? Opuszczony, zdezorientowany, nagi, pobity, wystraszony, upokorzony? Gdzie wtedy byłeś Sora? Czemu nie przyszedłeś do mnie? A gdy już mnie inni odnaleźli… ciebie nadal nie było. Nie było cię przy mnie, kiedy najbardziej ciebie potrzebowałem. Nie było…. Nadal nie ma. – przechylił głowę lekko w bok, a przydługawe kosmyki opadły na jego oczy. Powoli przesunął dłonią niżej, gdzie pogładził go kciukiem. A w tej drobnej pieszczocie prawie ukryto smutną czułość.
Byłeś moim pierwszym przyjacielem. Pierwszą osobą, której zaufałem. Pierwszym, który posmakował moich ust. Pierwszym, którego… – zamilkł, usta wykrzywiły się jeszcze bardziej, aż po chwili zaśmiał się gorzko, kręcąc przy tym delikatnie głową.
I pierwszym, który mnie zdradził I tak porzucił. Po tym wszystkim jak mam ci zaufać? Uwierzyć w twoje słowa, które w tym momencie wydają się puste? Wybaczyć? – odchylił się, wreszcie podnosząc się i zrywając pomiędzy nimi jakikolwiek kontakt fizyczny. Spoglądał na niego przez moment w milczeniu, aż wreszcie powiedział cicho, wciąż tym samym, spokojnym tonem.
Dziesięć minut minęło. – odwrócił się do niego tyłem i podszedł do okna, gdzie usiadł na szerokim parapecie, wpatrując się w szalejącą wichurę i burzę na zewnątrz. Tak bardzo podobną do tego, co aktualnie działo się w jego głowie. W sercu.
Brakowało tak niewiele, by go złamać. Jak suchą gałązkę, którą porwał wiatr w otchłań ciemnego nieba.
Sora.
Zabawne.
Gra słów.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Deszcz odmierzał upływające sekundy. Sora opadł plecami w kanapę — nawet nie musiał spoglądać na  dłonie Nathaira aby wiedzieć, że znajdują się po obu stronach jego ciała; wbijały swoje palce w tapicerkę, może nieświadomie hamując targający w nim wewnętrzny gniew? W każdym razie, wszystko na to wskazywało.
  Kiedy palec anioła przesunął się po bliźnie, chropowatość tego miejsca przypomniała Tyrellowi o rozdarciu jakie czuł tamtego dnia, kiedy Azel dowiedział się o miejscu w którym mieli się spotkać. Heather myślał, że nie próbował. Jednak wszystko wyglądało inaczej.
  Znów dojrzał polanę i jezioro, które teraz swym czarniejącym zwierciadłem skłaniało się ku zmierzchającemu niebu. Pot spływał mu z czoła, a dłonie miał pełne pisaku i ziemi; kiedy biegł tak szybko potknął się o wystający konar drzewa - o ten sam, którego prawie nie zauważył pierwszego razu, gdy razem z Nathairem przebiegali przez ciemny las. Niemal zdołał usłyszeć swój oddech, bijące w piersi serce, które wręcz wyrywało się szalenie z młodej i wątłej klatki piersiowej. Widział go. Widział też ich. Ale głos uwiązł mu w gardle. Chciał krzyknąć, ale wtedy poczuł na swoim ramieniu ciężką dłoń Ericka. Czasu nie dało się już cofnąć.
  Otrzeźwiał dopiero kiedy czuły gest popieścił jego podbródek. W turkusowym oku znów pojawił się błysk, który świadczył o ponownym kontakcie z otaczającą rzeczywistością. Ale rzeczywistość była straszniejsza niż majak. Niosła za sobą konsekwencja. Konsekwencje ciągnące się latami. Nim zdał sobie z tego sprawę Nathair odsunął się. Na twarzy Tyrella nadal dominowało puste zobojętnienie, które stało się już jego charakterystycznym znamieniem.
  Czuł jak kanapka robi się morka przez jego ubrania, ale nie poruszył się. Woda wnikała do tapicerki jak trucizna. Niemal czuł jak pożera jego ostatni grunt pod nogami, kierując jego ciało w mrok. Wieczny i nieznany.
  Koniec czasu. Wrota piekieł czekają.
  — Nie byłbym tego taki pewien — odezwał się zachrypniętym głosem, niemal zagłuszając dudniący deszcz za oknem.
  Wstał i odrzucił trzymaną w dłoniach koszulkę na oparcie. Materiał wygiął się na nienaturalnie, a błyskawica rzuciła na nią nieprzyjemny, mroczny cień.
  — Gdzie byłem? — postąpił naprzód. — Nie wiem.
  Mechaniczność jego głosu dominowała w chacie. Kroki rozległy się do pomieszczeniu, skrzypiąc przy każdym mocniejszym nacisku na drewniane panele.
  — Nie wiem, Nathair. Może właśnie wtedy ktoś wymazywał mi pamięć, chcąc ustrzec cię przed większym złem, jakie mogłem na ciebie sprowadzić?
  Wiatr przywiał parę mokrych liści, które przykleiły się do okiennicy.
  — Może to właśnie się ze mną działo?
  I wtedy mógł dopiero poczuć ruch. Tyrell błyskawicznie wyciągnął rękę przed siebie i pochwycił go za ubranie. Zacisnął wręcz pięść na jego suchej koszulce i przywal go mocno do okna, sam przysuwając się na wystarczająca odległość. Oczy w panującym półmroku wydawały się błyszczeć niezidentyfikowanymi iskierkami. Było w nich coś stanowczego ale i zarazem pustego. Patrząc na niego miało się wrażenie, że patrzy się w głęboki ciemny grobowiec.
  — Nigdy nie sądziłem, że spróbuję naprawić przeszłość. Myślisz, że nie żałuję? Że nie cofnąłbym czasu i nie postąpił inaczej?  — mówił z pustką wymalowaną na twarzy. Cienie pod jego oczami pogłębiły się. Pochylił się odrobinę, wyżej podnosząc zaciśniętą pieść z jego materiałem. — Próbowałem chować się za lepszymi, bo sam byłem nikim. Podjąłem najgorszą decyzję z możliwych i pokuta mnie nie ominęła. Przeżywam ja każdego dnia, odkąd odzyskałem wspomnienia. Myślę, że tak właśnie miało to wyglądać. Miałem cierpieć kawałek po kawałku, uświadamiając sobie jak wielką krzywdę wyrządziłem komuś kto był mi bliski. Kto mi zaufał. — Zacisnął zęby. Było to widać przez jaśniejące ścięgna na policzkach. — Gdyby to wszystko było dla mnie niczym, nie byłoby mnie tu. Życie przyzwyczaiło mnie do bólu i cierpienia. Z pewnością nie tak wielkiego jaki przeżywałeś ty, ale wystarczającego aby dorośleć. Ktoś chciał abym nigdy się do ciebie nie zbliżył. Błyskawice. Sądzisz, że kiedykolwiek się ich bałem, przebiegając przez zalane pola w samym środku burzy? Że bałem się wody? — Niemal na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. Niemal. On nie potrafił się śmiać. — Po tym jak sam wciągnąłem cię do głębokiego bajora? Masz dwie opcje. Uwierzyć mi albo nie. Wyrzucić mnie z życia raz na zawsze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 18 z 21 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19, 20, 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach