Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 14 z 21 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 17 ... 21  Next

Go down

Huknęło, aż ciało od środka zbiło się, wywołując w białowłosym odruchowy mus poruszenia szczęką. Żuchwa opadła nieco na dół, gdy wsuwał palce w miejsce uderzenia, jakby liczył na to, że po tknięciu opuszkami zaczerwienionego fragmentu, wspomnienie po uderzeniu przez tego małego gnojka wyparuje, nie wywołując większej wścieklizny. Zamiast tego spojrzał na niego z góry, niespiesznie, z cierpliwym spokojem przekręcając głowę do poprzedniego stanu. Był gotów na następny chwyt z jego strony, ale gdy stracił równowagę, na ułamek sekund poczuł, jak ciało odmawia posłuszeństwa. Odruchowo wyciągnął co prawda dłoń, ale niefortunnie ranna ręka złamała się pod ciężarem i oboje wylądowali na podłodze. Wilczur z sykiem wsparł się na łokciu i ledwie zdążył uchylić powiekę, a instynktownie złapał lecącą w jego kierunku pięść. Rany zapiekły od gwałtownej zmiany położenia, ale on sam zacisnął zęby, gotów na włączenie się do walki. Oczy błysnęły spod grzywki, gdy unosił na niego wściekłe spojrzenie. Trząsł się pod kruchszym ciałem, symbolizując żywą bombę - wystarczył głupi ruch, aby ją aktywować, choć wszystko wskazywało na to, że zegar ruszył już teraz. Aż w końcu, gdy wszystkie znaki wskazywały na pęknięcie żyłki, spomiędzy ust wyrwało się parsknięcie łudząco przypominające efekt rozbawienia.
- Ja zepsułem? - wciął się gwałtownie, szarpnięciem, odsuwając jego dłoń od swojej piersi. Palce pochwyciły jedną z zawiniętych w pięści rąk anioła i aż zaskakujące, jak mała się wydawała w momencie, gdy złapał ją Grow. - Dostałeś solidną nauczkę. Niejasno postawiłem sprawę? - Górna warga drgnęła, ale powstrzymał się przed wyszczerzeniem kłów. - Miałeś wczoraj wybór, po którym uznałeś, że ciało chcesz przeznaczyć tylko Ryanowi. A dziś? - Zacmokał prowokacyjnie, układając usta w grymas. - A dziś prawie uległeś. - Wsunął paznokcie pod jego palce stanowczymi, ale powolnymi ruchami prostując je i burząc formę pięści. Na moment zsunął spojrzenie na szczupłą dłoń, którą splótł ze swoją ręką. Różniły się absolutnie wszystkim - od wielkości, poprzez zniszczenie, po dotyk, jaki po sobie zostawiały. Skutecznie przypominało to, do jakich światów należeli. Być może oboje byli w stanie przeskoczyć wiele. Ale to?
Grow powoli rozwarł palce, wypuszczając go z uchwytu.
Tego nie.
- Niczego się nie nauczyłeś. Mówisz, że mi odmówiłeś? To uważasz za odmowę? Człowieku, mruczałeś mi do ucha, mówiłeś „nie”, gdy ciało krzyczało inaczej. Powinieneś był to przerwać jeszcze, gdy miałeś szansę się z tego wybronić. Pozwoliłeś zabrnąć komuś na tyle daleko, że podchodziło to już pod zdradę, której tak mocno się wystrzegałeś. Przez takie uległości żałuję wczorajszej decyzji.
Złapał go natychmiast, gdy tylko poczuł, jak Nathair unosi się na kolanach; gdy zrozumiał, że chce zejść. Bez ostrzeżenia złapał go za przegub i ściągnął na podłogę, bezceremonialnie - jak na złość - sadzając go z powrotem na własnych biodrach, jakby od początku tam było jego miejsce. Nadal był wściekły, a to wykluczało racjonalność działań. Wykręcał mu nadgarstek tak długo, aż twarz Nathaira nie pojawiła się o milimetr od niego. Harde spojrzenie od razu znalazło charakterystyczną barwę tęczówek anioła, teraz zaszklonymi świeżymi łzami.
- Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, ale cokolwiek to było - rzeczywistość nie jest taka, jaką ją postrzegasz. Nie chodziło mi o Nathaniela. Nie wiem nawet, dlaczego nie wymawiasz normalnie jego imienia. - Ostatnie zdanie wysyczał, jakby beształ niesfornego szczeniaka, który znów podarł mu całą kanapę, a potem rozniósł jej wnętrzności po pokoju, do którego pechowym trafem wpadli wpierw goście, później on sam. W końcu skumulowane rozdrażnienie uformowało się na kształt ciążącego w płucach oddechu, który przepchnął się przez przełyk i prześlizgnął przez zęby. Westchnął ciężko, prosto w gardło anioła. - Nie przeraża cię to? - Zdanie zawisło między nimi jak naostrzona siekiera, gotowa przypomnieć o swojej śmiercionośnej cesze. Wymordowany poluzował chwyt i poprawił swoją pozycję, ponownie wsparty na łokciach. - Nie Nathaniel - uściślił od razu. - My. Prawisz mi morały, pieprzysz, jak mnie nienawidzisz... a jeszcze nie tak dawno prawie się nam udało. Nie znosisz mnie, ale z chwili na chwilę brzydzę cię coraz mniej, wykonujesz dla mnie czynności, które usprawiedliwiasz anielską naturą, na mus starasz się pokazać, że zrobiłeś wszystko tylko po to, abym miał u ciebie dług, którego - jak wiesz - i tak nie spłacę, bo nie prosiłem o szlifowanie mi dupy. Gdybyś nie cierpiał mnie tak, jak to przedstawiasz, nie obejrzałbyś się przez ramię, tylko pozwolił zeżreć szczurom. Ja nie tylko bym tak zrobił. Byłby jeden problem mniej. Nie tak myślisz, gdy nasze drogi przestają się krzyżować na kilka tygodni? A jednak coś cię przełamuje. Który raz przeze mnie płaczesz? - Wzniósł spojrzenie wysoko w górę, jakby spodziewał się dostrzec odpowiedź wyrytą w suficie. Parsknął nagle, ozdabiając usta w uśmiech. - Oczywiście, że nie liczyłem na cokolwiek. Testowałem twoją lojalność. Jak widać, jest mocno zaburzona. O co w końcu chodzi? Jesteś ciekaw, jak to jest, gdy finał nie kończy się upokorzeniem? Nie możesz się zdecydować, czy faktycznie lubisz Ryana do tego stopnia, by wszystkich innych odtrącać, czy jednak małe pizdrzenie się na kanapie z wrogiem, co mimochodem powtórzyłeś... z piętnaście razy w ciągu ostatnich dwóch dni, nie jest czymś złym? Wczoraj - dał nacisk na to słowo - kłamałem, żeby dostać to, co mi się podoba. Lubię patrzeć, jak się męczysz. Bywasz uroczy w całym tym rozbiciu i niezdecydowaniu, a co jest lepszego od łez osoby, która próbuje zmienić ci życie w piekło?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był przekonany, że lada chwila poczuje bolesną konfrontację z wymordowanym. Spodziewał się pierwszego ciosu, który poprzedzałby następne i jeszcze następne. Pomimo stanu, w jakim znajdował się Growlithe, Nathair nawet przez moment nie wątpił w jego siłę i że bez większych przeszkód byłby w stanie wyrządzić mu krzywdę. Ale nic z tych rzeczy nie nastąpił. Żaden piekący ból, żadne uderzenie. W jasnych tęczówkach zamigotało niezrozumienie, które wręcz dopraszało się jakiejś reakcji ze strony jasnowłosego. Jakby ten pozorny spokój w żadnym stopniu nie był jego cechą.
Co prawda syknął cicho czując, jak jego ciepłe palce zakleszczają się na jego nadgarstku, nie pozwalając na ucieczkę, na którą przecież tak bardzo liczył. Potrzebował jej. Potrzebował stworzenie pozornej bariery pomiędzy nimi, a zwiększenie dystansu miało być pierwszym krokiem. Ale nawet w czymś takim Grow musiał mieć ostatnie zdanie, nie pozwalając skrzydlatemu odetchnąć, a zamiast tego zarzucając na jego gardło ciężki łańcuch, zamykając go w niewidzialnym więzieniu.
Oczywiście, że przeraża. A jak myślisz? – zapytał cichym, nieco zachrypniętym głosem drżąc jak mały listek poddający się sile wiatru. – Jak świadomość, że ktoś, kogo nienawidzę działa na mnie w ten sposób, ma mnie nie przerażać, co? – warknął próbując się wyswobodzić z jego uścisku, ale nic mu to nie dało, dlatego już parę sekund później poddał się, zaprzestając walki i szamotaniny.
Ja… lubię Ryana. Nie chcę, żeby ktokolwiek innych oprócz niego mnie dotykał. I to jest prawda. Na samą myśl czuję wzbierające we mnie obrzydzenie. To, co ci wczoraj mówiłem było najprawdziwszą prawdą. Mimo tego, jaki jest dla mnie. Mimo wszystko, mimo, że jego dotyk boli i mrozi krew w moim sercu i żyłach… To moje ciało odpowiada na niego. Ochoczo. Za każdym razem. Bez znaczenia, czy sobie postanowię z tym skończyć czy nie, to zawsze kończę tak samo. Ale ty… ty… – przełknął cicho ślinę, czując niesamowity nacisk na klatkę piersiową i żołądek, jakby jakaś niewidzialna pięść wymierzyła mu bolesne uderzenie.
Jesteś jedyną osobą, która spotkałem, żeby tak na mnie działała. Nie licząc Ryana, rzecz jasna. Nie rozumiem tego. To mnie przerażą. Przy tobie moje ciało wariuje. Czuję, jak się nakręca, jak nienawiść do ciebie przemienia się w chore chęć poczucia twojej skóry, ust, każdej blizny, twojego ciała. Lgnę do ciebie, Jace. Jak pieprzona ćma do światła. I nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Nawet teraz.. – przyłożył drżącą dłoń do swojego podbrzusza i zacisnął palce na skrawku materiału podkoszulki.
…. Czuję, jak krew we mnie buzuje. Czuję mrowienie I narastające podniecenie. To chore. Czemu ze wszystkich osób to właśnie TY musisz na mnie tak działać, co?Brzydzę się samego siebie za te wszystkie myśli, za to, że nawet przez chwilę przeszło mi przez głowę, żeby oddać się dobrowolnie komuś innemu niż Ryan. Naprawdę chcę być mu wierny, ale moje ciało mnie nie słucha. Nawet teraz… – uniósł dłoń i musnął chłodnymi palcami zaczerwienienie na jego twarzy, gdzie parę chwil temu go uderzył.
Nawet teraz myślę o tym, że chciałbym znowu poczuć ich szorstkość na swojej skórze. Ale wiem, że jest to zakazane. Zwłaszcza dla mnie. – pokręcił głową i zabrał dłoń, opierając obie ręce na jego klatce piersiowej i spuścił głowę, pozwalając, aby za długie kosmyki włosów przysłoniły jego wyraz twarzy.
Masz rację. Niczego się nie nauczyłem. Nigdy się niczego nie uczę . Pomogłem ci, bo jakaś niewidzialna siła mnie do tego popchnęła. Bo chciałem. Bo nie zasłużyłeś na śmierć w śmieciach. Nienawidzę cię. Ale to uczucie jest ryzykowane, bo napędza coś innego, inne, o wiele bardziej niebezpieczne. pożądaniePrzy tobie czuję się, jakbym igrał z niebezpiecznym ogniem. A to napawa mnie dziwną i dziką ekscytacją, że chcę jeszcze więcej i bardziej. Dlatego… dlatego…. Musisz iść. Zanim zrobimy coś, czego nie możemy i co będziemy potem żałować. Co będę ja potem żałował. – zdał sobie właśnie sprawę, z jaką tak naprawdę łatwością Growlithe mógłby posiąść jego ciało. A przerażenie tą myślą było wręcz paraliżujące. – I oby nasze drogi nigdy się ponownie nie skrzyżowały. – powoli zsunął się z jego bioder, tłamsząc w sobie przeraźliwą ochotę posmakowania jego ust po raz ostatni. W chwili, kiedy Grow pocałował go po raz pierwszy, jakieś nieokrzesane blokady puściły, a ostatki kręgosłupa moralnego skrzydlatego zaczęły się sypać.
Nigdy nie chciałem zrobić z twojego życia piekła. To ty pierwszy mnie znienawidziłeś, nie ja ciebie, Jace. – odpowiedział, kiedy już siedział tyłem do niego, próbując uspokoić swój oddech, chociaż całe ciało drżało i szeptało, by podjął jaką akcję.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

- Ja... lubię Ryana.
Znakomicie. Uwierz, nikt by się nie domyślił.
Ledwie się pohamował przed warknięciem. Ile razy miał jeszcze tego słuchać? Ile razy zaciskać zęby, przełykać ślinę, przegryzać wargę w czasie opowiadania o ślepym uwielbieniu? Ile razy siedzieć, twarzą w twarz, kilka chwil po tym, jak cudem mu odmówiono, aby finał ograniczyć do przypomnienia, by wrócił na swoje prawowite miejsce? Prawowite zdaniem Nathaira, zdaniem jego Odpowiednie Moralnej Strony, przyciszającej pożądania, zachcianki i podejmowanie ryzyka. Pozorne wyciszenie oznajmiło o swojej nietrwałej konstrukcji, przy której już teraz rozbrzmiewały pierwsze, metalowe odgłosy trzeszczących bel.
Nie było mu żal. Nie w sposób, w jaki powinno, choć na słowa Nathaira odpowiadał paskudnym niezadowoleniem, jakby cały ten czas liczył, że jednak koniec dobiegnie w mniej szarych barwach; że jakaś nienazwana siła chwyci za kubeł i chluśnie intensywną farbą, zamazując całą czerń obrazu. Według niego, rozbryźnięta mogła zostać również czerwień - nawet ona dałaby więcej smaku niż pustka. Podświadomie zdawał sobie jednak sprawę, że jego zabiegi - jakkolwiek nie byłyby wykrętne - zadziałały, a to oznaczało scenariusz w większej mierze dobrze odegrany przez Nathaira. Scenariusz, który miał miejsce teraz, na który pracował w ramach swoistego eksperymentu, zabawy, gry; który miał przynieść satysfakcje i dzikie rozweselenie, finalnie pozostawiając nic.
Nagle spojrzał na niego zaintrygowany, gdy zimne palce dotknęły piekącego policzka. Nie potrzebował lustra, by wyobrazić sobie zaczerwienienie, jakie wpłynęło na jego twarz - sama świadomość była wystarczająco dobitna i udało się jej rozrysować obrys upokorzenia w umyśle Wilczura. Uderzył go. Z wściekłości, z nerwów, ze szczeniactwa - a za to powinien dostać ze wzmożoną siłą.
Gdzie twój rewanż, Jace?
Białowłosy zdusił gorzki uśmiech.
Tutaj.
- Dlatego... dlatego... musisz iść.
Oczywiście. Teraz. Gdy wszystko doszczętnie zmielono na pył, kazano mu obrać drogę, z której aż do chwili obecnej skrupulatnie go spychano. Dopadła go niewygodna i choć jeszcze przed momentem sam zmuszał Heathera do bliskości, teraz ten wątpliwy ciężar na brzuchu przyprawiał o ściśnięcie płuc. Nie chodziło zresztą wyłącznie o zbyt szczupłą sylwetkę stróża, która chcąc nie chcąc, nie zmuszała mięśni Growlithe'a do wysiłku. Problemem był inny dotyk, ten - pozornie - mniej ważny. Jakby fakt, że oparł dłonie o jego pierś, oznaczało zwolnienie wszelakich blokad i zaciśnięcie się na organie imadła. Kolejna sekunda oznaczała wyszarpanie następnej garści powietrza, jaką mógł zaczerpnąć przy wdechu. Nie miał zamiaru udusić się z powodu wyrzutów sumienia.
Musisz.iść.
Właśnie próbuję.
- Zanim zrobimy coś, czego nie możemy...
Ty nie możesz.
Wściekłość rozbłysła w jego oczach w postaci nagłej, szklistej bieli.
- … i co będziemy potem żałować.
Nie „my”.
Ile razy miał mu to powtarzać?
- Co będę ja potem żałował.
Dokładnie. Dobry chłopiec.
- I oby nasze drogi nigdy się ponownie nie skrzyżowały.
Zmarszczył nieco brwi, ale nic nie odpowiedział. Choć jeszcze chwilę temu sam ściągnął go sobie na biodra, drugi raz dłoń się nie poruszyła, pozostając zbyt ociężałą na wysyłane przez umysł żądania. Przyszło mu tylko oglądać, jak Nathair zsuwa się z niego i odwraca tyłem, nieświadom wrzucania pierwszej, garbatej łopaty czarnego piachu na twarde wieko.
Pogrzebali relację.
Ty dobiłeś gwoździe do trumny, Jace. Ale to on upchnął wewnątrz jeszcze coś żywego. Nie ty jesteś mordercą. Nie ty trzymałeś sznur.
Wilczyca prześliznęła się lepkim jęzorem po boku pyska, ukradkiem spoglądając na twarz właściciela. Najwidoczniej sama była ciekawa jego reakcji, bo choć nie odstępowała go na krok, nie miała tak dokładnego wglądu w jego myśli, jakby sobie tego życzyła. Właśnie teraz pewne zakamarki pozostawały dla niej niedostępne; próbowała więc użyć delikatnej na pozór ciekawości, jako klucza otwierającego zatrzaśnięte siłą drzwi.
Nie tym razem.
Wciąż otoczony barierą upartości podniósł się do siadu i przechylił naprzód - na tyle mocno, aby znaleźć się blisko Heathera. Wrażliwy węch natychmiast wychwycił pierwsze mgiełki zapachu, jakie otaczały anioła, przypominając, że nawet wśród słodkich truskawek bywały kwaśne owoce.
Kwestia ich niedojrzałości.
Palce wsunęły się na ramię anioła i ignorując napięcie mięśni - swoistej reakcji na dotyk - pociągnął rękę do tyłu, zadzierając przy tym brodę. Obrócił Nathaira wystarczająco, aby udało mu się otrzeć wargami o jego skroń. Pocałunek, w którym nie poruszono ustami, któremu nie towarzyszył żadnej dźwięk, smak, ani zapach, który był ledwie muśnięciem w miejscu, w którym pulsowały wszystkie wrzaski niechęci, niezdecydowania, niezrozumienia, zdrady ciała i umysłu. Nikle zresztą tknął ciepłą skórę Heathera szorstkością warg, a zerwał kontakt między nimi, puszczając jego bark i podnosząc się z twardej podłogi.
Nie masz mu nic do powiedzenia?
Sięgnął za siebie. Dwa palce zacisnęły się na kilkakrotnie złożonej fotografii, nim ciszy nie przerwał dźwięk dartego materiału. Nie pojedynczy, wręcz przeciwnie. Trwał krótko, ale zabieg przyniósł tylko masę strzępków, które jeszcze nie tak dawno mogły szczycić się mianem zdjęcia. Nic nie uratowało go jednak przed samozaparciem Wilczura i teraz syknęły w ogniu, którego płomienie aż wzbił się w górę, chcąc pochłonąć wrzucone do kominka wspomnienia.
Wilczur ukazał wreszcie kły w uśmiechu, postępując krok do tyłu.
- Następnym razem się nie zawaham, Nate.

|| zt
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obrazy przekształcały się I naginały, wypełniając umysł chłopca. Rzeczywistość przeplatała się z ułudą jak misternie splecione ze sobą nicie, nie pozwalając Nathairowi dokładnie nakreślić wszystkich barw, zapachów i głosów, które obijały się od siebie, jakby zamknięto je w szklanej kuli. Tylko jedna rzecz była wręcz namacalna. Ból. Bolało go cholernie, wszystko. Nawet jego własny oddech bolał. Był pewien, że to koniec. Zakończy swój krótki żywot na ziemi, ostatecznie spełniając się jak na stróża przystało. Książkowy przykład poświęcenia i oddania życia za drugą osobę. Szkoda tylko, że nie będzie mu już dane stanąć nad Grimshawem i zaśmiać się złośliwie, że ostatecznie wyszło na jego.
Jak wycięty skrawek z innej rzeczywistości czuł, gdy jakieś dłonie go podnoszą, unoszą? Może to jego dusza została właśnie wyswobodzona z tej ludzkiej skorupy, a on odlatuje w nicość? Nicość, z której nie było już drogi ucieczki.
Ale Los był cholernie przewrotny.
Kiedy otworzył oczy, syknął cicho z bólu, czując, jak jasne światło wbija się w jego źrenice. Instynktownie i automatycznie chciał podnieść rękę i przyłożyć ją do oczu, by chociaż trochę schronić wrażliwy wzrok przed uprzykrzającym światłem, ale poczuł się, jakby jego ciało było ołowianym odlewem. Bolało. A to znak, że żył. Tak więc leżał w jednej pozycji, a czas powoli upływał. W końcu jego spojrzenie przywykło do światła, a skrzydlaty nie odczuwał już takiego dyskomfortu z tego powodu. Dopiero teraz pozwolił sobie na podniesienie się na łokciach, chociaż sprawiło mu to nie mało bólu. Z jego gardła wyrwało się warknięcie, kiedy ciałem szarpnął kolejny impuls bólu, ale ostatecznie udało mu się podnieść do pozycji siedzącej. Spojrzał w dół, najpierw na dłonie, gdzie na lewej spod bandaża wystawał kawałek pomarszczonej, czerwonej skóry. Mimo wszystko skrzywił się na ten widok, gdyż blizna, która będzie go szpeciła już do końca jego dni będzie przypominała mu o zdarzeniach z celi.
Niech go szlag. – wyrwało się z jego ust. Głos, który padł brzmiał nienaturalnie szorstko, jakby struny głosowe były nieużywane przez co najmniej tydzień. W gardle zadrapało go, co pociągnęło za sobą salwę niekontrolowanego kaszlu. Kiedy wreszcie atak ustał, przetarł wierzchem dłoni usta i zsunął ze swojego ciała koc, którym był przykryty. Dopiero teraz dotarło do niego, że znajduje się w swojej własnej sypialni. W Edenie. Wnioski nasuwały się same. Żył. Ktoś go tutaj przytaszczył. Opatrzył. I albo ukrywają jego obecność, albo winy zostały wybaczone. Albo stał się więźniem swojego własnego domu. Bez względu na to, jaka była rzeczywista odpowiedź, musiał dowiedzieć się co wydarzyło się po tym, jak stracił przytomność. Postawił bose stopy na podłodze i spróbował się podnieść.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Layla zadała sobie sporo trudu, żeby opatrzyć twoje rany. Jest jeszcze za wcześnie, żebyś podnosił się z łóżka, chłopcze ― spokojny, wręcz monotonny głos uświadomił Nathairowi, że nie był sam w swoim własnym domu, ale także to, że to nie właściciel kojącego tembru był odpowiedzialny za opatrzenie pokiereszowanego ciała chłopaka. Laviah stał w drzwiach do jego sypialni, zamykając w uścisku obu rąk szklankę z wodą, jakby przez całą drogę od kuchni do tego pomieszczenia, chciał być pewien, że nic się nie wyleje. Jasne oczy uważnie obserwowały poczynania Heather'a, który najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z powagi poniesionych ran. Nie minęło aż tak wiele czasu, odkąd białowłosy został zatrzymany przez anielicę, która poprosiła o jego pomoc. Obraz niemalże umierającego na jej rękach chłopaka nadal tkwił przed jego oczami równie wyraźny, co w tamtej chwili. Usta skrzydlatego nie zamierzały jednak uświadamiać mu tego tragicznego faktu, jakby w tej chwili liczyło się tylko to, że młodemu stróżowi udało się przeżyć.
Postąpił o krok do przodu, opuszczając wzrok na trzymane naczynie, o którym właśnie sobie przypomniał. Przesunął opuszkami po gładkiej powierzchni i raz jeszcze uniósł opanowane spojrzenie na swojego byłego ucznia.
Pomyślałem, że ci się przyda. Chociaż nie przypuszczałem, że obudzisz się tak szybko. Mam nadzieję, że nie masz za złe, że pozwoliłem sobie skorzystać z twojej kuchni ― odparł, wreszcie pokonując kolejne kroki, które dzieliły go od łóżka młodzieńca. Postawił szklankę na szafce obok, ustawiając ją tak, by bez większego trudu mógł ją dosięgnąć. W każdym jego geście dało się wyczuć, że na nic nie naciskał, dając skrzydlatemu wolną rękę, choć mając do czynienia z kimś w tak beznadziejnym stanie, już powinien zachowywać się, jak troskliwa babcia, która na siłę częstuje dokładką obiadu, mimo zapewnień, że jest się już pełnym. Nic nie wskazywało też na to, by zamierzał wypytywać go o to, co się stało. Zobaczył już aż nazbyt wiele, by wdrażać się w szczegóły, nawet jeśli swoim zachowaniem nie okazywał, że zdążył już odwiedzić salę po wcześniejszej masakrze.
Odkąd orzeczono rozpoczęcie sądzenia grzeszników, nad Laviah'em wisiał ciężar przeczucia, że stanie się coś złego. Przez większość czasu był zaledwie biernym obserwatorem, który starał się nie oceniać postępków swoich braci. Gdyby spytano go, dlaczego nie interweniuje, spokojnie mógłby odpowiedzieć, że Metatrona znał od zawsze. Ktoś, kto znał ten świat lepiej niż niejedna osoba, na pewno wiedział, co robi, nawet jeśli to wiszące przeczucie podpowiadało mu, że jego brat zbłądził. Był przekonany, że nie było takiej drogi, którą nie można było zawrócić, jednak nie zdawał sobie sprawy, że niewidzialny ciężar na jego barkach i zgęstniała atmosfera dookoła, zwiastowały prawdziwą katastrofę.
Tego dnia było najgorzej.
Nie chciał widzieć, co wydarzyło się w katedrze, ale nogi uparcie ciągnęły go do przodu, jakby była to jedyna słuszna rzecz, którą mógł zrobić w tej sytuacji. Jego oddech zdążył znacząco przyspieszyć, a sam pośpiech anioła na pewno ucieszył już samego Diabła. Jakby tego było mało, był pewien, że było już za późno, kiedy dostrzegł masę wybiegających z budynku aniołów. Powinien być tam wcześniej, nawet jeśli niewiele by zdziałał.
Pozwól, że ci pomogę.
A jeśli nie pozwoli?
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Zastygł w bezruchu I spojrzał w stronę stojącego anioła. Zmrużył na moment oczy, po czym spojrzał do góry, w sufit, a jego twarz wyrażała tylko jedno: „No nie.” Ale jak na zawołanie przechylił się na bok i uderzył na powrót w miękkiej łóżko, wsuwając obie nogi na nie, sięgając po koc, który naciągnął prawie pod samą brodę. Zaraz pewnie się zacznie. Umoralniający wykład o tym, co zrobił. Zabawne, że spotykali się zazwyczaj w podobnych okolicznościach. On dostawał wpierdol bądź wywinął jakiś numer potępiany przez połowę anielskiego społeczeństwa, a Lav ratował jego dupsko bądź opatrywał rany. A mimo to nadal boisz się jego spojrzenia, które karci, co? Niczym niesforne dziecko, któremu przyszło skonfrontować się ze swoim rodzicem i czekające na wydanie werdyktu odnośnie kary.
Kimkolwiek jest ta cała Layla. – na ustach młodszego pchały się gorzkie słowa kpiny I żartu, ale jakimś dziwnym trafem dławiły się w gardle, nie mogąc odnaleźć drogi ujścia. Czemu ze wszystkich znanych mu osób, to właśnie przed nim i z niego nie potrafił żartować? Nie odnajdował w sobie odwagi na odszczeknięcie, choć nie groziła mu żadna cielesna kara ze strony Laviaha.
To się nazywa respekt, głupi pisklaku
Nathair mlasnął cicho, jednocześnie wysuwając koniuszek języka, by ponownie zwilżyć zaschnięte wargi.
Ze wszystkich – zrobił krótką przerwę na przełknięcie śliny – osób, jako jedyny masz pełne prawo na korzystania z całego mojego domu, Lav. – mruknął, podnosząc się na łokciu, choć z wyraźnym trudem, kiedy szpilki bólu wgryzły się w jego kark.
I tęskniłem za tobą, kretynie. Zdał sobie sprawę, jak rzadko go widywał. Od momentu, kiedy miał swojego podopiecznego, zdecydowanie zaprzestał odwiedzania Lava z taką częstotliwością, jak dawniej. A przecież kiedyś praktycznie każdego dnia do niego przychodził. Lubił jego towarzystwo. Było kojące. Niczym balsam na piekącą skórę.
Ile spałem?Nie spałeś, a byłeś nieprzytomny. Znaj subtelną różnicę.
I właściwie co się stało? Czy…. Czy wymordowani uciekli? a może zapytaj go wprost o tego jednego konkretnego wymordowanego, hm?
A Metatron? Nie chciał wrzucić mnie do lochów za moją niesubordynację? – na ustach chłopaka pojawił się cień kpiny. – Albo od razu spalić, by oczyścić mą jakże grzeszną duszę? Te ciule….. ekhm, znaczy się, Ci zaślepieni aniołowie… nie patrz tak na mnie, są zaślepieni! No, w każdym razie, oni— – najwidoczniej Lav nie miał już poznać zakończenia pretensjonalnego zdania Nathaira, kiedy zaniósł się głośnym kaszlem, jednocześnie łapiąc za klatkę piersiową. Miał wrażenie, że coś od środka rozrywa go na nowo, z każdym kolejnym łapczywie nabranym haustem powietrza. Gdy wreszcie salwa kaszlu ustała, przetarł zabandażowaną dłonią usta i spróbował sięgnąć po szklankę wody, ale i ten manewr okazał się arcytrudny.
Szlag.
Pomóc? – spojrzał na anioła z dziwną goryczą w oczach. – Po co pytasz. Znasz odpowiedź. – westchnął ciężko, a dłoń opadła miękko na łóżko, kiedy ostatecznie zrezygnował z sięgnięcia po szklankę wody.
Tylko najpierw powiedz mi, co wiesz. – zagryzł wnętrze wargi, ważąc na języku kolejne słowo, jakby było jadowite I wypowiedzenie go miało nieść ze sobą jakieś tragiczne skutki. – Proszę.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

W jego spojrzeniu nie można było zauważyć karcącego błysku, chociaż uwaga, z jaką przyglądał się młodzieńcowi i którą w pełni mu poświęcał, na dłuższą metę mogła być przytłaczająca. Wiedział, że mógł jedynie naprowadzać Heather'a na pewien tok myślenia, ale to do niego należała ostateczna decyzja na temat tego, co będzie dla niego najlepsze. Białowłosy splótł palce dłoni przed sobą, stojąc naprzeciwko niego w stosownej odległości i z nienaganną wręcz postawą, która nie pasowała do jego młodego wyglądu, niewiele różniącego się od wyglądu Nathair'a, mimo ogromnej przepaści, która ich dzieliła. Mógłby był nie tylko jego ojcem, ale praprapraprapradziadkiem – co prawda, z większą ilością „pra” na początku.
Członkini zastępu, która zabrała cię z sali i przyniosła do domu. Dalszą część historii już znasz ― odpowiedział rzeczowo, niezależnie od tego, czy Nath chciał się dowiedzieć czy też nie. Niebieskooki uznał, że właściwym zachowaniem będzie powiadomić go o tym, komu zawdzięczał życie, mimo że tak dosadne słowa nigdy nie padły. Nie zamierzał robić mu wykładu na temat wdzięczności, rozumiejąc, że ten incydent mógł wystarczająco zrazić go do skrzydlatych i potrzeba było czasu, by odbudować to, co zostało zburzone. O ile w ogóle było to możliwe.
Pokiwał nieznacznie głową, przyjmując do siebie kolejne słowa, a raczej po prostu poświadczając, że je usłyszał. Niezależnie od pozwolenia nie był typem, który rozporządzał się na cudzych włościach, ale nie powiedział na ten temat słowa, jakby zaprzeczenie mogło niepotrzebnie urazić gospodarza.
„Ile spałem?”
Kilka godzin ― odparł, nie mijając się z prawdą, ale też nie potrafił dokładnie uściślić, ile czasu minęło. Nie było go z nim od samego początku, gdy jego ciało zostało na tyle ranne, że zaczęło się poddawać. Kolejna salwa pytań była przytłaczająca, ale mimo tego, nawet jeśli były niewygodne, Lav nie potrafił skłamać, czy odpowiedzieć wymijająco. Chciałby móc cofnąć czas i zrezygnować z udania się do sali, w której i tak nie mógł już nikomu pomóc. Odetchnął głębiej i poprawił szal na szyi, nie zauważając, że celowo odwlekał moment udzielenia mu odpowiedzi.
Jego wiedza była w tej kwestii mocno ograniczona.
Nie mówmy źle o zmarłych ― rzucił, chociaż przyszło mu to z niechęcią, nie dał jej odczuć swojemu rozmówcy. Tym samym dał mu do zrozumienia, że Metatron i zaślepieni aniołowie – przynajmniej w większości – już nie żyli. ― Bynajmniej nie zostaniesz wtrącony do lochów ani spalony, chłopcze. ― Pokręcił nieznacznie głową, całkowicie negując taką możliwość.
Już bez pytania o zgodę sięgnął po szklankę jedną ręką, a drugą pozwolił sobie wsunąć pod głowę młodszego anioła, zanurzając palce w jasnych kosmykach. Uniósł ją nieznacznie, oszczędzając mu wysiłku i przysunął brzeg naczynia do jego warg, przechylając je na tyle lekko, by nie wypił wody zbyt szybko. Czekał też na znak, że już mu wystarczy.
Proszę. ― Wciąż nie przeszedł do sedna sprawy, jednak nie zapomniał o najważniejszym pytaniu, które z pewnością mogło wywoływać szczególny niepokój u stróża. Co się stało z podopiecznym? ― Nie jestem w stanie obiecać ci, że wszyscy przeżyli, jednak nie widziałem w sali żadnych wymordowanych ani innych osób, które nie byłyby aniołami. Wydaje mi się, że udało im się uciec. Samodzielnie lub z pomocą swoich towarzyszy.
W odpowiednim momencie odsunął szklankę od jego ust i opuścił ostrożnie głowę różowowłosego, zabierając spod niej swoją dłoń. Zsunął wzrok z jego twarzy, zatrzymując go na kocu, który przysłaniał jego tors.
Która rana jest największa?
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Laviah nie powinien tego mówić. Co prawda młody Heather prędzej czy później dowiedziałby się sam, ale w tym momencie drugi anioł chcąc czy też nie, przyczynił się do pojawienia kolejnych zgrubień i pęknięć pomiędzy stróżem, a jego podopiecznym. Wzrok chłopca utkwił w jednym, martwym punkcie i był wyjątkowo spokojny, jak na niego. Pozbawiony jakiejkolwiek emocji, kpiny czy też tej cholernej zadziorności. Nic. Totalne nic.
A więc go porzucił. Tak po prostu. Pewnie nawet przez jedną chwilę nie zastanowił się, co z nim jest. Ba. Co z nim będzie. To boleśnie uświadomiło Heatherowi, jak mocno nie liczył się w oczach Grimshawa.
Mógł przecież stracić przytomność. Nie pomyślałeś o tym?
Nie. To był Ryan. Niezwyciężony i jeden z najsilniejszych osobników, jakie Nathair poznał w swoim całym życiu. Być może istniały tylko dwie osoby, które mogłyby w jakiś bardziej dotkliwy sposób zaszkodzić wymordowanemu. Growlithe, to z pewnością. A druga osoba właśnie sięgała po szklankę i pomagała mu się napić. I chociaż w pierwszym odruchu Nathair chciał zacząć łapczywie pić, a gardło boleśnie o sobie przypominało, to usta nie były w stanie same uchylić się na tyle, by brać większe hausty przyjemnie chłodnej cieczy, aniżeli tylko drobne łyczki. Gdy wreszcie poczuł upragnioną ulgę, choć z pewnością chwilową, naparł tyłem głowy na dłoń drugiego anioła, dając mu tym samym sygnał, że ma już dość. Uniósł zdrową dłoń i przetarł swoje wargi, ścierając pozostałości po kroplach. Odetchnął cicho przez nos, marszcząc nieznacznie brwi.
Czyli co teraz będzie? Skoro Metatron nie żyje? – zapytał wbijając uważne spojrzenie w mężczyznę i przechylił się, aż wreszcie jego głowa dotknęła miękkiej poduszki. – W sumie pewnie bym już dawno płonął, gdyby jeszcze żył. Jesteś Zwierzchnością. Przejmiecie teraz rządy? – skrzywił się raptownie, kiedy zaniósł się głośnym kaszlem, czując jak wszystkie jego wnętrzności zaczynają się przekręcać, a każdy oddech, nawet ten z pozoru tak bardzo nikły, wywoływał palenie w jego klatce piersiowej. Serce nieznacznie przyspieszyło, kiedy przymknął powieki, czując się dziwnie zmęczony. Wszystkim. I swoim stanem fizycznym i mentalnym.
Powiedz, Lav…. Czy stróż może dobrowolnie zrezygnować ze stróżowania nad podopiecznym? Czy obowiązuje nas zasada aż do śmierci jednego z nas? – zapyta nagle, uchylając nieco powieki, ale nie spojrzał na jasnowłosego, uparcie przyglądając się pojedynczym pęknięciom na suficie.
Rozważasz to?
Miał dość. To, co wydarzyło się parę tygodni wcześniej naruszyło fundament, który Nathair usilnie próbował zbudować. A fakt porzucenie niemal go skruszył. Nie miał już siły budować go od nowa. Już nie. Pomiędzy nim a podopiecznym pojawiła się ściana, której Heather nie chciał już przeskakiwać. Za bardzo zaczął mieszać sprawy ‘służbowe’ z prywatnymi. Zabawne, że już z niektórymi wrogami, a właściwie z jednym, łączyło go o wiele więcej niż z własnym podopiecznym.
Żałosne
Co? – zapytał nagle wyrwany z letargu. – Nie wiem. Chyba klatka piersiowa. I ręka. Chyba powinienem podziękować pewnemu dupkowi, bo powstrzymał zakażenie. – parsknął ironicznie.
A zamierzasz?
Oczywiście, że nie. Niedoczekanie.
Plus od jakiegoś czasu nie czuję się najlepiej. Nie wiem. Nie mam apetytu, czuję się jak ścierwo i gubię pióra. Ale chyba na to zbytnio nie poradzisz, co?w końcu nie jesteś lekarzem.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Oczekiwał zbyt wielu odpowiedzi w zbyt krótkim czasie, jednak Laviah nie zamierzał przerywać mu w połowie zdania, cierpliwie wysłuchując każdego słowa. Nie dawał po sobie poznać, że w tej sytuacji był bezużyteczny, ale wiedział też, że było jeszcze za wcześnie na wyciąganie wniosków z tej sytuacji. Ledwo co mieli za sobą rzeź niewiniątek, wszyscy dookoła skupiali się wyłącznie na tym, co się stało, zbierając zwłoki swoich bliskich, przyjaciół, znajomych. Być może reszta członków Zwierzchności już zaczęła rozważać dalsze losy Edenu, ale białowłosy był teraz tutaj, jakby wyleczenie Nathaira była jego priorytetem, mimo że wiedział, z kim według niektórych aniołów miał właśnie do czynienia.
Oszczędzaj siły ― rzucił, automatycznie przysuwając się bliżej łóżka, gdy zdawało się, że różowowłosy rozkaszlał się na dobre. Na całe szczęście atak zdążył minąć. ― Nie jestem w stanie powiedzieć ci, co teraz będzie. Ale na pewno wszyscy mieszkańcy Edenu dołożą wszelkich starań, żeby ten znów stanął na nogi. Będziemy potrzebować do tego trochę czasu, ale jestem pewien, że nasi bracia nie dopuszczą do tego, by podobne wydarzenia miały miejsce ― wyjaśnił, mając nadzieję, że w ten sposób mógł złożyć mu obietnicę, która zyska swoje pokrycie w przyszłości. Bezsensowne rzezie nie leżały w naturze aniołów, a te doświadczenia powinny ich czegoś nauczyć, nawet jeśli sama metoda nauczania nie była szczególnie chwalebna.
„Czy stróż może dobrowolnie zrezygnować ze stróżowania nad podopiecznym?”
Niebieskooki przechylił nieznacznie głowę w bok. Nie rozumiał, skąd wzięło się to pytanie, biorąc pod uwagę, że jeszcze dwie czy trzy godziny temu nasłuchał się o tym, jak to wszystko się zaczęło. Nie zamierzał jednak w żaden sposób wypominać wcześniejszych decyzji, słów i czynów, skoro to Nathair dużo lepiej wiedział, co się wydarzyło. Starszy anioł mógł tylko odetchnąć głębiej i na chwilę opuścić wzrok w zastanowieniu.
Jak długo żyję, nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem. ― A wszyscy wiedzieli, że żył cholernie długo jako jeden z pierwszych. ― Gdybym ustalał zasady, powiedziałbym, że to kwestia wolnej woli, jeżeli ktoś nie czuje się na siłach, by dalej to robić. Niemniej, jeżeli rezygnowałbym z własnego podopiecznego, zrezygnowałbym też ze swojej roli. Nie potrafiłbym obiecać sobie, że jeśli odpuściłem ten jeden raz, nie odpuszczę też po raz drugi, a przecież ludzie to nie rękawiczki, które można zmieniać wedle własnego upodobania. ― Uniósł wzrok z powrotem na chłopaka i wyglądało na to, że rzeczywiście nie zamierzał dokonywać osądów względem niego. ― Nawet jeśli często to niewdzięczna praca, bycie stróżem to bezinteresowna pomoc, po której nie oczekuje się nic w zamian.
Po tych słowach, wsunął dłoń na czoło chłopaka, jednocześnie odgarniając jego grzywkę. Nie zamierzał dodawać już nic więcej. Kiwnął głową, przyjmując wszystko, co Heather miał mu do przekazania.
Sanfungus. Dobrze, że zauważyłeś to odpowiednio wcześnie.Przynajmniej taką mam nadzieję, dodał w myślach, nawet jeśli wiedział, że za sprawą jednego gestu był w stanie przyczynić się do pomocy mu. Niemniej jednak za każdym razem czuł, że nie powinien tego robić, nawet jeśli jego głowa była czysta od niepotrzebnych myśli. ― To nie potrwa długo ― zapewnił i zaraz zamilkł na chwilę. Chwilę, podczas której nie działo się absolutnie nic. Wiedział jednak, że słuszność celu koniec końców zwycięży nad zasadami moralnymi. Zanim jednak postanowił przekroczyć wszelkie bariery, Colin miał okazję usłyszeć ściszone „Przepraszam”, padające z jego ust, które już niedługo po tym zetknęły się z wargami młodzieńca. Uczucie, które temu towarzyszyło, na pewno było ciepłe, nawet jeśli sam albinos nie wkładał w ten gest jakichkolwiek silniejszych emocji. Mrowiąca pod skórą, niewidzialna energia, która płynnym strumieniem opuszczała Zwierzchność, a przenikała ciało chłopaka, kumulowała się w zranionych miejscach. Zwłaszcza na torsie różowowłosego. Wystarczyły te marne sekundy, by drugi jasnowłosy zaczął odczuwać pierwsze skutki polepszającego się samopoczucia. Laviah z kolei, będąc już pewnym, że jego moc zrobi swoje, odsunął się powoli i cofnął o krok, który wydawał się być nieco chwiejny. Coś za coś. Prędko jednak odzyskał rezon i odetchnął głębiej, powracając do swojej nienagannej postawy, mimo że nieco zmatowiałe tęczówki potwierdziły, że pomoc kosztowała go wiele sił.
Powinieneś się przespać. Jutro poczujesz się dużo lepiej.

Leczenie: rana na torsie prawie zagojona, regeneracja reszty ran została znacznie przyspieszona, a czas leczenia choroby skrócony o połowę.
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

”Oszczędzaj siły”
Och, co ty nie powiesz.
Raczej wątpliwe było, że zacznie biegać, skakać i tańcować. Wiedział doskonale, że powinien oszczędzać siły, ale to nie oznaczało, że ma leżeć i gapić się w sufit. Chyba rozmawiać mógł. Raczej od tego się nie umierało. Od tego nie, ale od mielenia ozorem i wykrwawienia już tak. Spojrzał ukradkiem na mężczyznę, po cym zmarszczył lekko brwi. Nie podobało mu się to, co usłyszał. Być może w tym momencie przemawiała przez niego wyjątkowa awersja i niechęć do skrzydlatych zajmujących wysokie stołki, ale najwyraźniej w świecie nie wierzył już, że naprawią krzywdy, jakie wyrządzili za czasów Metatrona.
Ale czy to nie przypadkiem powtórka z rozrywki, Lav? Skrzydlaci nabroili, potem jest wielka przysięga, że to ostatni raz, a po iluś tam latach, nawet stu, znowu broją i znowu trzeba sprzątać oraz zapewniać, że to ostatni raz. Wielu straci wiarę. Wielu przestanie wam ufać. Wielu…. Pewnie odwróci się. – spojrzał na niego uważnie. Sam zaczynał mieć powoli wątpliwości co do tego wszystkiego. Służenia nieistniejącemu Bogu, wierzenie, że kiedyś powróci i pełnienia roli anioła. Anioła, którego chciały zabić inne anioły, o ironio.
Ze wszystkich osób, chyba tylko ty nadajesz się, żeby sprawować władze w Edenie I nad innymi aniołami. Jesteś najbardziej roztropny i sprawiedliwy, Lav. – powiedział zupełnie szczerze. Jasne, może innych aniołów ze Zwierzchnictwa nie znał aż tak dobrze, może jedynie swój osąd opierał na kilku pojedynczych plotkach, które zasłyszał na edeńskim bazarku, ale Lav ze swoim stoickim spokojem nadawał się do tego wszystkiego najlepiej. No i był jedyną osobą w życiu młodocianego anioła, której w pełni ufał. A to też jest jakiś wyczyn.
Kolejne słowa przyjął z nadzwyczajnym spokojem, choć poczuł wewnętrzne zmieszanie. To nie tak, że nagle zaczął odczuwać dogłębny wstyd za swoje zwątpienie. Bo ono było i z pewnością jeszcze długo będzie się utrzymywało. Zakorzeniło się w jego ciele i powoli wypuszczało swoje duszące pędy, które z pewnością w przyszłości okażą się dla niego zgubieniem. Ale mimo to, po słowach mężczyzny poczuł dziwną, kojącą ulgę. Jakby tego potrzebował. Uniósł zdrową dłoń i potarł zewnętrzną stroną swój prawy policzek, wreszcie ostatecznie skinąwszy głową.
Rozumiem. – odparł krótko, ale bardzo szybko dodał z dziwnym błyskiem w oku. – Ale przynajmniej spełniłem swój stróżowy obowiązek.I Grimshaw chcąc tego czy też nie, ale jest moim cholernym dłużnikiem. A to jest największą satysfakcją, o jakiej mógłbym pomarzyć. I tylko dzięki sile woli i osłabieniu jego kąciki ust nie uniosły się w złośliwym uśmieszku.
Co? – spojrzał na niego zaskoczony. A jednak. Rozpoznał chorobę. No cóż, Lav, coraz bardziej zaskakujesz. – I co zamie— – nie dokończył pytania, tylko ściągnął usta w wąską linię. Nie musiał pytać. Wiedział, co mężczyzna zamierza. W chwili, kiedy ten zaczął nachylać się w jego stronę, młodszy anioł instynktownie przechylił się nieco do tyłu, chcąc nieświadomie przedłużyć moment spotkania z nieuniknionym. To nie tak, że się brzydził Lava. Po prostu… nie umiał. Nawet, jeśli wiedział, że tylko tak może używać swojej mocy. Nawet, jak w pełni był tego świadomy, to mimo wszystko miał wrażenie, jakby jego własny ojciec składał pocałunek na jego ustach. Zacisnął mocno powieki, kiedy poczuł ciepło na swoich wargach, jednocześnie zgniatając palcami pościel w pobliżu, gdzie siedział oparty. Mimo, że trwało to zaledwie sekundy, dla chłopaka ciągnęło się w nieskończoność. A potem pojawiła się niespodziewana ulga. Odetchnął cicho, czując, jak niewidzialna ręka odbiera jego ból. I chociaż niektóre części ciała wciąż cierpiały, to było zdecydowanie lepiej. O niebo.
Uchylił powieki, walcząc sam ze sobą, by nie wykonać ruchu przetarcia warg, choć przyszło mu to z wielkim trudem. Powoli skinął głową, ale nim Lav zdążyłby cokolwiek więcej zrobić, mógł poczuć jak dookoła jego nadgarstka zaciskają się lekko drżące palce chłopaka.
A ty powinieneś odpocząć. – rzucił szybko, zapominając o jakichkolwiek pokładach dobrego wychowania w rozmowie ze starszymi.
Wiem, jak bardzo męczące jest użycie mocy. Zwłaszcza tej. Zresztą, wystarczy spojrzeć na ciebie. Spieszy ci się? Po prostu usiądź. Posiedź ze mną. Nabierz tchu. Może zjemy coś razem? – zaatakował anioła gradem pytań, dopiero po chwili wypuszczając z lekkiego uścisku jego nadgarstek.
Po prostu… zostań ze mną jeszcze trochę, dobrze?
A może tak dziękuję?
W swoim czasie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Białowłosy pokiwał ledwo widocznie głową w zamyśleniu. Mimo tego nieustannie słuchał Heather'a i to właśnie nad jego słowami intensywnie myślał. Wiedział, że ostatnie wydarzenia na pewno odbiją się na Edenie, ale było to tylko naturalną koleją rzeczy. Sam Laviah nie potrafiłby zostawić aniołów w potrzebie, nawet jeśli to, co niektóre z nich robiły, było godne potępienia. Metatron zyskał po prostu asa w rękawie, jednak informację o tym, czy Bóg rzeczywiście do niego przemówił, zabrał ze sobą do grobu.
Zdaję sobie z tego sprawę, chłopcze ― odparł z nieludzkim spokojem, jak zwykle zachowując się jak ktoś, kto w przypadku wybuchu paniki, zaraz uspokoiłby każdego swoim stoicyzmem. ― Dlatego pozostaje nam robić wszystko, co w naszej mocy, by sprawy się ustabilizowały. Myślę, że po tym, co się stało, niektórzy skrzydlaci będą chcieli odpokutować swoje winy. Inni nadal będą upierać się, że taka była wola Boga. Jednak odkąd zyskaliśmy własne ciała ― opuścił wzrok na splecione ze sobą palce ― niektórym o wiele ciężej jest cię oprzeć ludzkim pokusom. W tym gniewowi i załatwianiu spraw za jego pośrednictwem. Jest też wielu tych, którzy nie mieli okazji doświadczyć obecności Boga. ― Ponownie uniósł wzrok na chłopaka, przypominając mu, że przecież był jednym z nich. ― Nie możemy im pomóc inaczej niż tylko słowem, w które mogą uwierzyć lub nie. Z drugiej strony, gdyby nasz Ojciec nie istniał, dlaczego mielibyśmy tutaj być?
„(...) tylko ty nadajesz się, żeby sprawować władzę w Edenie...”
Laviah momentalnie pokręcił głową, wyginając usta w lekkim i dość smutnym uśmiechu, który nie dosięgnął jego niebieskich oczu. Grymas jednak szybko zniknął z jego twarzy, zupełnie jakby w ogóle się na niej nie pojawił.
Prawdziwy władca powinien potrafić powstrzymać katastrofę. Nie było mnie na miejscu, gdy działo się źle i było to egoistyczne z mojej strony. Gdyby nie to, może udałoby się uratować przynajmniej kilka istnień ― rzucił, nie mając problemu z tym, by przyznać się do popełnionego błędu. Nie zamierzał jednak tłumaczyć Nathairowi, że nie przyszedł tylko dlatego, że chciał oszczędzić sobie tego widoku. Chociaż oczy Zwierzchności widziały już wiele w swoim życiu, chłopak nadal był zbyt łagodny, by przyglądać się aktom przemocy, na które nie mógł wiele zaradzić.
W końcu podobno taka była wola Boża.
„Ale przynajmniej spełniłem swój stróżowy obowiązek.”
Cieszę się, że tak myślisz ― przyznał. Chociaż nie okazywał tej radości, jego słowa niewątpliwie brzmiały szczerze. Bądź co bądź, mogło to oznaczać, że udało mu się dotrzeć do młodego anioła, nawet jeśli nie spodziewał się takiego efektu.
Chociaż pocałunek dla obojgu był dość niewygodny, Laviah przyzwyczaił się na tyle, by zdusić w sobie wszelkie emocje z nim związane. Moc była dla niego przekleństwem, jednak świadomość, że tylko w ten sposób mógł pomóc różowowłosemu napędzała go do działania. Zresztą, jeszcze chwilę temu dał mu wybór, sądząc, że zdaje sobie sprawę, na czym to wszystko polegało. Nie chciał robić niczego wbrew woli stróża, jakby obawiał się, że ten raz mógł być jego pierwszym, a był ostatnią osobą, która chciała go zabierać. Spodziewał się, że zaraz po tym będzie mógł odejść, był też gotów się pożegnać i dać skrzydlatemu chwilę dla siebie, wiedząc, że jeśli nie wyjdzie z domu przedwcześnie, niebawem stanie na nogi o własnych siłach. Jednak szybko poczuł uścisk na swoim nadgarstku, nawet jeśli ten był wyjątkowo słaby. Opuścił wzrok na jego rękę, zaraz znów skupiając się na chłopięcej twarzy.
Nic mi nie będzie. Naprawdę ― zapewnił, mimo chwilowej osowiałości. Jednak Colin miał rację co do jednego – nigdzie mu się nie spieszyło i nic nie stało na przeszkodzie, żeby został z nim jeszcze przez jakiś czas. Odetchnął głębiej i na powrót przysunął się do łóżka, by zaraz usiąść na jego brzegu. Było znacznie lepiej, gdy nie musiał skupiać się na utrzymaniu równowagi. ― Skoro tego sobie życzysz. Mogę przygotować coś do jedzenia, jeżeli jesteś głodny. Na co miałbyś ochotę?
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 14 z 21 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 17 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach