Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 25 Previous  1, 2, 3 ... 13 ... 25  Next

Go down

Pisanie 15.12.14 20:39  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Czy Marcelina była kosmitą? Właśnie to wywnioskowała z jego zagubionego wzroku. Wydawał się zdziwiony, zmieszany, zaskoczony i może trochę zafascynowany... jej ogonem, który odruchowo przysunęła do siebie, chcąc go bronić za wszelką cenę niczym cenny przedmiot. Nadepnięcie czy jakiekolwiek jego uszkodzenie wiąże się z ryzykiem utraty głowy, oczu bądź innych części ciała! - Zgodzę się z tobą... A zielsko - ogólnie alchemia - nie jest mi odległa ani obca. - odpowiedziała, pozwalając sobie na skromny uśmieszek, który zaraz przybrał formę wyszczerzu nr 4. - Marcelina jestem, a ten tu to Aragot, Iktape... to znaczy rzep mój i wrzód na tyłku. - wskazała z ironiczną miną kciukiem do tyłu. Może to on jest powodem tego wielkiego zdziwienia na twarzy mężczyzny? - Śmierdzi od Ciebie Nowym Kościołem. - dodała, marszcząc z lekką pogardą czoło. Przebłyski implantu od czasu do czasu stawały się przydatne również i w przypadku nie-wymordowanych, choć było to dość rzadkie zjawisko. - Jesteś następnym niewolnikiem zdominowanym przez manipulatora? Dobrze było bez jakichkolwiek religii... Jeszcze tylko władze wyeliminować, bo to dwie najgorsze rzeczy, jakie kiedykolwiek powstały. - dodała, prostując się momentalnie. Była negatywnie nastawiona zarówno do organizacji s.p.e.c jak i do nowej wiary, z którą miała styczność całkiem niedawno. Następny wymyślony przyjaciel, następny wymyślony raj, zbawienie, czy cokolwiek obiecanego, oczywiście nie obejdzie się bez obrzędów, a i podobno krwawe ofiary z serca, którym dzielą się wierni są na porządku dziennym. Boże, jeśli istniejesz. Aż ją zemdliło! Chyba przejdzie na wegetarianizm, nie ma co. Selery... soczyste marchewki... te brokuły... palce... lizać...
W tym samym momencie jej uszy przechyliły się lekko w prawo. Usłyszała podejrzany szmer, kilka szybkich kroków w kierunku świeżo zapoznanej ze sobą dwójki. Chwilę później przed Eugene i puchatą stanęła niczym długowieczna oliwka smukła istota, która zdawała się być zmieszana. Znalazła się tu pewnie przypadkowo, szukając schronienia, lub - co gorsza - reszty swojej zgrai, sfory, watahy, whatever... Marcelina zjeżyła sierść i cofnęła się o małe dwa kroki, patrząc na psopodobne stworzenie, trzymające w pysku ledwo żyjące, małe stworzonko, wydające przenikliwe piski, które doprowadziły Marcelinę do skrajnego stanu. Bezbronne stworzonko, które ta bestia po prostu zabiła. Uff, jak dobrze, że i ona nie stała się wymordowanym czy innym cudem~ natury.
- Zwariowałeś? - warknęła, przyjmując pozycję obronną odwracając się w stronę wymordowanej lewym bokiem, zasłaniając trochę skórzaną torbę i chwytając za skórzany pasek, który ciążył na jej wytatuowanym ramieniu. Pazury w gotowości, kły na wierzchu, błysk w oku. Nogi szykują się do ucieczki, mięśnie spięte, ścięgna w gotowości, serce pompuje dzielnie krew, a mózg uparcie przygotowuje ciało do walki... słownej, rzecz jasna. Ironio, do ataku!
Nie minęło nawet pięć sekund, gdy jej pięta zahaczyła o wystający korzeń, ukryty pośród gęstych chaszczy. Zamachnęła się, łapiąc w locie torbę i lądując na plecach w istnym gąszczu, znikając na chwilę z pola widzenia Eugene. Wpadła jak śliwka w kompot, bez skojarzeń proszę. Wstała jednak szybko, jak to na dzielnego wojownika przystało, drapiąc się po dolnej partii pleców - w czasie upadku podwinęła jej się antypokrzywowa bluza, przez co uparte zielsko 'musnęło' ją w tamtych miejscach delikatnie. - Las mnie, kurwa, nie lubi... - jęknęła, garbiąc się porządnie. Tylko drapanie dawało jej upragnione ukojenie. Czym teraz będzie się bronić?
Ah, no tak. Ma szwajcarski scyzoryk w tylnej kieszeni spodni. Więc strzeżcie się!


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 22.12.14 22:03, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.12.14 14:11  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Hola, hola... Ale co się właśnie działo? Wilczyca wykonała jeszcze dwa kroki w tył, w osłupieniu wgapiając się przed siebie. Powoli przesunęła badawcze spojrzenie na kotowatą, nie próbując zatuszować odbijającego się na powierzchni rubinowych patrzałek zdziwienia, przemieszanego z odrobiną strachu i szczyptą zaintrygowania. Machinalnie poluzowała zacisk szczęk, pozwalając zwisającemu spomiędzy zębisk stworzeniu wydostać się na wolność. Jaka szkoda, że już nie żyło... Gryzoń z głuchym hukiem łomotnął o podłoże u stóp Białowłosej, odgłos zaś chociaż częściowo wyrwał ją z szoku spowodowanego nie tyle niespodziewanym spotkaniem, co reakcjami nieznajomych. To nic, że wcale nie zachowywała się lepiej, a jej prezencja pozostawiała wiele do życzenia. Poszarpane ubrania, białawe kosmyki rozrzucone w nieładzie, przyozdobione masą pyłów, liści, a nawet niedużych gałązek oraz otulający wszystko w towarzystwie brudu karmin. Cudownie, prawda?
Zamknęła lekko rozchylone usta, by zaraz na powrót je otworzyć. Wzięła nawet głęboki wdech, wypełniając płuca po brzegi rześkim, leśnym powietrzem, chcąc się odezwać, zawarczeć... Cokolwiek, lecz nim miała jakąkolwiek sposobność, cętkowana dziewczyna zaliczyła bliższe spotkanie z leśnym poszyciem, przedtem wykonując kilka nieskoordynowanych ruchów rękoma i tym samym niemalże przyprawiając Lou o zawał serca. Wymordowana przez moment była pewna, iż zaraz jej się oberwie, toteż kiedy wszystko ucichło, ona także się nie odezwała. Zapadła taka niezręczna cisza, podczas której chyba każde z nich analizowało sytuację, w jakiej się znaleźli. Wszystko to było zwyczajnie niezwyczajne, dziwne i nagłe jak podmuch zefiru. Bezruch ten nie mógł jednak trwać wiecznie. Nie przy podekscytowanym kundlu, któremu niewiele brakowało, by zaczął piskliwie szczekać, dając upust wciąż narastającemu napięciu. Opanowawszy drżenie kończyn oraz niespokojny, przyspieszony oddech, Ren kilka razy powiodła wzrokiem od jednej, do drugiej osoby i z powrotem. Czemu ten blondyn tak się na nią gapił? Że niby groźnie wyglądała, czy co?
- Mam coś na twarzy? - Wypaliła bezmyślnie, głosem ochrypłym z natłoku emocji. Z resztą, nieczęsto formowała słowa, na co dzień posługując się całą gamą pomruków i warkotów. Zwykle wystarczały, o ile nie spotykała żadnych rozumnych istot, choć i tych zazwyczaj nie raczyła ludzką mową. Ostatnimi czasy była jednak znacznie rozmowniejsza, jakby zachęcona kolejnymi zdarzeniami, podczas których nikt ani razu nie próbował pozbawić jej łba, ręki, nogi, czy innej części ciała. Bo ci tutaj nie robili wrażenia takich, którym śpieszno do jatki, co oczywiście nie oznaczało, iż nie popełniła błędu w ocenie i zaraz któreś z nich nie zaatakuje. Zapobiegawczo wolała zachować bezpieczny dystans, pozwalający na ewentualną, szybką ucieczkę w głąb boru. Schyliła się nawet, sięgając po niedoszły posiłek, który w przeciągu ostatnich paru minut zdążył wystygnąć. Zimny, nie zimny, przykro byłoby go tu zostawić. Przynajmniej skręcający się z głodu żołądek byłby niepocieszony takim obrotem spraw.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.12.14 16:41  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
    [justify]Ogon! Bardzo dobrze, że go zabrala, bo Eugena coraz bardziej kusiło, żeby chociaż przez chwilę go dotknąć. Był taki biały, puszysty... Z pewnością doskonale leżał w dłoniach i na domiar wszystkiego musiał być miękki. Kto by nie chciał złapać za taki ogon? No właśnie! Zamiast tego blondyn skinął jedynie grzecznie głową i w stronę Marceliny, i w stronę Aragota. W końcu jeśli się przedstawili, to tego wymagała od niego kultura.
    Następne zdanie nie dawało mu jednak spokoju i nie potrafił powstrzymać swoich brwi przed niebezpiecznym zbliżeniem się do siebie. Powieki również delikatnie drgnęły, drastycznie zmniejszając dopływ światła do oczu. Nowy Kościół? Skąd to stworzenie o tym wie? Z drugiej strony jego przynależność do tej organizacji nie była żadną tajemnicą, więc nie musiał się też jej zwyczajnie wypierać. Zaskoczyło go jednak to, jak Marcelina określiła jego stowarzyszenie. Naprawdę było takie złe? Oczywiście jeśli pominąć zabijanie swojej rodziny, wyrywanie im serca i inne takie drobiazgi, to cała społeczność naprawdę była w porządku. To właśnie ona zaopiekowała się chłopakiem, który stracił kończyny. To im tak wiele zawdzięcza, a jednocześnie to im tak często się sprzeciwia i nie wykorzystuje swojej roboty do samego końca. Chociaż może to ostatnie jest u niego akurat rodzinne, ale na razie zostawmy to na później.
    - Zawsze mogę powiedzieć, że jesteś kolejnym niewiernym, który wątpi w istnienie czegokolwiek, dba o własny owłosiony tyłek, a jedynym pojęciem określającym jego życie jest hedonizm, ale... - zaczął, wcale nie ukrywając tego, że jej uwaga delikatnie go ruszyła. Może i nie zgadzał się z wieloma postulatami Kościoła, ale dlaczego miał o tym mówić pierwszej, lepszej osobie? W końcu był Inkwizytorem i nie powinien dawać po sobie poznać żadnych słabości - Po co przerzucać się stereotypami? - dokończył swoją wypowiedź, z lekko fałszywym uśmieszkiem na twarzy. Jeśli już mieli sobie pozwalać na drobne nieuprzejmości, to chociaż dobrze zachować pozory przyjaznej atmosfery, pomimo tego, że na tę na razie się nie zapowiadało.
    Ta jednak została brutalnie przerwana przez nowego osobnika, na którego Eugene zareagował dość spokojnie, w porównaniu do nowo poznanej towarzyszki. Czyżby ona nie miała doświadczenia wymaganego do odnalezienia się w takich sytuacjach? Cóż... Podczas inkwizycji nie wszystko szło zgodnie z planem i może właśnie dlatego blondyn jest o wiele spokojniejszy. Zresztą wystarczyło spojrzeć na "przeciwnika". On był równie, albo może i bardziej zdezorientowany niż osoby, które spotkały się tutaj wcześniej. Z pewnością na razie nie miał ochoty zaatakować i trzeba było z tego korzystać. Czar chwili prysł jednak po raz kolejny, ale tym razem przez Marcelinę. Przez pierwsza chwilę Eugene zwyczajnie stał niczym wryty. Czy ona naprawdę się potknęła? Tego było za wiele. Poważny do tej pory Cradlewood zasłonił teraz swoje usta metalową protezą, starając się stłumić cichy śmiech, który i tak przedostawał się przez jego palce. Może i przez ten moment stracił czujność, ale miał to gdzieś. Przecież nie mógł nie zareagować na taką sytuację.
    Uspokoił go dopiero obcy głos, którego do tej pory nie dane było mu słyszeć. No dobra... Nie do końca, bo nadal ocierał rękawiczką zagubioną łezkę, która chciała opuścić oczodół przez pokaz Marceliny. Błękitne oczęta skierowały się teraz na Louve, która chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że dla zwykłych ludzi jedzenie surowej, zmutowanej wiewiórki nie jest normalne. Oczywiście o ile Marcelinę podpiąć pod to pojęcie. Eugene jednak uśmiechnął się delikatnie i zrobił powoli dwa kroki w stronę psiny
    - Truchło wiewiórki i jej krew. - odpowiedź była raczej oczywista, ale chyba nie o to chodziło Lou. - Mieszkasz w lesie? - zapytał, mrużąc delikatnie oczy. To chyba jest jego nowy nawyk, ale na razie zbyt wcześnie aby o tym przesądzać. W każdym razie ciekawiło go skąd takie stworzenia wychodzą. Najpierw hienopodobne coś z wilkiem, teraz niby człowiek z maską psa, a to wszystko tylko dlatego, że Eugene wybrał się po zioła. Teraz zaczął się nawet zastanawiać czy aby czegoś za bardzo się nie nawdychał, bo to zbyt dziwne, aby jednego dnia spotkał dwa takie cudaki.[/juustify]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.12.14 22:46  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Oh, jej nowy kolega zdawał się być trochę zmieszany.  - Właśnie, stereotypy. - prychnęła, wkładając ręce głęboko do kieszeni. Jej lewa stopa zaczęła szurać trawę, gładząc ją lekko i zmuszając do tańca, tak jak zmusza ją wiatr, tylko że nieco bardziej delikatnie. - Wierzę w istnienie czegoś wyższego... dlatego, że mam na to namacalny dowód. - dodała tonem takim, jakby mówiła o oczywistości. Coś, czego niektórzy ludzie szukają przez całe życie ona musi znosić dzień w dzień. To coś, będące skarbem dla wielu ludzi dla niej jest zwykłym utrudnieniem w spokojnym życiu i w równowadze psychicznej.
To wszystko działo się bardzo szybko! W mgnieniu oka Marcelina znalazła się na ziemi, powracając jednak do pozycji dwunożnej, garbiąc się i z uporem drapiąc swędzące niemiłosiernie plecy. Wszystko, tylko nie... - Z czego się śmiejesz?! - warknęła w stronę Eugene obrażonym tonem, rzucając nań obrażoną minę. - Zaraz mi wysypka tam wyskoczy... - dodała pod nosem, sięgając palcami w głąb swojej torby, wyciągając zgiętą w pół pokrzywę i kierując ją w stronę mężczyzny. - Śmiej się dalej, a przejadę Ci tym zielskiem po twarzy, czaisz, kumasz? - pogroziła mu długą pokrzywą przed nosem, telepiąc nią na wszystkie strony, aż w końcu pozostała z niej sama, łysa łodyga. - Masz jakąś maść na ewentualne bąble pokrzywy słonecznej? - zapytała, odrzucając niepotrzebne już zielsko, odwracając się i podnosząc lekko bluzę. Skrawek jej dolnych pleców był cały czerwony od śladów pazurów i małej wysypki, która spowodowana była przez owy zmutowany gatunek pokrzywy, morderca bez serca. Spojrzała pytającym wzrokiem na towarzysza, zapominając o nienaturalnie długim ogonie, z którym często bywały problemy - puchaty przewinął się gdzieś koło nóg inkwizytora, pomiędzy nimi, aż spoczął na jego ramieniu. Marcelina zwyczajnie nie miała gdzie go podziać, a zapominając o nim doprowadzała właśnie do takich sytuacji. Dobrze, że jest puchaty, miękki, czyściutki i ledwo odczuwalny! - Czy wygląda to BARDZO źle? Które stadium? - wymamrotała, mając przed oczami wielką igłę z zawartością, która uratuje jej życie wywar, który pozwoli jej pozbyć się owego natręctwa z okolic kości ogonowej. - Czy ja umrę?
Zupełnie zapomniała o obecnej tu wymordowanej. Właśnie, wymordowanej! Wystarczyło jedno spojrzenie w jej stronę, a Marcelina poznała wśród szybkiego zgiełku chaotycznych myśli imię nieznajomej. Reszty, niestety, nie potrafiła odczytać, jej umysł był niczym śmietnisko wyrzuconych wspomnień i niechcianych snów - każdy umysł osobnika z levelem E tak właśnie wyglądał, co znacznie utrudniało Marcelinie pracę. Implant nie wyrabiał. - Ale burdel. - rzuciła nagle Marcelina, odrywając się od jej sylwetki i skupiając się na Eugene. Może powie, że Marcelinie nic nie jest, że będzie żyć? Może wyprowadzi ją z przekonania, że właśnie umiera przez wysypkę, spowodowaną kontaktem ze zmutowaną pokrzywą?
Skupiła się jeszcze raz na wymordowanej, przenikając niemal przez jej duszę. Może mnie nie zabije. - usłyszała poznany już głos Louve, gdzieś pośród swoich myśli. Marcelina uśmiechnęła się lekko w jej stronę, puszczając oczko.
POCZUJ TEN BÓL. CZERWONA POSOKA SPŁYNIE PO TWOICH SKRONIACH. MASZ CIERPIEĆ. JUTRO.
Szept zdawał się być krzykiem. Jej tętno znacznie przyspieszyło, a źrenice poszerzyły się. Zaczęła dyskretnie dyszeć, łapczywie chwytając powietrze, jakby cierpiała na jego deficyt. Temu wszystkiemu przyglądał się Aragot. Wiedział, co się święci. Marcelina również wiedziała, dlatego zdezorientowanym wzrokiem spojrzała na Eugene. Nie mógł nie zauważyć tej nagłej zmiany, dlatego odsunęła się od niego i spojrzała twardo na... drzewo. - Dobra. - rzuciła, poprawiając torbę. - Jestem pewna, że... że ta wy...sypka to c-coś poważniejszego. D-dlatego ja j-j-już pójdę. - mówiła przez zaciśnięte zęby, próbując nie dopuścić myśli i szeptów do siebie. Odwróciła się i z lejącymi się na policzkach łzami ruszyła w stronę domu.
Po raz pierwszy od dawna płakała bezgłośnie. Rozpadała się na kawałeczki.
I nikt nie mógł jej pomóc.

z.t


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 17.01.15 22:35, w całości zmieniany 2 razy
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.12.14 14:03  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Źrenice skurczyły się, ustępując miejsca soczystemu karminowi tęczówek w tej samej chwili, w której blondyn się poruszył. Biaława, nieco szorstka sierść zjeżyła się na całej długości ogona, od nasady, aż po sam koniuszek, poruszający się nerwowo na boki. Lou powoli się wycofała, przywracając dzielący ich dystans do stanu sprzed kilku minut. Tak było lepiej. Bezpieczniej. Nie ufała nowo poznanym personom, chociaż kotowata ze względu na posiadanie zwierzęcych cech już na samym starcie zyskiwała sympatię Ren. Jedne psy nienawidziły kotów, inne z kolei pałały do nich niczym nieuzasadnionymi, pozytywnymi uczuciami. Rubinowooka zaliczała się, rzecz jasna, do tych drugich. Nawet całe to przedstawienie, pełne wymachów rękoma i zakończone lądowaniem w pokrzywach nie było w stanie zrazić Louve, która wystraszywszy się z samego początku, teraz doszła do siebie i jedynie kątem rdzawego ślepia zerkała ku dziewczynie, woląc nie spuszczać z oczu Eugene na zbyt długo. To właśnie jego uznała za niebezpiecznego. Zastrzygła spiczastymi uszami, słysząc odpowiedź na zadane w pośpiechu pytanie i wykrzywiła usta w grymasie do złudzenia przypominającym uśmiech. Może odrobinę ironiczny, ale zawsze to coś.
- No co ty nie powiesz… - Uniosła dłoń do twarzy, by niedbałym gestem przesunąć jej wierzchnią stroną na wysokości pełnych warg, rozmazując przy tym szkarłatne plamy zdobiące nieskazitelnie jasną skórę. Czyn ten bynajmniej nie sprawił, aby wyglądała choć odrobinę lepiej. Wręcz przeciwnie; karminowa smuga ciągnęła się od lewego kącika ust, wzdłuż linii szczęki, kończąc się na wysokości niezbyt mocno zarysowanej kości policzkowej.
- Tak lepiej? – Rzuciła, jakby rozbawiona. Beztrosko machnęła puszystą kitą, przecinając nią ze świstem powietrze i wyszczerzyła zębiska, wyraźnie odcinające się bielą na tle umazanej posoką facjaty. Przez krótką chwilę na powierzchni soczewek dało się dostrzec figlarne iskierki, zdradzające nie tyle dobre samopoczucie, co zwykle skrywaną wesołość.
- Nie mieszkam. Mój dom jest wszędzie i nigdzie zarazem. – Odparła po chwili namysłu. Jakby na to nie spojrzeć, nie miała swojego miejsca, błąkając się od punktu do punktu, przemierzając zarówno pustkowia, jak i gęste bory. Wiecznie wędrowała, nie potrafiąc, ba, nie chcąc pozostać nigdzie na dłużej. Czasem marzyła o własnych czterech ścianach, gdzie ciepło odganiałoby kąsający boleśnie chłód; gdzie nie musiałaby nieustannie słuchać wyostrzonych zmysłów, aby szybko umknąć w razie ataku; gdzie mogłaby odpocząć, pozwolić sobie na prawdziwy, mocny sen, bez strachu o to, że już nigdy się nie obudzi. Jednak to były tylko niemożliwe do spełnienia fantazje, mrzonki umilające kolejne, identycznie szare dni. Chociaż tego typu myśli były dlań przytłaczające, katowała się nimi niemalże codziennie. Ot, może skrycie była masochistką i wcale o tym nie wiedziała?
Dostrzegłszy posłany ku niej, nieznaczny uśmiech, odpowiedziała tym samym, tylko w wersji o wiele mniej subtelnej. Ogon rozkołysał się na dobre, jedno z uszu odchyliło ku tyłowi głowy i płasko przylgnęło do czaszki, zaś usta rozciągnęły się w szerokim wyszczerzu, prezentując szereg ostrych zębów na czele z długimi, zakrzywionymi szablaście kłami. No co zrobisz? Nic nie zrobisz. Najwyraźniej psowata widziała Marcelinę jako małe, puszyste kociątko. W końcu Lou fizycznie bardziej przypominała człowieka, ale psychikę miała jak typowy owczarek. Tak, to znaczy, że była trochę tępa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.14 10:38  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
//Gdzie moja hienowata Marcysia? ._.

    Namacalny dowód? Ciekawiło go co takiego może posiadać dziewczyna (chyba ta istota nią była!), skoro istnienia boga nie da się w żaden sposób potwierdzić, ani też nie da się jednoznacznie mu zaprzeczyć. Zresztą jak udowodnić co nienamacalnego albo kompletną pustkę? To niemożliwe.
    - Ja za to widziałem rzeczy, po których wierzenie w boga byłoby okłamywaniem samego siebie. - odpowiedział z lekkim grymasem na twarzy, kiedy przez głowę przeleciał mu obraz jego obrażeń, tego czego doznał w dzieciństwie oraz widok jego umierającego brata, który wcześniej wiele lat chorował na nieuleczalne dziadostwo. I bóg miał istnieć naprawdę? Chyba w snach!
    Z czego się śmiał? Ależ z niczego! Przecież nie ze stworzenia, które kilka sekund temu było gotowe do walki lub ucieczki, żeby zaraz wylądować na czterech literach w pokrzywach. Przecież to całkowicie normalna sytuacja, która zdarza się każdemu na co dzień, prawda? Właśnie dlatego nie rozumiał oburzenia Marceliny, jednak nadal chichotał pod nosem.
    - Och nie! Masz zabójczą pokrzywkę, władcę lasu. Co ja biedny zrobię? - zaintonował ironicznie, czym jednocześnie dał wyraźnie znać, że wcale nie obawia się jej głównej broni. - Nie mam maści, ale mogę Cię tam podmychać, jeśli ma Cię to uchronić od śmierci. - dodał zaraz, teraz jednak ponownie będąc rozbawionym. Mimo tego został jednak poproszony o spojrzenie swoim fachowym okiem na skalę zniszczeń dokonanych przez pokrzywę, co z przyjemnością uczynił. Nachylił się delikatnie z miną zamyślonego profesora, żeby do samego końca zachować pozory.
    - Uhuhuuu! Nie wygląda to za dobrze. Będzie trzeba zgolić sierść i wyciąć ten kawałek skóry jak najszybciej. Inaczej odpadnie Ci ogon. - powiedział śmiertelnie poważnie i w tym samym czasie jego lewa ręka (cała, a nie protezowa) zaczęła delikatnie gładzić biały, długi i puchaty ogon Marceliny. Skąd biedak mógł wiedzieć, że być może właśnie naruszał jej przestrzeń osobistą, a tarmoszenie ogona nie jest mile widziane w jej kręgach? Zresztą teraz go to nie obchodziło. To coś było puszyste i miłe w dotyku, więc musiał to pogłaskać nawet przez rękawiczkę.
    Wracając jednak do wymordowanej, okazało się, że posiada ona jakieś maniery! Próbowała wytrzeć krew, chociaż przyniosło to marny skutek. Cóż... Była przecież psem i Eugene nie powinien wymagać od niej zbyt wiele. Właśnie dlatego nie zawiodła jego oczekiwań, które były raczej niskie.
    - Tak, teraz jest idealnie. Wyglądasz jak dziewczyna wracająca z pracowitej imprezy. Możesz być z siebie dumna. - po raz kolejny musiał lekko skłamać, ale to wszystko dla jej dobra. Blondyn nie sądził jednak, że Louve załapie tak oczywistą aluzję, więc nie brnął dalej w ten temat. Wolał wrócić na bezpieczniejsze grunty, które tak łatwo go nie zdradzą. Chociaż po chwili zastanawiał się nawet czy jest to możliwe. Ten szeroki uśmiech, machanie ogonem i ogólna radość faktycznie dowodziły, że więcej w niej psa niż człowieka.
    - Jesteś więc menelem-podróżnikiem? Nie chciałabyś czasem zjeść pieczonego mięsa z ziołami? - zapytał, unosząc do góry prawą brew. To wcale nie tak, że zapraszał ją na kolację, którą sama upolowała, ale chciał jej pokazać, ze istnieją też inne smaki. W końcu wpieprzanie martwej wiewiórki raczej nie jest najfajniejszym z zajęć. Tym bardziej, jeśli ta już wystygnie, a jeśli Lou dalej będzie się tak zachowywała, to na pewno nie uświadczy ciepłego posiłku. Czemu więc nie spróbować pobawić się z ogniem, skoro to nie ona może się sparzyć?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.15 18:31  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Las pomimo swoich niebezpiecznych mieszkańców, był dla Webbera ziemią obiecaną. Tysiące miejsc na zastawienie pułapek czy też miejsc gdzie może się schować. Po prostu trzeba wiedzieć jakich miejsc unikać i wszystko będzie dobrze. Chłopak szedł na miejsce spotkania, obok niego maszerował dumnie bardzo wredny przedstawiciel psowatych. Webber nigdy za nim nie przepadał, Psisko było wyjątkowo wredne dla niego, jednak teraz kiedy zostali na siebie skazani, nie miał innego wyjścia jak się nim opiekować. Dopiero teraz - w zimę - Wymordowany docenił specyficzną naturę Riley'a, który dawał ciepło! Dlatego coraz częściej przebywał w otoczeniu pupila siostry, a ten jak na złość zawsze szukał okazji by się od niego oderwać. Niewdzięczne bydle! Webber brnął przez śnieg na swoich pajęczych odnóżach, to było dużo wygodniejsze niż przedzieranie się całym ciałem przez te zaspy sięgające miejscami powyżej kolan.
Psisko roztapiało część śniegu wokół siebie, jednak wiadomo, nie będzie ułatwiać pajęczakowi życia więc trzymał się kawałek za nim.
W końcu dobrnęli do umówionego miejsca spotkania, Webber odnalazł pod śniegiem swój ulubiony kamień, chwilę się namachał coby zepchnąć z niego śnieżną pokrywę, po czym usiadł stanowczo i opatulił się pajęczymi odnóżami. Dłońmi pocierał zmarznięte ramiona i burczał złowrogo pod nosem, z zazdrością spoglądając na Riley'a, któremu najwidoczniej taka temperatura nie dokuczała jak jemu. Pająki niezbyt radzą sobie na mrozie, ale co zrobić.
Stary płaszcz nie dawał już takiego ciepła co kiedyś jednak jeszcze jakoś spełniał swoją role. Chyba będzie trzeba znaleźć sobie jakąś robotę czy coś.
Chłopak co jakiś czas rozglądał się chcąc to wypatrzeć siostrę lub jakieś inne niebezpieczeństwo, ciekawe czy dziś się również zjawi... w sumie, to tylko kilka razy zdarzyło jej się nie pojawić na czas, ale tak to bywa.
Wzrok znów spoczął na Psisku drżącą dłonią sięgnął po śnieg, nadał mu kulisty kształt i lekko rzucił w stronę bestii... potrzebował trochę ruchu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.15 19:27  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Wydostanie się z miasta powinno być dla kogoś jak ona sprawą wręcz banalną.
No właśnie, powinno.
Weźmy bowiem pod uwagę fakt, że kiedykolwiek idzie na 'rzekomą misję', musi liczyć się z tym, że po powrocie oczekiwać się będzie od niej raportu.
A wymyślanie raportów, które jednocześnie nie wkopią jej w jedno wielkie bagno, było bardzo, ale to bardzo trudne. Całe szczęście, nadal miała do dyspozycji dziury w murze!
Zimno nie doskwierało tylko Webberowi. Zwykłym ludziom musiało być chłodno, a co dopiero gdy większość twojego ciała składa się z jakiegoś żelastwa?
W końcu metale równie szybko się nagrzewają co wyziębiają. Całe szczęście, że S.SPEC wyposażyło ją w cieplejsze stroje na podobne zadania. Ze względu na miejsce do którego zmierzała, narzuciła na siebie płaszcz z kapturem.
Nie, zaraz przecież dopiero co powiedziała że nie jest na żadnym zadaniu.
Zmierzwiła sobie włosy dłonią z niejakim niezadowoleniem i naciągnęła mocniej okrycie na twarz. Musiała naprawdę się w końcu ogarnąć.
Tak czy inaczej zmierzała w całkiem znajomym sobie kierunku starając się poruszać w miarę cicho, tak by nie przyciągnąć uwagi ewentualnych wędrowców. To, że spotykała się z Webberem i paroma innymi osobami, nie znaczyło że cała Desperacja miała huczeć od plotek.
Dobra, dobra, nie była aż tak ważną osobistością, by mieli zaraz zrobić z niej główny temat.
Ale wiecie. Trzeba się czasem dowartościować!
W odpowiedniej chwili znalazła się w zasięgu wzroku brata, by zobaczyć jak rzuca śnieżką w jej psisko-ognisko... które w odpowiedzi rzygnęło ogniem w jego stronę i wydało z siebie niezbyt przyjemny warkot.
- Riley, dobry piesek! - zaklaskała w dłonie, zwracając tym samym na siebie jego uwagę. Kucnęła wystawiając do niego dłonie i zaraz przewróciła się na plecy, gdy skoczył łapami na jej klatkę piersiową. Podrapała go za uchem ze śmiechem, zaraz przenosząc rękę za jego bark. Mimo wszystko zbyt lekki nie był, a i leżenie na ziemi nie było zbyt mądrym pomysłem.
- Zejdź. - rzuciła podnosząc się i stanęła wpatrując się z wyraźną naganą z brata. Dla lepszego efektu założyła ręce na piersi i tupnęła parę razy nogą. Jedynym co psuło nieco całą scenkę, był raz po raz przecinający powietrze ogon psiska, który mimo ślepoty zdawał się w nią wpatrywać z uniesionym łbem.
- Co to za znęcanie się nad moim psem? - zapytała, nie zbliżając się póki co ani o krok.
Była zła?
Nie, chodziło o odnóża.
Pomimo tego jakie sprawiała pozory, po plecach raz po raz przebiegały jej ciarki.
Na razie cierpliwie więc czekała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.15 21:44  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Jak zwykle siostra pojawiła się w odpowiednim momencie! Widocznie szanse przekonania jej, że te Psisko jest strasznie uparte i wredne, malały z każdą chwilą. Jeszcze zobaczymy! W końcu zostanie przyłapany na męczeniu biednego Webbera! No, ale wracając na wydarzenia rozgrywające się w danej chwili. Pajączek odbił się mocno od podłoża, by wskoczyć na kamień i uniknąć ognia. Niestety... było ślisko i wylądował po drugiej stronie, nurkując w śniegu, z którego widać było tylko jego dolne ludzkie kończyny.
-Aghr... zimno! - jęknął żałośnie i rozłożył pajęcze nóżki i wybił je ze śniegu. Znalazł zaraz punkt podparcia i wyciągnął swoje ciało ze śniegu. Podpełzł ponownie do kamienia i stanął na nogach, otrzepując odnóżami płaszczyk i głowę.
- Brr... znęcanie? Chciałem tylko aby aportował... - od razu uciekł wzrokiem, jak mały bachor, który dostaje reprymendę od rodzica. Zaryzykował spojrzenie. No tak zapomniałby. Uśmiechnął się do niej przepraszająco i cofnął się kawałek. Zacisnął zęby i postarał się wykrzywić usta w jako takim uśmiechu.
Odnóża zaczęły się cofać, powoli znikać w jego ciele, wydając przy tym różne dziwne dźwięki przypominające pękaniu kości. Wszystko zaczęło na nowo układać się w jego organizmie. Bolało jak cholera, żałował, że ten proces nie mógł być tak szybki jak samo "wypuszczenie" odnóży. Puf i były, pozostawiając jedynie dziwne ukłucie bólu i delikatne chwilowe mrowienie w plecach. Zgiął się w pół, a kolana ugięły się pod nim mimowolnie. Jedyny śladem były dziury w płaszczu. Suzuya wyprostował się z westchnieniem pełnym ulgi.
- Lepiej~? - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Poruszył delikatnie barkami, znów pojawił się ból pleców. Podszedł do siostry i uścisnął ją lekko.  
- Spóźniłaś się! - zaśmiał się cicho wypuszczając ją. Znów wrócił na swój kamień pocierając dłońmi ramiona, by lekko się ogrzać.
- Wiesz... nie pytałem o to... - wzrokiem błądził gdzieś po śniegu, w głębi tego martwego serca zawsze czuł, że nie powinien poruszać tego tematu - Co tam u rodziców? - spojrzał na nią przez chwilę, później starał się skupić wzrok na psie czy czymś tam.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.15 23:58  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Bo ona miała perfekcyjne wręcz wyczucie czasu.
Nawet jeśli przyłapałaby swoje psisko na robieniu krzywdy bratu tej jeden raz, czy dwa to stwierdziłaby już, że sobie na to zasłużył. W końcu jak do tej pory, za każdym razem gdy się spotykali to Riley był w jakiś sposób atakowany.
Całe szczęście, że wcześniej przegapiła jego upadek w śnieg. Jej przeświadczenie o jego pierdołowatości nie opuściłoby go już do końca życia.
...
Kogo ona próbuje oszukać? Przecież ono tak czy inaczej nie opuści go do końca życia.
Słysząc wymówki, zmroziła go wzrokiem i uniosła kącik ust w krzywym uśmiechu. A kiedy pojawiał się ten jeden, konkretny uśmiech, można się było spodziewać tylko jednego.
- To może ja ci porzucam jakieś patyki? Jestem pewna, że na tych ośmiu nogach będziesz zasuwał nadzwyczaj szybko. - i będzie miał czym myć zęby przez najbliższych parę tygodni ach witaj z powrotem, radosna siostro. Wszyscy się cieszą, że jesteś w tak wyśmienitym humorze.
Bo zaiste była!
Nawet jesli okazywała to w dość dziwaczny sposób.
Kiedy zorientował się jaki popełnił błąd i zaczął chować swoje odnóża, nie mogła się powstrzymać i pozwoliła sobie na wzdrygnięcie. Dźwięk, który temu towarzyszył był... okropny. Wierzcie lub nie, ale czasem kiedy miewała koszmary z tamtej nocy, towarzyszyło im właśnie to upiorne łamanie w kościach.
Lepiej?
Czy było lepiej?
- Powiedzmy. - świadomość tego, że w każdej chwili może zmienić się w to... coś, była dość niewygodna. Kiedy jednak rzucił jej ten swój dziecinny uśmiech, mimowolnie go odwzajemniła. Dopóki jej nie przytulił.
- Ej, ej, ej. Bez spoufalania się. - odsunęła go od siebie na długość ręki, nie zdejmując jednak dłoni z jego włosów. Przyglądała mu się z surową miną, ostatecznie jednak jej twarz ponownie rozjaśnił uśmiech.
- Ale z ciebie kurdupel Webber, ile ty masz? Z metr osiemdziesiąt? Powinieneś mieć z dwa metry przynajmniej, jak chcesz straszyć niewinnych ludzi? - parsknęła śmiechem i zmierzwiła mu włosy szybkim ruchem, zaraz zabierając dłoń z powrotem. Dla odmiany podrapała Rileya za uchem i rozejrzała się dookoła sprawdzając otoczenie. Nadal nie czuła się na tyle bezpiecznie, by zdjąć kaptur z głowy.
Nagle pojawiła się wzmianka o rodzicach. Oho, nie wygodny temat. W sumie i tak nie potrafiła zbyt długo ustać w miejscu, dlatego wykorzystując sytuację ruszyła przed siebie, wiedząc że brat podąży za nią.
A jak nie to zostanie tutaj.
Sam.
Riley i tak go wytropi.
Może powinna powiedzieć to na głos, żeby nie miał najmniejszych wątpliwości, że to groźba?
- Bo ja wiem. - odezwała się w końcu, powstrzymując przed skrzywieniem.
- Nie mogę patrzeć na tą zbolałą minę matki za każdym razem, gdy sobie o tobie przypomni. Na wyrzuty sumienia widniejące na twarzy ojca, tak jakby to on był za to wszystko odpowiedzialny. - mówiła to wszystko z pewną beznamiętnością, choć... nie, chyba przebijała przez tą maskę rzekomej obojętności jakaś nuta irytacji.
- Nie utrzymuję z nimi większych kontaktów. Od czasu do czasu odpiszę na jakąś wiadomość. Całe szczęście przynajmniej dzięki pracy mogę się wymówić od rodzinnych obiadków. - przewróciła oczami, pocierając dłonią o dłoń. O, to jej o czymś przypomniało.
- Mam coś dla ciebie. - sięgnęła do torby i pogrzebała w niej chwilę, zaraz rzucając mu jakieś opakowanie.
- Wiem, że nie macie tu prądu, więc dokupiłam ci do tego taki bajer... będę ci go zabierać co parę dni i ładować na nowo, ale te cegły są znane z dość długiej żywotności baterii. - rzecz jasna, kupiła mu telefon. I przenośną baterię do ładowania, choć zimą nawet to będzie dość sporym utrudnieniem.
- Masz ustawiony numer zastrzeżony. I ja też. Ponadto wpisałam się jako "Nemesis" - podobała jej się ta nazwa! -pod żadnym pozorem masz jej nie zmieniać. Jesteś martwy i martwy masz pozostać, szczególnie dla mnie. Szpieg S.SPEC zadający się z Wymordowanymi? To dopiero świetny powód do wyroku śmierci. - przewróciła oczami i zaśmiała się krótko, choć raczej nie miał on zbyt radosnego wydźwięku. Dlatego też niemalże od razu spoważniała, wbijając wzrok gdzieś pomiędzy drzewa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.02.15 0:54  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
On już chyba na tyle się przyzwyczaił do tego przezwiska, że nawet nie starał się pozbyć tej naszywki. To jak Syzyfowa praca, niby coś ci się uda, zaczniesz się zbliżać do swojego upragnionego celu, a na samym szczycie, potykasz się i głaz spada ponownie na dół. Miażdżąc ci przy okazji kończyny! Bardzo ciekawa perspektywa.
Wiedział również, że z tym Psiskiem nie wygra. Siostra była za bardzo zapatrzona w tego bydlaka, by zdziałać cokolwiek, a wszystkie próby pojednania się ze zwierzakiem, kończyły się przynajmniej podpaleniem, którejś z kończyn. Z drugiej strony to sprawiało, że Psisko było Psiskiem, a może raczej Riley'em. Zapewne nie zamieniłby go na innego, chociaż głośno się do tego nie przyzna.
- Sześciu jeśli chodzi o ścisłość - poprawił ją z lekkim uśmiechem, ostatnią parą były jego ręce, jeszcze się tak nie zniżył by latać na czworaka.

Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o świadomość faktu, że może zmienić się w bestię była mu równie niewygodna co jej. Do tego jeszcze dochodził strach przed utratą kontroli. Teraz mógł kontrolować wirusa, zmieniać się znów w miarę ludzką istotę. Co będzie kiedy stanie się bezrozumną bestią, podążającą jedynie za zaspokajaniem swoich prymitywnych potrzeb? Wolał o tym nie myśleć.
Swoim pytaniem popełnił jeden mały błąd, którego nie był tak do końca świadom, jednak, każdy miał swoje demony przeszłości, a oni. Nie rozmawiali o tamtym dniu.
Wyszczerzył się głupkowato kiedy go odsunęła. Trzeba przyznać, że lubił kiedy się uśmiechała. Przypominał sobie wtedy te stare czasy... nieważne.
- Noo... muszę się jeszcze wiele nauczyć. Brać przykład z Ciebie! - zaśmiał się - jesteś niższa, a wielu schodzi Ci z drogi~
Kiedy Hikari zaczęła się rozglądać, wykonał ten sam gest kierując wzrok w kilka możliwych kryjówek, które znalazł w momencie gdy zaczęli się tutaj spotykać. Posłusznie ruszył za nią, nie miał ochoty stać tak na mrozie, zresztą. Cieszył się obecnością siostry. Szczerze, to mogli maszerować w kompletnej ciszy, ale liczyła się sama obecność.
Za długo przebywał sam... a z drugiej strony unikał innych.

Już po chwili zaczął żałować swojego pytania, w głębi był tego świadom. Jednak chciał to usłyszeć, chciał wyłapać zmiany w jej głosie.
Sam siebie katował z tego powodu, ale to już inna sprawa.
Zdziwiony instynktownie złapał pakunek, przyglądając mu się ze zdziwieniem. Telefon? Uśmiechnął się pod nosem, ostatni raz miał z nim do czynienia spory kawał czasu. Tak dawno, że niemal prawie zapomniał o istnieniu takiego udogodnienia.
Nemezis hm? Szczerze powiedziawszy to wiele te przezwisko nie odbiegało od prawdy. Pewna część Suzuyi bała się siostry bardziej, niż ona boi się pająków...
- Tak tak... zrozumiałem - mruknął pośpiesznie, a kącik ust drgnął mu delikatnie na wzmiankę o byciu martwym. Złapał siostrę za ramię i pociągnął lekko w lewo by zmienić jej kierunek marszu. Mimo, że pokrywa śnieżna leżała wszędzie jednakowo, to chłopak był pewny, że przed nimi czeka niemiła niespodzianka. Szczerze powiedziawszy sam nieraz korzystał z tego jakże uroczego wgłębienia w ziemi. Teraz zasypał je śnieg, co zapewne zamortyzowałoby upadek. Jednak sam fakt był nieco nieprzyjemny.
- SS'mani nie przebierają w środkach co? - rzucił spokojnie, przez ten cały został uświadomiony na wiele sposobów, jak wyglądają relacje "międzygatunkowe". Nie zapowiadało się to zbyt kolorowo.
Przez całą drogę wodził wzorkiem po drzewach, nie powinno być w tej okolicy nikogo, szczególnie o tej porze, jednak nigdy nic nie wiadomo prawda?
- Kiedyś ci się za to wszystko odwdzięczę~! Obiecuje! ... Jeszcze nie jestem pewny jak, ale jakoś na pewno! - rzucił wesoło, by przynajmniej w jakiś sposób odgonić widmo śmierci, które chcąc nie chcąc towarzyszyło mu cały czas.

- Dziękuje ci za to wszystko co dla mnie robisz... wiesz, jakoś tutaj sobie radzę. Nie musisz tak często ryzykować...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 25 Previous  1, 2, 3 ... 13 ... 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach