Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 25 Previous  1, 2, 3 ... 13 ... 25  Next

Go down

Pisanie 12.12.14 22:26  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
    Eugene naprawdę nie spodziewał się, że spotka tutaj kogokolwiek. Może i las jest naprawdę ładny, ale nadal znajduje się on poza wszelaką cywilizacją, a dzisiejsze czasy z pewnością nie należa do bezpiecznych. Jeśli nie trafi się na jakiegoś zdziczałego wymordowanego, to zawsze można wpaść na inną poczwarę, która z pewnością zadba o to, aby twoje mięso nie leżało bezczynnie na ziemi, a przydało się innym do przeżycia. Biomech był doskonale tego świadom, bo w końcu w podobny sposób stracił swoje kończyny. Nie zaczynajmy jednak tematu jego przeszłości, bo i na to przyjdzie kiedyś czas. Na razie blondyn skupiał się na tym, aby na pewno zebrać dobre zioła. Nie chciał w końcu spędzić całego tygodnia w toalecie, a co gorsze, na pewno nie chciał już leżeć zimny w trumnie. Właśnie dlatego zapuszczał się również w miejsca potencjalnie niedostępne dla wielu stworzeń. Może nie chodziło o to, że te zagrażały życiu w poważnym stopniu, a raczej o to, że były nieprzyjemne dla każdej istotki. Kto normalny wszedłby w pas pokrzyw sięgających aż po same kolana? Przecież przed poparzeniami w takim przypadku nie uchronią człowieka nawet długie nogawki. Tymczasem Eugene zdawał się tym kompletnie nie przejmować, a co więcej, schylał się i grzebał pomiędzy kolejnymi pokrzywami swoją prawą ręką, wydobywając przy tym interesujące go zioła. Mógłby rzecz, że cieszy się z takiej niewrażliwości na oparzenia, ale wtedy okłamałby sam siebie. Denerwowało go to, że nie mógł czuć tego wszystkiego, co normalni ludzie, że stał się maszyną i to wszystko przez własną głupotę.
    Jednakże teraz blondyn był na tyle blisko, żeby zacząć słyszeć pojedyncze głosy wydobywające się z innej strony lasu. Ludzie? Łowcy? Kto to taki? Tego nie wiedział, ale z pewnością musiał sprawdzić. Już nawet nie chodzi o to, że czuł się za kogokolwiek odpowiedzialny. Nie był androidem, był nadal człowiekiem. To samo przez się przemawia, że był po prostu ciekawy. Właśnie dlatego skończył zbierać zioła, poprawił swoje białe rękawiczki i ruszył w kierunku dość głośnych istotek. A tu nagle... krzyk! Inkwizytorowi zdawało się nawet, że był to głos kobiecy. Właśnie dlatego znacznie przyspieszył, aby po chwili zacząć biec. Jego metalowe protezy na całe szczęście nie wydawały dziwnego odgłosu, a to wszystko dzięki ciężkim buciorom. Już po chwili mężczyzna znalazł się na polanie, skąd doskonale mógł zobaczyć od kogo dobiegał ten krzyk.
    - Wilk i... wilkołak? A może to raczej jakiś fenek? - tylko tyle zdążyło przebić się przez myśli Eugene, kiedy zobaczył Marcelinę. Nie był jeszcze do końca pewien co to za cudaczne stworzenie, ale na wszelki wypadek był gotowy do działania. Nie zamierzał się też zbliżać na razie ani na krok, więc dzieliło ich około dwudziestu metrów.
    - Wszystko w porządku? Słyszałem jakieś krzyki. - odezwał się w końcu, żeby nie wyjść na totalnego dzikusa. Jego błękitne oczęta zostały lekko zasłonięte kurtyną powiek, kiedy coraz uważniej przyglądał się dziwnym stworzeniom. To wcale nie było takie normalne, jak mogłoby się wydawać. Nawet w tych czasach!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.12.14 18:05  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Cholera, dlaczego jej "przewodnik" tak ją wkurzał?! Zachowywał się czasami (ba, zawsze!) jak dziecko. A powinien być od niej nie tylko starszy, ale i mądrzejszy! Przecież jest za nią odpowiedzialny, jego zadaniem było "naprowadzić Marcelinę na dobrą ścieżkę życia" i "zapewnić jej w miarę dostatnie i godne życie w tym bagnie". Kto to wymyślił?! Kto był na tyle głupi, by każdemu wygnanemu z krainy Czarów przyczepiać niewidzialnym łańcuchem boga śmierci?! Poradziłaby sobie bez niego.
Z drugiej jednak strony nic nigdy nie zastąpi jej tych codziennych kłótni, śmiechu o byle co, wkurzania się na siebie i - chociaż niezwykle rzadko, to jednak, bo wszak lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu - dobrego słowa. Szczerej przyjaźni mieszanej z nienawiścią po prostu, a tej szczerości nie zastąpi nic, w dodatku to niezwykle rzadko spotykana teraz cnota. - Nienawidzę Cię. - skwitowała wściekle Marcelina, odwracając się od Aragota. Zamarła - przed nią stał, oczywiście o wiele wyższy (i hate my body) mężczyzna z wyrazem twarzy wskazującej na wielkie zdziwienie sytuacją. - No chyba stoję tu, nie? - powiedziała, unosząc ręce. - Co prawda... w towarzystwie tego debila, ale przewodnika się nie wybiera. - dodała, wzdychając ciężko i przewracając oczami. Więcej zrozumienia! Nie często spotyka się humanoidalnego kota na dwóch łapach, z czarnym wilkiem koło siebie. - usłyszała w myślach, rzucając spojrzeniem na Aragota, który stał dalej bez słowa.
Spojrzała na nieznajomego, zatrzymując wzrok na jego torbie. Czyżby grzybiarz? - Co trzymasz w swojej torbie, nieznajomy? - zapytała, nie ruszając się jednak z miejsca. Normalna osoba przedstawiłaby się najpierw, udając chociaż grzeczną i miłą. Ale na wszystko przyjdzie czas! Jeśli facet będzie pragnął się przedstawić, zrobi to. A jeśli nie, może się wypchać. - Może jakieś grzybki o właściwościach halucynogennych? Przydałoby się kilka. - ona jak dotąd nie spotkała tu żadnego. Przydałyby się, chociażby na nerwy.
A może ten miły pan był szpiegiem? Ewentualnie kimś ze s.p.e.c.u. Zaraz wyskoczą tu z krzaków uzbrojeni antyterroryści. Cyśka już widziała oczami krzywej wyobraźni swoją aksamitną, białą skórę powieszoną nad kominkiem znanego generała, lub innego s.p.e.ca wysokiej rangi... - Kim jesteś? - zapytała w końcu, patrząc na niego podejrzanym wzrokiem. Ostatnie dni były dla niej zbyt ciężkie, by patrzyła na nieznajomych litościwym wzrokiem i traktując ich z zaufaniem.


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 24.12.14 2:14, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.12.14 12:01  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Rozległe korony rosłych, wiekowych drzew tworzyły skuteczną barierę przed słońcem i jedynie nieliczne wiązki światła przesmykiwały się między splecionymi ze sobą gałęziami, by choć na krótką chwilę liznąć podłoże. Skąpany w przyjemnym półmroku bór był domem wielu większych, jak i mniejszych istot, a co za tym idzie doskonałym miejscem, by napełnić skręcający się z głodu żołądek, pusty od wielu dni, może nawet tygodni. Louve poruszała się na nieznacznie ugiętych nogach, przygarbiona, na wzór polującego drapieżnika. Stąpała bezszelestnie, niby blada zjawa sunąc wśród masywnych pni, lekko i z niewymuszoną gracją. Spiczaste uszy poruszały się nieustannie, czułe na każdy szmer; soczyście czerwone soczewki uważnie lustrowały otoczenie. Puszysty ogon zadrżał niespokojnie, kiedy w nozdrzach zakręciła się niewyraźna, odległa woń zwierzyny. Naturalnie, szukała jakiegoś przerośniętego gryzonia, idealnego na syty, acz niezbyt obfity posiłek. Złapawszy trop, zmieniła kierunek marszu, przyspieszając kroku i nieświadomie co kilka minut przesuwając językiem po obnażonych zębach. Och, była tak cholernie głodna! Zganiła się w myślach za pośpiech, gdy przez własną nieuwagę zgubiła ślad. Zdusiła narastający w gardle warkot, przesłoniła ślepia kurtyną powiek i skupiła się na docierających doń bodźcach. Wkrótce odnalazła swą zgubę. Kontynuowała łowy. Niedługo potem, rzecz jasna, dotarła do celu. Bez chwili wahania zaatakowała bezbronne zwierzątko, wyglądające ni mniej ni więcej jak zmutowana wiewiórka, za pomocą kłów i pazurów rozrywając tkanki. Ciepła posoka zabarwiła karminem twarz, dłonie, oraz (i tak już zapaprane) ubrania, nadając drobnej postaci iście makabryczny wygląd. Jasnowłosa odsunęła maskę na tył głowy, zacisnęła szczęki na kończynie wciąż wijącego się w agonii stworzenia i postanowiła znaleźć ustronną kryjówkę, gdzie w spokoju skonsumuje mięsiwo. Jakby nie było, w lesie było wiele większych od niej i znacznie niebezpieczniejszych drapieżników, które mógł ściągnąć zapach krwi. Nie raz i nie dwa musiała w przeszłości porzucić zdobycz i spieprzyć z podkulonym ogonem, żeby uratować własny tyłek. Nauczona dawnymi doświadczeniami, truchtem ruszyła w pierwszym lepszym kierunku, nie zważając na piski ofiary, której najwidoczniej nie było dane tak szybko opuścić tego paskudnego świata. Jakież musiało być jej zdziwienie, kiedy wypadłszy z krzaczorów stanęła na wprost dwójki dwunogów i czegoś, co wyglądało jak wilczysko. Gwałtownie zahamowała, łypiąc rozbieganym spojrzeniem to na mężczyznę, to na to duże kotowate i znieruchomiała, strosząc futro na całej długości ogona. W dużych, odrobinę skośnych patrzałkach odbijały się liczne emocje, kotłujące się wewnątrz filigranowej panienki. Poczynając od strachu, poprzez złość, aż po zaciekawienie. Tak, gdyby nie to ostatnie, dawno by jej tu już nie było. Ren, jak to pies, ba, jak każde inne zwierzę, była piekielnie ciekawska. Poza tym nieznajoma niekoniecznie wyglądała jak typowy dwunóg, których Lou tak mocno się bała, no i... Jejku, kotek. Wymordowana nieznacznie zakołysała kitą. To blondyn był tym, którego już na wstępie obdarzyła nieufnością i to na nim w ostateczności zawiesiła wzrok, szczerząc umazane szkarłatem zębiska, zaciśnięte na zdychającym gryzoniu. Zaburczała ostrzegawczo, robiąc kilka kroków w tył i jednym, szybkim ruchem skręciła kark dogorywającej pseudo-wiewiórki. Nie, to nie była żadna niema groźba, po prostu zaczęły ją irytować jęki wydobywające się z pyszczka niedużej istoty. Meh, posiłek chyba musiał jeszcze trochę poczekać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.12.14 20:43  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
    Zaraz... To coś jednak mówiło! Wielka, biała, całkiem puszysta kulka naprawdę potrafiła mówić. Jeśli to wszystko nie przyśniło się blondynowi, to całkiem nieźle trafił. Dawno bowiem nie widział wymordowanego, który byłby w tak dobrej kondycji psychicznej. No bo przecież istota przed nim jest wymordowanym, tak? W końcu tak, jak on posiadał mechaniczne części, tak ta dziewczyna posiadała cechy zwierzęce. Nadal jednak nie mógł do końca rozpoznać tego gatunku. Fenek, hiena, biały lis? Co jak co, ale ogon miała całkiem pokaźny i już w pierwszej chwili skupił na nim całą swoją uwagę. Być może i trochę zbyt natarczywie, bowiem gdy już wrócił do rzeczywistości, wyraźnie było widać, że jest trochę zmieszany tym spotkaniem.
    - Zioła wszelkiego rodzaju. Od przypraw, po zioła lecznicze. W Desperacji nie ma tego rodzaju rarytasów, więc muszę zbierać je na własną rękę. Zresztą po co przepłacać, skoro to samo jest w lesie? - odpowiedział, odzyskując już swój spokój. Kawałka o grzybkach halucynogennych nie skomentował. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że w okolicy jest ich całkiem sporo, ale kto by chciał je zbierać? Chociaż tu może raczej chodziło o to, że sam Eugene idei ćpania grzybów, więc nie zamierzał tez ułatwiać tego innym. Pisałem już, że ten człowiek potrafi być wredny? Jeśli nie, to właśnie teraz to wyszło i dobrze. Lepiej na samym początku, niż później miałoby być to zaskoczeniem.
    - Eugene, zamieszkuję Desperację. A Ty... biała istoto? - tutaj zawahanie było jak najbardziej zrozumiałe. Nie wiedział w końcu jak ma określić Marcelinę. Zwierzęciem? Przecież było rozumne i normalne z nim rozmawiało. Człowiekiem? Na pewno na takiego nie wyglądała, a jeśli jest jeszcze wymordowanym, to nawet nie była do końca żywa. Wszystko to było aż nazbyt skomplikowane.
    Los jednak najwidoczniej był dość przewrotny, bo na polanie pojawił się kolejny gość, który najwyraźniej chciał wkręcić się do rozmowy. Albo i nie, jeśli spojrzeć na dogorywające zwierzątko w jego ustach. Dzielić się nim raczej też nie zamierzał, więc po co to całe przedstawienie?
    - Znowu? - powiedział pod nosem, teatralnie przy tym wzdychając. To nie tak, że był zmęczony ich towarzystwem. Po prostu starał się ukryć swego rodzaju dyskomfort, który teraz ogarniał jego ciało. Z tego co widział, drugi przybysz jest raczej spokrewniony z pierwszym, co nie wróżyło dla niego dobrze. Właśnie dlatego Eugene niepostrzeżenie stanął pewniej na swoich metalowych protezach, a prawą rękę zgiął w łokciu, niby to zaciskając palce na torbie. Faktycznie chciał mieć jedynie pewność, że zdoła się szybciej zasłonić protezą - To jakaś Twoja znajoma? - zapytał Marceliny, wskazując głową na Louve. Dzień był naprawdę miły, ale wszystko wskazywało na to, że niedługo sie to zmieni. Te dwie istoty mogą być przecież dopiero początkiem niespodzianek, które dzisiaj ktoś dla niego zaplanował. Dwie? Ah! Trzy, bo jeszcze ten niecodzienny wilk, który nie wyglądał wcale na przyjaznego. W co ten Cradlewood się wpakował?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.12.14 20:39  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Czy Marcelina była kosmitą? Właśnie to wywnioskowała z jego zagubionego wzroku. Wydawał się zdziwiony, zmieszany, zaskoczony i może trochę zafascynowany... jej ogonem, który odruchowo przysunęła do siebie, chcąc go bronić za wszelką cenę niczym cenny przedmiot. Nadepnięcie czy jakiekolwiek jego uszkodzenie wiąże się z ryzykiem utraty głowy, oczu bądź innych części ciała! - Zgodzę się z tobą... A zielsko - ogólnie alchemia - nie jest mi odległa ani obca. - odpowiedziała, pozwalając sobie na skromny uśmieszek, który zaraz przybrał formę wyszczerzu nr 4. - Marcelina jestem, a ten tu to Aragot, Iktape... to znaczy rzep mój i wrzód na tyłku. - wskazała z ironiczną miną kciukiem do tyłu. Może to on jest powodem tego wielkiego zdziwienia na twarzy mężczyzny? - Śmierdzi od Ciebie Nowym Kościołem. - dodała, marszcząc z lekką pogardą czoło. Przebłyski implantu od czasu do czasu stawały się przydatne również i w przypadku nie-wymordowanych, choć było to dość rzadkie zjawisko. - Jesteś następnym niewolnikiem zdominowanym przez manipulatora? Dobrze było bez jakichkolwiek religii... Jeszcze tylko władze wyeliminować, bo to dwie najgorsze rzeczy, jakie kiedykolwiek powstały. - dodała, prostując się momentalnie. Była negatywnie nastawiona zarówno do organizacji s.p.e.c jak i do nowej wiary, z którą miała styczność całkiem niedawno. Następny wymyślony przyjaciel, następny wymyślony raj, zbawienie, czy cokolwiek obiecanego, oczywiście nie obejdzie się bez obrzędów, a i podobno krwawe ofiary z serca, którym dzielą się wierni są na porządku dziennym. Boże, jeśli istniejesz. Aż ją zemdliło! Chyba przejdzie na wegetarianizm, nie ma co. Selery... soczyste marchewki... te brokuły... palce... lizać...
W tym samym momencie jej uszy przechyliły się lekko w prawo. Usłyszała podejrzany szmer, kilka szybkich kroków w kierunku świeżo zapoznanej ze sobą dwójki. Chwilę później przed Eugene i puchatą stanęła niczym długowieczna oliwka smukła istota, która zdawała się być zmieszana. Znalazła się tu pewnie przypadkowo, szukając schronienia, lub - co gorsza - reszty swojej zgrai, sfory, watahy, whatever... Marcelina zjeżyła sierść i cofnęła się o małe dwa kroki, patrząc na psopodobne stworzenie, trzymające w pysku ledwo żyjące, małe stworzonko, wydające przenikliwe piski, które doprowadziły Marcelinę do skrajnego stanu. Bezbronne stworzonko, które ta bestia po prostu zabiła. Uff, jak dobrze, że i ona nie stała się wymordowanym czy innym cudem~ natury.
- Zwariowałeś? - warknęła, przyjmując pozycję obronną odwracając się w stronę wymordowanej lewym bokiem, zasłaniając trochę skórzaną torbę i chwytając za skórzany pasek, który ciążył na jej wytatuowanym ramieniu. Pazury w gotowości, kły na wierzchu, błysk w oku. Nogi szykują się do ucieczki, mięśnie spięte, ścięgna w gotowości, serce pompuje dzielnie krew, a mózg uparcie przygotowuje ciało do walki... słownej, rzecz jasna. Ironio, do ataku!
Nie minęło nawet pięć sekund, gdy jej pięta zahaczyła o wystający korzeń, ukryty pośród gęstych chaszczy. Zamachnęła się, łapiąc w locie torbę i lądując na plecach w istnym gąszczu, znikając na chwilę z pola widzenia Eugene. Wpadła jak śliwka w kompot, bez skojarzeń proszę. Wstała jednak szybko, jak to na dzielnego wojownika przystało, drapiąc się po dolnej partii pleców - w czasie upadku podwinęła jej się antypokrzywowa bluza, przez co uparte zielsko 'musnęło' ją w tamtych miejscach delikatnie. - Las mnie, kurwa, nie lubi... - jęknęła, garbiąc się porządnie. Tylko drapanie dawało jej upragnione ukojenie. Czym teraz będzie się bronić?
Ah, no tak. Ma szwajcarski scyzoryk w tylnej kieszeni spodni. Więc strzeżcie się!


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 22.12.14 22:03, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.12.14 14:11  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Hola, hola... Ale co się właśnie działo? Wilczyca wykonała jeszcze dwa kroki w tył, w osłupieniu wgapiając się przed siebie. Powoli przesunęła badawcze spojrzenie na kotowatą, nie próbując zatuszować odbijającego się na powierzchni rubinowych patrzałek zdziwienia, przemieszanego z odrobiną strachu i szczyptą zaintrygowania. Machinalnie poluzowała zacisk szczęk, pozwalając zwisającemu spomiędzy zębisk stworzeniu wydostać się na wolność. Jaka szkoda, że już nie żyło... Gryzoń z głuchym hukiem łomotnął o podłoże u stóp Białowłosej, odgłos zaś chociaż częściowo wyrwał ją z szoku spowodowanego nie tyle niespodziewanym spotkaniem, co reakcjami nieznajomych. To nic, że wcale nie zachowywała się lepiej, a jej prezencja pozostawiała wiele do życzenia. Poszarpane ubrania, białawe kosmyki rozrzucone w nieładzie, przyozdobione masą pyłów, liści, a nawet niedużych gałązek oraz otulający wszystko w towarzystwie brudu karmin. Cudownie, prawda?
Zamknęła lekko rozchylone usta, by zaraz na powrót je otworzyć. Wzięła nawet głęboki wdech, wypełniając płuca po brzegi rześkim, leśnym powietrzem, chcąc się odezwać, zawarczeć... Cokolwiek, lecz nim miała jakąkolwiek sposobność, cętkowana dziewczyna zaliczyła bliższe spotkanie z leśnym poszyciem, przedtem wykonując kilka nieskoordynowanych ruchów rękoma i tym samym niemalże przyprawiając Lou o zawał serca. Wymordowana przez moment była pewna, iż zaraz jej się oberwie, toteż kiedy wszystko ucichło, ona także się nie odezwała. Zapadła taka niezręczna cisza, podczas której chyba każde z nich analizowało sytuację, w jakiej się znaleźli. Wszystko to było zwyczajnie niezwyczajne, dziwne i nagłe jak podmuch zefiru. Bezruch ten nie mógł jednak trwać wiecznie. Nie przy podekscytowanym kundlu, któremu niewiele brakowało, by zaczął piskliwie szczekać, dając upust wciąż narastającemu napięciu. Opanowawszy drżenie kończyn oraz niespokojny, przyspieszony oddech, Ren kilka razy powiodła wzrokiem od jednej, do drugiej osoby i z powrotem. Czemu ten blondyn tak się na nią gapił? Że niby groźnie wyglądała, czy co?
- Mam coś na twarzy? - Wypaliła bezmyślnie, głosem ochrypłym z natłoku emocji. Z resztą, nieczęsto formowała słowa, na co dzień posługując się całą gamą pomruków i warkotów. Zwykle wystarczały, o ile nie spotykała żadnych rozumnych istot, choć i tych zazwyczaj nie raczyła ludzką mową. Ostatnimi czasy była jednak znacznie rozmowniejsza, jakby zachęcona kolejnymi zdarzeniami, podczas których nikt ani razu nie próbował pozbawić jej łba, ręki, nogi, czy innej części ciała. Bo ci tutaj nie robili wrażenia takich, którym śpieszno do jatki, co oczywiście nie oznaczało, iż nie popełniła błędu w ocenie i zaraz któreś z nich nie zaatakuje. Zapobiegawczo wolała zachować bezpieczny dystans, pozwalający na ewentualną, szybką ucieczkę w głąb boru. Schyliła się nawet, sięgając po niedoszły posiłek, który w przeciągu ostatnich paru minut zdążył wystygnąć. Zimny, nie zimny, przykro byłoby go tu zostawić. Przynajmniej skręcający się z głodu żołądek byłby niepocieszony takim obrotem spraw.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.12.14 16:41  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
    [justify]Ogon! Bardzo dobrze, że go zabrala, bo Eugena coraz bardziej kusiło, żeby chociaż przez chwilę go dotknąć. Był taki biały, puszysty... Z pewnością doskonale leżał w dłoniach i na domiar wszystkiego musiał być miękki. Kto by nie chciał złapać za taki ogon? No właśnie! Zamiast tego blondyn skinął jedynie grzecznie głową i w stronę Marceliny, i w stronę Aragota. W końcu jeśli się przedstawili, to tego wymagała od niego kultura.
    Następne zdanie nie dawało mu jednak spokoju i nie potrafił powstrzymać swoich brwi przed niebezpiecznym zbliżeniem się do siebie. Powieki również delikatnie drgnęły, drastycznie zmniejszając dopływ światła do oczu. Nowy Kościół? Skąd to stworzenie o tym wie? Z drugiej strony jego przynależność do tej organizacji nie była żadną tajemnicą, więc nie musiał się też jej zwyczajnie wypierać. Zaskoczyło go jednak to, jak Marcelina określiła jego stowarzyszenie. Naprawdę było takie złe? Oczywiście jeśli pominąć zabijanie swojej rodziny, wyrywanie im serca i inne takie drobiazgi, to cała społeczność naprawdę była w porządku. To właśnie ona zaopiekowała się chłopakiem, który stracił kończyny. To im tak wiele zawdzięcza, a jednocześnie to im tak często się sprzeciwia i nie wykorzystuje swojej roboty do samego końca. Chociaż może to ostatnie jest u niego akurat rodzinne, ale na razie zostawmy to na później.
    - Zawsze mogę powiedzieć, że jesteś kolejnym niewiernym, który wątpi w istnienie czegokolwiek, dba o własny owłosiony tyłek, a jedynym pojęciem określającym jego życie jest hedonizm, ale... - zaczął, wcale nie ukrywając tego, że jej uwaga delikatnie go ruszyła. Może i nie zgadzał się z wieloma postulatami Kościoła, ale dlaczego miał o tym mówić pierwszej, lepszej osobie? W końcu był Inkwizytorem i nie powinien dawać po sobie poznać żadnych słabości - Po co przerzucać się stereotypami? - dokończył swoją wypowiedź, z lekko fałszywym uśmieszkiem na twarzy. Jeśli już mieli sobie pozwalać na drobne nieuprzejmości, to chociaż dobrze zachować pozory przyjaznej atmosfery, pomimo tego, że na tę na razie się nie zapowiadało.
    Ta jednak została brutalnie przerwana przez nowego osobnika, na którego Eugene zareagował dość spokojnie, w porównaniu do nowo poznanej towarzyszki. Czyżby ona nie miała doświadczenia wymaganego do odnalezienia się w takich sytuacjach? Cóż... Podczas inkwizycji nie wszystko szło zgodnie z planem i może właśnie dlatego blondyn jest o wiele spokojniejszy. Zresztą wystarczyło spojrzeć na "przeciwnika". On był równie, albo może i bardziej zdezorientowany niż osoby, które spotkały się tutaj wcześniej. Z pewnością na razie nie miał ochoty zaatakować i trzeba było z tego korzystać. Czar chwili prysł jednak po raz kolejny, ale tym razem przez Marcelinę. Przez pierwsza chwilę Eugene zwyczajnie stał niczym wryty. Czy ona naprawdę się potknęła? Tego było za wiele. Poważny do tej pory Cradlewood zasłonił teraz swoje usta metalową protezą, starając się stłumić cichy śmiech, który i tak przedostawał się przez jego palce. Może i przez ten moment stracił czujność, ale miał to gdzieś. Przecież nie mógł nie zareagować na taką sytuację.
    Uspokoił go dopiero obcy głos, którego do tej pory nie dane było mu słyszeć. No dobra... Nie do końca, bo nadal ocierał rękawiczką zagubioną łezkę, która chciała opuścić oczodół przez pokaz Marceliny. Błękitne oczęta skierowały się teraz na Louve, która chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że dla zwykłych ludzi jedzenie surowej, zmutowanej wiewiórki nie jest normalne. Oczywiście o ile Marcelinę podpiąć pod to pojęcie. Eugene jednak uśmiechnął się delikatnie i zrobił powoli dwa kroki w stronę psiny
    - Truchło wiewiórki i jej krew. - odpowiedź była raczej oczywista, ale chyba nie o to chodziło Lou. - Mieszkasz w lesie? - zapytał, mrużąc delikatnie oczy. To chyba jest jego nowy nawyk, ale na razie zbyt wcześnie aby o tym przesądzać. W każdym razie ciekawiło go skąd takie stworzenia wychodzą. Najpierw hienopodobne coś z wilkiem, teraz niby człowiek z maską psa, a to wszystko tylko dlatego, że Eugene wybrał się po zioła. Teraz zaczął się nawet zastanawiać czy aby czegoś za bardzo się nie nawdychał, bo to zbyt dziwne, aby jednego dnia spotkał dwa takie cudaki.[/juustify]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.12.14 22:46  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Oh, jej nowy kolega zdawał się być trochę zmieszany.  - Właśnie, stereotypy. - prychnęła, wkładając ręce głęboko do kieszeni. Jej lewa stopa zaczęła szurać trawę, gładząc ją lekko i zmuszając do tańca, tak jak zmusza ją wiatr, tylko że nieco bardziej delikatnie. - Wierzę w istnienie czegoś wyższego... dlatego, że mam na to namacalny dowód. - dodała tonem takim, jakby mówiła o oczywistości. Coś, czego niektórzy ludzie szukają przez całe życie ona musi znosić dzień w dzień. To coś, będące skarbem dla wielu ludzi dla niej jest zwykłym utrudnieniem w spokojnym życiu i w równowadze psychicznej.
To wszystko działo się bardzo szybko! W mgnieniu oka Marcelina znalazła się na ziemi, powracając jednak do pozycji dwunożnej, garbiąc się i z uporem drapiąc swędzące niemiłosiernie plecy. Wszystko, tylko nie... - Z czego się śmiejesz?! - warknęła w stronę Eugene obrażonym tonem, rzucając nań obrażoną minę. - Zaraz mi wysypka tam wyskoczy... - dodała pod nosem, sięgając palcami w głąb swojej torby, wyciągając zgiętą w pół pokrzywę i kierując ją w stronę mężczyzny. - Śmiej się dalej, a przejadę Ci tym zielskiem po twarzy, czaisz, kumasz? - pogroziła mu długą pokrzywą przed nosem, telepiąc nią na wszystkie strony, aż w końcu pozostała z niej sama, łysa łodyga. - Masz jakąś maść na ewentualne bąble pokrzywy słonecznej? - zapytała, odrzucając niepotrzebne już zielsko, odwracając się i podnosząc lekko bluzę. Skrawek jej dolnych pleców był cały czerwony od śladów pazurów i małej wysypki, która spowodowana była przez owy zmutowany gatunek pokrzywy, morderca bez serca. Spojrzała pytającym wzrokiem na towarzysza, zapominając o nienaturalnie długim ogonie, z którym często bywały problemy - puchaty przewinął się gdzieś koło nóg inkwizytora, pomiędzy nimi, aż spoczął na jego ramieniu. Marcelina zwyczajnie nie miała gdzie go podziać, a zapominając o nim doprowadzała właśnie do takich sytuacji. Dobrze, że jest puchaty, miękki, czyściutki i ledwo odczuwalny! - Czy wygląda to BARDZO źle? Które stadium? - wymamrotała, mając przed oczami wielką igłę z zawartością, która uratuje jej życie wywar, który pozwoli jej pozbyć się owego natręctwa z okolic kości ogonowej. - Czy ja umrę?
Zupełnie zapomniała o obecnej tu wymordowanej. Właśnie, wymordowanej! Wystarczyło jedno spojrzenie w jej stronę, a Marcelina poznała wśród szybkiego zgiełku chaotycznych myśli imię nieznajomej. Reszty, niestety, nie potrafiła odczytać, jej umysł był niczym śmietnisko wyrzuconych wspomnień i niechcianych snów - każdy umysł osobnika z levelem E tak właśnie wyglądał, co znacznie utrudniało Marcelinie pracę. Implant nie wyrabiał. - Ale burdel. - rzuciła nagle Marcelina, odrywając się od jej sylwetki i skupiając się na Eugene. Może powie, że Marcelinie nic nie jest, że będzie żyć? Może wyprowadzi ją z przekonania, że właśnie umiera przez wysypkę, spowodowaną kontaktem ze zmutowaną pokrzywą?
Skupiła się jeszcze raz na wymordowanej, przenikając niemal przez jej duszę. Może mnie nie zabije. - usłyszała poznany już głos Louve, gdzieś pośród swoich myśli. Marcelina uśmiechnęła się lekko w jej stronę, puszczając oczko.
POCZUJ TEN BÓL. CZERWONA POSOKA SPŁYNIE PO TWOICH SKRONIACH. MASZ CIERPIEĆ. JUTRO.
Szept zdawał się być krzykiem. Jej tętno znacznie przyspieszyło, a źrenice poszerzyły się. Zaczęła dyskretnie dyszeć, łapczywie chwytając powietrze, jakby cierpiała na jego deficyt. Temu wszystkiemu przyglądał się Aragot. Wiedział, co się święci. Marcelina również wiedziała, dlatego zdezorientowanym wzrokiem spojrzała na Eugene. Nie mógł nie zauważyć tej nagłej zmiany, dlatego odsunęła się od niego i spojrzała twardo na... drzewo. - Dobra. - rzuciła, poprawiając torbę. - Jestem pewna, że... że ta wy...sypka to c-coś poważniejszego. D-dlatego ja j-j-już pójdę. - mówiła przez zaciśnięte zęby, próbując nie dopuścić myśli i szeptów do siebie. Odwróciła się i z lejącymi się na policzkach łzami ruszyła w stronę domu.
Po raz pierwszy od dawna płakała bezgłośnie. Rozpadała się na kawałeczki.
I nikt nie mógł jej pomóc.

z.t


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 17.01.15 22:35, w całości zmieniany 2 razy
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.12.14 14:03  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Źrenice skurczyły się, ustępując miejsca soczystemu karminowi tęczówek w tej samej chwili, w której blondyn się poruszył. Biaława, nieco szorstka sierść zjeżyła się na całej długości ogona, od nasady, aż po sam koniuszek, poruszający się nerwowo na boki. Lou powoli się wycofała, przywracając dzielący ich dystans do stanu sprzed kilku minut. Tak było lepiej. Bezpieczniej. Nie ufała nowo poznanym personom, chociaż kotowata ze względu na posiadanie zwierzęcych cech już na samym starcie zyskiwała sympatię Ren. Jedne psy nienawidziły kotów, inne z kolei pałały do nich niczym nieuzasadnionymi, pozytywnymi uczuciami. Rubinowooka zaliczała się, rzecz jasna, do tych drugich. Nawet całe to przedstawienie, pełne wymachów rękoma i zakończone lądowaniem w pokrzywach nie było w stanie zrazić Louve, która wystraszywszy się z samego początku, teraz doszła do siebie i jedynie kątem rdzawego ślepia zerkała ku dziewczynie, woląc nie spuszczać z oczu Eugene na zbyt długo. To właśnie jego uznała za niebezpiecznego. Zastrzygła spiczastymi uszami, słysząc odpowiedź na zadane w pośpiechu pytanie i wykrzywiła usta w grymasie do złudzenia przypominającym uśmiech. Może odrobinę ironiczny, ale zawsze to coś.
- No co ty nie powiesz… - Uniosła dłoń do twarzy, by niedbałym gestem przesunąć jej wierzchnią stroną na wysokości pełnych warg, rozmazując przy tym szkarłatne plamy zdobiące nieskazitelnie jasną skórę. Czyn ten bynajmniej nie sprawił, aby wyglądała choć odrobinę lepiej. Wręcz przeciwnie; karminowa smuga ciągnęła się od lewego kącika ust, wzdłuż linii szczęki, kończąc się na wysokości niezbyt mocno zarysowanej kości policzkowej.
- Tak lepiej? – Rzuciła, jakby rozbawiona. Beztrosko machnęła puszystą kitą, przecinając nią ze świstem powietrze i wyszczerzyła zębiska, wyraźnie odcinające się bielą na tle umazanej posoką facjaty. Przez krótką chwilę na powierzchni soczewek dało się dostrzec figlarne iskierki, zdradzające nie tyle dobre samopoczucie, co zwykle skrywaną wesołość.
- Nie mieszkam. Mój dom jest wszędzie i nigdzie zarazem. – Odparła po chwili namysłu. Jakby na to nie spojrzeć, nie miała swojego miejsca, błąkając się od punktu do punktu, przemierzając zarówno pustkowia, jak i gęste bory. Wiecznie wędrowała, nie potrafiąc, ba, nie chcąc pozostać nigdzie na dłużej. Czasem marzyła o własnych czterech ścianach, gdzie ciepło odganiałoby kąsający boleśnie chłód; gdzie nie musiałaby nieustannie słuchać wyostrzonych zmysłów, aby szybko umknąć w razie ataku; gdzie mogłaby odpocząć, pozwolić sobie na prawdziwy, mocny sen, bez strachu o to, że już nigdy się nie obudzi. Jednak to były tylko niemożliwe do spełnienia fantazje, mrzonki umilające kolejne, identycznie szare dni. Chociaż tego typu myśli były dlań przytłaczające, katowała się nimi niemalże codziennie. Ot, może skrycie była masochistką i wcale o tym nie wiedziała?
Dostrzegłszy posłany ku niej, nieznaczny uśmiech, odpowiedziała tym samym, tylko w wersji o wiele mniej subtelnej. Ogon rozkołysał się na dobre, jedno z uszu odchyliło ku tyłowi głowy i płasko przylgnęło do czaszki, zaś usta rozciągnęły się w szerokim wyszczerzu, prezentując szereg ostrych zębów na czele z długimi, zakrzywionymi szablaście kłami. No co zrobisz? Nic nie zrobisz. Najwyraźniej psowata widziała Marcelinę jako małe, puszyste kociątko. W końcu Lou fizycznie bardziej przypominała człowieka, ale psychikę miała jak typowy owczarek. Tak, to znaczy, że była trochę tępa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.14 10:38  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
//Gdzie moja hienowata Marcysia? ._.

    Namacalny dowód? Ciekawiło go co takiego może posiadać dziewczyna (chyba ta istota nią była!), skoro istnienia boga nie da się w żaden sposób potwierdzić, ani też nie da się jednoznacznie mu zaprzeczyć. Zresztą jak udowodnić co nienamacalnego albo kompletną pustkę? To niemożliwe.
    - Ja za to widziałem rzeczy, po których wierzenie w boga byłoby okłamywaniem samego siebie. - odpowiedział z lekkim grymasem na twarzy, kiedy przez głowę przeleciał mu obraz jego obrażeń, tego czego doznał w dzieciństwie oraz widok jego umierającego brata, który wcześniej wiele lat chorował na nieuleczalne dziadostwo. I bóg miał istnieć naprawdę? Chyba w snach!
    Z czego się śmiał? Ależ z niczego! Przecież nie ze stworzenia, które kilka sekund temu było gotowe do walki lub ucieczki, żeby zaraz wylądować na czterech literach w pokrzywach. Przecież to całkowicie normalna sytuacja, która zdarza się każdemu na co dzień, prawda? Właśnie dlatego nie rozumiał oburzenia Marceliny, jednak nadal chichotał pod nosem.
    - Och nie! Masz zabójczą pokrzywkę, władcę lasu. Co ja biedny zrobię? - zaintonował ironicznie, czym jednocześnie dał wyraźnie znać, że wcale nie obawia się jej głównej broni. - Nie mam maści, ale mogę Cię tam podmychać, jeśli ma Cię to uchronić od śmierci. - dodał zaraz, teraz jednak ponownie będąc rozbawionym. Mimo tego został jednak poproszony o spojrzenie swoim fachowym okiem na skalę zniszczeń dokonanych przez pokrzywę, co z przyjemnością uczynił. Nachylił się delikatnie z miną zamyślonego profesora, żeby do samego końca zachować pozory.
    - Uhuhuuu! Nie wygląda to za dobrze. Będzie trzeba zgolić sierść i wyciąć ten kawałek skóry jak najszybciej. Inaczej odpadnie Ci ogon. - powiedział śmiertelnie poważnie i w tym samym czasie jego lewa ręka (cała, a nie protezowa) zaczęła delikatnie gładzić biały, długi i puchaty ogon Marceliny. Skąd biedak mógł wiedzieć, że być może właśnie naruszał jej przestrzeń osobistą, a tarmoszenie ogona nie jest mile widziane w jej kręgach? Zresztą teraz go to nie obchodziło. To coś było puszyste i miłe w dotyku, więc musiał to pogłaskać nawet przez rękawiczkę.
    Wracając jednak do wymordowanej, okazało się, że posiada ona jakieś maniery! Próbowała wytrzeć krew, chociaż przyniosło to marny skutek. Cóż... Była przecież psem i Eugene nie powinien wymagać od niej zbyt wiele. Właśnie dlatego nie zawiodła jego oczekiwań, które były raczej niskie.
    - Tak, teraz jest idealnie. Wyglądasz jak dziewczyna wracająca z pracowitej imprezy. Możesz być z siebie dumna. - po raz kolejny musiał lekko skłamać, ale to wszystko dla jej dobra. Blondyn nie sądził jednak, że Louve załapie tak oczywistą aluzję, więc nie brnął dalej w ten temat. Wolał wrócić na bezpieczniejsze grunty, które tak łatwo go nie zdradzą. Chociaż po chwili zastanawiał się nawet czy jest to możliwe. Ten szeroki uśmiech, machanie ogonem i ogólna radość faktycznie dowodziły, że więcej w niej psa niż człowieka.
    - Jesteś więc menelem-podróżnikiem? Nie chciałabyś czasem zjeść pieczonego mięsa z ziołami? - zapytał, unosząc do góry prawą brew. To wcale nie tak, że zapraszał ją na kolację, którą sama upolowała, ale chciał jej pokazać, ze istnieją też inne smaki. W końcu wpieprzanie martwej wiewiórki raczej nie jest najfajniejszym z zajęć. Tym bardziej, jeśli ta już wystygnie, a jeśli Lou dalej będzie się tak zachowywała, to na pewno nie uświadczy ciepłego posiłku. Czemu więc nie spróbować pobawić się z ogniem, skoro to nie ona może się sparzyć?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.15 18:31  •  Las blisko Desperacji. - Page 2 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Las pomimo swoich niebezpiecznych mieszkańców, był dla Webbera ziemią obiecaną. Tysiące miejsc na zastawienie pułapek czy też miejsc gdzie może się schować. Po prostu trzeba wiedzieć jakich miejsc unikać i wszystko będzie dobrze. Chłopak szedł na miejsce spotkania, obok niego maszerował dumnie bardzo wredny przedstawiciel psowatych. Webber nigdy za nim nie przepadał, Psisko było wyjątkowo wredne dla niego, jednak teraz kiedy zostali na siebie skazani, nie miał innego wyjścia jak się nim opiekować. Dopiero teraz - w zimę - Wymordowany docenił specyficzną naturę Riley'a, który dawał ciepło! Dlatego coraz częściej przebywał w otoczeniu pupila siostry, a ten jak na złość zawsze szukał okazji by się od niego oderwać. Niewdzięczne bydle! Webber brnął przez śnieg na swoich pajęczych odnóżach, to było dużo wygodniejsze niż przedzieranie się całym ciałem przez te zaspy sięgające miejscami powyżej kolan.
Psisko roztapiało część śniegu wokół siebie, jednak wiadomo, nie będzie ułatwiać pajęczakowi życia więc trzymał się kawałek za nim.
W końcu dobrnęli do umówionego miejsca spotkania, Webber odnalazł pod śniegiem swój ulubiony kamień, chwilę się namachał coby zepchnąć z niego śnieżną pokrywę, po czym usiadł stanowczo i opatulił się pajęczymi odnóżami. Dłońmi pocierał zmarznięte ramiona i burczał złowrogo pod nosem, z zazdrością spoglądając na Riley'a, któremu najwidoczniej taka temperatura nie dokuczała jak jemu. Pająki niezbyt radzą sobie na mrozie, ale co zrobić.
Stary płaszcz nie dawał już takiego ciepła co kiedyś jednak jeszcze jakoś spełniał swoją role. Chyba będzie trzeba znaleźć sobie jakąś robotę czy coś.
Chłopak co jakiś czas rozglądał się chcąc to wypatrzeć siostrę lub jakieś inne niebezpieczeństwo, ciekawe czy dziś się również zjawi... w sumie, to tylko kilka razy zdarzyło jej się nie pojawić na czas, ale tak to bywa.
Wzrok znów spoczął na Psisku drżącą dłonią sięgnął po śnieg, nadał mu kulisty kształt i lekko rzucił w stronę bestii... potrzebował trochę ruchu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 25 Previous  1, 2, 3 ... 13 ... 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach