Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 46 z 52 Previous  1 ... 24 ... 45, 46, 47 ... 52  Next

Go down

Pisanie 30.06.18 2:47  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Zapewne były to jedyne szczere emocje w ciągu ostatnich wielu lat. I najprawdopodobniej ostatnie na kolejne setki. Może mu wreszcie przejdzie, może nie. Czuł obrzydliwą pustkę i cisnącą za gardło samotność, choć wiedział, że przecież nie jest sam. Przede wszystkim miał sporo wrogów, ale zdarzały się też przyjazne dusze. A jakby czuł się osamotniony, to zawsze mógł sobie wyhodować wszy. Albo pchły. Ale nie o to chodziło. To tak jakby utracił cząstkę siebie, jakby zniknęło jego odbicie w lustrze czy cień. Dużo łatwiej było żyć wcześniej, po swoim odrodzeniu, nie mając świadomości, że żeński klon gdzieś tam krąży, niż wiedzieć, że zjebał po całości i ten klon już więcej nie wyszczerzy do niego zębów.
Powinien być mniej żałosny.
Gdy tylko Wilczur zabrał dłoń, spokojnym ruchem złapał za rękojeść niebezpiecznego narzędzia zbrodni, udając, że o to właśnie mu chodziło. Metal znów zgrzytnął, kiedy oswobadzał swoją biedną rękę, zaciskając zęby z trudnej do ukrycia złości. Do zabijania co popadnie raczej przydałyby się wszystkie sprawne kończyny, a raczej nie było takiego wymordowanego, który potrafiłby sobie wyrosnąć utracone elementy ciała. Chyba nawet reptilia... jaszczurkowaci nie byli tacy zarąbiści. W tym momencie jeszcze bardziej jego plan byłby samobójczy, co oznaczało wydłużenie czasu oczekiwania do krwawej masakry w środku spokojnej, szklanej kulki pełnej nudnych śmiertelników. I teraz to był powód jego wkurwienia. Jak chciał to potrafił jakiś znaleźć.
Uszkodzona ręka wylądowała na udzie. W tym momencie równie dobrze mógłby się po prostu rozmontować na części, bo mógł najwyżej zasadzić komuś z łokcia w podbrzusze. Zawsze jakaś opcja, ale niezbyt wystarczająca na świrów uzbrojonych w technologie. Może jakby zmodyfikował te bezużyteczne żelaztwo...
Ratler mógł porównać siostrę do dowolnego zwierzęcia i wciąż nie minąłby się za bardzo z prawdą. W Mieście była kwoką dumną ze swoich kurcząt-kwiatów, w laboratorium przypominała lwicę, kłapiącą szczękami na każdą parę rąk ubraną w rękawiczki, za życia bywała żmiją, kiedy kłócili się o typowo rodzinne pierdoły. Był jej bratem – jednocześnie ją cisnął i bronił przed tym, żeby tylko on miał do tego prawo. Ile to razy w szkole czy nawet już na Desperacji ktoś oberwał w szczękę z tego powodu? Był pewnie nadopiekuńczy, ale nawet to nie wystarczyło. M-3 ją za bardzo zmiękczyło, jak jajko trzymane w occie. Nie powinna tam być. Nawet, jeśli nie rzucała się w oczy, ktoś wreszcie zauważyłby, że przez lata jej wygląd się nie zmienia, ktoś przyszedłby na kontrolę, nakazał badania, choćby do jakiegoś spisu ludności czy co oni tam mieli pod tym kloszem.
Blondyn oparł nóż o stół, czubkiem do góry, lekkim zezem patrzył na czubek. Może powinien się dźgnąć w cholerę? Ciekawe co działo się po śmierci jeśli już raz się umarło. Pewnie nicość, jak zresztą całe życie wierzył. Nawet świadomość istnienia aniołów nie zmieniła jego wiary. Może to byli tylko dziwni wymordowani, wszyscy z takimi samymi cechami, umiejący jakieś dziwne rzeczy z żywiołami i takie tam. Ale nawet w nicości nie musiałby się przejmować tym, że mówiąc wprost spieprzył sprawę i doprowadził do śmierci kogoś, kto w ogóle na to nie zasługiwał. Nawet jeśli byłaby w stanie pozbawić kogoś życia, to na pewno nie z zimną krwią, jak on. I na pewno nie zdradziłaby dobrego znajomego za odrobinę żarcia. A może po prostu taki obraz o niej ukształtował się w tym jego zrytym baniaku? Zawsze miał ją za lepszą od siebie, choć nigdy nikomu się do tego nie przyznawał. Nawet, jeśli coś jej nie wychodziło, to wiedział, że w czymś innym jest trzy razy lepsza, a już na pewno z charakteru. W nicości by już jej nie spotkał. Ale nie byłoby już niczego, łącznie z cierpieniem.
Co zamierzasz zrobić?
Do Artha nagle dotarło, że przejeżdża palcem wzdłuż ostrej krawędzi, rozcinając skórę. Nie przejął się tym, jak zwykle. Milczał jeszcze przez chwilę, która dziwnie dłużyła się, choć nie trwała więcej niż kilka sekund. Zawsze był szczery do bólu, ale co właściwie zamierzał zrobić? Teraz, kiedy szepty odrobinę przycichły, a on sam był nieco mniejszym tornadkiem furii... nie był pewien.
Będę uprawiał marchew na zachodnim stoku Góry Babel – burknął bez przekonania, obserwując czerwień spływającą kroplą wzdłuż palca wskazującego. Przycisnął nieco mocniej, pogłębiając niewielkie rozcięcie. – Zdobędę więcej umiejętności starając się nie ewoluować jak jebany pikatchu, a potem zbiorę parę osób i wyrżnę ćwierć miasta, skoro nie dajesz mi iść samemu na całe – dodał, teraz już raczej bardziej na serio. Nienawistnie wwiercał wzrok w krawędź ostrza.
Pójdziesz ze mną?
Uniósł głowę i spojrzał na kuzyna. Nie oczekiwał tego, że odpowie twierdząco. Raczej... uznał, że wypada zapytać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.06.18 13:34  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Oglądał jakiś prędko, do przegrzania pracujący mechanizm, okryty szczelnym, nieruchomym, żelaznym kokonem. Podświadomość wiedziała, że w środku wszystkie zębatki kręcą się do utraty kształtu (były tylko częściami wirującymi tak szybko, że wyglądały jak smugi), ale z zewnątrz Arthur zdawał się być niewzruszony. Jego twarz pobladła, oczy zmatowiały, usta zastygły w bezsensownym wyrazie. Grow dawał mu czas, kupował cenne sekundy, w czasie których zdążył zamówić następną porcję trunku. Alkohol nie rozwiązywał problemów i nie dawał odpowiedzi, ale pozwalał zapomnieć o pytaniu; rzecz przydatna jak każda inna.
  Dziewczyna, słodka, niska kelnereczka, uwijała się przy nich jak cień. Mimo wyczulonych zmysłów, słuch Wilczura nie zarejestrował stuknięć, które zwykle towarzyszyły podawaniu naczyń na blat. Pracownica na te kilka chwil zamieniła się w bezszelestną, bezwonną, bezkształtną zjawę, która prześlizguje się niepostrzeżenie, zostawia co konieczne i zabiera to, co zostało już zużyte. Potem znika równie nieuchwytna.
  Białowłosy czuł ostry zapach alkoholu, który niemal wypalił gardło tuż po tym, jak przechylił szkło i wziął na raz pół przysadzistej szklaneczki. Gdy odkładał naczynie, gruby spód stuknął. Był to pierwszy dźwięk, a zaraz potem odezwał się Arthur.
  Dwukolorowe ślepia uniosły się i skoncentrowały na blondynie.
  — Będę uprawiał marchew na zachodnim stoku Góry Babel.
  Trzymają się ciebie żarty, Adrich?
  Palec wskazujący uderzył kilkakrotnie w bok szklanki; nerwicowy odruch, którego Grow nie był w stanie z siebie wyplenić. Próbował znaleźć w sobie słowa, które nie zmieniłyby się w broń i nie uderzyły w Arthura. Już i tak był popękaną szybą; starczy byle jaki nacisk, aby rozbił się na miliard kawałków. A wtedy piekło wydawałoby się rajem w porównaniu do tego, co przeżyłaby Przyszłość.
  — Pójdziesz ze mną?
  Wreszcie kącik ust Wilczura uniósł się, oszpecając krzywą mordę jeszcze bardziej. Uśmiech stanowił nieodłączony element jego wizerunku, ale rzadko bywał tak drażniący jak teraz. Czy pójdzie z nim?
  — Jesteś krwią z mojej krwi — powtórzył, odsuwając rękę od trunku i nakierowując ją na ostrze. Złapał je tak, jakby próbował uścisnąć czyjąś dłoń w akceptacji umowy, otulając tnące żelazo w silnym uchwycie. Woń krwi, niewyczuwalna do człowieka, dla nich stanowiła konkretny element w zapachach. Kiedy palce herszta DOGS się rozwarły, przez środek dłoni i wnętrze paliczków przebiegały wystarczająco głębokie linie, aby z ran wypłynęły szkarłatne krople. — Pójdę za tobą w ogień.
  Jeszcze moment przytrzymywał nadgarstek w powietrzu jakby naprawdę liczył na to, że Arthur uściśnie go, by przysięga nabrała znaczenia. Jednak Wilczur ostatecznie zabrał rękę i opuścił ją luźno na brudny blat stołu. Wzrok przetoczył się ponownie po barze, nie zatrzymując na żadnym z gości.
  — Ale też nie dam ci zginąć w bezsensownym starciu. Więc urośnij trochę, maleńki, zbierz ludzi, a ja oddam do twojej bitwy wszystkich tych, których sam już zebrałem i następnych, którzy dołączą pod mój sztandar. Dostaniesz armię, która będzie mieć szansę pomścić twoją siostrę. Pod warunkiem, że staniesz się kimś, za kim nie wstyd nam będzie podążać. A teraz... — Przysunął jedną ze swoich porcji w kierunku kuzyna, nieświadomie zostawiając na brzegu szklanej powierzchni pociągłe smugi czerwieni. Zdawało się, że patrzył w zupełnie inną stronę, choć kątem oka zerkał, przelotnie i prędko, na twarz siedzącego naprzeciwko destruktora. — Napij się. To przyćmi ból. W ogóle wszystko przyćmi.
  Spokojnie.
  Przecież tu jestem. Kto inny, jak nie ja, przypilnuje cię w tym stanie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.07.18 0:38  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Żeby procenty na niego zadziałały musiał wlać ich w siebie zadziwiająco dużo jak na tak niepozorną z wielkości istotę. I niestety nie było za wiele osób, które nie padłyby na długo przed nim, więc miał do wyboru albo próbować wyciągnąć Wilczura ze swojego biura albo pić w samotności. Druga opcja była zdecydowanie gorsza, bo wtedy wyglądało się tak, jakby miało się jakiś poważny problem. No i co to za zabawa, skoro nie miało się nikogo do towarzystwa, z kogo można byłoby wyciągnąć przypadkiem jakieś ciekawostki? Poza tym, alkohol nie pytał, alkohol rozumiał. W sumie jak z czekoladą. I ukochanym kocysiem.
Zignorował wszystko do tego stopnia, że tym razem już nie zauważył kelnerki. Przyglądał się tylko zimnemu metalowi zabarwionemu szkarłatem na brzegu. W sumie może nie powinien wcześniej syczeć na biedną, postronną, biuściastą ofiarę. W końcu zawsze mogła czegoś dosypać do szklanki. Nigdy nie powinno się załazić za skórę osobie przebywającej blisko żywności. I pewnie dlatego zawsze wolał pozwolić Matyldzie połamać mu żebra przyjacielskim przytulaskiem niż starać się jej unikać albo odmówić. Zwłaszcza odmówić.
I choć rzeczywiście spróbował zażartować, myśląc o tym dłużej pomysł nie wydawał się taki zły. Raczej ciężko byłoby sobie wyobrazić go z motyką, dziubiącego grządki i wyrywając chwasty, a taki styl życia zdecydowanie do niego nie pasował (wystarczy fakt, że miał swego czasu dom w Edenie, a i tak wolał norę w Kryjówce DOGS), ale kto by go szukał w ogródku na zadupiu, sączącego owocowy koktajl i wygrzewając się w zachodzącym słońcu? No, teraz akurat O'Harleyh mógł go szukać. I nici z domku z ładnym widokiem na Desperację.
Język skosztował zapachu, a Ratler przez chwilę musiał zwalczać ochotę napicia się czegoś zawierającego znacznie mniej alkoholu. Trwało to idealnie do momentu, w którym szanowny pan szefu cofnął rękę. Kąciki ust uniosły się. Coś mu dobrze podpowiadało, że kuzyn nie odmówi obicia paru mord, ale ognia się już naprawdę nie spodziewał. Przynajmniej teraz miał pewność, że nie był sam. Tej myśli musiał się trzymać.
„urośnij trochę, maleńki”
W kącie baru rozległ się cichy, niski warkot jakby nagle wparował tam rasowy growlujący metalowiec. Zaraz jednak kurdupel znowu się uspokoił, słuchając do końca wypowiedzi mężczyzny. Czekało go sporo zmian, ale był zdolny do wszystkiego, żeby tylko dotrzeć do postawionego sobie celu. A obecnym celem było sprawienie, że ludzie będą cierpieć gorzej od niego. Chciał zgotować im piekło, a w M-3 byli jak w pułapce. Dokąd by uciekali? Poza mury? Najgorsza z możliwych opcji. Miasto było jednak na tyle ogromne, że pomoc by się przydała. Musieliby też opracować plan zależny od wielkości „armii”. Zrobienie Specom z tyłków jesieni średniowiecza było chyba marzeniem co najmniej połowy populacji wymordowanych i desperatów. Problem stanowiło tylko to, że połączenie sił ze znienawidzonym sąsiadem było mało wykonalne w niektórych przypadkach. Kiwnął lekko głową, rozumiejąc.
Zatrute? – rzucił, przyglądając się podejrzliwie zawartości. Nie czekał jednak na odpowiedź, ale wziął naczynie i wypił kilka łyków, czując oprócz niewinnie wyglądającej cieczy smak krwi. Dobry, odrobinę metaliczny, dla jego rozbudowanego zmysłu smaku jeszcze bardziej intensywny niż powinien. Odsunął szkło od siebie, zostawiając dodatkową czerwoną smugę po swoim rozciętym palcu.
Poczuł się jakoś lepiej. Spokojniej, cieplej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.18 22:52  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Ludzie w barze zdawali się podzielać nastrój dwójki wymordowanych, jakby stanowili publikę tańczącą pod rytm tego duetu. Nazwa speluny nie była przypadkowa i mieściła w sobie coś o wiele więcej niż ironiczną wstawkę. Po paru głębszych Grow zapytał kiedyś Boba skąd, do chuja ciężkiego, taka nazwa? Nie było zbyt wielu innych wariantów, które równie mocno nie pasowały. Bob wzruszył barkami. Jego sztywna od zaschniętego piwa kamizelka uniosła się i opadła wraz z ramionami.
„Wiesz co cię jutro spotka?” — zapytał krótko, a Grow przewrócił oczami i zaprzeczył. Wtedy Bob rzucił, że on też nie wie co się stanie. Bar stanowił równą niewiadomą. Tak samo niebezpieczny i nieokreślony jak nazwa którą mu nadano.
Dlatego teraz był spokój, którego Wilczur się nie spodziewał. Nie słychać było rozmów, tylko pomruki i szepty. Żadnych pobrzękiwań naczyń albo szurnięć mebli po podłodze. Dźwięki znikały równie szybko i nagle co alkohol.
— Zatrute?
Pewnie tak. — Białowłosy obrócił swoją szklankę. — Nie byłeś dla niej najsympatyczniejszy.
Tak jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, co?
Nie myślałeś o znalezieniu sobie do pary innego karła? To by ci mogło pomóc bardziej niż szczyny Boba.
Grow gdzieś kątem oka ujrzał przemykającą wzdłuż ściany zjawę. Mdłe światło lampy odbiło się w szklanych naczyniach, które zgarnęła kelnerka. Była wyższa od Adricha, ale o to nietrudno. Szkoda, bo dawała mu wysokoprocentowe napoje, a skoro tak, to mogła mu dać coś jeszcze. Na przykład klucze do swojego pokoju na górnym piętrze. Grow wątpił jednak, by duma kuzyna pozwoliła mu na związanie się z kimś kto patrzył na niego z góry. Bez względu na to czy była to metafora, czy nie.
O ile cokolwiek ci pomoże.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.07.18 19:18  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Bar miał durną nazwę, ale bywały gorsze na Desperacji. Choćby oni i ich "Kryjówka Rozbójników", jeszcze w dodatku czterdziestu. Grow raczej nie popylał po pustyni w turbanie, właz do podziemnych korytarzy nie otwierał się na magiczną formułkę, a samych Psów było znacznie więcej niż czterdziestu. Albo Slumsy w Apogeum. Samo Apogeum wyglądało jak slumsy, a jeszcze jej część dostała tak urokliwą nazwę. Zapytał Boba o nazwę z ciekawości, bo właściciel przybytku i tak pewnie często dostawał te pytanie. Blondyn stwierdził wtedy, że równie dobrze miejscówka mogłaby nosić miano "Baru u Schrödingera" - interes jednocześnie mógł i nie mógł upaść, a nigdy nie wiadomo czy zawartość kufla to trunek czy koci szczyn. Nie wnikał w twórczość nazwy baru. Nazwa jak każda inna, sam by pewnie lepszej nie wymyślił.
Adrich prychnął nad kuflem. Kelnerka była na tyle urocza, że mogła mu tam nawet napluć, wszystko mu było teraz jedno. Pewnie ją kiedyś przeprosi, jak najdzie go na bycie miłym. No i jeśli Bob go nie wykopie za drzwi, bo też istniała taka możliwość. Nie zdarzało się to często, bo tolerancja oraz cierpliwość barmana były na niesłychanie wysokim poziomie, ale wciąż lepiej było czasem dmuchnąć na zimne i zapobiec burdzie. Na przykład takiej, do której chyba próbował zmierzać Wilczur.
- Nie jestem karłem, ty pierdolony, niedojebany umysłowo skurwysynu - wrzasnął, wstając i ciskając kuflem o podłogę. Na co innego wskazywał poziom blatu w momencie, w którym stanął, ale gdyby komuś powiedzieć, że ten kurdupel miał kiedyś metr siedemdziesiąt to chyba zdechłby ze śmiechu pytając tylko kto go wsadził na szczudła i ile centymetrów mierzył kapelusz zatknięty na jego głowę. Jadowicie zielone ślepia wlepiły wzrok w herszta bandy, haczykowate kły ukazały się w niemej groźbie. To był jednak błąd, żeby tego dnia przychodzić w to miejsce. Mógł dać pracować w spokoju temu piegowatemu chujkowi. A tak to tylko nawrzucał swojej ciotce za darmo, rozwalił całkiem niezły kufel i pewnie w tym momencie Bob stawiał kreskę przy jego nazwisku w swoim notesiku. Ratler zawarczał, odwracając się, kopiąc jeden z większych odłamków kufla i wychodząc z wściekłością.


z/t x2 (z prośby szanownego pana Arka Dziewiątego)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.09.18 17:44  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Dzisiaj wewnętrznie narzekała już chyba na wszystko po równo z góry na dół i z dołu na górę. A bo słońca za dużo, a bo piasku za dużo, a to mijała za wiele tych obrzydliwych zwierzaków. Oczywiście na zewnątrz wciąż utrzymywała wizerunek zmęczonej życiem osoby, która w sumie to miała na wszystko i wszystkich wywalone. Nikt też zresztą za specjalnie nie chciał jej zaczepiać, biorąc pod uwagę jej niezbyt drobną, dziewczęcą aparycję i paskudną mordę. Zwykle zresztą mylili ją z facetem, a kto by się chciał napierdzielać z górą mięśni wyposażoną w topór? A choć twarz miała nieskalaną emocją, to cały czas wewnętrznie krzyczała o zabranie jej z tego piekła pełnego paskudztw, żywych trupów i czegoś, co przez jakieś 15 lat regularnie zwalczała, gniotła pod butem i wsadzała do klatek, żeby jajogłowi też mogli się rozerwać. Najbardziej bała się, że sama któregoś dnia złapie te cholerstwo, na co nieustannie była narażona bez maski, pijąc z tych samych naczyń co wymordowani, będąc gryzioną przez komary, szczury, pchły, wszy i co tam jeszcze dało się złapać. Nawet przy najemnikach zakręciła się tylko dlatego, że trafiało tam sporo "odpadków" z M3, twarze takie jakby znajome, a samemu nie było warto myśleć nad rozwalaniem w drobny mak całego tego ludzkiego pierdolnika.
Wtoczyła się do baru od razu wstrzymując oddech aż do momentu siadnięcia przy barze, gdzie wypuściła powietrze, wygrzebała z kieszeni woreczek i od niechcenia rzuciła go na blat. Nie wiedziała na cholerę były im jakieś dziadowe nasionka, których ni cholery nie dało się znaleźć w okolicy, ale póki mogła dzięki temu nie szukać innych sposobów na zapłatę za to co tu serwowali, to nie miała co narzekać. Zlecenie to zlecenie, pieniądz to pieniądz, nie drążyła tematu. Przetrwać jakoś było trzeba, a łuskanie roślinek nie było takie tragiczne jak się wydawało. Te przynajmniej nie miały trujących kolców.
- To co zwykle - oznajmiła ponuro. Nie chciała tu siedzieć więcej niż było to konieczne, więc zamierzała rąbnąć jedną szklaneczkę i zabrać dupę w troki. Czuła na plecach wzrok tych wszystkich zwierząt, które sądziły, że ludzkie udko byłoby dobrym uzupełnieniem diety oraz pysznym obiadem. Zachowywała czujność, będąc gotową w każdej chwili sięgnąć do broni zawieszonej przez plecy. Trzymała topór zawsze na widoku, dla odstraszenia potencjalnych natrętnych dusz, które jednak postanowiłyby nie zwrócić uwagi na jej kanciastość w stylu 2x2. Bywali tacy, co jednak podskakiwali, choć czubkiem głowy ledwo dosięgali do poziomu jej klaty. Truposze miewały więcej siły od niej, więc kurduple ciężko było od siebie odkleić, ale na ogół tak zabawnie leciały na ściany, kiedy się już mocniej wysiliła.
Wyciągnęła telefon, sprawdziła cudowny brak zasięgu i końcówkę baterii. Wewnętrznie westchnęła, zewnętrznie nawet nie zmrużyła oka w geście niezadowolenia.
- Macie akurat prąd? - spytała wprost, ale nadzieja nie rozbrzmiała w głosie. Bob przytaknął. Sora nie ucieszyła się, a raczej nie zdradziła tego. Podała sprzęt mężczyźnie, ten podpiął go, a po chwili podał jej szklankę ze złocistą substancją. Na szczęście nie było to piwo. Te z Desperacji najczęściej jej szkodziło zamiast rozluźnić i orzeźwić, a miastowe było rzadkością i luksusem, który trzeba było sobie ukraść, dostać z przemytu albo wyciągnąć ze zwłok jej byłych kolegów.
Nie żałowała skurwieli.
Było ją wpuścić te dwa lata temu.
Wyciągnąwszy kartkę i resztkę ołówka, zaczęła skrobać jakieś notatki. Długopisy dawno jej już wyszły, a widząc stan węgielka również i ten środek zaraz dokona żywota. Wciąż nie przyzwyczaiła się, że nie może iść do sklepu za rogiem, zgarnąć masę pierdół, zapłacić grosze i wyjść.
Ma-sa-kra, skomentowała w myślach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.18 23:57  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
.........Po wszystkich ostatnich wydarzeniach był już najwyższy czas, by Chris w końcu opuścił kryjówkę w jakimś innym celu niż zebranie batów. Nie był może w perfekcyjnym stanie, jego ciało w dalszym ciągu zdobiły siniaki i otarcia, ale w końcu ślady po kasynie i odbijaniu Gavrana zaczęły znikać, a kończyny łaskawie powróciły do jako takiej sprawności. Nie oszukujmy się, lepiej nie będzie, chociażby dzięki tej jego przypadłości polegającej na potykaniu się na prostej drodze. Co prawda w dalszym ciągu męczyło go osłabienie po ostatniej chorobie, skóra wciąż go piekła, ale mimo wszystko Pudel opuścił kryjówkę w miarę pozytywnym nastroju, ponieważ w końcu w DOGS nieco się uspokoiło. Miał już rozrysowane schematy dotyczące areny, budowa ruszyła i ostatnio nikt nie zginął, ani zaginął. Cóż za sukces.
Nie było co się oszukiwać, Pudel nie miał w nawyku wybierania się na Desperację w celach rekreacyjnych i tym razem również tak nie było. Chciał posłuchać najnowszych plotek, zaczerpnąć garści informacji, może nawet rozsiać jakieś wici w temacie poszukiwania przez Psy gladiatorów. Arena od razu musiała ruszyć z kopyta, żeby zaistniał sens patrolowania tamtych terenów, które znajdowały się na wybitnie nieprzyjemnym terytorium zamieszkałym przez najróżniejsze stworzenia.
Na Desperacji istniało kilka miejsc wręcz stworzonych do działań, które planował Chris, jednak niewątpliwie jedno z nich było najczęściej wybierane przez sekretarza gangu – bar Przyszłość. Zbierali się tam wszyscy niezależnie od przynależności i chociaż burdy zdarzały się często, to jednak z reguły każdy uznawał to miejsce za neutralne, gdy ktoś miał problem, to przeważnie wychodziło się na zewnątrz. Cóż, wolał nie liczyć tego razu, gdy szorował podłogę baru tuż przed nosem Wilczura i Rottweilera… tak, tamto wspomnienie wolał wyrzucić z pamięci.
Oczywiście, standardowo, bo jakżeby do cholery inaczej, blondyn musiał (no po prostu musiał) za nisko podnieść nogi i efektownie potknąć się o próg, gdy wchodził wewnątrz baru. Miał wrażenie, że na zwykle zobojętniałej twarzy Boba zobaczył coś na kształt współczucia (lub politowania), a część gości prychnęła złośliwie już tylko dla zasady. Przynajmniej tym razem nie wylądował na kolanach (ani twarzy), a więc proszę państwa, mamy postęp! Miał dziwne wrażenie, że inni wymordowani będący stałymi bywalcami nie rozpoznają go po twarzy, a właśnie po tym charakterystycznym wejściu.
Tak czy owak, ledwo wszedł, od razu poczuł, jak ktoś niezbyt delikatnie klepnął go po głowie, jednak żywe spojrzenie Chrisa już zdążyło wypatrzeć żółtą chustę przy szlufce spodni tej jakże uprzejmej osoby. Mężczyzna, znacznie wyższy od niego, jedynie przechodził na drugi koniec sali, w gruncie rzeczy nawet na niego nie spojrzał, ale komunikat był jasny: „Blond fajtłapa jest z nami”. Nie, żeby ktoś mógł przegapić żółtą chustę na szyi Chrisa, niemniej to był również przekaz dla niego, że w krytycznej sytuacji jest szansa, że ktoś łaskawie podniesie tyłek i mu pomoże. Nie, żeby Black był całkowicie bezbronny, jednak inne Psy dość często traktowały go z przymrużeniem oka… przynajmniej dopóki nie podchodził z kawałkiem papieru i wzrokiem w stylu „spóźniasz się z raportem o dwa dni. DWA DNI.”  Zaskakujące, że wtedy przestawało im być do śmiechu.
Pudel przy barze zamówił coś, co z wyglądu miało przypominać alkohol, natomiast w rzeczywistości było podróbką soku… nie pił w pracy lub publicznie z bardzo prostego powodu – miał cholernie słabą głowę. Odkąd był w DOGS jeszcze ani razu nie sięgnął po alkohol, niezależnie od tego, jak bardzo to czasem kusiło. A nie. Zaraz. Jinx go zmusił do wypicia odrobiny. No tak. Co za wstyd. Niemniej wtedy chociaż zapierał się nogami i rękami, to wyboru większego nie miał, jeśli chciał mieć podpisaną umowę. Eh.
Jak na razie Chris usiadł gdzieś na uboczu, chcąc się zorientować, jakie w ogóle miał towarzystwo tego wieczora i co przy odrobinie szczęścia mógł się dowiedzieć. Jak na razie nie spodziewał się towarzystwa.

|| Stan: osłabienie po chorobie, poobijany, sztywne ruchy górnych kończyn.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.09.18 20:45  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Bar - Page 46 BcBUAYU

Miała taką cichutką, skrytą nadzieję, iż to nie o ten konkretny przybytek Eve chodziło, mimo że sława jego uniemożliwiała pomylenia go z jakimś innym, prosperującym w tejże okolicy barem. Przygryzła nerwowo, mocno dolną wargę, stojąc po drugiej stronie ulicy i wpatrując się szkarłatnymi, lśniącymi niepewnością oczyma w główne wejście do "Przyszłości". Popularne było to miejsce, często odwiedzane przez wielu mieszkańców Desperacji oraz szczycące się cudowną neutralnością, która była niestety czasami naruszana przez wojowniczych, agresywnych gości. Tak właśnie stało się podczas ostatnich jej odwiedzin tegoż przybytku, kiedy to wewnątrz wybuchła gwałtowna, zakrapiana posoką awantura; wstrząsająca i obszyta obrażeniami bójka; draka chaotyczna, niebezpieczna i wbijająca się w pamięć niby gwóźdź rozgrzany oraz niemożliwie ostry. Mrugnęła i przełknęła z trudem, zaciskając palce bladej ręki silniej na przodzie swojego niezwykłego, cienistego płaszcza. Miała najszczerszą ochotę naciągnąć bardziej głęboki jego kaptur na swoją głowę, jednak ostatecznie powstrzymała się przed uczynieniem tego. A raczej zatrzymała ją mała, drobna myśl - osoba, która również brała "udział" w całym tamtym krwawym starciu należała do DOGS, jeśli wierzyć żółtej chuście zawiązanej wtedy na jego szyi. Pamięć była jednym z tych elementów, którym Karyuu ufała w więcej, niż stu procentach, toteż nie śmiała wątpić w prawdziwość wszystkich tych przebłysków i obrazów, i sytuacji. Jako ktoś, kto nie interesuje się nazbyt wszelkiego rodzaju plotkami i przeważnie trzyma się z dala od innych osobników krążących po Desperacji, (ex)Łowczyni musiała zaufać słowom Anielicy i wspomnieniom, które w miarę je potwierdzały.

Podskoczyła niemalże, kiedy Gawrak zakrakał tuż przy jej uchu, wtulając się w zgięcie jej szyi i wychylając łepek spomiędzy połów białego, miękkiego szala. Nie była jeszcze przyzwyczajona do jego ciągłej obecności, do jego towarzystwa i prawie że niańczenia - nie po tym, jak przez tyle lat wędrowała przez wszystkie te tereny i obszary, i ziemie kompletnie sama. Pogłaskała go delikatnie po dziobie, rzucając w jego kierunku delikatny, blady i chwiejny uśmiech.
- Już... już idziemy. - Odetchnęła głęboko i długo, wbrew swoim instynktom zrzucając kaptur z głowy i pokazując całemu światu swoją jasną, bujną czuprynę. Ptaszysko wyprostowała się z nowym, żywym zainteresowaniem i chwyciło jedną z trzech łap za luźny, lśniący w słońcu kosmyk jej włosów. - Zostań przy mnie i... i niczego nie kradnij - poinstruowała go, nie mając pojęcia o tym, ile z tego weźmie do siebie i jak zachowywać będzie się po przekroczeniu progu. Jeszcze jeden oddech i przemaszerowała szybkim krokiem na drugą stronę ulicy, po czym bez zatrzymywania się i dalszego wahania - jeden moment niepewności oznaczać mógł niemożność dalszego działania, nasilenie się panicznej chęci ucieczki bądź w ogóle podwinięcie ogona i zwianie jak najdalej tylko mogła od tego punktu - wpakowała się do środka obdrapanego, zatłoczonego baru.

Przedarcie się przez próg zawsze było dla niej najcięższe ze względu na wszystkie te zapachy i szumy, i głosy uderzające ją w twarz niby potężna, monstrualna fala. Nie ważne, jak dobrze się na to mentalnie przygotowała, za każdym razem zamierała w wejściu za ułamek kilku sekund i dopiero po tym wchodziła dalej, wgłąb dusznego, wypełnionego wszelkiej maści postaciami pomieszczenia. Starając się na nikogo nie patrzeć - co ciężkie było ze względu na brak bezpiecznego, zbawiennego mroku oferowanego przez kaptur, który leżał obecnie płasko i niemalże kpiąco na jej łopatkach - i przypadkiem kogoś bądź czegoś nie szturchnąć, Karyuu dobrnęła do solidnego, oferującego nutkę ulgi kontuaru. Przysiadła przy nim, zamawiając ochrypłym szeptem szklankę jakiegokolwiek soku i zerkając bacznie, acz niepewnie na boki. Gawrak - ogarnięty nową dozą ciekawości wobec nieznanego i zdumiony czymś, czego nie dane mu było nigdy wcześniej poznać - kręcił się dziko przy jej szyi, rozglądał dookoła bez ustanku, aż wreszcie wygrzebał się z objęć szala i wdrapał nadzwyczaj zwinnie na jej głowę w celu uzyskania lepszego, porządniejszego widoku na całe to egzotyczne dla niego otoczenie. Zaklekotał donośnie dziobem, moszcząc się wygodnie pośród złotych kosmków i nie wydając się nazbyt chętnym do opuszczenia tego swoistego "gniazda". Czy to przez to, że czuł się przy niej bezpiecznie i bał się wszystkich tych obcych ludzi, czy może przez chęć pilnowania i chronienia jej przed niebezpieczeństwami - nie wiedziała, ale mimo wszystko zrobiło jej się lżej na sercu. Dotąd martwiła się, że Arashi zgubi się w tłumie w próbie zwinięcia komuś jakiejś błyskotki, albo też, co gorsza, zostanie w akcie takim przyłapany i w konsekwencji skrzywdzony. Tak się, na razie, nie stało, dlatego też czerwonooka mogła troszeczkę, odrobinę się rozluźnić.

Na tyle, aby pozbierać w sobie szczątki odwagi i przejechać spojrzeniem po zebranych tu personach w celu wychwycenia kogoś z charakterystyczną, żółtą chustą. Nie jedna i nie dwie jednostki takie dodatki do ubioru na sobie miały, co wybiło ją troszkę z rytmu, ale też nieco na duchu podbudowało. Eve wydawała się szczera i pewna, kiedy to proponowała jej przyłączenie się do DOGS, nie wyglądało to na jakąkolwiek pułapkę lub podły, druzgocący żart - kto, w ogóle, zadawałby sobie chociażby okruszyn trudu, żeby ją w podłoże wgnieść i poniżyć? Cóż... na pewno ktoś by się znalazł, ale Anielica na taką nie wyglądała. Zacisnęła pokryte bliznami, blade palce na szklance, gdy oddech uwiązł jej na moment w gardle, a serce załomotało dziko w klatce piersiowej. Arashi, kochany i wspaniały, uszczypnął ją lekko w ucho i zakrakał, tuż po tym chwytając w dziób - w typowy dla siebie sposób - pasemko jej jasnych kudłów. Odetchnęła, ponownie rozglądając się po sali i zastanawiając się, kto będzie najlepszy do zaczepienia, do pogawędzenia i omówienia propozycji Eve. Jej wzrok zawiesił się na siedzącym na uboczu, obserwującym innych i także posiadającym chustę młodym mężczyźnie - a przynajmniej tak wyglądał. Na Desperacji nigdy, w końcu, nie było wiadomo, kto ile ma rzeczywiście lat... a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka - i dopiero po czasie zdała sobie sprawę z tego, że dość długo przyszło jej mierzyć go spojrzeniem od stóp po czubek głowy. Szybko, więc, skierowała ślepka na swój napój, kuląc lekko ramiona i modląc się o to, żeby nie zinterpretował on tego, jeśli ją przyłapał, w negatywny sposób. Zapomniała przez to nawet o tym, że chciała przecież z którymś z DOGS porozmawiać...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.10.18 1:24  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Było tu jakby za dużo wszystkiego. Za dużo słów, za dużo zapachów. Zbyt wiele detali, nie umiał się na nich skoncentrować. Coś przykuwało jego wzrok, kątem oka wychwytywał ruch lub kolor, ale nim zdążył się tym zainteresować, inny przedmiot, kawałek ubrania lub fragment czyjejś twarzy mignął mu tuż przed nosem i pociągnął za sobą rozbiegane spojrzenie dzieciaka, który naprawdę prezentował się jak gówniarz, którego zostawiono na pastwę losu w samym środku istnego armagedonu.
Jego oblicze stanowiło idealny obraz nędzy i rozpaczy, ale mimo wewnętrznego wrzasku, jakim zanosił się ilekroć jeden z mężczyzn czmychnął tuż obok, przeciągając biodrem, ręką lub — do diabła — czymkolwiek po jego zesztywniałym z nerwów ciele, trzeba było przyznać, że Shirōyate wydawał się niewzruszony. Maska nałożona na twarz była precyzyjnie oszlifowana.
Potrzebował jednak wybitnie dużo czasu, aby ruszyć się z miejsca. Towarzyszyło temu wrażenie, jakby musiał wyrywać nogi z ziemi; jakby był drzewem wrośniętym w glebę, które próbuje wyciągnąć zbyt mocno zasypane piaskiem korzenie. W jego wersji wydarzeń docierał do ulokowanego naprzeciwko niego baru całymi latami. Poruszał się jak w smole, ociężały, niepodległy czasowi — myśli śmigały szybko, atakowały go ze wszystkich stron, ale ciało zostawało w tyle, wykonując mozolne ruchy człowieka utkwionego w scenie slowmotion.
Nie po to tu przybył.
Nie sądził, że zdobędzie potrzebne informacje, ale jednocześnie musiał spróbować — inaczej jego walka z Jinxem, a także późniejszy akt aroganckiej odwagi... to wszystko spełzłoby na niczym. Wróciłby do punktu wyjścia. Do wciskania się w kąt któregoś pokoju w burdelu z nadzieją, że tym razem nikt go nie znajdzie. Do ukradkowego przemykania z cienia do cienia. Do bycia cieniem. Do metaforycznego stania w miejscu.
Odetchnął dokładnie wtedy, gdy zrobiła to Skuld.
Siedział kilka krzeseł na prawo, w rękach trzymając brudną od smug szklankę. Poprosił wodę, ale ciecz, którą barman mu nalał, śmierdziała i Shirōyate nie był pewien, czy powinien ją pić. Nie miał nic, czym mógłby zapłacić za coś innego. Wątpił też, by Furia i Zawiść — psy, które miały go pilnować, zostawione przed Przyszłością — potrafiły naprawdę go teraz wspomóc.
Wokół panowała dusząca atmosfera brudu i niebezpieczeństwa. Podświadomie młody wymordowany pragnął być teraz z Shebą — z jedynym stałym elementem jego życia na Desperacji. Racjonalność przypominała brutalnie, że nie mógł być stale pod patronatem Jinxa. Być może ta nagła myśl — równie realna i dobitna co zawsze — zmusiła go, aby raz jeszcze uniósł głowę i rozejrzał się po otoczeniu.
Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Zajęci rozmowami, posykiwaniami, targowaniem się. Kilkoro znudzonych mężczyzn o mało opisowych, zapijaczonych mordach grało w wybrakowane karty. Ktoś zarzucił komuś oszustwo. Gdzieś szurnęło krzesło. Jedna z kelnerek z oburzeniem warknęła na gościa, który z rozmachu klepnął ją w tyłek, zostawiając na nagim udzie czerwony ślad.
Shirōyate nie miał pojęcia od jak dawna wpatrywał się w twarz siedzącej niedaleko kobiety. Patrzył na nią jak ktoś, kto próbuje rozedrzeć skórę, oderwać mięśnie, połamać kości i wreszcie dostać się do środka, do umysłu.
Co mam zrobić, aby zdobyć informacje? — posłał to w przestrzeń, nawet nie będąc świadom, że pytanie trafiło do głowy Skuld z mocą dwukrotnie intensywniejszą niż gdyby powiedział to na głos w ten harmider. Prawie tak, jakby w rzeczywistości pochylał się nad jej uchem i szeptał w nie swoje wątpliwości. Powiedz mi, jak mam to zrobić? Ty wiesz.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.10.18 10:37  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
Zręcznie ignorowała harmider za sobą, bo dopóki nikt nie próbował rzucić w nią kuflem, okraść albo wbić nóż w plecy to dała radę znieść wszystko i po prostu czekać na odpowiedni moment do opuszczenia tego przybytku. Czekała już właściwie tylko na naładowanie telefonu, bo w momentach, w których dało się złapać zasięg, korzystanie z niego było dużo łatwiejsze niż przesyłanie wiadomości gołębiem pocztowym albo jakimś próbującym zarobić wymordowanym. Czasem dało się nawet dodzwonić do gromadki najemników, żeby zdać szybki raport i o coś zapytać zamiast krążyć na ślepo, a potem rozpisywać się z wypracowaniem na pięć stron o tym jak śledziło się kogoś pół dnia, a na koniec ktoś śledzonemu walnął w łeb i uciekł z łupem, który miało się mu zabrać w ramach zaległej zapłaty. Zastanawiaj się potem człowieku czy masz jeszcze bardziej zgnębić i tak już zgnębionego, a może jednak gonić złodzieja i spuścić mu przyjacielski łomot.
W pewnym momencie Skuld zorientowała się, że odbiegła myślami od pierwotnego toku i przestała robić notatki na rzecz rysowania runicznych symboli, zawiłych labiryntów z kresek o idealnej symetrii, prostych rysunków przypominających te, które miała wytatuowane na ręce. W jakiś sposób nie mogła się skupić na tym co robiła, bo pisząc siedziała w miejscu, a na to nie było czasu. Każda chwila tutaj przybliżała ją do możliwości zarażenia się jakąś francą, której się już w życiu nie pozbędzie. Dlatego wolała zamówić alkohol, który zabijał większość bakterii. Na nieszczęście wirusów nie dotykał i mogła mieć jedynie nadzieję, że na szklance nie było śliny tych zwierzakowatych dziwolągów. Albo, że choróbsko jej nie złapie. Nie wszędzie mogła niestety nosić swoje naczynia.
Kusiło ją wrócić do Smoczej Góry, gdzie było odrobinę bezpieczniej niż tu. Wśród tej wesołej gromadki, która cudem nie pozabijała się jeszcze wzajemnie, miała sporo znajomych, część nawet jeszcze z czasów, gdy razem siedzieli w wojsku. Niektórych tylko kojarzyła, innych nie znała wcale. Czasem czuła się wśród nich jak na misji w terenie, w surowych warunkach, byle dotrwać do następnego dnia. Z rzadka nawet bywała rodzinna atmosfera, ale potem ktoś do kogoś strzelał ostrzegawczo pięć centymetrów koło głowy, kto inny robił zamach nożem tuż przed sercem delikwenta i wszystko wracało do normy. Nadal wolała to niż siedzieć plecami do dzikusów. Zgarbiła się nieco bardziej, uniosła szklankę, upiła trochę. Naczynie stuknęło o blat dokładnie w tym momencie, w którym dotarły do niej dźwięki. Uniosła głowę, spojrzała najpierw na zajętego swoimi sprawami barmana. Jego jako źródło głosu odrzuciła od razu, nawet jakby szeptał to by tak nie brzmiał. Zerknęła za siebie, ale nikt tam nie stał. Na pewno nikt będący dalej nie przebiłby się przez tłum dźwięków, ale wyraźnie zdanie zostało skierowane do niej. Dopiero teraz zauważyła jakiegoś dzieciaka obok. Patrzył na nią dziwnie, trochę jakby groźnie, więc i Skuld zmrużyła oczy próbując wyglądać groźnie. Jeszcze jej brakowało jakiegoś zwierzaka czytającego jej wszystkie myśli, włażącego w komfortową strefę prywatności i naruszającego jej wewnętrzną strefę osobistą. Z początku miała ochotę go totalnie olać i zająć się sobą, z nadzieją, że więcej jej nie zaczepi. Wyglądał jak siedem nieszczęść, co trochę dźgnęło serce kobiety. Mimo wszystko, wymordowani byli teraz jej sąsiadami, a wrogami pachnący czystością ludzie pod kopułą. Role się odwróciły, a nieznajomy, mimo pierwszego wrażenia wywołanego dziwnym wzrokiem, nie wydawał się wymagać wiele.
- Zależy o jakie ci chodzi - rzuciła w jego stronę jakby od niechcenia. - Jedne da się kupić, za innymi musisz węszyć - dodała wzruszając ramionami i odwracając wzrok. Spoglądała teraz na kartkę. Pięć gramów... symbol węża.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.10.18 17:59  •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
.........Pudel pozwolił sobie przymknąć na chwilę oczy i wsłuchać się w panujący w barze gwar. Z jednej strony szepty, z drugiej strony podniesiony głosy, od jednych czuć było nieskrywaną chęć do wywołania burdy, a od innych aurę „a dajcie mi święty spokój, przyszedłem się po prostu napić”. Norma. Jak na razie nic specjalnego, czyli najprawdopodobniej atmosfera w apogeum była normalna, o ile w czasach postapokaliptycznych można było mówić o jakiejkolwiek normalności. Inaczej rzecz ujmując: rzeź, krew, pot i łzy, ale w standardowej, a nie jakiejś udziwnionej formie.
Nagle otworzył niebieskie ślepia, mięśnie karku i grzbietu spięły się, a głowa odruchowo podążyła w stronę baru, gdy Chris wyczuł, że ktoś od jakiegoś czasu go obserwuje. Zdążył na dosłownie ułamek sekundy złapać spojrzenie jakiejś nieznajomej, zanim ta zdążyła się odwrócić.
Czerwone oczy?
Na pewno nie soczewki, tutaj nikogo nie stać na taką ekstrawagancję. A więc wymordowany, czy Łowca? Chociaż Łowca raczej nie miałby większego problemu, by zaczepić kogoś z DOGS, poza tym rzadko ostatnio widywał ich na Desperacji. Podejrzewał, że mają dostatecznie dużo roboty u siebie. Tak więc wymordowany? A może po prostu mutacja genetyczna, w aktualnym świecie nie byłoby to niczym dziwnym. Umysł Pudla odruchowo zaczął analizować otrzymaną niewielką dawkę informacji, zupełnie jakby cokolwiek miało to zmienić. W końcu i tak był w środku cholernego apogeum, więc rasowa przynależność nieznajomej i tak niewiele znaczyła – każdy, kto żył, był niebezpieczny.
Christopher przygryzł lekko dolną wargę, zastanawiając się, czy podejście do kobiety będzie opłacalne; w gruncie rzeczy i tak miał kogoś zaczepić, ale wolał uniknąć sytuacji, w której przyczepia się do kogoś, kto tak naprawdę obserwował go w celu dokonania rabunku. A z jego pechem to było możliwe. Nawet jeśli inne Psy były w barze i nawet jeśli istnieje prawdopodobieństwo, że wyjdzie razem z nimi. Po prostu Los kochał mu rzucać kłody pod nogi, a on przecież potykał się nawet na prostej drodze.
Krzesło skrzypnęło, gdy Pudel podniósł się ze swojego miejsca, ponieważ w końcu zdecydował się przenieść w stronę nieznajomej. Chwycił prawą dłonią swoją szklankę i niespiesznym krokiem (acz ostrożnym, bo teraz potykając się mógł kogoś oblać, a jak kogoś obleje, to będzie miał przerąbane, a jak znów będzie miał przerąbane w barze, to Wilczur w życiu mu tego nie zapomni) udał się w stronę Karyuudo.
Stuk.
Szklanka została upuszczona z naprawdę z niewielkiej wysokości na blat po lewej stronie łowczyni; po tejże stronie zdecydował się usiąść Christopher, pozwalając w międzyczasie, by blond grzywka jak na razie przykryła nieco jego intensywnie niebieskie oczy. Nie ulegało jednak wątpliwości, że obserwował, z jakim typem rozmówcy ma do czynienia.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – odezwał się praktycznie od razu, przekrzywiając w nieco ptasi sposób głowę bardziej na prawą stronę i uśmiechając się przy tym nieznacznie. – Samotne spędzanie czasu w barze z pewnością nie jest nietypowe, za to ewidentnie może być nudne… chociaż jak widzę nie można powiedzieć, że nie masz towarzystwa. Bardzo ładne stworzenie znalazło się tutaj z tobą.
Och. No tak. Nie zapominajmy, że sekretarz gangu to gaduła. Niejednokrotnie irytująca i ewidentnie mająca regularne słowotoki, nawet jeśli towarzysz milczał, ale taki po prostu był jego sposób bycia. Przynajmniej  jego ewentualnie rozmówcy nie musieli się martwić o to, że zapadnie cisza – Black z całą pewnością do tego nie dopuści.
- Aa. Gdzie moje maniery. Jestem Christopher Alexander Black, jednak ludzie najczęściej wołają na mnie Chris, bądź też Skoczek – nieco szerszy uśmiech, wyciągnął również rękę do przodu, chociaż trybiki w jego mózgu sugerowały, że niekoniecznie jest to najrozsądniejsza rzecz, jaką mógłby zrobić.
Był dość bezpośredni, ale był za to typem, który łatwo nawiązywał znajomości. Nie zrażał się obelgami, odepchnięciami ręki (tudzież po prostu ignorowaniem tego gestu), czy milczeniem po drugiej stronie. Z jednej strony było to czasem naprawdę męczące dla drugiej strony, ale z drugiej… większość miała go przez tą jego otwartość za kompletnie niegroźnego. I fakt, Chris z całą pewnością nie zalicza się do czołówki najgroźniejszych wymordowanych na Desperacji, ale jak każdy Pies posiada komplet zębów. Nie lubi gryźć. Niemniej potrafi, chociaż ewidentnie preferuje inne sposoby rozwiązywania konfliktów.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 46 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 46 z 52 Previous  1 ... 24 ... 45, 46, 47 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach