Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 52 Previous  1, 2, 3, 4 ... 27 ... 52  Next

Go down

Pisanie 05.10.13 9:32  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
- Nie.
Była to wyjątkowo krótka, rzetelna odpowiedź na pytanie, jakie zadał psio-podobny osobnik. Program nie uznawał potrzeby dłuższego rozmówienia się o tym, gdyż taka była prawda. Wszak, czemu miałby się umieć cieszyć z promieni słońca, skoro są mu niemal zupełnie niepotrzebne do jakiegokolwiek działania? Jego własny generator energii wystarczy, słońce nie jest zbyt potrzebne. Postawa Lena była wprost wprowadzająca w stan zamrożenia całą okolicę. Bez emocji, ledwie uśmiechnięty, choć tenże uśmiech nie sięgał oczu, które były poprostu... Martwe. Ignorował większość reakcji chłopaka, nie mając celu w zaśmiecaniu sobie zwojów obliczeniowych nimi. Musi przygotować system do konserwacji, co oznacza iż swoje działania powinien stopniowo ograniczać.
Maszyna zdała sobie sprawę ze swojego nietaktu i braku wiedzy, gdy osobnik o różnokolorowych tęczówkach napomkną o tym, iż trunki tutaj nie są tanie. Na pytanie android lekko pokręcił głową przecząco.
- Nie jestem stąd, wybacz nietakt.
Stwierdził kurtuazyjnie, acz nie poparł tego żadnymi emocjami. Nie uświadczyło się w jego głosie emocji, żadnych emocji. Ni to nawet gestykulacji żadnej nie miało. Lodówa jakich mało, khem.
Dalsze reakcje przestały być potrzebne, gdy rzeczywistość została zalana w jednostce centralnej przez linijki złośliwego, błędnego kodu, który wyzwalał w nim zachowania, do jakich przeprogramowało go wojsko, gdy został odebrany od jego właściciela. Walka... Walczyć, by zabić. Wszystko co żyje, wszystko co jest żywe i nie jest maszyną.
Atak! Ten jeden rozkaz pobrzemiewał w jego systemie, i choć jednostka centralna próbowała stawić opór, powoli był daremny. Na wszelakie sposoby próbowała cokolwiek zdziałać, choćby dobrać się do procedury obejścia kodu i wyłączenia systemu, lecz złośliwości oprogramowania wymuszały ciągłe zmiany kierunku obliczeń... A każda sekunda tylko powoduje większe zniszczenia w rzeczywistości, gdy ciało wyrywa się spod kontroli z tylko jednym działaniem. Zabić.
Blok nie ruszył ciała kierowanego rozkazem zabicia, które od razu po jednym ataku i tym skromnym geście, sygnalizującym utratę kontroli jakim był wyraz twarzy, wystosowało kolejny, tym razem całkowicie skuteczny. Maszyna powoli uniosła hybrydoidalną istotę do góry, zaciskając co raz silniej swoje mechaniczne palce na jej gardle. Z pewnością mogły już pozostawić bolesne ślady, jeśli nie paznokcie zaczęły przebijać skórę i powodować, stosunkowo niegroźne póki co, krwawienia. Tak by chociaż było, gdyby nie obrona jednostki, co zostało wystosowane pod postacią użycia broni palnej.
Rozpoznanie: Broń palna, kaliber 9mm, beretta 92S. Zagrożenie: Bliski dystans, średnie. Unikać zezwolenia na strzał w głowę.
Odcięte od wszystkich błędów były tylko zwoje obliczeniowe odpowiedzialne za walkę i właśnie one rozpoznały działanie i wydały solucję co do sposobu walki. Strzał w ramię okazał się jednak w drobnym stopniu skuteczny, gdyż uścisk został zluzowany, choć wyglądało to dosyć... Groteskowo, albowiem głowa została przekręcona ku ranie, by oczy mogły na nią spojrzeć z wyrazem "to ma mi coś zrobić?" Ten atak jednak sprawił, iż jednostka centralna zaczęła przejmować powoli kontrolę i Len mógłby nawet puścić obiekt i uciec...
Lecz do walki włączyła się kolejna jednostka. Kliknięcie odbezpieczenia broni było nader wyraźne i zostało wychwycone. Kierunek - lewo.
Źródło dźwięku - nie rozpoznane.
Solucja - osłonić się przed potencjalnym atakiem. Wystosować natychmiastową kontrę lub ofensywę.

Z tą właśnie solucją Len, nim jeszcze Arthur się odezwał, najzwyczajniej w świecie rzucił w kierunku źródła dźwięków jakim był szybki krok i kliknięcie odbezpieczenia broni. Pomimo iż ramię było osłabione przez pocisk, bez problemu wystarczyło, by rzucić Jace'm jak formą szmacianej lalki w kierunku drugiego oponenta, używając go jako chwilowej tarczy, mającej ochronić go przed prawdopodobnym strzałem. Zaraz po tym, schylił się nieznacznie i ruszył biegiem za lecącą osobą, skupiając swoje receptory na miejscu, gdzie słyszał ostatni, groźny odgłos. Podbiegł szybko i przeniósł ciężar ciała na prawą stopę, przykucając i wyprowadzając podcinające Arthura kopnięcie lewą nogą. No, w każdym razie wyprowadził je, ale czy celnie, to inna historia.
W wypadku celnego wykonania, atak zostałby kontynuowany z postawieniem ciężaru nogi na lewej stopie, podnosząc się i unosząc prawą stopę do góry, by uderzyć piętą obitą glanowanym butem w klatkę piersiową Arthura, chcąc go sprowadzić do gruntu, wprost "dobić" do niego, jak gwóźdź. Z pewnością jego żebra nie zniosłyby tego dobrze.
W razie gdyby się udał, atak byłby kontynuowany do ostatnich akcji, jaką byłoby stanięcie stopami na nadgarstkach chłopaka i szybkie wyciągnięcie katany prawą dłonią, po czym szybkie pchnięcie w lewą stronę klatki piersiowej. Tu jednak warty jest zauważenia fakt, iż ominięte zostałyby jakiekolwiek, witalne organy. Nad uszkodzoną kończyną program przejął kontrolę i próbował to przenieść na resztę ciała.
W razie niepowodzenia któregokolwiek z ataków maszyna odskoczyłaby w tył, stając w pozycji domyślnej, czyli dłonie spuszczone w dół i stabilne stanięcie, wyprostowane, bezemocjonalne. W wypadku pomyślnego wykonania całej serii ataków, zrobiłaby to samo, lecz wyjęłaby szybkim ruchem ostrze katany z klatki piersiowej Arthura i schowała je do pochwy. Co dalej? Wydawał się zawieszony, jakby został zablokowany przed każdym, kolejnym ruchem.

Jak coś to dajcie znać czy gdzieś nie przesadziłem, poprawię. Nie chcę wyjść na zbytnio OP czy coś. A pro po strzału Arthura, osłoniłem się ciałem Jace'a w formie tarczy, więc jak coś to on oberwie, lub strzał zwyczajnie spudłuje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.10.13 20:00  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
Nie mogły, a zostały. Jonathan był niemalże w stanie to zobaczyć. Jakby dane mu było na moment opuścić swoje ciało, przejść się kawałeczek, odwrócić lekko na pięcie i z przechyloną na bok głową przyglądać postaci, której stopa drgnęła ostatni raz uderzając o podłogę, nim zawisła parę centymetrów jakby nic nie ważyła. Niemalże widać było te policzki, do których napływają ostatnie rzeki krwi, malując na jasnej cerze nierówne, czerwone plamy. Oczy, które wściekle wyrzucały z siebie gromady ostrych zeusowskich piorunów. W końcu ogon — na tyle długi, by dosięgać podłogi i niespokojnie szurać po niej w gniewnym geście. Ci, którzy byli przekonani, że ruszanie bujną kitą, oznacza wszechogarniającą radość psiska, byli w wielkim geście. Skóra zaś, w miejscach, gdzie zaciskały się żelazne palce, pojaśniała nienaturalnie, sprawiając wrażenie wręcz przeźroczyście białej. Do momentu, gdy paznokcie nie przecięły jej delikatnie, pozwalając wypłynąć wąskim liniom krwi.
Robot — przewinęła się przez umysł myśl, tak ostra, jak igła tuż przed gałką oczną ofiary sadysty. Jace miał to do siebie, że w chwilach szczytowego zagrożenia, czas wokół niego zdawał się jakby na moment zatrzymać, adrenalina napędzała szare komórki, wprawiając je w niebezpieczne drgania, które zwykle kończyły się przeistoczeniem w bycze zwierzę, toczące pianę z pyska.
„Spokojnie, spokojnie” — przewijało mu się przez głowę. Szybko. Błyskawicznie. Jakiś cichutki, natrętny głosik powtarzał to słowo niczym cholerną mantrę, sprawiając, że Jace wcale nie stawał się spokojniejszy. Ha, wręcz przeciwnie. Temu podobne czynności okazywały się beznadziejne w skutkach, doprowadzając młodzieńca do istnej furii. Już teraz zgrzytał zębami, warczał zaciekle i omal nie oddał kolejnego strzału, choć ręka drżała.
Ale nie zdążył.
Dosłownie w ostatnim momencie jego zęby zatrzasnęły się, ciało stało się o wiele lżejsze i runęło w tył. Huk kolejnego wystrzału sprawił, że dotychczas cicho siedzący ludzie — byli w szoku, czemu się dziwić? — rzucili się na siebie. Niektórzy z wrzaskiem dopadli kamrata z zamiarem wydrapania brudnymi paznokciami oczu; inni zaś z wysokim piskiem oznajmiali swój strach i panikę. Wizg był tak przerażający, że gdy Wilczur padł na podłogę, jego czaszka omal nie wybuchła. Zapewne pękłaby w sensie dosłownym, gdyby w ostatnim momencie ręka nie wysunęła się naprzód i nie zamortyzowała upadku. Prawda była taka — chcąc czy nie — że w tym momencie chłopak był zamroczony i z ledwością łapał oddech.
Sekunda.
Dwie.
O wiele za długo. Kaszlnął, wspierając się na drugim łokciu, przewracając się nieco bardziej na bok (wylądował ni to na brzuchu, ni to na boku, ni to z nogą na jakimś krześle), a kiedy chciał się podnieść do kucek, tuż nad jego białą czupryną prześliznęło się krzesło.
Co do chuja ciężkiego? — charknął w myślach, w porę się schylając. Dopiero powoli docierało do niego, że w środku zapanowało piekło. Jedyne czego był pewien to to, że jeśli się podniesie, świat zawiruje mu przed oczami, zachwieje się, wywinie koziołka i tyle ze zdrowych zmysłów. Poza tym był też przekonany o jednym: jeżeli on czegoś nie zrobi, to prawdopodobnie Bob wykopie wszystkich na ich obite mordy, bo bar to był jego ostateczny i całkiem spory dobytek.
Ty... ty zjebie pierdolony, nigdy cię nie lubiłem! — wrzasnął ktoś po lewej stronie Jace'a, gdy ten z miną pt. „... wtf, fajnie wiedzieć” zbierał się z podłogi. Cofnął się nieco zamroczony.
Ja ciebie też nie! I to ja przeleciałem twoją siostrę, zmutowany gadzie!
Łapać go!
... kurwa!
... ty...!
... zaraz cię...
Kolejny wrzask spowodował, że gdy białowłosy stanął na nogi, to niemalże znów upadł na podłogę. Dosłownie czuł, jakby ktoś mu je podcinał, choć w rzeczywistości nawet nie drgnął. Lekko zgarbiona, ale wciąż pewna sylwetka powodowała, że większość — o dziwo! — nie zwracała na niego uwagi. W tym również robot, który najwyraźniej stracił nim jakiegokolwiek zainteresowanie.
W porządku?! — przebiło się ponad kolejnym trzaskiem złamanego nosa. Jace odwrócił się, napotkał wiecznie znużoną twarz Boba i kiwnął mu tylko w odpowiedzi, przerzucając broń do drugiej, sprawniejszej w jego mniemaniu, ręki. Szlag by tego cholernego robota. Jace nie spodziewał się, że jak tylko przywita podłogę, to ta postanowi mu przywalić w rękę.
Zanotować: panele to skurwiele. Jak chcesz się do nich z rozbiegu przytulić, to cię pobiją. Uwaga! Pobicie boli!
Wilczur szarpnął ręką, lufa poderwała się ku górze, cel stojący ledwie parę nieznaczących centymetrów. To było przecież takie proste, prawda? Jak cukierek dla dziecka, jak kostka dla psiaka. Nacisnął spust, pocisk opuścił broń razem z odgłosem wystrzału. I kolejny, kolejny i następny. Był pewien, że trafił w delikwenta. Niestety, nie mógł się o tym przekonać, bo w momencie, gdy palec następny raz chciał nacisnąć spust, ktoś naparł na białowłosego, spychając go wprost w bijącą się chmurę agresorów. Ręce przelatywały mu przed nosem, jakaś dziewczyna przytuliła się do jego barku, zaciskając powieki i łkając żałośnie (Jace dość stanowczo ją objął), ktoś inny dźgnął go nogą krzesła w kość biodrową — zabolało jak diabli — a on sam właściwie nie wiedział, z jakiej racji to wszystko się dzieje.
W dodatku gardło, zakrwawione od poszarpanej przez paznokcie skóry. Odchrząknął, splunął na bok, pod but olbrzyma, który w pozycji dość zadziwiającej, powalił właśnie na ziemię swojego chudego jak patyk towarzysza. Ten uderzał płasko ręką, wrzeszczał o bólu zgniecionej i wygiętej nogi, warczał i szarpał się jak nienormalny.
Serio, chciałbym z tobą zostać dłużej, ale, do diabła, nie teraz! Odsuń się ode mnie, nie mogę się poruszać! — krzyknął głośniej, wprost w twarz ciemnowłosej dziewczyny, która objęła go niedźwiedzim uściskiem, zamknęła oczy i myślała, że dzięki temu uratuje się od uderzeń wkoło. W pewnym sensie owszem: Jace miał dziwną przypadłość, niczym bohater w kiepskim anime, wyciągał przedramię przed siebie, nawet, gdyby cios nie miał trafić w niego, a w nieurodziwą nastolatkę, przyssaną do jego ciała. Niemniej, to nie był ani czas, ani miejsce na to, by zgrywać bohatera.
Trzask.
Naparł na ścianę, uderzył w nią lekko, nabrał głębokiego powietrza, odczepił od siebie dziewczę, które zadygotało i rzuciło się w stronę podłogi, wsunęło pod stół, skuliło się i dalszej części Wo`olfe nie był już w stanie zobaczyć, bo ruszył prędkim krokiem przed siebie, palcami muskając zgniecione niedawno gardło. Ale wcale nie szedł w stronę Arthura... on skierował się ku Bobowi i jego niezadowolonej minie. W momencie, gdy tylko dopadł do baru, zamigotał mu czarny element przed twarzą, chwycił go w okamgnieniu i dopiero wtedy rzucił się w stronę Arthura... leżącego na ziemi... zakrwawionego...
Ile razy mam mu mówić, że nie wolno się bawić w fontannę?
To były już ledwie ułamki sekund. Mrugnięcie okiem i Jace'a nie było w miejscu, gdzie przed chwilą stał. To była przepaść w otchłani, to był poszarpany pazurami czas. Odważył się warczeć dopiero, gdy bezszelestnie przecisnął się między barem a jedną parą objętych w brutalnym tańcu mężczyzn.
Len stał.
Po prostu.
Stał.
Jakby nigdy nic. Jakby się wyłączył. Jakby wszystko było w porządku, jakby nikt nie zrobił zamieszania. Wróć. Jakby on nie zrobił zamieszania. Skurwiel. Jonathan nie był pewien, czy nieznajomy to poczuje — nie znał się wszak na robotyce, o nowoczesnej technologii Miasta-3 nie wspominając w ogóle. Ale... może mają coś takiego, co pozwala im odczuwać swego rodzaju dotyk, przybliżając to do ludzkiego zmysłu dotyku? Jeśli tak, z pewnością jego plecy poczuły, jak coś wbija się niemiłosiernie, między łopatki czarnowłosego.
Jeden ruch, a po tobie — wycedził, z palcem na włączniku... paralizatora. Był gotów nacisnąć go, gdyby tylko android postanowił choćby drgnąć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.10.13 21:33  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
    Całą drogę z tej czerwonej pustyni myślała o Ezechielu. Może źle zrobiła, że go tak zostawiła? Na pewno źle... tylko nie wiedziała, jak jeszcze mogłaby mu pomóc. W sumie to tylko jedzenie mogła mu zaoferować. Odeszła w samą porę, bo gdy wracała rozwaliła jakiś śmietnik w mieście, przewróciła się z kilkanaście razy i śmiała około kilkunastu minut. Już myślała, że jakoś te jej dziwaczne schorzenia się unormowały choć na dzień dzisiejszy, a tu jednak nie! Dalej chodziła, mamrotała coś do siebie pod nosem, oglądała się na wszystkich ludzi śmiejąc się do nich z drugiego końca ulicy. A oni nie odpowiadali, bezczelni! Chodzili i omijali ją szerokim łukiem, takim na prawdę szerokim. Patrzyli się na nią jak na wariatkę, chyba nic dziwnego. Jakimś dziwnym trafem Grapevine znalazła się przed jakąś chałupą. Podeszła bliżej i przeczytała napis na tabliczce. Hm... to bar. Bez większego zastanowienia weszła do środka, bo myślała, że tam na pewno znajdzie jakiegoś krasnala, z którym sobie porozmawia. Krasnala? No może jakiegoś skrzata, jednorożca, tęczowego chomika lub kucyka. Złożyła ręce jak do modlitwy, jednak nie modliła się. Dlaczegoż? Bo wcześniej pokłóciła się z Bogiem, który jak na złość sypał jej piaskiem w oczy. Tutaj od razu skojarzyła piosenkę z serialu "Samo życie". Zaśmiała się sama do siebie. Piosenka była fenomenalna... można było się przy niej posikać ze śmiechu. Dziewczyna była już w barze. Zaczęła się rozglądać swoimi oczojebno-tęczowo-święcącymi paczadołami. Miejsce, miejsce, wolne miejsce. Dużo ich do wyboru nie było, więc podeszła do pierwszego lepszego. Usiadła dosyć blisko jakiś trzech osób, które były w trakcie... bójki? Tak, chyba tak to można było nazwać. Zaraz, zaraz. Cała knajpa zaczęła się lać, a Grapevine wzięła pierwszego lepszego drinka i zaczęła go popijać powoli. Radośnie machała nogami i przyglądała się wszystkim bójkom. No może nie wszystkim, bo było ich tak dużo, że na pewno nie zdołałaby ogarnąć wzrokiem ich wszystkich. Z jednej strony ktoś pchał kogoś innego na ścianę, z drugiej odbywało się grożenie nożem, a z trzeciej rozbijanie butelek na głowach. CAŁA ZABAWA BEZ NIEJ?! JAK MOGLI. Dziewczyna wstała ze stołka rzucając kufel po "piciu" gdzieś w kąt. Podeszła do chłopaka z kolorowymi tęczówkami i popatrzyła na niego. Wszystko to mogło wyglądać na prawdę dziwnie, no ale taka byłą już ta wariatka. Po tym ruszyła w stronę tych dwóch co się bili. Wsadziła swoją ciekawską głowę pomiędzy nich, po czym powiedziała cichym głosem, trochę przepełnionym przerażeniem:
    - Hejka chłopaki... co robicie?
    Tego można było się po niej spodziewać. Pytania nie na miejscu i bez sensu to jej ulubione zajęcie. Wjebywanie się tam gdzie nie trzeba, zadawanie głupich pytań, przeszkadzanie, robienie z siebie totalnej idiotki, a wszystko było celowe. Lubiła nawet zwracać na siebie uwagę, czasami robiła to nieświadomie, czasami świadomie. Pomyślała chwilę i zabrała głowę zanim nie było jeszcze za późno. Popatrzyła się na całą świętą trójeczkę, po czym znowu rzekła:
    - Wy na prawdę nie macie co robić? Ruszcie lepiej na poszukiwanie jednorożców i tęczy, bo one na prawdę istnieją. Właśnie wracam z czerwonych pustyń, na których pełno białych koni z rogami hasało sobie wokół budynków. Wcale nie kłamię! Musicie mi uwierzyć!
    A ta jak wiadomo zaczęła pierdolić ni stąd, ni zowąd o tych swoich przeżyciach w wymyślonym przez siebie świecie. Stanęła nawet na pięcie i zakręciła się wokół własnej osi. Powtórzyła to kilka razy, po czy runęła w stronę tego blondyna z jednym okiem innym, a drugim innym. Położyła się niemalże obok ich nóg, ale co tam. Zatkała nos i szybko wstała. Puściła nochal i uśmiechnęła się do siebie. Nie minęła chwila, a dziewczyna śmiała się sama do siebie. Lubiła to robić. Pospiesznie wyjęła kolorowe cukierki z kieszeni, po czym zapytała zgromadzonych obok niej:
    - Em... no. Chce ktoś landrynką się poczęstować? Na pewno dadzą Wam sił na dalszą walkę.
    Spodziewała się wszelakich komentarzy obrażających i poniżających. Robiło się z nią coraz gorzej. Zdawało się jej, że zaczyna mieć halucynacje. Świat wirował jej przed oczami, a ona głupia jeszcze przyszła w tak niebezpieczne miejsce. Przecież mogła się tu stać głównym cele jakiś zboczeńców lub innych wariatów, jednak była przygotowana na wszelkie okoliczności. Ząbki były naostrzone, a parasolkę miała w ręce. Jak stała przed barem to słyszała już strzały dlatego wolała być trochę ostrożniejsza. Na prawdę... tylko trochę. Dalej stała obok tego z jednym okiem innym, drugim innym i patrzyła dookoła. Na prawdę ciekawe miejsce, wręcz czarujące. No dobra, już nie kłamię. Opadła się o jakiś stół, uważając przy tym żeby go nie wywalić. Na jej twarzy pojawił się banan, w jej słowniku oznaczał uśmiech. Tak więc uśmiechała się do wszystkich, po czym usiadła na stole. Czekała tylko na dalszy rozwój wydarzeń z różową landrynką w buzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.10.13 1:50  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
Dlaczego to zawsze on musiał być ofiarą losu podczas masowych bijatyk? Cholera, był chyba najniższą osobą w całym lokalu, a to oznaczało, że najłatwiej było go tam rozdeptać. Kompaktowi nieludzie, to mieli po prostu przewalone na całej linii. Najpierw dostają po łbie, bo że niby go ktoś nie zauważył, potem po takim chodzą, bo też nie widzieli, a na koniec, jak już przyjdzie co do czego, to w ogóle nie widzą, że ktoś leży na podłodze.
A Arth miał na glebie wylądować.
Nic nie widział, więc nie był nawet zaskoczony, kiedy po prostu nie trafił. Jednak nawet, jeśli nieplanowana część planu się nie powiodła, mechaniczny zwrócił na niego uwagę. Czyli ostatecznie wyszło na to, że stało się tak, jak chciał. Tylko skąd miał wiedzieć, że robot wykona rzut istotą żywą, żeby tylko się osłonić? W dodatku blondyn całkowicie nie spodziewał się ataku, a na pewno nie podcinającego. I w ten oto sposób, panie i panowie, Adrich wylądował jak długi na zaiste miękkiej, wygodnej podłodze przybytku Bobby'ego. Już szczegół, że w każdej chwili ktoś mógł się o niego przewrócić i wylądować w identycznej pozycji. Albo... Albo ktoś mógł sobie na nim stanąć, jak obiekt 0178E.
Kurdupel usłyszał pęknięcie kilku kości, a jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. To nie był ból, jaki odczułby każdy inny, a z drugiej strony ciężko było określić to jakimkolwiek uczuciem. Było to może coś w stylu dźgnięcia kilku igieł w jakieś mocno unerwione miejsce w ciele. Albo jak rąbnięcie się łokciem o krzesło. Właściwie, gdyby się uprzeć, dałoby radę porównać to do oparzenia. Nagły impuls mówiący o tym, że coś jest nie tak, że jest nieprzyjemne i powinno mocno boleć. Mało komfortowe coś, co Arthur często przeklinał w duchu. Nie miał pojęcia, jak bardzo jego żebra ucierpiały, ale lepiej było się zbytnio nie wiercić. I właśnie przez to nie zdążył zabrać rąk, przeturlać się, uciec, zrobic cokolwiek, by Lentaros nie stanął mu na nadgarstkach. O ile prawy był niewzruszony, tak lewy dźgnął podobnie jak wcześniej kości. Nie wydawał się jednak być złamany, zielonooki mógł nim ruszyć, próbując wyrwać rękę spod ciężkiego buciora. Spróbował też jakoś wykręcić się ciałem, ale w nagrodę dostał jedynie ostrym kawałkiem metalu prosto w klatę. Jęknął cicho, choć trudno stwierdzić, czy zrobił to z bólu, czy raczej z odruchu udającego ból. Prawdopodobnie była to druga opcja, lecz dźwięk i tak utonął w okolicznym zgiełku.
Gdzieś niedaleko ktoś wylądował na glebie z rozwalonym nosem i śladem po pazurach na policzku.
Tuż przed oczami Adricha śmignęło krzesło.
Ktoś wrzasnął przeraźliwie.
Chłopak zbytnio się tym wszystkim nie przejmował. Rozchylił wargi, oddychając dość ciężko. Szkarłat rozlał się plamą wokół rany, ciepła ciecz zaczęła wsiąkać w czarny materiał bluzki. Dopiero po paru sekundach Koszmarkowy przyłożył dłoń do miejsca, w którym krew witała świat jak jakaś mała, mizerna fontanna. Jego palce szybko pokryły się czerwienią, gdzieniegdzie pojawiły się również zielone kropelki, które z nieznanego powodu nie łączyły się z krwią. Spróbował odetchnąć nieco głębiej, wyrównać szybkość nabieranego powietrza, jednak kolejne fale bliżej nieokreślonego uczucia wcale nie pomagały. W końcu stwierdził, że musi się wziąć w garść, jeśli nie chce być rozdeptany. Z wielkim trudem podniósł się, choć ostatecznie nie był to najlepszy pomysł. Już miał coś powiedzieć, kiedy nagle zachwiał się mocno i odruchowo wyciągnął prawą rękę w przód, coby nie wylądować znowu na podłodze. Ostatecznie dłonią natrafił na ciało. Pech (albo szczęście, zależy już od kąta patrzenia) chciał, że był to... android. Ten sam, przez którego teraz wyglądał jak menel Mietek spod monopolowego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.10.13 13:43  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
Chaos otoczenia nie powodował żadnej dyskoncentracji w zachowaniu i działaniu zabójczo dokładnego, acz walczącego dosłownie samemu ze sobą Lentarosa, którego jednostka centralna wciąż nie mogła uporać się z problemami błędów oprogramowania, które wprowadziły androida w stan nieco przypominający pasję bojową. Koncentracja na jednym oponencie, dopóki nie zostanie pokonany. Pokonanie nie równa się śmierci jednak, co zresztą Len ucieleśnił, powalając i przebijając kataną oponenta w ten sposób, by nie został poważniej uszkodzony co by zagroziło jego życiu. Jego słuchowi nie uszły jednak strzały i to, iż pociski zagłębiły się w jego ciało. W tym stanie jednak nie zwracał uwagi na to, choć jego lewa noga została osłabiona przez trafienie w udo, a dwa pociski zagłębiły się w syntetycznej skórze pleców, zaś ostatni, trafiony strzał trafił go w lewy bark, tak jego szkielet niewiele sobie z tego robił, poza osłabieniem działania tych kończyn, póki nie zostaną usunięte pociski i nie zacznie się proces powolnej auto-regeneracji, przypominający nieco zasklepianie się ran u żywych istot.
Nie zareagował na pojawienie się kolejnej osoby, która na siłę próbowała się wmieszać w tą walkę dziwnym zachowaniem. Uznał ją za mniejsze zagrożenie, obniżając stopień niebezpieczeństwa jej osoby do minimum. Skąd jednak to zawieszenie? Jednostka centralna częściowo zwalczyła błędy i problemy oprogramowania, lecz wciąż nie mogła całkowicie skontrolować urządzenia. System podjął decyzję - wyłączenie systemu.
WYSOKI STOPIEŃ ZAGROŻENIA - przeanalizowano szybko obiekt wbijający się w plecy maszyny. Paralizator elektryczny. Właściciel obiektu wymaga bezruchu. Z przodu zaś oponent jaki został ofiarowany atakami postanowił wykorzystać androida jako stabilne oparcie. System przez błędny kod wprowadzał się w stan zagrożenia, próbując okryć swoje ciało tarczą Aegis. Jednostka centralna przebiła się przez kod i dotarła do polecenia awaryjnego wyłączenia systemu.
- Awaryjne wyłączenie systemu za 2... 1...
Czerwony poblask w czarnych oczach Lentarosa zgasł, a machina... Najzwyczajniej runęła w przód, dezaktywowana. Problemem było iż na jej drodze stał poraniony obiekt. Cóż... Oby miał dobry refleks.
Wyłączenie systemu pozwoliło jednostce centralnej na dostanie się do niego poprzez panel awaryjny i usunięcie usterek. Zajmie to co prawda chwilę lub dwie, ale, wedle obliczeń układu centralnego, po tym błędy systemowe powinny zostać usunięte na najbliższy czas.
Oby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.10.13 19:02  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
Jego zszargane nerwy były teraz porównywalne do cienkiej nitki zawieszonej nad nożyczkami. Jeden niewygodny ruch i wszystko mogło pójść się pieprzyć. Jace wbijał niedelikatnie przód paralizatora w plecy androida, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jeden jego ruch, a robot padnie z przegrzanymi obwodami — czy coś w tym stylu. No, cokolwiek by to nie było, bardziej mu zaszkodzi niż pomoże i to wystarczało, żeby być pewnym swojej dotychczas chyboczącej na boki pozycji.
Dookoła był rozgardiasz, latały krzesła, dziewice, naczynia, obrazy, raz mu gdzieś śmignął Bob i jego wiecznie niezadowolony ryj. I tylko jednego właściwie Jonathan się nie spodziewał: że spośród tej szarpaniny wychynie niebieskowłosa dziewczyna z jakiś dziwnymi masochistycznymi zapędami. To nie była ani pora, ani miejsce na to, by wpychać się między stado rozszalałych lwów — w tym przypadku mężczyzn.
„Hejka chłopaki... co robicie?”
A jak myślisz, Sherlocku? Urządzamy wieczorek herbaciany, nie zauważyłaś? — skwitował ze stuprocentową powagą, o jaką przecież rzadko go można posądzać. Jedynie osoby, które spędziły z nim dłużej niż jedną noc, mogli wyczuć tę gardłową nutę ironii, jakiej użył przy wypowiadaniu poszczególnych słów. Zresztą, po chwili już nawet tego nie krył: — Zjeżdżaj stąd, bo...
I pal licho jego dobre rady. Na co to komu, Jace? Wszyscy woleli skoczyć w dół z urwiska, niż wybrać nieco dłuższą, ale bezpieczniejszą (i gwarantującą zachowanie życia) wycieczkę przełęczą. To nie był koniec kłopotów, choć tak przez chwilę już myślał (właściwie tak chciał myśleć). To był dopiero początek. Szalony, agresywny android, wymykający się spod kontroli; ranny Adrich, z ledwością trzymający się na nogach... no i ona. Kimkolwiek była, nie wróżyła niczego dobrego. Wyglądem, zachowaniem, pytaniami... to wszystko sprawiało, że gdy tylko do niego podeszła, usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Prawdopodobnie, gdyby nie awaryjne wyłączenie systemu  u androida, Jace powiedziałby coś równie przyjemnego, co spadająca na łeb cegła.
Ale nie zdążył.
To był odruch automatyczny, jak skrzywienie, gdy matka podkłada pod nos zielsko albo coś podobnego, co — choćbyśmy chcieli — nie zatrzymamy. Działał, bez większej ingerencji umysłu. Nim informacje dotarły kanałami do mózgu, on już odepchnął od siebie Grapevine, wyciągnął rękę przed siebie, chwycił za poły zgniłozielonego płaszcza Adricha i szarpnął nim w swoim kierunku, jednocześnie postępując ten niezbędny krok do przodu, by utrzymać go w pionie. Już niemalże czekał, aż wątłe ciało rannego oprze się o jego bark, jak poczuje jego (wątpliwy) ciężar.
Skrzywił się bardziej, gdy tylko dotarło do niego, że poplami się jego krwią. No tak. A uwielbiał tę koszulkę...
Ty — tu zwrócił się ku nieznajomej dziewczynie — przydaj się na coś. Potrzymaj go — W tym momencie dosłownie „podał” Arthura niebieskowłosej. Coś czuł, że to niezbyt dobry moment na takie zagrywki, że lepiej byłoby, gdyby zrobił wszystko sam... ale licho wszystkich wie, jak głęboko zatopiło się ostrze w klatce piersiowej Adricha. Co jeśli zbyt głęboko? Co jeśli to kwestia sekund? — Zajmij się nim, skoczę po bandaże. Hej, Bob! — krzyknął, już idąc w stronę baru. — Dawaj co masz!
Bob zerknął na niego spod grubych brwi, wzruszył barkami i zabrał się za polerowanie pucharu do piwa, absolutnie nie zwracając uwagi na to, że jego ulubione talerze robią chwilowo za frisbee. Tym właśnie sposobem pozwolił Jonathanowi wtargnąć na zaplecze. Niezbyt wygodnie było poruszać się między kartonami po brzegi wypchanymi różnymi niewartymi często choćby spojrzenia przedmiotami. Było jednak niewiele rzeczy, które w Desperacji wydawały się niemalże legendarne. W tym oczywiście apteczki, które Bob posiadał dwie. Wadliwe co prawda, ale grunt, że były chociaż takie. Jace potrzebował dobrych paru sekund (które wydawały się ciągnącymi minutami), aby znaleźć pobrudzone tu i ówdzie pudło. Wyjął je spod szklanego pucharu, który był nagrodą dla jakiegoś kogoś za pierwsze miejsce w skokach przez przeszkody, a chwilę później już wychodził zza zaplecza, próbując uporać się z wrednym zamknięciem.
Pyk.
Położył apteczkę na jednym z krzeseł. Dopiero teraz zauważył, że harmider wokół przycichł. To Bob w końcu nie wytrzymał. Wyrzucał wszystkich po kolei, łącznie z tymi, którzy sami wyrzucić się nie potrafili.
Dobra, mam nadzieję, że znasz się na medycynie, bo ja jestem w tym równie świetny, co ty w takcie. Szkoda, że ta kupa żelastwa się wyłączyła — powiedział mimochodem, wyciągając dłoń z apteczki, która niegdyś była śnieżnobiała, dziś tu czarna, tam brązowa, gdzieś indziej niebieska... pełna paleta barw. But wilczura uderzył lekko o nogę leżącego na podłodze robota.
Trzeba go oddać na złom. Jak potrzebny, to śpi.
Pomachał bandażem, który trzymał w dłoni.
Był kiepski w opatrywaniu. Ha. On by prędzej Arthura połamał, niż poskładał. Taki urok zwierząt: po prostu w pewnych dziedzinach nie posiadają wyczucia i Jace nie był absolutnie żadnym wyjątkiem.
Zawsze musisz być w centrum największego kataklizmu, co? — rzucił lekko w stronę blondyna. Jeżeli mu tu zemdleje, to, na litość boską, już się nigdy nie ocknie. Jace o to zadba.

| Tak bardzo chaotycznie... Ale już Lux mnie molestuje o te bestie... xD |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.10.13 20:36  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
    "O ja miło, że ktoś mnie w końcu zauważył..." myślała. Wbiła pomiędzy jakiegoś robota, a blondyna, który ledwo stał na nogach i została przez nich niezauważona? A może jednak ją widzieli, tylko totalnie ją zignorowali? A może morze? Nie może, a raczej na pewno. Egh, co ja pierdolę... Grapevine patrzyła się na blondyna. Na którego? Raz na tego, raz na tego. Nie zwracała uwagi na androida... w ogóle. Nawet w tym momencie, w którym padł na ziemię jak długi. Usłyszała tylko bachnięcie, jednak nadal patrzyła na tego z kolorowymi oczami. Na tekst o Sherlocku od razu odpowiedziała:
    - Och jakie komplementy się sypią. Wieczorek herbaciany? Jednak dobrze, że tu wpadłam. To jaką herbatkę pijecie? Miętę, czarną, owocową, z cukrem, słodzikiem czy bez niczego?
    Grapevine była w swoim żywiole, w swoim świecie. Niebieskowłosa zaczęła pewnie rozglądać się dookoła w poszukiwaniu tych wszystkich herbat. Bo zawsze tam gdzie herbata, tam i herbatniki, a na nie to była łasa. Jak w tej reklamie o łasuchach. Można rzec, że była taki łakotkowym potworem, który to wpierdalał wszystko na swojej drodze. Ekhem... wszystko i wszystkich. Kolejne słowa obiektu jej "westchnień", na które od razu rzekła:
    - Nikt nie uczył Cię, że książek nie ocenia się po okładce? Głuptas z Ciebie jednak. Nawet nie wiesz co kryje się w takich "niewinnych" istotkach. Zazwyczaj tylko udają, by potem zwieść Cię w jakiś ciemny kąt i ukatrupić... Nigdy o tym nie myślałeś? Hoh... nie odpowiadaj, bo się jeszcze za bardzo wysilisz.
    Gatka coraz bardziej się kleiła, oczywiście jeszcze zależy dla kogo. Wcale nikt by się nie dziwił, gdyby wszyscy tam zgromadzeni mieli już koniec ciągłych debilnych pytań tej wariatki. Ci pewnie mieli jej dosyć lub bardzo skutecznie umieli takie zachowania ignorować. Jeżeli tak, to bardzo dobrze. Jeżeli nie, to mieli problem. Minęła dosłownie chwila, a w lokalu robiło się coraz puściej. Właściciel w końcu wziął sprawy w swoje ręce i wyprosił wszystkich, którzy próbowali roznieść lokal. W barze było już tylko kilka osób. Dwóch blondynów, Grapevine, robocik i kilka osób, które uspokoiły się. Kończąca się bójka była zapewne dość dużym widowiskiem dla innych. Psycholka zaczęła się śmiać. Sama nie wiedziała dla czego, a to mogło oznaczać tylko jedno... KOLEJNY ATAK. Śmiała się tak dość długo, jednak przestała gdy tylko w jej ręce wpadł ten człek, który ledwo stał. Złapała go z całej siły opierając jego bezwładne ciało o stół. Sama nie wiedziała co robić, może lepiej go położyć? Uśmiechnęła się tylko sama do siebie, po czym zrobiła to, o czym tak intensywnie myślała. Ułożyła rannego na stoliku uważając przy tym na ranę, która była na klatce piersiowej. Ach... krew, jak dawno jej nie widziała, bo chyba ostatni raz wczoraj. Odpięła kaptur od bluzy, po czym delikatnie starała się zatamować krwotok, który leciał prosto z rany. Była dość duża, ale wolała zacząć działać szybko. Czemu kaptur? Bo miała ich w kryjówce dużo więcej, niż całych bluz, więc wolała mieć zniszczony tylko kaptur. Och, jak ona dużo razy widziała jak w psychiatryku opatrywali jej rany, które sama sobie zrobiła. Wszyscy krzyczeli do niej: "WREDNA MASOCHISTKA!", a ona się z nich śmiała. Tak więc niebieskowłosa działa, przy czym czekała na tego co poleciał po apteczkę, a gdy tylko przyszedł powiedziała:
    - Jeżeli nie masz żadnego pojęcia co robić, to możesz zdać się na mnie. Coś tam umiem, bo jak się cięłam w psychiatryku, to widziałam jak mi rany opatrują... też były całkiem głębokie.
    Próbowała w jakikolwiek sposób usprawiedliwić swoje pojebane zachowanie i pytania nie na miejscu. Może to choć trochę poskutkuje? Zabrała się więc do dalszego działania. Chwyciła jakąś gazę i bandaż, po czym zaczęła robić to co umiała. Tamowanie krwotoku i te sprawy. Nie będę tego dokładnie rozpisywać, bo nie jestem lekarzem. Gdy tylko skończyła, rzekła pod nosem:
    - Tylko tyle potrafię, mam nadzieję, że niczego nie spieprzyłam. Ech... właśnie. Dobra nie ważne z resztą.
    Nie ważne czemu? Bo zapomniała co ma powiedzieć, serio. Kolejne z zaburzeń psychicznych, które posiadała. Można by jeszcze kilkadziesiąt ich wymienić, ale po co? Kogo to interesuje? No raczej nikogo. Palce na parasolce zaciskała coraz bardziej... czyżby zaczęła się denerwować? A jakżeby inaczej? Przecież próbowała ratować życie, a do końca nie wiedziała nawet czy dobrze to robi. No kiedyś tam widziała, ale nie miała takich umiejętności w praktyce. Kilka razy się zdarzyło, że sama musiała sobie opatrzyć ranę, ale nie tak dużą! Uśmiechała się tylko sama do siebie, po czym skinęła głową. Na sam koniec dodała:
    - Co teraz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.10.13 21:30  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
Zmrużył lekko oczy, słysząc głos robota. Wyglądał jak lekki "wtf" i zapewne nie zdążyłby się odsunąć, gdyby nie Wilk. W pierwszych sekundach nawet nie zauważył, że lekko się do niego przytula prawą ręką. Lewą starał się przyciskać do rany, przynajmniej trochę tamując krwotok. Szybko jednak stracił siłę, a dłoń osunęła się w dół, kompletnie bezradna wobec słabości i dziwnego uczucia, które towarzyszyło każdemu drgnięciu nadgarstka. Oparł na moment czoło o ramię kuzyna, przymykając oczy. Niestety, za długo się nie poprzytulał, bo zaraz wylądował w całkiem innych ramionach. Blondyn spojrzał półprzytomnie na swoją podpórkę i poruszył bezgłośnie wargami. Choć chciał coś powiedzieć, żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła. Zupełnie, jakby nieznana siła zablokowała głos, nie chciała wypuścić słów na świat.
Machnął nogą, kiedy został ułożony na stoliku. Po prostu myślał, że sam się przewrócił. Odchylił lekko głowę do tyłu, oddychając przez rozchylone wargi. Kolejne łyki powietrza były płytkie, krótkie, brane w dość szybkich odstępach, choć nie tak przesadnie. Patrzył w górę, choć na nic mu się to nie przydawało, skoro i tak praktycznie nic nie widział. Uśmiechnął się lekko i zaczął cicho śmiać, co brzmiało i wyglądało dość... dziwnie. Urywał co chwila, żeby zaczerpnąć powietrza, chichotał krótko i dość niemrawo, nie wiedząc, czy połamane kości zaraz się w coś nie wbiją, dając mu naprawdę powód do śmiechu.
- Lentaros... - wymamrotał, kiedy już jakoś dał opanować nagły atak dziwnego humoru, a Jace wrócił. Uniósł lekko głowę, próbując spojrzeć gdzieś w stronę dwójki Wymordowanych. - Nie dajcie... uciec... Len...tarosowi... - rąbnął głową o stolik tuż po skończeniu wypowiedzi. Prychnął cicho, przymykając gadzie ślepia, a lekki uśmieszek pozostał na jego bladym pyszczku.
- Będę jak mumia... - wymamrotał i znowu cicho się zaśmiał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.10.13 21:54  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
Błędny kod usunięty.
Ponowna aktywacja systemu.
Wznowienie poprzedniej sesji.
Deaktywacja systemu obronnego, zminimalizowanie priorytetów procesów bojowych do minimum.
Przesunięcie rezerw mocy do zwojów logicznych.
Ponowna aktywacja.
System aktywowany.
Analiza sytuacji.

Usunięcie błędnego kodu okazało się nie być aż tak kłopotliwe, acz linijek było więcej niż jedna, więc usunięcie i zastąpienie tego odpowiednimi, a potem ponowna aktywacja systemu tak, by znów nie zostało uruchomione źródło wadliwego kodu wymagało czasu. Przez ten czas Arth był już opatrywany z pewnością. Koniec końców maszyna się aktywowała, co można było rozpoznać po zaciśnięciu i rozluźnięciu palców dłoni, a potem przewróceniu się na plecy. Uniósł się do siadu i jego receptory poczęły analizę sytuacji. Jeden z osobników jest ranny, bar jest opustoszały, jest dosyć cicho... A szkielet raportuje iż posiada kilka obić od kul jakie go trafiły.
Maszyna podciągnęła kolano i oparła o nie przestrzelone ramię, chcąc przeanalizować obrażenia. Słysząc i analizując rozmowę innych, ranny wymagał na reszcie by nie pozwoliła Lentarosowi odejść, a osoba go opatrująca nie wiedziała, czy wszystko zrobiła dobrze.
- Zatamowanie krwawienia wystarczy, by powstrzymać obiekt od odejścia do innego świata. Jego rany nie są krytyczne, a ostrze zostało skierowane tak, by ominąć wszystkie, ważne organy. Tak długo jak nie umrze z wykrwawienia lub nie uszkodzi żeber by poprzebijały jego narządy wewnętrzne, przeżyje.
Mówił to, w między czasie oceniając stan swojego ciała. Obrażenia nie były poważne, acz z pewnością utrudniłyby działanie obronne, gdyby były potrzebne. Po ocenie stanu szkieletu jaka trwała parę chwil, podniósł się do pionu, podchodząc bliżej reszty. Uniósł dłoń do twarzy i poczuł, iż nie ma na niej okularów. Khu, wredne. Zawrócił na pięcie i szybko odnalazł okulary na podłodze. O dziwo, były w jednym kawałku, acz by ich nie uszkodzić, podniósł i schował je do kieszeni, i wtedy podszedł do trójki... Nieludzi z pewnością. Uniósł dłonie na wysokość barków, sygnalizując poddanie się.
- Wybaczcie to zamieszanie jakie wprowadziłem. Błędy mojego oprogramowania bywają czasem poważne. Domyślam się że już wiecie, a przynajmniej ty wiesz, przywódco psów o tym, iż jestem androidem. Nie mogę jednak zaoferować nic oprócz moich przeprosin.
Brzmiał jakby faktycznie był skruszony i prosił o wybaczenie... Ale czy można sądzić iż maszyna ma jakieś uczucia? Oczywiście że nie. Podszedł bliżej rannego osobnika, przyglądając się bandażom. Dalej trzymał dłonie na widoku, oceniając stan opatrunku. Nie miał co prawda wgranego systemu opatrywania ran, ale posiadał o tym sporą wiedzę, jak i o innych czynnikach.
- Jeśli nie będziesz się przemęczał przez kilka, najbliższych dni, nie powinieneś mieć problemu z dojściem do siebie. Wybacz mi ten atak, to jeden z moich systemów ataku. Podcięcie - przybicie - dobicie. Często zabójcze, w tym wypadku jestem uradowany faktem, iż nie.
Wycofał się w tył, by nie został posądzony o próbę ataku, po czym jego wzrok przeszedł po zebranych. Zimny, lodowaty wprost, pewny wzrok. Martwy wzrok maszyny.
- Co dalej zamierzacie zrobić? Podajcie również swoje identyfikacje, wyłączając ciebie, przywódco. Oczywiście, jeśli tylko chcecie, nie macie wszak powodu, by to czynić.
Spytał rzeczowo i lekko rozwinął słowa, opuszczając dłonie wzdłuż swojego ciała. Teraz przydałyby się jakieś konkrety. Nie spodziewał się by puścili go z tym płazem, więc?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.10.13 21:52  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
Nie spodziewał się, że gdy wróci (a nie było go ledwie parę sekund) to Arthur zdąży się już rozwalić na stole. Zero kultury osobistej. Zero taktu. Dźwięk jaki wyrwał się Jace'owi z gardła, przypominał nieco stłumione parsknięcie, ale w obecnej sytuacji, można to było porównać do czegokolwiek innego. Z pewnej jednak perspektywy był wdzięczny nieznajomej, że zajęła się Arthurem. Miała na ten temat ciut więcej wiedzy niż on sam, a to już jakiś plus sytuacji. Z drugiej strony była pyskata... i to się chłopakowi nie podobało.
A nie uczyli cię, że psów pod włos się nie głaszcze, hm? — zapytał z niebezpiecznym rozbawieniem. Jego jasne brwi powędrowały ku górze, aż jedna z nich nie zatonęła pod falą rozczochranej grzywki. — I do czego pijesz? Że nie powinienem ci ufać, bo tylko udajesz słodką, niewinną i głupią? Daj spokój, kotek. Jeden twój niepoprawny ruch i jesteś martwa, oboje to wiemy. Poza tym nie jesteś taka znowu tragiczna, skoro zajęłaś się kurduplem.
Jasne kły wychynęły zza warg, gdy kącik ust uniósł się w uśmiechu o tak wielu definicjach. Choć urzekający, to było w nim coś, co powodowało gęsią skórkę przebiegającą po plecach. To nie był uśmiech uroczego chłopaka z naprzeciwka, sąsiedniego przyjaciela, który codziennie rano pyta o zdrowie, o przyszłość, zaprasza na obiad i podaruje ciastka na Wigilię. Kryło się w nim wszystko to, co dawien dawno zagubiło się w dużych, błyszczących oczach.
Psychiatryku, mówisz? Szkoda, że z psychiatryka nie da się wyrwać, co, szalona nieznajoma?
W tym momencie jego dwukolorowe, zdenerwowane spojrzenie wbiło się w ciało Arthura, który resztkami sił próbował przekazać ważną wiadomość. Prawdopodobnie Jonathan odbezpieczyłby ponownie berettę i ruszył na poszukiwania niejakiego Lentarosa... gdyby wiedział kim Lentaros jest. Adrich naprawdę sądził, że jego kuzyn potrafi czytać w myślach? Zna wszystkich wariatów Desperacji? O ile, owszem, kojarzył znaczącą część, tak nadal nie posiadał takich zasobów czasu, aby latać od domu do domu, od nory do nory i dowiadywać się ciekawostek o kolejnych zdziczałych szaleńcach, którym zwyczajnie się nie poszczęściło. To w pewien sposób go nawet uraziło. Uśmiech zniknął z twarzy.
Co ty powiesz? — Teatralnie obrzucił spojrzeniem lewą stronę pomieszczenia. — Chodzi ci o tego frajera co się stawia Bobowi? No, tego z brodą. A może tego tuż obok, pijanego w trzy dupy? A może to dziewczyna? Precyzuj! Czy ja ci wyglądam na wróżkę Aidę, która czyta ci w myślach? Kim, u licha, jest ten cały... — uciął wypowiedź, choć nieposłuszeństwo wciąż palowało się na jego twarzy. Niemniej usłyszał jak coś — bo już nie był w stanie nazwać tego „kimś” — przewracało się tuż obok na podłodze. Długie palce artysty zacisnęły się mocniej na paralizatorze, jakby już tylko czekał na atak androida. Kły wychynęły zza górnej wargi, wskazując niezadowolenie właściciela zębów.
No! Dalej, blacho. Nie masz żadnych szans.
Ucho Jace'a drgnęło.
Huh?
Chwila.
… co?
Wyraz twarzy chłopaka zmienił się szybko, jak szybko przeskakuje wskazówka zegara na kolejne miejsce. Przez moment nie był nawet pewien czy się zwyczajnie nie przesłyszał, ale wraz z kolejnymi chwilami, upewniał się tylko, że to nie był wymysł jego chorej wyobraźni. Robot w rzeczywistości zaczął zachowywać się całkiem normalnie, co oczywiście nie oznaczało, że wilk schował skuteczną przeciw niemu broń. Czuł się o niebo bezpieczniej, trzymając w ręce mechaniczny przedmiot, teraz wydający się bardzo ciężkim kawałkiem ołowiu. Dlaczego tak bardzo drętwieją mu palce, gdy pomyśli, że musiałby stanąć twarzą w twarz z rozszalałym błędem systemu? Z tego powodu był zły na siebie. Niewyobrażalnie wściekły. A, zresztą. Przez ten czas przewaliło się przez niego tyle sprzecznych emocji, że w ostatecznym rozrachunku sam już nie wiedział, co góruje w prywatnej rubryce jego uczuć. Może to jednak coś w rodzaju niepokoju? Albo rozbawienia? W końcu — co przyznał sam przed sobą — czuł rozbawienie. Ot, był aż tak rozpoznawalny? Mimowolnie uśmiechnął się, unosząc ledwie jeden kącik ust.
Jaka szkoda. Masz zamiar do końca zwracać się do mnie „przywódco”? Hej, a może to wykrzycz? Zapewne jeszcze nie wszyscy wiedzą, że jestem cholernym kundlem królowej Desperacji, co? Poza tym, skąd u ciebie takie informacje? Nie przypominam sobie, bym prosił kogokolwiek o rozrzucanie moich danych na prawo i lewo.
Ba. On był wręcz święcie przekonany, że nim wymknął się z laboratorium Władzy – tych przeklętych kłamców i oszustów! — udało mu się również opróżnić bazę danych z jakichkolwiek śladów, które wskazywałyby, że dawniej był obiektem ich chorych badań, ich chorych eksperymentów, w celu urzeczywistnienia chorych idei. Tak. To było faktycznie chore. A dalej? Chociaż. Jace, Jace... kto mógł ciebie nie znać? W istocie chłopak nie był typem, który na prawo i lewo rzuca swoimi danymi osobistymi — prawdziwe dane znały może dwie osoby na krzyż — ale z drugiej strony... był przywódcą dobrze rozwijającej się organizacji. Nie. Nie organizacji. Organizacja to takie grzeczne słowo. Był przywódcę gangu, był wściekłym agresorem Desperacji, był wilczurem. I każdy, kto spędził tu dłużej niż dzień, mógł o nim usłyszeć. Być może nie dosłownie, być może między słówkami, w plotkach od ucha do ucha... ale to wciąż było możliwe. Jace syknął nagle, przykładając dwa palce do pulsującej skroni.
„Co teraz?”
„Co dalej zamierzacie zrobić?”
Chwila, do diabła, jedno pytanie naraz! Zaraz pęknie mi głowa...
I domyślam się, że to ja mam odpowiedzieć wam na te wyczerpujące pytania?
A czy nie to robi przywódca, Jace? — odezwał się nachalny głosik w jego obolałej głowie. Szkoda, że ów głos nie był taki gadatliwy, gdy przychodził moment walki, gdy przychodziła chwila zeznań, kręcenia, bluźnierstwa innym wprost pod nogi. Zjawiał się tylko wtedy, gdy szczerze tego nie potrzebował.
Nie wiem jak wy, ale ja będę musiał zgarnąć stąd... ekhm... żeby nie wylali mnie z pracy na zbity pysk. — W trakcie odchrząknięcia kiwnął porozumiewawczo brodą w kierunku leżącego na stole Arthura. Doprawdy, same z nim kłopoty. — Ale to może za moment. Sam pakował się w opały, niech ma nauczkę. To co? Urocza wymiana informacji? Wy mi, ja wam? Robocie... androidzie... yh, grzeczniej jest patrzeć na kod kreskowy czy oczy?
Tak. Był zmęczony... zbyt zmęczony jak na poziom swojej fizyczności.
Słyszałem dużo o androidach, ale dotychczas spotkałem tylko trzech. W tym jeden otwieracz do puszek — powiedział, odczepiając rękę od skroni. Wysunął za to dwa palce i niczym nożyczki, rozłączył je i ponownie ze sobą złączył. I tak dwa czy trzy razy. — Poza tym... czy tylko ja mam to delikatnie irytujące wrażenie, że spotkaliśmy się w najgorszym możliwym gronie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.10.13 17:52  •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar

    Po opatrzeniu Arthura popatrzyła dookoła. Była trochę zakłopotana, jednak nie dawała tego po sobie poznać, przecież nie chciała żeby jej nowi "koledzy" mieli ją za totalną gówniarę, co się wszystkim denerwuje. Dziwne, bo właściwie tak było. A może nie? Z resztą... sama nie wiedziała, bo przez jej zmiany nastrojów i zaburzenia osobowości czasami sama siebie nie poznawała. Chociażby w tej akcji z Ezechielem. Już wtedy zapominała się co lubi, czego nie. Zaczęła nad tym głębiej się zastanawiać. Chwilę to potrwało, a gdy skończyła spojrzała na wszystkich dookoła.
    Czyżby czuła się nie komfortowo pomiędzy trzema osobnikami płci przeciwnej? Raczej nie, bo jakoś tak wydawało się, że każdy z nich to pedał, czy jak tam to sobie nazwiecie. Sama nie wiedziała czemu, po prostu tak myślała. Może ich wygląd o tym świadczył? Może zachowanie? Z resztą nie ważne, po prostu jej mały móżdżek otrzymał jakieś jasne sygnały, które praktycznie musiały na to wskazywać. Na co? No, na to, że Ci co stoją obok są homoseksualistami.
    Na słowa jednego z "kolegów" odpowiedziała:
    - Głaskanie wilka pod włos? Dla mnie jesteś co najwyżej pudelkiem, a takie to ja lubię głaskać. Wilk skąd takie porównanie do niego? Bo chyba tylko wyglądem... Nie odpowiadaj... wiem, za dużo gadam. Jeżeli nie wytrzymujecie, to ładnie mnie wyproście.
    Wywracała oczami ocierając jednym butem o drugiego. Spuściła również wzrok, jednak nie na długo, bo już po chwili z ust tego samego osobnika wyrwała się kolejna wypowiedź. Od razu powiedziała:
    - Co ja piję? Herbatę, soczki, kompoty... z resztą CO CIĘ TO OBCHODZI? Chcesz to ufaj, nie chcesz nie ufaj... wybór i tak od Ciebie zależy, a ja niczego kazać Ci nie mogę, proste? Jakby co, to nie zwracaj się do mnie kotek... wystarczy Grapevine. Śmiejcie się śmiało... Tak swoją drogą to jesteś odważny, zbyt odważny, bo prędzej czy później Cie to zgubi misiak. Poza tym, nie wiesz jaka bestia może kryć się ze kimś z psychiatryka. Zajęłam się nim tylko dlatego, że mi go rzuciłeś, a nie chciałam go odrzucać jeszcze by się połamał.
    Skłamała. Po prostu czuła się po raz pierwszy w życiu choć trochę potrzebna. Potrzebna komuś innemu, a to takie fajne uczucie jak ktoś się spełnia. To było trochę dziwne, bo nigdy się tak nie zachowywała. Pomaganie innym? Wcześniej parknęłaby śmiechem, ale teraz było z nią coraz lepiej... tylko lepiej dla kogo? Dla niej, czy dla innych? Nie ważne.
    Gadka o psychiatryku ją rozwaliła, bo albo jej nie zrozumiała... albo. Nie ważne, zostawię to dla siebie. Od razy odpowiedziała:
    - Em... no wiesz, tak w z psychiatryka. Poza tym... jak się nie da? Przecież uciekłam. Fakt ścigają mnie nadal, ale stawiam opór i mam nadzieję, że za kilkadziesiąt lat się odczepią.
    Nie kryła tego, że jest wymordowaną. W końcu kły, które zobaczyła u chłopaka z jednym okiem innym, a drugim innym mogły świadczyć tylko o tym, że jest zmutowany z jakimś zwierzęciem. Przypomniała sobie o wilku... może właśnie to miał na myśli? Morze głębokie i szerokie, tss.
    Dalej była gadka pomiędzy rannym, a tym dziwakiem, z którym cały czas rozmawiała. Cóż musiało to trochę dziwnie wyglądać bo oni gadali, a tamten cierpiał z boku. O robocie to już nie wspomnę, bo ten to najbardziej był skryty. CHYBA. Pochybać to se mogła. Chwila ciszy i odpoczynku, a potem znowu gadka, w której nie chciała się udzielać. Na słowo "przywódca" wzdrgnęła, po czym rzekła:
    - Przywódco? Należycie do jakiejś sekty, organizacji? Proszę nie mówcie, że jesteście z S.SPEC-tów... Hę?
    Odczekała odczekują odpowiedzi na swoje ostatnie pytanie, które zadała wcześniej. Obleciała wzrokiem po "wilku" i powiedziała:
    - Tak, ty masz na nie odpowiedzieć. Och... głupie pytanie. Przecież nie ten ledwo dychający, nie?
    Dalej znowu gadanie, którego po prostu nie chce mi się opisywać żeby nie przedłużać posta, więc Grape tylko wydukała:
    - Możemy wymienić się informacjami jak chcecie... tylko ja pewnie nie mam zbyt dużo do zaoferowania. Poza tym... najgorsze grono? Poczułabym się urażona gdyby powiedział to ktoś na kim bardzo mi zależy, a Ciebie nie znam, więc mów co chcesz. Chociaż... powiedzcie choć jak do Was się zwracać, chyba że życzycie sobie zwracania "per pan"?
    Strzeliła kościami palców u rąk, po czym westchnęła. Oczekiwała odpowiedzi.


[Sorka, ale starałam się jakoś to lepiej napisać... jak widać nie wyszło. No tak żebyście nie musieli ścian tekstu czytać, nu.]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Bar - Page 3 Empty Re: Bar
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 52 Previous  1, 2, 3, 4 ... 27 ... 52  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach