Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 14 Previous  1, 2, 3, 4 ... 8 ... 14  Next

Go down

Pisanie 29.12.14 21:56  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Ej no, nie przesadzajmy od razu że takie brudne...
Wróć, były oblepione mieszaniną krwi i piasku z Desperacji. Dobra, są brudne, wygrałaś. Ale i tak, nawet pomimo tego brudu i ogólnego osłabienia - Sunny wciąż była zdolna szyć strzały z dokładnością i celnością snajpera, a wbrew takowemu, nie musi nosić cholera wie jak gigantycznego sprzętu, by posłać krytyczny strzał w ciało, to też... Biorąc pod uwagę jej wybuchowość i ogólnie fakt bycia poirytowaną...
Bądźmy spokojni, a będzie dobrze, tak? Będzie dobrze, będzie dobrze... Spokojnie Sunny, nie pal się do ranienia innych, w końcu jesteś aniołem! Spokojnie, spokojnie...
No, tak jakby spokojnie.
Poczuła ulgę że Sunny skręca się z bólu? Ekhem... Dobra, nadinterpretacja, nie było tematu. W każdym razie - nie miała tak bojowych zamiarów, wbrew pozorom. Jedyne co robiła, to broniła się, a mając świadomość że sporo mieszkańców desperacji to pozbawione skrupułów zwierzęta które nie pogardziłyby świeżym mięsem...
Ludzkim też...
No, właśnie. A ten dziki, druidycki niemal ubiór wcale nie pomagał w tym, by jej zaufać w sposób "bezpieczniejszy". Wyglądała jakby zrobiła wszystko, by przetrwać. Zjedzenie padliny czy człowieka z problemami zdrowotnymi nie byłoby dla kogoś o tym wyglądzie problemem...
Ale cóż, anioł jak anioł. Naiwniak i pełen wiary w dobro ludzi, przynajmniej Sunny, stąd też nie podnosiła broni z powrotem.
... Wiatr jednak nie był zawsze pomocny, zwłaszcza tutaj, gdy przyniósł do uszu czarnowłosej anielicy szept dziewczyny. Może i trochę traciła orientacje, może i nieco słabła... Ale słuch jeszcze miała w porządku!
A słowa o głodzie nie były miłe... Mimo iż brzmiały jak dowcip, aniżeli stwierdzenie faktu który zostanie dokonany, to tak czy tak - trochę przestraszyło to anielicę. Nawet rozważyła ponowne chwycenie po broń...
Ale uznała że jej zaufa. Najwyżej przypłaci to zaufanie życiem... Albo, co gorsza, wizytą Ashley'a. I co z tego że miał bandaże! I że umiał opatrywać! Nie chce od niego pomocy, choćby umierała, o!
Stąd też zignorowała słowa o byciu głodną, przynajmniej z początku. Lewa dłoń zagłębiła się w kieszeni, choć w sumie nie miała daleko do szukania, bo przedmiot poszukiwany prawie wychodził z niej. No, prawie, prawie różnicę robi. - Nie martw się o to... To była taka... Powiedzmy reakcja podświadoma na widok kogoś, kto wgapia się w ciebie jak w obiad. - Rzuciła dość luźnym tonem, uśmiechając się delikatnie. Tak, starała się zachowywać w miarę miło, nie gryzła i nie zjadała w całości swoją naturą. Aż dziwne...
Może częściej trzeba ją ranić i doprowadzać do krwotoku? W każdym razie - szybko wygarnęła z kieszeni co było potrzebne jej - mała połówka bochenka chleba, który podzieliła z bratem między ich. Trudno...
Jakoś przeżyje burczący żołądek, stąd, bez namysłu rzuciła Temmali chlebuś, uśmiechając się. - Co byś nie miała ochoty mnie zjeść, a nawet jeśli nie jesteś głodna - zatrzymaj. Jakoś przeżyje. -
"Wspaniałomyslne postępowanie, Cher. Rzucić zupełnie obcej osobie swoje jedzenie, tak ciężkie do zdob..."
"Nie zapominasz czasami że jesteśmy ANIOŁAMI, a nie ludźmi?"
No, to zgasiło wystarczająco mocno Asha, który postanowił się przymknąć, biorąc pod uwagę że Sunny, jak mało kiedy - faktycznie ma racje. Nawet jeśli od tego będą głodni i słabi, zmęczeni i w ogóle...
To tak czy tak, są aniołami. I jednak pomóc trzeba, nawet i obcej osobie, prawda?
- Co tu robisz, tak jak już wpadłaś? To raczej ciche wygwizdowie, nie ma tu nic... - Nawet dla upewnienia pokręciła głową wokół, ale ból brzucha przypomniał, że jakiekolwiek ruchy mogą nie być w dobrej wierze, planie czy działaniu... Ysh.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.15 16:53  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Owszem, można powiedzieć, że poczuła ulgę, kiedy dziewczyna widocznie zwinęła się z bólu. Być może nie powinna... ale każdy by wiedział, że przez to może poczuć się nieco bezpieczniejszy, prawda? Wygląda, niczym piękny dzikus, nieco jak kanibal, ale tak przecież nie jest. Być może. Przecież owa anielica nie do końca ją zna. W sumie pożeracz ludzi na pewno nie byłby aż tak przerażony, tylko raczej bardziej pewny siebie i już chwytał do sztućców. A może po prostu Temmala była niesamowitym aktorem, jakim właśnie powinien być doskonały drapieżca, który uwielbia podchodzić swoje ofiary? O już dobra, bez przesady. Przecież jest zwyczajną dzikuską, żyjącą wśród zwierzaków, z dala od ludzi, których miałaby jeść. Tych człowiekowatych raczej się boi bardziej, ale tak naprawdę, nie aktorsko. W każdym razie wciąż szła w kierunku dziewczyny, z tymże w pewnym momencie zatrzymała się na chwilę, coby złapać podarek, który leciał w jej kierunku. Na początku troszkę się wystraszyła, za czym to może ta kobieta grzebać po kieszeniach, ale ostatecznie okazało się, że to nic złego. Chyba, że to jest zatrute! Tak wprawdzie to nie do końca była głodna, lecz jej wypowiedź miała na celu zwyczajnie nieco rozładować atmosferę. No trudno. Niby może skorzystać, jednakże od razu się nieco speszyła i obróciła w palcach bochenek chleba.
- Oj... nie trzeba. Naprawdę. Tak serio, serio to nie jestem głodna - uśmiechnęła się i już nieco bardziej wyluzowana zmniejszyła odległość, dzielącą ją i ciemnowłosą.
- No... Tak się składa, że ja sama jestem totalnym wygwizdowem - uśmiech nie zamierzał zniknąć z jej ust. Choć mógł wydawać się nieco udawany, wcale takim do końca nie był. Fakt, faktem że dzikuska wciąż była nieco przestraszona to starała się zachować pozory spokoju oraz całkowitego wyluzowania. A przede wszystkim tego, iż ona sama nie chciała zrobić niczego złego.
Poruszyła niespokojnie lewym skrzydłem, poprawiając parę niewygodnie ułożonych, białych piórek. Uklękła tuż przed dziewczyną i wyciągnęła w jej kierunku rękę, w której dzierżyła jedzenie nie tak przecież dawno uzyskane przez, poniekąd, przypadek.
Cóż, niby Temmala kochała wszystkie istoty, jednakże ludzie byli jedynymi, którym po prostu nie ufała. Ale przy nich również włączało jej się coś na wzór... no trzeba pomagać, prawda? No co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Poza tym owa nieznajoma persona zaczęła coraz bardziej wydawać się jej w porządku, toteż dlaczego by nie wyciągnąć pomocnej dłoni w kierunku rannego?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.15 18:15  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Skoro żyje z dala od ludzi których miałaby jeść - jaki by miała problem w zjedzeniu takiego, gdyby przypadkiem na niego trafiła? W końcu nawet nie wie czy są źli czy nie, a głodnemu wszystko może się wydać sycące i smaczne, prawda? Hue... Tak, dobijajmy tym Sunny bardziej. Jest ranna, odrobinę poddenerwowana i osłabiona swoim stanem, a tu jeszcze trafiła się nieznajoma istota, która wygląda jakby conajmniej pięć minut temu wyszła z buszu (którego nawet nigdzie nie ma). Gdyby tylko miała trochę krwi na twarzy lub palcach to już w ogóle komplet - kanibal, albo coś w jego stylu w pełnej krasie. Ysh...
Bycie aniołem i ufanie ludziom boli. Prawda że boli? I to cholernie boli, ale cicho z tym. Wie że jest naiwna - ale nie umie od tak skreślić ludzkiej istoty, bez względu na to kim i czym takowa jest.
- Zatrzymaj, przyda ci się. I nie, nie bój się - to zwyczajny chlebuś. - Machnęła lekko nonszalancko dłonią (we krwi, swojej), uśmiechając się do niej. Trudno, straciła żarcie, ale "anielskie ego" zostało zaspokojone, i nawet jeśli to był dowcip - trudno! Panienka dzikusek ma teraz dobry chlebuś. No, może nieco podczerstwiały - ale jest! Znaleźć jeszcze jakieś mięsko i mamy nawet solidną i sycącą kanapkę.
...
NIE z człowieka! Z anioła w sumie też nie, mają (chyba) bardziej mdłe i słodkie mięso od ludzkiego. Chyba - w końcu są pełni dobra i słodyczy, prawda? No, tak jakby. Teoretycznie. Sunny wyglądała na słodką?
...
Okey, może i tak. Za to jej brat nie! Zatruwał ich byt swoją gorzkością i w ogóle był ble i passe.
- Och? - Mruknęła cicho, chwilowo ignorując fakt dość dużego bólu(i powoli narastającego) bólu na jej ciele. Co prawda regeneracja może być pomocna - ale nie jeśli nie uda jej się jakoś opatrzyć tej rany i sprawić, by dalej nie krwawiła.
- Uhm... To wybacz, nie chciałam przeszkadzać w byciu samotną osobą. Uciekłabym sobie, ale mój stan nie jest taki d-... - Urwała, widząc jak coś się porusza za jej plecami. To coś było bielutkie i pierzaste, i poruszało się dość niespokojnie... Skupiła swoje spojrzenie z dość sporym zainteresowaniem za jej plecami, zastanawiając się czy to coś majaczy, bo coś nie tak z jej raną czy czymś. Nie... Widziała dobrze... Chyba dobrze...
- Etto... Jesteś anielicą? - Spytała po chwili zastanawiania się czy warto się odzywać w tej kwestii... Ale koniec końców nie dała rady się powstrzymać i wypaliła z tym pytaniem. Zgryzła lekko zęby. Krew przeciekała powoli przez jej palce, brudząc przy okazji spodnie jak i miejsce, gdzie siedziała. Z jednego powodu to było bardzo nieprzyjemne. Zapach. Ten zapach może zwabić nieprzyjemne i silne drapieżniki, a tego trzeba uniknąć za wszelką cenę, prawda?
Pokręciła przecząco głową, gdy dziewczyna próbowała jej wcisnąć z powrotem jej chleb. - Jak mówię że nie to nie. Zatrzymaj i nie marudź. - Jej ton zabrzmiał trochę rozkazująco, jakby nie chciała słyszeć o żadnym sprzeciwie. Bo nie chciała! Niech zachowa żarełko i będzie szczęśliwa, i przy okazji może miło wspomni czarnowłosą anielicę? Heh, kto wie, kto wie.
- Uhm... Czy masz może coś, czym można zatamować krwawienie? Nie chcę byś zrywała sobie ubranie, ale moja koszulka którą chciałam do tego użyć... Cóż, odleciała z wiatrem. - Na jej usta wstąpiła dość smutna minka. Zdecydowanie nie była zadowolona z utraty koszulki, w dodatku całkiem dobrej! A ta sobie odleciała jak małe i chamskie coś, co odlatuje jak zawieje wiatr, o! Zła koszulka! Bardzo zła...

--------------

Po krótkiej chwili namysłu jednak zrezygnowała z wymagań pomocy od dziewczyny przed nią. Nie chciała jej... Zamęczać sobą... Westchnęła cicho, przewieszając łuk przez plecy, razem z kołczanem i ściągając bluzę jak się tylko da, by zasłonić ranę, z której ciągle upływała krew. Rzuciła dziewczynie przepraszający uśmiech. - Wybacz... To nie tak że ci nie ufam... Ale chyba mi nie pomożesz. W razie czego - poszukaj moich zwłok, chociaż coś zjesz. - Rzuciła równie drętwym dowcipem jak wcześniej wymordowana co do głodu, po czym rozwinęła skrzydła i z wyraźnym grymasem bólu wzniosła się do góry, odlatując.

z/t, wybacz...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.01.15 0:36  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Minęły trzy dni od kiedy zaczęła się tułać po pustkowiu, poszukując drogi do Świątyni. Z dnia na dzień podróż stawała się coraz cięższa. Czerwona suknia z dopasowanym gorsetem nie ułatwiała przemieszczania się, a wręcz przeciwnie, sprawiała, że każdy krok wymagał po trzykroć więcej wysiłku. Właśnie dlatego zaraz po opuszczeniu edeńskich lasów rozluźniła troczki wiązania na tyle by móc oddychać, zaś bufiastą, rozłożystą spódnicę do samej ziemi skróciła do połowy uda, przez co tiule zaczęły układać się w mało efektowne baletowe tutu. Nie zakładała butów, jednak to akurat było dla niej normalne i nawet aktualne chłody niezbyt ją powstrzymywały przed dążeniem do upragnionego celu - domu.
Teraz jednak, mróz, głód i rodzący się w jej żołądku ból zaczynały doprowadzać ją do szaleństwa. Łuski porastające już całe jej ciało niemalże ją unieruchomiły, jednak nie chroniły przed chłodem, który nadal uparcie atakował odsłoniętą skórę. Z samego ranka ruszyła w dalszą drogę, wiedząc, że Kościół był już tuż tuż, wystarczył dzień, może dwa, a dotarłaby do niego bez większych przeszkód. Kroki jednak stawały się niezwykle ociężałe, tak bardzo, że przy jednym z nich ugięło się jej kolano. Później drugie. Upadła.
Kolejne szarpnięcie bólu przedarło się przez jej żołądek, niemal rozszarpując go od środka. Jelita groźnie zaburczały, domagając się pożywienia i opieki medycznej. Antidotum na coś, co miało być jedynie lekką chorobą skóry. Łuszczycą.
Wyciągnęła rękę, z nadzieją, że przynajmniej przeczołga się kawałek. Wymagało to jednak napinania mięśni brzucha. Krzyknęła, a krzyk ten odbił się echem po wiecznie cichym pustkowiu. Skuliła się w sobie, starając przemóc cierpienie. Starała się medytować, zepchnąć ból w najodleglejszy kąt umysłu, jednak wszystko na nic. Kolejne szarpnięcie, kolejny warkot żołądka.
Straciła przytomność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.01.15 9:19  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Dzyń dzyń~!
Przemierzała pustkowie zmierzając w kierunku gór wiedziona niezrozumiałą dla siebie chęcią znalezienia nieco ukojenia. I  nie, wcale nie chodziło tu wyjątkowo o jej potrzeby fizyczne. Te akurat były zaspokojone po bardzo... intensywnym spotkaniu z pewnym jegomościem. Tutaj liczył się bardziej fakt, że nie miała swojego miejsca, do którego mogłaby wrócić. Powoli egzystencja na tym padole łez przestawała być rzeczą atrakcyjną.
Dzyń dzyń~!
Kiedyś słyszała o kościele, nowej wierze, która powstała po apokalipsie. Ponoć odrzucili wszystkie zakazy chrześcijaństwa, kierowali się jedynie swymi żądzami i składali krwawe ofiary swemu bogu. O ile ostatni punkt niewiele ją obchodził, tak cała reszta wydawała się niezwykle kusząca. Nie myślała za wiele o dołączeniu, to był impuls, by tutaj przyszła. Zrządzenie losu, czy może przeznaczenie? A może to właśnie wola Ao? To byłoby nawet interesujące, że sam ściąga nowe owieczki do swojego stada wiernych wyznawców.
Dzyń dzyń~!
Szła dalej, a jedynym dźwiękiem w okolicy było dzwonienie jej dzwoneczka. Przemierzając pustkowia nie miała większego celu. Przy okazji zbierała jakieś tutejsze "chwasty", które później mogła wykorzystać do swoich mikstur. Trochę jej się zapas skurczył, więc jakby nie patrzeć należało go uzupełnić. Właśnie podczas schylania się po jedną z roślinek przed sobą ujrzała leżące ciało. Cóż... nie było to raczej odpowiednie na drzemkę, czy choćby na opalanie. Podeszła nieco bliżej patrząc z góry na kobietę ubraną wyjątkowo dziwacznie jak na górską przeprawę. O ile jej własna jukata, nieco przerobiona by dawała jak największą swobodę ruchów nie utrudniała wędrówki, tak po szorstkim potraktowaniu zapewne pięknej niegdyś sukni niewiele to chyba dało. Nie to jednak było najważniejsze w tej całej sytuacji. Rudowłosa osóbka posiadała na swoim ciele charakterystyczne narośla wskazujące jasno na łuskownicę. Lisica westchnęła ciężko. Nie za bardzo miała ochotę zajmować się teraz pierwszym lepszym napotkanym człowiekiem, lecz zdawała sobie sprawę, że jeśli tego nie zrobi ta kobieta szybko zginie. I nie, wcale nie będzie to przyjemna śmierć.
Przez chwilę biła się jeszcze z myślami, po czym oklapły jej uszy.
- No i świetnie, zostałam niańką... - Mimo wszystko uklękła przy kobiecie próbując ją ocucić. Nie miała pojęcia ile czasu już tutaj leży, ale patrząc po postępie choroby i ilości łusek na ciele rudej prawdopodobnie choroba męczy ją od jakichś trzech lub pięciu dni. Fakt, że ta nie miała najmniejszego zamiaru się obudzić przyjęła z cichym zirytowanym cmoknięciem. Wyglądało na to, że jedynym wyjściem było ją przenieść w jakieś bardziej przyjazne miejsce. Problem polegał jednak na tym, że Soro wcale nie była za silna. Wręcz przeciwnie, było z niej poniekąd chucherko. Przerzuciła sobie jednak ramię rudowłosej przez bark, potem drugie tak samo i nieco ją podrzuciła do góry, by mogła opaść na plecy Lisicy. To był najwygodniejszy sposób, a miłą niespodzianką był również fakt, iż Prorokini wcale dużo nie ważyła. Przeciągnęła jeszcze jej nogi do przodu i przytrzymując ją pod udami zaczęła iść. Ogony dociśnięte do pleców kobiety tym bardziej uniemożliwiały jej ześlizgnięcie się ze swojego chwilowego środka transportu, a dodatkowo powinny ją nieco ogrzać.
Dzyń dzyń~!
Kierowała swoje kroki do podnóża gór. Co prawda był to spory kawałek, jednak obecnie nic lepszego wymyślić nie mogła. Pustkowia są... no cóż, cholernie puste i poza suchą ziemią raczej niewiele można tu znaleźć. A tak przynajmniej zaszyją się w jakiejś grocie. Problem jednak polegał na tym, że ciągłe taszczenie człowieczyny było męczące. Sama Soro była tak samo silna jak przeciętna ludzka kobieta o jej gabarytach. Jej zwinność i szybkość obecnie na niewiele mogły się zdać. No nic jednak. Skoro już zabrała ze sobą tą istotkę to jej nie zostawi. Maszerowała więc dalej...
Dzyń dzyń~!
...aż dotarła do upragnionego celu. U podnóża gór było już lepiej, więcej roślinności, miejsce na spoczynek oraz, o ile dobrze kojarzyła ten teren, gdzieś tutaj powinien być nieduży strumyk. Wolała nie marnować swoich zapasów wody pitnej na innych, a tak by je nawet uzupełniła. Rozejrzawszy się dookoła w końcu zauważyła to, co ją najbardziej interesowało na chwilę obecną. Niewielka grota, właściwie to jama wysoka raptem na metr, lecz wystarczająco szeroka, by obie się zmieściły. Wniosła tam Prorokinię i gdy była już pewna, że raczej jej się nic nie stanie jak chwilę pobędzie sama to wyszła z tej nory. Przeciągnęła się, nieco porozciągała i kolejny raz westchnęła. Po ciągłym dźwiganiu rudowłosej istotni bolały ją plecy, ale cóż poradzić?
Dzyń dzyń~!
Teraz musiała znaleźć pewną roślinkę i najlepiej w dużych ilościach. Od razu skierowała się więc w stronę, skąd była w stanie usłyszeć szum wody. Jej uszka delikatnie się poruszały chcąc wychwycić dźwięk, dzięki czemu przynajmniej nie błądziła bez celu. Szła kawałek rozglądając się uważnie, aż w końcu znalazła upragnione miejsce. Strumyk był... mizerny. Widać, że wysechł bardzo, lecz nadal mogła pozyskać życiodajną ciecz dla siebie oraz chorej. Szybko wyciągnęła z torby butelkę i gdy była już pełna schowała ją na miejsce. Teraz... cuż, czekała ją bardziej żmudna praca. Giaczanka rosła pod ziemią, więc chcąc nie chcąc musiała ubrudzić rączki.
- Ciekawe co ja z tego będę miała... - Że niby satysfakcję z udzielonej pomocy? Jeszcze czego! W tych czasach jedynie najwięksi głupcy bawili się w dobrych Samarytan. Kopała już spory kawałek czasu i o ile owszem, znalazła trochę owoców, tak większość wcale nie nadawała się do jej zamierzeń. Trochę niedojrzałych, nieco dojrzałych i cała masa całkiem rozmiękłych. Szczęście jej nie dopisywało, lecz dobre chociaż to, że szukając przy strumieniu nie musiała kopać głęboko. Po kolejnej pół godzinie czasu zebrała wystarczająco roślinek, by móc już wrócić do swojej podopiecznej. Oczywiście wpierw umyła swoje łapki! Przemierzając drogę powrotną nie omieszkała również zebrać nieco chrustu.
Dzyń dzyń~!
Wróciwszy do niewielkiej jamy, w której zostawiła kobietę pierwsze co to sprawdziła jak się miewa. Niestety, cały czas spała i Soro mogła jedynie przypuszczać, czy leżała tak cały czas, czy chociaż na moment odzyskała przytomność. No nic, niech śpi dalej. Ona w tym czasie zajmie się przyrządzeniem odtrutki. Wodę oraz giaczynkę znalazła, natomiast z trupim jadem prawie nigdy się nie rozstawała. Był bardzo pożyteczny szczególnie w sytuacjach, gdy nie była pewna co do jadalności napotkanych roślin czy grzybów.
Usiadła przed jamą, rozpaliła miniaturowe ognisko i zaczęła swoje małe czary. Problem był jedynie z naczyniem, lecz poradziła sobie w sposób iście harcerski! Znalazła wklęsły kamień wystarczająco głęboki, by zmieniło się w nim trochę płynu i ustawiła go na wbitych dookoła ogniach sztyletach. Na pierwszy rzut poszło zagotowanie wody, a w tym czasie Lisica wyciskała sok z owoców i wydłubała ich miąższ. Istna kuchnia polowa jakby to ktoś powiedział. Patyczkiem mieszała powstającą powoli substancję co jakiś czas zerkając, czy rudowłosa się nie obudziła. Miała nadzieję, że nie poderwie się od razu na równe nogi i nie uderzy o sklepienie znajdujące się metr nad nią.
Dzyń dzyń~!
Po jakimś czasie antidotum było gotowe. Ściągnęła je z ognia i na tym jej praca praktycznie się skończyła, bo pozostało tylko poczekać aż ostygnie i podać je kobiecie. Ona jednak jak na złość ciągle się nie budziła. No nic, i tak i tak musiała wypić to, co przygotowała dla niej ogoniasta. Kiedy odtrutka nadawała się już do spożycia Soro wzięła jej nieco do ust, odchyliła głowę Prorokini do tyłu i złączyła ich wargi. Pocałunek pocałunkowi nie był równy, tutaj przecież chodziło bardziej o uratowanie jej życia. Kiedy tylko odpowiednia ilość płynu znalazła się w jej przełyku i przełknęła wszystko Lisica usiadła obok. Kobieta była wychłodzona, a ogniska do środka wnieść nie mogła. Pozostał chyba najstarszy sposób by kogoś ogrzać - własnym ciałem! Uśmiechając się pod nosem ułożyła się obok Prorokini, po czym okryła ją swoimi puszystymi  ogonami. Były na tyle duże, że Taihen mogła się poczuć po obudzeniu jak pod kołderką. No... tylko najpierw musiała odzyskać przytomność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.01.15 12:02  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Rudowłosa była najbardziej posłuszną i lekką kukłą jaką zapewne miała przyjemność transportować Soro. Pozwoliła się zaciągnąć gdzie tylko kobieta chciała i jedynie pancerzyk, niezależny od niej, wyrażał głos buntu, co rusz drapiąc lisicę.
Taihen za to widziała ciemność. Nie czuła stanu nieważkości ani ciepła ogonów. Nie zauważyła, gdy opadła ponownie na ziemię, ani drobnych kamieni wbijających się w jej plecy. Miało to swoje dobre strony, ponieważ nie przeszkadzał jej także niesamowity ból, rozdzierający ją od środka. Po prostu leżała, a jej ciało samo skupiało się na oddychaniu i, być może, wewnętrznej walce z agresywnymi nasionami giczanki. Może zrobiło się jej w którymś momencie cieplej, gdy ściany jaskini osłoniły ją od wiatru, może nawet słyszała głosy, ale równie dobrze mógł to być jej umysł, podsuwający sny i omamy, by nie leżała tak bezwładnie jak by się jej opiekunka spodziewała.
Znowu tam był. Stał nad nią, uśmiechając się pobłażliwie. Jego oczy wyrażały sympatię pomieszaną z niezadowoleniem, ale były wyjątkowo ciepłe jak na mordercę. Wyciągnął ku niej dłoń i pozwolił jej wstać. "Nadal niezbyt sobie radzisz z obrotami, co?" Wiedziała, że nie mówił w gniewie, ale ją to ubodło. Minęły trzy lata jak się rozstali, a mimo tego ćwiczyła zapamiętale wszystko, czego zdołał jej nauczyć podczas ich wspólnych lekcji. Teraz najwyraźniej się mierzyli, Szpak i ona. Na nowo odnajdowali swoje ciała i rozpoznawali ruchy, które już wcześniej znali, które pojawiały się w pięknym ogrodzie w Mieście. Teraz pod plecami czuła kamień, zaś sklepienie groty było tak niskie, że musieli oboje chodzić na ugiętych nogach, w wypadzie.
Były to spotkania niezwykle intymne, jednak ich intymność nie polegała na seksualnym zbliżeniu. Dzieliła się ze swoim Mentorem duszą, a on, cierpliwie i dosadnie tłumaczył jej doktryny Kościoła, uświadamiając młodej Taihen jak ważną rolę będzie musiała odegrać w całym tym religijnym przedstawieniu. Wspólnie trenowali, a gdy ich ciała już nie mogły utrzymać się na nogach, siadali w cieniu skały i rozmawiali, długo i dosadnie.
- Będziesz czcić Ao miłością cielesną, mnie zaś duchową.
To były pierwsze słowa, które wypowiedziała, gdy akurat Soro mieszała sok z gumijagód giczanki wraz z wrzącą wodą. Kapłanka jednak się nie obudziła. Majaczyła, z lekkimi rumieńcami okraszającymi jej lica. Z niemal błogim wyrazem twarzy ponownie zagłębiła się w świat marzeń sennych, w szpakowe sny bez snów.
Dopiero ciepło ogonów sprawiło, że poruszyła się nieznacznie. Szczupłe acz silne ramiona kobiety oplotły swoją wybawicielkę, przytulając się do niej mocniej. Oddech jeszcze przez chwilę miała spokojny, trwając w błogiej nieświadomości. Lekarstwa jednak mają to do siebie, że przerywają to niesamowite uczucie, gdy jesteś na skraju wyczerpania i nic już cię nie obchodzi. One ściągają cię do bolesnej rzeczywistości, dającej ci kopa w brzuch na dzień dobry. Tak przynajmniej było w przypadku Taihen, która jak na zawołanie skuliła się, wydając z siebie jęk bólu. To nasiona gicznaki po raz kolejny raz atakowały ze zdwojoną mocą, zaś ciało bolało przez dłuższy brak ruchu.
Szarpnęłaby gdyby miała siłę. Teraz jednak pozostało jedynie uniesienie powiek i niemrawe rozejrzenie się po grocie. Cóż za zbieg okoliczności, że najpierw zauważyła wymordowaną, którą, de facto, obejmowała. Zamrugała kilkakrotnie.
- Gdzie... jestem?
Ostatnie trzeźwe wspomnienia miała z Edenu. Czyżby jakiś anioł się nią zaopiekował? Po tym co widziała w Edenie to wcale nie byłoby takie nieprawdopodobne.
Podziękowała, a przynajmniej taką miała nadzieję, wszak kolejny skurcz rozsadzał ją od środka. Ponownie się skuliła, jeszcze bardziej gwałtownie, sprawiając sobie dodatkowy ból.
- Przeklęta łuszczyca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.01.15 20:21  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
To było dość dziwne uczucie. Od bardzo dawna Soro nikim się nie opiekowała. Z resztą... nią też nikt się nie interesował. Gdyby zginęła pewnie ten fakt obszedłby się bez żadnego echa. Więzi międzyludzkie były nieraz nadawały życiu sens, lecz co z tymi, którzy takowych nie posiadali? Ich wola istnienia powoli gasła wraz z każdym dniem, który wyglądał identycznie. Niosąc Taihen Lisica miała sporo czasu na przemyślenia. Zabawne... nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo tęskni za ciepłem drugiego człowieka. Seks był miły, jednak zawsze czegoś jej w nim brakowało. Nie miała pojęcia co to, lecz gdyby to zdobyła... Miała wrażenie, że wtedy wszystko wyglądałoby inaczej. Być może dlatego właśnie cieszyła się z tych krótkich chwil, kiedy przebywała z rudowłosą? Nie liczyło się wcale, iż jest nieprzytomna i kompletnie nieświadoma tego, co się z nią dzieje. Po prostu była...
- Chyba zaczynam się starzeć... Szkoda, że nie zaczęłam się opiekować stadem bezpańskich zwierząt jak jakaś samotna stara kobieta. Jeszcze tego brakowało... - Pokręciła głową z politowaniem dla samej siebie. A sądziła, że te zmiany nastrojów wywołane hormonami ma już za sobą. Bo co to mogłoby być innego?
Przygotowując lekarstwo dla nieznajomej także rozmyślała. Jakby to było mieć bliską osobę? Taką, której mogłaby powierzyć wszystkie sekrety? Mimowolnie skrzywiła się i położyła dłoń na lewej piersi. Blizna zniknęła już wiele lat temu, jednak ból pozostał. Doskonale pamiętała rękojeść sztyletu wystający z jej własnego serca oraz oczy przepełnione nienawiścią oraz strachem. To było wtedy, kiedy zachorowała... Ukrywała ten fakt wystarczająco długo, by nikt się nie zorientował, lecz lęki narastały. W końcu musiała komuś powiedzieć. Niestety, bardzo szybko tego pożałowała. Tylko cudem przeżyła, chociaż to może choroba była już w tak zaawansowanym stadium, że posiadała zwiększoną regenerację, którą cieszy się obecnie? Jej ciało było perfekcyjne, nie posiadało żadnych śladów świadczących o odniesionych wielokrotnie ranach. Ta jedna jednak wyryła się na stałe w jej umyśle.
Potrząsnęła głową. To nie czas na takie rozmyślanie, a o ile się nie myliła jej drobna pacjentka chyba coś powiedziała. Zostawiła na moment gotujące się antidotum, by przyjrzeć się jej bliżej. Poliki miała zarumienione, wyraźnie mamrotała przez sen, lecz ona tego nie zrozumiała. Położyła jednak dłoń na jej policzku i delikatnie pogłaskała.
- Już dobrze, zajmę się Tobą... Niedługo wydobrzejesz, a kiedy to się stanie będziesz mogła o mnie zapomnieć... - Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu. Skąd u niej ta delikatność? Żyła przecież w świecie rządzonym przez brutalną zasadę "Zabij, albo zostaniesz zabity". Kto wie, czy kiedyś ta kobieta nie będzie powodem zgonu ogoniastej?
Teraz to się jednak nie liczyło. Leżąc przy rudowłosej cały czas starała się obserwować jej stan. Błogi stan jakim była utrata przytomności pozwalał jej na moment odgrodzić się od bólu, lecz to nie znaczyło, że całkiem zniknął. Zaskoczył ją jednak fakt, że ta niewielka istotka wtuliła się w nią jakby szukała schronienia. Zdawało się, że za chwilę miała się obudzić. Lisica uśmiechnęła się, lecz nie wykonała żadnego ruchu. Jej ogony dalej okrywały Prorokinię, a sama Soro nie spuszczała z niej oka. Pewnie będzie teraz zagubiona, skoro znalazła się w nieznanym miejscu mając przed sobą takie indywiduum jak ogoniasta.
- W tej chwili? W moich ramionach. Chyba nie powiesz, że jest Ci niewygodnie? - Uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że dziewczyna cierpi, lecz na razie nie mogła już nic zrobić. - Podałam Ci antidotum na łuszczycę, lecz chwilę potrwa, zanim zacznie działaś. Za jakieś pół godziny maksymalnie bóle brzucha powinny zelżeć, więc postaraj się wytrzymać. Kiedy ostatni raz coś jadłaś?
Poruszyła się nieco poprawiając swoją pozycję, przez co ogony jej zafalowały łaskocząc niechcący Prorokinię w polik. Teraz, kiedy odzyskała już przytomność powinno być tylko lepiej. Poza tym przygotowała wystarczająco dużo lekarstwa, żeby ta mogła się nie martwić o swój powrót do zdrowia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.15 15:58  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Gdy kolejna fala bólu minęła, Prorokini przeklęła w duchu. Ao, czemuś mnie opuścił? Co takiego ci zrobiła ta rudowłosa istota, że każesz ją i pragniesz jej śmierci? Czy nie błogosławiłeś jej niedawno, pozwalając zabić swojego poprzedniego wysłannika? Czy z nią nie rozmawiałeś w jej snach? A teraz patrzysz jak zwija się z cierpienia, jak kurczy w sobie i błaga o litość. Okrutny z ciebie bóg, nagradzający jedynie morderców i hedonistów.
A może... może powinna była zabić archanioła. Może była to kara.
A teraz dawał jej kolejną szansę, sprowadzając prosto do niej kolejną anielicę o miękkich, białych skrzydłach.
Bo były białe i cudownie puchate. Nie przypominały piór, lecz sama też niewielu osobników tej rasy widziała na własne oczy. Odetchnęła, czując, jak jej serce na chwilę zaczyna mocniej bić. Teraz jeszcze musiała spojrzeć na jej twarz, bo zdecydowanie była to kobieta, na to wskazywał głos jej nowej opiekunki.
Wyprostowała się nieznacznie i uchyliła powieki, po raz kolejny, z nadzieją, że tym razem ból nie zaćmi jej oczu. Pierwsze co zobaczyła to złote ślepia, ciemne włosy, piękną, gładką cerę. Anioł, jak nic to musiała być anielica. Lekki grymas pojawił się na jej twarzy, jak ma ją zamordować? Przecież ledwo się rusza, nie zdąży wbić jej noża w pierś. Wtedy kobieta się odezwała, najwyraźniej całkiem zadowolona z faktu, że obejmuje chorą Shi.
- Nie jest... - zamilkła. Zachrypła, teraz zdała sobie z tego sprawę, a wydobywanie z siebie głosu okazało się trudniejsze niż mogła się spodziewać. Ale musiała... słuchać. W końcu skinęła głową, dając znać, że rozumie i także wykrzesała z siebie słaby uśmiech pełen wdzięczności. Nie musiała udawać, po raz kolejny w przeciągu kilku dni ktoś ratował jej tyłek.
Jaka szkoda, że był to... Uszy. Cholera, los po raz kolejny się z niej nabijał, a może był to Ao? Soro została ocalona przez uszy. Kobieta która ją ocaliła nie była aniołem, a lisem. Była wymordowaną. Najpewniej, bo przecież już jedną lisicę w Kościele mieli, lisiego demona. Ale nie, to zdecydowanie był wymordowany.
Wyraźnie odetchnęła i mimowolnie bardziej wtuliła się w to, co okazało się jedynie ogonami. Przymknęła oczy i skupiła się na odpowiedzi.
- Trzy, chyba. Tak, to będą trzy dni. - odkaszlnęła. Paskudna strużka śliny poleciała jej po brodzie, ale bała się poruszyć i ją zetrzeć. Bała się, że znowu odezwie się żołądek. - Mówiono mi, że to nieuleczalne i będę musiała z tym żyć. Z łuszczycą.
Najwyraźniej jej informator pomylił choroby, co za pech. Teraz to ona musiała za to odpowiedzieć, a on zapewne siedzi sobie wygodnie w swoim biurze, karmi kruka i cieszy się, że pomógł zbłąkanej owieczce. Anioły są jednak cholernie złowieszcze. Albo głupie. Ewentualnie jedno i drugie.
Kobieta jednak wydawała się nie kłamać. Największe bóle zelżały na tyle, że Taihen mogła spokojnie rozluźnić mięśnie i wygodniej się ułożyć. Oddech także się wyrównał, zaś zmarszczka na czole, świadcząca o niepokoju, wygładziła się. Jedynym przejawem lęku przed tym co jeszcze przed chwilą miało miejsce, była dłoń prorokini, lekko zaciśnięta na jednym z ogonów, jakby chciała powiedzieć "nie zostawiaj mnie kiedy wszystko widzę i słyszę, nie zostawiaj mnie kiedy cierpię". Nie chciała jednak tego mówić, brzmiałoby to żałośnie z ust kobiety zazwyczaj silnej, wyzwolonej z opresji fałszywego proroka.
- Nie wiem jak mogę ci się odwdzięczyć.
Tak, to był dobry zamiennik. Patrzyła kobiecie w oczy, niesamowicie piękne i głębokie, przepełnione mądrością przeżytych lat. Mądrością bólu, jaki musiała znieść. Przeżyć.
Wolną dłoń ułożyła na policzku Soro i przysunęła się do niej jeszcze bliżej, tym razem jednak nie miała zamiaru zasypiać wtulona. Złożyła na ustach lisełka delikatny pocałunek.
- Dziękuję... Właśnie, jak ci na imię? - tutaj musi być chwila ciszy. Musi. - Ja jestem Taihen.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.01.15 20:51  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Przyglądała się kobiecie z mieszanymi uczuciami. Po co ją uratowała? Przecież wcale nie musiała... Jej ból był jednocześnie nieco irytujący, ponieważ uzależnił rudowłosą od pomocy Soro, a jednocześnie nieco jej zazdrościła. Chore, prawda? Dla lisicy cierpienie było czymś dobrym, oczyszczającym. Jednak nie taki, który mogła zadać sobie sama. Coś, nad czym nie miała kontroli oddając ją w ręce drugiej istoty... mężczyzny, siły wyższej, to nie miało znaczenia. Liczył się sam fakt bólu, jej katharsis. I co ciekawe zapędy masochistyczne odezwały się w niej dopiero po chorobie, gdy odrodziła się jako zupełnie inna osoba. Czy to wirus wpłynął na jej psychikę? A może miała to w sobie od zawsze, lecz po prostu musiała odkryć prawdę o sobie? Nie miała pojęcia.
Zastrzygła uchem lekko, po czym przekrzywiła lekko głowę. Ani na moment nie spuszczała wzroku ze swojej samozwańczej podopiecznej. Antidotum jeszcze nie zaczęło działaś, a sama Prorokini zapewne nie miała pojęcia o otaczającej ją rzeczywistości. Czyżby jawa mieszała się jej ze snem spowodowanym chorobą? Na to niestety nie mogła jej pomóc, jedynym sposobem było przeczekać ten stan.
Zaraz jednak się uśmiechnęła szeroko, może nawet z lekkim pobłażaniem?
- No mam taką nadzieję. Ale dobrze, że w końcu się obudziłaś śpiąca księżniczko. - Mówiąc to przysunęła się do niej jeszcze bliżej, aż zetknęła się swoim czołem z jej. Chciała sprawdzić, czy dziewczę nie ma istotki, bo wtedy zmuszona by była robić jej zimne okłady. Na szczęście bez tego się obeszło, tak więc już tylko delikatnie poczochrała jej kudełki. Zauważyła jednak jej wzrok, przez co uśmiechnęła się tym razem ukazując swoje ostre kły. - Też byś chciała takie uszy i ogony, co? - Może i stwierdzenie było nader płytkie i banalne, ale chciała ją jakoś rozbudzić. Sen był zdrowy, fakt, lecz w tym wypadku musiała ją jeszcze nakarmić. Jeśli nie dostanie wystarczającej ilości pożywienia to szybko nie stanie na nogi, a tego żadna z nich nie chciała.
- Tak podejrzewałam, że kilka dni przynajmniej. No nic, zaraz coś przygotuję. Jak chcesz wyzdrowieć to musisz nabrać sił, bez tego ani rusz. Swoją drogą... byłaś na pustkowiach z jakiegoś konkretnego powodu, czy stwierdziłaś, że to było akurat najbardziej urodziwe miejsce, by umrzeć? - W słowach nie przebierała, ale nie można jej przecież winić. Gdyby nie zajęła się Taihen ta najpewniej dołączyłaby szybko do swego ukochanego bożyszcza. Lisica zaraz jednak prychnęła pod nosem zirytowana, gdy usłyszała uwagę rudej. - Jest nieuleczalna kiedy jest się kompletnym ignorantem i nie ma się na ten temat zielonego pojęcia. No i być może towarzyszyłaby Ci do końca życia, jednak skończyłoby się ono około tygodnia po zachorowaniu. A tak... za kilka dni Twój pancerzyk powinien zniknąć, więc możesz odetchnąć spokojnie. Co za idiota powiedział Ci takie rzeczy? - Pokręciła głową z politowaniem. Głupota ludzka (i nie tylko) czasami nie zna granic.
Po jakimś czasie zauważyła jednak, że Prorokini zaczęła się rozluźniać. Znaczyło to pewnie, iż lek w końcu zaczął działaś, a ona mogła w końcu zostawić ją na chwilę samą. Uniosła się trochę na rękach jednocześnie ściągając z niej swoje ogony.
- Jeśli czujesz się na siłach możesz wyjść przed grotę, przy ognisku się ogrzejesz, a ja muszę wziąć się za gotowanie. Nie licz na wykwintne frykasy, dostaniesz swoje lekarstwo w nieco innej formie. Wiedziałaś, że giaczanka może wywołać łuszczycę, wyleczyć ją, a do tego odpowiednio przygotowana całkiem nieźle smakuje? - Nie spodziewała się twierdzącej odpowiedzi. Tak prawdę mówiąc wcale na nią nie czekała, tylko wyszła na powietrze i zaczęła przygotowywać wykopane wcześniej owoce. To je kroiła, to gotowała, to coś do nich dosypywała całkowicie skupiona na swoim zadaniu. Zerknęła jeszcze tylko przez ramię, czy rudowłosa faktycznie wyszła na świeże powietrze czy dalej leżała.
- Nie robię tego, żebyś mi się odwdzięczała. Uznaj to za chwilowy kaprys. Jesteś sposobem na zabicie nudy, więc nie myśl sobie za wiele. - I po cholerę to mówiła?! Jeszcze niedawno rozmyślała nad tym jak bardzo jest samotna, a teraz zniechęca do siebie potencjalnego sojusznika. Jednak... o ile cierpienie fizyczne sprawiało jej nie lada przyjemność, tak bardzo się bała bólu emocjonalnego. Może nie było tego po niej widać, jednak była wrażliwa jak każda inna kobieta. Podświadomie wolała odtrącić od siebie innych, nim Ci zdążą zadać ją zdradzić.
Okazało się jednak, iż kobieta dołączyła do niej przy ognisku, a żeby tego jeszcze było mało złączyła ich usta. Nie, żeby przeszkadzało to lisełce. Ba! Nawet odwzajemniła i pogłębiła nieco pocałunek, by po chwili odsunąć się i skwitować podziękowania uśmiechem.
Soro. Hanari Soro. Możesz mówić do mnie jak Ci się podoba, to i tak bez różnicy. - Bo przecież niedługo wyzdrowieje i ją zostawi. Każdy ją zostawiał, po czym zapominał. A ona? Dalej będzie się włóczyć mając naiwną nadzieję na znalezienie miejsca, do którego mogłaby należeć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.01.15 18:10  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Też byś chciała takie uszy i ogony, co?
Wdech. Uśmiech. Wydech. Uniosła brwi pytająco, czując, jak kobieta przysuwa swoją twarz do jej. Na chwilę przestała oddychać, bardzo krótką, ale pamiętliwą chwilę. Gdy jest się, jak to niektórzy określają, kurewką Kościoła, z czasem każde zbliżenie zaczyna oznaczać tylko jedno i wcale nie jest to tak przyjemne jak by się wydawało. Nie dla wszystkich. Nie dla tych, którzy mimo wszystko robią to częściowo z przymusu. Nadal pamiętała te wszystkie momenty gdy jeszcze nie potrafiła odmówić i tylko kładła się, zaciskając z całej siły oczy. Pamiętała także noce przeznaczone dla tych, których chciała zatrzymać tylko dla siebie. Kusiła, nęciła, starała się im zapewnić najbardziej niezapomniane momenty ich marnych żyć. Czy zostawali na dłużej? Czasami, ale zawsze coś stawało na ich drodze i odchodzili, zapominając. Wcale się aż tak bardzo nie różniła od Soro, ale skąd mogły o tym wiedzieć?
Musiała się wybudzić ze snu roztaczanego nad nią przez chorobę, a słowa lisełka bardzo dobrze na nią działały. Kiwała głową, dając znać że słucha i rozumie.
Dlaczego tutaj.
- Wracałam do domu. Mamy tam medyków, którzy by mi pomogli, tak sądzę. Ale chyba się trochę... przeliczyłam.
Zdrowa, we własnym wygodnym stroju, docierała na granicę Edenu w dwa dni. Teraz najwyraźniej czas jej podróży wyraźnie się wydłużył. Nie była pewna czy wina leżała po stronie sukni czy też łusek, które z każdą chwilą coraz bardziej ją spowalniały. A może... może to dlatego, że nie znała drogi powrotnej z anielskiego miasta. Niestety, Archanioł zdecydował się zasłonić jej oczy, przez co przez wiele godzin błądziła, szukając skrzącej się ścieżki, którą szła w tamtą stronę. Dopiero uprzejmość pary aniołów nakierowała ją na odpowiednią drogę. Ale ile się namęczyła, ile dumy musiała przełknąć, by poprosić ich o pomoc.
A później stała przed nią już tylko samotna wędrówka podczas której miała wiele do przemyślenia. Od całego zajścia ze Starym Prorokiem, po chorobę, która nagle zawładnęła jej ciałem. Walczyła także ze wścieklizną jelit, które nie ułatwiały wędrówki. Nic dziwnego, że dopiero czwartego dnia dotarłaby do świątyni w górach Shi.
- Anioł. Miał jakąś starą książkę, nie wiem, chyba zgubiłam ją po drodze. Ale nazywał to łuszczycą. Ty chyba użyłaś innej nazwy. Chyba.
Odpowiedzi kosztowały ją coraz mniej wysiłku, dlatego też spróbowała wstać, idąc w ślady Soro. Udało się, choć przez chwilę musiała posiedzieć, bo niesamowicie kręciło się jej w głowie. Była słaba, ale czego innego można było się spodziewać po trzech dniach bez jedzenia? Uśmiechnęła się do swojej bezradności, nadal słuchając słów kobiety. Mówiła dużo, ale może to i dobrze? Ostatnimi czasy słowa jedynie raniły, a te były miłe i kojące. Podparła się ściany i wstała, zapobiegawczo uchylając się przed atakiem zdradzieckiego, niskiego sklepienia. Brawo, Tai, zaczynasz jasno myśleć.
Stawianie kroków było dość skomplikowane, ale i z tym sobie poradziła, by już po chwili paść obok ogniska. Wyciągnęła ku niemu zziębnięte ręce, nogi zaś splotła po turecku. Teraz przynajmniej nie wyglądała jak nowo narodzony źrebak stawiający swoje pierwsze kroki. A szkoda, w końcu...
...była tylko kaprysem.
Skrzywiła się na te słowa, wbijając spojrzenie gdzieś w ziemię.
- Ach, czyli chodzisz i ratujesz przypadkowych ludzi, a potem jak ci się znudzą to odchodzisz, tak?
Jej głos brzmiał wyjątkowo smutno. Nie spojrzała na nią, wręcz przeciwnie, zaczęła dłubać palcem w piachu i pewnie trwałoby to nadal gdyby kobieta się do niej nie przysiadła. Rudowłosa nawet nie zauważyła gdy jej własna głowa spoczęła na ramieniu wymordowanej. Nadal była lekko senna, lecz z ową sennością uparcie walczyła. Dlatego musiała mówić i dlatego też się przedstawiła, pozwalając by kościelne konwenanse i jej własny instynkt ją pokierowały. Dlatego całowała, zaś odwzajemniony pocałunek trwał jeszcze przez chwilę, krzesząc na twarzy prorokini nieśmiały uśmiech, a nawet rumieniec. Podobno umiejętność całowania wysysało się z mlekiem matki, ale potrzebowała ona także wprawy. Lisica zdecydowanie ją miała, a i Taihen jej nie brakowało. Pewnie dlatego pocałunek był aż tak przyjemny.
- Jeszcze raz ci dziękuję, Soro. Byłoby mi bardzo miło gdybyś zechciała mi towarzyszyć do Kościoła, może przynajmniej w ten sposób się odwdzięczę. W darach,  rozmowie, dachu nad głową, a może - jej wzrok zjechał niżej, podziwiając piękne ciało kobiety - może cieleśnie, gdybyś miała ochotę.
I kto tu był bardziej rzeczowy? Znów oparła się swoim drobnym ciałkiem o ramię wymordowanej i opuściła powieki, pozwalając by ogień na nich tańczył, rzucając zabawne cienie.
- Jesteś dobrą osobą. Nie powinnaś odchodzić.
A jeśli odmówi? Do tej pory, jako kapłanka, Taihen nigdy nie musiała nikogo nawracać czy werbować. Ona po prostu przyjmowała nowych wiernych z otwartymi, ahem, ramionami. Wszystkim zajmował się Prorok i Starszyzna. A teraz... Sama nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie wiedziała jak kogoś zachęcić. Może była zbyt bezpośrednia by nakłonić bliźniego do swojej woli? Nieśmiało, kątem oka, zerknęła na twarz kobiety, zastanawiając się jakie emocje na niej zastanie, jakie myśli będą na niej wymalowane.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.02.15 18:40  •  Ciche pustkowie - Page 3 Empty Re: Ciche pustkowie
Mężczyźni przeważnie właśnie tacy byli. Z resztą... nie tylko oni. Na pierwszym miejscu zawsze stawiali własne przyjemności oraz zaspokojenie potrzeb. Dla kogo w tych czasach liczyła się druga osoba? Soro nauczyła się już martwić jedynie o siebie, a wszystko co robiła poza tym wynikało jedynie z jej dobrej woli tudzież właśnie z nudów. Z resztą... czy kościół Ao nie był podobny? Z tego co słyszała zrzeszał najgorsze kanalie wciskając im kit, że skoro Bóg wypiął się na wszystkich dupą, to nowy wszechmocny byt w swej łasce pozwoli im się czcić. W sumie... jej to za bardzo nie przeszkadzało i kto wie, czy wśród tej hołoty nie znalazłaby tego, czego szukała? Miejsca, w którym była potrzebna?
Dosyć jednak tych rozmyślań. Miała na to naprawdę wystarczająco czasu, a teraz najważniejsze było postawienie rudowłosej na nogi. Słysząc jej odpowiedź jedynie westchnęła i pokręciła głową.
- Znasz takie powiedzenie... mierzyć siły na zamiary? - Ona najwyraźniej tego nie potrafiła. - Poza tym kto mieszka w tych górach? - Tu już jednak zmarszczyła brwi. Pobliskie tereny wcale nie były bezpieczne. No chyba, że kobieta skrywała jakiś mały sekret...?
Z drugiej strony nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Anioł?! Czy ta istota, skrajnie wyczerpana chorobą była się spotkać z tymi opierzonymi imbecylami, którzy nic nie potrafili zrobić tak, jak należało? Prychnęła cicho pod nosem. Nic dziwnego, że znalazła Taihen na wpół żywą pośród pustkowia. Jeśli jakiś latający drób wmówił jej, że łuszczyca nie stanowi dla niej zagrożenia to naprawdę miała wielkie szczęście, że trafiła w łapska lisicy. Tylko i wyłącznie dlatego jeszcze żyje.
- Nazwałam to tak, jak usłyszałaś. Cholerne anioły... Dużo mówią, ale nic nie robią, a do tego podają innym fałszywe informacje. Po siedmiu dniach od zachorowania umiera się. Łuski pokryłyby całe Twoje ciało, a Ty jedynie leżałabyś w miejscu, w którym upadłaś wijąc się w męczarniach. Po moim lekarstwie wyzdrowiejesz za jakieś trzy czy cztery dni. - Jakby nie patrzeć Prorokini miała u niej naprawdę wielki dług i to nie tylko wdzięczności.
Tak jak przypuszczała antidotum faktycznie przynosiło efekty. Skoro kobieta dała radę sama przejść ten kawałek nadal mając na swoim ciele zdradzieckie łuski oznaczało to, że na pewno jeszcze tak szybko nie uwolni się od doczesnego życia na tym padole łez. Lisica obserwowała ją kątem oka pilnując jednocześnie, ażeby ich późny obiad nie skończył spalony.
Kiedy usłyszała komentarz rudej nie mogła jednak nie zareagować. Spojrzała na nią i uniosła brew ku górze. Czyżby uraziła ją ta wypowiedź? Jeśli tak, to Taihen była naprawdę naiwną istotką.
- W tych czasach lepiej się nie przywiązywać do nikogo. Więzi z innymi są słabością, która potem może zostać wykorzystana przeciwko Tobie. Pomogłam Ci, ponieważ tego chciałam, więc raczej nie powinnaś mieć powodów do narzekań. Owszem, kiedy będę miała pewność, że dasz sobie radę sama to wtedy odejdę. Ale nim to się stanie... Proszę. Z tych owoców zrobiłam Twoje antidotum. Odpowiednio przygotowane są całkiem pożywne, ale musisz uważać, ponieważ jeśli podaje Ci je ktoś, kto nie wie jak je przyrządzić... cóż, wywołanie łuszczycy to tylko jedno z licznych problemów, których możesz się przez to nabawić. To tak w ramach lekcji. Kto by się spodziewał, że Wymordowana może okazać się bardziej pożyteczna od aniołów, co? - Uśmiechnęła się pokrętnie. W żadnym razie oskarżenie o jej bezduszność nie wpłynęło na humor lisicy. Już taka była, że nie potrafiła zaufać bardziej nikomu, kogo dopiero co poznała. Na chwilę obecną nie zamierzała wiązać swojej przyszłości z rudą. Chociaż... może gdyby wiedziała kim jest i jaką funkcję spełnia w kościele Ao... może wtedy odnosiłaby się wobec niej inaczej? Z drugiej strony dzięki temu Tai mogła poznać prawdziwą stronę Opętanej.
Spodziewała się, że Prorokini przyjmie od niej swoją porcję giaczynki, lecz pocałunek kobiety całkowicie zaskoczył lisiczkę. No, może przynajmniej w tej chwili. Ona tu ją umoralniała, a Taihen postanowiła złączyć ich wargi? Nie, żeby jej to przeszkadzało! Uśmiechnęła się kącikami ust odwzajemniając gest kobiety, a nawet niego pogłębiła pocałunek. Przejechała koniuszkiem języka po jej wargach wyczuwając na nich jeszcze smak lekarstwa, lecz w końcu się od niej odsunęła.
- Mówiłam już, nie musisz mi dziękować. Zrobiłam to tylko z kap... - Przerwała w połowie i spojrzała jeszcze raz na kobietę, tym razem bardziej uważnie. - Chwileczkę, do Kościoła? Jesteś jedną z wyznawców tego całego... aoizmu, czy jak to się tam nazywa? - Czu Tai mówiła o tym wcześniej? Jeśli tak, to umknęło to jakimś cudem Wymordowanej. Nie spodziewała się, że w jej łapki trafi taka istotka. Z drugiej strony jej wcześniejsze słowa nabierały sensu. Z tego, co się orientowała, to kościół Ao miał swoje lokum właśnie gdzieś w tych górach, a skoro ruda miała tam swój dom... Wszystko nagle zaczęło układać się w spójną całość. Lisica westchnęła cicho i pogłaskała po włosach pasma w kolorze przypominającym płomienie ognia, które sama wznieciła.
- Nie powinnaś oceniać tak łatwo innych. Skąd wiesz, czy nie chcę Cię uzależnić od siebie dodając do lekarstwa narkotycznych ziółek? A może nagle zmienię zdanie i poderżnę Ci gardło, kiedy będziesz sobie smacznie spała? Nie powinnaś tak ufać innym, szczególnie nieznajomym. A co do kościoła... pomogę Ci tam dotrzeć, ale nie obiecuję, że zostanę. - Niech na razie myśli, że robi to dla niej. Przecież wcale nie musi wiedzieć, że ogoniasta szukała wcześniej sposobu na odnalezienie przedstawicieli nowej wiary. Pogrążając się w swoich przemyśleniach chwyciła swoją porcję na kawałku kory, podmuchała nie chcąc się oparzyć i zaczęła jeść. Jeśli mają dostać się do swojego celu, to obydwie powinny odzyskać siły.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 14 Previous  1, 2, 3, 4 ... 8 ... 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach