Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 12.11.19 21:34  •  (s) Pustkowie Empty (s) Pustkowie
PUSTKOWIE



Podobnie jak w lasach poddanych władzy człowieka śmierć uderza tu bez przerwy, lecz nikt nie podnosi szczątków, które ona po sobie pozostawia, każdego dnia dodając nowe. Padając, gromadzą się jedne na drugich; czas nie jest w stanie nadążyć z zamienianiem ich w proch i przygotowywaniem miejsca na nowe. (...) Wśród tych najróżniejszych szczątków trwa bezustannie wysiłek odradzania. (...) Życie i śmierć są tu jakby współobecne i wydaje się, że chcą połączyć i wymieszać swe działanie.
Alexis de Tocqueville – Piętnaście dni w pustkowiu

Jest coś przerażającego w leniwie przesuwającym się przez wiatr piasku. W drobinkach, które dziesiątkami tygodni, setkami miesięcy... które całymi latami starają się pogrzebać pod sobą kamienne fontanny, niedziałające bilbordy, ogromne budynki – i za każdym razem, nieważne ile czasu na to poświecą, dokonują tego. Straszniejsze jest jednak to, że nikogo nie dziwią akty pogrzebania żywcem; miejscowi ze znużeniem mijają do połowy zakryte przez kurz i ziemię konstrukcje; nawet kątem oka nie zerkną na obdarty wpierw z ubrań, a potem ze skóry i mięśni szkielet. Na Desperacji umiera coś więcej niż kultura i ludzie. Zdycha wrażliwość.

RZUT KOŚCIĄ K6
Gracz*, raz na pół roku, może rzucić kostką na walkę z dowolną bestią z poziomu średniego (bestiariusz) pojawiającą się na Desperacji. Końcowy efekt potyczki jest uzależniony od wyniku rzutu kostką k6, należy go opisać w min. 5 postach.
* Można rzucać każdym kontem oddzielnie.

Wyniki
1 – sukces, udaje ci się pokonać bestię i zabić ją bądź puścić wolno (wedle uznania); otrzymujesz +50 PF;
2-5 – porażka, nie udaje ci się napotkać bestii;
6 – skrajna porażka; bestia okazuje się silniejsza, ostatecznie jej jednak umykasz; otrzymujesz obrażenia wystarczająco ciężkie, aby w następnej fabule koniecznie rozegrać wątek z medykiem/postacią umożliwiającą opatrzenie ran. W przeciwnym wypadku MG ma możliwość nałożenia dodatkowych komplikacji wynikających z obrażeń.

» link do poprzedniej wersji tematu «


                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.01.20 21:44  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
    Uparcie szła przed siebie — i choć kroki stawiała coraz rzadsze, wolniejsze to widać było, że z całych sił starała się pokonywać kolejne metry coraz szybciej. Jakby ktoś ją gonił albo jakby ona starała się kogoś złapać. Gdyby ktoś spojrzał na nią z boku, z pewnością dostrzegłby w jej zachowaniu coś, co wskazywałoby na to, że to ona przoduje, że to ją chcą dopaść. Stale odwracała się za siebie — była w tym bardzo chaotyczna, prawie potykała się o własne stopy, które niejednokrotnie zahaczały o częściowo wystające z piachu gruzy, szkielety lub skały. Nie zastanawiała się nad tym jak wiele istnień zakończyło swój żywot w tym niewdzięcznym miejscu — najważniejsze było to, że ona sama miała przeżyć.
    Prawdopodobnie zgubiła swój ogon już jakiś czas temu, ale dziwne przeświadczenie, że niebezpieczeństwo i tak może być w pobliżu niejako nakazywało jej iść dalej — póki mięśnie nóg i płuca nie odmawiały jej posłuszeństwa. Dlatego wciąż poruszała się przed siebie, dalej często zerkając za siebie. Momentami zapominała o wszystkim, co tak bardzo utrudniało jej podróż. Ignorowała suchość w gardle, choć tą coraz trudniej było jej znosić. Starała się nie zwracać uwagi na drobiny piasku lecące w jej stronę — oczy i nos zakrywała dłonią. Co jakiś czas otrzepywała wolną ręką zakurzone ubrania i choć doskonale wiedziała, że nie na wiele się to zda, to i tak to robiła, chcąc koncentrować myśli na czymś przyziemnym, na czymś co w jakimś stopniu ją uspokajało, odrywało myśli od problemów cisnących na nią zewsząd. Ale to nie pomagało, w końcu cały czas uciekała, nawet jeśli już nie było od kogo uciekać.
    Po kilku minutach wędrówki zaliczyła pierwszy, poważniejszy upadek — pech chciał, że upadła akurat na jakieś wystające graty, rozwalając sobie kolano i odrapując dłonie. Prawdopodobnie przekleństwo z jej spierzchniętych ust nie padłoby w ogóle, gdyby nie to, że ziarenka piasku od razu zaatakowały jej odsłonięte rany, więc dyskomfort był jeszcze większy. I cholernie ją szczypało. Początkowo zupełnie nie zauważyła majaczącego w oddali złomowiska. Jej nogi już w tamtym momencie nie chciały z nią współpracować. Jakby tego było mało — wydawało jej się, że coś usłyszała. Coś, co wcale nie było podmuchem wiatru. Szybko rozejrzała się dookoła, ale niestety nie dostrzegła nic, co mogłoby skupić jej uwagę. Była bardzo zmęczona, ale wydawało jej się, że wciąż myśli w miarę... trzeźwo.
    Nie miała gdzie uciekać, dlatego od razu padła na ziemię, żeby schować się przed potencjalnym zagrożeniem, które jej zdaniem czaiło się gdzieś w pobliżu. Działa szybko — pospiesznie wyjęła zza paska nóż, którym zraniła się w przedramię. Ranę zakryła materiałem ubrań, uprzednio rozsmarowując krew po swoim policzku i czole. Czerwień częściowo przysypała piachem. Zrzuciła z pleców kuszę, odrzucając ją na bok, a sama rozwaliła się na ziemi, niedaleko jakichś gratów. Wykręciła trochę nogę, przymknęła oczy i otworzyła dłoń. W drugiej, schowanej w płaszczu dzierżyła ostrze. Doskonale wiedziała, że to ten moment. Wzięła głęboki wdech i... zasnęła. Klatka piersiowa przestała się unosić, a temperatura ciała spadła. Zupełnie jakby zanurzyła się w chłodnych wodach oceanu.

✗ S Y M U L A C J A _ Ś M I E R C I [1/3]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.20 18:31  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
Powietrze gęste od smrodu, zgnilizny i strużyny. Powietrze przepełnione chłodem nadchodzącej nocy; ostatnimi poduchami ciepła niosącymi ze sobą woń duszącego chmielu, tytoniu i żywicy. Głosy — niskie i rzeżące, wyrywały się ze spectrum martwoty, której częścią stała się namiastka czerwonej pustyni – niewielki skwer odcięty od wysokich, zakręconych, wykrzywionych w cierpieniu drzew, zimnych, zbrukanych szarych kamiennych ścian budynków, o których na marne było marzyć. Niebo pochłonięte gradientem czerwieni i granatu z wolna pozbywało się chmur ze swojego sklepienia. Na płachcie tej gładkiej powierzchni w przeciągu kilku chwil nie pozostało nic. Żadnego śladu po niechybnie kończącym się dniu. Jakaś iskra mignęła wysoko jaskrawym światłem i zgasła. Z pewnością nigdy nikt nie doszuka się jej intencji.
  Głosy, które już wcześniej bębniły o wyschniętą ziemię pogłębiły się. Teraz wydawały odbijać się o każdy najmniejszy kamyk; o każdą najmniejszą szparę w suchym jak pieprz podłożu. Unosiły się i opadały salwą śmiechu, jak gdyby niesprzyjające warunki wcale nie istniały. Zniekształcone tonacje zapadały się w uszach Jillian i zacierały jak obraz po wczorajszym snie. Już niebawem nie była w stanie dosłyszeć żadnych.
  Wszystko umilkło.
  Czy było to tylko jej wyobrażenie? Majaki przeklętego miejsca? Magia ma w zwyczaju czekać w ukryciu niczym grabie leżące w trawie. Czy właśnie spoczęła obok nich?
  Otoczenie przeciął świegot o mechanicznym, metalowym brzmieniu. W głowie niebieskogłowej mogły dudnić — jak pod głęboką wodą — dźwięki nienaoliwionych części, małych śrub, turbin, które w cieniu zachodzącego słońca, dla ludzkiego oka tworzyły kształt niewielkiego stworzenia. Ptaka wyglądającego niczym koliber o bezbarwnych skrzydłach. Mechaniczne ptaszysko zatrzymało się kilka centymetrów za jej ciałem, wyłożonym jak długie wpośród kurzu. Obróciło ostry dziób w kierunku niezidentyfikowanej przez niego sylwetki, a w małych paciorkowatych oczach panel skanujący mignął błękitnym, żywym kolorem. Nie zrobiło jednak nic więcej. Wpatrywało się we wiotkie, jasne ciało jakby było jego właścicielem. Dopiero po kilku dłuższych chwilach skan został przerwany — oczy mechanizmu wróciły do poprzedniej smolistej martwoty. Ptactwo uniosło łeb i zaskrzeczało. Przypominało to ptasi skrzek, rzecz jasna. Był niemal idealny — gdyby tylko nie zwichrowane drgające drobinki metalu tkwiące w jego gardzieli.
  Ciężkie obuwie zgniotło wysuszoną, zżółknięta czaszkę, a ta w efekcie strzeliła kurzem, całkowicie chowając swoje szczątki pod przybyłym.
  To w niego ptaszysko tak uparcie się wpatrywało.
  Nie był to człowiek, nie o ludzkiej twarzy. Krwista poświata zachodzącego słońca, która tworzyła się za jasnowłosym, przypominała diabelską aureolę przypisywaną tylko diabłom. Usta i nos osłonięte czarno-białą chustą, oczy blade, zakryte szarymi, brudnymi włosami sklejonymi w nierówne stronki. Gdyby nie zawiewający co chwila wiatr z pewnością i z tej odległości (odległości martwej sylwetki) można byłoby dojrzeć zniekształconą bliznami, ohydną skórę twarzy.
  Mężczyzna podszedł i położył but na jej biodrze. Był ciężki i brudny od ziemi. I kiedy używając dostatecznie dużo siły przekopał jej ciało do siebie, tak aby plecy przywarły do ziemi zdążył tylko przekrzywić zaintrygowany głowę. Jej twarz musiała coś mu przypomnieć. Blada, o lekko uchylonych suchych ustach, oblana teraz rozmazaną czerwienią. Przez zmianę pozycji fioletowo-niebieskie włosy denatki wylały się  na piasku jak kwiaty, których już dawno nie widział. Nawet teraz stojąc nad nią czuł słodki zapach kobiecego ciała.
  Nie miał już złudzeń.
  Mechaniczny ptasi dron pozostał na swoim miejscu — bezpiecznie kilka centymetrów od ciała. Nine tylko zapobiegawczo obrzucił wzorkiem leżącą niedaleko kuszę oraz strzępki gratów, które najpewniej nie należały do niej. A później kucnął nad kobietą z twarzą pozbawioną uczuć.
  Zawiał wiatr, a w powietrzu znów zawitał aromat alkoholu, który spożył jeszcze kilkanaście minut temu.
  Blade tęczówki — z nich nic nie dało się w wyczytać:  zimne i odległe, zakopane ranami gromadzonymi przez lata — błądziły teraz po jej odkrytej smukłej szyi, zmierzając w dół prosto na dłonie. Jedna obrzucona w bok, a druga pomimo upadku uparcie wepchnięta pod płaszcz. Zmarszczył brwi. Pochylił się wolno, nie lękając o zasadzkę. Błysk jaki dojrzał pod prochowcem zaślepił jego zamiary. Lekko odsłonięty palec serdeczny ukazujący prawdziwe srebro.
  Ile mogła tu leżeć? Obstawił, że niewiele. Wysokie temperatury w tym rejonie przyspieszyłyby rozkład, a wiatr niósłby słodkawą, zgniłą woń przez kilometry. On jednak nic nie czuł. Mogła więc nadal żyć?
  Mogła.
  Wyciągnął jedyną sprawną kończynę, aby pochwycić ją za nadgarstek. Pod grubą warstwą zniszczonej skory palców nie wyczuł pulsu. Mógł spóźnić się o kilka minut. Tyle z pewnością dałyby mu pobliskie bestie na lubieżne pozbycie się świeżego mięsa.
  Nie czuł jednak do siebie żalu.
  Palce przesunęły się w górę zahaczając o świeżo poranioną skórę. Prosto w kierunku świecidełka, którym najpewniej chciał nieubłaganie się zaopiekować.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.01.20 18:00  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
    Jak pod wodą.
    W ciągu kilkunastu kolejnych sekund utwierdziła się w przekonaniu, że głosy, które słyszała wcześniej były prawdziwe. Słyszała je — zniekształcone, wyjątkowo obce i tajemnicze, bo nie potrafiła ich rozpoznać, nazwać. A to przepełniało ją dodatkowym lękiem — strachem, z którym przywykła walczyć. Bo nawet jeśli wewnętrznie ogarniał ją chłód i jakiś rodzaj niemocy, to zawsze udawało jej się stawiać czoła napotykanym kłopotom. Tym razem też miała to zrobić — wyjść nieznanemu na spotkanie i pokazać, że nie jest słaba. Wystarczyło tylko wybrać odpowiedni moment — starannie wyszukaną chwilę, która wywracała wszystko do góry nogami.
    Jej ciało nawet nie drgnęło — Jillian wspaniale odnajdowała się w swojej roli.
    Jedną nogą w grobie, drugą na ziemi.
    Zaśmiałaby się, gdyby tylko mogła przyjrzeć się samej sobie z boku. I roześmiałaby się jeszcze bardziej w momencie, w którym dostrzegłaby, że w kierunku jej niestarannie przygotowanej zasadzki ktoś się zbliża. Ktoś zupełnie nieświadomy popełniania jednego z największych błędów swojego życia. Łatwo się potknąć, ale trudniej jest wstać.
    Usłyszała nieznajomego głośniej w momencie, w którym poczuła na sobie podeszwę jego buta. Nie zdradziła się — w podobnej sytuacji była już setki razy, doskonale wiedziała jak ma się zachowywać. Wiedziała też, że wyczekanie tego jedynego, niepowtarzalnego momentu jest kluczowe. Nie była silna, ale nadrabiała ogromnymi pokładami przebiegłości. Miała niebywałe szczęście, że podczas swojej kłamliwej symulacji śmierci była w stanie myśleć i reagować na otaczające ją bodźce. Zwykle kilka minut wystarczało jej na zdobycie odpowiednich informacji, które pozwalały jej przejść do działania.
    Bezwładne ciało poruszyło się jak lalka porzucona przez znudzonego marionetkarza. Jillian nie rozpoznała w mężczyźnie (bo tak, wiedziała, że ma do czynienia z osobnikiem płci męskiej) niegdyś napotkanego Nine'a. Jego charakterystyczny głos i akcent były dla niej zbyt mocno zniekształcone. Nie zdołała mu się lepiej przyjrzeć — postanowiła nie unosić powieki choćby o centymetr. Nie chciała się zdradzić, bo to oznaczałoby jej porażkę. Tylko pajęczyca jest bezpieczna w swojej sieci.
    Nie potrzebowała zmysłu wzroku, by wiedzieć, że nieznajomy nachylił się nad nią — desperaci zawsze w ten sposób upewniali się czy na pewno jest sztywna. To był moment, który zdecydowanie mogła wykorzystać — niespodziewany sierpowy wycelowany prosto w szczękę zrobiłby wrażenie nawet na największym twardzielu. Mimo wszystko nie wcieliła w życie swojego naprędce wymyślonego planu. Nie z obawy — była ciekawa co przyniesie jej te kilka następnych minut. Jeszcze miała czas, choć sekundy mijały nieubłaganie.
    Długo nie musiała czekać na dalszy rozwój sytuacji — szybko dostała dokładnie to, czego chciała. Chwytając ją za nadgarstek dał jej większe pole do popisu, otworzył drzwi na więcej możliwości, które ona miała zamiar wykorzystać. Musiał być skupiony na błyszczącym pierścieniu, bo dziewczyna w międzyczasie zdążyła zaczerpnąć powietrza nosem i wbić paznokcie we własną dłoń, co pozwoliło jej przerwać całą iluzję, wyrwać się ze swojej symulacji. Natychmiastowo otworzyła oczy — czaiło się w nich coś, co niełatwo było opisać słowami. Wszystko działo się szybko, zdecydowanie za szybko. Najpierw gwałtownie cofnęła rękę, by chociaż częściowo wyswobodzić się z uścisku napastnika. Wspomogła się drugą dłonią, którą zakleszczyła się na przedramieniu mężczyzny. To był moment, w którym starała mu się wyślizgnąć. Wstając odruchowo wystawiła przed siebie kolano, które miała zamiar skonfrontować z jego twarzą. Działała naprawdę szybko, nie miała nawet czasu by uważniej mu się przyjrzeć i rozpoznać w nim mężczyznę, z którym spędziła trochę czasu podczas jednej z ucieczek od członków Yudokuny. Nie rozpoznawała go albo nie chciała go rozpoznawać.

✗ S Y M U L A C J A _ Ś M I E R C I [2/3] (p r z e r w a n a)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.20 14:15  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
Wiatr leniwie przesuwał się po piasku odsłaniając na wpół pożarte, na wpół obdarte z godność zwłoki, ukazując prawdziwą brutalność Desperacji. Nadzieja umierała w tym miejscu, chowając pod grubą kołdrą piachu wszystkich naiwnych śmiałków, którzy mieli odwagę przekroczyć te granice.
Ona doskonale zdawała dobie sprawę z warunków z jakimi miała się zmierzyć, świadomie podjęła wybór i świadomie parła naprzód stawiając coraz cięższe, i bardziej zmęczone kroki. Wdrapywała się po skalnych konstrukcjach smagana z każdej strony kurzem i pyłem, który najwidoczniej był nieodłączną częścią pustkowia. Pomimo dudnienia w uszach, słyszała wydobywający się spomiędzy spierzchniętych warg własny oddech. Głośny, ciężki i nierówny. Gnała na złamanie karku, jakby jej życie zależało od tego w jak szybkim tempie przejdzie przez ten odcinek drogi. Ślady coraz bardziej stawały się niewidoczne, a w przeciągu kilku godzin najprawdopodobniej znikną całkowicie, a ona pozostanie z poszlakami oraz strzępkami informacji jakie zdołała uzyskać na jego temat.
Stojąc na wzniesieniu, zmrużyła oczy i rozejrzała się po okolicy. Panująca pustka i odór śmierci przykleił się jej do ubrania na dobre i najpewniej najlepsze mydło nie dałoby rady domyć tego smrodu. Pot zalśnił na jej czole, a ona ubrudzonym wierzchem dłoni roztarła resztki brudu, tworząc nowe barwy wojenne.
Wyciągnęła miecz z pochwy i wbiła ostrze w ziemie, wolno niczym rak, schodząc bokiem po stromym wzniesieniu. Przedostanie na drugą stronę zajęło jej kilka godzin, nie chciała kolejnych tracić na opatrywanie złamanej nogi czy szukaniu zębów między ziarnami piasku. Zerknęła w księżyc, jedyną stałą latarnię. Świecił mocniej niż zazwyczaj. Raził w oczy, ale być może Zaneri się jedynie zdawało, gdyż za długo się w niego wpatrywała. Zamrugała powiekami, nieco oślepiona jego majestatem i spojrzała przed siebie.
Z oddali dostrzegła niewielkie ziarenko, dziwną rozmytą sylwetkę; przygarbioną, ciężko poruszająca się.
Nie wiele myślała. Zerwała się biegiem dzierżąc w dłoni mocniej miecz. Kamienie sypały się za nią jak ślubne kwiaty na kobiercu.
Wylądowała na kolanach, ostro zahaczając łokciem o żwirowaty dywan. Zapomniała o zmęczeniu,. Zapomniała o pragnieniu i głodzie. Poderwała się na równe nogi i puściła biegiem w stronę tajemniczej postaci. Zachowanie Zaneri mogło okazać się zgubne i bardzo niebezpieczne. Chwiejąca postać mogła ukrywać oblicze krwiożerczego wymordowanego, ale także zagubionego i strudzonego wędrowca. Musiała zaryzykować, aby nie zwariować.
— Hej, ty, stój!
Zawołała szorstko. Głos zadrapał jej krtań brzmiąc obco.
                                         
Zaneri
Anioł Stróż
Zaneri
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Zaneri — Zaneriell el Nireal.


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.03.20 21:01  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
Przeszłość. Rzadko kiedy serwowała mu miejsce w pierwszym rzędzie. Tej nocy postanowiła nie darować tej przyjemności.
  Wycieczka bez powrotu.
  Na niebie rozlewał się złowieszczy mrok, ziemia pogrążała się w grafitowym cieniu króla nocy. Wystające zżółknięte kości skrzypiały pod naporem wiatru jak stare drzwi, drobinki piasku zawiewały w oczy; uderzały w twarz.
  Niektóre sprawy dzieją się zbyt szybko. Pojawiają się niczym kula wystrzelona zza krzaków między oczy. Czy da się jej przyjrzeć w ostatnich sekundach tuż przed rozwaleniem czaszki? Oczywiście. Niechybny pocisk czasem nawet przypomina oczy, przestraszone, pełne rozpaczy i niepewności tęczówki okrągłe jak u dziecka w najstraszliwszym momencie bajki. Wijące się w nich przerażenie błaga o litość, lecz na próżno. To nie one są katem, lecz postać w której blade, niebieskie tęczówki spojrzały.
  Oddech przyspiesza, słuch staje się głuchy, kurtyna opada na tło, odcinając świat od zagrożenia; zachodzi czerwienią. Drętwe swędzenie w niesprawnej kończynie przypomina o śmierci, o zaciskających się mackach demona, który pozostawił swój ślad, dając życie, na które zasługiwał każdy zdegenerowany morderca. Wieczne.
  A wtedy powrócił do tamtego pokoju. Pokoju trzysta sześć. Do momentu gdy drzwi zatrzasnęły się, a za ich wrotami słychać było krzyki nawołujących do siebie osób i kroki: dudnienia, łamiące panele. Bezpieczeństwo było złudne, chwilowe. Obróciwszy się tyłem w kierunku zatrzaśniętego wejscia, doznał zaślepienia. Kobieta w jasnej, koronkowej bieliźnie. Leżała w atłasowej hotelowej pościeli i patrzała na niego przerażonymi zielonymi oczami. Usta drżały — musiała zebrać w sobie odwagę, ale nie na tyle, aby się odezwać. Lustrowała jasnowłosego uważnym wzorkiem, z czujną iskrą, która gotowa była zareagować na najdrobniejszy, niebezpieczny ruch. Obok na stoliku leżała taca z ledwo nadgryziona kromka chleba; sos klonowy wylewał się na talerz. Mężczyzna, którego pozbawił życia niespełna pięć minut temu nie był w stanie go skosztować.
  Cisza. I to dudnienie. Cisza. I dudnienie kroków bez przerwy.
  Wysforował się powoli na przód unosząc palec do ust. Kobieta sparaliżowana strachem cofnęła się tylko o pół metra powłócząc tyłem po świeżej pościeli.
  Ucieczka z hotelu bez świadków nie wchodziła w grę. Pojął to kiedy zbliżając się jej oczy nabrały szklanych łez. Pojawiła się w złym czasie w nieodpowiednim miejscu. Doskonale wiedział jak się to skończy. Ona również. Znieruchomiał i przybrał beznamiętny, kontrolowany wyraz twarzy. Wyglądał jak ktoś, kto za chwilę spokojnie i metodycznie popełni morderstwo.
  Lodowate okruchy szkła zostały zgniecione w drobny mak; bezpowrotnie przesunęły jego zniekształcone odbicie w ciemną przepaść, gubiąc znany smak śmiertelnego życia. Teraz dzierżąc w dłoni nóż poczuł jak ciepła ciecz zalewa mu nadgarstek. Mgła przeszłości odsłoniła obraz rzeczywistości. Jego potworne dzieło.
  Niebieskowłosa zamarła z ostrzem wbitym w pierś. Nie odezwała się słowem, nie błagała o litość. Wiedziała. Honor zabójcy: „My idący na śmierć…”. Była zagubioną dziewczyną, a nie zimną morderczynią. Teraz jednak była tylko zimnym trupem. Zatchnęło mu w gardle, a w ustach zebrał się gorzki posmak.
  A więc... nie powstrzymał się.
  Broń zaciśnięta w jego dłoni zdawała się być coraz cięższa. Na tyle, że wycofując uderzenie, opadła wzdłuż przykucniętego ciała. Jasnowłosa runęła na piach. Czy była w stanie go zabić? Znajomość z Nine’m nie prowadziła do niczego dobrego. Oboje wiedzieli, jak się to skończy. Bólem i cierpieniem. Prędzej czy później. Tak musiało być. Prawda wcale nie jest ślepa. To kanibal o wyjątkowo ostrym wzroku. Przypomina wiecznie głodnego owada.
  „Hej, ty, stój!”
  Nie odwrócił się od razu. Przez długą chwilę stał do niej tyłem, wciąż pochylając się nad zwłokami, których półprzymknięte powieki odsłaniały blednący blask tęczówek. Patrzały na niego z wyrzutem — obwiniająco. Niektórzy wierzą, że w momencie śmierci człowieka, w jego oczach zapisuje się ostatni widok. Twarz Urlicha pozostała jednak niezmienna. Ziemna i obojętna jak płyta nagrobkowa. Rzucił nóż i podniósł się bez słowa. Oblana szkarłatem dłoń  poprawiła chustę szczelniej ukrywając dolną połowę twarzy. Wielki dwuręczny miecz, który trzymał na swoich plecach zaczął mu niewiarygodnie ciążyć.
  Zawiał wiatr, a wraz z tym mroźnym powiewem, obrócił głowę. Ciemne kontury zbiegające ze wzniesień nie przypominały mu nikogo, kogo mógłby oczekiwać. Źrenice zwęziły się, wzrok wyostrzył. To niewielkie skupienie wzbogaciło zbliznowaciałą poparzeniem skórę wokół oczu o nowe zmarszczki. Niesprawna kończyna nie dawała mu spokoju. Czuł mrowienie, nasilające z każdą chwilą.
  Z każdym pokonywanym metrem, dziewczyna mogła dostrzegać coraz więcej szczegółów. Jasne, zabrudzone włosy, twarz spowitą ciemnem, wielką, masywną męską sylwetkę. A tuż za nią wyłaniające się z piasku bezwładne ciało.
  Nine bardzo powoli sięgnął ręką do rękojeści miecza. Wyciągnął broń zwinnie, dokładnie tak jakby nie ważyła z kilka kilo. Ostrze opadło w piach. Oczekiwało.
  Idąc po śladach, Zaneri zamierzała dotrzeć do ostatecznego objawienia. Nawet, jeśli równocześnie równałoby się to — jak się okazuje — z dotarciem do zimnego grobu.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.03.20 15:05  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
Ziemia pod jej stopami chrzęściła umarłe piosenki zapomnianych trupów. Wiatr smagał zaczerwione od wysiłku policzka, tarmosił włosy. Kilka ziaren piasku przedarło się przez rozchylone wargi, przypominając dźwięk pękających kości pod naporem ostrych zębów. Zwilżyła usta. Zaschło jej w gardle, a głos wiązł gdzieś w przełyku. Przez chwilę nie potrafiła wypowiedzieć żadnego słowa bez piekącego podrażnienia. 
Zbliżała się.
Pewne kroki stawiała coraz mniej pewniej, zwalniając. Nosem wciągnęła suche powietrze, ustami wypuszczając wszystkie obawy. Masywna sylwetka poruszyła się, odsłaniając zwłoki. Miecz ciężko zanurzył się w morzu piasku, a wówczas ona poczuła na karku cień niepokoju. 
Czerwona, alarmująca lampka zaświeciła się z tyłu głowy, ale nie mogła się wycofać. 
Twarz mężczyzny nabierała wyraźnego konturu. Dostrzegła ubrudzone włosy i chustę zasłaniającą twarz mordercy. Piekielnego desperackiego podróżnika, łowce dusz. 
Zaneri zatrzymała się kilkanaście metrów przed nim. Z twarzą ściągniętą spokojem z dozą nieufności lustrowała nieznajomą postać.
W powietrzu unosił się zapach śmierci i nie powiedzianych, głuchych słów. Cisza przeciskała się przez mózg uparcie świszcząc.
Pyk. Pyk.
Dwa jadeitowe kamienie mocno osadzone w jej czaszce rozbłysnęły nagle, niespodziewanie. Błysk ten nie dało się w pierwszej chwili przyrównać do żadnego innego.
Opuszczone kąciki ust uniosły się nieznacznie. Nawiązali stały kontakt wzrokowy. 
Ciszę przerwał jej głos, trochę dla niej samej zbyt obcy.
— Ja, jako dżentelmen opuszczę miecz na ziemię, a potem chętnie nadstawie policzek, aby pani Zaneri mi w niego przywaliła za bycie nędznym fałszywcem.
Zakomunikowała otwarcie udawanym, niskim i trochę przekoloryzowanym męskim głosem. Prawdę mówiąc, nie była pewna czy dokładnie podobnym barytonem posługiwał się Nine. Ich pierwsze spotkanie nie należało do zbyt długich i wzbogaconych w rozmaite anegdotki, aby mogła na dobre zapamiętać barwę głosu. 
Poczekała chwilę nim Nine wykonał jej polecenie, odrzucając własną wolną wolę na jej klątwy sugestii. 
Ze spokojem obserwowała ludzką marionetkę w rękach anielskiego wysłannika, wiedząc że wykorzystywanie własnej siły do dawna pstryczka w nos zadufanym palantom nie było najlepszą drogą. 
Zacisnęła dłoń w pięść i nie czekając na słowa wyjaśnienia ze strony mordercy, przyłożyła mu mocnego prawego sierpowego w twarz przyozdabiając ją w czerwony ślad na kawałku policzka i tuż pod okiem. 
— Nie mam Ci za złe za paskudne, obłudne, obrzydliwe, fałszywe kłamstwa. W  końcu się po ostatnim zakolegowaliśmy, prawda?
Wycedziła cierpko, mijając go i spoglądając z góry na martwe ciało, z którego niedawno uleciała dusza. Zaneri przeżegnała się mając nadzieję, że dusza tej dziewczyny trafiła do lepszego miejsca niż to, w którym przyszło jej umrzeć. 
— Czym zasłużyła na śmierć?
Założyła ręce z tyłu i zerknęła na mężczyznę z boku. Nie próbowała naiwnie się oszukiwać. Oczy anielicy nie myliły się kiedy zbliżając się, stała się świadkiem desperackiego morderstwa. 
Podniosła miecz Nine z piachu, opuszkami wycierając zabrudzoną stal i przeglądając się w ostrzu zamyśliła się jak wiele osób zginęło od perfekcyjnego cięcia. 
Podała mu miecz. 



Zmuszenie do uległości: 1 || 3.
                                         
Zaneri
Anioł Stróż
Zaneri
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Zaneri — Zaneriell el Nireal.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.20 19:12  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
Sylwetka stawała się coraz wyraźniejsza. Nie przypominała już ciemnej, niekompletnej masy — chmury smogu, której towarzyszyły błyszczące iskry piasku unoszące się od podłoża. Nie była już  postacią bez twarzy; bezimienną, kolejną „przypadkową”. Jej rozpięty płaszcz, który smagał wiatr odsłaniał szczupłe uda i wąską talię, kiedy ta postanowiła się zatrzymać.
  Kobieta znikąd.
  Nine przekrzywił powoli łeb — jak drapieżny, duży kot, który przed posiłkiem oszacowuje, w którą stronę ciała powinien wgryźć się najpierw. Mięśnie napięły się; coś gruchnęło w kościach kiedy rozprostował barki. Wielki dwuręczny miecz w jego dłoni był jak bryła lodu. Mroził skórę i kości.
  „Ja, jako dżentelmen opuszczę miecz na ziemię, a potem chętnie nadstawie policzek, aby pani Zaneri mi w niego przywaliła za bycie nędznym fałszywcem.”
  Ciemna chusta okrywająca jego nos i usta umiejętnie stłumiła parsknięcie, które wyrwało się spod spękanych, zbliznowaciałych warg, strawionych ogniem bólu już setki lat temu. Dziewczyna nie zdołała ujrzeć jak owe paskudne wargi odsłaniają szereg zębów. Jak lewy kącik ust unosi się zakłamanie i perfidnie w górę. Kiedy ta zniekształcona tonacją komenda doleciała do jego uszu, nie zrobił nic. Czas wydłużał się, a piasek przesypywał się agresywnie pod wpływem wiatru pod ich stopami. Drobinki uderzały o płaszcz Nine’a; zasypywały wysoko zawiązane bojowe buty. Cisza jaka ich uderzyła wydawała się wyć w przestworzach.  Bezpieczna odległość jaką na początku przyjęła anielica przestała być wystarczająca. Te ciche chwile wydawały się zbliżać ich ku sobie — popychać. Tak jakby smoliste macki losu pragnęły ujrzeć ich razem w jednej zamkniętej klatce.
  Palce, które kurczowo zaciskały rękojeść potężnej broni przesuwały się po jej nierównej powierzchni. Wydawało się, że mężczyzna za chwilę pochwyci oręż sprawniej i wyprowadzi uderzenie, jednak stało się coś niespodziewanego. Rzecz jasna dla niego.
  Broń łupnęła w piach, a lawirujące okruchy opruszały jej matowe, zabrudzone osoczem ostrze.
  Bezczelny uśmiech nie znikał z jego ust. Nadal tak samo podły i bezwzględny wpatrywał się w oczy przybyłej jakby wyzywał ją na pojedynek. Magnetyzm, który wylewał się z tych jadeitowych tęczówek kazał mu nie pochylać się po broń. Żądał tak trwać i czekać, aż podejdzie. Aż zbliży się na te kilka centymetrów — na tyle blisko aby mógł zakpić w jej twarzy.
  Wysforowała się naprzód. Różowe kosmyki, które w ciemnościach przypominały brudny szkarłat podkreślały jej bladą cerę.
  Dość znajoma.
  Nie uczynił kroku w tył. Nie tak postępują potępieńcy. Dopiero gdy się przybliżyła mogła zdać sobie sprawę z jego postury. Mężczyzna był od niej wyższy o ponad piętnaście centymetrów. Zawalistość jego ciała wydała się w jednej chwili przytłoczyć — dokładnie jakby uścisnął jej dłoń na przywitanie i omyłkowo zmiażdżył pięć palców. Ciemna chusta skrywała bezczelny uśmiech, ale oczy, które nie oderwały się od jej twarzy ani na moment wydawały się wystarczająco przenikliwe, aby móc zauważyć błąkające się w nim emocje; że pękał i dławił się śmiechem. Patrzył na nią z imponującą pogardą graniczącą z rozbawieniem, biorąc pod uwagę, że był pod wpływem jej mocy i nie mógł oprzeć się jej żądaniu. Ale zrobił to. Obrócił głowę. Uczynił to niemal naturalnie dodając niskim tonem przeżartym niemieckim akcentem:
  — Wszyscy zamiast pieniędzy, przysyłają mi jedynie rachunki — zaśmiał się gardłowo. — Dalej. Nie połam sobie paznokci. Wystarczy mi na dziś kobiecych problemów.
  Mimo iż wpatrywał  się w nią z odsłoniętym na cios policzkiem, blade pozbawione niemal niebieskiego koloru oczy iskrzyły szelmowsko bez cienia obawy. Przemawiała przez nie ciekawość. Z tak bliskiej odległości mogła dostrzec spaloną detergentami skórę, która marszczyła się przy kącikach i powiekach.
  Uderzenie jakim poczęstowała go jasnowłosa spowodowało, że twarz przekrzywiła się w bok o jeszcze parę centymetrów. Chusta osunęła się w dół, odsłaniając kolejny fragment spalonej tkanki. Oprócz piekąco-swędzącego bólu jaki rozlał tę część nie poczuł nic więcej. Duże zaskoczenie dla kogoś, kogo morda przez setki lat przyzwyczajona była to cierpkiego, niemal miażdżącego uderzenia zdolnego rozłupać szczękę na pół.
  Zamknął oczy i westchnął z emfazą, a potem ponownie się jej przyjrzał. Źrenice zwęziły się jak u nocnego drapieżnika.
  — Bitte verzeih mir, dzieciaku. Nie wiem kim jesteś i nie przyjmuję reklamacji. Jeśli czujesz się rozczarowana moimi usługami… — Machnął ręką na odczepnego. — Czas na wszelkie możliwe zwroty minął. Możesz spływać.
  Obrócił się od niej chcąc sięgnąć po broń, ale kiedy dosłyszał za sobą kolejne pytanie powstrzymał się. Mogło się wydawać, że wszelki żartobliwy ton jakim cały czas ją częstował rozpłynął się w ciężkim powietrzu.
  — Nigdy nie zrozumiem podejścia ludzi do śmierci. Po co tak się nad nią rozczulają?
  Ptasi droid stojący na chudych, chybotliwych nóżkach przekrzywił metalowy łeb i spojrzał na kobietę, gdy ta przeżegnała się nad ciałem umarłej. Jego czarne, małe paciorkowate oczy świdrowały różowowłosą wzrokiem — wydawały się niemal żywe.
  Nine wcisnął w kieszeń srebrny pierścionek, który udało mu się zabrać z palca denatki i obrócił się. Czekał na niego dość niecodzienny widok. Szczeniak trzymał w dłoni jego broń. Kiedy ją uniósł mógł szybko przekonać się jak ciężka była. Ważyła z kilka kilo. Jej szerokie ostrze nie należało do zadbanych. Przeżarta krwią i brudem, który mógł być równie dobrze ziemią, co pozostałościami po organach wewnętrznych. Trzymanie jej przez krótką chwilę wydawało się uciążliwe, a Nine dzierżył ją na plecach całe dnie. Całe piękne setki lat.
  — Nie pasuje ci — skwitował zimnym tonem i sięgnął po broń prawa ręką. Lewa wciąż wisiała swobodnie przy jego boku. Przy każdym najmniejszym ruchu ciała chwiała się jak stara huśtawka.
  Odebraną broń podrzucił na kilka centymetrów w powietrze i złapał — oczywiście — z idealną perfekcją.
  Zawsze lubił się popisywać.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.20 17:24  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
Patrząc na ulatujące ciepło z wątłego ciała denatki przypomniała sobie, jak bardzo krucha potrafiła być rzeczywistość. W jednej chwili siedzisz z najlepszym kompanem przy ognisku popijając gorące piwo miodowe, a w drugiej jesteś ogłuszony, obdarty nie tylko z ubrań, ale również z godność, a obcy ludzie tną twoje ciało jak kawałek mięsa z targu. 
Patrząc na martwą dziewczynę pogrążyła się w ponurych zamyśleniach, a wówczas obraz jej oprawców zastąpiła poparzona twarz Nine. On również był katem tej dziewczyny, ona również mogła czekać na wybawienie. Może również traciła nadzieję im słońce stawało się coraz ciemniejsze aż całkowicie nie zapadła dla niej noc. 
Drwiący głos uświadomił jej o obecności wymordowanego. 
Ściągnęła łopatki ze sobą, a pięści zacisnęła jeszcze mocniej faktycznie uszkadzając sobie paznokcie. Przez takich jak on pogrążała się w ciemności, oddala od Boga zapominając o jego świetle i ciepłe. Upadła bardzo nisko, wolno odrzucając wartości, w które całe swoje życie wierzyła, a wówczas przyszło wybawienie. Nadzieja. 
—  Zawsze byłeś taki wygadany czy tylko kiedy twoja publika to kobiety? — Nie wiedziała skąd w jej głosie znalazła się taka agresja i oziębłość. Paznokcie boleśnie raniły wnętrze dłoni, a knykcie pobielały. Tląca złość podsycała kwasy żołądkowe, a te podskoczyło aż pod same gardło. Czuła posmak wymiocin i goryczy. Stała tyłem do niego, trzymając ciężki miecz. Szczupła postura zdawała się nie odczuwać ciężaru stali; przyzwyczajona do swoich dwóch mieczy. 
—  Powiem to raz i nie zamierzam się powtarzać. Nie obchodzą mnie twoje gorzkie żale, nie obchodzi mnie twoje życie. Doprowadź mnie do Yury'ego, albo stań się ludzką marionetką. —  Zacisnęła rękojeści miecza, wypowiadając słowa na jednym wydechu przez zaciśnięte zęby. Targały nią emocje. Ciężkie, niezrozumiałe i niezwykle bolesne. Okres rekonwalescencji trwał niezwykle długo, a mimo to niektórych blizn nie dało się zakryć plastrem. Nastała chwilą ciszy. Słyszała jego oddech, każde prychnięcie. Wzrok wypalał jej dziurę w czaszce. Wyobrażała sobie jego pogardę. To dawało jej siłę. Jej własną nadzieję. 
— To jak, der Scheißkerl? — Zapytała naturalną, spokojną barwą odwracając się w jego stronę z uśmiechem. Odzianie w posługę boską w obecnej chwili sprawiło jej nie lada problem. Emocje pragnęły znaleźć ujście, które skutecznie tłumiła anielska natura.
                                         
Zaneri
Anioł Stróż
Zaneri
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Zaneri — Zaneriell el Nireal.


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.04.20 12:33  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
Ostrze błysnęło w odmętach tego wymarłego krajobrazu i zniknęło za szerokimi barkami mężczyzny. Drobinki piasku, które przywiał wiatr odbiły się od stali i poszybowały dalej, prosto w rozciągającą się czeluść.
 Wcale nie musiał odpowiadać na to pytanie. Wystarczyło, że odchylił głowę i martwym kolorem tęczówek wpatrywał się w jej twarz. Kobiety przewijały się w jego życiu od około siedmiuset lat. Poznał ten gatunek nad wyraz dobrze — na tyle, aby bezgranicznie kpić sobie z ich natury. Czy uważał je za słabą płeć? Owszem. Drwił z ich codziennych rytuałów; a wodząc je za nos czuł satysfakcję. Czuł, że tryumfuje.
  — Zabawne, bo na taką uwagę można liczyć wyłącznie z ust kobiety.
 Chusta na jego podbródku poruszyła się, ale żaden kształt nie uwydatnił się pod maską — ciemność skrupulatnie tuszowała takie drobne mankamenty. Niebo zdążyło pokryć się kobaltową powłoką nocy. Szare chmury przesuwały się po niej miarowo, odsłaniając co chwila kawałki ugwieżdżonego sklepienia. Chłód przenikał przez ich materiały ubrań, niosąc ze sobą część wciąż unoszącej się w powietrzu niechybnej śmierci.
 Nine nie odezwał się gdy różowowłosa kontynuowała. Zdawał się wciąż na nią patrzeć; przewiercał się swoim pustym wzrokiem przez jej czaszkę, w którym na próżno było szukać jakiejkolwiek ciepłej iskry. Objęte cieniem nocy oczodoły, wydawały się być tylko szarymi plamami, w którym mógł zamieszkać sam diabeł.
 Postąpił krok naprzód. Ziemia zachrzęściła pod jego ciężkim obuwiem. AGRAVV wskoczył na kobiece zwłoki przechadzając się kawałek po nieruchomych ramionach. Krew zdążyła zabawić piasek na szkarłat, ciekawe jak szybko zapach wypływającego osocza przysporzy im znanych gości.
 Drobinki piasku pękały pod stopami nieznajomego do momentu aż ten zatrzymał się przed jej postacią — na tyle blisko, że w ciemnościach nocy oboje byli w stanie dojrzeć rysy swoich twarzy. Zmarszczki i błyszcząca od blizn skóra wokół oczu mordercy wydawała się odbijać od jasnych tęczówek dziewczyny. Męska, twarda twarz, z wyraźnie zarysowanymi kościami policzkowymi zdążyła przekroczyć pierwszą granicę swobody. Dokładnie w momencie, kiedy zatrzymała się na kilka centymetrów od jej wag. W powietrzu uniósł się zapach zwierzęcej oprawionej skóry, krwi i męskiego potu.
  — Yury, Yury, Yury… — zaczął nisko, a gardłowy ton przeżarł niemiecki akcent. Wymordowany wydawał się być rozbawiony. Przymknął na moment oczy, ale puste tęczówki szybko odnalazły jej wzrok. Prawa dłoń złapała dziewczynę za poły rozpiętego płaszcza; palce zacisnęły się na szwach. Nim się zorientowała przesunęły się w górę zahaczając szorstkimi opuszkami o sztywny materiał. — Ach tak, już pamiętam. Zagubiona dziewczynka poszukująca jednookiego nieszczęśnika. — Błękitne oczy zmrużyły się, bardzo łatwo można było wyobrazić sobie kształtujący się na jego wargach arogancki uśmiech. Bruzdy na odsłoniętej części twarzy przybrały bardziej demoniczny wyraz. Były głębokie i czarne jak odchłań. — Czego ty właściwie chcesz od tego zbiedzonego człowieka, co? — w głosie Nine pobrzmiewało rozbarwnie, które umiejętnie tłumiła chusta.
 Wiatr owiał ich sylwetki wprawiając w ruch różowe kosmyki włosów anielicy — w tej nocnej przystani wydawały się jedynym żywym bytem.
  — Czym sobie przeskrobał u takiej Freundin? — Palce dosięgnęły jej skóry na szyi, nadal nie spuszczając z niej wzorku. Zaneri mogła odczuć jak zimny, szorstki dotyk muskał obojczyk mrożąc go do szpiku kości. — Nie zabrał cię na imprezę studniówkową?
 Uderzenie jakim poczęstowała go dziewczyna wciąż objawiało się zaczerwienioną plamą tuż przy lewym oku i wydawało się wcale nie nauczyć właściciela trzymania języka za zębami. Ale tym razem wypowiedziane polecenie anielicy zadziałało na niego dotkliwiej. W tej bliskości, patrząc jej prosto w oczy był w stanie poczuć jak niezmaterializowane macki oplatają jego umysł i ciało, jak wymuszają na nim wybrania właściwiej ścieżki; jak tworzą drogowskazy dla udania się w kierunku posłuszeństwa. Uczucie, podobne do zaciskania obroży na karku rozjuszonego psa. Pętla dotkliwie kaleczyła jego gardło, oczy ponownie zmrużyły się niebezpiecznie.
  — To jak, der Scheißkerl?
 Odepchnął dziewczynę od siebie wypuszczając z dłoni zaciskający wcześniej materiał płaszcza. Nie dało się ukryć zaskoczenia malującego się na jego stalowej twarzy, kiedy dosłyszał unoszący się niemal echem delikatny, niemiecki akcent. A może w jego oczach mogła dojrzeć nie tyle co przerażenie, co strach? Ten głos był znajomy, przerażający i chłodny jak sękate dłonie nieboszczyka. Umysł  nie spieszył się z odpowiedzią. Nie zamierzał zdradzać mu do kogo tak naprawdę należał. Tę informację zamierzał chronić przed właścicielem pod kluczem, w obawie przed samodestrukcją, do której byłby zdolny.
 Minął dziewczynę bez jakiegokolwiek zdania wyjaśnienia. Jego ciężkie buty przekroczyły leżące na ziemi zwłoki, jakby stały się już tylko częścią pustynnego krajobrazu; jakby ich wcześniejsze spotkanie straciło sens zaraz po wbiciu noża w jej pierś.
 Masywna męska sylwetka zaczęła ginąć w mroku i gdyby nie mechaniczny oddźwięk pozostawionego w tyle droida, który uniósł się na swoich srebrnych skrzydłach i poszybował w urywanych skrzekach do swojego Pana, z pewnością Nine zatraciłby się w tym wszechobecnym mroku.
 Wtopiłby się w niego.
 Jak duch.

  W oddali niosły się pierwsze ujadania pozostawionych w ukryciu sarghali.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.04.20 12:12  •  (s) Pustkowie Empty Re: (s) Pustkowie
  Ich znajomość nie niosła oczekiwanego przez wielu happy endu. Stali po przeciwnych stronach barykadach, wolno się do siebie zbliżając w celu rozpoczęcia wojny. Bitwy, w której nie zostanie wyłoniony zwycięzca w blasku chwały nad poległymi, a jedynie ludzkie wraki z poszarpaną duszą. Wypluci i zdezelowani jak urządzenia na złomowisku. 
 Bliskość wymordowanego raziła nienawiścią i potępieniem. Oddech parzył jej skórę, a ona miała wrażenie, że zaraz zacznie przypominać poparzoną twarz Nine'a. Zaneri, jako anielski dowódca, podczas wypraw stykała się z wymordowanymi. W dawnych czasach eliminując mniej rozumne jednostki dla dobra ogółu. Wielu wymordowanych przejawiało jeden i ten sam charakterystyczny szczegół — terytorialność. Znaczyli swoje granice zwierzęcym lub mniej instynktem, ukazując swoją dominację. Tym razem nie było inaczej. 
— Yury musi być pod moją opieką. Więcej nie musisz wiedzieć. — Zamknęła temat.
  Dotykał materiału płaszcza kobiety, ręką wolno zmierzając ku szyi. Zahaczył o obojczyk, a ona poczuła mimowolny dyskomfort, objawiający się nagłym, silnym wspomnieniem o męskich dłoniach, które ją dotykały. Wewnętrznie pragnęła go odepchnąć, odsunąć się i połamać mu rękę; wbić jego czaszkę do glebę, aby odpokutował za swoje grzechy. Chciała widzieć jego krew na swoich dłoniach zmieszane z własną słabością i upokorzeniem jakiego doznała. Zmyć wstyd. Pozbyć się ciężaru. Chciała to wszystko zrobić, lecz jej pragnienia ograniczała boska posługa. Nie mogła myśleć o tak obrzydliwych zbrodniach będąc czystym stworzeniem Pana. Wolna wola przedzierała się w czaszce pomiędzy powinnością. 
 Gorycz rosła wraz z dostrzeżonym strachem w tęczówkach Nine'a. Wyrwana z odrętwienia, zaskoczona wpatrywała się w opływającą przerażeniem postać diabła. Czego się wystraszył? Czyżby potrafił czytać w myślach? Przenikać do umysłu? Czyżby zobaczył skrywana przez anielice tajemnice? Przez chwilę również się przelękła nagłym zdemaskowaniem. 
Nie. Niemożliwe. 
  AGRAVV przeleciał jej nad głową. Krew całkowicie przeniknęła do podłoża. Ostatni raz spojrzała na leżącą, martwą sylwetkę nim podjęła decyzję. Zawrócenie z tej ścieżki wydawało się już niemożliwe. Podskórnie czuła, że ją również  — prędzej czy później — może czekać podobny los co mijaną dziewczynę.
Podążyła za Diabłem prosto przez jego Królestwo. 

 W świecie Nine'a pojawiły się pierwsze odznaki zapomnienia przez Boga. Na początku dalekie, lecz z każdym pokonywanym dystansem niosły się bardziej wyraźnie. Głodne sarghale.
— Rozpalmy ognisko. To je trochę zniechęci.
Szła obok niego, rozglądając się dyskretnie na boki starając się zlokalizować nieproszonych gości. 
 Drzewa kołysały się łagodnie w rytm nadciągającego z północy wiatru. Niebo zalała fala pochmurnej pościeli, ukrywając błyszczące punkt — ich przewodnika. 
— To będzie dobre miejsce — Zakomunikowała, zrzucając ciężar stali z ramion.
 Zebrała niedaleko ich obozowiska chrust i drzewo, rzucając go obok Nine'a. Wątpiła w jego inne zdolności poza tymi, w których w grę wchodziło machanie mieczem, dlatego też sama zajęła się przygotowaniem paleniska.  Przysiadła na kolanach tuż obok niego, lekceważąc jego podłą oraz zezwierzęconą naturę. Nieodpowiedzialne zachowanie mogło okazać się fatalne w skutkach, lecz pragnęła chociaż w minimalny sposób zademonstrować mu, gdzie ma jego groźby i wszelkie próby zastraszenia jej.  Zaneri należała go niezwykle upartych i zaciekłych osób. Nie poddawała się łatwo, więc wszelkie starania Nine'a wydawały się bezsensowne i wszystko prowadziło do tego, że musiałby jej ulec.
                                         
Zaneri
Anioł Stróż
Zaneri
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Zaneri — Zaneriell el Nireal.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach