Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down

Pisanie 18.04.14 18:28  •  Dream a little dream of me.  Empty Dream a little dream of me.
Wchodzi do ciemnego pomieszczenia. Wolno zbliża się do fotela na środku pokoju i siada. Przez kilka kolejnych sekund regularnie zmienia swoje położenie na siedzisku, nie mogąc znaleźć dla siebie wygodnego miejsca, aż w końcu zatrzymuje się na skraju i splata palce dłoni, wpatrując się z konsternacją w żarówkę nad sobą, która co chwilę złowieszczo pomruguje.

- No, to niech pan coś o sobie opowie.

Chwila dezorientacji. Spogląda na kobietę, która w bliżej nieokreślonym momencie zmaterializowała się na fotelu przed nim.
Nie – ona tam już była, po prostu tego nie zauważył, ale wie, że już tam była zanim przyszedł.

- Kim pani…

Wyciąga ogromny notes i długopis z kolorowym pióropuszem na końcu.
- No, śmiało.

- Coś o sobie…
Długo myśli.

Mruga energicznie, patrząc na niego z plastikowym uśmiechem na twarzy.

- Może jakieś bardziej konkretne pytanie.

- Ulubiony kolor, waga, wzrost, numer buta, zainteresowania, co pan ostatnio czytał, imię kota…

- Nie mam kota.

- Czyli zwolennik psów.
Notuje.

- Nie, zaraz. To nie tak. Nie wolę psów. Po prostu…

Kreśli.
- Nie lubi zwierząt… No kto by pomyślał? – mruczy pod nosem.

- Nie. Nie mam nic do zwierząt.

Zamiera i wolno unosi głowę znad notatnika. Wciąż się uśmiechając poprawia ogromne okulary w rażących, zielonych oprawkach. Widać, jak żyłka na jej czole zaczyna pulsować, a na czole pojawiają się kropelki potu.
- A reszta pańskich „konkretów”?

- Słucham?

- Wzrost, waga…

Rzuca jej uważne spojrzenie, upewniając się, czy aby na pewno nie drwi sobie z niego.
- Jakieś sto osiemdziesiąt… Może sto siedemdziesiąt…


Wzdycha z poirytowaniem i znowu kreśli.

- Sto siedemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, do tego pięćdziesiąt osiem kilogramów.

- Znakomicie! – notuje energicznie – A pańskie imię?

- Nithaniah.

- Coś oznacza?

- Na pewno.

Jej postawa sugeruje pełnię gotowości do pisania. Nie pozostawia wątpliwości, że kobieta oczekuje rozwinięcia.

Dosuwa się do oparcia i przyjmuje nieco wygodniejszą pozycję.
- Przypuszczam, że ile języków, tyle znaczeń. Wie pani – moje imię, jak każde inne, ma swoją symbolikę, opisuje swojego nosiciela, jego osobowość, sposób bycia et cetera… Wszystkie imiona są wyjątkowe – przez to żadne tak naprawdę nie jest istotne i ma niewiele większe znaczenie od zeszłorocznego śniegu. Imiona mają tylko wszystko poukładać. To taka odmiana liczby porządkowej dla humanistów.

- To może coś bardziej osobistego, jakiś pseudonim artystyczny?

Kręci głową.

W toksycznych, żółtych oczach pojawia się nutka zawodu.
- No dobrze, to dalej formalności…
Zastanawia się parę sekund, wyliczając coś na palcach.
- Płeć?

Poczuł się dotknięty.
- Ma pani jakieś wątpliwości?


- Nigdy nic nie wiadomo.

*Słychać śmiech. Są otoczeni widownią bez twarzy. Poza nią nadal nic nie widać - światło i całe to miejsce wyraźnie kpią sobie z praw fizyki, ale nikt tego nie zauważa.*

Westchnięcie.
- Mężczyzna.


Kiwa głową ze zrozumieniem i zapisuje. Przez ułamek sekundy po szkłach okularów przebiega złowieszczy odblask światła.

Wzdryga się.

- Nadamy artykułowi trochę pikanterii, tak, tak… – mruczy pod nosem, dopisując coś – A orientacja?

Zastanawia się chwilę, po czym z rezygnacją podpiera głowę i patrzy z lekkim politowaniem na kolorową istotkę przed sobą, która siedzi jak na szpilkach, najwyraźniej oczekując sensacji.
- Brak.


Patrzy znad okularów.
- Że co? Co z pana za zwierzę?
Wyraźnie liczyła na więcej.

Kątem oka spogląda na widownię – z jakichś powodów wszyscy wpatrują się w niego bardzo intensywnie.
- Jestem aniołem. Mimo długiego pobytu wśród ludzi nie zczłowieczałem do tego stopnia, by nauczyć się kochać kogokolwiek na ich… Na wasz sposób.


Nie daje za wygraną.
- Przecież musiał pan kiedyś kogoś mieć. Kogokolwiek.

Kategorycznie zaprzecza.

*Szmery.*

- No dajcie spokój…  
Przejeżdża dłonią po twarzy.
- Nie ma pani w zanadrzu innych pytań? – zerka spomiędzy palców na kobietę. W jego oczach tli się iskierka nadziei.


Łypie na niego groźnie i kreśli po notatniku.
- To czym się zajmujesz, Nitt? Masz jakąś znaczącą rangę w społeczeństwie naszych pierzastych braci od Boga?

- Nithaniah. Nie jesteśmy waszymi…  Nie. Jestem zwykłym mieszkańcem Edenu. Szaraczkiem, jak to mówicie. Mam tam antykwariat, ale na szczęście nikt do niego nie przychodzi.

- W Edenie, powiadasz… Podobno bardzo ciężko cię zastać w domu. Sąsiedzi twierdzą, że jesteś tam wręcz gościem.

Lekka konsternacja.
- Właściwie to nie mam sąsiadów.


- Ale ja mam swoje źródła.
Mruga do niego porozumiewawczo.

Unosi jedną brew, zastanawiając się, jakie to mogą być źródła i kto śmiał na niego donieść.
- Nie lubię siedzieć w miejscu.


Poprawia okulary. Po szkłach znów przebiega złowrogi refleks światła.
- Czyżbyś… - pauza budująca napięcie - Miał kochankę wśród ludzi?

*Ciężkie westchnięcie podniecenia.*


- Nie.

- Kochanka?!

*Publiczność wstrzymuje oddech.*


- NIE.

Nie wytrzymuje. Już prawie wstała.
- To co pan tam wyrabia?!

- Cóż, ja…
Stara się uciec spojrzeniem przed jej zeźlonym wzrokiem zdolnym pozbawić życia wszelkie formy życia w promieniu kilometra. Kobiety to zło konieczne.
Ludzie to same problemy. Mali i niedoskonali. Ale właśnie dlatego tyle czasu spędza w M-3 i w Desperacji.

- Staram się jakoś pomagać ludziom.


- To dlaczego nikt o panu nic nie wie?
Triumfujące spojrzenie: „Ha! Tu cię mam.”

Odważa się znów na nią spojrzeć.
- Staram się nie rzucać w oczy. Łatwo mnie nie zauważyć.


Pstryka palcami.
- Właśnie! Niech pan nam opowie o swoich mocach! Światło, tak?

Dlaczego ona wie tak wiele?
- Tak… A co konkretnie chciałaby pani wiedzieć?


- W s z y s t k o.

Na widok jej dziecięcego entuzjazmu kącik jego ust mimowolnie unosi się w słabej imitacji uśmiechu.
- Tak więc… Spośród wszystkich elementów składających się na strukturę świata mnie dostało się światło. Bóg obdarzył mnie mocą pozwalającą nieść lub zabierać światło ludziom i innym istotom na tym świecie. Na krótki czas mogę też zapanować nad jego odbiciem, rozproszeniem i tak dalej, by na moment zniknąć. Oczywiście – moc, którą mi darowano nie jest tak potężna, jak... Ma ona swoje ograniczenia.


- Oczywiście nie jest tak potężna, jak u Lucyfera - podchwytuje.

Posyła jej uważne spojrzenie, po czym wolno przytakuje.

- Słuchamy, Nith. Opowiedz nam o sobie więcej. Jak tam było? – wskazuje palcem w górę.

- Nithaniah. Z całym szacunkiem, nie będę wam opowiadać o…

Wykrzykuje jakieś służalcze imię. Po kilku sekundach przybiega niski człowieczek o azjatyckich rysach i podaje jej grubą tekę.
- Przygotowałam się do tego programu…

- Programu?

-…i to całkiem porządnie.  Pogrzebaliśmy trochę w twojej przeszłości, ale chyba się nie obrazisz, co, Nithie?

- Nithaniah.

- Świetnie.
Wyciąga plik kartek i uśmiecha się jak wilk któremu właśnie podano wiadro baraniny.
- Tak więc, tutaj pisze…

- Jest napisane.

Gromi go spojrzeniem.

- Tutaj jest napisane, że istniałeś już przed stworzeniem świata i ludzi. Byłeś jednym z żołnierzyków, znaczy się - żołnierzy armii Pana, w dodatku w nie byle jakim oddziale, bo w jednym z podlegających samemu Niosącemu Światło.

*Szemranie.*

- Ale, ale – nikogo nie osądzajmy przedwcześnie. Drodzy państwo, trochę historii.
Wyciąga z kieszeni pilota i wciska czerwony guzik.

*Przed nimi, na ogromnym ekranie, projektor zaczyna wyświetlać serię ruchomych obrazów, a narrator w postaci głosu prezenterki wprowadza wszystkich zebranych w najgłębsze szczegóły z życia przesłuchiwanego.*

[Powstał przed światem, ale po najważniejszych z aniołów. Był żołnierzem Lucyfera, jednak w czasach pokoju jego służba właściwie nie obejmowała walki, bo też nie było takiej potrzeby. Jeszcze nie.
Kiedy Niosący Światło dowiedział się o planach Boga wobec ludzi, zbuntował się – to wie każde w miarę wykształcone dziecko. Ale nikt nie wie, co wtedy działo się z mało znaczącym anielątkiem, jakim był Nithaniah. Nikt, oprócz źródeł tajemniczej prezenterki. Otóż – Nithaniah, jako bezgranicznie ufający swojemu Ojcu nie poszedł za swoim przywódcą, mimo, że podobnie, jak on nie rozumiał, planu ich Stwórcy. Po rozłamie w armii niebios stanął po stronie Wszechwiedzącego, u boku archanioła Rafała – już nie jako zwykły szeregowiec, ale jako dowódca jednego z zastępów. Całkowicie porzucił wszelkie wątpliwości i poświęcił się walce z upadłym bratem, stając się potężnym przywódcą swojego zastępu, który szybko okazał się jednym z najbezwzględniejszych i najskuteczniejszych w walce ze wszelkim plugastwem. Ale jego rola w historii nie polegała jedynie na niszczeniu. Owszem – w większym stopniu, jednak nie w całości.
Po stworzeniu ludzi Pan nakazał aniołom pokłonić się jego nowym dzieciom. Nithaniah nie rozumiał. Byli słabi, mimo bycia tworem bożym zdawali się w jakiś sposób niedoskonali, nieporadni i naiwni. Ale ufał Ojcu, więc uczynił, jak ten nakazał. Nawet po wygnaniu tych niewdzięcznych istot z Raju dalej ochraniał je przed złem tego świata w postaci sił Lucyfera.
Przyszedł czas niewoli dla narodu wybranego przed Boga. Zastęp Nithaniaha pomagał przy sprowadzeniu ostatniej plagi, przejściu przez Egipt anioła śmierci. Nie rozumiał, dlaczego Bóg, kochając wszystkich ludzi tak samo, postanowił wybrać niektórych z nich do swojego planu, a innych zgładzić, ale zaufał i wykonywał rozkazy, bo jego powinnością było wypełnianie woli bożej.
Bez słowa patrzył, jak dopełnia się plan zbawienia.
Bez słowa patrzył, jak ci mali ludzie zabijają i giną w imię swojej wiary.
Bez słowa patrzył, jak inni mali ludzie zabijają i giną w imię swojej wiary.
Jak zawsze niezawodny. Jak zawsze bez cienia wątpliwości. Doskonały przywódca i podwładny w każdym calu.
Aż nagle przyszedł czas wielkich wojen, które ogarnęły całą ziemię. Ludzie masowo umierali. Nie. Wyrzynali się nawzajem. W końcu nie wytrzymał i ośmielił się spytać Ojca, dlaczego tak jest. I stało się coś dziwnego – nie odpowiedział.
Przez długi czas Nithaniah milczał, wstydząc się swojej niewierności i w milczeniu patrzył. Jak ci mali, bezbronni, głupi ludzie wyniszczają siebie i ziemię, którą im darowano.
Ale zaczął się zastanawiać. Nie dzieląc się z nikim żadną ze swoich wątpliwości działał dalej tak samo niezawodnie, jak kiedyś, ale im więcej myślał, tym bardziej nie rozumiał.
Znów zapytał Pana. I nic.
Pytał. Wołał. Krzyczał. Ale nikt nie odpowiadał.
Nic nie dawał po sobie poznać, jednak zaczął mieć potworne wątpliwości.
W końcu nie wytrzymał i skierował swoje wątpliwości do Rafała sądząc, że może archanioł zdoła skontaktować się z ich Ojcem. Ale nie. Archanioł zasmucił się bardzo widząc, jak jego niezawodny Nithaniah traci wiarę.
Po tym incydencie zgodnie doszli do wniosku, że dowództwo w zastępie należy zmienić. Bez zbędnych wyjaśnień dla członków oddziału Nithaniah odszedł z ich szeregów i zszedł na ziemię, do ludzi, w poszukiwaniu odpowiedzi i spokoju.
Nauczył się wiele. Osiągnął równowagę. Wrócił do Niebios, już jako ktoś nic nie znaczący, zapomniany, ale szczęśliwy z powrotu do domu.
I przyszło drugie milenium.
I cienki szkielecik równowagi runął.
Nie mógł nic zrobić, kiedy ziemię nawiedziły kataklizmy. To głupie tłumaczenie, ale był zbyt słaby. Do okiełznania tak potężnych żywiołów musiałby posiadać co najmniej moc archanioła. Tak, jak uprzednio – w milczeniu przyglądał się wszystkiemu, nie dzieląc się z nikim wątpliwościami, jednak teraz było ich aż nazbyt wiele.
Dlaczego ludzie ginęli, skoro byli ukochanymi dziećmi Boga?
Dlaczego zawsze wymagał, prosił, kazał, ale nigdy nie odpowiadał na najmniejsze zapytania?
Dlaczego Bóg ich opuścił? Nie miał prawa być zmęczony. Nie miał prawa ich porzucić. Był ich ojcem. Ojciec nie porzuca swoich dzieci. Dlaczego więc to zrobił?
Dlaczego pozwalał im ginąć w męczarniach?
Dlaczego zgodził się na coś tak potwornego, jak wirus, który zmieniał tych ludzi w bezmózgie zwierzęta?
Dlaczego pozwolił, by tak ogromna część cywilizacji upadła? By tyle ludzi zginęło.
Nie odpowiadał.
Odszedł.
A ludzie?
Ludzie nadal byli niedoskonali, głupi, chciwi, naiwni, niegodni zaufania, fałszywi, gniewni, zadufani w sobie i pyszni.
Tym małym, głupim, słabym, biednym ludziom trzeba było pomóc.]


- I tak drogi Nithaniah znalazł się u nas!
Woła z radością, bezwzględnie zabijając podniosłą atmosferę.

*Brawa.*

- Co sądzisz? Hanz cały wieczór sklejał ten materiał.
Uśmiecha się jak dziecko, które właśnie napisało wypracowanie na szóstkę.

Chwilowo go zatkało.
- Świetne – bełkocze, za wszelką cenę starając się wymyślić, dlaczego oni to wiedzą i czy naprawdę wiedzą o nim wszystko, a jeśli tak, to dlaczego.


- Cieszę się – klaszcze w dłonie, uśmiechając się nienaturalnie szeroko – W takim razie przejdźmy do kolejnego filmu.

Tylko nie to.
- Że co proszę?


- Wspaniale, prawda? – prawie podskakuje na swoim fotelu – Zaczynajmy!

*Znowu zapada ciemność jak na Sali kinowej. Tym razem relacjonuje głos jakiegoś mężczyzny, którego wszyscy kojarzą z dokumentów o zwierzętach, ale nikt nie ma pojęcia, jak wygląda.*

Nithaniah.
Niegdyś jeden z najpotężniejszych aniołów, dzisiaj niepozorny obywatel Edenu i tajemniczy podróżnik po M-3 i Desperacji, którego nikt nie zauważa. Świadkowie, którzy mieli z nim styczność zarzekają się, że nikt nie rzucił im się w oczy. Bynajmniej, nie ma to związku z mocami Nithaniaha – zwyczajnie jest on osobą, obok której można przejść i w ogóle jej nie zauważyć. Dlaczego? – nie wiadomo. Nieliczni znajomi twierdzą, że nigdy nie rzucał się w oczy. Jedynie na czele zastępu stawał się rozpoznawalny. Jako Nithaniah-szaraczek z Edenu jest prawie niewidzialny dla otoczenia i – jak podkreśla – „bardzo dobrze mu się z tym żyje”.
Wróćmy jednak do mocy, a raczej do umiejętności. Jako były dowódca całego zastępu, Nithaniah rozwinął całkiem imponujące umiejętności walki. Byli podwładni jednogłośnie opisują jego styl jako „mieszaninę wszystkiego”, jednak podkreślają, że w żaden sposób nie można go określić jako chaotycznego. Ja pozwolę sobie użyć określenia „harmonijne połączenie kunsztu wojennego wielu kultur”.


*Rzut na zdjęcia z świetlanej przeszłości.  Wśród damskiej części widowni podnosi się ciche westchnienie.*

Taki styl pozwala mu nadrabiać niedostatki sił prędkością i zwinnością.
Ale pewnie interesuje was, co inni sądzą o naszym gościu na co dzień. Tutaj należy rozdzielić opinie na te dotyczące Nithaniaha-dowódcy i Nithaniaha-dzisiejszego. Co do pierwszego, postanowiliśmy dotrzeć do jego podwładnych. Było to niezmiernie trudne, ponieważ z jego zastępu na ziemię zeszło – dosłownie – kilka aniołów.


*Muzyka z westernu, rzut na ekipę stojącą na skraju pustynnej autostrady.*

Przez wiele dni próbowaliśmy odnaleźć drogę do Nieba. Po wielu nieudanych próbach i mozolnych poszukiwaniach, w końcu udało nam się trafić na właściwy trop. Najtrudniejsze było przejście przez bramę. Nikt nie spodziewał się, że święty Piotr okaże się nieprzekupny. Ale w końcu udało nam się dotrzeć do źródeł. Starego Nithaniaha zapamiętano jako niepozorną, lecz bardzo charyzmatyczną osobą o niesamowitym autorytecie, dzięki któremu zyskał sobie szacunek i lojalność aniołów, a w dalszej konsekwencji udało mu się stworzyć armię zdyscyplinowaną, lojalną i potężną. Byli podwładni opisywali go jako stanowczego, ale sprawiedliwego, jednak nikt nie potrafił o nim opowiedzieć nic poza tym, co wiedzieli wszyscy. Ich były szef nie integrował się. Lubili go, ale nigdy nie pozwalał sobie na poufałość. Wszystkie przemyślenia zachowywał dla siebie, a z jego ludźmi łączył go jedynie rozkaz.
W dzisiejszym Nithaniahu pozostał właśnie ten brak zażyłości z otoczeniem. Nikt nie zna go dobrze, ale jednocześnie nie znaleźliśmy nikogo, kto by go nienawidził. Nie rzuca się w oczy i nikt nie zawraca sobie nim głowy.
W Edenie mało kto pamięta o jego przeszłości, na co sam Nithaniah nie narzeka. W Mieście 3 mało kto go zna - nieoficjalne źródła podają nam, że anioł pomógł dziesiątkom tamtejszych, jednak mało kto go kojarzy.
W Desperacji przebywał najdłużej, choć tam zna go jeszcze mniejsza ilość ludzi. Znaczy - wymordowanych. Przez te wycieczki na ich tereny nabawił się Ater Sanguis. Może dlatego na balkonie ma kilka doniczek trupiego jadu.
Jeśli chodzi o pamięć o nim, to dotknął go syndrom lektora – większość ludzi, którzy go spotkali, pamięta jego głos - nie wygląd. Nie specjalnie przyciąga uwagę. Kiedy mówiliśmy ludziom, że był wojskowym, wyśmiewali nas. Cóż, jak to się mówi: pozory mylą. W tym wypadku prędzej uwierzyliby, gdybyśmy powiedzieli, że Nith należy do stowarzyszenia lokalnych hippisów. Raz nawet udało nam się to komuś wmówić...


*Głos zaczyna rozbrzmiewać echem, coraz dalej, mieszając się ze śmiechem widowni. Nagle otoczenie zmienia się.*

Widzi ruiny budynków. Nie widać nieba. Zgliszcza są wszędzie – unoszą się nawet w górze. Jest pewien, że tutaj był, chociaż nie ma pojęcia, co to za miejsce.
Siada na niebieskim stołku przed sobą i spogląda na łysego kota przed sobą.
Paskuda.


- Zczłowieczałeś, Nithie.
Mruga z rozbawieniem, po czym podnosi się i chwilę potem znika za pozostałościami szarej ściany.


Spogląda w górę. Budynki oddalają się, a on spada, chociaż nie ma dokąd, bo wciąż siedzi na swoim stołku.
Spada.
I spada.


--- --- --- --- --- --- --- --- ---


Wzdrygnął się i poderwał znad blatu biurka. Przez dobre kilka minut rozglądał się po ciemnościach pokoju, nie mogąc wyrwać się z dezorientacji.
Tak, zczłowieczał. I to do tego stopnia, że już nie potrafi odróżnić snu od jawy.
Z ciężkim westchnięciem przejechał dłońmi po twarzy i potarł skroń, po czym podniósł się i przeszedł po pomieszczeniu, starając się całkiem rozbudzić. Zatrzymał się i spojrzał za okno. Powoli robiła się już szarówka.
Wykonał nieznaczny gest ręką. Przed nim pojawiło się kilka ogników rzucających na otoczenie białe światło. Chwilę chodził w kółko, aż w końcu zatrzymał się przed starym lustrem w kącie.
Przygarbiony młodzieniec z rozczochranymi  jasnymi włosami , które tak naprawdę mają kolor jasnego blond, ale teraz wyglądają jakby były szare. Nierówne kosmyki opadają falami na trochę zbyt szczupłą, umęczoną twarz.  Podkrążone oczy i umęczone spojrzenie jasnożółtych, prawie białych ślepiów zdradzają kilka nieprzespanych nocy.
Próbuje się wyprostować, ale nadal wygląda mizernie. Koszula zwisa mu z ramion, tylko podkreślając kościste nadgarstki.

Splótł ręce z tyłu i podniósł głowę wysoko, lustrując swoje odbicie krytycznym spojrzeniem.
Musi znaleźć jakieś odpowiedniejsze ubrania.
Skierował wzrok na skrzydła ponad ramionami. Sprawiały, że wyglądał na jeszcze mniejszego. Odchylił jedno i przyglądnął się zarysowi piór, który niepewnie migotał w pulsującym świetle ogników. Zdematerializował skrzydła. Tutaj nie będą mu potrzebne.
Włożył ręce do kieszeni i przekrzywił głowę, patrząc na odbicie, do złudzenia wyglądające jak zwyczajna istota ludzka.
Niedobrze.
Zczłowieczał.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.04.14 9:35  •  Dream a little dream of me.  Empty Re: Dream a little dream of me.
No, przeczytałem. Trochę to odkładałem, ale teraz widzę, że niesłusznie. Tak czy inaczej, choć przeczytałem od deski do deski, nie wiem jaką tutaj dać rangę. Najwyżej machnę tego Szaraka łamanego przez Anioła. najwyżej na PW mnie poprawisz.

Dream a little dream of me.  0b31
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach