Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje


Go down

Clang. Clang. Clang.
Krople deszczu miarowo uderzały o gliniane dachówki przykrywające sklepienie kapliczki. Ulewy nie trafiały się na Desperacji jakoś szczególnie często o tej porze roku, ale jeśli już przechodziły przez tutejsze tereny, to robiły to z gracją wymordowanego w składzie porcelany. Nic więc dziwnego, że z wielkiej podróży Abrahama niewiele wyszło.
Wymordowany wyciągnął dłoń przed daszek, pozwalając przez chwilę opadać  nań ciężkim kroplom. Nie zanosiło się na poprawę pogody.

Clang. Clang.  Clang.

Odrzucił natychmiast pomysł powrotu w Góry. Wspinaczka po zewnętrznych schodach, aktualnie mokrych i diabelnie śliskich zakrawała gdzieś o samobójczą misję, której zapewne podjąłby się w każdy inny dzień z niezachwianą wiarą w sercu, że w razie czego pochwycą go czułe objęcia Ao. Ale padało. A objęcia Ao mogły nie być tak czułe i bezpieczne, jak mogłoby się wydawać.
Poza tym Abraham wychodził z założenia, że nie ma niczego gorszego od mokrych muszych skrzydełek. Dlatego postanowił zrobić jedyną słuszną rzecz . Siedzieć pod daszkiem i przeczekać. Mógł nawet spróbować sobie w jakikolwiek sposób zagospodarować czas albo pomodlić się do Ao o zesłanie towarzystwa, które wiedzione chęcią pomocy pomogłoby egzorcyście wrócić do domu.
Wychylił głowę na zewnątrz, w  ułamku sekundy moknąc jak kura. Rozejrzał się. W prawo. W lewo. Znowu w prawo – tak dla pewności. Cofnął głowę i zgarnął z twarzy mokre kudły.
Nie zapowiadało się, żeby ratunek miał nadejść. Ao pozostawał najwyraźniej głuchy na modlitwy zaczynające się od „Szanowny Panie Stwórco, czy do jasnej cholery mógłbyś coś zrobić z tą ulewą?”.


Clang. Dzyń. Dzyń. Clang. Dzyń. Dzyń. Dzyń.

Jęknął bezgłośnie pocierając twarz dłonią. Jeszcze te cholerne dzwoneczki, które jakiś geniusz zawiesił tu przed laty. W normalne dni były zapewne całkiem przyjemnym i klimatycznym elementem, ale szarpane przez wiatr... Abraham przycisnął palce do uszu, starając się ignorować irytujący dźwięk.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

 Dach buggy jeszcze jakimś cudem dawał radę oprzeć się padającej na niego wodzie, zapewne tylko i wyłącznie dzięki pozaklejanymi taśmą klejącą pęknięciom. Mimo to krople deszczu wpadały do wnętrza przez brakujące szyby w oknach pojazdu. Najpewniej dlatego opony mieliły błoto o wiele wolniej niż przy zwyczajnej jeździe, niemal zmuszając pojazd do przyjęcia prędkości patrolowej.
 Przyspieszy jeżeli pojawi się zagrożenie, chociaż Lazarus w to wątpił. Desperaci najpewniej byli zajęci zbieraniem wody, a przyzwyczajone do słońca bestie pochowały się gdzie tylko mogły, by nie moknąć i nie narażać się na niepotrzebne wychłodzenie.
 Przejeżdżanie obok kapliczki Kościoła Nowej Wiary było już niemal bezwiednym rytuałem, nawet pomimo tego, że dookoła nie było absolutnie nic ciekawego, a droga wcale nie była krótsza. Boris jak tysiące razy wcześniej odwrócił głowę w stronę przybytku, przyzwyczajony do ujrzenia w jego wnętrzu absolutnej pustki i gwałtownie dał po hamulcach. Prędkość była niewielka, ale zblokowanie kół w połączeniu ze śliską nawierzchnią i tak wystarczyło, by tyłem pojazdu zarzuciło w bok, ale buggy w końcu się zatrzymał.
 Wszystko przez ten ciemny, zmoknięty szczeniacki łeb wychylający się z kapliczki.
 Łowca wysiadł z pojazdu, trzaskając drzwiami i naciągając na łeb kaptur ruszył w kierunku dzieciaka. Z pojazdu za właścicielem wyskoczyło ciemne psisko i wylądowało po kostki w błocie, ale mimo to raźnie podreptało za swoim towarzyszem. Serce biło mu tak mocno, że miał wrażenie, że wprawi w rezonans całą połataną pelerynę przeciwdeszczową i wszystkie spływające po niej krople zaraz pospadają na ziemię.
Viktor... – zaczął, nie mogąc wymówić nic więcej, mimo brzmiącej w głosie niesamowitej ulgi.
 Dopiero gdy znalazł się w kapliczce, a deszcz nawet pomimo kaptura i próby osłonięcia twarzy przez rękaw kurtki, przestał zalewać mu oczy, zorientował się, że ten dzieciak to niekoniecznie szczeniak za jakiego go bierze, mimo tylu podobieństw.
                                         
Lazarus
Dezerter
Lazarus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Boris Nikołajewicz Azarow; Lazarus bądź po prostu — Łajza


Powrót do góry Go down

W tej chwili Abrahama nie zdziwiłoby nic – Ao mógłby się nagle objawić na środku piaszczystym szlaku, pośród anielskiego pochodu dzierżącego trąbki i małe, zabawne grzechotki; Był przygotowany psychicznie na widok absolutnie wszystkiego, tylko nie... no pojazdu.
Można nazwać go dzikusem, ale chłopczyna od lat nie widział samochodu. Kwestia życia w zamknięciu wewnątrz Góry, gdzie czas zatrzymał się na paręnaście wieków jeszcze przed Apokalipsą. Może dlatego właśnie nie schował łepetyny przed potencjalnym zagrożeniem.
Przestraszył się dopiero, kiedy samochód zatrzymał się raptownie tuż przed kapliczką rozbryzgując błoto na wszystkie strony.
Abraham przeklął pod nosem, psiocząc na swój los. Jak nie ulewa to cholerni porywacze. W tej chwili jedyne o czym był w stanie myśleć to słowa matki - „nie wychodź sam, bo cię porwą i sprzedadzą do burdelu, a tam nie ma ani mamy, ani taty, ani nawet Ao”. Z biegiem lat mityczny burdel w jego wyobrażeniach stawał się coraz bardziej miejscem ewentualnej ucieczki (i czasem zdarzało mu się wręcz prowokować takie uprowadzenia, ale jakoś żaden porywacz się na niego nie pokusił). Teraz jednak, stojąc twarzą w twarz z zagrożeniem, Abrahamowi nie było do śmiechu.
Cofnął co prawda głowę, samemu chowając się w cieniu kapliczki. Gdzieś w duchu liczył, że kierowca uzna go za deszczową fatamorganę. Ciężkie kroki, przebijające się przez ścianę ulewy nie pozostawiały jednak zbytnich złudzeń.

Odetchnął głęboko, na chwilę przed wtargnięciem mężczyzny do środka.

Viktor?
Zmarszczył delikatnie brwi, nie bardzo wiedząc o co nieznajomemu chodzi. Przedstawiał się? Poszukiwał kogoś? Miał nadzieję, że to on będzie owym Viktorem?
Odsunął się w głąb kapliczki, nerwowo zaciskając palce na prawym boku, gdzie, ukryty pod peleryną, grzecznie w kaburze czekał pistolet. Tak profilaktycznie, jakby niezapowiedziany towarzysz postanowił się na niego nagle rzucić.
Nie żeby miał większe szanse w starciu z rosłym mężczyzną i psem.
- Viktor?- Powtórzył za nim jak echo, licząc, że dowie się czegoś więcej. A przynajmniej zagada go na tyle długo, żeby ostatecznie się wymknąć. Nawet w deszczu ucieczka była lepsza od ewentualnej konfrontacji.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach