Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

4 lata temu, lato, Góry Shi
   
     Po cholerę zapuściłeś się w dzikie, górskie szlaki, co Kruczku? Ah, no tak. Przygody! Adrenalina buzująca we krwi, ciekawość, generalnie wszystko, czego było brak tam na dole. Do tej pory nie zwiedzał zbytnio tej części Gór Shi. Zwyczajnie nie miał w tym celu, a po co męczyć się niepotrzebnie, kiedy można było odpoczywać w cieplutkim gabinecie? Rzecz jasna dopóki nie przytaszczą do Ciebie rannego z urwaną nogą, ręką, kij wie z czym jeszcze - czasami aż szkoda, że nie z głową. Byłoby po problemie! Nie no, akurat Gabriel nie należał do osób, które jakoś szczególnie piosczą na pacjentów. Wręcz przeciwnie, jego pozytywne nastawienie, ten wręcz niepoprawny optymizm sprawiał, że ludzie chętniej do niego przychodzili. No, przynajmniej ta mniej gburowata część z nich. A jako, że był towarzyskim stworzeniem, lubował się w pogadankach z nimi, pożartowaniu z nieszczęśliwego wypadku, ot, takie tam pierdoły. Co więc sprawiło, że obecnie znajdował się na jednym z zarośniętych szlaków, klnąc na cholerny wiatr? Oh, no tak. Skrzydła!
    Może wiecie, albo i nie, ale nasz Kruczek był faktycznie latającym szczurem. W jego mniej ludzkiej postaci, w której obecnie się znajdował, posiadał cudowne, ogromne skrzydła szczycące się kruczymi piórami. Takie długie, czarne niczym smoła, generalnie śliczne - oh i ah. I wielka szkoda, że nigdy nie trenował umiejętności korzystania z nich, o wiele częściej przesiadując jako w swej ludzkiej postaci. Przywiązanie do tego ciała górowało nad wykorzystaniem nadanym mu mocy, choć tak właściwie...Niby jakich mocy? Machania skrzydłami i uderzania nimi jak te paskudne łabędzie, które były zdolne do złamania kości jednym, sprawnym uderzeniem? To akurat potrafił, to fakt. Przynajmniej tyle w przeciwieństwie do jego bycia nielotem. W tym właśnie tkwił problem - nie potrafił korzystać z skrzydeł w efektywny sposób. Efektowny był, kiedy akurat spadał, uderzając o randomowo pojawiające się przed oczami gałęzie drzew iglastych. Cholera, że też zebrało mu się na próby latania w tę pogodę, teraz! Co z tego, że było cieplutkie, upalne wręcz lato, skoro był w górach, gdzie wiatr lubował poigrać z wędrownymi? Razem z śniegiem. Choć naszemu Kruczkowi chłód nie przeszkadzał. Ba! Paradował bez górne odzienia, w końcu musiał schować górę przed przemianą, co by jej nie roztrzaskać skrzydłami. Zresztą, był przyzwyczajony do takowego stanu rzeczy. Nawet kombinował z ubraniami, co by mógł je zakładać w tej formie, choć z skrzydłami wciąż bywał problem. Ostatecznie wymyślił sposób na zapięcia, aczkolwiek tego dnia zwyczajnie nie przewidział konieczności użycia ich. No proszę...
     Wracając! Tym razem lot również był bardzoooo intrygujący, szczególnie ze względu na bolesne poobijanie się o ostre gałęzie, cierniste krzewy i głazy na ścieżce. Los chciał, że akurat wpadł w jeden z ciernistych krzewów, na którym zostawił kilka czarnych piór podczas prób uwolnienia się. Faktycznie, udało się, a ile się przy tym naklął po niemiecku, to głowa mała! Nawet teraz, czując ciepłą, spływającą ciurkiem krew z pleców, memlał w ustach niecenzuralne słownictwo, uśmiechając się do siebie i kręcąc z niedowierzaniem głową. Nawet śmiał się, orientując się, że znowu będzie musiał poprosić o pomoc drugą Hydrę. I kolejny raz pośmieją się z jego prób zostania samolotem.
Scheiße...A mogło być tak pięknie! — zaśmiał się sam do siebie, wyciągając kilka cierni z spodni. Cholera, za duże miał skrzydła, by poruszać się po samej ścieżce w swobodny sposób.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Abraham stał oparty o mur obserwując niezwykle fascynujące zjawisko jakim był latający wymordowany.
Co on wyprawia...
Może to jakiś manewr, żeby zwieść naszą uwagę...

Przemknęło mu przez myśl, kiedy nieznajomego zwiało pierwszy raz. Potem drugi...
- Ściągnąć go?- Zapytał niepewnie strażnik stojący nieopodal, który przyglądał się podniebnym akrobacjom z równym zainteresowaniem co Abraham.- To może być anioł...
- Widziałeźś kiedyźś, żeby anioł robił coźś taki... auuuć.-  Przerwał krzywiąc się boleśnie na widok Corvuma, który ostatecznie wpadł w dość dorodne drzewo. A mama powtarzała „piłeś – nie leć”.
- Może powinienem to jednak pójść sprawdzić?- Strażnik oparł się niepewnie o swój karabin snajperski i podrapał po głowie. No cóż, niby był przygotowany na odparcie ewentualnego ataku aniołów, ale jakoś nie przewidział, że ów zmasowany atak przyjmie taką postać.
Abraham jedynie machnął ręką, mrucząc pod nosem, że sam to sprawdzi. Nie można było zarzucić Górom Shi przesadnych atrakcji...

Usłyszał trzask.
I kolejny, tym razem okraszony zapewne inwektywą w języku, którego kapłan nie rozumiał. Następnie coś łupnęło i gdyby był złośliwy, musiałby przyznać, że dźwięk był nad wyraz głuchy. Jedyny plus był taki, że zarówno dźwięki jak i głos stawały się coraz głośniejsze,można było spokojnie założyć, że Ab powoli się zbliżał do miejsca ostatecznego wypadku.
I nie zrozumcie źle...
Jako przykładny kapłan Abraham absolutnie powinien rzucić się na ratunek tej biednej istocie, upewnić się czy w ogóle jest cały i nie potrzebuje jego natychmiastowej pomocy... z drugiej jednak strony nikt nigdy nie powiedział, że Ab był owym przykładnym, miłosiernym kapłanem, więc jakoś tak wyszło, że zafundował sobie całkiem spokojny spacerek.
Wyszedł na ścieżkę w doskonałym momencie, żeby zobaczyć jak wielkie pół-ptaszysko próbuje się wygrzebać z krzaków.
A mogło być tak pięknie.
Parsknął śmiechem. No... Nie. Absolutnie każdy, kto choćby przypadkowo obserwował popisy wymordowanego mógł być pewny, że to się nie mogło skończyć nawet „ładnie”.

Przechylił lekko głowę w milczeniu obserwując nieznajomego. Nawet nie starał się kryć rozbawienia pomieszanego z lekkim politowaniem.
- Zsgubiłeżś zsię aniołku?- Zapytał w końcu, krzyżując ręce na wysokości piersi. Zawiesił przy tym na nim spojrzenie, nieświadomie przesuwając wzrok wzdłuż jego skrzydeł. Zerknął też na pozostawione w gęstwinie krzaków pióra.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Oh, widownia! Szkoda, że nie miał pojęcia o jej obecności, bo z ogromną przyjemnością pokazałby co potrafi! Znaczy...tego, co nie potrafi. Albo potrafi w połowie! Choć trochę...? Obecnie jednak był zajęty ciekawszymi kwestiami, o, takimi jak "czy w moich skrzydłach są ciernie, do cholery?" albo " dobra, to gdzie ja tak właściwie jestem?". Niezależnie od odpowiedzi i tak zrobi to, co ma zrobić - czyli praktycznie nic szczególnego. Ot, prawdopodobnie powrót do ludzkiej postaci, by spokojnie zejść z górskiego szlaku, znaleźć się na dole...Spróbować samodzielnie się opatrzyć, zanim podejmie się powrotu do Smoczego Gniazda. Nie miał nic przeciwko czyjeś pomocy, ale hej! Lepiej polegać na sobie.

Czy oby na pewno, kiedy miało się takie rany na nieszczęsnych plecach, a do domu jednak był szmat drogi? O, właśnie. Jakby o wilku mowa, przybyła pomoc! Gdyby Kruk wierzył w cokolwiek nad nim, uznałby, że to jakiś boży wysłannik czy coś, ot, taki mały cud i przesłanie od Boga, jasno mówiące "ja pierdolę, ile jeszcze razy mam ratować Ci dupę przed zrobieniem sobie krzywdy? To już Twój anioł stróż ma Cię dość...". A nie, Boga już dawno nie ma. No tak. To wszystko wyjaśnia!
Anioł ze mnie żaden akurat iiii nie! Otóż, bawię się iście wyśmienicie zwiedzając i podziwiając te kurewsko piękne krajobrazy. Nie widać? — Szczery śmiech mógł nieco zbić z tropu, w końcu kto byłby aż tak wesoły i mało przejętym swoim stanem, kiedy każdy kawałek ciała wołał o pomstę do nieba, a posoka ciurkiem spływała po plecach, skapując na glebę. Miał chwilę na przyjrzenie się nieznajomemu i...jakby to powiedzieć, nieco rozczulił go ten widok. No powiedźcie, dla Kruka, który miał pewną słabość do dzieci, widok takie malutkiego (do niego) młodzieńca był czymś nawet uroczym! Dziwnym zarazem był jego...akcent? Trochę jak bzyczenie, ale hej! Był w większej części Niemcem, sam miał popierdolony akcent, więc zrozumienie innych dziwnych rzeczy przychodziło z większą łatwością niż standardowemu człowiekowi. Chyba.

Obracając się usłyszał trzask - lewe skrzydło unosząc się złamało gałąź najbliższego drzewa, która spadła tuż obok po krótkiej chwili. Krok do przodu, kolejny trzask z drugiej strony. Zmarszczył czoło w nagłym zamyśleniu, jak to tak możliwe! Jego skrzydła faktycznie były sporych rozmiarów, co utrudniało jakikolwiek ruch. Odwrócił się na moment tyłem do rozmówcy, jakby próbując zobaczyć na przeszkody, pozwalając tym samym nieświadomie na obejrzenie odniesionych ran.
Trzask. Trzzzzz.
Verdammte¹! Niemożliwe...Jak tu żyć? — Pokręcił głową, nie mogąc powstrzymać się od kolejnego parsknięcia śmiechem. Nie podobało mu się to, co było ogólnie słychać w głosie, a zarazem jakby miał na to w pełni wywalone. Uśmiechał się z niedowierzaniem i ciężkim westchnięciem, wracając spojrzeniem turkusowych oczu na rozmówce.

Tak, zdecydowanie Kruk nie wyglądał jak anioł albo ktoś, kto mógłby z aniołami kręcić. Krucze pióra pokrywające nieco policzki, gdzie nigdzie włosy, w dużej części plecy, barki i ręce do łokci...Czy tak wyglądał anioł? Ah, no i te szpony zamiast paznokci.
Ty tak przechodziłeś czy było widać z daleka? Z góry przepraszam za zakłócanie spokoju — zagadał, uspokajając się, przy okazji próbując przybliżyć skrzydła do siebie, by nie wystawały za bardzo zza pleców. Cholera, to było ciężkie zadanie!




¹ verdammte- Do jasnej cholery/kurwa mać
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Abraham uniósł nieznacznie brew, słysząc ten śmiech. Pierwsza diagnoza – poważne wstrząśnienie mózgu. No ale to było do przewidzenia po takim upadku.
Zmarszczył lekko brwi, starając się określić czy ten wariat jest bardzo dużym zagrożeniem czy jednak nie aż takim i może by mu jednak pomóc.

A potem ten spojrzał na niego taki... rozczulony. No psiakrew.
Co by nie mówić Abraham wyglądał na smarkacza, przez co może sprawiałby wrażenie grzecznego wysłannika Bożego... Jakby tak zamknąć jedno oko i przechylić lekko głowę w prawo. Bo inaczej, no cóż, wyglądał jakby się zerwał z jakiegoś bardzo podrzędnego korpo w M-3, w tym swoim naddartym garniturku i białej koszuli. Gdzieś koło 20 much latało sobie dookoła głowy czarnowłosego, zupełnie jak gdyby były równie zaaferowane „przygodą”.
- Nie bardzo widać.- Przyznał dość zresztą uczciwie, rozglądając się na boki. Las jak na desperacki las przystało był mało przyjemnym miejscem.- Lepsze widoki miałbyźś zs góry...
Choćby chciał nie był w stanie powstrzymać się od lekkich złośliwości. W końcu gość wpadł totalnie bez zaproszenia, a teraz się jeszcze rozbijał po ich terytorium.
Odsunął się odruchowo o pół kroku, tak na wszelki wypadek. Nie chciał umrzeć przygnieciony przez jakąś gałąź strąconą przez nieznajomego typa. Uniósł przy tym dłonie przed siebie w geście jasno mówiącym „no już, spokojnie, nie ruszaj się”.

- Cóż...- Zaczął nie bardzo wiedząc jak w sumie odpowiedzieć na to pytanie. „Pewnie każdy w Kościele widział, ale się nie przejmuj...” i „nie no coś ty, w ogóle twoje powietrzne wyczyny nie oderwały wiernych od modlitwy...”.
Skupił się bardziej na jego próbie zwinięcia skrzydeł.- Uważaj!
Rzucił ostro. Na parę sekund wylazł z niego medyk. Poza tym... krew kapiąca na ziemię mogła wróżyć bardzo rychłe pojawienie się istot o wiele mniej przyjaznych od Abrahama.
- Jesteźś ranny.- Stwierdził najoczywistszy z możliwych faktów, w sumie tylko po to, żeby zwrócić na siebie całą uwagę nieznajomego. Może wtedy przestałby się szarpać i demolować resztki przyrody. Już miał zaproponować, że go zabierze i opatrzy, ale wyjątkowo rozsądek wziął górę.- Ktoźś ty w ogóle jezst?

                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Dla Gabriela młodzieniec, w końcu wyglądał tak młodooooooo, mógł wyglądać jakby urwał się z psychiatryka, a i tak spojrzałby na niego w ten, a nie w inny sposób. Niezależnie od tego, jak dokładnie się prezentował, nadal miał w sobie coś iście rozkosznego. Ale mniejsza o to! Nie wolno lekceważyć wroga, jakkolwiek by ubrany nie był. W końcu nie szata czyni człowieka, prawda? Nawet niewinne dziecko było zdolne do zestrzelenia dorosłego faceta, a on...A Kruczek nie potrafił sobie tego wyobrazić. Znaczy, nie samego aktu morderstwa z ręki bachora (a pomyśleć, że ten jeszcze torturował pierzastych). Po prostu każdy z nich wzbudzał w medyku Smoków pewne pozytywne odczucia i sumienie, nie pozwalając na pozbycie się takowego problemu. W tym przypadku pewnie byłoby podobnie, choć jakby tak spojrzeć, Abraham nie był wcale aż tak młody.

- I mam. Całkiem tu przyjemnie u góry. Takie jakieś, świeższe powietrze. - Wyszczerzył się sugestywnie, zwracając szczególną uwagę na wzrost rozmówcy. Różnica ponad dwudziestu centymetrów robiła swoje. Mógłby spoglądać na niego z góry nawet nie zadzierając głowy i, jakby nie patrzeć, właśnie to robił. Rzecz jasna wiedział do czego piła jego wypowiedź, ale hej! Sam odpowiedział złośliwością na złośliwość, to była jego specjalność. Coś, co większość towarzyszy w nim lubiła, a drugą część wkurwiało niemiłosiernie, kiedy chcieli w ciszy przemaszerować całą drogę. Na końcu i tak wszyscy mu dziękują!
- Jeśli już o to chodzi, to faktycznie, mógłbym mieć jeszcze lepsze widoki, gdyby nie te cholerne skrzydła. Zły dzień sobie wybrałem na takie przygody. - Niedbale machnął dłonią, orientując się ile piór pozostało na cierniach krzewów. Cóż, nie zależało mu jakoś specjalnie na odzyskaniu ich, klejem ich sobie nie przyklei z powrotem. Zabawy w Ikara pozostawiał reszcie.

Próby skupienia jego uwagi zakończyły się pomyślnie. Mruknął coś pod nosem, stając nieruchomo. Nie no kurwa, tak się nie da, musiał się przemienić, inaczej nie będzie miał tu życia. O ile w ogóle miał, to swoją drogą. Na wzmiankę o ranach kiwnął głową w rozbawieniu.
- Wiesz, zauważyłem. - Skupił się na przemianie i było tak blisko - Abraham mógł zauważyć, jak ten niby-anioł częściowo się przemiana, pióra stopniowo znikają, pazury cofają się...Aż ostatecznie zostały wyłącznie skrzydła z kilkoma piórami na barkach. Skonfundowany Smok spojrzał za siebie, nie za bardzo wiedząc co się stało. Dlaczego to nie zadziałało? I właśnie wtedy poczuł przeszywające ukłucie bólu w lewym skrzydle. Syknął przez zęby boleśnie, orientując się w sytuacji. No tak, czego się spodziewałeś? To cud, że nie połamałeś kości przy upadku!

- Kurwa...Tylko tego brakowało. No nic, poradzę sobie jakoś...- rzucił bardziej do siebie niż do chłopaka, powracając do niego wzrokiem. W chwili obecnej bardziej przypominał anioła niż wcześniej. Właściwie, jedynie kolor skrzydeł budził pewne wątpliwości. Jakby się tak zastanowić, niektóre anioły szczyciły się smolistymi piórami, pewnie jakieś zdegradowane jednostki, przesycone grzechem czy coś...Sam w sobie wyglądał dość ludzku. Po prostu ludzku. Nic szczególnego go nie wyróżniało od pospolitego mieszkańca Desperacji. Od, blizna na policzku, kilkudniowy zarost, charakterystyczne rysy twarzy.
- Corvum, Karasu, Kruk. Jak zwał tak zwał. Medyk, właściwie lekarz. W te strony zapuściłem się szukając ciekawych składników do lekarstw, jakieś rośliny na tyle wytrzymałe, by przetrwać panujące tu warunki. - Odpowiedział, starając się nie poruszać zbytnio. - Z reguły nie zapuszczam się w Góry Shi. W takim razie, z kim mam przyjemność rozmawiać?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez ułamek sekundy Ab nawet nie załapał sugestii, zastanawiając się nawet o cholerę mu chodzi z tym świeższym powietrzem. Oświecenie przyszło chwilę później i... nawet poczuł się na tyle oburzon, żeby się lekko żachnąć. Z drugiej strony... To nie on miał teraz problem, żeby się zmieścić na ścieżce, więc w tym przypadku jakość najwyraźniej wygrywała na wielkością.
Już nawet miał odpowiedzieć na złośliwość, ale sam proces przemiany był o wiele bardziej interesujący.
O ile wcześniej Corvum niezaprzeczalnie wyglądał na wymordowanego, to jednak po częściowej przemianie mógł z łatwością uchodzić za skrzydlatego. Bardzo, bardzo niebezpieczna zabawa w tych okolicach. Abraham zmarszczył brwi, zaciskając usta w wąską kreskę.
To nie jest anioł.
Ale... mógłby nim zostać bardzo szybko, gdyby w tej postaci próbował przekroczyć próg świątyni. Tak naprawdę miał cholerne szczęście, że się nie rozbił w samych górach.

- Ao Cię pokarał zsa próbę kradzieży zsiół Kościoła.- Odparł z niezachwianą wręcz pewnością, kiwając przy tym zupełnie nieświadomie głową. No przecież... Nie mogło być inaczej. Bóg tak chciał i tyle. Poza tym nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w te rejony samotnie, więc, albo gość był absolutnym wariatem, albo był cholernie niebezpieczny i w dodatku całkowicie tego świadomy. Abraham nie do końca był w stanie stwierdzić, która z teorii wydawała się teraz prawdziwsza.
Dlatego właśnie zawahał się przez chwilę przed odpowiedzią.
- Jezstem tutejszym kapłanem. Dbam, żeby pielgrzymi nie zsbłądzili.- Stwierdził na tyle lakonicznie na ile był w stanie, podchodząc jednak na tyle blisko, by móc przyjrzeć się Krukowi nieco dokładniej. Choć trzeba przyznać, że o wiele bardziej interesowała go ta paskudna rana na plecach, a tej nie byłby w stanie obejrzeć jeśli nie... Odwrócił się na pięcie
- Chodź zse mną.- Rzucił tylko przez ramię, ruszając ścieżką w stronę Kościoła.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Otóż tak. Mając całkiem zwyczajną, ludzką sylwetkę - właściwie będąc najzwyczajniejszym w świecie człowiekiem - ale z tymi przeklętymi, wystającymi zza niego skrzydłami, bez problemu mógł podawać się za nielubianych w tych stronach skrzydlatych. Tylko czy był w tym jakiś cel...No, nie. Wręcz przeciwnie. Przemianą chciał ukryć skrzydła, a niestety, nie było to możliwe przez obrażenia jednego z nich. Zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ale choleraaaa! W obliczeniach nie było uwzględnione aż takie szamotaniny wiatru, żeby skierować w te strony. Przynajmniej trafił na człowieka, który nie chciał zamordować go na dzień dobry. I wpierw poddać torturom...

Nie tylko on lubuje się w karaniu — stwierdził z uśmiechem nie zdradzającym zbyt wiele, do czego odnosił się Kruczek. Ciężkim zadaniem było rozwianie wątpliwości co do jego osoby, w końcu spadł jak grom z jasnego nieba, poobijał się robiąc sobie faktyczną krzywdę, a przy tym zachowywał się tak spokojnie i beztrosko, jakby co najmniej czuł się w pełni bezpieczny i ku władzy. Szczery wyszczerz, pewna postawa i sam ton głosu mógł wskazywać na wiele. Może miał asa w rękawie, czy tam bardziej w piórach, które obecnie leżały częściowo pod jego nogami - część z nich musiała w końcu wypaść podczas przemiany, często to miało miejsce.
Nie mogę ich schować, więc...trzeba trochę uważać na drzewa. Nieźle się poobijały to i jest problem. — Wyjaśnił krótko temat z niedokończoną przemianą, bo w końcu - skąd niby rozmówca miałby o tym wiedzieć? Za to ten dostrzegł swym wprawionym okiem...muchy. I naprawdę - chciał odezwać się na ten temat w swój żartobliwy na wskroś sposób, ale w ostatnim momencie ugryzł się w język, przypominając w sobie, że takie tematy może warto podejmować w innych warunkach.
Ciekawi towarzysze. — Za to kiwnął kiwnął, rzucając tylko cicho wzmiankę o nich.

Brzmi na odpowiedzialne stanowisko. Często napotykasz takich jak ja? Nie, nie wlatujących w drzewa. Zbłądzonych. — Niemal natychmiast sprostował, kierując swe kroki do zwisającej gałęzi przy krzaku, by zdjąć z niej ciemną, skórzaną torbę. Szybkim ruchem otworzył ją, zerkając czy zawartość jest cała, a następnie zarzucił ją sobie na ramię, kierując swe kroki za kapłanem. Cóż, z jednej strony nie uśmiechało mu się pozostanie w Górach dłużej niż to koniecznie, z drugiej przyda mu się pomoc już teraz, a sam fakt poznania bliżej okolic był niezwykle napędzający do podjęcia decyzji o udaniu się za swym "pasterzem zagubionych czarnych owiec". Okazja taka jak ta zdarzała się raz na milion - no chyba, że regularnie urządzało się widowiska przed Kościołem.
Gdzie tak właściwie idziemy? Nie, żebym się nie domyślał, aczkolwiek lubię wiedzieć nieco więcej. — Wiedza to władza, czyż nie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu. Nie mógł zaprzeczyć, że nie tylko Ao bawił się z nimi w pozbawionego miłosierdzia kata. Czasami można było odnieść wrażenie, że każdy na Desperacji pretendował do tego tytułu. Ale czy można było się dziwić istotom, które tylko chciały przetrwać?
Nie sprawiał wrażenia jak gdyby starał się rozgryźć Kruka. Może dlatego, że nie uważał go w tym stanie za przesadne zagrożenie.
Towarzystwo?
Och... Uniósł wzrok na owady, które leniwie ułożyły się we włosach.
- Zyzskują przy bliższym pozsnaniu.- Uciął temat much tak szybko jak tylko był w stanie. Nigdy się nad nimi jakoś szczególnie nie zastanawiał. Ciągnęły głównie do jego krwi... jak wiele innego robactwa.
- Mało kto nie błądzi na tym świecie.- Stwierdził w końcu, zupełnie jak gdyby szczerze zastanawiał się nad odpowiedzią. Czy często? Nie. Wręcz za rzadko przychodziło mu ratować takie zbłąkane owieczki.
Potarł delikatnie nasadę nosa, uświadamiając sobie, że wprowadzenie Kruka do środka będzie udręką. Zwłaszcza teraz. No nic, póki nie miał w planach samotnych wycieczek, nie groziło mu nic poza wygłodniałymi trucicielami.
- Jesteśmy w świątyni wielebnego Ao... No, nie do końca świątyni, ale w komplekzsie klasztornym.- Przystanął przy miejscu, które w latach swojej świetności zapewne stanowiło zewnętrzne wejście do podziemi zamkowych. Dziś było to jedynie zakratowane przejście do ciemnych tuneli prowadzących wgłąb Kościoła.- Zsabiorę cię do lecznicy. Pilnuj zsię i nie rozsglądaj zsa bardzo. Ludzie tu nie lubią ciekawzskich.
A już na pewno nie takich co wyglądają jak wycieczkowicze z Edenu.

Wpuścił Kruka pierwszego, pozwalając mu przyzwyczaić się przez chwilę do półmroku tunelu, wilgoci i chłodu.
Zaraz potem zatrzasnął za nimi żeliwną kratę, wyminął wymordowanego i machnął lekko ręką polecając mu iść za sobą.
Powiedzieć, że korytarze KNW były specyficzne to nie powiedzieć praktycznie wcale. Część wyglądała na wydrążoną w skale przez czas i wodę, niektóre ewidentnie były dziełem rąk ludzkich; zadbane lub wręcz zagruzowane, żeby nie wspomnieć o kilku ewidentnie zamurowanych przejściach z niewielkimi otworami na wysokości oczu...
Z początku mogło wydawać się, że polecenie o nie rozglądaniu się było wręcz głupie. Bo na co tu patrzeć? Gołe kamienne ściany, gdzieniegdzie wciśnięte pochodnie. Nic wielkiego. Monotonię przerywały co jakiś czas wyblakłe malowidła naścienne – jedne ewidentnie stworzone już przez Aoistów, inne będące pozostałością po poprzednich właścicielach zamku w górach. Szybko natrafili natomiast na mieszkańców Kościoła, w większości sprawiających wrażenie pogrążonych w marazmie, mamroczących pod nosem lub pogrążonych w dyskusjach. Wymordowani, ludzie, wszyscy absolutnie unikatowi i różni. Łączyła ich tylko jedna drobna rzecz. Każdy z nich natychmiast podnosił głowę widząc ich dwójkę.
- Trzymaj zsię blizsko i nie zsadawaj pytań.- Mruknął jedynie Abraham, kiedy minęli kolejną mocno zaaferowaną ich obecnością dwójkę wiernych.

Byli tuż przy drzwiach od lecznicy, kiedy nagle rozległ się pełen zachwytu szczebiot.
- Och Abrahamie czyż on nie jest wspaniały?!
Wymordowany zaklął pod nosem, odwracając się w stronę źródła głosu. Odruchowo przesunął się też lekko przed Kruka, aby uchronić go przed spotkaniem bliskiego stopnia z prześlicznym dziewczęciem o długich blond lokach i perlistym uśmiechu. Kapłanka zatrzymała się tuż przed nimi, wpatrując się zauroczona w nieznajomego.
- A jak grzeczny.- Przygryzła lekko dolną wargę, przesuwając spojrzeniem wzdłuż czarnych skrzydeł.- Będzie wyglądał przepięknie.
Abraham westchnął jedynie bezgłośnie, próbując powoli wycofać się wraz ze swoim towarzyszem w stronę drzwi od lecznicy. Jeden kroczek, dwa...
- Kiedy go zobaczymy?- Nie dawała za wygraną dziewczyna, nie odrywając nawet na sekundę wzroku od nowego nabytku kościoła. Przysunęła się bliżej, zacisnęła ostre paznokcie na ramionach kapłana, aby jak najlepiej przyjrzeć się stojącemu za nim wymordowanemu.
- Kiedy uzssnam to zssa sstozsssowne.- Warknął wreszcie Abraham, tonem bardziej przypominającym bzyczenie owada niż ludzki głos. Dość sprawnie uwolnił się spod pazurów kobiety. Muchy dotychczas leżące leniwie mu na ramionach i głowie zaczęły poruszać się nerwowo.
Odwrócił się do Kruka, wskazując władczo dłonią na drzwi.
- Do śssrodka.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Mimowolnie utkwił wzrok w małych przyjaciołach rozmówcy. Rzadko kiedy miał okazję zapoznać się z tak specyficznymi osobnikami. No hej, kto o zdrowych zmysłach trzyma muchy jako zwierzątko domowe? Kto o zdrowych zmysłach zapuszcza się na tereny KNW świecąc skrzydłami na prawo i lewo, co Kruczku? Ah, no tak, Ty, prawda? I tak nie miał zbytnio wyboru. W obu swych formach obecnie rzucał się za bardzo w oczy, szczególnie widocznym atrybutem aniołów. Zdecydowanie lepiej pójść z kapłanem, na widok którego nie będą chcieli go zajebać, niż wracać samemu i trafić na niemiłą niespodziankę od jakiś fanatyków.
Nie miał nic do Kościoła Nowej Wiary, ot, sekta jak każda inna. Sam uważał, że każdy ma prawo wierzyć w co mu się żywnie podoba, dopóki nie godzi to w jego prywatne interesy. Co prawda nie wiedział co czeka go w środku i to był ten jeden, znaczący szczegół, mogący odmienić jego wcześniejszą decyzję o spierdoleniu jak najszybciej. Mentalne przygotowanie go na przygodę życia było na miejscu jak najbardziej, tak jak pouczenie o zachowaniu pewnych rzeczy. Nie oglądać się, nie odzywać, nie gapić jak szpak w gnat. I coś naprawdę kusiło zapytanie przewodnika o powody tej nieprzychylności do ludzi zewnątrz, skinął tylko głową potwierdzająco.
Niech będzie, w końcu to on był tu gościem.

Nie potrzebował wiele, by przyzwyczaić się do panujących tu warunków. Całe szczęście zwierzęce geny robiły swoje. Plus ogólne przyzwyczajenie do przebywania w ciemnych pomieszczeniach, choć zdecydowanie wolał ładnie oświetlone tak, jak jego gabinet w Smoczej Wieży.
Słowa były zbędne. Natychmiastowo ruszył za Abrahamem, starając się iść krok w krok za nim, nie odstępując ani na moment. Wolał nie zostawać w tyle tak na wszelki wypadek. Mówił o tym i sam wielki kapłan, więc dlaczego miałby czynić inaczej? Uwielbiam rozrywki i adrenaline, ale to miejsce nie tyle wzbudzało jego ciekawość, co pozwalało odczuć pewien niepokój i chłód. Na myśl przywodziły niemal jego kochane legowisko, aczkolwiek, tamte tereny były mu doskonale znane i nie miał czego się obawiać.

Wyłapał gwałtownie unoszone głowy. Czuł dziesiątki przeszywających spojrzeń na plecach. Niektóre z nich wręcz paliły nagą skórę. Szepty. Wskazywanie. Co tu do cholery...Starał się ignorować całe to zamieszanie wywołane jego pojawieniem się, a tu proszę, ostatecznie i tak musiał stawić mu czoło twarzą w twarz. Nie spodziewał się tylko, że będzie to twarz dziewczynki. Olśniewająca uroda dziewczęcia wręcz mimowolnie wywołała na jego twarzy uśmiech. Gdyby tylko wiedział, co ta właśnie miała na myśli! Ależ cóż poradzi, że naprawdę uwielbiał dzieci i nie mógł się powstrzymać od zabawy z nimi czy zwykłej, wesołej pogawędki? Być tak wolnym jak one...
Z racji na swój wzrost, chcąc czy nie chcąc, widział ją doskonale zza Abrahama. Tak, jak ona jego. I skrzydła, delikatnie poruszające się góra-dół. Mężczyzna chciał coś powiedzieć, kiedy nagle zdał sobie sprawę, co tu się odprawia i jak bardzo egzorcysta nie ma chęci wdawania się w dyskusje o czymś, o czym ten nie powinien wiedzieć dla własnego spokoju ducha. "Daj spokój, to tylko dziecko" - chciałby powiedzieć. Tylko...no właśnie. Z każdą chwilą czuł ten narastający wewnątrz niepokój. Kurwa, kurwa, kurwa. W co się wpakowałeś, Gabrielu? Mimo wszystko do końca trzymał się wyznaczonych poleceń, bez słowa wślizgując się do środka, by nareszcie móc odetchnąć swobodnie.
Cisza. Spokój. Rozejrzał się po pomieszczeniu, by po wstępnych oględzinach przenieść pytające spojrzenie na ewidentnie niezadowolonego gospodarza.

Możemy pominąć kwestię złożenia w ofierze? — Pomimo wymuszonego, żartobliwego tonu, pytanie samo w sobie było dość poważne. Czuł się jak zaszczute zwierzę albo jakieś trofeum, które lada moment mieli powiesić na ścianie.
Muszę Was chyba zawieść, ale nie uśmiecha mi się zostanie na dłużej. O czym dokładnie mówiła ta dziewczynka?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wymordowany odetchnął z ulgą dopiero, gdy znalazł się w swoim „gabinecie”, dość słusznie określanym mianem lecznicy. Daleko było mu do wspaniałych i sterylnych szpitali w M3.
Pomieszczenie, jak zresztą ogromna większość w  Górach Shi, było niegdyś niewielką naturalną jaskinią, aktualnie dostosowaną do potrzeb medyka. Regały wypełnione przykurzonymi książkami i medykamentami w słojach i szklanych buteleczkach. Stolik z cynową misą wypełnioną o dziwo czystą wodą. Cały pokój sprawiał wrażenie niezwykle przestarzałego, ale utrzymanego w stanie optymalnego porządku. Papiery na biurku ułożono w dwóch stosikach przyciśnięte przez łudząco podobne do ludzkich czaszki, a długie białe pióra do pisania leżały grzecznie obok kałamarza. Wszystko, nieważne jak niepokojące miało tu swoje miejsce. Nawet powieszone na ścianach medyczne ryciny jeszcze na długo sprzed czasów Apokalipsy sprawiały wrażenie umieszczonych od linijki. Podobnie jak symbol Ao zawieszony nad drzwiami.

Abraham podszedł do starej kotary zasłaniającej okno i pociągnął lekko wpuszczając do środka choć trochę światła słonecznego. Najwyraźniej potrzebował chwili, żeby się uspokoić, bo z każdą sekundą rozjuszone muchy stawały się coraz spokojniejsze. Ostatecznie praktycznie wszystkie odleciały od Abrahama, aby osiąść wewnątrz słoika stojącego na biurku, wypełnionego złotawym pyłkiem.
On sam pozwolił Krukowi rozejrzeć się po pokoju ile tylko chciał, w międzyczasie zapalając świece. On sam wolał co prawda pracować w półmroku, ale podejrzewał, że jego towarzysz wolał jednak coś widzieć.
Spojrzał na niego wręcz zaskoczony stwierdzeniem o ofierze. Zamrugał parokrotnie. Po czym zaśmiał się krótko, zasłaniając usta wierzchem dłoni. No tak... Jakoś wiecznie zapominał o przeróżnych plotkach krążących o kościele tam „na zewnątrz”. A to ludzie twierdzili, że odprawiają dziwaczne orgie ku chwale Ao, a to wpadali na pomysł, jakoby sekciarze gotowali rosół z aniołów. Co jeden pomysł to bardziej kreatywny... Z drugiej strony nie był w stanie wyobrazić sobie lepszego sposobu na trzymanie większości potencjalnych zagrożeń na dystans, jak mniej lub bardziej potwierdzalne opowieści o okrucieństwie Kościoła.
- Nie jezsteś dobrym materiałem na ofiarę.- Stwierdził po chwili, przystając przy drewnianym stole na środku sali. Postukał lekko o blat w charakterystycznym geście „chodź tu i siadaj”.

O czym dokładnie mówiła ta dziewczynka?
Zmarszczył delikatnie brwi, odwracając się na chwilę od Kruka. Głównie po to, żeby ściągnąć z ramion szarfę i czarną marynarkę, które rzucił na krzesło stojące nieopodal biurka. A że przy okazji próbował ukryć grymas niezadowolenia to inna sprawa...
- Khmm...- Odchrząknął, przez chwilę zastanawiając się jak uniknąć odpowiedzi na pytanie. Skupienie uwagi na obmyciu rąk w misie wydawało się aktualnie najlepszym manewrem.- Nikt kto przebywa w Świątyni nie jezst niewolnikiem, a gożściem pozsłańców Ao. Nie mam prawa Cię zsatrzymać, gdy pozstanowisz odejść, ale pozswól zsobie wpierw pomóc.
Nie, Abraham absolutnie nie mówił o żadnej duchowej pomocy. Bardziej chodziło mu o poskładanie wymordowanego do kupy, żeby go ktoś nie zadźgał podczas podróży do domu. Gdziekolwiek i jeśli Kruk ów „dom” w ogóle posiadał.
Wyciągnął z szuflady drobne narzędzia – pęsetę do wyciągnięcia igliwia, nici chirurgiczne, igłę. Dość standardowy zestaw.
- Mogę zsobaczyć ranę?
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był stół. Cóż się dziwić, w końcu znajdował się w centrum pomieszczenia. Przypominał mu ten jego, w gabinecie, używany na wszelki wypadek, gdyby zaistniała taka potrzeba. Turkusowe paczałki wędrowały po regale, do którego podszedł w pierwszej kolejności w poszukiwaniu czegoś ciekawego. I choć korciło, nie tykał się rzeczy tam postawionych. Ot, spokojnie skierował swe kroki dalej, jakby z znudzenia, to oglądając ściany, to przypatrując się gospodarzowi. Wszystko wskazywało na to, że ten miał nieco przybliżoną tematykę medyczną. Przynajmniej tak mu się wydawało, w końcu nie bez powodu zabrał go do lecznicy, prawda?

Sugerujesz, że jestem kościsty? — parsknął, wyraźnie rozluźniając się na otrzymaną odpowiedź. Różne plotki krążyły po świecie. A on sam, niestety czy stety, nie posiadał wtyk w Kościele Nowej Wiary. Może to odpowiedni czas na zainwestowanie w jakąś? Kogoś, kto będzie miał sporo wiedzy na temat wewnętrznej działalności, kogoś, kto nie zechce wykorzystać go na rosół. Spojrzenie na Abrahama. Nieeee, nie wyglądał na kogoś takiego. Znaczy, nie to - wyglądał WŁAŚNIE NA KOGOŚ, KTO BYŁBY DO TEGO ZDOLNY, ale z drugiej strony...Zerk. Ahhh, jakie rozczulające dziecię! Wyrośnięte, eleganckie dziecię. Takie całkiem dojrzałe. Nieistotne!

Przekręcił głowę wyczekując chyba najbardziej interesującej ze wszystkich odpowiedzi. Nie otrzymawszy jej zasiadł na stole, pozwalając sobie na swobodne rozłożenie zdrowe skrzydła. Chwała Ao, Bogu, komukolwiek tam chcecie - nikt w tym akcie nie ucierpiał. Żaden człowiek ani przedmiot, mogący stłuc się w zderzeniu z podłogą. Lewe stale pozostawało w połowie złożone z dość oczywistego faktu, o którym Gabriel wspominał wcześniej. Przy okazji odstawił pod stół swoją torbę, by nie zawadzała.

Śmiało. Nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś przy nich grzebie — rzucił spokojnie, wziął głębszy wdech zanim odwrócił się pod bardziej przychylnym dla kapłana kątem. Delikatnie pochylił się do przodu, chowając głowę między barki. Prócz kruczych piór tu i ówdzie (czytaj, na barach i w miejscu wyrastania skrzydeł), na plecach dostrzec można było kilkanaście wystających z ciała igiełek, których niemal nie było widać. Cholerne igliwie! Że też musiał wpaść akurat w te kolczaste krzewy i, akurat, plecami. Przy wychodzeniu z nich rzecz jasna musiał się nieco poszarpać, więc nic dziwnego, że skóra była nieźle poharatana. Na dobrą sprawę nic poważnego. Kilka starych blizn, którymi nie warto było zawracać sobie głowy i to jedno, samotne pióro wystające dosłownie na lędźwiowym odcinku kręgosłupa.

Bywało gorzej. Przynajmniej aż tak nie czuć — rzucił wesoło, kładąc dłonie na kolanach. To, że jeszcze nie było czuć piekielnego bólu, nie znaczyło, że jeszcze go nie poczuje. Mhmmm, fajnie byłoby dostać naklejkę dzielnego pacjenta! Taką do kolekcji, którą mógłby przykleić do tablicy korkowej w gabinecie.
Podobno nie lubicie gości, a ta niemal odfrunęła na mój widok. Oh, jaki wspaniały. A jaki grzeczny. Mówi Ci to coś? — Nie brzmiał na zdenerwowanego czy w jakikolwiek sposób urażonego. Bardziej tkwiła w nim ciekawość, ten wewnętrzny niedosyt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach