Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Trzask suchej gałęzi wznieca do lotu  kolejny kłąb kruczych skrzydeł, niosąc po przełęczy urywaną kakofonię skrzeków.
- Nosz kurwa
Znowu skopuje z drogi porcję chrustu, która niczym puste kosteczki turla się w dół zbocza, wygrywając nieistniejącą melodię przy akompaniamencie świszczącego wiatru. Hasło "droga" to z resztą nieporozumienie, bo jeśli wyschnięte dno rzeki można nazwać "drogą", to pustynie Desperacji są autostradami. Z zapchanych filtrów wydobywa się ciężkie westchnienie, które jeszcze bardziej złowrogo zawisa nad pagórkami, chrypliwe i zniekształcone. Gałęzie nielicznych drzew, nadal pośmiertnie utrzymujących pion, gną się pod gwałtownymi podmuchami powietrza, swoim zawodzeniem zwiastując niechybny moment złamania. Spękane pnie zwieszają się nad brzegami koryta niczym pozbawione kończyn posągi, nie wiadomo czy aby strzec, czy ostrzec przemykającego poniżej śmiertelnika przed tym, co czyha w oddali. Wystarczającym ostrzeżeniem było z resztą prawie tuzin pułapek, rozrzuconych po spróchniałym zagajniku, które Stef po kolei rozbrajał, czy to za pomocą patyka, czy własnej stopy. Była to nawet wycieczka edukacyjna, gdyż każdy design sobie dokładnie zapamiętał, rozkminił i włożył do odpowiedniej szufladki w głowie, dla przyszłych zastosowań. Trzeba przyznać tym całym Smokom, że jak na najemników mają wyjątkowe strategie "customer serwisu". Już wylistował dla nich kilka potencjalnych wskazówek, na ten przykład zaprzestanie prób zabicia potencjalnych rekrutów i zleceniodawców. Jak oni mają u licha zarobić na piętkę chleba, jak za każdym zakrętem są albo wnyki, albo przywalone uschłą trawą pale, albo sidła, albo samotrzaski?? Obie łydki nadal mu krwawią, jak nie od tego, to od zmumifikowanych jeżyn.
Sięga odrapanymi rękoma do własnej potylicy, klamra paska wydaje ciche kliknięcie, a maska gazowa unosi się w górę, odsłaniając spierzchnięte, odrobinę sinawe wargi. Stef zaciąga się rześkim powietrzem, na ten moment w dupie mając możliwość zakażenia. Jest tak wyjebany, że równie dobrze może go coś ubić i zeżreć, przynajmniej miałby święty spokój i nie musiał zapierdalać. Maska ponownie zsuwa się na twarz, porysowane okulary błyskają w mlecznym świetle zachmurzonego słońca. Mężczyzna unosi spojrzenie przed siebie, ponad łysawe zbocza, na zwieńczającą najwyższe z nich iglicę wieży.
- Smocza Góra, huh...? Ciekawe czy księżniczkę też mają.
Pojedynczym szurnięciem wprawia podeszwy w ruch, zmuszając kolana do dalszej pracy. Przed nim jeszcze daleka droga.
[...]
- OjapIERKURWA!
W powietrze wzbija się cienki, modulowany paniką głosik Stefka. Jego noga po raz kolejny zawisa ponad stromym urwiskiem, posyłając w rozpadlinę chmurę drobnych kamyczków. Jeśli "drogę" koryta rzecznego uważał za upierdliwą, to nieskończona wić wąskich oblodzonych stopni była skurwysyństwem legendarnej skali. Już chyba czwarty raz poślizgnął się na wyślizganych kamerdolach, nieomal lądując na parterze w konfiguracji kończynowej godnej prawdziwego czempiona Twistera. Z cichym stękiem podsuwa się w górę, desperacko uczepiony wystających ze zbocza korzeni. Wypuszcza w powietrze jeszcze dwie kwieciste wiązanki, niedbale poprawiając na ramionach plecak, i znowu rusza przed siebie, starając się nie skupiać myśli na potwornym ssaniu żołądka.
[...]
W końcu nawet schody się kończą, a pochyłość terenu odzyskuje błogosławione zero stopni. Przed nim rozciągają się szczerbate szczątki zamczyska, na oko posiadającego więcej dziur niż ścian. Stef przełazi niezgrabnie przez asymetryczne murki, pokazując środkowego gromadzie kruków, która niczym na trybunach oblazła gołe ściany dookoła. Dziesiątki pustych ślepi śledzą każdy jego ruch, jakby czekając na jeden nieopatrzny krok, jeden wystający korzonek, który posłałby głowę mężczyzny na skrajuszek odłupanego kamienia. Stef postanawia w końcu zignorować padlinożerców, sycząc jeszcze na nich jak jakiś niezadowolony z życia kocur, po czym rusza dalej przed siebie, w kierunku ciemniejącego na tle nieba cylindra wieży. Kiedy jest już całkiem blisko, wygrzebuje z plecaka sztukę bielizny, która wieki temu i kilka plam wcześniej z pewnością była biała, obwiązując ją wokół znalezionego nieopodal badyla. Unosi prowizoryczną chorągiewkę wysoko w górę i macha nią intensywnie, podskakując w miejscu jak jakaś kopnięta żaba.
- AHOOOOOJ???? SMOCZY KOLEDZY??
Prawdopodobnie obudził właśnie wszystkie raviery znajdujące się w promieniu kilometra. Ups.
                                         
Steve
Kontraktor
Steve
Kontraktor
 
 
 

GODNOŚĆ :
Steve


Powrót do góry Go down

Rycerz na białym wierzchowcu nadchodził. A może księżniczka z wieży, bo w końcu wybawca tego nieszczęśnika pomieszkiwał nie gdzie indziej, a właśnie w niej. Możnaby pomyśleć o baśniowych klimatach, choć tu, cóż, szczęśliwe zakończenia nie istniały. Konia rycerza pożarły głodne raviery, rycerz okazał się paskudnym oblechem, a księżniczka miała trądzik i nadwagę, więc nie zmieściła się w okienku, by pomachać zasmarkaną chusteczką.
SZCZĘŚLIWYM TRAFEM wędrowiec nie musiał napotkać żadnej z wymienionych wyżej postaci. Na ich miejscu pojawił się słynny Kruk, Corvum, jak zwał tak zwał. No, może nie taki słynny, ale hej! SMOKI ceniły go nad wyraz z racji na medyczne umiejętności, wykorzystywane nieraz w warunkach bojowych, gdzieś tam na najemniczych zadaniach. Sam nie uważał się za jakiegoś szczególnie ważnego, istotnego w jakikolwiek sposób, generalnie taki przeciętny lekarz z umiejętnościami mordobicia. W każdym razie, wołanie zagubionej panienki nie uszło uwadze tego jednego Smoka, kręcącego się w pobliżu. W istocie nie tyle przesiadywał w Wieży, co właśnie opuszczał jej mury w poszukiwaniu ukochanych ziół. Okazyjnie musiał sprawdzić pewne służbowe sprawy. Czasami na jego drodze stawał ktoś, kto potrzebował pomocy. Psychicznej, medycznej, bojowej...Do koloru, do wyboru! Gabriel, choć specjalizował się w medycynie, potrafił wspomóc na inne sposoby. Wystarczy dać mu broń do ręki i, zakładając że nie będzie to palna krótka, pozwolić działać. A skoro już mowa o wędrowcach potrzebujących pomocy...

- AHOOOOOJ???? SMOCZY KOLEDZY??

Stef mógł pomyśleć, że każda żywa dusza zamieszkująca smoczą siedzibę leje na niego ciepłym moczem. W końcu nikt nie pojawiał się, a stał tam dłuższą chwilę, jak nie lepiej. Prawdopodobnie ludzie mieli lepsze zajęcia bądź byli nimi zbyt przejęci, by przejmować się jęczącym w oddali debilem. Gdy ostatnie okruchy nadziei zostały niemal pożarte przez krążące wokół kruki i wrony, pojawił się on - wysoki, czarnowłosy mężczyzna odziany w płaszcz khaki, trzymający dłonie w jego kieszeniach. Kierując swe kroki ku zbłąkanej niespodziance, uśmiechał się...przyjaźnie. Wręcz rozmieszony! Jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że Drug-On to taka wesoła banda. Otóż nie! Po prostu Kruczek już taki był. Optymistyczny, uśmiechnięty, do rany przyłóż.

A kogo my tu mamy, proszę państwa! To Ty tak drzesz mordę? Życie Ci nie miłe? W życiu większej kreatywności nie widziałem, by tak się ośmieszyć przed publicznością. Nie mogę wyjść z podziwu, naprawdę — parsknął śmiechem trzymając się na dystans. W tonie jego głosu dało się wyłapać pewną uszczypliwość. Kto by nie wykorzystał do tego okazji?  — Czego dusza pragnie i z kogo przywlokłeś ze sobą, skoro po ludzku nie mogłeś tego załatwić? —  Bystre spojrzenie Kruka oplotło Stefcia. Obserwował każdy ruch, przyglądał się wyłapując jak najwięcej szczegółów. Sam w ręce trzymał swój kochany scyzoryk, tak na wszelki wypadek. Był na swoim terytorium, cóż mogło mu grozić, jakby nie patrzeć? W tym całym przeglądzie nowoprzybyłego dostrzegł, cóż, rany. Całkiem świeże i ubrudzone. Zacmokał na ten widok, raniący jego lekarską dusze.
Niebezpieczny upadek, co? Trzeba to opatrzyć, rzecz jasna za odpowiednią cenę. Wszystko tu takową posiada.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podskakuje na widok i dźwięk innej duszyczki. Brudnawa bielizna nadal trzepocze nierówno na wietrze, to prawie wyrywając się z patyka, to raz po raz wymierzając plaskacze policzkom Stefka. Porysowana maska jedynie potęguje komizm całej sytuacji, upodabniając go do jakiegoś przerośniętego, wytrzeszczonego robala, próbującego odgonić od siebie "chorągiewkę", która już przecież wcale nie była potrzebna.W końcu zamachuje się kijkiem, posyłając materiał a hen daleko, gdzieś za horyzonta, tak że niesiony wiatrem przypomina już bardziej kopniętego gołębia niż majtki. ...Ma w ogóle zapasowe majtki??
Wzdryga się, kiedy mężczyzna zaczyna mówić, unosząc na niego puste spojrzenie szkieł. Przekrzywia głowę, przez chwilę przyswajając słowa, jednocześnie łypiąc, czy nie chowa gdzieś przypadkiem naładowanego pistoletu. ...Ba, na pewno chowa. Pytanie gdzie. Pewnie w tych cudownych, głębokich kieszeniach. Achhhh, chciałby takie... I strzelać by chciał, a tak, też ważne. I broń by chciał. W ogóle tyle by chciał.... Ramennnnnhrrrr..... jedzonko.
Znów mu burczy w brzuchu.
I znów przypomina sobie o nieznajomym.
- ...Ale przyszedłeś pan, więc zadziałało, hm~?
Któreś z męższych krucząt odważyło się podkraść do niego od tyłu i zaczęło skubać mu nogawkę, więc odgania je nogą, posyłając w niebo przeraźliwy ptasi skrzek.
- Mam wrażenie, że na tym wywindowanym zadupiu macie za mało rozrywki. Myślicie, że fucha błazna wróciła do łask? Mogę czytać zbiorowo książki na głos, czy coś. Zmyślone, głosem Fronczewskiego.
Odgania nogą drugie ptaszysko, a potem macha rękami, bo na głowie usiadło mu trzecie.
- NIE JESTEM OBIADEM, CHOLERA!
Kruczydła wypinają na niego kupry i jednym trzepotem skrzydeł wracają do swoich kamratów, dochodząc do wniosku, że obiad jest jeszcze zbyt żywotny, aby zdatny był do konsumpcji. Stef tymczasem zrzuca plecak pod nogi, rozprostowując kości.
- Ge-ne-ral-nieeee... Przyszedłem się wam na coś przydać. Nabór otwarty, nie? Mogę mopować, kupy sprzątać, łazić po posyłki, latać po kawę, cokolwiek, serio. Mogę być wszyyeeee... - ziewa - ...stkiiim~
Przeciąga się, chrupiąc kaskadą stawów, po czym dłubie sobie w uchu. Na kolejne słowa mężczyzny unosi brwi, zerkając po sobie.
- A to?? To akurat wasze pierdolone zatrzaski były. Na króliki to wy chyba tych pułapek nie zastawiacie, nasrane tam nimi bardziej jak szyszkami i suchą trawą. Ale skoro już o tym mowa, przydałby mi się spirol. W ostateczności wóda, oddam w naturze.
                                         
Steve
Kontraktor
Steve
Kontraktor
 
 
 

GODNOŚĆ :
Steve


Powrót do góry Go down

Faktycznie maska dodawała pewnego komizmu postaci przed nim ale kto by na to zwracał większą uwagę, kiedy miało się do czynienia z większymi pojebami? Maska sama w sobie nie była jakoś zadziwiającym widokiem. Ludzie nosili ją by uchronić się przed wirusem, przed różnego rodzaju zanieczyszczeniami panującymi na dzikim terenach Desperacji. Choć szczerze wątpił czy ta dałaby mu cokolwiek poza ładnym wyglądem, a zapewne nie przyciągał do siebie tłumów napalonych dziewic. Czy tam jak kto woli - księżniczek na miarę dawnyyyycccchhhhhh czasów. Skoro już tak mówimy w bajkowym klimacie. Zwrócił również uwagę na dumnie trzepoczącą bieliznę, która, szczerze mówiąc, bardziej przyciągała jego uwagę. Cholernie bawiła go i naprawdę nie potrafił przestać parskać pod nosem na ten widok. Dlatego z pewnym rozczarowaniem pożegnał odlatujące siną w dal ku lepszej przyszłości majtki.

Jeśli coś jest głupie, a działa, to wcale nie jest głupie — stwierdził z nierozłącznym uśmieszkiem zdobiącą naznaczoną drobnymi bliznami twarz. Coś było w tym powiedzeniu. Nawet koszmarnie komicznie wyglądające rzeczy potrafiły być cholernie przydatne, ku zaskoczeniu wszystkich. I w tym przypadku wcale nie było jakoś drastycznie inaczej.
No nie wiem, nie wiem...Wolimy jakieś praktyczniejsze rzeczy od błaznowania, chyba że chcesz robić za przynętę. Nadawałbyś się idealnie. Chociaż, hej! Nie wzgardziłbym nową rozrywką — parsknął rozbawiony. Stefciowi mogło się wydać, że był naprawdę świetnym klaunem, skoro nie potrzebował wiele do rozbawienia Kruka. W istocie...Taki po prostu był ten jeden konkretny Smok. Jednak optymistyczna mordka miała jeszcze szansę pokazania, że wcale nie jest tu tak wesoło jak myślał.
Przyglądając się kruczemu widowiskowi odczuwał pewną dumę. W końcu miał w sobie prawdopodobnie geny tych ptaszysk. A to, że przy okazji lubił błyskotki jak wrony, szpaki czy jakie to tam ptaszysko lubiło takie świecidełka, nic nie znaczyło! Wolał utwierdzać się w przekonaniu, że jego pseudonim ma jak najbardziej rację bytu. Wolał wierzyć, że jest symbolem śmierci jak słynne kruki czy coś. Trochę nieudolny ten symbol, ale ciii. Nikt nie musi go o tym uświadamiać.

Moi przyjaciele najwyraźniej uznali Cię za smakowity kąsek. Albo łatwy. Jeszcze nie zdarzyło się by dziobały coś żywego..Oh! — Przyłożył wierzch wolnej dłoni do warg, tłumiąc kolejne parsknięcie śmiechem. Jeszcze trochę a się zapowietrzy. Chyba miał dzisiaj aż za dobry dzień. No, dalej Głęboki oddech. Wdech, wydech.
Ależ oczywiste. Akurat mamy pewien deficyt na kilka stanowisk ale do tego trzeba trochę wysiłku. Nie da się tak łatwo wstąpić w nasze szeregi. Musisz udowodnić, że nam się przydasz, nie zawiedziesz nas i będziesz wierny. Rozumiemy się, prawda? — Uśmiechnął się sugestywnie
wiedząc już, że będzie cholernie dobra zabawa!
Jeśli masz pieniądze, możesz zatrzymać się na chwilę w karczmie. Wezmę coś do odkażenia tych ran. Potrzebującym nigdy nie odmawiam, o ile potem nie muszę wysyłać naszych ludzi po odebraniu należności w brutalny sposób. Omówimy wszystkie sprawy, zjesz coś. Przyda się po tej podróży. Wyglądasz mizernie. Na miejscu tych kruków zastanowiłbym się dwa razy, zanim bym Cię tknął. Jeszcze jakieś choróbsko by je tknęło...No, w każdym razie, powiedz no mi...Czym się specjalizujesz? Potrafisz coś konkretnego robić?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach