Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje


Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Inna droga? — Prędko podłapał, unosząc pytająco brew. Abraham zdecydowanie nie powinien wspominać o opcjach, które w jego mniemaniu nie miały prawa udać się choćbym w niewielkim, choć nadal cholernie niebezpiecznym, stopniu. Głównie z powodu osobowości Kruka. Po raz - był cholernie pewny siebie i mając przeświadczenie, że z jego zajebistością musi się udać, mógł sprowadzić na nich podwójne kłopoty. Po dwa - uwielbiał adrenalinę, co rzecz jasna wiązało się z automatu w wpierdolenie się w najgorsze gówno jakie może istnieć, byle poczuć dreszczyk emocji. No i generalnie to poczuł. Ciekawe czy poczuje siedząc w tych lochach dłuższy czas niż ustawa przewiduje.
Ale? Jakie znowu ale? — Zagadał nie będąc pewnym do czego Abraham zmierza. Ponownie rozbudził kruczkową ciekawość powodując, że ten nie da mu spokoju przez dobre pół godziny, zakładając, że nie upije się jego krwią do tego momentu albo nie zaśnie zbyt zmęczony całą tą sytuacją. Co jak co, ale idzie się zmęczyć choćby i psychicznie. W tym wszystkim najlepszy był chyba jeden, taki szczegół, na którego nie zwracali w ogóle uwagi. To nie Egzorcysta musiał znosić ciężkiego Wymordowanego po licznych schodach. To było bardzo na plus, prawda? Chyba najbardziej pozytywne z wszystkiego.

Moją rodziną są moi współpracownicy. Cenię ich sobie, a oni mnie. Jakby nie patrzeć, służę im wiernie pomocą od...od wielu lat. Lekarze, i to bojowi, są potrzebni — odparł na pytanie unosząc dłoń, by pokazać bransoletę mocno zaciśniętą na nadgarstku, do której przyczepiony był charakterystyczny smoczy kieł. W tym przypadku nie do końca było wiadome czy rzeczywiście powinno się oddać Kruczka swoim, czy może pozwolić mu zostać i nacieszyć się wymyślnymi historyjkami o warunkach w Kościele Nowej Wiary i o tym, jak to on swoje już odsiedział. Bo odsiedział i nikt nie wmówi mu, że nie!

Delikatnie rozwarte wargi starały się ignorować obecność palca, zasychającej posoki. Starały się ignorować, a nie potrafiły. Prawdziwe katusze dla Kruczkowych zmysłów. Jednak kiedy poczuł kolejny dotyk, już na licu, przymknął z powrotem oczęta, pozwalając sobie na pełnię odczuwania wrażeń. Mruknął coś cichutko, bliżej niezrozumiałego, nie spinając się na ani moment. Przyjemność roznosiła się delikatnymi dreszczami. Było mu tak cholernie dobrze. I choć to zabrzmi dość zabawnie, po prostu oddał się temu uczuciu w pełni, nie zwracając większej uwagi na fakt ułożenia jego łepetyny na kolanach Abrahama. Przymknięte ocz również niwelowały możliwość spojrzenia na niego. Właściwie nie miał takiej potrzeby. Czuł się tak wymęczony...
—  D-....dziękuję — wydukał z siebie, nie mogąc otworzyć na powrót oczu. — Pijesz...pijesz ją? To...ciekawe uczucie. Naprawdę tak...odprężające. — Westchnął. — Właściwie, nie słyszę Twoich małych przyjaciół...To twoja rodzina?—  Coraz ciężej mu się mówiło, wahał się, zacinał. Nawet głos uległ znacznej zmianie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Krążą plotki o zsieci tuneli, które częściowo zsawalone, prowadzą do zstarych wejść po drugiej zstronie góry...- Wymruczał pochylając się nad Kruczkiem, jak gdyby opowiadał mu bajkę na dobranoc. Przesunął palce na jego plecy, kreśląc opuszkami wzór labiryntu, nim nie przeniósł uwagi na skrzydła wymordowanego. Rozkoszował się fakturą piór, każdym najdrobniejszym drgnięciem mięśni pod ostrożnym dotykiem.
- Moja rodzina? Koźściół jezst moją jedyną rozdziną...- Powiedział spokojnie.- To moi bracia i zsiozstry w wierze i miłozści do Ao.
Abraham uchylił lekko powieki, zerkając na bransoletę otulającą nadgarstek wymordowanego. Najemnik....
Zamknął z powrotem oczy. Choć z zewnątrz wyglądał wręcz jak maleńka, nieruchoma statuetka to w głowie medyka krążyła setka myśli na sekundę. Słyszał o Smokach, znał ludzi robiących z nimi interesy... Posiadanie przychylności takiego było cholernie kuszące. Egoistyczne serduszko Abrahama zabiło nieco mocniej. Kruk miał u niego dług wdzięczności... W końcu go uratował przed tragicznym końcem, czyż nie? A jeśli było cokolwiek na świcie co Ab ubóstwiał bardziej niż swojego proroka, to z pewnością posiadanie dłużników.

Rzeczywiście było cicho, zbyt cicho. Muchy pozostały bezpiecznie zamknięte w słoiku w lecznicy. Głównie robiły za biały szum pozwalający Abrahamowi na chwilę skupienia i odcięcia myśli.
-  Pijesz ją?
- Nie muszę.- Odpowiedział cicho.- Krąży w moich żyłach od dziezsięcioleci.
Corvum nie miał jak zrozumieć tego uczucia. Pierwsze krople krwi były upajające, kolejne – pozwalały na ucieczkę od tego okrutnego świata. Jednak na dłuższą metę była niszczącą siłą, odciągającą chłopaka od jakichkolwiek głębszych uczuć. Życie w zawieszeniu pomiędzy stanem pięknego snu, a brutalnej rzeczywistości było niczym balansowanie na linie, pozwalało na usprawiedliwienie najokrutniejszych czynów i tortur.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

To znaczy, że jest jakieś rozwiązanie — mruknął niezbyt wyraźnie, zastanawiając się nad taką ewentualnością. Krążą plotki. A więc to nie potwierdzone czy na pewno takowe istnieją i, najważniejsze, czy udałoby im się wyjść stamtąd w jednym kawałku. Częściowo zawalone tunele nie brzmiały jakoś zadowalająco, choć nadal napawały duszyczkę Kruczka optymizmem. Kto jak kto, ale on cieszył się z niemal każdego drobiazgu, mogącego przybliżyć go choć trochę do osiągnięcia celu. Cel na dziś: kurwa przeżyć i wydostać się z celi w najbliższym czasie, a najlepiej jak najszybciej.

Domyślam się, że to nie takie proste na jakie może wyglądać. Bez mapy nie warto ryzykować zagubieniem się w nich i pozostania tam na wieki...

Nie tyle ignorował delikatne dotknięcia co skupiał się właśnie na nich. Na ruchach, na dotyku. Odprężony, z przymkniętymi oczami nie protestował na żaden z gestów. Niewielkie dreszcze przechodziły po ciele. Kruczoczarne skrzydła poruszały się z początku delikatnie, pod wpływem impulsu, by następnie pozwolić na swobodne badanie piór. Długie, czarne niczym smoła pióra. Tak zadbane, tak śliczne...Gdyby był aniołem, straciłby je już dawno. Tak jak życie. Właściwie skupiając się na tym gładzeniu pierza odczuwał z tego dość zabawną, dla niego, przyjemność.

Mhmm...Czyli coś nas łączy. Oboje mamy "przygarniętą" rodzinę... — mruknął przeciągle, cicho. Wiedział, że go usłyszy. Wystarczyło ciche szepnięcie. Nie nadwyrężało słuchu, nie wyrywało z błogiego stanu i zamyślenia nad otaczającym światem. Kruczek delektował się tą chwilą, czerpał z niej jak najwięcej, jednocześnie starając się zachować przy świadomości na tyle, by móc odpowiadać Abrahamowi czy to na pytania, czy zwyczajnie prowadząc dalej rozmowę. Choć jakby nie patrzeć, pozostanie w całkowitej ciszy mogło wydawać się dość kuszącą opcją, szczególnie, kiedy istniała możliwość usłyszenia ich rozmowy przez kogoś z zewnątrz.

Nie zrozum mnie źle. Od lat próbuję znaleźć coś na swoje dolegliwości. Próbowałem już wielu rzeczy, nie tylko lekarstw. Sam je tworzyłem. I tworzę. Tak, jak tworzę takie...powiedzmy, specyfiki. Wesołe, kolorowe tabletki...Ale to...Mieć to pod ręką... — westchnął, biorąc głębszy oddech. Odchylił delikatnie głowę, odsłaniając bardziej skrawek szyi. — Ciężko ubrać mi to w słowa...Aż żałuję, że jedynie czym mogę się poszczycić to te nieszczęsne skrzydła, z których nie ma większego pożytku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy byłby w stanie wyobrazić sobie Corvuma jako anioła? Tak. Skutego w kajdanach, pod jego skalpelem, złożonego w ofierze. Ale nie mógłby mu tego zrobić... Nie warto marnować takiego potencjału.
Przygarnięta rodzina...
Zacisnął usta w wąską kreskę, odsuwając na moment dłoń. Kwestie rodzinne były jednymi z tych, których Abraham nie zamierzał tak naprawdę poruszać z nikim. Jak długo można udawać, że cię nikt nie obchodzi...? Cóż, w jego przypadku już parędziesiąt lat.
Minęła minuta. Potem druga. Trzecia. Każda z nich ciągnęła się w nieskończoność, jak gdyby medyk musiał poważnie przemyśleć, którą strunę uderzyć teraz.
Zwłaszcza, że usłyszał to ciche westchnięcie. Najemnik leżący mu na kolanach był cudownie plastyczny... Przesypywał się między palcami Abrahama niczym idealna owieczka, którą mógłby poprowadzić gdzie tylko chciał. Wystarczyło jedynie parę kropli krwi...

- Mazsz pzrzepiękne zskrzydła. Nie zsą bezswartościowe...- Odparł jedynie, przeczesując czarne pióra pomiędzy smukłymi palcami. Uniósł lekko kąciki ust, symulując rozbawienie. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie próbował uciec od smutków rzeczywistości w kolorowy świat narkotyków i wesołych cukiereczków.
Dolegliwości?
Nie zamierzał ciągnąć tematu, licząc, że rozluźniony opium Kruk sam zacznie więcej opowiadać, zdradzając mu różne sekrety i ploteczki. Życie w zamknięciu w Górach może było bezpieczne, ale... daleko mu było do ekscytującego czy fascynującego.
- Ao zstworzył cię takim jakim jezsteźś nie bezzz powodu. Zzzaufaj mu.- Był znużony. Dało się to wyczuć w jego tonie, który uderzał w coraz bardziej dźwięczne nuty. To był wyjątkowo stresujący dzień. Odchylił głowę, opierając ją o chłodną, kamienną ścianę. Mrok powoli osłabiał ten przeklęty ból, pozwalając mu na chwilę wytchnienia.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

Gabriel nie miał problemu z rozmową o rodzinie pomimo, że dla większości ludzi z jego historią byłby to draźliwy temat. Dla kogoś, kto wychował się w stosunkowo zamożnej rodzinie być może nie. Brak miłości rodziców i uwagi było czymś powszednim, stosunkowo łatwo dało zapełnić się pustki czymś o wiele lepszym. Zakładając, że nie wpadło się w nieodpowiednie towarzystwo, będące niejednokrotnie niewyobrażalnym ciężarem, ciągnącym nieustannie na dno. Obdzierającym z sił życiowych, pieniędzy, zmuszającym do okropnych okrucieństwa i czynów, do których nigdy ktoś nie byłby w stanie się przekonać. A to wszystko za sprawą mocy wyimaginowanej rodziny. Przecież oni Cię kochają, chcą tylko Twojego dobra...I Twoich kosztowności.
A rodzina Kruczka była...Cóż.
Typowa.
Chcieli dla niego dobrze zmuszając go do zostania "kimś więcej" w lekarskiej dziedzinie. A on zapierał się rękoma i nogami, z całych sił, tak, jak tylko mógł, byle tylko uniknąć takowego losu. Niestety przez okoliczności związanego z jego kochaną, malutką siostrzyczką, został zmuszony do porzucenia wojskowych marzeń i planów w pizdu i uległego, posłusznego zgodzenia się na wolę ojca. I na co mu to było? Na co, skoro ostatecznie i tak nie potrafił uratować tej małej kruszynki, kiedy już był po tych całych studiach i przygarnął ją do siebie, by nie musiała męczyć się z podłymi rodzicami? Na co...Skoro i w wojsku go potem nie chcieli...
Za to miał towarzyszy broni, dla których to tak właściwie żył.


Faktycznie. Śliczne. Ale są tylko ozdobnikiem. Po co mi coś tak...Chciałbym w końcu nauczyć się z nich korzystać. Latać. A wychodzi mi to dość, jak już zauważyłeś, średnio. O ile nie katastrofalnie. Ale hej...! Kiedyś się uda. Kiedyś — mruknął nieco rozbawiony, przynajmniej tak brzmiał, nawet pomimo tego charakterystycznego przymulenia.
Właściwie Ab nie musiał długo czekać, aż Kruk pociągnie dalej temat. Być może był już na tyle znużony, że to właśnie rozmowa podtrzymywała go w obecnym stanie, pozwalając na utrzymanie świadomości i nieodpływanie w sferę kolorowych marzeń i baśni. Przydałby mu się sen po tych wszystkich nieprzespanych dniach tylko teraz jakoś nieszczególnie miał na to ochotę. Mając tak ciekawego towarzysza obok, no za sobą czy nawet pod, nie mógł przepuścić okazji do spędzenia z nim odrobinki czasu.
Mam to już od lat, od czasów ukończenia studiów. Przyjaciele czasami narzekali na moje przepracowywanie się, a kiedy już odszedłem od tego, okazało się, że nie potrafię zasnąć. Koszmary. Bezsenne noce, spędzone na przewracaniu się z boku na bok. Wiele razy z tym eksperymentowałem ale...potrzebuję natychmiastowego leku. Czegoś, co dobrze zadziała na mój organizm. Chyba rozumiesz o czym mówię...W końcu też się nieco tym zajmujesz — stwierdził cichutko, coraz bardziej odpływając. Cholera, jeszcze trochę, a zaśnie potulnie, nie zwracając na nic uwagi.
Wierzę wyłącznie w los, który śmieje się z nas i kopie w dupy, byśmy dostarczyli mu nieco rozrywki...Jeśli mam być szczery, nie znam dobrze Waszej religii. Nie chcę wyjść na jakiegoś ignoranta... Czy coś... — ziewnął przeciągle, delikatnie przeciągając się i składając skrzydła. Był tak zmęczony...Najpewniej nawet nie zauważyłby momentu własnego zaśnięcia.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

// Temat do przeniesienia do archiwum.
                                         
Abraham
Egzorcysta     Opętany
Abraham
Egzorcysta     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Abraham Shimizu


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach