Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 18 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 12 ... 18  Next

Go down

Pisanie 29.12.14 16:36  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
Czuła na sobie ciekawskie spojrzenia. Roztargniona dwójka siedząca niebezpiecznie blisko dziewczyny wyraźnie wietrzyła wiszącą w powietrzu aferę. Wyczuwała doskonale ich zdenerwowanie, a ich tęskne spojrzenia w stronę drzwi wyjściowych nie zdołały umknąć jej uwadze.
Uniosła solidny kufel, dopijając pozostawione wcześniej piwo. Zerknęła na Samuela. "Anioł Stróż" od siedmiu boleści... - pomyślała, nie spuszczając z niego oczów. Śledziły dokładnie każdy gest, poruszając się zgodnie z ruchem jego unoszącej szklanki dłoni. Gdy wargi mężczyzny musnęły gładką powierzchnię, szklanka nagle przechyliła się, wylewając na gościa alkohol. Zgodnie z reakcją odruchową odrzucił kufel, kładąc go z impetem na drewnianą ladę, wyrzeźbioną już od podobnych uderzeń. Niewzruszona Marcelina sięgnęła po brudną serwetkę, wsadzoną niedbale w metalowy, lekko zardzewiały, spiralny uchwyt. Jej aroganckie, powolne i płynne ruchy ironicznie wpasowały się w tło tej dziwnej sytuacji – przypadkowa osoba szybko wyciągnie własne chusteczki, podając je ofierze własnego napoju i kapryśnej grawitacji... uniosła lewą rękę, imitując uprzejmy gest - podawała mu serwetkę trzymaną pomiędzy dwoma palcami – wskazującym i kciukiem. Mężczyzna zajęty był ocenianiem szkód na swoim ubraniu, dlatego szybko chwycił kawałek obszytego materiału, by następnie wykorzystać go brutalnie do chociaż powierzchownego wytarcia i wyczyszczenia koszulki.
Prychnął cicho, z niedowierzaniem unosząc rękę, próbując obrócić to wszystko w żart. Zupełnie mu to nie wychodziło. - Humor Ci dziś nie dopisuje. - parsknęła drwiąco, zaciągając się porządnie papierosem. W przeciwieństwie do mnie. Przez pierwsze trzy sekundy nie reagował, zastygając w bezruchu, analizując właśnie usłyszane zdanie. W końcu uraczył Marcelinę zszokowanym spojrzeniem, odstawiając zgniecioną i mokrą serwetkę na stół. Jego jasne oczy wierciły w siedzącej nieopodal sylwetce dziurę, usta lekko rozchyliły się, a stłumiony głos wydobył się dopiero po paru chwilach. - C... co ona tu robi? - zapytał w końcu, kierując zagubiony wzrok na Grubego. Ten jednak wzruszył ramionami, wskazując wymownym spojrzeniem na drzwi. Kilku gości właśnie ruszyło w ich stronę, szepcząc niezrozumiałe słowa. Nagle jeden ze stołów, stojący nieopodal drewnianych drzwi, przesunął się w ich stronę, taranując reszcie drogę. W pomieszczeniu pozostał właściciel, dwóch mężczyzn, Marcelina i Samuel. Oraz śpiący na końcu sali nieznajomy, uśpiony przez alkohol i mamroczący przez sen. Biedak.
Dziewczyna w końcu oderwała wzrok z punktu na zapleśniałej ścianie. Skierowała twarz w stronę anioła, czując, jak krew powoli gotuje w jej żyłach. Przygryzła wargi, kąciki jej ust uniosły się nieznacznie, ukazując szereg perłowo białych, niemal wampirzych kłów. Odłożyła papierosa, kładąc go do świeżo czyszczonej, porcelanowej popielniczki w kwiatki. W tej chwili mężczyzna wstał z zajętego miejsca i ruszył w stronę wyjścia. Na jego drodze stanęły – a raczej zawisły – bojowo trzy krzesła, skierowane nóżkami w jego stronę. Marcelina zeskoczyła z siedzenia, wzdychając cicho i prostując kości, niczym rozgrzewający się olimpijczyk przed biegiem. Znacznie bardziej pasowałoby tu porównanie niczym zawodnik walk MMA przed decydującym starciem, ale pozostańmy przy olimpijczyku. Samuel odwrócił się i ruszył w kierunku baru, krzesła upadły z głośnym hukiem. Marcelina odsuwając się podłożyła niedoszłemu uciekinierowi nogę. - Ups. - Upadł, klnąc donośnie pod nosem, ratując facjatę przed bliskim spotkaniem z glebą przednimi kończynami. - Tchórz. - syknęła, spoglądając na niego z góry i obserwując z satysfakcją, jak ten podnosi swoje wielkie cielsko, wywołując szeroki, podły uśmiech na jej twarzy. W końcu wstał, odwracając godność w jej stronę - facet, mierzący około 1.93 cm, lekko umięśniony i o ciele atlety, w furii zaciskający pięści i szczękę. Swoje dzikie, wzburzone oczy wbił w jej dwukolorowe tęczówki, podchodząc coraz bliżej do dziewczyny, dysząc ciężko. - Ty mała suko! - Uniosła niebezpiecznie brew. Jej prawe oko zrobiło się krwisto-czerwone. Napędzana własną wściekłością jeszcze bardziej zmniejszyła odległość - niemal stykali się klatkami piersiowymi. Sięgnęła dyskretnie po ostry, szwajcarski scyzoryk w tylnej kieszeni jej spodni, obejmując go teraz palcami, ściskając mocno. Zadarła głowę do góry, podczas gdy ten ją opuścił. Mierzyli się wzrokiem, żaden z nich nie myślał odpuścić drugiemu. Samuel chwycił Marcelinę za kołnierz, lekko unosząc do góry. - Skurwysyn. - szepnęła groteskowo, wbijając ostrze scyzoryku głęboko w jego prawy bark i nie puszczając. Ryknął, odpychając ją i chwytając się za świeżo otwartą ranę. Chłop będzie miał kolejną bliznę do kolekcji, a przy okazji pamiątkę po dzisiejszym dniu, którego nie zapomni do końca życia. Gdy chciał ponownie ruszyć w jej stronę, poślizgnął się, upadając głucho na plecy. Podniósł się, wracając do siadu i uniósł pobrudzoną dziwną, śmierdzącą substancją dłoń - palce miał mokre, klejące i cuchnęły na kilometr. Ta ostra woń... przerażonym spojrzeniem powiódł za śladem znajomej, oleistej cieszy, zatrzymując się na kanistrze oznaczonym wielką literą "X". Za uchwyt trzymała pogardliwie uśmiechnięta dziewczyna.
Zaśmiała się kpiąco, bawiąc zakrwawionym ostrzem w długich, chudych palcach. W drugiej trzymała kanister, oblewając mężczyznę resztkami jego zawartości i odrzuciła go po chwili na jego kolana. Gruby był wściekły - wyszedł zza lady, kierując zirytowane spojrzenie na dwójkę. Ta dwójka odgoniła mu klientów! Marcelina uniosła zapalonego papierosa, obserwując reakcję buldoga, który momentalnie zatrzymał się, podpierając o wysoką ladę. Wszyscy mogli poczuć zimne dreszcze przebiegające po plecach. - Tylko spróbuj, a wysadzę twoją budę w powietrze. - szepnęła na tyle głośno, by wszyscy tu obecni usłyszeli jej zuchwały ton.
Anioł nie śmiał się ruszyć. Wiedział, że Neko usłyszy najcichszy szmer, zauważy najmniejszy ruch, a gdy ten podejmie próbę ucieczki, spłonie, nim zdąży wypowiedzieć najkrótsze słowo. Marcelina zaciągnęła się ponownie, ciesząc się wewnętrznie z sukcesu, który właśnie osiągnęła . Odsunęła papierosa i spojrzała w stronę siedzących mężczyzn. Może wy mnie powstrzymacie? - usłyszeli obydwaj w myślach, czując na sobie jej prowokujący wzrok.


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 05.01.15 11:32, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.14 16:37  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
Ostatnio zaczął ciekawić go ten świat i coraz częściej po nim spaceruje, co stało się dziwne, bo on to zawsze miał wszystko w dupie. Chodził bo musiał psy wyprowadzać, spał w piaskownicy, bo piasek. Nie interesowało go czy już jest ciemno, czy jasno, lecz ostatnio wszystko się zmienia. Chodzi bardziej po mieście, niż na uboczu czy gdzieś po lesie. Jakby jego życia poszukiwało czegoś nowego, co by zainteresowało obie jego strony. Albo to ta druga strona podświadomie nim kieruje, po to by znaleźć jakieś miejsce do rozwalenie. Najlepiej jakby było tak dużo istot, wtedy mógłby sobie trochę pomordować. Byłaby wspaniała zabawa.
No i czas się w końcu porządnie napić. L tak długo czekał na kufel piwa czy coś innego. Uwielbiał te ciepło wpływające do żołądka i rozpalające całe ciało. Przeczesał ręką blond włosy, rozglądając się po budynkach. Ubrany w czarny sweter rozpinany z futerkiem w kapturze, rękawach i na końcu. Do tego czarna bluzka i tego samego koloru spodnie i buty. Po co miał się stroić i ubierać się nie wiadomo jak, zresztą i tak miał mało ciuchów. Potarł dłonie o siebie, spoglądając na Jacka, które właśnie wąchał jakiś śmieć na chodniku. Ach te psy, zawsze mają jakieś durne pomysły. Cała zgraja pałętała się teraz wokół jego nóg. Jedynie Dante stał grzecznie, czekając na decyzję właściciela, który chyba właśnie się zgubił. Kompletnie nie wiedział gdzie iść, a zwierzaki ciągnęły go w każdą możliwą stronę. Poprawił maskę, która spokojnie zakrywała jego twarz, i pomachał czarnych ogonem. Jak on tego nienawidził. Stać jak kretyn i nie wiedzieć gdzie iść. Tylko on tak potrafi.
Naglę usłyszał jakąś rozmowę dwójki ludzi. Dotyczyła ona jakiegoś baru, że jakaś bójka tam się robi czy coś. Na pewno wracali z tego miejsca, więc droga została właśnie wyznaczona, a co do bójki... Najwyżej znów wpadnie w jakieś tarapaty, co za problem. Ruszył przed siebie, cały czas się rozglądając i ciągnąc za sobą psiaki. "Pić, pić, pić" tylko to teraz dudniło mu w głowie, chociaż było jeszcze coś. Chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę mocnych papierosów, po czym wyciągnął jednego szluga oraz włożoną tam już wcześniej, zapalniczkę. Zadowolony odsunął maskę na głowę, włożył filtr między wargi, odpalił początek i zaciągnął się. Tego właśnie było mu trzeba. Niepotrzebne już rzeczy włożył do kieszeni. Relaksujące uczucie zagościło w jego mózgu, a ciemny papierosowy dym pomieszał się z jego czarnym dymem, co dało ciekawe połączenie. Dotarł przed bar, szukając jakiegoś miejsce gdzie mógłby psy zostawić, bo przecież ich tam nie wprowadzi. Jeszcze się upiją i co to będzie. Przywiązał Dante, Rocketa, Castiela i Dashiela do jakiegoś uchwytu, a Rebela i Jacka wziął ze sobą. Z tych dwóch to nieźli ochroniarze, więc się na coś przydadzą, skoro ma tam być jakaś bójka.
L spokojnie otworzył drzwi, spojrzał do środka i aż mu ciśnienie podskoczyło, gdy zobaczył anioła na ziemi. Nienawidził ich tak samo jak kotów. Skoro ktoś wykonuje już za niego całą robotę, to on nie miał zamiaru się wtrącać. Niech się powybijają nawzajem i to byłoby najlepsze wyjście. Jakby nigdy nic, razem z psami, podszedł do lady, żądając jakiegoś mocnego piwa. Gruby posłuchał go, jednak wzroku nie odrywał od tego przedstawienia, na które syn Szatana z chęcią popatrzy. Dostał kufel, więc mógł zgasić swoje pragnienie, wypijając wszystko na eksa. To jedyny rodzaj picia, który mu odpowiadał. Nie potrafił powoli delektować się trunkiem. W piekle trzeba było wszystko szybko pić, bo nie wiesz kiedy ktoś Ci tego nie zajebie, a to nie byłoby fajne. Swój chłodny wzrok miał cały czas wbity w kocice, którą sam by z chęcią zabił. Tak, to byłoby najodpowiedniejsze, a anioła wziąłby na deser. Na samą myśl zamachał ogonem z podekscytowania, jednak na jego twarzy nie było tego widać. Rebel i Jack siedzieli obok niego, cały czas byli czujni i przygotowani na wszystko.
- A po co ktoś ma Cię powstrzymywać? Powybijajcie się nawzajem i każdy będzie zadowolony - wtrącił swoje pisiont groszy z wrednym wyrazem twarzy. Skończył kiepa, którego popił kolejnym kuflem piwa, po czym nałożył maskę na twarz. Czarna mgła otaczała ją, jak i całe jego chude, szatańskie ciało. Z chęcią zamknąłby ich obu w swoim świecie tortur, gdzie ciekawe rzeczy by z nimi robił, ale musi się powstrzymać, bo mu żyłka pęknie i jego druga strona weźmie to wszystko w swoje ręce, a on nic z tego nie będzie pamiętał. Przejście w nowy rok to on ma zamiar pamiętać. Spojrzał dwóch osobników siedzących niedaleko, do których dziewczyna się wcześniej zwróciła. Nie znał ich, jak i każdego w tym świecie bo nie lubi on poznawać ludzi. Po co mu oni skoro sam sobie daje świetnie radę, a ma psy i to mu w zupełności starczy. Zmierzył ich tylko wzrokiem zza maski, po czym uśmiechnął się. Miał wielką ochotę się dobrze zabawić, chociaż wiedział, że to nie wypali. Wrócił wzrokiem na teatrzyk w którym główną rolę gra kot i anioł. Ciekawi go jak akcja dalej się potoczy.
Nie wiedział czemu od razu pałał do niej nienawiścią, zresztą co się dziwić, skoro on nienawidzi wszystkich. Poprawił blond włosy, zastanawiając się co z sobą począć. Nudziło mu się ostatnio strasznie, a świat przecież cały czas się kręci i jest na pewno wiele ciekawych rzeczy. Musi w końcu znaleźć jakieś zlecenia i wrócić do starej roboty. Będzie miał z tego przyjemność i kasę, ale to zajmie się tym jak dokończy pić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.15 13:20  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
Solidarnie podniósł swoje cztery litery razem z pozostałymi wymordowanymi.
Nie biegnij. Nie siej paniki. Idź, wyjdź. I wtedy uciekaj.
W połowie drogi ku wolności stanął jak wryty.
Stół się przesunął.
Dlaczego, do jasnej cholery on przesunął się sam?
Cofnął się pod ścianę, w kąt między nią, a barem.
Kilka razy zacisnął i otworzył dłoń, nerwowo wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
Zaczęło się.
Zawsze był pełen... podziwu, ile zamieszania może wywołać dwójka ludzi. Wymordowanych.
Dziewczyna mogła lewitować przedmioty.
Dwójka czegoś.
Może spróbować przez okno?
Trzy czwarte zabite grubymi dechami i blachą. Szklane - po drugiej stronie. Musiałby przejść obok tych wariatów.
Chwilowo przyparty do muru, uważnie obserwował walkę, bezskutecznie próbując doszukać się momentu, w którym mógłby się przedrzeć.
Gruby postanowił interweniować.
Tak, cesarzu elokwencji, pokaż im.
Nie, nie, nie. Nie zatrzymuj się. Co ty robisz? Wywal ich na zbity pysk, tak, jak zawsze.
- Tylko spróbuj, a wysadzę twoją budę w powietrze.
...
Bardzo przekonujący argument.
Może wy mnie powstrzymacie?
Drgnął lekko, marszcząc brwi.
Głos wyraźnie rozbrzmiewał w jego głowie. Okropne uczucie. Jakby ktoś siedział ci w mózgu.
Powstrzymywać ją?
Ani mu się śni.
Zerknął na Black'a.
To on tu był z gangu. Co prawda bardziej wyglądał na sekretarkę, niż na zabójcę. Ale pozory mogą mylić. Prawda?
Ktoś wszedł do środka.
Kolejny podejrzany typek. Wspaniale.
Zaraz.
Wszedł.
Drzwi.
Wariatka już nie pilnuje stołu.
Powoli zaczął się przesuwać w stronę wyjścia.



// przepraszam za zwłokę
// jeśli Marcelina go nie zatrzyma, to Al wymknie się przez drzwi i mam z/t. jeśli go zatrzyma - kolejka po staremu
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.15 20:23  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
Idąc wolnym krokiem z rozmachem otworzyłem drzwi. Cała atmosfera wyglądała z mała na napięta. Jakiś typek kwitł na ziemi oblany bóg wie czym. Inny gościu siedział przy barze i chyba go cała sytuacja bawiła, a nieznana dziewczyna cóż chyba była obecnie sprawczynią całej sytuacji. By nie zawadzić głową o framugę musiałem sie lekko uchylić. Bądź co bądź ma sie te 195 cm wzrostu, a szeroki w barach jestem dostatecznie by nikt nie wyszedł póki stoję w przejściu. Wiekowe klepki tworzące podłogę głucho zatrzeszczały sygnalizując, że ktoś po sporej wadze wszedł do środka.

Początkowo nie zwróciłem większej uwagi na całe wydarzenie, lecz czułem się niczym piąte koło u wozu. Ignorując całe zajście podszedłem do baru i zacząłem rozmawiać w najlepsze z barmanem szeptem, by mało kto usłyszał, lecz na pewno byli tacy co spokojnie usłyszeli, że chodzi o robotę.

Cała awantura w środku nikogo nie interesowała, lecz po chwili widać, że barman wpadł na pomysł bo zaczął podekscytowany energicznie szeptać wyciągnąć parę co większych nominałów z kasy i wskazując palcem na dwie postacie. Cóż robota nie śmierdzi schowałem parę banknotów do kieszeni i spojrzałem na jedną z wymienionych postaci - Wy dwoje. Tak wy dwoje. Zakłócacie tutaj spokój jak się właściciel wyraził macie opuścić to miejsce, a moja głowa w tym by to się wydarzyło. A szczególnie ty oblany czymś paskudnym -

Byłem luźny system operacyjny podpowiadał, że zagrożenie żadne nie istnieje dla mnie, wiec nie przejmowałem się się niczym. Zostało mi jedynie wyrzucić ich pokojowo, albo bardziej brutalnie. Zakończenie było w każdym razie wiadome i jednoznacznie dla mnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.15 0:06  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
......Aktualna sytuacja nie przedstawiała się zbyt różowo w opinii Christophera. Niebieskie ślepia zmrużyły się subtelnie, uważnie obserwując coraz bardziej natężoną negatywnymi emocjami akcję. Zdecydowanie nie podobał mu się jej obrót, dlatego też uważnie przyjrzał się nieznajomej, notując w umyśle, że wypada się o niej czegoś dowiedzieć. A także najpewniej niepokoić się, ilekroć ów panna pojawi się w pobliżu organizacji DOGS. Bo z całą pewnością nie była członkiem tego gangu, Skoczek jako Pudel znał dosłownie wszystkich i żadnemu z nowych dotychczas nie udało się przemknąć chyłkiem koło jego świdrującego spojrzenia morderczego królika zabójcy. Tak, zdecydowanie w pierwszym wrażeniu wszyscy, czy też większość członków DOGS wpatrywało się w niego z miną w stylu „yyyy... że niby kim ty tutaj jesteś?”.
Jednak to w aktualnym momencie jest nieważne, blondyn czuł, że zaraz sytuacja stanie się dla niego bardziej niepokojąca. Dlaczego? Gdyż zdolność utrzymywania języka za zębami w sytuacjach wysokiego ryzyka zawsze była u niego dziwnie zaburzona. Zresztą, on  n i g d y  nie potrafił milczeć dłużej niż paręnaście minut, więc logicznym było, że prędzej czy później się wtrąci. Tym bardziej, że nie znosił widoku mordowania, torturowania... aż nasuwało się pytanie, jak tak długo przeżył w Desperacji. Zadziwiające, jak wiele osób szokuje fakt, ile już chodzi po tym padole łez i rozpaczy.
Może wy mnie powstrzymacie?
No tak, Christopher nagle zauważył, że ponownie sytuacja się zmieniła, jego myśli najwyraźniej zawsze miały swoistego rodzaju opóźnienie. Zamrugał oczami, potrząsając głową, czując, jak kolejne dreszcze zaniepokojenia przebiegają mu po plecach. Widział, co planuje kobieta. Widział i w żadnym razie mu się to nie podobało... a jeszcze mniej chętnie akceptował fakt, że najwyraźniej musiała być dobra w walce... czy też zabijaniu, jak kto woli, jedno z drugim z reguły bardzo chętnie ze sobą współpracuje. A to zdecydowanie nie było dla niego żadnym pozytywnym faktem.
Generalnie, już otwierał usta. Już miał jakiś plan, jednak nagle do baru weszła kolejna osoba. Christopher dosłownie się zjeżył, słysząc jego słowa i nie mógł powstrzymać parsknięcia, które wydostało się z jego warg. Nieznajomy najwyraźniej był z lekka ślepy, bo ów sytuacja ewidentnie nie wyglądała na taką, gdzie ze spotkania nikt nie wyjdzie żywy. Niewątpliwie to nieznajoma przetrwa i da im darmową „wejściówkę” na koncert wyjącego z bólu skrzydlatego. Blondyn niemal poczuł, jak już zaczynają pojawiać pierwsze symptomy nadchodzącej migreny. Skończy się to ponownie na zamknięciu w jakimś ciemnych pomieszczeniu DOGS, najlepiej we własnym pokoju, o ile wyjdzie z tej cholernej sytuacji żywy.
Ponownie miał zamiar coś powiedzieć i ponownie bezpardonowo mu przerwano. Zgrzytnął zębami, czując, jak to wszystko zmienia się w swoistego rodzaju parodię, a cień poirytowania przemknął po jego twarzy. Robot paladyn, obrońca uciśnionych. Pierwszy gość przynajmniej zachowywał się jak typowy mieszkaniec Desperacji. Christopher zamknął ślepia i odetchnął głęboko, łypiąc gdzieś na Al'a.
- A więc, droga nieznajomo... nie wiem, jak reszta naszego nieskromnego towarzystwa, ale ja osobiście mam dość wrażliwy słuch i nie chcę narażać go na uszkodzenie. Swojemu węchowi również nie mam nic do zarzucenia – zawiesił na chwilę głos, po czym kontynuował - paliłaś kiedyś kogoś żywcem? Jasne, dla „poszkodowanego” jest to cholernie bolesne i zapewne o to właśnie ci chodzi, ale zacznijmy od tego, że smród palonych włosów, skóry, tłuszczu, mięsa jest wprost okropny. Wycie gorsze od potępieńców, aż ciarki przechodzą. Więc mam nieskromną nadzieję, że twoim celem nie jest podpalenie ów mężczyzny, a jeśli tak, to mogłabyś łaskawie przenieść to w inny termin i inne miejsce.
Przemowa godna dyplomaty, czy też obrońcy w sądzie... chociaż może z lekko przydługa. Jednak jak już niejednokrotnie było wspominane; Christopher zawsze miał problem z ugryzieniem się w język.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.01.15 20:21  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
Głowa do góry - rzekł kat zarzucający stryczek.
Mimo, że myślami powinna być tu, na ziemi, w tym barze - gromadziły się one wokół zupełnie innych, abstrakcyjnych rzeczy. W każdej chwili jeden z obecnych tu mógł wykorzystać  krótką chwilę jej odpłynięcia ze świata rzeczywistego, zaatakować, odepchnąć... Ale to przecież Marcelina. Tylko Marcelina, która przeżywała swoje małe zwycięstwo. Przez krótką chwilę mogła zadecydować o czyimś życiu! Czuła się w tamtych momentach niczym prawdziwy BÓG, którego lękają się wierni, podziwiając zarazem i oddając mu całą swoją duszę. Ale Neko nie żądała duszy. Pragnęła zemsty, pragnęła tej pięknej satysfakcji, karmiącej wewnętrzną bestię do syta.  
W lokalu zaczęło się robić niespokojnie, co nie umknęło jej uwadzę. Skrzywiła się niesmacznie, wsłuchując się w parę ciężkich kroków. W polu jej widzenia pojawił się jasnowłosy mężczyzna, który zajął miejsce niedaleko ich.  Znienawidziła go od razu. Ha, to się nazywa porozumienie dusz.
A po co ktoś ma Cię powstrzymywać? Powybijajcie się nawzajem i każdy będzie zadowolony. Usłyszawszy te słowa prychnęła, przyglądając się jego kretyńskiej masce przez krótką chwilę. - Szkodniki trzeba tępić, chwaty unicestwiać. - cisnęła, nie spuszczając go z oczu. Miała nadzieję, że zrozumie aluzję skierowaną do jego osoby - Amatorzy. - westchnęła, opierając znudzoną brodę o nadgarstek.  Jej zdolność miażdżenia wrogów wzrokiem była w tej sytuacji niezwykle pożyteczna. - Jej uszy skierowały się ku tyłowi, rejestrując szmer w końcu sali. Jeden z dwójki mężczyzn opuścił dotychczasowe miejsce i towarzysza, skradając się ku wyjściu. Gwiazda wieczornej demolki nie miała ochoty na zatrzymanie i tak zbędnego tu wymordowanego.
Powróciła wzrokiem na Samuela, kręcąc nosem. - I co ja mam z tobą zrobić... - szepnęła z udawaną troską, machając niebezpiecznie palcami i trzymanym w nich papierosem. Jej przemyślenia przerwał głos członka DOGS. - Jesteś bardzo odważny, jak na osobę o twojej posturze. - powiedziała, odkładając papierosa do najbliższej popielniczki. Drzwi ponownie otworzyły się, a w sali rozległ się dźwięk ciężkich butów, a Samuel, który wstał ostrożnie i ściągnął przemoczoną bluzę odetchnął równo z Grubym z nieukrywaną ulgą, łypiąc na Marcelinę bardzo nieufnym okiem. Cóż - ona na ich miejscu zachowywałaby się dokładnie tak samo.  - Kurewsko się cieszę z tego spotkania. - powiedział w końcu podchodząc do niej na bezpieczną odległość - Szkoda, że bez wzajemności. -  skrzywiła się dziewczyna, prostując dyskretnie palce. Choć tak na prawdę kłamała - niezmiernie cieszyła się z tego spotkania! Ha. Nie miała zamiaru odpuścić.
I wtedy sytuacja skomplikowała się. Już w trakcie wielkiego wejścia anroida Marcelina powinna zwietrzyć kłopoty. Neko spojrzała na wielkiego, metalowego dryblasa i parsknęła śmiechem, łapiąc swoją niedokończoną, zamówioną wcześniej jerrice (tamtejszą odmianę piwa) i opróżniła kufel, odkładając go z impetem. Ona nie miała najmniejszego zamiaru wychodzić. - Temu tchórzowi nie musisz nawet powtarzać. - zaśmiała się kpiąco, spoglądając na coraz bardziej poirytowanego anioła. Spojrzała w stronę nowego gościa baru, skupiając się w pewnym momencie maksymalnie. Nie słyszała nic, prócz szumu, nie widziała żadnych obrazów, co wskazywało na to, iż ten był androidem. A z nimi zawsze był problem.
Akcja trwała. Nikt nie zorientował się, że w ciemnym kącie spoczywa ogromny wilczur, spoglądający na wszystkich z nieukrywaną pogardą. Dopiero teraz zdecydował się zmaterializować. Tak nagłe pojawienie się ogromnego, czarnego wilkopodobnego stworzenia mogło zbić z tropu całą grupę.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.01.15 22:26  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
L całkowicie zignorował androida, który wdał się w rozmowę z barmanem. To wszystko stawało się jedną, wielką komedię. Słowa Marceline też nim nie ruszyły, tak samo jak ten "zabójczy wzrok" czy coś. Patrzył się w ścianę, pijąc w spokoju piwo. W sumie to nie chce mu się w to mieszać, dla niego ważne jest tylko to, by anioł zginął. Jeśli ona go nie załatwi, to on sam się nim zajmie i to w sposób dość brutalny oraz bardzo fascynujący, taki pełen rozkoszy i krwi. Tego właśnie mu trzeba w tej chwili. Tęskni za widokiem tej pięknej, czerwonej cieczy i rozrywanych ciał. Kiedyś robił rzeź za rzezią, a teraz to nie ma gdzie się tak bawić. Jego umysł tylko czeka na wygodną chwilę, by w szybkości przelecieć jak kosa przez tłum niewinnych istot, przy czym zrobi trochę roboty dla śmiertki. Kościaty cwel na pewno się ucieszy. On zawsze był pracusiem, zresztą nie miał co innego do roboty, a słowa "będę robił to do końca życia" zawsze brzmiały zabawnie z jego ust. Gościu zawsze miał te swoje poczucie humory, które tylko syna Szatana mogło rozbawić.
A wracając do sytuacji w barze, Gorgio właśnie wypił wystarczającą ilość alkoholu, po czym zapalił kolejnego papierosa, delektując się ciemnym dymem. Spoglądał kontem oka na androida. Zastanawiał się ile on pucuje swoje ciało i czy kiedyś będzie zardzewiały. Doprawdy ciekawa byłaby z nim walka. Pełna... Emocji i śrub. Może ma jakąś ludzką część, chociaż przypuszczam, że nawet mózgu nie ma. Może by tak wgrać mu wirusa? Idealny morderca z niego, ponieważ mógłby wybić nawet swoją rodzinę bez mrugnięcia okiem. Blondy zamachał ogonem, kończąc peta. Myślał co by tu teraz z sobą zrobić. Pogłaskał psa lewą ręką, a prawą założył maskę na twarz. Jego myśli krążyły wokół wszystkiego. Może by załatwił anioła? Albo wyszedłby stąd gdzieś indziej? Praktycznie to teraz nie ma nic do roboty. Może jedynie oglądać całą tą komiczną sytuację. Wokół niego zgęstniał czarny dym, który i na podłodze przybrał postać chmurnej "plamy", że tak to ujmę. Gdyby ktoś chciał podejść, zostanie ładnie unieruchomiony. Wolał być na wszystko ubezpieczony, bo nie wie jak obróci się cała ta sytuacja.
Swoje chłodne spojrzenie zawiesił na wilczurze, który zmaterializował się w kącie. Jack też dokładnie się mu przygląda, ale na L nie zrobił on żadnego wrażenia. W piekle widział o wiele gorsze, większe i mordercze stwory, a taki kundel to byłby dla nich smaczny posiłek. Oczywiście był silniejszy od jego psów i uroczy też był, ale co z tego? Jego czarne futerko i masywna postura nie zauroczą Gorgia! O nie! Bo on już ma swoje pieski (i to nawet trochę za dużo ich ma). Przeczesał swoje włosy, obojętnym wzrokiem wracając na odgrywaną szopkę.

||sorka, że tak długo, ale choroba mnie niszczy. I weny nie mam||
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.15 0:20  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
// Dobra, bo Freedy'ego nie ma i nie ma, więc napiszę już ten post, najwyżej kolejka się zmieni. W sumie krótki post, gdyż wypadłam nieco z rytmu.

.......Gorgio, android, barman, reszta tłumu... skoro oni ignorowali jego, to on nie miał zamiaru tej sytuacji zmieniać. Jednak cały problem polegał na tym, że na własne życzenie ktoś się nim zainteresował. A tym „ktosiem” okazała się panna, która niewątpliwie dzisiejszego dnia w planach miała zabójstwo pewnej osoby. Skoczek tymczasem perfidnie przerwał jej to jakże ważne dla wszystkich przedsięwzięcie. Podsumowując; skoro powiedziało się a, trzeba powiedzieć też b.
- Też wzrostem nie grzeszysz – mruknął, uśmiechając się krzywo.
Wyprostował się, swobodnie strzepując jakieś drobinki brudu ze swojej bluzy, jakby miało to diametralnie zmienić jego wygląd. Tak naprawdę po prostu musiał zrobić coś ze swoimi dłońmi, przeczuwając, że w innym wypadku dostanie jakiegoś tiku nerwowego. Tym bardziej, że wypowiedź androida nieco go rozbawiła, chociaż bardziej zakrawało to na czarny humor.
Kończąc jednak już ów wątek z czarnym humorem, Christopher w miarę szybko wyłapał kolejny ruch, wykonany przez dość niespodziewanego osobnika... po prostu nie widział tutaj wcześniej psowatego pobratymca. Przekrzywił subtelnie głowę, kierując po chwili spojrzenie na Marcelinę i mimowolnie unosząc lewą brew do góry. Owszem, wiele faktów rejestrował z pewnym opóźnieniem, ale... nie przegapiłby chyba przejścia przez próg baru ów stworzenia. Ogólnie rzecz ujmując równie dobrze mógł być to jakiś wymordowany, albo gość będący tu wcześniej, ale mina barmana raczej nie wskazywała na taką ewentualność. Poza tym, wątpliwie, by wpuścił tutaj psa albo wymordowanego w takiej formie. Umysł Christophera już zaczął pracować na wysokich obrotach, tworząc możliwe scenariusze, analizując to, co dotychczas zdążył zaobserwować. Niemniej jak na razie jego uwaga w znacznym stopniu koncentrowała się na nieznajomej i jej ofierze, a Skoczek wolnym, bardzo uważnym krokiem (coby przypadkiem się nie potknąć) zaczął podchodzić bliżej, bo przecież w niektórych momentach jego instynkt samozachowawczy brał sobie wolne. Nie chciał dopuścić to nagłego podpalenia mężczyzny z poprzednich powodów oraz kolejnych, że mogłoby wtedy generalnie dojść albo do wielkiej paniki (gdzie pewnie zostałby stratowany) albo do jakiejś cholernej bójki (gdzie najpewniej musiałby się chować pod stołem).
- W każdym bądź razie niewątpliwie miłym byłoby założenie, że dzisiaj jest szczególny dzień, w którym można komuś podarować życie – powiedział ostrożnie, zatrzymując się pod ladą baru, w odległości paru kroków od nieznajomej – poza tym, zabójstwo to przecież indywidualna sprawa, nie lepiej robić to w jakimś zaciszu?
Hmh, jeśli dalej tak ta rozmowa będzie przebiegać, to najprawdopodobniej Skoczka uznają za świrniętego. Aczkolwiek lepsze to niż nic. Ponoć.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.02.15 14:38  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
Na zewnątrz z każdą kolejną minutą robiło się coraz zimnej. Nathair naciągnął bardziej czapkę na głowę, oraz podsunął wyżej szalik, chcąc chociaż trochę bardziej ochronić twarz przed siarczystym mrozem, który coraz bardziej szczypał go w skórę. Mimowolnie przyspieszył, nie odwracając się nawet za siebie, by sprawdzić czy pozostała dwójka podąża za nim. Wzrok miał jedynie utkwiony przed siebie, mając nadzieję, że już niebawem na horyzoncie zacznie majaczyć się zarys budynku, miejsca gdzie zmierzali.
Nathair osobiście nie przepadał a tego typu miejsca. Śmierdzące piwskiem i starymi ludźmi zbiorowiska, gdzie przychodzono tylko po to, by się urżnąć i nic ponadto. Może i myślał oraz kierował się stereotypami, aczkolwiek nigdy też nie miał zbytniej okazji ich rozwiać. No i sam ku temu też nie zmierzał.
Kiedy wreszcie wszedł do środka, ciepło pomieszczenia wręcz uderzyło w niego z namacalną siłą. Od razu poczuł jak rozchodzi się po jego kościach wywołując przyjemny dreszcz. Ściągnął czapkę strzepując śnieg na brudne, poplamione deski podłogi i wcisnął ją do kieszeni kurtki, którą rozpiął wchodząc w głąb baru.
- Coś chcecie? Stawiam. Skoro telefon mam dostać od ciebie za darmo, to pozwól mi chociaż coś postawić tobie I twojemu bratu. Nie lubię być dłużnikiem. – rzucił cicho podchodząc do baru i wymusiwszy jakże przyjemny uśmiech, odezwał się do barmana.
- Dla mnie coś ciepłego, jak da radę. Cokolwiek, byle bez alkoholu. – poprosił i kiedy Rhy oraz jego drugi towarzyszy złożyli swoje zamówienia, wyjął z tylnej kieszeni jakieś drobniaki, wręcz kotlaki i zapłacił nimi. Każdy pieniądz miał swoją wartość w tych czasach. Czekając na zamówienie zajął miejsce przy obskurnym stoliku, który zdawał się, że lada moment runie na ziemię pod ciężarem samego kurzu. Dopiero teraz mógł pozwolić sobie na przesunięcie wzrokiem po zebranych osobach a barze, na dłużej zawieszając spojrzenie na dziwnej dziewczynie… samicy? Czymkolwiek ona nie była. Doprawdy, dziwne stworzenia w tej Desperacji. Szybko jednak oderwał od niej wzrok i przeniósł na jasnowłosego. A raczej na jego żółtą chustę. Jeden z Kundli. Mimowolnie usta anioła wykrzywiły się nieznacznie.
Straciwszy nimi zainteresowanie, nachylił się bardziej w stronę swoich towarzyszy i szepnął tak, żeby tylko oni usłyszeli.
- W razie co nie jestem aniołem. Nie na terenach Desperacji. – ostrzegł, by przypadkiem nie zwrócili się do niego w ten sposób przy obcych. Nathair wolał nie zdradzać się przed kimkolwiek odnośnie swojej rasy. Zwierzęta zamieszkujące te miejsca bywały bardzo… okrutne i zachłanne. Żyjące stereotypami. Mogłyby wziąć Nathaira za znakomity kąsek jeśli chodzi o jedzenie czy też inne dobra materialne, a tego chłopak nie chciał. Jeszcze brakowało mu wymorowanych pałętających się po jego domu w Edenie. No już ci.
W końcu mogli odebrać swoje zamówienie. Chłopak zerknął w swój obszarpany kufel, wpatrując się w dziwną, złocistą ciecz z pewną dozą niepokoju. Nachylił się i powąchał. W sumie pachniało nawet ładnie. Jak miód. Niepewnie wsunął koniuszek języka do kufla i posmakował dziwnej cieczy. Yup, zdecydowanie miód. Ale taki dziwny, bo ciepły i trochę cierpki. Ale generalnie nie wyglądało to aż tak źle. A po dwóch łykach było całkiem dobre. Plus, momentalnie poczuł jak ciepło rozchodzi się po jego ciele, a na policzkach widnieją dwa, śliczne rumieńce. Zdecydowanie to, co mu podali było pyszne.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.15 15:32  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
Im zimniej się robiło tym większy ogarniał ją niepokój.
Mrozy naprawdę nie były jej przychylny, a zaczynała się obawiać, że ten rzekomo utrzymujący temperaturę ciała strój prędzej czy później zacznie zawodzić. Naprawdę nie chciała wylądować znowu na stole operacyjnym. Tak jakby mało musiała się zajmować wszystkimi tymi sztucznymi częściami. Bo tu coś skrzypi, tam przestaje łączyć, tu zaczyna drażnić skórę, tam pada zasilanie. Już raz miała przygodę, gdy ledwo wyszła poza mury, gdy nagle jedna z nóg odmówiła jej posłuszeństwa i zaryła twarzą o śnieg.
Zdecydowanie zima była najgorsza.
No i rzecz jasna moment, w którym zdaje sobie sprawę, że zapomniała zrobić pod wieczór przeglądu. Czuła się jak ludzki mechanik!
Poszła w ślady Nathaira naciągając mocniej czapkę na głowę i przywołała Rileya bliżej nogi, by choć odrobinę skorzystać z jego ciepła.
W końcu zauważyła zarys budynku. Zerknęła kątem oka na Nathaira. Właściwie jej odbiór podobnych miejsc niemalże zgadzał się z jego, choć do zapachu piwska dodałaby też odór nawalonych studentów i innych uczniakow szukających jednonocnej przygody. Z tą różnicą, że ona w podobnym towarzystwie obracała się w każdy weekend, w końcu pracowała jako kelnerka. Czasem zastanawiała się nad zmianą lokalu. Zawsze przecież mogła poszukać zatrudnienia w jakiejś spokojniejszej kawiarence, czy coś w ten deseń. Niemniej kluby bardzo dobrze płaciły, a warunki w "GoGo" nie były takie złe. W końcu nikt jej nigdy nie zaczepiał, wiedząc że zaraz wyleciałby na zbity pysk. Ostatnimi czasy to bardziej ona zaczepiała klientów. Niemalże się uśmiechnęła na samo wspomnienie.
Weszła do budynku tuż za Nathairem i poszła w jego ślady zdejmując zarówno czapkę, jak i szalik. Pozostawiła jednak narzucony na głowę kaptur, tak by inni znajdujący się w barze mieli trudności z rozpoznaniem jej twarzy.
- Riley, spokój. - rzuciła krótko, a pies niemalże od razu przestał płonąć. Wczłapał tuż obok jej nogi do baru i powęszył w powietrzu, niemalże od razu kichając. Spojrzała na niego z niejakim współczuciem. Pomimo ślepoty jego pozostałe zmysły były wzmocnione, nie potrafiła więc sobie wyobrazić jak mocno odczuwał woń alkoholu, która nawet zwykłym ludziom mogła się wydawać nieprzyjemna. Albo wręcz przeciwnie. Wszystko zależało w końcu od pojedynczej jednostki.
Poklepała go po łbie i rozejrzała się dookoła, idąc w ślad za Nathairem.
- Dla mnie to samo. - nie kłóciła się z nim. Każdy powinien mieć jakąś możliwość odwdzięczenia się za przysługę. Rhyleih właściwie nigdy nie piła alkoholu. Przed wypadkiem była tym 'w miarę grzecznym typem', który unikał używek jak ognia, natomiast po nim... poradzono jej, by po niego nie sięgała. Tak na wszelki wypadek, by nie obciążać ciała. Czy też jego resztek.
Usiadła naprzeciwko różowowłosego przywołując psa do swojego boku, tak by usadził się obok krzesła. Miała tylko cichą nadzieję, że nie zacznie kichać. A jak już będzie mu się na to zbierać, będzie musiała odwrócić mu pysk w drugą stronę. W końcu nie chciała zostać zapamiętana jako "Ta, która spaliła bar wraz ze swoim psem, wróg Desperacji numer jeden". Była pewna, że ten lokal był dość mocno ceniony przez Wymordowanych mieszkańców.
Ona również przez chwilę rozglądała się wokół. Właściwie to kiedyś myślała, że nic jej już nie zdziwi. W końcu nie na co dzień twój brat zostaje pajęczym zombiakiem. Niemniej każda istota, na którą tu wpadała była zupełnie inna. Niektóre łączyły puchate uszy, ogony, inne długie kły, pazury... ale nadal pozostawali zupełnie odmiennymi ludźmi. Potarła policzki dłońmi, chcąc przywrócić nieco krążenia w zamarzniętej twarzy, choć raczej nie miała co liczyć na zdrowy kolor skóry. Zawsze była cholernie blada. Jak jakiś wampir. Pewnie gdyby podobnie jak brat stała się wymordowanym, zmieniałaby się w nietoperza. Albo w popiół, pył, prochy czy inne paprocie. Czy to w ogóle było możliwe? Pewnie nie.
- A ja... wiesz kim. Zabiliby mnie w ciągu sekundy. Nawet nie miałabym czasu nic wytłumaczyć. - parsknęła niezbyt rozbawionym śmiechem. Taka była prawda. Szpieg S.SPEC w Desperacji? W dodatku poniekąd stojący po ich stronie? Bzdura. Nikt by w to nie uwierzył, próbowaliby pozbawić ją głowy bez zastanowienia. Tak szczerze mówiąc to Rhyleih nie lubiła walczyć. Bić się - owszem. Potyczki zawsze były w cenie, pozwalały jej utrzymać formę. Ale mordercza walka, gdzie atakują cię niczym dzikie zwierzęta chcąc jedynie twojej śmierci... musiałeś odpowiadać tym samym. Albo zginąć.
Rhyleih naprawdę nie lubiła mieć krwi na rękach. W dodatku wplątywanie w to Nathaira i Webbera? Nie. To nie miało prawa się wydarzyć.
Po odebraniu swojego zamówienia, zerknęła na nie z niejaką ciekawością i poruszyła parę razy kuflem. Zerknęła na Nathaira badając jego reakcję, po czym sama postanowiła spróbować. Przy takiej pogodzie podobny napój był wręcz idealny. Odstawiła kufel na stolik, oplatając go dłońmi.
- Tak właściwie to co tu robisz, Nath? Znudził ci się twój... ogródek? - zapytała zastępując 'Eden' pierwszym lepszym słowem jakie przyszło jej do głowy. W końcu wycieczki do Desperacji... może usłyszenie podobnych słów z jej ust byłoby hipokryzją, ale raczej nie było to miejsce, w które udawali się znudzeni osobnicy. Szczególnie zimą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.15 16:37  •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
Spojrzała na Skoczka z nieudawaną obojętnością. Straciła nim zainteresowania dość szybko - nie mogła go nazwać piątym kołem u wozy czy wrzodem na pewnej części ciała - był jej mocno obojętny, mimo wszystko nie omieszkała się go wysłuchać, nie przerywając, a nawet mu odpowiedzieć. - Zabójstwie? - zapytała, odchylając znacznie lewe ucho, robiąc lekko zdziwioną minę. Wzruszyła ramionami i odwróciła się w stronę drzwi - doskonale słyszała skrzypnięcie starych drzwi i kroki, które kierowały się w ich stronę. Zupełnie nieznajoma twarz - i cisza jego myśli, co wykluczało opcję kolejnego wymordowanego w barze. Udawała. Z wielką chęcią wgryzłaby się w szyję tego tchórza. Nie, nie była wampirem, ale wgryzając się w nadgarstek, raczej nie spowoduje jego śmierci, a przynajmniej nie tak efektownej, jak ta spowodowana przegryzieniem tętnicy.
W końcu spojrzała dyskretnie na dwójkę nowo przybyłych - czerwonowłosa również nie była zarażoną wirusem X. Po jej wyglądzie Marcelina była niemal pewna, że należy do Łowców - dopóki nie zauważyła heterochromicznych oczów. Wtedy i jej lewe oko, mieniące się dotąd mdłą czerwienią, stało się kolorem łamanym rubinem i fioletem.
Do jej nozdrzy dotarł bardzo znajomy zapach, od którego ponownie zjeżyła jej się sierść na karku, kły niemal wysunęły się, niczym u wampira czującego słodką, płynącą jeszcze krew. - Pies... znowu - warnęła cicho, nagle odskakując, niemal przewracając leżące krzesło. Przed sobą dostrzegła ogromną, niemal dwumetrową sylwetkę - cień zakrywał jej twarz, jednak Marcelina doskonale wiedziała, kim był owy mężczyzna. - C... - zaczęła, rzucając w końcu oskarżającym spojrzeniem jej starego znajomego, który bezradnie patrzył na dwójkę, ze zdziwionym spojrzeniem - TY! - warknęła, a w mgnieniu oka dwie wielkie, przednie kończyny ogromnego mutanta chwyciły ją za bluzę i uniosły ponad sześćdziesiąt centymetrów nad ziemią. Lodowe oczy patrzyły wprost na wyrywającą się w szale i narastającym przerażeniu. - W końcu... - zaczął, a jego męski głos rozniósł się po sali - Ej, czego ty chcesz, kolo?! - zaczęła, próbując chociaż rozluźnić uścisk. Bez skutków - To nie moja wina, że zgarnęłam całą wygraną! Nie umiesz przegrywać? Wiem, że dalej Cię to boli, frajerze. - ...myślałaś, że Ci wszystko przejdzie, kurwa, płazem? - przestała się wierzgać. Tylko napastnik dostrzegł lekki uśmieszek na jej twarzy. Owszem.
Jej ciało stało się przezroczyste. Prześlizgnęła się przez jego palce niczym woda, piasek, popiół - nawet nie upadła, a wsiąknęła w ziemię, zupełnie jak duch. On wściekł się, nie zauważając, jak ta pojawia się za nim. Środkowy palec uniósł się prosto w jego stronę. Rzuciła się w stronę drzwi, które... zatrzasnęły się zbyt szybko, by zdązyła ponownie się zdematerializować. Uderzyła w nie z dość dużą siłą. No tak, Daniel nie był człowiekiem. Był aniołem i również posiadał telekinetyczne zdolności. Odwróciła się i naparła na drzwi plecami, marszcząc niebezpiecznie brwi. Jakoś się stąd wydostanie. Jego usta uniosły się, pokazując szereg białych zębów - Zapłacisz mi za to. - Wal się. Hazardziści...
Odepchnęła go, gdy ten przybliżył się jeszcze bardziej. - Co, chcesz wojny? - warknęła, łapiąc za klamkę - To będziesz ją miał. - dodała cicho, niemal szeptem, otwierając drzwi i wychodząc. Bar mógł odetchnąć. Podpalaczka wyszła, wcześniej przeganiając kilku klientów.
z/w


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 28.03.15 12:47, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  BAR  - Page 6 Empty Re: BAR
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 18 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 12 ... 18  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach