Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 15.07.19 23:11  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Chodzi lisek (Jarema/Salem)
Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi.
Krwista łuna zachodu zawisła nad pustkowiem, zalewając krajobraz ciepłą, czerwoną poświatą. Wszystko dookoła do złudzenia przypominało stare, amerykańskie filmy jeszcze sprzed zarazy, na których różnica temperatur oznaczana była specjalnym filtrem. Nawet zębiska skał w oddali, wciąż szare, martwe, nieporuszone, zdawały się być teraz w odcieniach oranżu. Robiło się nieco chłodniej.
Ten dzień był jednym z gorszych. Paraliżujące, poranne odrętwienie odebrało z życia Kolyi kolejnych kilka godzin spędzonych na wtulaniu boku we wciąż ciepławą połać ściany i podskubywaniu przednich łap w nadziei, iż lepsze krążenie pozwoli mu wreszcie wstać i wydostać się z ponurego kąta. Wyszedł późno. Przeskakując z jednej plamy cienia w drugą, walczył ze sobą wewnętrznie by nie ogrzać się w słońcu przynajmniej do chwili, w której za plecami nie słyszał, ani nie czuł nikogo. Przebywanie pośród innych wymordowanych z każdą chwilą działało mu na nerwy, powoli, konsekwentnie zacierając ludzką godność, by zrobić miejsce zwierzęcemu instynktowi. Chęć wgryzienia się w chude, wybrzuszone grdyką gardło powstrzymywała jedynie niewidzialna ręka kata-opiekuna, przed obliczem którego nie miał cywilnej odwagi robić burdelu większego niż już panował. Do czasu, w którym kontrola wyślizgnie się spomiędzy jego poznaczonych zgrubieniami palców. Do czasu.
Skrada się i medytuje, komu chustkę podaruje.
Wracał na tarczy. Zalany czerwonawą łuną rzucał długi, smukły cień na niskie wydmy przed sobą. Nie schodził jeszcze na ścieżkę, grzejąc grzbiet jak najdłużej mógł, nim znowu wniknie w cienie. Z pyska zwisały mu dwa martwe szczury, których połamane karki wprawiały ciężkie główki w rytmiczne pląsy. Szczury były chude i łykowate. Z żerującego przy starych kościach stada dorwał jedynie trzy, co i tak w obliczu panującego dookoła głodu czyniło z niego triumfatora. Jednego wsunął bez namysłu, wyrywając organy spod skóry bez żadnego poszanowania, nie mówiąc nawet o opanowaniu. Ciepłe, śliskie od krwi i wydzielin mięso gładko spływało, wypełniając ściśnięty głodem brzuch przyjemnym, oczekiwanym ciężarem. Jedzenie, jak paskudne i stare by nie było, liczyło się tu bardziej niż złoto, a on miał to szczęście, iż wiedział jak się poluje. Nie potrzebował do tego ani charyzmy, ani poparcia innych. Robił co mógłby przeżyć i wychodziło mu to, cholera, znakomicie.
Napiął mięśnie ud, prężąc się do skoku i odbił od ziemi, miękko lądując na kamieniu przed sobą. Rozejrzał się z niego, mrużąc oczy nim odwrócił się od zachodzącego wciąż słońca i ocenił kierunek, z którego dochodził go zapach srebrnego lisa. Tego nie musiał szukać długo. Zachodząc go od tyłu, wciąż zachowując względnie bezpieczną, moralnie poprawną odległość wypuścił szczury z pyska, a te z miękkim mlaśnięciem świeżych trucheł obiły się najpierw o łapy, potem o suchą ziemię. Natychmiast też się wycofał, bez słowa, oglądając na drobny podarunek po raz ostatni, nim zajął strategiczne miejsce na kamieniu, z którego kilka chwil wcześniej zeskoczył. Był zadowolony z siebie, jednak tylko wewnętrznie. Jego twarz nie wyrażała niczego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.19 10:20  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
To miejsce było nie jego, nie jego były te ruiny, które podziurawione mierzwiły czerwono-brązowy krajobraz, nie jego okna poprzykrywane zużytą, ślepą dyktą. Ostała się tylko fasada, która była już symbolem rozwalonych miast, z rabunku albo szabru zwykłego. Oświetlona ciepłą, pąsową poświatą zachodzącego słońca stanowiła przybytek myszy i szczurów mieszkających pod cegłą wiśniowego koloru. Szybkie miejsce na polowanie z nagonką, na kocie podrygi.
Znajduje nóż - stary, zardzewiały, rozpadający się w rękach jak proch po zmarłej matce. Zastanawia się spod jakiej ręki został wydarty, z czyich palców wyślizgnął się, gdy głodne myszy sięgały ludzkiej łydki. Wyszarpane z obcej właśności, pozostawione tu i tam przedmioty, świadczące o nie naszym istnieniu, o życiu, które przewlokło swój tyłek nieopodal albo też zatrzymało się pod tą cegłą, w kącie, na moment, łapiąc cień błogosławiony w myślach.
Szlaja się po okolicy. Był tu nie raz, pierwszy bastion od muru, odwiedzany najczęściej przez wędrowników z krztyną przetrwania zaszczepioną w ciele. Już wielokrotnie ciało rozkładało się na kilka metrów przed ziemią obiecaną, przed tą fasadą, która u celu okazywała się fantazmatem. Uciekający, wyrzuceni, zapomniani myśleli, że gdzieś za miastem też istnieje życie, że ten dom na horyzoncie to jak latarnia morska, bez światła, ale świetlista, skrząca się w słońcu i poświacie księżyca. Ale gdy ich oczom, zza mdłej kurtyny z unoszącego się piachu, ukazywał się jedynie budynek - nie ich, bez okien i bez życia, przystawali by zapłakać bądź umrzeć.
Rozpuszczający się w jego dłoniach nóż przesypuje się na ziemię, pozostaje jedynie rdza, która niegdyś żarła metal, dziś żre samą siebie. Nie znajduje żadnych fantów, prócz tego noża, nieprzydatnego i pozostawionego na pastwę losu, gdy ciało właściciela pożerane było przez coś sprytniejszego.
— Jak to jest? Wrócić do miejsca, w którym prawie się zdychało. — Kieruje spojrzenie ku kotu, który oddala się z nadpisaną kotom gracją.
Małe truchełka pachną obietnicą przyszłego posiłku, ale wciąż jest ich mało, za mało, by wykarmić wszystkich w radiostacji. Będą więc sięgać po zapasy, znowu, a tych też mało, wszystkiego jest mało, a więc pora uszczuplić mieszkańców.
Oczy ze szczurzej sierści pokrytej małymi plamkami krwi ponownie spoglądają na rozciągającego się Salema. Ten z mordką ku zachodzącemu słońcu, z nogą wyprostowaną wdzięcznie, jak to koty, wie, że spełnił swoje zadanie, że zapracował na chwilę relaksu. Wciąż poddający się zwierzęcym instynktom, chudy i zdaje się, że naiwny, znaleziony został tutaj niespełna trzy miesiące temu. Wciąż cierpiący po przemianie - a cierpienie to trwać będzie jeszcze wiele lat - popiskiwał jak mysz, której kark łamie się pod ciężarem łowczych kłów.
— Musimy wracać. Czekają nas dwie godziny drogi.
Jeśli pobiegniemy, myśli i wie, że jego nogi na nowo niedomagają, kurczą się w nich mięśnie i bolą tak, jak bolały za każdym razem, gdy lądował na nich metalowy pręt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.19 18:50  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
Ziewnął przeciągle, gubiąc na ułamek sekundy zainteresowanie tym, co działo się przed nim. Długi dzień, pomimo późnego rozpoczęcia, wlazł mu w kości trudem i zmęczeniem, ochotą drzemki w jakimś ciepłym zakątku, potrzebą odpoczynku. Ciche słowa Jaremy napłynęły wraz z ciepłym, wieczornym podmuchem, marszcząc mu pysk chwilowym grymasem. Gruda niezadowolenia przetoczyła się przez gardło, by spłynąć z powrotem wewnątrz niego, gdy zamykał pysk w ostateczności nie wypowiadając ni słowa. Bo i co miał mu odpowiedzieć? Nie znał rozterek, jakie ciążyły lisowi; nawet nie próbował mu zrozumieć. On często zawodził bez kontaktu z rzeczywistością, oddając się melancholii rozumianej jedynie wewnątrz własnej głowy. Był spoza tego świata i gdyby nie pamięć o długich palcach bezwstydnie wdzierających się w rany, rozcierających grudy skrzepłej krwi, przywracających go do ż y c i a, teraz odwracałby wzrok i udawał, że to wcale go nie dotyczy. Nie, to nie tak. W jego rozumowaniu tkwił złośliwy diabeł. Teraz wpatrywałby się w bezkres bezchmurnego nieba z tą samą martwą melancholią, z jaką robiły to martwe szczury. Potrzaskany kark drgnął, gdy wyskakujące pchlą salwą drobinki piasku przetoczyły się bliżej lisiego cienia.
Uniósł się, wyciągając w ciepłej łunie wciąż rozgrzane marszem stawy. Jeżeli mieli gdzieś zdążyć, musieli uciekać wraz ze światłem. Suche powietrze przynosiło zza jego pleców przedsmak letniej, jasnej nocy. Skupione spojrzenie spłynęło z sylwetki Jaremy na dzisiejszą zdobycz. Jego wzrok wyrażał więcej niż chciał on sam – mało. Chude, żylaste mięso nie nasyci brzuchów trwających w czułych objęciach radiostacji. Mało. Chociaż Kolya odpuści sobie posępne ucztowanie, wciąż pozostawało zbyt wiele pysków do wykarmienia. Pysków, które dla niego mogłyby już więcej nie odetchnąć, a przejąłby się tym w podobny sposób co piachem przesypującym się po krwawiących od szczurzych zębów łapach. Mało. Język przesunął się po zwierzęcych kłach wciśniętych w blade, prawie trupie dziąsła. Powinien wrócić po więcej.
Obejrzał się za siebie, z niezdecydowaniem oceniając własne możliwości. Jeśli mieli zdążyć, nie powinien wychodzić naprzeciw cieniom. Pożerając czerwień ledwie pełnego słońca te podążały ich śladem. Noce bywały niebezpieczne nawet w towarzystwie długich pazurów i w pełni sprawnych zmysłów. W jej towarzystwie pewna była tylko śmierć – czy to z wyziębienia, czy nieoczekiwanego zaproszenia na biesiadę innych szczęk, wesoło miażdżących kościec. Kolya położył uszy po sobie, zniżając łeb; rozhuśtany ogon uderzył go we wklęsły bok. - Niech zdechną. Nie oczekiwał odpowiedzi. Lekkim skokiem pokonał przestrzeń, jaka dzieliła go od wcześniej ubitej stopami tysiąca zdesperowanych wędrowców ścieżki. Zakołysał się na niej, nim odnalazł balans i wciągnął zaduch dnia przesiąknięty słonym od potu zapachem Jaremy. Tam gdzie siedział, wykwitł teraz ślad kilku krwistych kropli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.07.19 12:39  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
— Jak zdechną to nie będzie z nich pożytku — szepce miętoląc w dłoni fragment pergaminu. — To chyba logiczne, hm?
Stara, mało znacząca myśl rozmazuje się pod wpływem potu osiadłego na skórze. Pojedyncze słowa, które zapisał zeszłej nocy, łączą się w jedną, niebieską breję. Pozostają pojedyncze kontury liter, choć i one nie nadają sensu akapitowi. Gniecie fragment papieru i na nowo chowa go do kieszeni. Na później, na dobranoc. Dołączy tę myśl do wielu innych, które w logicznym porządku posegregowane zostały w niewielkiej szafce.
— Nie możemy teraz wrócić.
Brzmi stanowczo. Spogląda przed siebie, na fasadę, która straciła na kolorze. Barwa zszarzała, gdy czerwonawa łuna schowała się za horyzontem. Noc zbliża się szybciej, niż podejrzewał. Gnana popłochem ludzi, którzy jeszcze przed zmrokiem zamykają własne drzwi, pędziła ku nagrzanej pustyni. Niesłusznie kojarzona z przerażającą ciemnością, chce przynieść chwilową ulgę, dając otuchę tym, którzy chowają się w jej mroku. Lubił noce. Usiane gwiazdami granatowe niebo wprowadzało ulgę w jego bycie. W porównaniu do kilkuset lat wstecz, z czego nie zdawał sobie sprawy, w aktualnych czasach ciała niebieskie były jednymi z piękniejszych elementów rzeczywistości. Ziemia, od momentu jej powolnego gnicia, nie tylko straciła miliony istnień, ale wraz z nimi nadprodukcję sztucznego oświetlenia. Planeta działała więc swoim rytmem. Jarema, choć wielokrotnie słyszał o czasach apokalipsy, w których przyszło im żyć, nie wierzył w unicestwienie życia tego świata. Ufał naturze, a ta radziła sobie pomimo klęski gatunku ludzkiego.
— A może masz rację, niech zdechną. Wszyscy zdechnijmy — rzuca przeciągle, marszcząc brwi, gdy jego spojrzenie natyka się na granicę jasnego, czystego nieba z tym mniej przejrzystym, atramentowym.
Uderzająca fala zimnego powietrza powoduje, że naciąga na siebie bluzę, która do tej pory uwieszona była u boku chłopaka. Wie, że nagła zmiana planów przyniesie ze sobą nieoczekiwane konsekwencje. Mimo to, spoglądając na zdechłe szczury, musi podjąć działanie sprzeczne z zamierzonym. Nie wiedział, że osiedlając się w Rozgłośni zajmie stanowisko odpowiedzialnego protagonisty. Chociaż nie — nie kwalifikuje się na przywódcze stanowisko. Daje jedynie mieszkańcom złudzenie dawnego życia, gdy ci oblekają go w prorocze szaty. I to tylko dlatego, że żyje dłużej, wie niewiele więcej i nosi przy sobie coś, co z łatwością tnie wrogie ciała.
Prycha. Ma rację, niech zdechną.
— Ruszamy do Miasta — mówi, wolnym krokiem kierując się ku murom.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.07.19 19:56  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
Pożytku? Uniósłby brwi, gdyby tylko je posiadał. Jakkolwiek śmiesznie nie wybrzmiało to w jego głowie, Jarema był ostatnim bastionem nieprzyzwoitej nadziei na tym pozbawionym bóstw pustkowiu. Celu szukał tam gdzie, skowycząc i rozdrapując zaschłe rany, gromadziło się mięso armatnie. Znamienita większość jego, szumnie zwanych towarzyszami, osobliwości potrafiła jedynie żreć, spać i wyć w językach, które nie posiadały nawet podstaw komunikacyjnych. Niektórzy z nich nie wiedzieli, że kiedykolwiek mieli imię; nie pamiętali delikatnych muśnięć po skroni i czułych słów kołyszących ich do snu. Nie mieli marzeń. Matkował im w swój autystyczny sposób, gromadząc dookoła siebie na pozór społeczności, od jakiej najwyraźniej nie odwykł. Chwilami budził koci podziw uporem z jakim odmawiał sobie ucztowania na świeżo wykrwawionym truchle, czasami była to jedynie irytacja. Czegokolwiek jednak lis by nie postanowił, Salem nie odezwał się ani słowem. Nie był głosem rozsądku nawet dla siebie, po co miałby więc przemawiać za innych. Nie ośmieszaj się na moich oczach.
Luźny piach przesypywał się po łapach ciepłą falą. Chłodny wiatr z zachodu poruszył rozsypanymi po ciele wysepkami rzadkiej sierści. Chociaż okolica zdawała się być spokojna, m a r t w a, prawie że uspana, odległa groźba przesycała powietrze wraz z ciężkim wrażeniem; piaszczystym posmakiem na języku. Od legowiska w radiostacji dzieliły ich dwie godziny, może ciut więcej. Salem skulił się na krótkie, nieznoszące sprzeciwu oświadczenie. Do miasta, położonego w zupełnie innej części pustkowia, musieliby biec jeszcze dłużej. Nie zdążą przed zmierzchem. Nie zdążą wrócić. Po co w ogóle chciał się tam dostać? Kolya rozejrzał się w popłochu, kładąc uszy po sobie i zdawałoby się, szukając sojusznika pośród martwych, cichych kamieni, jakie ostały się po budynkach. - Pożre nas burza – rzucił lakonicznie, przystając i unosząc łapę we wcale wdzięcznej imitacji zwierzęcej maniery. Pomiędzy nim i ludzkimi siedzibami stała niewidzialna ściana, jakiej nie miał ochoty burzyć. Nie odnajdywał się nawet przy lisim boku, pomimo względnego spokoju tulącego jego instynkty kokonem ślepej uległości. Jarema nie posiadał fantów, jakie mógłby wymienić na potrzebne mu dobra. Żarłoczni wymordowani podnosili ceny z każdym oddechem, chciwie spoglądając na to, co posiadali inni. O cyrku już nawet nie roznosiły się plotki, lecz przeżarte rakiem rdzy pręty klatek wciąż straszyły tam, gdzie pustynia szczerzyła skalne zębiska. Salema przeszedł zimny dreszcz, lecz to wszystko działo się w jego głowie. Krok miał mniej pewny, spojrzenie ciemne i zagubione. Nie musiał mówić, że wcale mu się to nie podoba.
Chociaż jeszcze nie widział gęstej kurzawy, doskonale wiedział że bezpieczny dla nich czas kurczył się niczym nadmuchany, lecz niezwiązany balonik. Jaremę zdradzi jego własne, ludzkie tempo. Towarzyszący im, względny spokój przełamał odległy skrzek strwożonego ptactwa. Kolya instynktownie uniósł łeb nasłuchując. Nie przemawiał w ich języku, jednak natychmiastowo rozpoznał ciche ostrzeżenie. Jarema też musiał. On musiał. On przecież wiedział więcej.
W istocie bowiem, wraz z ciemnością, goniła ich pustynna burza. Była coraz bliżej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.19 10:35  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
Medialna sieczka na temat burz piaskowych, którą miasto od dawna wprowadzało na ekrany telewizorów, była jednym ze elementów ichniejszej propagandy. Piasek, który otaczał poszczególne skupiska ludności, niósł ze sobą przeraźliwy, suchy kaszel, zaczerwienione oczy i niebo przysłonięte mdłą, rdzawą poświatą. Drobny niczym marzenia kilkuletniego dziecka stawał się zapowiedzią dużo większych katastrof. Chmury pozornego kurzu, które przeciskały się na wiele metrów ponad murami M3, przedostawały się do miasta. Tworzyły mgłę przypominającą jaśniejący smog. I choć wiatr zatrzymywał się tuż za kopułą, to bladożółte drobinki osiadały na sylwetkach mieszkańców i całej scenografii miasta. Nieświadomi, jak jego matka, obwiniały krwiożerczą, złowrogą naturę świata poza tym znanym, tutejszym. Legendy o tym, co działo się poza przyjemnym standardem, stanowiły rodzaj koszmarku na dobranoc, przestrogi, którą wielokrotnie stawała się ich dziecięcą fascynacją.
Z wolna unoszące się pył, kurz i glina wyczuwalne są z miejsca ich postoju. Nie mają szans na to, aby ruszyć ani w jedną, ani w drugą stronę. Poza tym, jeśli musiał wpatrywać się w zawiedzioną, zdenerwowaną i nieufną twarz Salema, wolał ruszyć ku miastu sam. Za kilka godzin, może. Może wtedy, gdy snująca się jak cień sylwetka kota przestanie go dręczyć. Od momentu ich pierwszego spotkania zżerała Salema niewytłumaczalna gorycz. Pozorna erudycyjność ukryta w krótkich, ciętych odpowiedziach zarzynała jakąkolwiek urokliwość kotowatych. Całość charakteru doprowadzała go więc do szału — na ten moment lokowanego w znudzonym spojrzeniu.
Patrzy na niego z niechęcią stojąc tam, gdzie stał. Wzdycha ciężko, po czym ponownie kieruje spojrzenie ku ciemnej już fasadzie. Bez promieni słońca, które nadawały jej fantazyjnego, baśniowego wyglądu, teraz sprawia wrażenie bramy prowadzącej do gorszej części świata. Zresztą — chyba tym właśnie była. Z nadpisaną klęską zapraszała ku innemu życiu.
— Nie potrwa długo, najwyżej od kilku do kilkunastu minut — mówi i odchodzi za fasadę.
Okrąża ją. Drepcze powoli, z dłońmi w kieszeniach, jedynie od czasu do czasu przeczesując stopą powierzchnię piasku. Ten unosi się jakby już teraz chciał wzbić się w powietrze. Nieśmiało, opadając po kilku milimetrach.
— Mówi się, że w latach apokalipsy ludzie byli przerażeni — zaczyna kucając i spoglądając w piasek. — Wzorując się na medialnych przesłankach i wiedzy, którą posiadali z filmów i ulotek zbieranych na ulicach, zaczęli wylewać schrony.
Pobliźnione, żebrowate betonowe konstrukcje do dzisiaj zdobiły Desperację. Miejscami, na niegdyś wielkich osiedlach, dostrzegało się surowe i zardzewiałe wnętrza budynków. Olbrzymy przypominające wojskowe zbrojenia przerażały. Jednak u ich podstaw znajdowały się pomieszczenia, w których niejedno ciało uległo rozkładowi.
— Wchodź — mówi, gdy ciężka, mosiężna blacha zostaje uniesiona.
Na grubą warstwę piachu opadają ciężkie drzwi do jednego z amatorskich azylów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.19 19:47  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
Ku zgryzocie lisa Salem był ostatni w kolejce po urokliwość. Nie wyglądał może mocno odstręczająco, zaś jego kocia natura pozwalała mu w pewnych momentach nieświadomie przejawiać symptomy topiącego lody nieuprzejmości zapomnienia, jednak jego ludzki charakter wciąż pozostawał plasterkiem cytryny wsuniętym pod język. Sprawiał, że inni krzywili, nie pozwalając mu pozostawić po sobie dobrego wrażenia. Nie, żeby mu na tym zależało.
Trzeba było mu to jednak oddać – chociaż nie ufał mu ani odrobinę, gdy Jarema odsłonił przed nim wejście, odszczekując krótki rozkaz, wskoczył bez namysłu. Tam gdzie się znalazł, powitała go ciemność i zatęchła słodycz wzniesionego łapami kurzu. Oczy szybko zaadaptowały się do panującego wewnątrz mroku – w niewielu miejscach poza murami miasta dało się wciąż uświadczyć komfortu elektryczności – ciało jednak potrzebowało czasu. Kichnął znienacka, wyzbywając się atakujących jego nos drobinek. Strzepnął łbem, krzywiąc się jeszcze przez chwilę, nim powrócił do swojego normalnego wyrazu pyska. Gardziel podziemnego schronu połknęła ich z ciężkim jękiem opadającej klapy.
Amatorski, czy nie, bunkier stanowił ciekawą, godną dogłębnego spenetrowania strukturę. Kolya pierwszy raz widział na oczy jeden z nich, chociaż nie mógł nawet skłamać, że nie wiedział o ich istnieniu. Poza rodzącą się gdzieś głęboko w trzewiach zwykłą, ludzką ciekawością przemówiła jeszcze jednak inna potrzeba – jeżeli nie natrafią na ślady innych, istniała niewielka, ale wciąż napełniająca imitacją otuchy szansa na to, że znajdą cokolwiek do jedzenia. Salem kichnął raz jeszcze, tym razem ciszej, prawie głucho, po wszystkim oblizując wierzch pyska chropowatym językiem. Nie musiał upewniać się w tym, że Jarema wniknął w bunkier tuż za nim – słyszał chrupot piasku pod jego butami. Schylił się, z bliska obwąchując próg do kolejnego pomieszczenia. Kwaśna woń zepsucia mieszała się ze słodyczą kurzu, zapachem ziemi, czymś nieznanym i od dawna nie cyrkulującym powietrzem. Nic nie zdawało się odstawać od bukietu zapomnianej starości wypełniającego każdą pustą przestrzeń dookoła. To samo było przy ścianie, pustej, niskiej szafce przycupniętej naprzeciw i częściowo zablokowanemu nią przejściu do innego, tym razem większego pokoju. Tam nie było już drzwi – wszelkie przejścia do odseparowanych segmentów zakrywały ciężkie, grube koce uwieszone metalowych futryn. Tam też odnalazł spory, drewniany stół z jednej strony obwarowany toporną ławą z połączonych deskami skrzynek i kolejne, sięgające nisko osadzonego sufitu szafki. Szafki z nielicznymi puszkami, kolejnym kocem i pudełkami o ciężkich do odczytania etykietach. Klaustrofobicznie ciasny pokój wzbudzał w nim mieszane uczucia. Otaczał poczuciem względnego bezpieczeństwa, ale i odizolowania; klatki odbierającej możliwość oddechu. Przemawiał do niego szeptem wiążącym w gardle wszelkie odpowiedzi. Zezwalał jedynie na pojedyncze, ciche miauknięcie niezdolnego do sformułowania bardziej złożonych przemyśleń zwierzęcia. Na nim nie poprzestał; nie umiał, ciekawość zabiła kota. Cichym, miękkim krokiem wsunął się pomiędzy próg i pełen pajęczyn koc. Nakryty kawałkiem deski kubeł nie wzbudził większego zainteresowania. Nawet chudy i długi Salem nie był w stanie obrócić się by wrócić do stołu i szafek. Musiał spokojnie, powoli wycofać się, bokiem zbierając kurz i brud ze ściany, uchem zahaczając o wejście. Wszędzie głęboko, aż po płuca zaciągał się stęchlizną i mieszanką od dawna martwych zapachów, zaznajamiając się z otoczeniem we własny, zwierzęcy sposób. Cichy i skupiony na eksploracji zatopił się w ostatnim, ukrytym za rudą, pełną plam wyschniętej dawno pleśni narzutą pomieszczeniu. Stał tam samotny, pordzewiały stelaż przytulonego do nagiej ściany łóżka, na którym, ku kociemu zaskoczeniu spoczywali najprawdopodobniej właściciele schronu, lub ci, którzy odnaleźli go przed Jaremą. A przynajmniej to, co z nich pozostało. Czy lis był tego świadom? Zdecydowanym skokiem Salem znalazł się w kącie, grzęznąc łapami w dawno pożartych przez pleśń fragmentach cienkiego materaca. Na kościach nie było już mięsa. Nie posiadali trzewi, ani oczu. Byli zupełnie nadzy, obdarci z godności życia i własnych, miękkich skorup. Zatraceni w zapomnianym bunkrze, zapewne czekający końca tej smutnej tragedii. Starsi niż Kolya, winien im był szacunek. Nos nieuważnie trącił jedną z czaszek, wybudzając ją z martwego letargu. Cichy stukot o najwyższe kręgi przerwał ciszę w jakiej trwali. Niegrzecznie, lecz całkiem charakterystycznie dla siebie Salem wrócił do przerwanej rozmowy.
- Zrobisz co zechcesz. Poczekam.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.07.19 20:31  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
— Nie musisz czekać. Swoją drogą, nic nie musisz — mówi, gdy dłonie mierzwią zewnętrza pleśniejących mebli.
Słowa wypluwa niechętnie, jakby z obawą przed bezpodstawnym marnowaniem powietrza. To ciężko osiadło w pojedynczych kątach. Duchota każdego z betonowych pokoi przywodzi na myśl ciasne, więzienne cele. Tyle że te są znacznie uboższe jakby ktoś na ostatnią chwilę wrzucił do nich świeżo sklejone meble. Przebywając w tym i innych schronach budziła się w nim dziecięca ciekawość, chęć eksploracji, która zakończona zostanie odpowiednim zagospodarowaniem miejsca. Ale tutaj już był. Na kilka lat wstecz, gdy wycieńczony trafił pod tę czerwonawą fasadę. Zdychając w jednym z kątów, osaczony przez stojące, upalne powietrze. Bo na pustyni nie słońce stanowiło największe zagrożenie, a palące, mdłe otoczenie. Poruszał się jak w zupie, ciął rzeczywistość dłońmi, sylwetka przelewała się z miejsca w miejsce, ociężale i bez życia. Wyrzygał się raz, drugi, później już tylko ślina ciekła z kącika opadniętych ust. Był na skraju wytrzymałości, gdy upadł na piach. Poczuł, że nagrzany metal topi jego policzek.
— Mówimy, że to Bonnie i Clyde — dodaje, gdy jego oczom ukazują się dwa, zmarnowane trupki.
Użyte przez niego „my”, magiczne „my” — „ja i on”, dźwięczy w pomieszczeniu tak, jak dźwięczało wtedy, gdy zmęczony przywarł do szkieletów. Przywarł niczym do ostatniego bastionu, ostatniej bazy. Wtulony w te kości, na wpół wyżarty przez lisią naturę, chował się przed upałem z zewnątrz. Schron wypełniony był ciężkim oddechem i odgłosem szybkich kroków. Rzucone wtedy „do zobaczenia” wciąż odbija się tutaj echem.
— Poczekamy dwadzieścia minut.
Nad nimi słychać wzmagający się wiatr. W międzyczasie Jarema sięga jednej z tutejszych puszek. Leżały i wtedy. Jednak w tamtym czasie nie ośmieliłby się zjeść czegoś po terminie. Teraz mógłby. Mimo to chowa znaleziska do podręcznego plecaka.
— Wiesz już, co chcesz zrobić ze swoim życiem? — pyta.
Skoro już przyszło im siedzieć w zatęchłym pomieszczeniu przez kolejne długie minuty to postanowił coś z tym zrobić. Cokolwiek. Aby z tego marazmu wykrzesać choć odrobinę samozaparcia. W zasadzie sam już nie wiedział, dlaczego mu zależy. Może dla niepisanej, dziwnej zasady brata, która mówiła, że zwierząt już umierających nie można dobijać. Trzeba pozwolić im zdechnąć. Czasami więc zastanawiał się, czy kot zdycha, czy tylko udaje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.07.19 21:37  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
- Przeżyć – odparł, mrużąc ślepia w ciemności. Nie zbuduje domu, nie posadzi drzewa, nie spłodzi syna. Ostatni raz kontrolnie obwąchał ścianę tuż przy swoim boku. Nie znał tego miejsca, ono nie należało do niego. Należało do Jaremy, a on był przecież zupełnie inny. Pełen celów, dążeń i planów, sięgający łapczywie tam, gdzie wiódł go wzrok. Głodny i zachłanny. Bez barier, bez strachu, bez moralności, której kręgosłup wydarł z siebie jeszcze przed człowieczeństwem. Szalony i piękny, a w pięknie tym straszny. Miał odpowiedzi, o których Kolya nawet nie myślał, zadając pytania, których nie chciał słyszeć. Być może to sprawiało, że nie odchodził, chociaż mógł. Nie musiał czekać, lis sam to powiedział. Nie musiał, ale żaden mięsień nie drgnął, chociaż oczy skierowały się ku dojściu do włazu. Bonnie i Clyde odwrócili od niego martwy wzrok. Nie tylko oni byli tu zdegustowani.
Uniósł łapę. Drobinki pisku i kamieni dostały się pod skórę w miejscach, na których wcześniej ucztowały szczury. Przegryziona tkanka wciąż łzawiła czerwienią; krwawy ślad, jaki po sobie pozostawił zaraz zaginie pod piachem. W ciemności, pod ciepłym językiem, rany otwierały się na ponów, uparcie jak i on nie chcąc ulec upływowi czasu. Wciąż szukał, trawił żal, jaki zagnieździł się głęboko pod trzewiami. Nie potrafił odpowiadać ani zmyślnie, ani wymijająco. - Ale kiedy go znajdę, nie zapomnę Ci o nim powiedzieć. – Szorstki język zanurkował pomiędzy palce. Wciąż było to dla niego coś nowego, a przecież nawykł do swej odmienności w taki sposób, że natura kocia była już jego pierwszą. Nie zmieniał się już od miesięcy. Mutacja zebrała krwawe żniwo, pozostawiając go wyjałowionego, brzydko pustego. Dobrze, że lis stanął na jego drodze – pomagało mu to ukierunkować kroki umysłu i ciała.
- Pod miastem wciąż trwają dzicy ludzie. Noc to ich pora. – Ostatecznie zeskoczył na ziemię, przytulając brzuch do chłodu betonowej podłogi. - Zjedz coś. – Długi ogon przesunął się pod stelażem, zbierając kurz i brud spod łóżka. Oznaka troski, jak niecodziennie brzmiałaby w jego ustach, była jedynie wyrazem prostego rachunku myślowego. Mutacja pożarła mu mózg, jednak wciąż używał tylu zwojów, by nie być ślepym na konsekwencje pewnych czynów. Niezależnie co przebiegły lis planował, oszczędzanie na sobie niosło jedynie problemy. Czekała ich długa wędrówka i nie był to pełen kwiatów, magiczny las z baśni. Tu jelonki nie jadły z ręki, a zabierały ją całą, rżąc nieludzko w dzikim, skrwawionym galopie. Był prosty, zwięzły, nieprzyjemny, ale żywy i taki pozostać zamierzał, niezależnie od tego, jakie zdanie miał jego towarzysz. - Ja odpocznę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.07.19 12:38  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
— Nigdy nie ma na nic odpowiedniej pory — stwierdza cicho, po czym siada na kulejącym fotelu.
Mebel jest wilgotny, nieprzyjazny. Przy drewnianych, wyszczerbionych nóżkach widać dziury w materiale. Obicie jest postrzępione, prawdopodobnie zaatakowane przez szczury, które dawniej zamieszkiwały pomieszczenie. Teraz żyje tu jedynie wspomnienie lepszych dni. Brakuje najmniejszego życia. Choć pajęczyny zdobią kąty schronu, to nie widać samych pająków. Jakby ktoś stworzył wymyślną scenografię pod mniej ambitny film. Dwa szkielety, kruszące się drewno, nieprzyjemna, duszna wilgoć.
— Znam kogoś, kto dostarczy nam puszki z jedzeniem za parę leków. Tego jednak nie dostaniemy na pustyni — mówi w końcu, obojętnie. — Chciałbym chociaż sprawdzić, czy jedno z przejść jest wciąż dostępne.
Tłumaczy, choć wolałby nie. Wolałby już teraz ruszyć w drogę. Impulsywnie i bez planu. Niech rozpadnie się w burzy, niech fragmenty jego ciała bądź tego drugiego — lisiego, pochłonie burza. Nad nimi huczy wiatr. Świat głośno nabiera powietrza, przygotowuje się do kolejnej nocy. Fale piasku przetaczają się nad wejściem do schronu, skromnie uderzają metalową płytę. Pozorna delikatność zjawiska zaprasza do wyjścia. Czasami tylko huknie mocniej, zirytowana i znudzona czekaniem.
Jak długo już siedzą? Dziesięć minut? Pięć? Nie, znacznie krócej. Jedynie czas został skondensowany do pojedynczych słów i ledwie słyszalnych oddechów. Jarema lgnie plecami do oparcia zatęchłego fotela. Podciąga pod brodę prawe kolano. Posturą przypomina zniechęconego do zabawy chłopca. Umorusanego na policzkach, z palcami nerwowo skaczącymi po łydkach.
W końcu sięga po zgarniętą wcześniej puszkę, otwiera ją, ta śmierdzi rozkładem, ale rozkład ten ma słodkawy posmak. Próbuje sięgnąć mięsistej masy językiem, ale ten haczy o ostre brzegi puszki. Koniuszek nacina się, w ustach pozostaje smak słodkawej krwi.
— Jeśli już tutaj mamy siedzieć to zabaw mnie jakoś — stwierdza bawiąc się puszką, oglądając znalezisko z różnych stron. — Mam dość twojego nudnego milczenia.
Drugą nogę wyciąga przed siebie, mości się na fotelu jak zwierzak domowy. Oblizuje palce, które wcześniej naruszyły wnętrze znaleziska. Całkiem niezłe, nieco sfermentowane — to śliwki? Przejeżdża krwawiącym językiem po zębach, szczególnie delikatnie wystających kłach. Nie przywykł do bezczynności czy przeczekiwania.
— Miałeś rodzinę?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.07.19 17:42  •  Chodzi lisek (Jarema/Salem) Empty Re: Chodzi lisek (Jarema/Salem)
Na pozór zmyślny plan w istocie był jedynie głupią kalkulacją. Ślepa wiara, jaka przewodziła Jaremie, zapuszczała korzenie głęboko, tłamsząc jego instynkt mrzonkami o przyszłości. Leki, o których myślał, nie miały wartości większej niż jedzenie, ponad które je przedkładał. Jedno i drugie swoje najlepsze lata zapewne miało już za sobą, podobnie jak owoc rozjeżdżający się miękką masą pod jego podniebieniem. Dociskany językiem opluwał usta mdłym syropem skisłej zalewy, spływając przez gardło śliską, plastyczną grudą. Kolya z przebłyskiem dawno zapomnianego zainteresowania obserwował, jak lis walczy z pierwszym kęsem. Potem faktycznie zrobiło się nudno.
- Jak każdy. – Przechylił łeb, powracając językiem do przerwanego zajęcia. Jarema nie wyglądał jakby go to usatysfakcjonowało. Jedno spojrzenie wystarczyło by spostrzec, że jest wciąż głodny. Głodny nie mięsistej masy wybieranej z puszki palcami, lecz zajęcia. Tacy jak on najwidoczniej nie lubili przyjemnego, sennego kokonu ciszy. Byli jak rekiny – ciągle w ruchu, w obawie przed śmiercią, myślący tak zaciekle, że gubili wątek. Intensywni jak pochodnie nocą. - Matkę i ojca. Tych znam, bo przywieźli mnie do miasta jak byłem jeszcze mały – podjął od nowa, szukając w głowie odpowiednich słów. Kiedyś był inny, bardziej Jaremie podobny. Towarzyski i pogodny, z wianuszkiem ludzi, których śmiało mógł nazywać przyjaciółmi. To choroba i śmierć go wyobcowały. Pęczniejąca gęsto gorycz zalewała potok słów, jaki wyciekał z niego przy każdej wizycie. Niszczyła więzi, utkane koronki relacji, grube warkocze zależności. Pozostał sam, na mecie swojego życia dokuczając już tylko rodzicom, a dokuczał jak nikt inny. Wyciskał łzy z oczu, rekompensując sobie niesprawiedliwość losu nieumiejętnie dławionym szlochem i bezradnymi spojrzeniami, jakie go ogrzewały. Strzepnął łbem, odpychając od siebie smętne, niechciane wspomnienia. - I zwierzęta: kota, rybki. Jedna z nich zdechła, gdy matka przypadkiem wlała leki do kuli z wodą.- Czy za nimi tęsknił? Bynajmniej. Pierwsze tygodnie po wybudzeniu z letargu wygrzebywał się na wierzch swojej popieprzonej sytuacji, od nowa wykrzykując pytania, na które nikt mu nie odpowiadał. Teraz nauczył się akceptować kolej rzeczy. Nie miał na to wpływu – przeszłość pozostawała w przeszłości.
Przytulony do ziemi bok przyjemnie chłodził resztę ciała. Wyciągnięty wcale wygodnie, dzielił uwagę pomiędzy krótką opowieścią i wylizywaniem krwi spomiędzy palców. Końcówka ogona leniwie, bez udziału woli biła o ziemię, miękko lądując na warstwie wyściełającego ją kurzu. Ten opadał miarowo, z każdym mocniejszym podmuchem wiatru osypując się z żebrowanego sufitu. Było prawie sielsko.
- To nie potrwa długo. – Chciał spać. Zwinąć się w kłębek, wcisnąć w jakąś imitację miękkości i odpłynąć na chwilę. Przeleżał już na tyle długo, że jego ludzkie resztki nie mogły tego znieść, jednak dominująca natura przywiodła ziewnięcie na pysk. Słodko-kwaśny odór lisiego posiłku wypełniał ciasną przestrzeń.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach