Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 15.07.19 0:05  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Hangar, siedziba sekty Cadoca
Hangar, siedziba sekty Cadoca QV8oF5D

Samotny budynek, który stał pośrodku pustyni zdawał się wyrastać z piasku, otoczony tylko prowizoryczną barierką skonstruowaną z fragmentów metalu, opon, desek i drutu kolczastego, który został przepleciony pomiędzy wnękami w niestabilnej barykadzie. Do hangaru nie prowadziły żadne udeptane ścieżki, samo znalezienie budowli było wyzwaniem; budynek miał swoje lata świetności już bardzo dawno za sobą, niegdyś najprawdopodobniej służył do przetrzymywania szybowców i samolotów wraz z transportowanym ładunkiem. Przednią część zabudowy od wnętrza oddzielały szerokie, ciężkie, metalowe drzwi, które rozsuwały się na boki. Od środka, konstrukcja jeszcze wyraźniej pokazywała swój wiek - elementy dachu odpadły, ściany były pokryte grubą warstwą rdzy, spomiędzy kafelków na podłodze wyrastało dużo pustynnej roślinności, która upodobała sobie panującą wewnątrz budynku wilgoć. Rozrzucone po pomieszczeniu niebieskie kontenery, przeżarte korozją, były ułożone nieregularnie i pozornie bez ładu. Pomimo panującego wszędzie bałaganu, stary magazyn wywołuje duże wrażenie swoim rozmiarem i przestrzennością: dziury w suficie są tak wysoko nad głową, że wydają się być niewielkie, a ilość rozbitego szkła na podłodze nie odbiega wcale daleko od normy w Apogeum Desperacji.
Hangar od innych ruin na pustyni odróżniają przede wszystkim oznaki życia. Każdy z pojemników transportowych był oznaczony w inny sposób - kontenery oznaczone numerami od jeden do trzech to kwatery dla wyznawców. Nie są udekorowane, szczelne czy oświetlone, w środku rozłożone są jedynie rządki śpiworów i białych ubrań. Kwatera z numerem cztery to prywatne lokum Cadoca, wyposażone w materac, przytwierdzoną do sufitu świetlówkę, plastikowe krzesło, metalową szafkę i wąskie biurko, pokryte stertą kartek i opakowań po lekach na sen. Ostatnim transporterem, który pełni jakąś funkcję jest infirmeria, wyróżniająca się wyskrobanym na drzwiach krzyżykiem: wewnątrz da się zauważyć leżak, stos bandaży i szufladki na medykamenty. Pozostałe puszki były wypełnione po brzegi przestarzałymi towarami, o wszelkim stopniu przydatności. Od wyblakłej kliszy i podziurawionego przez karaluchy styropianu aż po części samochodowe i kartony z amunicją.
Ścianę przy głównej części holu zdobiła wielka, pożółkła płachta materiału, która została ozdobiona jaskrawymi ilustracjami - ogromne, szeroko otwarte oko na samym jej środku było otoczone rysunkami planet, gwiazd, statków kosmicznych i owadów. Dolną część materiału pokrywały czerwono-pomarańczowe płomienie spod których otwarte dłonie ku górze wyciągały nieumiejętnie narysowane postaci. Na środku hali zazwyczaj można było doszukać się śladów po prowadzonej w danym momencie przez sektę operacji, na przykład resztek prochu strzelniczego, pustych kanistrów albo sprzętu laboratoryjnego. Jak na chwilę obecną, posadzka była pokryta kablami i zagubionymi śrubkami - złom porzucony po jak na razie nieudanej próbie uruchomienia w siedzibie generatora prądu napędzanego benzyną.
                                         
Cadoc
Nosiciel
Cadoc
Nosiciel
 
 
 

GODNOŚĆ :
Cadoc. Jego prawdziwe imię to Yanai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.07.19 9:59  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
Kolejny nadajnik rozgrzewa się do tego stopnia, że dziecko parzy opuszki palców. Jest małe, chude, dość nieznośne. Patrzy więc na nie z rozedrganymi dłońmi, które chcą chwycić niewielkie ramiona i przygwoździć je do ściany. Ból za ból, by zapamiętał. Tak uczył go ojciec; mężczyzna z ciałem tak szorstkim, że zdawało się ono pozostawiać zadarcia na skórze synów. Jaremie wydaje się, że przejął tę ojcowską, ekspansywną naturę a w tym potrzebę dotykania innych sylwetek. Dotykania w sposób nieprzyjemny, czasami złowrogi. Tym razem nie może sobie na to pozwolić. Uważne, choć głupie oczy matki spoglądają na niego zza przewróconego krzesła.
— Kaito, głupi jesteś czy co, co ci to głowy przyszło? — mówi kobieta w momencie łapania chłopca za nadgarstki; mężczyzna podaje jej naczynie z zimną wodą.
— Masz — dopowiada.
Chciałby dodać, że od dawna malec nie wykazywał się zbyt dużą inteligencją, a wręcz ograniczała się ona doz zbędnego minimum. Parska więc cicho i zerka na nadajnik. Wciąż czerwienie. Opiera biodra o stary, metalowy blat. Urządzenie leży na ziemi, na chwilę wcześniej spadło z krzesła. To omyłkowo przewrócił dzieciak. Posyła chłopcu znudzone spojrzenie i próbuje przywrócić tok wcześniejszej rozmowy:
— Mówiłaś o tym wróżbicie.
— Proroku, tak, proroku. Mieszka na wschód od tego miejsca. Jest olśnieniem, jakie zstąpiło na mnie i Kaito. Ze swoim mądrym spojrzeniem, choć skromnym wyglądem. — Milknie na moment. — Wiele tobie, Jarema, zawdzięczamy, ale musisz nas zrozumieć. Nic nie dzieje się bez przyczyny, żyjemy w dużo większym porządku, niż nam się wydaje. Jesteśmy składową ogromnego, kosmologicznego planu kogoś, kto gładzi nas do snu i uspokaja, że ta spiekota na ziemi to dopiero początek. Odkupienie grzechów, ekstaza, śmierć i odrodzenie (…).
Kobieta zapętla się, chodzi w miejscu. Jak jej było na imię? Opowiadała, że wyrzucił ją mąż. Za mury. Z dorobkiem wartym tysiące w mieście, na Desperacji - grosze. Mężczyzna próbuje nie wywrócić oczyma, nie pizgnąć jej i dziecka nadajnikiem. Ten natomiast chłodzi się. Znad czerwonych plam unosi się ledwie widoczna para.
— Dobrze, Michael poprowadzi.
— Och, dziękuję ci — odpowiada kobieta i odwraca się ku wyjściu, dziecko ponownie zbliża się do urządzenia. — Wynagrodzi ci to stwórca.
— Jadę z wami — wypowiada mężczyzna w momencie, w którym chłopiec ponownie chwyta nadajnik; w rezultacie płacz. „Idiota” — myśli.

Cadoc, samozwańczy prorok, współczesny liturgista, wysoki, pokaźny mężczyzna w czarnych szatach. Jego oczy są mądrością — przeszłością i przyszłością, dniem dzisiejszym i tym, który nigdy się nie wydarzył. Pierdolić go, pierdolić każdego, kto przypisuje aktualnej rzeczywistości coś więcej, niż piach w zębach i udary. Pustynię ścielą trupy, mur obdrapany jest z każdej ze stron, a od słońca wszyscy miewają majaki. Piasek chłonie litry krwi, przez co ziemia zdaje się być bardziej czerwona.
— Podróże po uschniętych lądach to udręka. — Gardłowy głos przebija się przez warkot silnika.
Sylwetka Michaela zadziwia. Jest to śniady, dobrze zbudowany mężczyzna bliżej czterdziestki. Człowiek silniejszy niż niejeden Wymordowany. Jego duże dłonie ułożone są na przybrudzonej, obdrapanej kierownicy. Brnie przez wschodnie piaski własnym autem terenowym, choć ten przypomina bardziej składak. Na jego formę składają się rzędy rur i odpowiednio zabezpieczonych kabli. Jedynie wnętrze samochodu schowane jest pod siedzeniami, w czarnej, ciężkiej skrzyni. Jarema nie zna się na budowie pojazdów. Wie, że wiatr wpada do jego oczu, a piach grzęźnie w gardle. Dłoń zaczepia się o fragment dachu, a sam siada na jednym z oparć. Próbuje dostrzec wspomniany przez kobietę hangar.
— Prawie jesteśmy — słychać podniecony głos matki, która pod lewą pachę upchnęła głowę niezadowolonego syna. — Godzina od radiostacji, mówiłam!
Podjeżdżają pod prowizoryczne ogrodzenie. Jest ranek, około godziny dziewiątej. Michael patrzy nieufnie ku budowli, która niegdyś musiała stanowić centrum dla większego przedsięwzięcia. Wyobraża sobie, jak duże, oznakowane logo ciężarówki wjeżdżały i wyjeżdżały przez stalowe, wielkie wrota. Kiedyś sam tak pracował, nosił skrzynie, paczki, przewoził rzeczy z jednego końca hangaru na drugi. Kiedyś wydawało mu się to bezcelowe, ale z czasem bezcelowość zmieniła się w kreatywną monotonię. Myślał więc o tym, co by się stało, gdyby ten fragment dźwigu złączyć z kołami tamtej ciężarówki, tę rurę przyspawać do drugiej. Nazywali go Terminatorem. Na to wspomnienie wzrusza się nieznacznie, choć nie jest to widoczne. Jego oczy ukryte są pod burzą opadniętych, spoconych loków.
— No i gdzie on? — pyta lakonicznie kierowca.
— Tam, o tam! — skocznie biegnie ku wejściu matka, dziecko za nią.
Chłopiec upada, poparzenia dotykają gorącego piachu. Kobieta nie zwraca na to uwagi, biegnie dalej, malec płacze. Jarema zatrzymuje się przy dziecku, gdy to załzawionymi oczami patrzy ku jego twarzy. Mężczyzna spogląda na niego z niedowierzaniem błąkającym się w kącikach oczu:
— Widzisz, trzeba było umrzeć, gdy miałeś okazję — mówi, po czym wolnym krokiem zaczyna podążać za matką.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.19 0:03  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
Cad męczy się wydobywaniem pastylki z plastikowego opakowania, zeskrobując niezdarnie resztki aluminiowego zabezpieczenia z otworu butelki. Trzęsą mu się dłonie, a świetlówka nad głową migota nieregularnie - jest dziewiąta, czyli dla większości mniej więcej druga godzina funkcjonowania. Dla Cadoca pewnie pięćdziesiąta druga. Po wielu próbach udaje mu się wydostać jedną pigułkę na zewnątrz, kruszy ją w dłoniach i rozpuszcza w brudnej szklance z wodą. Czując się nieco bardziej przygotowany do zmierzenia się z nadchodzącym dniem, niepospiesznie podchodzi do metalowych drzwi i podnosi pręt blokujący wejście.
- Przyjechali do nas! Są! - rozlega się głos rozentuzjazmowanego mężczyzny odzianego w biały, płócienny płaszcz, który najwyraźniej czekał na swojego umiłowanego wieszcza w przekonaniu, że ten zajmuje się czymś ważnym. Cad skina jedynie głową i daje znać pojedynczym gestem, żeby uczeń znalazł sobie jakieś zajęcie. Plan dnia członków sekty był dokładnie dopracowany, wywieszony na podkładce do pisania z klipsem, którą ktoś przytwierdził do ściany - od obowiązkowej pobudki o szóstej do samego wieczora, każdy miał swoje zadanie, którego niewypełnienie wiązało się z karą, zazwyczaj w postaci upomnienia albo odebrania przywilejów.
Cadoc mija rozłożony na części generator spalinowy i otaczających go niedoszłych inżynierów, starając się nie potknąć o zwoje czarnych kabli. Silnik napędzany benzyną, wyjęty ze starego samochodu, nieumiejętnie zespolony z układem rozruchowym, zamknięty w stalową ramę, która miała na sobie więcej rdzy niż farby - ta konstrukcja miała funkcjonować jako opcja zapasowa, w razie gdy większa prądnica przestanie działać. Naprawa idzie powoli, a pobrudzona smarem instrukcja nie zawiera jednej czwartej stron, co nie wydaje się zniechęcać poddanych Cadoca, wręcz przeciwnie.
- Bracie Miles, chodź ze mną. Niech ktoś powie Jasmin, że ma zająć się naprawą. - mówi Cad, zmęczonym i zniecierpliwionym głosem. - Nie bój się. Idziemy przywitać gości. - zachęca go. Nie żeby brat Miles miał cokolwiek do powiedzenia. Cadoc czeka przed głównymi wrotami do magazynu, strzepując z ramion kurz i piasek, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że śnieżnobiała koszula jego podwładnego, który w pojedynkę przesuwa metalową bramę, jest podarta i poplamiona towotem.

- Witajcie! - Cad rozkłada ramiona i uśmiecha się szeroko do przybyszów. Jest ich trochę więcej niż się spodziewał, większość pewnie w ogóle nie zainteresowana jego naukami. Styka ze sobą opuszki palców i powoli zbliża się do przyjezdnych, upewniając się, że Miles posłusznie kroczy tuż za nim. Zgodnie z oczekiwaniami: jedna przyszła uczennica, jeden dzieciak, kierowca. Stąpając ostrożnie naprzód, uważnie bada wzrokiem Jaremę, który nie znajdował się na liście oczekiwanych gości. Osobnik jest uzbrojony, dobrze przygotowany do funkcjonowania w pustynnych warunkach, najwyraźniej mało zadowolony z obecnego miejsca pobytu - będzie trzeba mieć na niego oko. Nie sprawia wrażenia kogoś, kogo można by wciągnąć w szeregi organizacji, a przynajmniej nie w roli wyznawcy, który każde słowo Cadoca traktowałby jako prawdę absolutną. Rozemocjonowana kobieta potyka się o własne nogi i ledwo utrzymuje równowagę, wpada w ramiona swojego zbawiciela, który to odwzajemnia jej uścisk i klepie ją delikatnie po plecach. - Już, już. Jesteś o krok bliżej do zajęcia swojego miejsca w raju. Wejdź do środka, przywitaj się z nowym rodzeństwem. Dostaniesz zestaw ubrań, miejsce do spania i nowe imię. Cieszę się, że podjęłaś prawidłową decyzję. Plan obejmuje nas wszystkich. - mówi cicho i delikatnie, jakby próbował ukoić niemowlaka do snu. Uśmiecha się łagodnie i płynnym gestem wskazuje na drzwi. Początkową inicjację wyznawców najlepiej jest rozpoczynać w grupie, ale tylko grupie składającej się z innych członków kultu, z dala od krytycznego wzroku osób z zewnątrz. Natrętnych intruzów, “krwiopijców”, którzy co jakiś czas przybywali z daleka by nakłonić członków rodziny, przyjaciół, współpracowników czy partnerów do powrotu nie brakowało - zazwyczaj odstraszał ich kilometr drutu kolczastego przewinięty przez palisadę, ale teraz stanowili część eskorty i nie wydawali się być zastraszeni albo chętni do odwrotu. Cad rzuca w ich kierunku ciepłe spojrzenie i przyjacielsko pyta. - Czy wy też poszukujecie prawdy? - jest w przekonany co do odpowiedzi, którą usłyszy, ale nie nie pozwala sobie na przegapienie jakiejkolwiek okazji. - Nasz czas, tutaj, na tej pustyni, tej planecie, dobiega końca i to wcale nie tak powoli jak byśmy tego chcieli. - dodaje, próbując zignorować Katio, który bezskutecznie próbuje rękami zmyć z twarzy mieszaninę piachu i łez.
                                         
Cadoc
Nosiciel
Cadoc
Nosiciel
 
 
 

GODNOŚĆ :
Cadoc. Jego prawdziwe imię to Yanai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.19 11:27  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
W rzeczywistości nie jest tak wysoki, tak postawny, jak mówiły suche usta matki. Do cholery, jak jej było na imię. Wrażenie robi jednak maniakalna sterylność proroka. Dłonie gładko przecinają powietrze, jakby od niechcenia, ale z nadpisaniem, że są gładkie i estetyczne. A jeśli już, jeśli już dostrzeże pewną nonszalancję w postaci zadrapań, niewielkich zabrudzeń, to te układają się fraktalnie, jakby je zaplanowano przez kogoś z zewnątrz. Kogoś, kto wie, jak wygląda ten rodzaj wdzięku, który pociągnie za sobą tłumy niczym sędziwy pasterz z armią naiwnych baranów. Smukłość jego ciała nie pasuje do kanciastego otoczenia, do hangaru pokrytego rdzą, do ludzi mięsistych, brudnych, choć z nadzieją w oczach. I wie już, że jak ma się ten rodzaj gracji, który powala na kolana, choć te od dawna pokryte są sączącymi się ranami, to można wszystko przeżyć. A on miał. Był przywódcą o dużej charyzmie - wprowadzała ona mdłą atmosferę, ale poddawali się jej, jak afrodyzjakowi, głupie zwierzęta.
Matka, wspomniana matka, jest tego idealnym przykładem. Choć sama była człowiekiem, to poświęciła się wychowaniu syna, wymordowanego, w którym odkryto pierwiastki chomika. Młody zjadał więc zbyt dużo, chował własne zbiory i był, jak już wspomniano, idiotą. Jarema przyjął więc z ulgą wieści o przeprowadzce wiedząc, że prędzej czy później musieliby zginąć. Zginą i tutaj, ale o tym nie wiedzą. Jedyną istotą, która zdaje sobie z tego sprawę jest ten samozwańczy prorok, którego miłe słowa tworzą fasadę usraną serdecznością i dobrocią.
Jarema zerka na Michaela, który nieśmiało podejmuje rozmowę z jedną z kobiet, które wynurzyły się ze swoich nor. Są jak płaczki. Ustawione w grupie chlipią nad własnym losem, choć ten jest jedynie stanem przejściowym doprowadzającym je do czegoś więcej. Wydaje się to logiczne. Jeśli na świecie nie ma już krztyny dobra, to w rezultacie kosmologiczne idee obiecują coś więcej, niż wirus żrący kości.
Powstrzymuje drobne przekleństwo, które finalnie osiadło na języku. Ssie je z rozbawieniem. Od dawna nie miał okazji dobrze się bawić, a jego agnostyczna natura już dawno wycedziła ze świata jakąkolwiek wiarę.
— Mam nadzieję, że macie chociaż porządne bachanalia — mówi, ignorując pretensjonalne pytanie Cadoca; spojrzenie kieruje ku prorokowi. — Chodź, pogadamy.
To powiedziawszy chwyta jego ramię i kieruje się ku wnętrzu hangaru. Nim dosięgną go dłonie wyznawców, uspokaja grupę kilkoma słowami. Te poparte zostają płaczliwą nutą ze strony matki. Kaito wala się pod nogami zebranych, pakuje do policzków kamienie, które wcześniej obmywa w metalowej beczce z brudną wodą.
Zatrzymują się przy wejściu do magazynu.
— Na wstępie, porzućmy twój rytualny ton — stwierdza puszczając jego ramię i rozglądając się po pomieszczeniu.
Wykonuje parę kroków w każdą ze stron, szczegółowo lustruje pojedynczy, najbliższy kontener i choć przestrzenność całości robi piorunujące wrażenie, on parska nieznacznie i opiera się o stół, który najprawdopodobniej zbudowano ze znalezionych w pobliżu blach.
— Nie będę bawić się w sekciarskie bajania, marnowanie czasu jest czymś, czego nie znoszę, ale przy tym szanuję twoją zapobiegawczość. Cadoc, tak? — pytanie czysto orientacyjne, potwierdzone fanowskim tekstem zapisanym na jednej ze ścian: Cadoc światłością. — Nie wiem w jakim celu, ale gromadzisz wokół siebie bandę prostodusznych wariatów. Widać, że każdy radzi sobie jak może. Powiedz mi, chcesz ich więcej?
Milknie z wyczekiwaniem ukrytym w zaciśniętej szczęce. Jego koncentracja zostaje zmącona śmiechem matki, która w końcu odnalazła swoich. Jarema wzdycha.
— Poza tym jak ona ma na imię?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.07.19 0:00  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
Cad, nieco zawiedziony, przewraca oczami i lekko wzdryga się gdy nieznajomy kładzie dłoń na jego ramieniu. Jego rozmówca nie wydaje się być agresywny, nie wydaje się być nawet specjalnie nieprzychylny, ale nieoczekiwany dotyk i maczeta przy boku nie pozwalają na uśpienie czujności - ostrożność przede wszystkim. Zaprowadzony do jednego z blaszanych pojemników, krzyżuje ramiona na klatce piersiowej i opiera głowę o pofalowaną blachę ściany. - Mhm. Jest mi przykro, niezmiernie przykro, że ktoś, kto nosi przy sobie tyle noży i jeszcze ma wszystkie palce u dłoni, nie jest zainteresowany moimi naukami. Tak, Cadoc. - odpowiada otwierając metalowy kabinet, który z piskiem i zgrzytem ujawnia swoją zawartość. Wyjmuje z niego tekturowe, płaskie opakowanie pełne niezgrabnie zawiniętych papierosów i wkłada jednego z nich do ust. - Chcesz? Tylko proszę cię, nie zbliżaj się z nim do tego ustrojstwa w holu. Działa na benzynę. - dodaje, zmagając się z przezroczystą zapalniczką gazową. Zapach rdzy i miedzi zostaje szybko zastąpiony wonią tytoniu. Nikotyna stanowi motywator dla wyznawców - znalezione w jednej ze skrzyń foliowe opakowania wypełnione suszonymi liśćmi tytoniu po przerobieniu na skręty nie były zbyt ekonomicznie w rozprowadzaniu po Desperacji, więc funkcjonowały jako swoista waluta wewnątrz magazynu; Cad nie był nawet pewien czy ktokolwiek je palił, ale rozdawanie ich w zamian za porządnie wypełnione zadania czy przekroczenie normy dziennej podtrzymywało morale i dawało wrażenie organizacji oraz ładu, przy okazji utrudniając powrót do życia na zewnątrz, gdzie nikt nie przyjmie w ramach zapłaty machorki owiniętej w papier
- Och, jak najbardziej. Rąk do pracy zawsze może być więcej. - odpowiada entuzjastycznie i z uśmiechem, teraz już znacznie bardziej szczerym niż szerokim. - Warunki życia pozostawiają wiele do życzenia, ale nie polepszą się dopóki nie będziemy mieli wystarczająco dużo ludzi do załatania dziur w dachu i usunięcia starego rusztowania. - dodaje wzruszając ramionami. Nie brakuje mu luksusów życia za murami miasta, ciepłej, bieżącej wody, stałego źródła prądu, do piasku w jedzeniu, który niemiłosiernie zdrapuje z zębów szkliwo, też można się jakoś przyzwyczaić. Komfort był sprawą drugorzędną. Poddani Cadoca wydawali się nie mieć nic przeciwko.

- Ma na imię… - mruży oczy i wydmuchuje z nosa kłąb dymu, wpatrując się w odpadającą z sufitu ołowianą farbę, pogrąża się na chwilę w myślach i marszczy czoło. - Ma teraz na imię Rue. - jak dobrze, że kosmiczne bóstwa w swym nieskończonym miłosierdziu nadały nowej wyznawczyni jednosylabowe i łatwe do zapamiętania imię. - Młody może zostać tak jak jest. Katiu? Katio? - próbuje przypomnieć sobie Cadoc. Nie było w okolicy wielu dzieci, na pewno nie w wieku młodego Katio, który krztusił się próbując włożyć do buzi różnorakie znalezione na kafelkach obiekty. Nadawanie kultystom nowych imion było elementem inicjacji, miało oddzielić ich od pozostałości poprzedniego życia i przygotować na opuszczenie fizycznego świata; po wydostaniu się ze swoich mięsnych strojów, wehikułów świata doczesnego, osiągną niematerialną formę i będą wraz ze swoim uwielbionym wieszczem podróżować wśród gwiazd, bez potrzeby na prymitywne, ziemskie imiona i nazwiska. Tak mówił im Cadoc. W praktyce, nowo wymyślone nazwy były łatwe do utrwalenia w pamięci i nie widniały na żadnej kartotece w M3 czy Nowej Desperacji.
- Rue! - pozdrawia swoją wierną neofitkę, przydeptując szybko papierosa na posadzce. Podchodzi do niej i chwyta mocno za dłonie, patrząc się jej w oczy. - Rue. Byłem na statku. Zajrzałem do środka i przeszedłem się wzdłuż kwater dla załogi. Jedno nowe łóżko, nowa kapsuła, podobnie tak jak inne wyścielona miękkim, białym puchem, zupełnie pusta. Zauważyłem na plakietce wygrawerowane imię. Rue. Jesteś z nami na pokładzie. - mówi cicho i znów przytula roztrzęsioną kobietę. Głaszcze ją delikatnie po barku i na nowo przyjmuje postawę niewzruszonego, dobroczynnego mesjasza, który właśnie wylądował na nieznanej, brzydkiej planecie. Rozmowy na temat biznesu i ekspansji działalności przeprowadzane w towarzystwie entuzjastów ideologii Cadoca musiały być przykryte pod fasadą mistycznych wizji i przyspieszania procesu upragnionego końca świata, ku ciężkiemu do ukrycia zadowoleniu lidera sekty i rozpaczy jego rozmówców. - Wybacz, nie udało mi się wcześniej wychwycić twojego imienia. Jak powinniśmy się do Ciebie zwracać? - pyta, starając się nakierować temat dyskusji na wcześniej wspomnianą rekrutację.
                                         
Cadoc
Nosiciel
Cadoc
Nosiciel
 
 
 

GODNOŚĆ :
Cadoc. Jego prawdziwe imię to Yanai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.07.19 14:46  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
Nie pali. Przestał sięgać po papierosy w momencie, w którym brat przyozdobił jego ramię raną po rozgrzanej fajce. A tutaj, pośród terenów przykrytych piachem i beznadzieją, idea nałogu była czymś bezsensownym. No, może pomimo faktu, że nikotyna odsuwała poczucie głodu. Sięga po skręta, kilkakrotnie obraca samoróbkę w dłoni. Wącha. Rzeczywiście - nikotyna. Z niedalekiej odległości przygląda mu się Michael - zaczerwieniony na twarzy, z prostodusznym uśmiechem. Kierowca obserwuje chłopaka od dłuższego czasu — opanowany, wycofany, z planem sięgającym dużo dalej, niż przeciętna długość życia mieszkańca Rozgłośni. Podziwia go, ale stara się nie ufać. Stara się, bo dobro siedzące w trzewiach mężczyzny automatycznie nakazuje darzyć zaufaniem każdego i każdą. W ten sposób lokalny populistyczny motłoch również ma swoje plusy. Ich wzajemne relacje, oparte na wdzięczności kierowanej ku mesjaszowi, urzekają. Michael wie, że od zawsze podatny był na ideę wspólnoty. Wiążące się z nią emocje pomagały przetrwać najtrudniejsze chwile. Zastanawia się, czy nie opuścić radiostacji. Ponownie kieruje spojrzenie na Jaremę. Nieoficjalny lider zgromadzenia, choć sam nazwałby go protagonistą, niewiele wnosi do tworzonej przez siebie grupy. Rozgłośnia jest raczej przystankiem dla ludzi, którzy podobnie jak Zoe i jej syn Kaito, szukają na Desperacji namiastki dawnego życia. Stąd szybko opuszczają swe pierwsze miejsce pobytu i lądują w grupach przestępczych, religijnych czy giną pod ciężarem tutejszych realiów - rozszarpani, postrzeleni, zziębnięci.
Jarema zapala papierosa i zaciąga się. Pierwszy od dawna i to wyjątkowy, bo niepowodujący raka. Uśmiecha się na tę myśl i po pierwszym buchu przydeptuje butem resztę fajki. Nie warto się przyzwyczajać.
— Dość pospolite. Myślałem, że częstujesz waszym halucynogenem — stwierdza od tak, gdy ostatni popiół dopala się na ziemi.
Och, jak najbardziej. Rąk do pracy zawsze może być więce, słyszy w odpowiedzi na swoje pytanie; entuzjam towarzyszący zdaniu powoduje, że z zaciekawieniem przechyla głowę na prawą stronę, a jego twarz urozmaicona zostaje o chytry, lisi uśmiech.
—  Świetnie, myślę, że możemy poświęcić chwilę na szczegóły — zaczyna, ale nie kończy.
W tym samym momencie jego rozmówca porywa się na nagłe uściski i moralizatorskie wyznania. Jarema wywraca oczami i krzyżuje dłonie na wysokości klatki piersiowej. Czeka, aż serenada wzajemnych wzruszeń dobiegnie końca i wciąż nie wierzy, że to wszystko jest na serio. Że ta postać w czarnej szacie odbierana jest poważnie. Chciałby krzyknąć, że to idiotyzm, że wokół ich hangaru trupy zjadają trupy. Oni natomiast, zamiast wydrapywać im serca, znajdują dla siebie miejsce w uciułanym ze złudzeń niebie. Powoli z idei głupoty przenosi się w definicję fanatyzmu. Czy na polecenie Cadoca byliby w stanie zabić siebie nawzajem? Czy możliwe jest, że zabijają innych? Chłopak marszczy brwi, a wrogie spojrzenie wycieka spod jego na wpół przymkniętych powiek.
W momencie, w którym prorok wraca do rozmowy, Jarema wsuwa dłonie w kieszenie spodni i unosi podbródek.
— Nie dostrzegłeś mojego imienia na statku? — rzuca z przekąsem, nie mogąc zastopować budzącej się irytacji; próbuje raz jeszcze: — Jestem Jarema. Mieszkamy na dwie godziny z hakiem od tego miejsca. A teraz zaprowadź mnie gdzieś, gdzie twoje stado nie ma wstępu. Bo domyślam się, idąc logiką religijnych zgromadzeń, że wprowadziliście stosowną hierarchię?
Nie może powstrzymać nerwowego tonu głosu, który każdą sylabę urozmaica o niepotrzebne napięcie. Tutejsi ludzie męczą go. Sprawiają, że cała otaczająca go brutalność mięknie w oczach. Staje się płynnym, mało ważnym elementem życia. Mydlenie oczu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.07.19 22:11  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
Rozkłada ręce i wzrusza ramionami, uznając, że lepiej jest nie wspominać o tym czy wyznawcy bywają karmieni narkotykami i czy mają coś w tej sprawie do powiedzenia, albo chociaż o tym wiedzą. Wszelkiej maści halucynogeny, pomimo swojej ceny, pomagały kultystom w utrwaleniu wiary w zbliżający się koniec i mający ich ocalić statek kosmiczny - funkcjonowały gorzej w postaci “żetonów” niż tanie papierosy, między innymi ze względu na faktyczną wartość nawet poza murami hangaru, ale Cad na wszelki wypadek nie dzielił się z nikim szczegółami. Rozmyślanie nad stanem ekonomii obozowiska zostaje przerwane przez Rue, której najwyraźniej nie udało się znaleźć zajęcia równie szybko jakby chciał tego Cad.

- Cóż, nie wszystkich czeka zbawienie. Ale pamiętaj, Jarema, nigdy nie jest za późno! - mówi spokojnym głosem. - Rue, proszę, dołącz do innych. Poznaj swoich współpodróżników na drodze do wiecznego życia. - dodaje, odsuwając od siebie roztrzęsioną wyznawczynię.
- Chodź. O tu. - pokazuje Jaremie. Wykonany z pofałdowanego metalu barak, podobnie tak jak pozostałe, nie był komfortowy czy przestronny, ale posiadał funkcjonalny zamek i świetlówkę, która rozjaśniała wnętrze na tyle, by móc przeprowadzić z kimś konwersację i wiedzieć gdzie stoi rozmówca. Ciężkie, przeżarte rdzą drzwi otwierają się z piskiem ukazując skromne wnętrze. Cad pospiesznie wchodzi do środka i zmiata z biurka stos kartek, pustych pojemników po medykamentach i długopisów prosto do wysuwanej spod stołu szufladki. Zamyka za sobą wejście, mocując się z żelaznym prętem, który pełni rolę prowizorycznego zatrzasku, wywołując jednocześnie sporo hałasu, który odbija się od blaszanych ścian pomieszczenia.
- Nikt tu nie wejdzie. - daje znać rozmówcy, machając ręką na improwizowany rygiel. - Nie żeby mieli po co. -  odsuwa od stołu składane krzesło i gestem sugeruje Jaremie, że może na nim usiąść. Opiera się o krawędź biurka i patrzy na przytwierdzoną do sufitu żarówkę, której nieustające migotanie przyprawia o ból głowy. Świeci się na tyle słabo by można było wlepić w nią wzrok i go nie odwracać, podziwiając jak rozżarzony drut wewnątrz daje z siebie wszystko byleby tylko zalać blaskiem szklaną bańkę, w której był umieszczony.
- Cholera. Jebany generator. - mówi, niezbyt efektywnie ukrywając swoje zmartwienie. - Nie jest wcale ciężko zauważyć, że tutejsza gromada jest… niewykształcona. Sprowadzenie kogoś z zewnątrz, kto jest skłonny pomóc też wcale nie jest takie proste. - krzyżuje ramiona i wzdycha cicho. - Dwie godziny z hakiem. Biorąc pod uwagę jak przyjemnie i łatwo podróżuje się po pustyni, to nie dzieli nas tak dużo drogi. - dodaje. Rzeczywiście, wycieczka po pustkowiach Desperacji wiązała się z niemałym ryzykiem i dyskomfortem, ale gdyby zatrudnić do tego zdolnego kierowcę, to ustalenie linii komunikacji pomiędzy magazynem a miejscem zamieszkania Jaremy mogłoby być łatwiejsze niż się wydaje - albo przynajmniej możliwe, czego nie da się powiedzieć o łączności z miastem.
- Wtajemnicz mnie. - zachęca prorok.
                                         
Cadoc
Nosiciel
Cadoc
Nosiciel
 
 
 

GODNOŚĆ :
Cadoc. Jego prawdziwe imię to Yanai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.07.19 12:50  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
W tym, że Cadoc istniał jedynie pod imieniem, było coś bezczelnego i triumfalnego zarazem. Osiągnął lokalnie taką sławę, że znano go tylko z imienia, tak jak Platona, Sokratesa czy Twiggy. Mimo to nie dorównywał tamtym animuszem. Jarema porównywał go z koślawym chłopcem, któremu nakazano stanąć na czele rozpierdolonego wojska; tego, które broń upatruje w słowie a cel w zbawieniu. Bajarz, wiejski błazen, dawniej też szaman — do kurwy. A pod ideą zbawienia podszewka z wszystkiego, co prowadzi do szybkiego upadku moralności. Bo za każdą religią kryje się demoralizacja. Zepsucie wpierw widoczne w fanatycznych tańcach, później w rytualnych ofiarach, dopadało każdego z osobna. I w tym momencie poczuł żal w stosunku do naiwnych, głupich istot, które wpierw ulegały władzom dawnego świata, teraz, drżąc o własne człowieczeństwo, robią to ponownie.
— Nic nie irytuje bardziej, jak naiwność. Na dłuższą metę i ja, i ty ją wykorzystujemy. Pytanie z jakim skutkiem. — To mówiąc siada na podsuniętym krześle, zakłada nogę na nogę i po ogólnym zlustrowaniu pomieszczenia, już na dobre skupia się na proroku. — Rozgłośnia, którą przejąłem ponad dwadzieścia lat temu, mieści się na trzy godziny szybkiej drogi od muru miasta. Nie za wiele osób się tam zapuszcza. Rozumiesz, wysokie tereny, położone na gorącej patelni. Mimo to mam dostęp do wielu nowych osób, które z miasta wyrzuca się na zbity pysk. Bądź sami uciekają, chuj z tym. Ważne jest, że poszukuję osób zdolnych, ty rąk do pracy. Mogę być twoim miejscem przerzutowym. Co Ty na to?
Monolog męczy go. Ujęcie w jednej wypowiedzi potrzebnych danych, bez ujawniania większych planów, sprawia, że jego usta schną a dłonie nerwowo bawią się naderwanym rogiem pergaminu. Uspokaja się po ostatnim słowie, by już nieśpiesznie dodać:
— Ale nie będziemy się bawić za darmo.
Opiera się wygodniej na krześle, by czujne spojrzenie przerzucić z twarzy rozmówcy na rozrzucone wokół kartki. Uśmiecha się nieznacznie. Podobny nawyk do jego własnego, choć ten mniej uporządkowany. Chaos słów nie przynosi mu żadnej wiedzy, jest raczej zbitką wolnych myśli.
— Nie myślałeś, by doprowadzić to do ładu? — pyta po chwyceniu gęsto zapisanej kartki.
Niczym u paranoików przelewają się tutaj kopce idei. Zapisane wpierw dużymi, pokaźnymi literami, z czasem zmieniają wielkość na te mniejsze, skromne, ściśnięte przy granicach pergaminu. Nie próbuje się w nie wczytywać. Wie, że podobnie jak jego własna wiedza, ta tutaj ma tylko jednego odbiorcę — Cadoca. Podnosi z ziemi fiolkę po nienazwanym leku, zwija kartkę w niewielki rulonik i unosi ku górze. Z wyszukaną precyzją, niemal w niewielkim uniesieniu, wsuwa malutki zwój do szklanego naczynia.
— No i proszę, mogłaby tak żeglować po morzach, gdyby te jeszcze istniały.
Kładzie swą instalację na środku stołu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.07.19 2:13  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
- Trzy godziny. Mm. - stuka nerwowo palcami po biurku i pogrąża w myślach. Za każdym razem gdy tylko słyszał hasło “miasto” na myśl przychodziła mu Nowa Desperacja czyli brudna, niebezpieczna, otoczona metalową siatką wioska, która mianem miasta mogła cieszyć się tylko w zestawieniu z otaczającą ją martwą pustynią. Miejsce, w którym na straży porządku stali rekieterzy i przestępcy, których łatwo było przekupić albo zastrzelić - sytuacja mocno odbiegająca od sił zmilitaryzowanej policji, która rządziła w M3. Operowanie w mieście albo w pobliżu miasta było równie zyskowne co i ryzykowne, a gromada wyrzutków zebrana w hangarze nie była przystosowana do wypełniania zadań, które wymagają ostrożnego podejścia: Cad większość swoich przedsięwzięć związanych z Miastem-3 nadzorował osobiście i pojedynczo.
- Oficerom nie jest łatwo przemówić do kieszeni. To banda fanatyków i wariatów, zupełnie oddani swojemu… Nadzorcy? Generałowi? - prycha pogardliwie, uzewnętrzniając swoje frustracje, zupełnie nieświadomy, że Jarema ma za sobą znacznie bliższy kontakt z reprezentantami służb bezpieczeństwa miasta. - Wykonują swoje rozkazy tak jak drony wykonują instrukcje. Nie co im zlecono, tylko kto im to zlecił. Najwyraźniej “miejcie alergię na łapówki” to bardzo ważne rozporządzenie. - poirytowany podatnością miejskich żołnierzy na wpływy figury autorytetu kontynuuje, jednocześnie starając się ignorować modlitwę w swoim imieniu, która właśnie rozpoczęła się tuż za drzwiami kontenera.
- Nie chciałbym, żeby intensywnym ruchem zainteresowali się wojskowi. Będziemy musieli zacząć ostrożnie, powoli. Pojedyncze transporty ludzi i towarów zamiast linii konwojów, oczy z tyłu głowy, nic bardziej ryzykownego niż przerzut dragów. Broń i wykradziona technologia to magnes na żołdaków. - myśli na głos, próbując przy tym przybliżyć rozmówcy detale pierwszego planu. Cadoca czeka jeszcze wiele godzin skrobania po kartkach, szkicowania planów dróg i połączeń, obliczania kosztów i obsesyjnego upewniania się, że każdy detal jest pod jego kontrolą; jak na moment obecny nie ma problemów ze wtajemniczeniem Jaremy, który końcem końców dostanie okrojoną, “prasową” wersję starannie przemyślanej strategii.
- Nie znam w mieście dużo osób godnych zaufania. - kłamie Cadoc, który nie wyobraża sobie darzyć kogokolwiek zaufaniem, niezależnie od lokalizacji. - Jedyny kontakt to student, który zaopatruje mnie w prochy. Punkt przerzutowy byłby jak znalazł. - przypomina sobie o młodym, wiecznie naćpanym chłopaku, który dla sekty był jak kopalnia halucynogenów i lekarstw. Młodzieniec skłonny do kooperacji, lecz również w jakiś sposób powiązany z S.SPEC - nie na tyle by odmawiać porządnej płacy oraz świadczonych przez spółkę Cadoca usług, ale też nie na tyle, by ułatwić operowanie tuż przy murach miasta i pod posterunkiem.
- Ciężko jest przewidzieć zyski i ich stosunek do podejmowanego ryzyka, ale nie masz się, Jarema, o co martwić. Opłaty, czy to w postaci pieniędzy, czy produktu, czy co byś tam chciał, są przewidziane i będą uwzględnione od samego początku. Plan, zapewnia korzyść dla każdego, kto tylko na to pozwoli. - upewnia swojego gościa spokojnym głosem. Naleciałości z przybranej od jakiegoś czasu persony mesjasza mieszają się z nawykami gangstera. Sam Cad nie jest w stanie tego zauważyć: wciąż jest wylewny, zorientowany na zysku i rezultatach, wciąż jest skłonny do narzekania na stróżów prawa i porządku, wciąż interesuje się tylko pieniędzmi, ale długie tygodnie spędzone na pouczaniu wyznawców o zbliżającym się końcu świata i ucieczki w kosmos odcisnęły piętno na sposobie wysławiania się.
Z delikatnym uśmiechem odsuwa od Jaremy butelkę, wraz z zapakowaną do niej kartką i umieszcza ją na krańcu biurku jakby była suwenirem z wycieczki nad morze. Treść swoich notatek uważał za bezpieczną przed wścibskimi oczami - rozszyfrowanie jego gryzmołów, które ginęły w gąszczu strzałek, wykrzykników, uwag i prostych ilustracji było sporym wyzwaniem.
- Wszystko jest tu w stanie ładu i idealnej, nieprzerwanej harmonii. - rozkłada ramiona i stara się nie przejmować umierającą tuż nad jego głową żarówką, która skwierczy i migota. Taka odpowiedź była znacznie bardziej dyplomatyczna i taktowna niż “tak, ale nie udało mi się” - niewielki dziennik za pazuchą, wypełniony równie nieczytelną pisaniną był świadectwem podjętej próby.
- Swoją drogą. Wspomniałeś, że to rozgłośnia radiowa. Jest szansa na to by zadziałała?
                                         
Cadoc
Nosiciel
Cadoc
Nosiciel
 
 
 

GODNOŚĆ :
Cadoc. Jego prawdziwe imię to Yanai.


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.07.19 15:13  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
Bawi się wieloma elementami. Do opuszków palców przykleja niewielkie okruchy — jakiego są pochodzenia?, podnosi fiolki po lekach, obraca w dłoniach zdobyty przypadkiem długopis. Wszystko jednak w zasięgu ręki, aby czymś się zająć, aby nie wnikać w przydługie wypowiedzi. Wyłapuje najważniejsze fakty i uwagi. Wie, że chłopak balansuje na granicy wierutnego kłamstwa i sprawnej szermierki słownej. Woli nie skupiać się na ujmujących przymiotnikach, zwodniczych gestach. Czasami tylko pozwala sobie na ponowne zlustrowanie rozmówcy. Od góry do dołu, później na nowo, chwyta fragmenty odzieży, lekko zadarty koniuszek nosa, zwątpienie rysujące się w zmarszczkach pod oczami. Jest starszy, niż większość sądzi. Budowana przez proroka wiedza musi bazować na latach doświadczeń. Ile żyjesz, dziesięć lat, pięćdziesiąt, sto? Nie pyta a skupia się na dłoniach śmiało tnących powietrze.
Trudno Jermie określić charakter Cadoca. Sprytna, zwodnicza maska co i rusz zmienia swą mimikę. Nawet nie drgnie, gdy za drzwiami wznoszą błagalne modły. Oszalałby. Oszalałby jak ta kretynka z sąsiedztwa, co martwe kwiaty zaszywała pod skórą. Mówili, że wróżbitka, że oszalała, gdy ją ojciec kablem szastał. Podobno jej ciało zdobiły czerwone sprężyny, choć Cecil mówił, że wkrótce wyrósł z niej piękny kwiat — na oku, koloru krwistej czerwieni. Podobno dusiła się krwią, która spływała z oczodołu ku ustom, ku gardle i tak tam zostawała. A później kretynka zniknęła. Tak, jak zniknęło przed nią mnóstwo innych ludzi.
Łapanki.
— Wojna, nawet ta biała, ma swoje zasady. Wojsko podąża za jej ideami, morduje dla zasad. Nie powiedziałbym, że to wina generałów czy, jak wolisz, nadzorców. Tutaj oddaje się sprawie, oddaje się wielkim państwom i wielkim historiom. Łapówki nie załatwią wszystkiego.
Milknie na moment.
— Tutaj trzeba działać głodem władzy.
Prostuje się na krześle. Oparcie jest niewygodne, powiedziałby, że kruche. Koślawe dźwięki wydobywają się pod wpływem najmniejszych ruchów. Zakłada dłonie za kark, splata palce i ponownie kładzie nogę na nogę.
— Nie interesuje mnie przemyt ludzi na wielką skalę. Uwierz mi, sam nie chcesz zstąpić na ziemię z hordą wiernych. Miałem na myśli te osoby, które raz na jakiś czas wałęsają się samotnie po pustyni. Zdziwiłbyś się, jaka tępota za tym stoi. Poza tym, moim głównym celem jest wrócenie do miasta. Nie mam jednak szans na swobodne hasanie po… — zacina się. — starym osiedlu. Ale to z czasem, jak już wyłowimy te rybki, które będą miały odpowiednie zdolności.
Nie przepada za planowaniem tak pospolitych kwestii. Wolałby zostać przy swoich gdybaniach, górnolotnych wizjach i przy celu sięgającym dalej, niż zwyczajowe przemyty, wojna — nuda!. Chciałby krzyknąć, że to jałowe, bezcelowe, bo i tak wysypie się wszystko, i tak pojawi się ktoś, kto nieopatrznie wciśnie nóż w gardło nie tej osobie, której planowano.
— Student z prochami? — To go zaciekawia, uśmiecha się, marszczy z rozbawieniem brwi. — Wiesz, Słońce bywa zdradliwe. Gdy nie uważasz, może cię sparzyć.
Wie, że wypowiedź jest niezrozumiała, ale paradoksalnie podkreśla tę zawiłość bezradnym rozłożeniem dłoni i uśmiecha się nieludzko, jakby na moment jego ciało zostało przejęte przez chłopca-wandala.
Jest szansa na to by zadziałała?
— Na wszystko jest szansa — odpowiada wstając z miejsca.
Zbiera się z krzesła, rozgląda po raz ostatni.
— To co, pakuj się i jutro tam pojedziemy.
Staje przy wejściu do hangaru, ciągnie fragment metalu, by przypomnieć sobie skomplikowany szyfr związany z otwieraniem skromnego pokoiku — metalowy, zardzewiały zatrzask utknął we wcześniej niezauważonym wgnieceniu.
— Czy to znaczy, że zostanę tu na noc? — zerka w kierunku Cadoca z perfidnym uśmiechem, po czym ponownie chwyta pręt; ten po chwili ustępuje.
— Znajdzie się dla nas kawałek koca? Mnie i Michaela — rzuca na odchodne i daje się pochłonąć mdłej modlitwie zza wejścia do hangaru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.07.19 22:58  •  Hangar, siedziba sekty Cadoca Empty Re: Hangar, siedziba sekty Cadoca
Ociera o siebie dłonie i fiksuje wzrok na podłodze pokrytej cienkimi jak opłatki, ołowianymi skrawkami granatowej farby. Nie jest pewien czy Jarema go słucha, ale jest przekonany, że pochodzi z dystansem do snutych na głos przez Cadoca planów. Co najmniej dwadzieścia lat funkcjonowania na bezlitosnym pustkowiu Desperacji powinno wykształcić u przybysza nawyk do kwestionowania udziału w każdej oferowanej mu kampanii - nawet gdy były to słowa samego zbawiciela planety Ziemia. Ideały, które wymienia Jarema brzmią na odrobinę bardziej podniosłe niż wątłe łapówki oferowane przez sektę. Tylko odrobinę.
- Mhm. Na razie nie będziemy się wychylać. - dodaje, niepewny czy jego zgraja fanatyków nie jest już pod nadzorem sił specjalnych zza muru. Betonowe, prostopadłościenne, otoczone kilometrami drutu kolczastego bloki posterunku przy piaszczystym wzgórzu były równie imponującym jak i niepokojącym przypomnieniem o wpływach władz miasta na terenach pustyni.

Wrócenie do miasta
- powtarza w głowie Cadoc, który właśnie zdołał wmówić sobie, że ktoś z szeregów S.SPEC jest pewnie zainteresowany rozbiciem jego działalności. Trudno jest mu pojąć życie wewnątrz ochronnej kopuły - historie o autorytarnym podporządkowaniu, o bezkrytycznym posłuszeństwie, o zamachach, o eksperymentach na zarażonych, usłyszane zarówno od wyznawców rozstających się z poprzednim życiem jak i byłych współpracowników. Ciężko mówić o “prawie” na Desperacji. Zestaw wzajemnych układów, niespisanych nigdzie norm, przysług i paktów zawieranych w ciemnych uliczkach nie ma nic wspólnego z niekwestionowanymi zasadami panującymi w M3. Wyobrażenie sobie statku kosmicznego podążającego za ogonem świetlistej komety wydaje się być łatwiejsze niż wyobrażenie sobie dorastania w poukładanym regułami i nakazami społeczeństwie, gdzie nadzorująca siła wyższa nie jest uzbrojona w poskracane dubeltówki i ćwiekowane kije a czołgi, drony i niepowstrzymywalną machinę propagandy.
Z toku myślenia wyrywa go nietypowa uwaga Jaremy. Podnosi dłoń i marszczy czoło.
- Słucham? A, nie. Nie, nie. - śmieje się pod nosem będąc przekonanym, że zrozumiał o co chodzi. - Nie, jest za głupi, żeby być szpiclem. Albo zbyt uzależniony. Nie ważne. - opuszcza ręce na biodra i przypomina sobie o rosnących za hangarem pejotlach, w których lubował się młodzieniec; jak się okazuje, hodowla sukulentów na betonowych płytach jest poza zasięgiem nawet wojskowej technologii.

Wyprowadza swojego gościa z metalowej puszki, którą zdarza mu się nazywać “pokojem”, czasem nawet “biurem”, uradowany, że Jarema sam raczył zająć się zardzewiałym ryglem.
- Trochę to zajmie, muszę upewnić się, że wszystko będzie działało jak należy na czas mojej nieobecności. Nie lubię zostawiać ich tu samych. - mówi, z nutą nieszczerego przejęcia w głosie. Rzeczywiście, pozostawienie przeludnionego magazynu bez opieki wymaga bardzo dokładnego i obszernego zestawu instrukcji, których Cadoc nie miał ochoty wydawać - lepiej jest jednak dmuchać na zimne. Wolałby wrócić na miejsce i zastać tam funkcjonujący generator zamiast zwęglonych zgliszczy przysypanych piaskiem.
- Powinno. Pomiędzy kwaterami trzy a cztery stoi pusty kontener. Jedyny z działającym zamkiem. Funkcjonuje jako, hm, pomieszczenie rehabilitacyjne, ale wyjątkowo, dzisiaj nikt z moich bliskich nie zasłużył na pobyt w środku. - przedstawia swoją mało przekonującą ofertę. - Jeśli tak wam przeszkadza ta kłódka od zewnętrznej strony, to radzę po prostu wdrapać się na górę. Damy wam po śpiworze. Skorpiony nie wspinają się zazwyczaj tak wysoko. - dodaje uspokajająco, pomijając jakiekolwiek wzmianki o karaluchach, które wspinają się tak wysoko jak im się to podoba.
                                         
Cadoc
Nosiciel
Cadoc
Nosiciel
 
 
 

GODNOŚĆ :
Cadoc. Jego prawdziwe imię to Yanai.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach