Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Niebezpieczeństwo sprawia, że życie staje się choć odrobinę ciekawsze — parsknął krótko i zmrużył oczy; blizny zajaśniały i zmarszczyły się w okolicach kącików.
  I właśnie ten niski akcent postawił ostatnią kropkę na ich zaciętej wymianie zdań. Wzrok Ninea przesunął się po niebieskich włosach i nagiej szyi kobiety. Na krótko. Bowiem kroczył przy niej spokojnym chodem — ktoś mógłby powiedzieć, że nazbyt swobodnym, nie okroczonym ostrożnością, ale taki właśnie był. Cyniczny, szczery i tajemniczy. Czy te wszystkie lata, które spędził na ziemi niczego go nie nauczyły? Owszem, nauczyły zbyt wiele. Wszystkiego co potrzebne, aby teraz nie bacząc na pułapki brnąć przed zaspy trupów z podniesiona głową. I to nie z poczucia wszechwiedzy — z pękającego ego, które przez setki lat kumulowało się w tym wielkim ciele zbierający jak piach w klepsydrze. Nie potrafił umrzeć, mówiono. Śmierć nieraz zaglądała mu w oczy. Nieraz przesuwała szponem po klatce piersiowej rozcinając skórę w okolicy serca, w niepohamowanej rządzy wyrwania zgniłego ograniu z zepsutego ciała. Na nic. Życie stało się dla niego walką — bezustanną. Tylko ona, tylko krew, ból i brzęk ocierającego się o siebie ostrza stała się dla niego linią życia na medycznym kardiomonitorze. Czy zostało mu coś więcej? Przeżył ponad siedem wieków. Dźwięk tych liczb przypominał łoskot zamykających się drzwi grobowca. Przekleństwo. Czy człowiek po takim czasie może czuć się z jakiegokolwiek powodu zaskoczony? Nie człowiek — potwór, bo z pewnością nie był człowiekiem. Czy coś może jeszcze ruszyć bestię? Nine był pewny, że nie. Egzystencja stała się dla niego czystą zabawą — ryzykiem i strzelaniem na oślep między czyjeś oczy. To powodowało, że żył. Zastrzyk adrenaliny w tej marnocie. Nie potrafił kryć się po kątach i trząść przed śmiercią. Nie kiedy poznał już jej spojrzenie; kiedy znał zapach jej oddechu, gdy niemal pełna romantyzmu pozbawiała go lewej górnej kończyny.
  Dziki płaczliwy krzyk znów podniósł się ku kamiennemu sklepieniu, tnąc zduszone powietrze jak nóź o krystalicznym ostrzu. Wrzask z łatwością pokonywał oktawę za oktawą, aż w końcu osiągnął szklisty, zamrożony skraj. Zawisnął na nim przez chwilę, a potem runął w dół, zamierając w niewiarygodnym basowym pomruku, który brzęczał jak monstrualny owad. Potem nastąpił jakby wybuch maniakalnego śmiechu i ponownie zapadła cisza. Znów słychać było brzęk spływającej czarnej cieczy po kamienistej podsadzce. Jęki ciemności.
  Jasnowłosy zatrzymał się gdy druga stopa zatopiła się w niezidentyfikowanej cieczy. Zamaskowana twarz obróciła się w kierunku kobiety. Płomień, który trzymała przy brudnym obliczu oświetlał rysy w przerażającym, demonicznym wyrazie.
  „Słyszę go, tedy”
  Ostrze objęła czerń zbiornika. Stojąc tak i patrząc na oddalający się płomień, wsłuchując się w dźwięk szybkich kroków pożałował, że postanowił zostawić jej płomień. Teraz kiedy mrok zaczynał osiadać na jego barkach, kiedy jego ciężar wydawał się być dwukrotnie większy, wiedział, że zostając tu, nie pomoże ani sobie, ani jej. Co ona sobie do cholery w ogóle myślała? Obdarował ją w myślach najsłodszymi niemieckimi przekleństwami i poderwał się. Zerwał się tak szybko, że woda w której stał chlupnęła doniośle o ściany, brudząc ubranie i ciało. Źrenice zwęziły się, były czujne jak u dzikiego zwierzęcia. Prawa dłoń zaciskała z toksyczną sympatią swój oręż, a lewa pobudzała go krótkimi fantomowymi impulsami; mrowieniem kumulującego się podniecenia, ekscytacji. Znał te uczucie nad wyraz dobrze. Było jego ulubionym — nigdy nie pozwalał aby opadło po same czubki palców i zniknęło jak niedoszły przyjemny sen.
  Jaka była nerwowa! Napięta jak rewolwer ze spiłowanym bezpiecznikiem. Taka broń co prawda nie nadawała się do niczego, tylko do tego aby co najwyżej o niej pogadać. Tyle. Ale potrafiła wystrzelić. O dziwo celnie, ale niespodziewanie. Zareagować jak mina, która w ukryta w buszu czai się na swoją ofiarę. Taka właśnie była tak kobieta.
  — Od kiedy tak ci spieszono, dzieciaku?
  Modulujący głos Ninea grzmiał w jamach. Śmiech niski niemal maniakalny towarzyszył dźwiękowi  ciężkich butów odbijających się od ścian. Droga jaką rzucił się za kobieta była wąska. O wiele bardziej klaustrofobiczna niż ta z początku podróży. Mężczyzna oblizał wargi, czując jak mięśnie spinają się w narastającym uniesieniu. Jak drżą chęcią walki, której tak pragnął. Patrząc za niknącym ogniem czuł się znów jak drapieżnik — jak spuszczony ze smyczy kundel, który szczuty zwierzyną, w końcu mógł dać upust kończyną. Biała para uderzała w maskę; grzała go w policzki. Nie zwalniał. Czuł, że ten bieg był dla niego wyzwoleniem długo tłamszonych impulsów intuicji.
  Kiedy światło upadło źrenice zwęziły się. Znajdował się jednak jeszcze zbyt daleko, aby móc jednoznacznie stwierdzić jaki był powód. Pomarańczowe języki ognia otulały kamienie, a rzucająca się na kolana sylwetka spowodowała, że zacisnął mocniej dłoń na rękojeści broni, gotowy na cios, ale zwolnił. Jego bieg przerodził się w szybki marsz, a potem w wolne kroczenie w ciemnościach. Rozpięta kurtka powiewała przy jego wielkiej posturze. Widział przed sobą ślepy zaułek — coś mu nie pasowało. Byli sami. Żartowała sobie z niego? Rozejrzał się ostentacyjnie po ścianach jak na wycieczce krajoznawczej udając zainteresowanego wystawą.
  — Ładnie. Doceniam starania, ale może najpierw wyjaśnijmy coś sobie, bo chyba się nie zrozumieliśmy — rzucił za jej plecami w ogóle na nią nie patrząc. Zdrapał kawałek wapnia z wąskiego przejścia, jak specjalista jakości. — Dałem ci płomień nie dlatego, aby biegła jak głupia przed siebie, tylko po to abyś oświetlała mi drogę, czy tak? — rzekł swoim najsłodszym głosikiem typu: „otwórzmy na psalmie dwudziestym trzecim i zaśpiewajmy razem…”
  Dźwięk niszczonego żwiru przeciął ciszę.
  — Czy trzeba ci uprzednio dawać jawną instrukcję, abyś przypadkiem nie--... — urwał.
  Znalazł się za nią. Za klękająca drobną postacią. Oczy Ninea dotąd surowe i bezwzględne drgnęły wśród osiadłych zmarszczeń, świecącej, zbliznowaciałej skóry. Stał nad nią jak ojciec nad dzieckiem, które kuląc się w kącie próbuje uniknąć kary. Teraz patrząc na jej nieułożone stronki niebieskich włosów, na twarz, na dłonie, które kryła przed jego wzorkiem doznał pierwszego od wielu lat zaniemówienia. Nie pamiętał kiedy ostatni raz poczuł tak dziwny rozległy impuls przedzierający się przez klatkę piersiową. Czy ekscytacja postanowiła zmaterializować się w wielki potworny kamień zalegający w żołądku?
  — Was machst du? — nie dokończył. Niski głos utknął mu w przełyku. Płomień tańczył na polewie skalnej, a cień jaki rzucał na te małe, kamieniste otoczenie przypominał szpony głębinowego potwora.
  Blade tęczówki skupiły się na tym co trzymała na rękach. Nawet jeśli górował nad nią wzrokiem nie był w stanie zauważyć czym był ów przedmiot tulony do skrytych piersi. Zawsze był zabezpieczony. Nawet teraz.
  Oparł miecz o ścianę i złapał ją niespodziewanie jak nieboraka za ramię. Szarpnął kobietą w swoją stronę, aby na niego spojrzała i ukazała to czego nie widział. Kiedy tak nachylał się nad nią — z jedną ręką zaciskającą się na szczupłym ramieniu, z drugą swobodnie wisząca przy ciele — zamartwiał, bo to co ujrzał odjęło mu mowę.
  Nie zareagował śmiechem, kąciki ust i choć zasłonięte chustą, to nie zadrżały choćby przez chwilę. Jego twarz była nieruchoma i zimna jak płyta nagrobkowa. Może nadal groźna i ezoteryczna, ale opadające kąciki oczu były na swoim miejscu, powieki nie mrużył się. Można byłoby zaryzykować stwierdzeniem, że obraz jaki malował się przed jego oczyma kompletnie wytrącił go z szyku.
  Części przytulanej skrzynki jęczały przeraźliwie. Nie przypominało to płaczu, nie dziecka, nie żadnej żyjącej jednostki. Szept jaki wyrwał się z ust kobiety przeszywał go jak lodowy szpikulec drążący we flakach. Oczy zastygły. Nie potrafił oderwać od niej wzroku.
  To zabawne. Bez mrugnięcia oka potrafił rozczłonkować ciało na pięćdziesiąt części, zdążyć na spotkanie z klientem, a kiedy jakakolwiek kobieta czuła się niepewnie nie wiedział co robić. Zbladł. Dłoń puściła ramie.
  — Ćśś--

  — Śśs…
  — Słyszałem, że dziecko może rozpoznawać tonacje słów, więc wstrzymaj się może z tą twoją niewyparzoną buźką?
  — Nine, przecież ono nie ma nawet trzech miesięcy!


  Kobiecy śmiech; jej rozpromieniona twarz leżąca w atłasie; włosy rozsypujące się na materiale… Miał wrażenie jakby przeniósł się do przeszłości. Do swoich wyobrażeń, w których kolejne dni mogły wyglądać własnie jak te. W nich mógł śmiało przywierać szorstki polik do jej wydatnego, zaokrąglającego się brzucha.
  Los jednak wolał inne zakończenie.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego twardy, donośny głos ledwo do niej dochodził — jakby zamknęła się w dźwiękoszczelnej bańce, dzięki której nie musiała przejmować się hałasem, który powodował mężczyzna. Podświadomie go ignorowała, obdarowując całą swoją uwagą maleństwo ułożone na dłoniach. W jej oczach było coś obcego, nieznajomego — ktoś z boku mógłby uznać, że jest naćpana i nie ma kontaktu z rzeczywistością. Bursztynowe tęczówki kobiety wydawały się być bez wyrazu, jakby przysłoniła je gęsta mgła, w której nie można było odnaleźć jej prawdziwego oblicza. Dla jasnowłosego była nieznajomą, choć można było odnieść wrażenie, że z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej nieobecna, coraz bardziej obca. Kilka minut wcześniej grała buntowniczkę, silną kobietę, która wiedziała co robić, żeby przetrwać — teraz wyglądała jak oddana matka, bezbronna przedstawicielka słabszej płci, zajmująca się zawiniątkiem, które odnalazła w ciemnościach. Miała bardzo spokojną twarz, jakby zupełnie zapomniała o pościgu, trujących granatach i reszcie świata. Liczyło się tylko bezpieczeństwo dziecka.
Kciuk kobiety leniwie błądził po strukturze znaleziska, które pochłaniało całą jej uwagę. Niedoszła matka wreszcie poczuła przyjemne ukłucie w sercu, nareszcie mogła sięgnąć nigdy niewykorzystanych pokładów instynktu macierzyńskiego, które wciąż w sobie miała. Strata własnego potomka nigdy nie sprawiła, by przestała darzyć dzieci sympatią. Smutno jej było, że kiedyś, gdy miała znacznie większe szanse nie udało jej się założyć rodziny. Jako człowiek marzyła tylko o tym — o dziecku, kochającym mężu i spokojnym życiu. Nie wymagała zbyt wiele, jednak ktoś z góry miał dla niej zupełnie inny plan. Życie za bardzo jej się pokomplikowało, przeszkody na drodze ukierunkowały ją w inną stronę. Powrót do dawnych lat mógł być dla niej marzeniem, odległym marzeniem, którego nie zdołałaby spełnić, nie po tym wszystkim co ją spotkało.
Nie czuła bólu, choć ze zdartych kolan powoli sączyła się krew, która oblepiała żwirowe podłoże. W ranę wbiło się kilka małych kamyków, które powinny mocno ją uwierać, ale nie robiły tego, bo dziewczyna ignorowała wszelkie bodźce zewnętrzne, które próbowały się przebić przez mur, który udało jej się stworzyć. Stworzyła wokół siebie warstwę obronną — dla siebie i dzieciątka. Była niemalże pewna, że teraz nikt nie może jej zagrozić.
Niebieskie włosy miała w ogromnym nieładzie — mogła przypominać topielicę albo wiedźmę, pochylającą się nad bulgoczącym garnkiem, warzącą jedną z magicznych mikstur. Ciemne kosmyki opadały jej na twarz, przyczepiały się do bladych ust, których nie rozwarła nawet na krótką chwilę. Dzielnie siedziała w miejscu, pozwalając szkarłatnej mazi rozlewać się po podłożu. Wpatrzona była w maleństwo, które kurczowo trzymała jak najbliżej siebie, jakby chciała przekazać mu ciepło własnego ciała i przyjemnie okryć materiałem swojej bluzy. Nie zdawała sobie sprawy, że w dłoniach trzyma kawał zimnego metalu, żelastwa, które pod żadnym względem nie miało nic wspólnego z żywym człowiekiem. Jej wyobraźnia była napędzana przez wszechobecną ciemność — w takich warunkach zdarzało jej się widywać rzeczy (a nawet osoby), które tak naprawdę nie istniały. Niespokojna zatracała się w swoim własnym, zmyślonym wyobrażeniu.
Nie zareagowała, gdy męskie palce zacisnęły się mocno na jej ramieniu, a ogromne ostrze konfrontujące się ze ścianą wydobyło z siebie metaliczny jęk. Początkowo próbowała zakryć własnym ciałem swoje dzieciątko, żeby nieznajomy nie mógł nawet na nie spojrzeć. Wyglądała tak, jakby miała je chronić jak lwica chroni swoje młode. Tylko te jej oczy... Wciąż była nieobecna, jakby jej świadomość odłączyła się od ciała, jakby na chwilę przeniosła się w czasie, do innego wymiaru. Ignorowała swoje mocno bijące serce, nie zauważyła nawet, że przyspieszył jej oddech. Z zagrożenia jakim był dla dzieciny białowłosy zdała sobie sprawę zdecydowanie zbyt wolno. Wszystko ułożyła sobie w głowie w całość dopiero, gdy żelazny uchwyt ją puścił.
To był moment, kilka sekund, które minęły tak szybko.
Jillian wstała tak nagle — rzuciło ją na bok, gdy tylko wyprostowała nogi, które chwilę później i tak ugięła. Dopiero teraz poczuła te nieprzyjemne szczypanie i ból — nie spojrzała na swoje rozwalone kolana, ale czuła, że materiał spodni częściowo przyległ do rany. Od razu spojrzała na mężczyznę, rozchylając wargi tak, jakby chciała nareszcie uraczyć go jakimiś słowami. Pozory bywają jednak mylne — desperatka wciąż milczała i nawet lekko drżące usta nie wskazywały na to, by miała się odezwać. W jej żółtych oczach coś błysnęło — pierwszy raz od dłuższego czasu. Mimowolnie przełknęła ślinę, prawie jak ktoś, kto obawia się czegoś. Omiotła go spojrzeniem, zatrzymując się na szerokich ramionach. Później spojrzała wyżej, na maskę. Skrzywiła się, jakby dostrzegła coś okropnego, niepokojącego.
Jej reakcja była niecodzienna — najpierw wykrzywiła usta, plecami opierając się o ścianę (jakby stał przed nią rozwścieczony, dziki pies), która stanowiła ślepy zaułek tej odnogi tunelu. W oczach miała strach, drżały jej dłonie i stopy. Ramionami otulała swój skarb, zasłaniała malca własnym ciałem, by odgrodzić go on wszelkich możliwych zagrożeń. Gwałtownie naparła na skalną ścianę ramieniem — powoli zsuwała się po niej, stopniowo uginając nogi. W końcu opadła na ziemię — kolana znów walnęły o twarde podłoże. Tym razem nie obyło się bez syknięcia, które na myśl mogło przywołać dźwięk, który wydobywało z siebie zranione przez zastawioną w lesie pułapkę zwierzę.
Na podłodze niemalże skuliła się w kłębek, a wyimaginowane dziecko okrywała własnym ubraniem. Wyglądała bardzo żałośnie, prawie jak nie ona. W tym momencie nie było w niej nic z tej silnej kobiety, na którą kreowała się wcześniej. Teraz była nikim, była stłamszona, zapędzona w kozi róg, wyprana z jakichkolwiek sił. Marna imitacja ludzkiej istoty, prawie ledwo widoczny cień.
Zostaw nas... — odezwała się wyraźnie zachrypniętym, prawie tak samo zdartym jak jej kolana głosem. — Po prostu zostaw nas w spokoju, rozumiesz?! — rozpaczliwy krzyk wylazł z jej gardła jak potwór opuszczający obślizgły kokon. W tamtej chwili liczyło się dla niej bezpieczeństwo tego małego żyjątka, którego próbowała tak zaciekle bronić. Gdyby mogła, to zapewne wcisnęłaby się w tę ścianę, przedarła przez jakąś szparę i skryła się w niej tak, żeby nikt nie mógł jej znaleźć, ale sytuacja przedstawiała się nieco inaczej. Stał przed nią ten wysoki, muskularny mężczyzna, którego wygląd przyprawiał ją o gęsią skórkę i drgawki. Była pewna, że chce jej zabrać dziecko.
Zostaw nas! — krzyknęła, unosząc głowę odrobinę do góry, by móc spojrzeć w kierunku nieznajomego. Na jej jasnej szyi ukazały się wyraźne żyły, a ścięgna naciągnęły się. Usta wciąż jej drżały, niepewność trzymała jej się silnie i nie chciała jej puścić. Chaotycznym ruchem jednej z dłoni próbowała go przepędzić, jakby był tylko irytującym owadem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Życie to pasmo przecinających się zdarzeń. Momentów, które przeplatają się między sobą jak sznurówki w starym bucie. Czasem ma się wrażenie, że przeszłość — zbyt odległa, nie zdąży już przypomnieć o swoim oddechu. Że ten jałowy odgłos jęku, nie odkryje starych ran i nie posypie je ponownie solą. Ktoś kto żył ponad sto lat doskonale wie w czym rzecz. Każdy dzień jest jak zdmuchnięta świeczka, kolejne lata zakopują jej pozostałości pod grubą warstwą piachu. Pięć lat, dziesięć, pięćdziesiąt. Ból opada gdzieś na dno, cichnie. Uspokaja się i gaśnie. Rozwścieczone zwierzę zasypia w długi sen — zbliznowaciałe, ale spokojne, pochłonięte niemal w zapomnieniu. Jednak klucze do cel lubią znajdować się w najmniej odpowiednich miejscach. To jak z okularami. Większość ludzi zapomina, że ma je na swoim nosie. Z kluczami jest tak samo. Nikt nie przypuszcza, że cały czas dzierży je w kieszeni.
 Bestia zamknięta w klatce otworzyła swoje ślepia. Przerażona i obolała próbowała podnieść się na łapy, ale wcześniej zaschnięte rany, które pomogły jej zasnąć, zawyły przeraźliwym, obolałym jękiem, dawnego cierpienia.
 Właśnie tego dnia Nine zrozumiał, że pragnienia nigdy nie znikają, ból nigdy nie gaśnie. Jego potęga nie znika z wiekiem — jest niemal taka sama nawet po setkach lat. Teraz był tego pewien.
 Kiedy kobieta podniosła się, a trzymane w rękach pudło zajęczało kolejny raz długim szczebiotliwym płaczem, wzrok Nine złagodniał. Był to moment, w którym twarde źrenice odpuściły stanowczości i zwyczajnie zastąpiło je zdziwienie, które na zamaskowanej twarzy było niepasujące niczym kalosze do letniej sukienki. Gdzieś w tych bladych oczach zamajaczyło przerażenie, choć tak słabe i zapomniane, iż miało się wrażenie, że widok ten mógł być jedynie iluzją. Wielka postura, wciąż dominowała nad jej kruchym ciałem. I choć znajdowali się od siebie kilka dobrych metrów, tak zapach jej przerażenia i zdecydowania były przewodnią mocą zdolną do złamania obcych kości samą siłą woli.
 Kobiece dłonie układające się na kanciastych brzegach metalu, brudne od ziemi i zaschniętej krwi, których nie zdążyła zmyć. Delikatny uścisk tulący do piersi mechaniczną część podzespołów, niczym malutką główkę noworodka. To był widok tak obcy, że aż znany. Horrorowa wizja przeszłości.
 Mężczyzna nie zareagował gdy ta miotając się upadała na kolana, aby wykrzykując kolejne ostrzeżenia. Jej ciało drżało z emocji. Obserwował spokojnie napięte mięśnie szyi, kiedy wrzeszcząc niemal zdzierała sobie gardło. W tym krzyku kryło się coś więcej aniżeli sam strach. Wyczuwał w nim cząstkę macierzyńskiego ciepła, którą posiada niemal każda matka po przytuleniu po raz pierwszy do swojej piersi malutkiej pociechy przecierającej nieudolnie małe oczka. Świat w jednej chwili stracił barwy. Kolory spłynęły ze ścian jak jaskrawa, nakrapiana farba. Smugi mazały podłogę wielkimi kałużami wylanych olejnych i akwarelowych cudów. Przeszłość szeptała mu do ucha. Łaknęła atencji. Uśmiechała się, szczebiotając jak dziecko — słyszał tonacje odbijające się w jego zamkniętej czaszki. Dawno nie czuł takiego przytłoczenia.
 Znów ten dudniący ból w potylicy. Kula jaką wystrzelił w jego głowę pewien medyk, ponad siedemset lat temu poruszyła się niespokojnie w martwym mózgu. Wyciągniecie pocisku równałoby się ze śmiercią — nigdy więc się na ten zabieg nie zdecydował.
 Nine ruszył w jej stronę. Krzyki nie zatrzymał go, nie spowodowały aby choć na chwilę krok jego spowolnił. Czuł się jak weteran wysforowujący się przed szereg szeregowych, jak bohater w kamizelce kuloodpornej. Pociski odbijały się od żelaznej konstrukcji i upadały u jego stóp. Droga usłana była srebrną amunicją.
 Każdy krok osłaniał twarz Niemca potężniejszym, mroczniejszym cieniem. Róg w jaki bowiem się zaszyła, był ciemny i beznamiętny — pusty jak rzeczywistość jakiej jeszcze nie dostrzegała.
 — Odłóż to — powiedział niskim chropowatym tonem. — Odłóż tę skrzynie. Za kogo ty w ogóle mnie masz?
 Nie szczędził w słowach. Chusta poruszała się przy wypowiadanych zdaniach. Wzrok przesuwał się w kierunku potencjalnego skarbu, a kobiety. Czuł się jakby spacerował po linie, albo jakby prowadził konwersacje, z wyjątkowo nieprzewidywalnym psychopatycznym terrorystą.
 — Spójrz. — Męski głos zadudnił w jej uszach, kiedy znalazł się na tyle blisko, że złapał ją za rękę. Kiedy ta próbowałaby się szarpnąć, jego uścisk, zakleszczyłby się mocniej na chudym przedramieniu. Wystarczająco boleśnie aby otworzyć jej oczy. Szarpnął jej sylwetką. — Spójrz w dół. Spoglądnij na to i udowodnij mi, że to żyje. Spójrz na to, a potem spoglądnij mi w oczy i powiedz.
 Nie wiedział kiedy jego głos uniósł się w tej martwocie i sięgnął kamiennego sklepienia niemal krzykiem. Niemiecki akcent brzmiący w jego gardle, dodawał tonacji jeszcze większej stanowczości i apodyktyczności aniżeli chciał. Nie wiedział czemu. Nie rozumiał uczucia zawodu, jakie spłynęło po jego ramionach.
 Kiedy tak przyciągnął jej łokieć do siebie, odczuł jak trzymana w ramionach skrzynia zajęczała i jedna ze śrub opadła między ich nogi. Wzrok Nine’a był bezwzględny. Przedzierał się przez niebieskie pasma włosów nieznajomej i trwał nieruchomo — wpatrzony w jej czyste złoto tęczówek. W tym męskim wzorku było wiele z siły, ale oprócz niej pojawiło się również politowanie. Wylazło ono przy dłuższym wpatrywaniu się w zagubione, kobiece oblicze. Jego oczy mówiły: „Wybacz, że jest inaczej”, i choć jego usta z pewnością nie powaliły się na taki komentarz, oczy zrobiły to za zaklęte bezczelnością usta.
 Dłoń Nine'a puściła ramie i sięgnęła ku rupiecia (kolejny moment w którym wyręczyłby się druga kończyna, ale w obecnym stanie był bezradny). Jego spojrzenie na krótką chwile spełzło z wcześniej otaksowanej twarzy. Czy sam pragnął dojrzeć w tym żelastwie żywą istotę? Z pewnością tak. Od bardzo długiego czasu nie spotkał na swojej drodze żadnego dziecka. Życie na Desperacji nie równało się z wakacjami spędzonymi w pięciogwiazdkowym hotelu. Tu oprócz wielkich potężnych stworów królowała też magia, a i ona bardzo często bywała zbyt okrutna dla osób, które były na nią podatne. Brudna — czarna z ziemi, pełna zadrapań dłoń wyciągnęła się tu niej. Zawisła w zawahaniu, jak na odpowiedź, która nie nadchodzi. Biała grzywka wymordowanego skrywała ołowiane spojrzenie.
 — Daj je.
  Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że poprosił o skrzynie, tak jakby poprosił o żywe dziecko.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach