Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Pisanie 20.07.16 13:57  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Shane zostawił śpiącego Tyrella samego w pokoju zaraz po otrzymaniu sms'a zwrotnego od Cala. Wiedział, że nie mają czasu. Android mógł więcej nie dać im szansy na odnalezienie się. Przebiegł korytarzami. Nie myśląc ani chwili o niebezpieczeństwie i pułapce jaką mógł na niego zastawić ich nowy Pradawny wyszedł z pokoju, a następnie biegiem puścił się w stronę lasu.

[zt]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.07.16 1:01  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Nie pamiętał od jak dawna czuł w sobie złość, której nie potrafił w żadne sposób opanować. Cała ta sytuacja wydawała mu się przesadnie dziwna, dlatego nic dziwnego, że będąc w swoim pokoju, mimo wszystko stał i pilnował. Czekał aż któryś z androidów zjawi się z powrotem, aby móc dowiedzieć się czegoś więcej. By ich zobaczyć i cokolwiek móc zrobić. Nawet ich zabić. W międzyczasie zauważył jak Shane biegiem przechodzi przez korytarze, co go mocno zdziwiło. Ledwo wrócił z misji, był cały ujebany, a ten ma zamiar jeszcze gdzieś iść. Owszem, coś mu to nie pasowało. Tak, niewiele później ruszył za nim, śledząc go, będąc niesamowicie dyskretnym. W końcu nie chciał, aby go zauważył.

z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.09.16 22:18  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Obudził się między pierwszą, a drugą w nocy z krzykiem cisnącym się na usta. Blady jak mętna szyba otworzył oczy, a kiedy zastał niestrawny mrok, wepchnął palce we włosy i zacisnął kępę w pięść. Przez sekundę pokój zatańczył mu przed oczami. Zamknął powieki i bardzo powoli wypuścił powietrze. Był na wpół żywy i zdrętwiały. Miał wrażenie, że wyimaginowany głaz przygniata mu pierś, i przez chwilę zastanawiał się, czy nie dostał ataku serca.
Jestem w Smoczej Gorze, w pokoju Shane'a, na Desperacji. Przecież widzisz te odrapane kamienne ściany, te same ciasne pokoje, czujesz przenikający bezlitosny chłód. To tylko sen.
  Opuścił dłonie na szorstki koc. Nie zaśnie, chyba, że wyjdzie. Jak najdalej.
  Przez ostatnie czasy czuł uwierający niepokój. Prawie każdej nocy budził się zalany potem, pamiętając tylko urywki makabrycznych obrazów, które zaczęły stanowić rytualny cykl jego życia. Tym razem stał pod ściana oświetlany jasnym bakiem reflektora. Mrużył oczy i osłaniał twarz rękoma, chroniąc wzrok przed natrętnym jaskrawym światłem. Tuż naprzeciw widział ciemną, tajemniczą sylwetkę. Niewysoką — mogła być w jego wzroście. Zrobiła krok naprzód, wchodząc w żółta strugę światła. Zdołał dojrzeć tylko przydługie, różowe pasma włosów, wyłaniające się z mroku jak tajemnicze strzępki miękkiego materiału. Nieznajomy cień trzymał w dłoni coś małego, a Tyrell dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że tą puchata brązowa kulką jest mały szczeniak. Zabrał go od tajemniczego cienia i podniósł.
  Żywy ciężar, pomyślał wtedy z podnieceniem. Trzyma w dłoniach psa. Prawdziwego. Pierwszy raz. Jego palce wsunęły się w jego miękka sierść, niemal czuł jego ciepło.
  Pies skulił uszy.
  Rozejrzał się po czarnej okolicy, ale tajemniczy dawca zdążył rozpłynąć się w powietrzu. I kiedy spojrzał ponownie na trzymane zwierzę, zauważył, że jego głowa porusza się bezwładnie i kołysze na złamanej szyi. Jego mętne oczy — niecałe dziesięć centymetrów od jego własnych — obserwowały go spokojnie, jak istota z indiańskich opowieści, kradnąca ludzki oddech. Przez tę krótką chwilę wydawało mu się, że pies uśmiecha się do niego złośliwie, odsłaniając krótkie, ostre zęby. Paskudna, słodkawa woń zgnilizny i rozkładu. Soki trawienne podeszły mu do gardła.
  Obejmując się pod pachami, spojrzał na sąsiednią stronę łóżka — było puste. Przez moment siedział skulony patrząc się w sufit, a później opuścił stopy na podłogę. Shane. Z pewnością obaj byli godni pogardy, karmiąc się i pożerając nawzajem jak dwa pasożytnicze potwory.
  — Tak czy siak, radziłbym ci stąd odejść. To nie jest miejsce dla ciebie.
  Słowa te zabrzmiały w jego głowie tak jasno, wyraźnie i upiornie, że Tyrell myślał, że Shane naprawdę zmaterializował się u jego boku i przemówił na głos.
  Wstał i chwiejnym ruchem ruszył przed siebie. Gdzieś na ścianie znajdowały się wypalone świece, ale zbyt otępiały nie pomyślał nawet, aby je zapalić. Powoli wymacywał w ciemnościach drogę, szurając bosymi stopami. Kręciło mu się w głowie i w każdej chwili oczekiwał bolesnego uderzenia w kolano bądź piszczel. Zresztą — nie musiał długo czekać. Z długim poirytowanym syknięciem wpadł na ten cholerny drewniany stół. Ból goleni poszybował w górę ciała, aż do oczu. Pospiesznie chwycił nogę i roztarł obolałe miejsce.
  Powoli odzyskiwał wzrok. Nacisnął na lodowatą klamkę i wyszedł. Chłód bijący z kamiennych ścian dodał mu ulgi, ale prawdziwe ukojenie pojawiło się dopiero gdy pchnął ciężkie wrota Kamiennej Wieży.
Robisz to, bo to miejsce ma nad tobą władze... Wciąż wymyślasz powody, aby tu zostać. Wydaja ci się dobre, a tak naprawdę Shane ma rację. Masz wybór. Nawet jeśli ktoś podjął go już za ciebie kilkadziesiąt lat temu. Nic nie zabrania ci zerwać łańcuchów i ruszyć swoja drogą. Myślisz, że warto w to brnąć? A co jeśli cena tej prawdy okaże się zbyt wysoka?
A czy kilka złych snów to zbyt wysoka cena?
  Na kobaltowym niebie świeciły gwiazdy, a gdzieś ponad bezlitosnym horyzontem wisiał lodowaty rąbek księżyca. Nie dawał dość światła, aby rzucić cień, lecz wystarczająco wiele, by widzieć. Tyrell zapatrzył się wprost przed siebie, w niewielki skrawek nocy widoczny w gęstej, zimnej rzeczywistości. Wciągnął świeże powietrze przez nos i poddał się delikatnym biczom wiatru, które łaskotały jego bose stopy i uderzały po bladym, przybrudzonym policzku. Tego właśnie potrzebował.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.16 21:00  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
To była zadziwiająco piękna noc.
Ale daleko jej było do spokojnej i cichej, głównie za sprawą pewnej anielicy, której tak naprawdę nie powinno być w tym miejscu. Ilekroć się jej nie szukało, to znajdywała się w jakimś zacisznym kąciku, przysypiając lub grzebiąc w magazynie. Kiedy jednak przesypia się pół dnia, to potem nie można spać w nocy.
I to był problem Beatrice.
Rutyna tak mocno ją dzisiaj uderzyła, że nie dała rady przeżyć całego dnia i najzwyczajniej w świecie przespała go, przez co teraz była pełna sił. Na upartego lepiej się przechadzało po nocy - przyjemny wiatr tylko kusił, aby wyjść i sprawdzić wytrzymałość psychiczną niektórych Smoków.
Jak inaczej określić to, co ona robiła?
Anielica długo krążyła zewnętrznych murów, nucąc przy tym tylko jej znaną melodię. Nawet nie zastanawiała się, dlaczego nie robiła tego za dnia, tylko dopiero teraz. Zazwyczaj po prostu przyjemniej było cokolwiek śpiewać w środku nocy, kiedy było już ciemno i o wiele bardziej tajemniczo. Uwielbiała takie momenty, kiedy księżyc był jedynym źródłem światła, a cała okolica była o wiele bardziej niebezpieczna, niż zwykle.
Ale to właśnie był jej urok.
W końcu jednak przestała krążyć i przysiadła, a następnie sięgnęła do swojej torby, wyciągając coś, co najprawdopodobniej było prototypem kolejnego, dziwnego pluszaka. Wyglądał tak, jakby ktoś wziął ziemniaka jako bazę, a następnie zaczął przyszywać resztę potrzebnych kończyn, w skład których wchodziły rączki długości tych od T-rexa i nóżki, prawdopodobnie bardzo kangurze. Pojawiały się nawet pierwsze zęby, kiedy sprawna ręka anielicy dodawała kolejne elementy do tego zaiste przyjaznego dzieciom stworzonka.
Żeby było przyjemniej, anielica cały czas śpiewała - teraz nawet głośniej. Co jakiś czas przerywała, chichocząc pod nosem i rozmawiając z "Panem Ziemniakiem".
Normalny człowiek prawdopodobnie by zwariował, gdyby to usłyszał.
Co jakiś czas Faith rozglądała się, aby sprawdzić, czy ktoś nie wytrzymał tej presji i nie zdecydował się zaryzykować, aby poznać źródło dźwięku. Przez dłuższy czas była sama, ale w pewnej chwili wydawało jej się, że ktoś powoli się zbliża. Nie zareagowała jednak - dalej wiernie kontynuowała szycie. Żeby podkręcić nieco emocje, zmieniła pieśń. I choć była ona piękna, to jednak bardzo wysokie nuty i dosyć niepokojąca linia dźwiękowa sprawiały, że czuło się niczym w pułapce.
- Panie Ziemniaku, czy chciałby pan zobaczyć naszego... "Gościa"? - spytała, ponownie przerywając śpiew, aby się zaśmiać - Mam wrażenie, że ktoś niedługo nas "odwiedzi". Czy pan też ma takie wrażenie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.10.16 22:59  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Długo wpatrywał się w rozciągający mroczny pejzaż, odbijający się w jego turkusowych oczach tajemniczym blaskiem. Z miejsca, gdzie stał po stronie północnego muru, rozpościerający się ledwie zarysowany zagajnik na tle wysoko wnoszących się pagórków skalnych wygadał jak zupełnie inny świat. Wysokie, smukłe gałęzie wydawały się być niebieskawe w rozedrganym nocnym powietrzu.  Pomimo iż roiło się tu od komarów, wielkości przeciętnych końskich much, chciał tu być. Było chłodno. Przyjemnie chłodno. To wystarczało.
  Sen, który do niedawna spowił jego powieki rozmył się w chłodnym wietrze, mroźnej nocy. Pewnie nie ruszyłby się z miejsca przez następne pięć minut gdyby nie tajemnicze dźwięki wydobywające się z ciemności, które zmusiły go do wykonania pierwszych zdecydowanych kroków. Przeszedł parę metrów zatrzymując się dopiero przy delikatnym wzniesieniu tuż przy kamiennej fasadzie i spojrzał w dol. Zimne głazy wydawały się wystawać z ziemi jak zaczarowane skamieniałe fale morza, które zostały tknięte silnym palcem złowrogiego czarnoksiężnika, który zbyt zachłanny postanowił odebrać wszelkie wody z Desperacji. Gdzieś tam udało mu się dojrzeć drobna postać, siedzącą w skąpanym nocnym obrazie. Niebieskie włosy dziewczyny okryte spokojnym mrokiem poruszały się delikatnie, napędzane drobnymi powiewami wiatru.
  Dłuższą chwilę stał i z niewiarygodnym spokojem na twarzy toczył chłodnym zagadkowym wzorkiem po jej rozpływającej się sylwetce. Dopiero kiedy jego bose stopy machinalnie przekroczyły granice pustynnego piasku i napotkały na ostre odłamki kamieni, zdał sobie sprawę, że ciało zdążyło podjąć za niego decyzję.
  Dźwięki nie zmieniły tonacji. Wciąż wydawały się budzić nocne mary i bezduszne, chłodne zjawy spod lezących szarych głazów. Aura jaka panowała wokół tej dziewczyny przerażała swa otwartością, ale i przyciągała pewną irracjonalna część jego umysłu. I pewnie dlatego zatrzymał się dopiero kilka centymetrów od niej. Powiew wiatru odepchnął jej długie włosy na bok, odsłaniając jasny kark na którym kręgosłup uwidaczniał się delikatnym szeregiem drobnych wypukłości, których każda rzucała własny półksiężycowaty cień.
  Widywał ją. Była jedną z niewielu aniołów, które wybrały za dom Smoczą Górę.
Ale ona miała wybór.
  Górna warga drgnęła mu delikatnie, choć w cieniu przepływających ciemnych chmur, mogło się wydawać, że to tylko poruszający się fragment rzucanego zaciemnionego nieba. Minął ją, a dźwięk gniecionego żwiru przegryzł ezoteryczna aurę; przysiadł bez zbędnych słów.
  Tyrell przez chwilę zastanawiał się czy powinien coś powiedzieć, ale uznał, że to niepotrzebne. Nie podszedł do niej bez powodu. Podszedł ze względu na cienie, jakie lubią kryć się gdzieś w ludzkich oczach. A dźwięki, które wydobywały się z jej ust były ich pełne. Fascynowały go.
  Przez ostatnie dni czuł znaczny spadek formy. Zmizerniał, schudł, a jego wcześniej iskrzący blask w oczach wydawał się blaknąć z przypływem kolejnych miesięcy. Czy właśnie o tym mówił Shane?
  Schylił się i wyciągnął dłoń z kieszeni. Pochwycił w palce leżącą na ziemi bladą, kartoflaną bazę, która niezauważenie musiała wylecieć z jej torby. Podniósł zdobycz przed siebie i obrócił w palcach, wpijając w nią spokojne spojrzenie. Miękki materiał tworzywa zdawał się pieścić jego odrapane palce.
Przerażające. To voodoo?
  — Też nie potrafisz spać?
  Jego spokojny, niski głos przerwał paranormalną ciszę. Spojrzał na jej twarz, tak delikatną, że długo nie potrafił powiedzieć nic więcej. Przez ułamek sekundy obrzucił chłodnym spojrzeniem swoją podziurawioną bluzę, którą pożerał upływ czasu i ciężkie warunki Desperackiego piekła. Ale sentyment był silniejszy — nie potrafił się jej pozbyć.
  Odwrócił wzrok i spojrzał przed siebie, jakby tuż przed ich twarzami stała niewidzialna widownia, łaknąca ich słów.

..................
WĄTEK ZAMROŻONY
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.17 4:01  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Kto, by się spodziewał, że wyjście z najwspanialszym cudem rosyjskiej porcelany (Na zawsze w pamięci Cara i Żura †), które kiedykolwiek powstało w ostoi carskich obyczajów — Dzielnicy Rosyjskiej mieszczącej się w parszywym M-6, wypełnionym czarnym nektarem bogów, potocznie nazywanym kawą, pozbawioną, rzecz jasna, jakiegokolwiek cukru, na spacer w stronę konkretnej uliczki skończy się w tak niepożądany przez Cara sposób. Naczelnym celem Ilyi Antonowicza Morozova jeszcze wtedy lekarza wojskowego S.SPEC było pozbycie się intruza, który nawet teraz miał pod skórą chip sprawdzający funkcje życiowe, czego sam właściciel blaszanego tyłka nie mógł być świadom. Cóż, nie zorientował się o tym na przestrzeni minionych pięciu lat, więc Chashka zwątpił, że kiedykolwiek znajdzie światełko w tunelu tego typu.
Wędrówka przez pustynie w niewiadomym celu dłużyła mu się niemiłosiernie, a towarzystwo tego rasowego zestarzałego się imbecyla doprowadzała go w drodze prostej do kurwicy. W miarę postępującej podróży — ustępowała uciążliwa dezorientacja, dzięki czemu Rosjanin mógł mniej lub bardziej swobodnie poukładać wszystko co się zdarzyło we własnym staranowanym przez zbyt wiele wydarzeń na raz umyśle, w którym to pierwsze skrzypce grało rejestrowanie obolałości i ociężałości ciała, które zdawać, by się mogło zostało wypełnione ołowiem. Całości dopełniał jednak spory ubytek krwi, co potwierdzała śmiertelnie wręcz blada cera i związane z tym trudności w skupieniu swojej uwagi, a tym samym o prawidłowym funkcjonowaniem w ogóle nie było mowy w takich warunkach. W rzeczy samej — Antonowicz Morozov dostrzegł różowy plaster na swoim lewym ramieniu i przyglądał się temu krytycznie niczym jakiejś anomalii lub gorzej — grzybowi, który wyrósłby na nim niepostrzeżenie.
Nadgarstków do tej pory nie udało mu się uwolnić z metalowych kajdanek, które ograniczały mu znacząco ruchy — w innym razie jego pięść skonfrontowałaby się już dawno z mordą tego tępego desperackiego robaka, ale zdążył je obetrzeć aż do krwi, próbując wyswobodzić którąkolwiek z nich. Wiedział również, że ten niewyedukowany tłuk ściągnął mu przepustkę, więc oficjalnie widniał  zapewne w bazie danych jako zaginiony. Dla samego Cara najbardziej miażdżąca nie była świadomość tego, że znalazł się na środku Bezkresu z jednostką, która samą swoją obecnością działała mu na nerwy, pozbawiając go jakiejkolwiek kontroli nad sobą, a fakt, że jego podopieczny pozostawał bez jakiejkolwiek opieki wraz z drugim oczkiem w głowie Ilyi Antonowicza Morozova — Kido-żółwikiem, a wszystko to przez tego skończonego palanta, który wciąż uparcie wbijał mu lufę pistoletu w łopatki, popychając go stale do przodu, mimo tego, iż mięśnie jasnowłosego wyraźnie się temu sprzeciwiały, a zmęczenie wzrastało do poziomu krytycznego. To drugie jednak nie miało większego znaczenia — przy wieloletniej bezsenności byłego wojskowego nie było to niczym nowym, ale uciążliwości takowego stanu zaprzeczyć się nie dało.
Daleko jeszcze, tania shlyukho? — warknął z niekrytym jakoś szczególnie poirytowaniem i złością Morozov, och, w rzeczy samej jego irytacja osiągnęła punkty krytyczny już dawno temu. Zmęczenie i osłabienie dawało mu o sobie znać przy każdym kolejnym kroku, a w jego umyśle przewijały się siarczyste przekleństwa pod adresem Smoka. — I może wreszcie raczysz mi powiedzieć gdzie mnie ciągniesz, hę? — dodał Rosjanin ze słyszalnym w głosie zniecierpliwieniem, posyłając mu przy okazji pogardliwe spojrzenie. Skierowanie pistoletu w stronę Morozova przez byłego wojskowego nie robiło na nim większego wrażenia, bo przecież i tak wiedział, że nie pociągnie za spust.


Łap i nie dziamdziaj już~
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.17 14:37  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Nadchodziła noc, zatem stopniowo się oziębiało. Duchota unosząca się w powietrzu została zastąpiona przez lekki wiatr, który podróżował swawolnie między starymi murami, wydając z siebie odgłosy w postaci czegoś na wzór jęków w pewnym stopniu ożywiające te zapuszczone, świecą pustką miejsce. Słońce powoli chowała się za horyzontem, dając tym samym wytchnienie mieszkańcom Desperacji. Wędrówka była teraz o wiele przyjemniejsza, lecz to nie wymazało zmęczenia. Mogło tylko w mniejszym lub większym stopniu poprawić samopoczucie dwóch mężczyzn zbliżających się coraz bardziej do swojego celu w charakterze Smoczej Góry, będącej jedną z najbardziej charakterystycznych punktów odniesienia w tej części pustyni.  Yury przez cały czas trwania ich podróży przyciskał boleśnie lufę pistoletu do łopatki Morozova. W dwóch celach - w ramach motywacji, oczywiście, co by Rosjanin nie poczuł się zbyt swobodnie w jego towarzystwie i, aby podkreślić swoją dominacje w tym układzie. Zdecydowanie nie miał zamiaru swojego eks-kochanka spuszczać ze smyczy. Najprawdopodobniej nadal miał przy sobie sztylet, którego skuteczność Kido Arata przekonał się na własnej skórze wiele lat przed obecnymi wydarzeniami w odległym M-6. Mimo iż nawet z nim w swoim obecnym staniu nie stanowił dla najemnika żadnego realnego zagrożenia, ten, wystawiony na taką ciężką próbę, wolał nie kusić losu. Był rozdrażniony, zatem mógłby mu w odwecie za nieposłuszeństwo złamać kark. Pokonanie tego dystansu – od kapliczki do bazy najemników - przeciągnęło się w czasie. Dwa albo trzy razy ciało Morozova odmówiło posłuszeństwa, co było zwiastunem kilkugodzinnego postoju. Zniecierpliwienie biomecha więc rosło, z minutę na minutę szybując w górę, zatem nie obeszło się w tym przypadku do użycia ostatecznego argumentu w postaci siły, która w efekcie czego doprowadziła ich szczęśliwie do celu.
Yury zatrzymał się na chwilę, prześlizgując spojrzeniem po sylwetce Chashki. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to wyraźnie wyróżniające się na bladej skórze przetarcia na chudych nadgarstkach. Szamotanie się w tej materii było jednak bez celowe. W obecnej sytuacji jedynym sposobem na uwolnienie rąk z boleśnie zaciskających się na nich kajdanek była ich amputacja, a lekarz bez górnych kończyn był bezużyteczny.
Przeanalizował w głowie słowa mężczyzny i w ramach odpowiedzi najpierw uśmiechnął się okropnie, a potem wskazał podbródkiem wznoszącą się ku górze budowle, by dać temu idiocie jasno do rozumienia, że ich cel znajdował się tuż przed nimi.  
Aż tak ci się śpieszy na własny pogrzeb, Morozov? — Parsknął z niebezpiecznym błyskiem w lewej tęczówce. Zmutowane bestie w grocie potworów pewnie ucieszą się z takiego praktycznego prezentu. Najwyżej Morozov utknie im w przełyku, doprowadzając do zmniejszenia ich populacji.
Odstawił wór z "prezentami" od SPEC na ziemię i wcisnął do ust ostatniego papierosa z paczki Rosjanina. By mu to zademonstrować w najbardziej widowiskowy sposób, rzucił ją na piaszczyste podłoże i zdeptał ciężką podeszwą buta.
Idziemy — wycharczał, trzymając używkę między zębami. Tym razem przycisnął pistolet do jego karku, boleśnie wbijając go w skórę, a zaś czubek buta skonfrontował z lewym pośladkiem Rosjanina, aby ten ruszył swój zad i nie stał jak kołek. — Ruszaj. Marnujesz mój ceny czas — rzucił chrapliwie. Kiedy mężczyzna wykonał jego polecenie, Wieczny zacisnął mechaniczną dłoń na worze, w której znajdowały się pamiątki po jego wizycie w M-3 i ciągnął go za sobą przez chwilę, zanim znów nie przerzucił go przez ramię.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.04.17 21:10  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Nie było nawet najmniejszej szansy na to, by w obecnym stanie tuż po znacznym ubytku krwi i przy dotkliwym osłabieniu, a tym samym i nieodłącznej ociężałości Rosjanin mógł dojść w nadludzkim tempie w nieznane sobie miejsce ciągnięty w nie siłą przez tego zestarzałego palanta, z paroma postojami podczas, których i tak odpoczynek okazywał się ledwie ulotnym wrażeniem. Sytuacji nie poprawiała również obecność wirusa X w takim stopniu, wręcz przeciwnie — temperatura jego ciała okazywała się wyższa niż u przeciętnej jednostki, co w prażącym na nieboskłonie słońcu wydawało się nad wyraz zgubne. Ochłodzenie wynikające z zajścia tego białego cholerstwa sprawiło, że trochę łatwiej było zaczerpnąć powietrza. Jednakże nadchodzenie wieczoru, niosące za sobą wyczekiwaną chwilę wytchnienia od humorów Desperacji nie było żadnym trwałym wrażeniem, gubiło się o ono w kumulacji zmęczenia, rozdrażnienia i irytacji z towarzystwa właściciela blaszanego dupska.
Ilya Antonowicz Morozov wiedział, że pozbycie się kajdanek o własnych siłach — przynajmniej w aktualnym niemalże tragicznym stanie, w którym był cieniem samego siebie — było prawie że niemożliwe do realizacji. Wyjścia bowiem zawsze istniały dwa — przeniesienie metalowych bransoletek z tyłu na przód, a to samo w sobie wymagało w miarę pewnego stanu fizycznego, a także braku otartego konfliktu z zachowaniem równowagi i na pewno niepostrzelonego ramienia, co oczywiste było awykonale w jego osobistym przypadku o czym doskonale wiedział. Z kolei ostatnią z opcji okazywało się wyślizgnięcie się którejś kończyny z silnego uścisku metalowych bransoletek, lecz tutaj na drodze do sukcesu również stało zszyte i opatrzone miejsce postrzału. Doznanych obrażeń nie sposób przeskoczyć i dokonać niemożliwego. Gdyby jego stan prezentował się o wiele lepiej — szamotanina w kajdankach mogłaby okazać się zaskakująco owocna, z naciskiem na słowo: mogłaby, w końcu szanse na uwolnienie wciąż nie były zbyt duże, choć lepsze takie niż żadne. 
Zdecydowanie — potwierdził z ironią Ilya, a to jedno słowo wręcz nią ociekało. W lewym kąciku pojawił się lekki, kącikowy półuśmieszek. — Wolę o stokroć własny pogrzeb niż marnotrawstwo czasu w twoim godnym pożałowania towarzystwie, wzbudzasz we mnie jedynie wstręt i pogardę, jak na wszystkie pustynne robale twojego pokroju przystało. — odparł oschle, wiedząc wręcz doskonale, że bycie nosicielem tego skurwysyństwa dało mu poniekąd jedyny przywilej w postaci zamkniętego okienka oznaczonego jako starzenie się. Rosjanin mając blisko trzydzieści siedem lat na karku wciąż wyglądał jakby miał te swoje nieskromne dwadzieścia jeden. W odróżnieniu od Wiecznego — na nim ząb czasu nie odcisnął swojego piętna, dając o sobie znać. Nie dało się jednak nie zauważyć, że w Ilyi Ilya Antonowiczu Morozovie na przestrzeni tych pięciu lat zaszły znaczące zmiany wewnętrzne warunkujące jego zachowanie, czego sam Yury świadom być nie mógł w żadnym stopniu.
Zatrzymał wzrok na opróżnionej paczce, która na czele z dymem papierosowym przypominała mu o jedynej rzeczy łączącej go z tym pojebem — wspólnym nałogu, by następnie spojrzeć na biomecha z wyraźną pogardą. Parsknął, słysząc tę kretyńską wzmiankę o marnowanym jakże cennym czasie zapracowanego człowieka żyjącego na środku pustyni, za którego miał się ten niewyedukowany porywacz od siedmiu boleści. Car przeniósł wzrok na to coś z braku lepszego określenia dla jakiegoś kamiennego tworu na Bezkresie.
Szczerze wątpię, że traktujesz to jako zmarnowany czas — odpowiedział bez większego wyrazu takim tonem, jakby zwyczajnie stwierdzał zaistniałe fakty. Ależ sporo go kosztowało, aby nie pokazać wprost jak bardzo go wkurwił tym zachęcającym kopniakiem, po którym musiał zadbać o zachowanie równowagi, a w obecnym stanie zdawał się w konflikcie interesów z samą grawitacją. Zaklął więc cicho pod nosem. — Uprowadziłeś mnie z własnej popierdolonej, ale wolnej woli, ściągając mi przy okazji przepustkę, co znaczy, że nie mam wstępu do M-3 jako jego Obywatel, a ja o nic cię nie prosiłem. Nie uratowałeś mi dupy, wcale mi na tym nie zależało, a co za tym idzie wychodzę raczej z założenia, że kurewsko kręci cię to, że pierwszy raz w swoim jebanym jestestwie możesz mieć nade mną jakąkolwiek względną kontrolę. Naciesz się tym póki jeszcze możesz, więcej takiej szansy nie dostaniesz. — dodał wyniosłym tonem jak na rosyjskiego nacjonalistę wychowanego w słynnej Rosyjskiej Dzielnicy przystało. Nie obdarzył go jednak żadnym dodatkowym spojrzeniem, a mogło to być spowodowane przytkniętą lufą do karku.


zt x2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.07.17 22:29  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Kiedy jest upalny dzień, taki jak ten dzisiaj, ostatnią rzeczą jaką Arisu chciałaby robić, to siedzieć w zimnej wieży i marnować ograniczone pokłady ciepła w jej organizmie na słuchaniu marudzenia smoków ajjj jak to ciepło i ajjj jaka ta wieża jest fajnie chłodna - Jako zmiennocieplna gadzina nie jest w stanie ich zrozumieć, bo przecież jak ktoś może kręcić nosem na życiodajne ciepełko.
Dlatego dzień należy spędzić na zewnątrz, szczególnie kiedy można korzystać z błogosławieństwa chmur i nie martwić się o to, że jej wrażliwe na światło oczy pękną z bólu. Tak więc od rana wężyk śmiga po terenie siedziby Drug-Onów i okolicach szukając czegoś do roboty. Gdyby jeszcze były jakieś zlecenia, to wzięłaby, ale nikomu nie chce się lecieć z kawałkiem papieru do przybicia na tablicę w takie temperatury, a tak to teraz może co najwyżej usiąść sobie na kamieniu i cieszyć się ciepłem. Akurat kończyła posiłek ze złapanego szczura, i wytarła zakrwawione usta w rękaw. Jedzenie postanowiła zjeść tuż za zewnętrznymi murami, nie chciało jej się samej szukać zaczepki, więc cierpliwe patrzyła na horyzont, zastanawiając się, czy zaczepka choć raz przyjdzie do niej. A jak nie zaczepka to cokolwiek, jeśli da się umrzeć z nudy, to Arisu jest bliska wykitowania.
Błaaaagam, cokolwiek do roboty...
Bezmyślnie zaczęła drapać w piasek szponami i odkryła w ten sposób robaka który sobie odpoczywał pod ziemią, z dala od słońca - Z zafascynowaniem wpatrywała się w to, jak dalej próbuje uciec, mimo bycia nabitym na gadzi pazur.
Wow, że go to z miejsca nie zabiło... Najbardziej fascynująca rzecz jaka się dzisiaj wydarzyła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.07.17 1:17  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Drama naprawdę nienawidziła słońca. Słońce raziło, słońce wysysało z niej wszystkie siły witalne i potrafiło zabić, jeśli na dłuższą chwilę wystawiła swoje ciało na jej działanie. Po latach życia niczym wampir, w mroku — ukrytą przed łachudrą, który w tej chwili wyjątkowo utrudniała jej życie — nauczyła się istnych technik kamuflujących. Dupa kremik przeciwsłonecznych to nic nie dawało, nie było innego wyjścia jak ubrać się tak, by zasłonić swoje całe ciało. Nie wystarczyła byle koszula, nie wystarczyła bluza z kapturem - jedynym co było w stanie ochronić delikatną skórę Dramy, była dość gruba kurtka.
I gotowała się straszliwie, było duszno, było nieprzyjemnie, było sucho jak cholera. Jednak nie miała wyjścia i opuścić swoją norę musiała, w końcu trzeba było z czegoś robić te gadżety. Co prawda była mała szansa na znalezienie czegoś w okolicach bazy, ale różowo włosa po cichu liczyła, że może uda jej się coś znaleźć.
I tak pałętała się od godziny, w nadziej, że nikt nie znajdzie jej, ale ona znajdzie coś, co chociaż trochę się przyda, zajrzała wszędzie. Pod krzaczkiem, gdzieś w trawie, zajrzała nawet pod zaschnięty mech i nic. No, ale przecież się nie podda, przecież jest super mutantem, prawie kameleonem. Poprawiła gogle, które trochę obsunęły jej się z twarzy i zmarszczyła delikatnie brwi, przystanęła na chwilę uważnie, śledząc krajobraz, który ją otaczał. Podparła dłonie na biodrach i jeszcze bardziej się zamyśliła, bo czymże było życie bez myślenia.
Jej uwagę zajęło po chwili wężowe dziewczę, której ciepło i „fantastyczna” pogoda najprawdopodobniej nie przeszkadzały. Nie skradała się, bo po co, jeszcze poczułaby się zagrożona i zaatakowałaby, a tego Drama nie chciała, ale uśmiechnęła się ładnie, bo przecież uśmiech to podstawa i gdy już była przy niej, zagaiła.
- Czy może nie widziałaś w tej okolicy jakiś zepsutych sprzętów? Stare zegarki, stare mikrofalówki, chodzi mi o tego typu rzeczy. - podrapała się po głowie i znów poprawiła gogle. - Guma też się przyda, bo to badziewie ciągle spada - gdyby mogła, to by je zdjęła, ostatnio stały się wyjątkowo irytujące, ale nie mogła, bo przecież by oślepła. Słabe było życie prawie zwierzęcia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.07.17 18:28  •  Zewnętrzne mury - Page 6 Empty Re: Zewnętrzne mury
Przez dosyć sporą chwilę obserwowała dziewczynę, ubraną w grubą, ciepłą kurtkę, za którą mogłaby zabić aby przeżyć zimę. Na szczęście dziewczyny to nie była zima, tylko letni upał, a słońce zaczęło wyglądać zza chmur, więc Arisu równie dobrze można było zacząć traktować jak ślepą. Zmrużyła bolące oczy mimowolnie sycząc, a z dłoni zrobiła nad czołem daszek aby je chronić. Poza tym, na wypadek gdyby pani w kurtce była Smokiem, zrobienie jej krzywdy tak blisko Smoczej Góry byłoby wyrokiem śmierci, Arisu doszła do wniosku, że skoro z taką pewnością szuka ona czegoś, zaglądając nawet pod mech na ziemi należącej do Drug-Onów, to albo także jest Smokiem, albo jest świrnięta. Ryzykować nie będzie.
Czy to to? Czy to właśnie to? Okazja na znalezienie sobie czegoś do roboty? O, zauważyła mnie.
Tak naprawdę to na pierwszy rzut oka, nie da się stwierdzić, że jej DNA zostało zmieszane z wężem. Bardziej pasowało do niej określenie gadzie dziewczę, bo tylko tyle da się zgadnąć widząc jej pokrytą skóro-zielonymi łuskami lewą kończynę górną, a zakończona szponami dłoń była ewenementem którego sama Arisu nie do końca rozumiała, bo przecież węże nie mają szponów. No jak, rąk nawet nie mają, ślizga się to po podłodze siłą samego brzucha. Naturę mutacji ciężko zrozumieć.
Ją także słońce oślepiało, a nie miała szczęścia posiadać gogli które chroniłyby jej oczy. Przyjrzeć się dziewczynie mogła dopiero kiedy ta już była bardzo blisko, wcześniej, zanim słońce wyszło, była za daleko aby widzieć twarz pod jej kapturem, a jak już świeciło to widziała najwyżej ciemną plamkę w kształcie człowieka na boleśnie białym tle. Wściekle różowe włosy, huh?
- W promieniu kilkunastu kilometrów nie znajdziesz nic, Smoki wylizały wszystko do zera i jeśli był tu jakiś sprzęt, to na pewno jest już dawno rozkręcony na części lub naprawiony. Cud, że nawet te krzaczki które przed chwilą sprawdziłaś nie zostały przerobione na patyczki do szaszłyków ze szczura. - Wstała z ziemi, nie otrzepując spodni z piachu. I tak nic by to nie pomogło. - A co do gumy, to Ci się we włosy zaplątała. Zobacz jakie się różowe zrobiły, to chyba balonowa. - Przechyliła lekko głowę w bok, dalej mrużąc oczy od słońca. Przyjrzała się jej, a przynajmniej przyjrzała się na tyle, na ile ta wielka płonąca kula nienawiści sunąca leniwie po niebie jej pozwoliła. - Chyba Cię kojarzę z widzenia. Także należysz do smoków, prawda? Jestem Arisu. - Wyciągnęła do niej prawą dłoń (tą zwykłą) i uśmiechnęła się delikatnie. Uścisk dłoni musi być. - Mogę pomóc Ci szukać. Nudzi mi się.

[[Raczej wątek nie zostanie dokończony z powodu obustronnych nieobecności, zakładam, że nic śmiesznego z niego nie wynikło poza ewentualną neutralną relacją, z/t]]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach