Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Go down

Siedział jak zaczarowany. Złe samopoczucie z uporem sześciolatka nie ustępowało, a jedynie małymi kroczkami podsycało ogólne rozstrojenie. Czuł się jakby ktoś go złapał i wywlekł na drugą stronę, przewracając do góry nogami wszystkie wnętrzności i tarmosząc za jelita. Ciążący mu śliski, tłusty posmak trupa osadzał się na języku nieprzyjemną, cienką warstewką, której nie potrafił zdrapać, niezależnie ile razy pocierał nim o zęby i własne palce. Ciężko opadające powieki nieubłaganie przybliżały odpłynięcie, chociaż wewnętrznie krzyczał, szarpał się i zmuszał do zachowania świadomości. Był na obcym terenie, cóż, już od dłuższego czasu. Popadał w obłęd i chorobę, a powinien jak najszybciej dostać lekarstwo. Fachowa pomoc była mu niezbędna niczym płomień samotnej ćmie. Bez niej tracił samego siebie.
- Czy Ty... – Jego wyraz twarzy był nieodgadniony jedynie przez krótką chwilę. Intensywnie myślał, chociaż wysiłek ten przypłacał pulsującym bólem tuż pod czaszką w okolicach prawego ucha. Potem pojaśniał na obliczu, nagle jakby pojmując mało subtelną grę podjętą przez nieznajomego. Wzbudzał litość, wyrzuty sumienia z niewiadomego powodu i szukał ukrytych pokładów empatii. Stawiał się w gorszym świetle jako ofiarę. Doprawdy, zombie okazywały się być bystrymi istotami. Sam fakt siedzenia nieopodal niego stawiał mu włoski na baczność, zaś pruderia i złożoność procesów myślowych jakich doszukiwał się w jego słowach bolały wewnętrznie. Zawsze miał się za mądrego chłopca. Był przeciw światu, ale jednocześnie uczył się go na tyle, by móc być na bakier.
- Rozumiem. Jesteś ten biedny i pokrzywdzony, tak? Źli ludzie, czy tam Twoi nowi kompani zrobili Ci kuku i teraz szukasz odkupienia. Kto inny pochyli nad Tobą głowę i uroni kilka łez ku straconej przeszłości. Jeżeli chcesz mi opowiedzieć bajkę na dobranoc to sobie daruj, bo nie usnę kiedy... Siedź jak siedzisz. Widzę że się ruszasz. Zbliżysz się jeszcze kawałek i będziesz mógł kiedyś opowiadać jaki zły i niedobry byłem. Albo nie, nie będziesz mógł. Nie jestem głupim, bezmyślnym dzieckiem. Nic mnie nie obchodzą Twoje kłamstwa. Szukaj sobie, szukaj innego frajera. – Tak, zdecydowanie wyglądało na to, że nie obchodziła go rzewna historyjka Liama, w której prawdziwość wątpił jak szesnastolatek w świąteczne elfy. Tak nagła zmiana nastroju i prób łagodzenia obyczajów nie wyglądała naturalnie. Nie załamał się, nie dotarło do niego jak przejebane jest jego życie, ani nie zapałał nagłą chęcią wyściskania nieznajomego, byleby tylko przywrócić mu spokój ducha. Liam nie był naturalny. Przez myśli Juna przegalopowało wrażenie, że zapuszcza się coraz głębiej do leża potwora. Mężczyzna rozluźnił się jakby nagle poczuł się pewniej. Jakby wycie, które towarzyszyło im przez chwilę powiadomiło go, że zstąpił z wrogiego terytorium. Jakby wrócił do domu ze swoją nową zabawką. Naoki pochylił się w bok, przesuwając o kilka centymetrów, jak najdalej od zalegającego nieopodal cielska wymordowanego. Nie chciał prowokować go do ataku. Wiedział że przegrałby już w momencie unoszenia rąk w obronie. Miał się ciągle za takiego samego dzieciaka jakim był wewnątrz murów. Samego naprzeciw całemu światu, teraz jeszcze obarczonego jego potwornościami.
- Wiesz co? Rozejdźmy się w pokoju. Idź się wypłakać gdzieś pod kamień, a ja przestanę wzbudzać smutne wspomnienia i się oddalę. To dobry plan, prawda? Skoro jesteś taki prawy i sprawiedliwy, nie tkniesz mnie, co? Wróćmy do siebie. – Wargi mu zadrżały. Uśmiechał się żeby wzbudzić jako taką sympatię, chociaż miał ochotę po prostu zerwać się i uciec. W tym był chyba najlepszy. Tylko nie był jeszcze gotów na podjęcie jakiejkolwiek decyzji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nudził się. W trakcie opowiadania swojej historii w łopatologicznym skrócie już grzebał paluchem w piasku przed sobą. Robił to na tyle bezmyślnie, że sam nie zwracał na to szczególnej uwagi aż do momentu, kiedy dzieciak w niedźwiedziej skórze znów postanowił zabrać głos i wykrzyczeć całemu światu, a szczególnie Liamowi, że on sam wie o wszystkim najlepiej. Dopiero wtedy sobie uzmysłowił, że... się nudził. Napastowanie dzieciaka chyba przynosiło powoli skutek bo słabł, ale taka rozrywka nie będzie trwać wiecznie, zresztą, ile można? Chart miał ogromne pokłady cierpliwości, ale wynikały one raczej z dumy niż ze współczucia. Chociaż, może z jednego i drugiego?
Oparł się łokciem o kolano, a na dłoni położył swój policzek.
- Znaczy mam rozumieć, że chcesz bym przeszedł do bardziej bezpośrednich metod perswazji i na własnej skórze mam ci pokazać, miłosierności możesz jedynie szukać w Edenie?
Uśmiechnął się pod nosem. Momentami miewał takie ukłucie, podobne do tego jakie miał przed chwilą, kiedy, przypadkiem czy specjalnie, gówniarz wywołał u niego napad agresji. Całe szczęście, że ten chwilowy moment słabości nie przerodził się w prawdziwy szał, bo wtedy młody miałby przegwizdane. Westchnął. Nie chciał go krzywdzić. Naprawdę nie chciał. Liam z natury preferował częstsze używanie mózgu niż siły, a przynajmniej starał się dążyć do takiego stanu rzeczy, chociaż czasem bywało jak bywało. Na całe szczęście to już przeszłość i nie musiał się nią przejmować aż tak.
Dla tego gnojka też byłoby lepiej gdyby zapomniał o swojej przeszłości. Może by go tak obić, żeby zapomniał jak się nazywa?
- Eh, nie wrócisz do siebie. Znaczy, nie tego siebie. Możesz najwyżej wrócić do jaskini z której wypełzłeś i liczyć na to, że nie zadomowiły się tam jakieś paskudne, jadowite i agresywne stworzenia.
Jeszcze raz w międzyczasie grzebał paluchem w piasku. Tak jakby nad czymś intensywnie myślał. A miał nad czym myśleć. Bo czy w końcu nie kończyły mu się pokłady cierpliwości i coraz bardziej nie miał ochoty pastwić się nad tym biednym szczeniakiem? Zaprowadzić go do psich lochów. Zmusić do posłuszeństwa. Bo tak to chciał mu pomóc, być miłym i w ogóle, dobry Liam, grzeczny chłopiec, członek cywilizowanej części desperacji, ale nie. Dzieciak deptał te słowa z taką samą łatwością, z jaką wierzył w te swoje brednie. To tak jak tłumaczyć mrówce, że świat to coś więcej niż jedno mrowisko.
- To jak będzie, opamiętasz się w końcu, posłuchasz się mnie, czy w końcu Ci mam przypierdolić tak, że wróci ci rozum do głowy?
Niewinnie się uśmiechał. Tak samo jak Sabbath próbował go udobruchać i trzymać na dystans. Tak samo próbował coś ugrać, ale nie z Liamem te numery. Krokodylkowi coraz bardziej się nudziła zabawa w dobrego krokodylka, ale zamiast odejść i pozwolić mu zdechnąć to chciał po raz ostatni wbić mu trochę oleju do głowy.
Zostawię Cię na wpół żywego, abyś oddychał i cierpiał ile wlezie. Ale żył. Zanim doczłapiesz się do miasta to wirus cię zeżre doszczętnie.
Potrząsnął głową. Nie, Liam. Nie dawaj mu pretekstu do uważania Cię za bezmyślną kupę krwi i kości.
Jeszcze nie.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mechy widział, anioła jeszcze nigdy. - Eden? Ogród? Odwołujesz się do bardzo starych religii. Nikt Ci nie powiedział, że monotelizm staro i nowotestamentowy zalicza się do mitów? Obudź się, raj nie istnieje. – No, przynajmniej nie dla niego. Wymordowany utracił już zapewne resztki duszy, jaką wyskrobał sobie zmartwychwstając. Chociaż może cały czas mógł liczyć na 72 dziewice. Kto wie, ten świat był mocno zwichrowany. Nosił zbyt wielu bogów by pomieścić jeszcze ego ich wyznawców. Junichi pozaciskał dłonie w pięści, bielejące kłykcie wciskając w piasek tuż pod nim. Fałszywy uśmiech jaki wykwitł na jego twarzy nie sięgał oczu. Te były zimne, przerażone, szeroko otwarte, śledząc każdy ruch, każde drgnięcie, każdy centymetr oddalający go od nieznajomego. Z każdą chwilą ułamek procenta jego szans rósł. Wymordowany zdawał się być zbyt zajęty sobą by zarejestrować, że ten dezerteruje kuląc kark i ogon pod siebie, bo choćby chciał mu się porządnie odszczekać, nie był bohaterem filmów akcji. Nie posiadał ani broni, ani opinającej rozlazłe mięśnie koszulki. Jedynym co mógł zrobić było właśnie zakopanie się w jakiejś dziurze i przeczekanie najgorszej zawieruchy.
- Bardzo szybko przechodzi się tu z pięknych słów, do brzydkich gróźb i rękoczynów. Trochę to burzy wizję Ciebie jaką budowałeś sukcesywnie od – tak w sumie to od kiedy? Spotkali się chyba nie tak dawno temu. Ile mogło upłynąć, kilka minut? Może godzina? Poczucie czasu i biologiczny zegar Sabatha wypadałoby zabrać na terapię. Wypierał on z umysłu nawet fakt, że szkło wciąż tkwiące w jego łapie było niewątpliwą sprawką Liama. Nie chciał tego pamiętać. Nie utożsamiał się z ani jednym skrawkiem swojego zwierzęcego przebrania. I chociaż bolało, piekło, swędziało, napinało się i kurczyło, z przerażającym uporem ignorował ten fakt. Płynął w górę rzeki, bieg nurtu był bowiem dla przegrańców, którzy chcieli tu skończyć. -Od początku. Ostrzegam Cię, że tylko spróbujesz to zacznę się bronić. Mam broń. Potężną i niebezpieczną. Zaboli. Odstąp i nie marnuj swojego czasu. Sam fakt tego że potrafisz porozumiewać się jak człowiek jest ekstra i wierzę Ci na słowo, że z koordynacją też radzisz sobie niezgorzej. Pokazuj to swojakom, ja nie chcę Cię niepokoić. – Nie trzeba było nawet przypominać mu, że powinien dygotać nie tyle z zimna, co przerazy. Buntował się wobec bezwarunkowych odruchów dzielniej niż niejeden wojak, a chociaż mniemanie o sobie miał chwilowo, cóż, niskie, nie uginał się pod presją jego coraz twardszego głosu. Liam unosił się. Widać było po nim, że opanowanie ulatuje jak z dziurawego pontonu. Niewiele potrzeba było by efektownie wybuchł i rozwalił promień dobrych kilku metrów od siebie. Epicentrum tej emocji zaś kryło się tuż pod niedźwiedzim futrem.
Co miał więcej powtórzyć? Po raz milionowy zaśpiewać trwożliwą serenadę zaadresowaną do jego poczucia przyzwoitości. Liam nie posiadał serca odkąd przestał być jednym z ludzi. Coraz lepiej pokazywał swoją potworną naturę. Jeżeli Sabbath miał prawo mieć jakieś obiekcje co do swoich pierwotnych osądów, właśnie się ich pozbywał. Jednak zamiast zamknąć jadaczkę, zamiast potulnie skulić się, ukryć łeb i przyjąć do wiadomości że milczenie jest złotem, on był jak mały, waleczny kogucik. Jedyne co zrobił to nastroszył piórka i pomimo wzbierającego w nim lęku wznowił lawinę słów.
- Nic Ci po tym nie przyjdzie. Chcesz się wyżyć? Znajdź sobie kawałek skały i obedrzyj o niego ręce. Daję słowo że będzie to bardziej oczyszczające. N-Nie przestraszysz mnie. - Głos nieco załamał mu się w tym momencie, gdy zlustrował ciemniejącą sylwetkę Liama. Nie mógł zapominać o tym, że pozostawał z nim poza murami. Może nawet gorzej wychodził na tym niż na klatce. Może. - Zobaczysz, poślę na Ciebie policję i będziesz miał się z pyszna jeżeli będziesz mi dalej groziłłłbghr.
Jun zgarbił się. Pochylił korpus ku ziemi, uginając łapy, ręce i napięty kark. Wzdrygnął się, rzucając kolejne przelotne spojrzenie nieznajomemu. Jego nogi drgnęły w nagłym skurczu, jak gdyby chciał się odepchnąć i uciec, jednak nie, to nie było to. Wstrząsnęły nim torsje, gdy kawałki niedawno przeżytego mięsa postanowiły zwiedzić jego układ pokarmowy raz jeszcze. Wypluł ślinę pomieszaną z wymiocinami za kamień i wydał z siebie więcej nieartykułowanych dźwięków. Oto on. Król Sabbath – pierwszy tego imienia. Groźny. Nieprzewidywalny. Rzygający jak kot.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- To nie ja wymyśliłem tę nazwę. To wioska tak na... na południowy wschód stąd, idioto.
Wzruszył ramionami. Nie jemu oceniać czy kiedykolwiek z tego skorzysta, niemniej, chociaż mu powiedział potencjalny kierunek. Liam był grzecznym chłopcem, nawet jeśli powoli zaczynał tracić cierpliwość, to nie zapominał o tym, że błądzącym wskazywać drogę. Czy jakoś tak. W każdym razie, tak religijnie zaciągnął swoje myśli, jakby ta pomoc mu się opłacała. Tylko mu pomagasz Liam. Nie rób niczego głupiego. Przecież nie masz zamiaru stać się psychopatą, prawda?
- Próbowałem! Naprawdę starałem się być miły i pomocny. Wskazać drogę mimo twoich niechęci. Ale wpadłem na znacznie lepszy pomysł. Niestety, rzucasz się na nieprzyjemnym i niebezpiecznym terenie. Może i jesteś już jedną nogą w grobie, ale najwyraźniej trzeba ci pomóc przeprawić się na tamten świat, żeby Ci się patrzałki otworzyły.
Splunął gdzieś na bok, patrząc na niego jak na największą miernotę jaką w życiu widział. Bo tak przecież było. Sabbath niczym sobą nie reprezentował. Ani wytrwałości wymordowanych, ani zaradności pochodzącej z samego miasta. Ktoś, kto miał jak z górki, nagle się z niej spierdolił i nie wie jak sobie poradzić? Żałosne. A wojskowi byli naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia. Pomijając, że nosili masę przydatnej broni, to potrafili myśleć i kombinować, a już na pewno nie rzucali się do silniejszych, będąc samemu na skraju zdrowia. Niedźwiadek zachowywał się tak jakby chciał tutaj zdechnąć.
Liam złapał się za głowę jedną dłonią. Impuls jaki przeszył jego mózgowie był jednym z tych nieprzyjemnych, nieprzyjaznych, ostrzegawczych. Przez to, że teraz się denerwował na zachowanie tego gówniarza, miał wrażenie, że zaraz serio wybuchnie. I to nie dlatego, że był delikatnie mówiąc zły. Jak go głowa zaczynała w ten sposób boleć, to znaczyło to tylko jedno: zbliża się napad. Co prawda, niedźwiadek mógł jeszcze pocieszyć chwilami spokoju, ale Liam nie mógł tego przeciągać.
Kręciło mu się w głowie.
- Policję? Ty myślisz, że tutaj jest jakaś policja? Nawet wojskowych w pobliżu nie ma.
Dla zatuszowania nagłego bólu głowy zaczął się śmiać. I to tak głośno, że mógłby zmarłych obudzić. Niemniej, to wciąż był tylko śmiech. Nawet jeśli brzmiał groteskowo, jakby samym śmiechem chciał niedźwiadka skrzywdzić. No nic, czas brać się do roboty.
Wymiociny Sabbatha trochę go zdezorientowały. A temu co, nagle mu porządne mięso zaszkodziło? Moment, czy niedźwiedzie czasem nie są wszystkożerne? No nic, tym lepiej dla Liama. Osłabiony, zmęczony i teraz jeszcze wymiotujący wymordowany nie był przeciwnikiem, a w zasadzie jak ta skała, o której wspominał. Tylko trochę bardziej puchata i miękka ta skała. No, może sobie dłoni nie obedrze, ale musiał uważać w zasadzie na kolana, które mu ostatnio trochę cierpiały.
- Wiesz, podobno wirus to kara za grzechy ludzkości. Jak myślisz, jaki grzech musiałeś popełnić, że dorwał Cię ten los co mnie?
Rzucił tylko przelotnie, podchodząc za blisko do wymordowanego po raz pierwszy i po raz pierwszy zasadzając mu kopniaka między żebra. O ile to były jego żebra, a nie część dupska czy to przerośnięte ramię. Trudno stwierdzić tak z marszu w środku nocy.
Znów to pulsowanie w głowie. Lepiej uciekaj niedźwiadku, bo spotka Cię jeszcze gorszy los.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie po drodze było mu z religią. Rozważania na temat grzechów ludzkości i ich możliwych następstw pozostawiał istotom z większą ilością wolnego czasu na zmarnowanie. Może i nie był zbyt rozgarnięty, może i w obecnej sytuacji radził sobie jak byle nieletnie ciele wciśnięte na polowanie z patykiem, na końcu którego dzielnie dzierżył kupę, ale nikt go nigdy nie ostrzegał jak to jest przegrać życie. Nie pogodził się wciąż z myślą że nie obudzi się nakryty ciepłą pościelą i nie powita go jego ulubiona szafa pełna ładnie skomponowanych dodatków. Nie po drodze mu było z religią, nie posiadał także boga, chociaż odwoływał się do niego w wielu słowach i myślach. Dla niego było to jak figura retoryczna używana przez nawyk i czerpanie z otoczenia. Kara za grzechy. Nie miał okazji nagrzeszyć tak mocno, by mszczono się na nim z precyzją psychopatycznego królika i piły mechanicznej. Nie, to nie był dla niego temat do rozmów.
Uniósł dłoń z palcem wycelowanym wprost w ciemnie, szare niebo. Widać było iż szykuje się do kąśliwej uwagi, która jednak ginęła z każdym jego odkaszlnięciem, każdym splunięciem. Wciąż wrażliwe ludzkie jelita nie poradziły sobie z kolacją, wypychając ją poza swój obręb z radosnym „pierdolimy taką robotę”. Nie był to nawet powód do szoku, wszak mięso było nieobrobione, kto wie jakiej jakości i z jakimi pasażerami na pokładzie. Oddech przychodził mu z trudem, gdy wyjątkowo paskudna fala wymiotów zalała mu kudłaty bok i wcisnęła czoło w kamień. Chwilowo się poddał, nie miał już nic do dodania.
Nie, do momentu, w którym obuta stopa Liama wżęła mu się w cielsko i przytuliła do szkieletu. Z głośnym świstem złapał uciekające z płuc powietrze, gnąc się w niezbyt wyszukanym pokłonie i połykając własny język. Zabulgotało mu w gardle, gdy próbując artykułować cokolwiek zadławił się wciąż zalegającymi w przełyku wymiocinami. Nieszczęśliwy dobór czasu ataku zastał go nieprzygotowanego. Odsłonięty i bezbronny był celem łatwiejszym niż śpiące dziecko. Bezceremonialna agresja wymordowanego odepchnęła go od kamienia. I chociażby każda postronna osoba mogła zapytać jakim cudem zwyczajny kopniak zadziałał jak wystrzelona prosto w brzuch bryła gruzu, on po prostu zatoczył się z pośladków na grzbiet i mokry bok kilka, może kilkanaście centymetrów dalej niż zaległ. Rozszerzone w zaskoczeniu i przerażeniu oczy wlepił w górującą nad nim sylwetkę. Nie zdołał nawet wyciągnąć rąk w samoobronie, nie zdążył się zasłonić, gdy zwierzęcy instynkt zadziałał. I chociaż pisane mu było bycie zagrożeniem dla innych, tym razem nie był agresorem. Nie był drapieżnikiem. Nie polował. Ślizgając się na nierównym terenie i drżących kończynach spróbował odepchnąć się by odsunąć jak najdalej Liama. Najgorsze było w tym wszystkim to że wciąż ciekło z niego jak z przepełnionej studzienki. Posiłek dający mu siłę by doczłapać się właśnie tutaj dezerterował i opuszczał go jak szczury tonącą łajbę.
Zrobił jedyne, o czym był w stanie chwilowo chociażby pomyśleć. Panika przemocą wdzierająca się do jego głowy tłumiła wszelkie zdrowe odruchy, dlatego w chaotycznym zebraniu w garść piachu i ciśnięciu nim mniej więcej w okolice głowy napastnika widział swoją jedyną szansę ucieczki. Miał nadzieję że Liam właśnie pochyla się nad nim by zadać kolejny cios. Że piach trafi go prosto w twarz, że dostanie się do oczu i chociaż na chwilę zamroczy.
- Prgghzepraszm! – Ryknął wypluwając ślinę by wyzbyć się gorzkiego, parzącego gardło smaku. Nie obejrzał się nawet za siebie. Zgodnie z niewypowiedzianą sugestią najzwyczajniej w świecie dał nogę. Wszystkie nogi, jakich zdolny był w tej sytuacji użyć, ignorując wciąż wystające z łapy szklane odłamki. Liam i tak by mu z nimi nie pomógł.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach