Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Kilka miesięcy temu na Desperacji.

Wieki zajęło mu znalezienie potrzebnego towaru, a to i tak była dopiero część osiągniętego celu. Kolejne tygodnie trwało wpasowanie się w żądania i wytrzaśnięcie czegoś wartościowego na wymianę. Kosztowało go to kilka siniaków, ze dwadzieścia zadrapań i wiele ciężkich westchnień, ale w końcu się udało. Znikał za zakrętem ogromnie zadowolony z siebie i nawet prześmiewczy szmer z tyłu głowy nie przeszkadzał mu tak bardzo, jak zwykle.
---
Wiatr wiał tego dnia wyjątkowo mocno. Suche gałęzie uginały się pod jego naporem bez żadnego problemu, a drobinki kurzu zawiewały w mordę każdemu, kto targał się na wyjście ze swojej kryjówki. Gdyby nie fakt, że data wymiany została ustalona akurat na ten dzień, prawdopodobnie sam nie wyściubiłby nosa z tymczasowego schronienia. A tak to musiał co chwila poprawiać spadającą z twarzy ciemną chustę i średnio co kilka minut sięgać do zawiązanego w stary materiał pakuneczku. Znając siebie i swoje związanie z pechem, gdyby tego nie robił, to już dawno bandaże zostałyby kilka kilometrów za nim, a on szedłby na darmo, żeby dostać baty. Na dobrą sprawę nawet nie wiedział, z kim lub czym miał do czynienia. Zwyczajnie padła informacja, że tego i tego dnia będzie jakaś większa możliwość handlu i znajdzie się tam więcej, niż kilka rzeczy. Okazja wydawała się warta zachodu, więc postanowił zaryzykować. Miejscem spotkania był poszczerbiony z każdej strony budynek. Właściwie wyglądał, jakby w każdej chwili miał runąć na łeb na szyję i pogrzebać wszystkich zebranych we wnętrzu.
Tuż przed przekroczeniem dziury, która kiedyś prawdopodobnie mogła być drzwiami, westchnął raz jeszcze. Plusem była możliwość wmieszania się w tłum i przystanięcie w tyle.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stanowisko kata było dość osobliwą mieszanką zajęć. Trzeba było umiejętnie dobierać kontakty, unikać kłopotów i rzucania się w oczy oraz pozostawiania świadków przy życiu. Dostała proste zlecenie znaleźć i zabić i tej właśnie wytycznej trzymała się za wszelką cenę. Żadnych sentymentów. Gdy znalazła się na desperacji aż zadrżała. Nieszczególnie przepadała za tym miejscem. Zapięła płaszcz i zsunęła czarną czapkę z daszkiem na oczy. Standardowo jedną dłoń miała zaciśniętą na sztylecie, który spokojnie czekał w jej kieszeni. Drugi ukryty był za zapięciem stanika, a trzeci w jednym z jej oficerskich butów. Blair dostała cynk, że jeden z dezerterów pojawi się dziś w opuszczony budynek, w którymś kiedyś znajdował się gabinet lekarski. Budynek ten wyglądał dość paskudnie był obdrapany i poszczerbiony z każdej możliwej strony. Wyglądało to tak, jakby ktoś ćwiczył na nim strzelanie do celu z różnych rodzajów broni. Drzwi zawsze były najbardziej obserwowanym elementem, dlatego wejście nimi byłoby niezwykłą głupotą. Zrobiła dokładne oględziny budynku i w końcu doszła do wniosku, że najlepiej będzie wślizgnąć się przez pozostałości po czymś co dawniej było piwnicznym okienkiem, a obecnie niewielką wyrwą ukazującą ciemność jaka panowała w piwnicy. Drobna postura umożliwiała kobietce łatwe wsunięcie się do budynku. Z cichym szelestem przykucnęła i zaczęła nasłuchiwać. Słyszała wyraźny oddech piętro wyżej. Z niesamowitą sobie lekkością wspięła się na szczyt schodów. Ten parszywy szur stał i obserwował drzwi. Bezszelestnie podeszła do niego i z łatwością podcięła mu gardło. chlupnął ciepłą krwią i odwrócił się by zadać cios i udało mu strącić jej czapkę, jednak nie trafił jak zamierzał w twarz. Zadała mu kolejny cios nożem tym razem pod żebra. Upadł na ziemię. Blair odczekała chwilę i kopnęła truchło. Wtem zauważyła coś jeszcze. Ktoś tu jest. Podniosła wzrok i skrzyżowała spojrzenie z owym kimś. Jej kolejną myślą było gorzkie:
cholera
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał wmieszać się w tłum, taki był zamiar od samego początku. Problem polegał na tym, że żadne tłumu nie było. Błyszczące zdziwieniem ślepia natknęły się na zupełnie puste cztery ściany. Od razu dobył z kieszeni wysmarowaną brudem karteczkę, chcąc doczytać zapisane nań szczegóły rzekomego miejsca wymiany. Wszystko się zgadzało, więc nie rozumiał. Żadnych schodów na wyższe piętro. Zresztą wejście mijało się z celem, gdy w suficie ziała ogromna dziura i jedynie dach budynku pozostawał wciąż w jako takich częściach nad głową. Zapewne mógł gruchnąć o ziemię w każdym momencie. Śmieszne, że nikogo nie przerażał tak, jak powinien. W pewnym momencie ciemne, zwierzęce ucho drgnęło, gdy dość wyraźny dźwięk opadającego na ziemię balastu przebił się przez pozostałości ścian. Przez krótką sekundę pomyślał, że być może wszystko stacjonuje w innym pomieszczenia. Wspomniana sekunda okazała się jednak tak samo ulotna, jak towarzysząca jej myśl. Pokręcił łbem, przecząc tym samemu sobie. Cisza. Fakt, było zbyt cicho na rozochoconych handlem wymordowanych. Cichy szept niedosłyszalny dla nikogo innego, położony ciepłem przy uchu na krótką chwilę zdezorientował białowłosego. Słowa okazały się na tyle niezrozumiałe, by odpuścił próbę rozszyfrowania już na pierwszej literze. Owinięte w szmatkę bandaże na wszelki wypadek zniknęły skryte pod materiałem bluzy, gdy stawiał pierwszy krok w kierunku drugiego pokoju. A raczej tego, co po nim zostało. Wraz z przekroczeniem progu w czułe zmysły uderzyła ostra woń krwi, a dwubarwne ślepia zarejestrowały opadającego na grunt mężczyznę. Wraz z nim kobietę. Dzierżącą oblepiony juchą nuż. Wszystko w absolutnej normie. W pierwszym odruchu miał ochotę odwrócić się na pięcie jak zawodowa balerina i odejść równie tanecznym krokiem. Mimo tej drobnej zachcianki dał sobie moment na zebranie myśli i uspokojenie odrobinę przyspieszonego tętna. Nie na to liczył, przychodząc do tej zapyziałej dziury.
- Jeśli nikt nie kłamał, to będzie tu dziś miała miejsce całkiem spora wymiana towarów - zaczął, wszelkimi siłami powstrzymując odruch odstawienia jednej ze stóp na krok w tył. Jak stał, tak stał. - Powinnaś się tego pozbyć jak najszybciej - subtelne wskazanie podbródkiem na leżące ciało powinno jej w zupełności wystarczyć.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Blair przeklęta się w myślach za tą nieuwagę.  Zasada numer jeden.  Świadkó, którzy mogliby cię rozpoznać, należy wyeliminować.  Na nieszczęście białowłosego, dezerter stracił czapkę blondynce przez co jej wygląd mógł stać się wyraźniejszy. Szybko kalkulowała w głowie jakie kroki powinna przedsięwziąć. Traciła element zaskoczenia, który przy walce może być kluczowym czynnikiem. Mini tego iż postać była wychudzona,  Blair była jeszcze drobniejsza. Kolejnym minusem był fakt, że nie wiedziała z kim lub z czym ma do czynienia.  Zmrużyła oczy.  
-Ktoś wprowadził cię w błąd. W promieniu kilometra nikogo nie ma.  
Nagle coś zaswitało jej w głowie.
-Nie próbuj się nawet poruszyć.  Świetnie nimi rzucam - ostrzegła wskazując na nóż.
Przykucnela obok zwłok i przekręciła ciało.
-Cholera!- przeklęła.
To nie był dezerter, a zwykły desperacyjny obdartus. Blair szybko przeszukała jego kieszenie. Znalazła w nich kawałek kartki z zapisanym tym adresem.  Ktoś celowo wprowadził ich w błąd.  Blondynka szeroko otworzyła oczy gdy już zrozumiała swój błąd.  Dezerter zostawił pułapkę. Podstawił dwóch naiwnych desperatów podobnych posturą bym mogła się pomylić. I bym nie wyszła z tą za szybko. Dlaczego dwóch? A co gdyby jeden z nich uznał, że nie przyjdzie? W tym samym momencie usłyszała ciche pikanie.  
-Uciekaj! - krzyknęła i sama rzuciła się w stronę wyjścia.  
Udało jej się wybiec z budynku i sekundę później nastąpił wybuch.
Jesli przeżyje to przysięgam, że zamorduje go powoli - pomyślała o byłym łowcy.
Niestety jeden z kawałków kamienia uderzył bohaterkę w głowę tak, że ta straciła przytomność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kolejność zdarzeń mających miejsce w tym zapyziałym budynku do ułudy przypominała mu scenariusz kiepskiego filmu akcji. Z kiepskim reżyserem i kiepskimi efektami. Ogółem rzecz biorąc — szmira. Oczyma wyobraźni widział, jak rozgorączkowany facet ściąga z głowy stylowy i często błędnie nazywany beretem kaszkiet, po to tylko, by z całą mocą strun głosowych krzyknąć na ekipę, że papierowy budynek numer trzy spadł w złym kierunku.
„Ktoś wprowadził cię w błąd”
Świetnie.
„W promieniu kilometra nikogo nie ma ”
Jeszcze lepiej.
Początkowy niepokój chwilowo wyparował. Nie poruszył ani o drobniutki milimetr, nawet koniec ogona zbierający kurz z podłogi nie śmiał drgnąć. To żart, to kpina. Tylko pod groźbą rzucenia jednym z ostrzy zatrzymał westchnienie za kurtyną zamkniętych ust. No komedia — przyznał w duchu. Od zawsze wiedział, że wdepnięcie w lepki ślad pecha stało się w pewnym momencie nieodłączną codziennością. Ale żeby aż tak?
Ostry zapach krwi dotąd zwisający nad zwłokami, teraz ze zdwojoną siłą uderzył w nos wymordowanego, niewidocznie poruszając kącikiem ust. Nie w uśmiechu, nie w obrzydzeniu. Zgrzyt zachodzących o siebie trybików rozbrzmiał w głowie dokładnie w tym samym momencie, co padające z ust kobiety przekleństwo. Może dlatego od samego początku nie słyszał również pikania. Dopiero wykrzyczane polecenie - jak śmie mi rozkazywać? Daj pół minuty, chcę ją zajebać - poruszyło wciąż nie ostygłymi po wędrówce mięśniami, bezproblemowo wprawiając kończyny w ruch, ku najbliższej dziurze po oknie. Później nastąpił wybuch, fala gorąca buchnęła w plecy i na chwilę zrobiło się ciemno.
To była naprawdę krótka chwila oderwania od rzeczywistości, bo gdy otwierał powieki, ból huknął w niego zdecydowanie zbyt mocno, by minęło dłużej, niż kilkanaście marnych sekund. Nie miał wielkich oczekiwań co do swojego stanu, a jednak zaskoczył się bardzo mile. Żadnej deski w głowie, spalenizny na połowie ciała, ani jednej cegły z budynku między żebrami. Nawet by się ucieszył, gdyby wszystko nie naszło w tym czasie do skroni i nie dudniło jak wielkie bębny na paradach. Syknął przez zwarte szczęki, naraz przyciskając palce do skóry. Co okazało się marnym pomysłem, gdyż po zaledwie ułamku sekundy odrywał rękę najdalej, jak się dało. Dotyk nie przyniósł absolutnie żadnej ulgi. Może w trakcie tego krótkiego zejścia uderzył głową w mur. Może. Widok leżącej nieopodal sylwetki i nieprzyjemny chrzęst w uszach wywołały napięcie i zmusiły do stanięcia na nogi. Pierwszy, ciężki krok uniósł tuman kurzu na tło płomieni i dumy. Kolejne umarły w trzasku drewna.
Znalazłszy się przy nieprzytomnej dziewczynie, która ledwie kilka minut temu tak pewnie machała nożami, w pierwszej chwili nie mógł powstrzymać odruchu stulenia dłoni w pięść. Z drugiej strony wiedział, że to nie jego odruch i nie jego głos szepczący za uchem — zabij. Pozwól mi zabić. Zamiast tego westchnął w końcu w sposób, w jaki od początku chciał to zrobić i chwycił szczupłe nadgarstki morderczyni, odciągając ją powoli od płonącego budynku.
Po prostu cudownie.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nagle znalazła się w jakiejś opuszczonej fabryce nie wiadomo jak i nie wiadomo gdzie. Była kompletnie oszołomiona. Rozejrzała się uważnie. Nie pamiętała jakim cudem znalazła się w tej ruderze. Było tak cicho. Słyszała nawet własny, cichy oddech. Wdech i wydech. Nagle na sali rozbłysły światła. Jej oczom ukazało się trzech mężczyzn. Jeden był mocno pobity i przywiązany do krzesła. Pozostali dwaj uśmiechali się z nieskrywaną satysfakcją. Blondynka podeszła bliżej. Nie mogła dosłyszeć słów. Docierały do niej tylko strzępki rozmowy. Wciąż była skryta w cieniu. Lata praktyki nauczyły ją ostrożności i pokory. Wytężyła wzrok i nagle coś do niej dotarło. Znała skatowanego chłopaka. Próbowała ruszyć się z miejsca, jednak coś zatrzymało ją. Nie mogła się ruszyć. Patrzyła jak kolejny cios pięści opada na zmasakrowaną twarz jej brata.
-Mów, sukinsynu! - krzyczał mężczyzna, który ze spokojem patrzył jak jego kumpel z lubością łamie kości mojego brata. Widząc, że Sam nie da się złamać powiedział przez krótkofalówkę coś, czego bohaterka nie usłyszała. Rozpaczliwie szarpała się z niewidzialną siłą, która trzymała ją w miejscu. Zaczęła krzyczeć, jednak żaden dźwięk nie wydobywał się z jej krtani.
Do pomieszczenia wszedł kolejny mężczyzna ciągnąc za włosy kobietę, którą pchnął na ziemię u stóp typa z krótkofalówką. Kilka kropli krwi lecącej jej z nosa kapnęło mu na buty. Skrzywił się i materiałową chusteczką z wyszytymi inicjałami, których blondynka nie mogła dostrzec, wytarł krew z ciężkiej wojskowej oficerki, po czym kopnął kobietę w brzuch. Krew na twarzy przez chwilę nie pozwoliły Blair na rozpoznanie owej kobiety, jednak już po chwili dotarł do niej tak dobrze znany, aksamitny głos.
-Obyś zdechł, szczurze - kobieta mimo bólu uniosła głowę by spojrzeć w oczy oprawcy.
-Mama - wyszeptała chmurnooka.
Powietrze zgęstniało i wtedy mężczyzna odpalił papierosa.
+18 (drastyczne sceny):

Sen rozpłynął się, a młoda kobieta znów pogrążyła się w nicości. Do Rhetta mogły dochodzić jej senne wołania brata. Z łatwością mógł też zauważyć, że dziewczyna trzęsie się, a na jej czoło występuje pot.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bezwładne ramiona buchnęły o piaszczyste podłoże, podnosząc kilka centymetrów w górę niewielki obłok kurzu, gdy wymordowany przerwał swoją małą misję ratunkową i wypuszczał nadgarstki dziewczyny z uścisku. Dopiero po ciężkim opadnięciu kolanami w piach odetchnął głęboko, a zebrany w płucach dym zadrapał go w gardło, wywołując drobny napad kaszlu. I nawet to nie wybudziło nieznajomej z otępienia. Targał ją niedelikatnie, odrobinę w roli worka kartofli i prawie wypluwał płuca, siedząc śmieszne centymetry dalej, a ta jak nie kontaktowała, tak nie kontaktowała. Westchnął po raz kolejny. Nie tak wyobrażał sobie ten dzień. Miał nadzieję na w miarę spokojną wymianę, bo przecież bandaże nie walały się ot tak przypadkiem na ulicy. Nie każdy mógł sobie pozwolić na ich komfort, nieraz drąc skrawek ubrania, by opatrzeć ranę.
Przytknął palce do twarzy, jakby wraz z kurzem mógł zetrzeć wszystkie problemy i chwilowe zmęczenie. Trzask suchego drewna ze wciąż pożeranego przez płomienie budynku zajął mu na trochę myśli. Nie na długo, bo ciemne ucho drgnęło, wyłapując z powietrza niewyraźne mamrotanie. Zrozumienia go wcale nie ułatwiały ułożone w zdanie słowa, które brzęczały mu z tyłu głowy jak denerwująca mucha podczas bezsennej nocy. Starł kurz z twarzy jednym ruchem dłoni, podnosząc się też z klęczek. Dopiero po pokonaniu niewielkiej odległości między wymordowanym a kobietą dotarł do niego fakt, że wybuch odcisnął chwilowe piętno na wrażliwym słuchu, pozostawiając ten zmysł nieco upośledzonym na nieokreślony czas. A mimo tego znów dosłyszał odgłosy ze strony leżącej, tym razem już nieco bardziej wyraźne. Na dobrą sprawę nie wiedział, co mógłby z tym fantem zrobić. Przygryzł wargę, rozejrzał się na boki, znów westchnął. Wciąż kompletnie nic dookoła. Lecz zapewne pozostawało kwestią czasu, aż rosnąca na niebie kula ciemnego dymu nie zwróci czyjejś uwagi. Jakby sam ryk wybuchu nie zdążył tego zrobić.
- Hej, nie odlatuj, nie ma czasu - wpierw chwycił za ramię dziewczyny, następnie potrząsając nim pewnym ruchem. Pomyślał, że być może będzie miał na tyle szczęścia, by to wystarczyło. A przynajmniej dopóki coś tuż przy uchu nie podszepnęło, że powinien nią szarpnąć jak szmacianą lalką. Sam przecież przyznał, że nie mieli czasu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach