Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Tytuł z dedykacją dla Shaza. Połowicznie.
Cel: strój kamuflażowy „Spectre” (Lazarus), części do cybernetycznego oka (Foku), ulepszenie mocy (Uszaty)
Poziom: domyślnie średni.
Możliwość zgonu: ze śmiechu.



Stare wysypisko śmieci gromadziło wywożone z M-3 niebezpieczne odpady metalowe i elektryczne, które nie będą pożyteczne ogółowi już nigdy. Z jednej strony obiekt był dość spory, przez co ciężko było go przeoczyć, a z drugiej strony jakoś współgrał z otoczeniem do tego stopnia, że był wręcz nieinteresujący. Mieszkańcy Desperacji skupiali się  raczej na znalezieniu schronienia i pożywienia aniżeli na przegrzebywaniu złomu, który najwyżej pokopie ich ostatnim elektrycznym tchnieniem, pospada na głowy albo będzie stanowić kryjówkę dla jakichś dzikich bestii.
 Choć wielu zniechęcał też inny czynnik.
 Od lat w budyneczku nieopodal gnieździ się pewien osobnik, który przez zapuszczających się tutaj był określany Starym Pustelnikiem. Nie słyszało o nim zbyt wielu, jednak jeżeli już dało się natknąć na kogoś, komu obiły się o uszy jakieś wieści na jego temat, wszystkie skupiały się wokół krótkiego, prostego stwierdzenia. „To wariat”. Pustelnik nie należał do zbyt uprzejmych ani przyjaznych osób, a złomowisko uznawał za swoje terytorium. Nikt też nie wiedział, czy ten jest wymordowanym, łowcą, a może desperatem, który po prostu się przypałętał i postanowił resztki swego szaleńczego żywota przeżyć właśnie tutaj. Według opowieści, przypominał trochę terytorialne zwierzę, z taką różnicą, że zamiast pazurami i kłami, odstraszał intruzów serdecznym strzałem z dubeltówki równie skrzywionej, co umysł właściciela. Można było go spotkać manewrującego niemrawo pomiędzy górkami złomu, a u jego boku wiecznie znajdował się szary wilk. Razem odganiali bestie i przechodzących podróżnych.
 Właśnie taką historię technicy Łowców otrzymali od swojego kompana, mocno poharatanego przez wilcze kły, jednak prowizorycznie posklejany zdołał dowlec się do ścieków. Ranny wyszedł jeszcze z innym członkiem grupy parę tygodni temu, ale drugi śmiałek nie miał już tyle szczęścia. Ten został postrzelony przez szalonego opiekuna złomowiska i niezbyt prawdopodobne jest, by przeżył. Poza sprawdzeniem, jakie losy spotkały nieszczęśnika, Lazarusa i Foku skusić mogło coś jeszcze — perspektywa odnalezienia części, które jednak mogłyby się okazać przydatne oraz fakt, że pechowiec miał na sobie specjalny kombinezon Łowców.
 Od strony, z której przybyła odważna trójka podróżników, teren porośnięty był stosunkowo gęstym jak na Desperację lasem, a samo wysypisko było otoczone porozrywanym miejscami ogrodzeniem z siatki. Nigdzie nie było widać Pustelnika, jednak dzięki temu, że powoli się ściemniało, można było w oddali dostrzec światło, którego źródłem prawdopodobnie było ognisko. Gdzieś jeszcze dalej dało się usłyszeć  ujadanie czegoś, co (miejmy nadzieję) było stadem psów.
 A skąd tu ryba, spytacie?
 Nie wie nikt. Ryba nie powiedziała, bo ryby głosu nie mają.



Dodatkowe:
1) Opiszcie ekwipunek.
2) Macie na ten moment wolną rękę odnośnie tego, co zrobicie.
Termin do 30.11.


Edit. Przedłużam dla Lazarusa, bo jest chory i cierpiący.


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 01.12.17 12:03, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lubił wysypiska śmieci, mimo że jego osoba zdecydowanie nie pasowała do tak brudnych i zepsutych miejsc. Uchodził za jednego z bardziej eleganckich wymordowanych, a może po prostu głupich, skoro próbował odstawać od reszty względną estetyką? Na Desperacji nie dbało się o szczegóły z oczywistych przyczyn – woda nie była łatwo dostępna, nie mówiąc już o środkach czystości czy prysznicach. Zawsze można spróbować znaleźć jezioro albo rzeczkę, ale kto wie, czy po takiej kąpieli nie wyjdzie się z dodatkową parą oczu albo stopą wystającą z pleców? Nie zamierzał tak ryzykować.
To, co go tu przyciągnęło, nie kryło się jedynie w wywożonych z M-3 przedmiotach.
Pustelnik.  
Słyszał o nim niewiele mimo drążenia tematu, był jednak pewien, że to prawdziwy wariat, skoro nikt nie umiał określić go w inny sposób. I zamierzał na własną rękę dowiedzieć się czegoś o wspomnianym osobniku, a nuż okaże się kolekcjonerem perełek wśród tego burdelu, który „chętnie” odda swoje łupy zupełnie przypadkowemu kolesiowi przypominającemu rybę.
Jeśli nie, to potraktuje go prądem.
Przybył od strony lasu, chowając się w cieniach drzew. Bez pośpiechu przemierzał kolejne metry, aż dotarł na skraj, której granicę wyznaczało ogrodzenie. Rozejrzał się z uwagą, wytężając wzrok zza szkieł okularów, ale nie widział ani nie wyczuł w pobliżu żadnego zagrożenia. Światło jednoznacznie sugerowało miejsce obecnego pobytu Pustelnika (przynajmniej taką miał nadzieję), zaś zwierzęce odgłosy ostrzegały przed naruszeniem tego terytorium.
No i gdyby tego było mało, po krótkiej chwili obserwacji doszedł do wniosku, że ktoś musiał wpaść na podobny pomysł co on – jego pajęczy zmysł zaalarmował, więc przylgnął do boku jednego z drzew, nieznacznie się wychylając, by rzucić okiem w stronę nieznanego pochodzenia dźwięków i zapachów. Postanowił, tymczasowo, schować nienaturalne atrybuty i przybrać pozory zwyczajnego człowieka.  

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Foku nie rozumiał i chyba nie chciał rozumieć, dlaczego Ci z góry wybrali właśnie jego i tego typa z pod ciemnej gwiazdy na to zadanie. No dobrze, po części miało to jakąś logikę. Ostatecznie, tylko on wiedział, czego tak naprawdę szukać. Tylko dlaczego dali mu za towarzysza tego obleśnego małpiszona. Nie znał go. I nie chciał znać. Wydawałoby się, że jego niechęć do płci tej samej jest powszechnie znana, ale jak na złość za każdym razem musiał trafiać właśnie na jej przedstawicieli. Trzymając się dobre pięć metrów za owym typkiem, dreptał powoli przez las. Leniwie spoglądał na boki, oczekując na jakieś wściekłe zwierze, które rzuci się do gardła jego nowemu koledze i uwolni go od tych mąk. Niestety, nic do tej pory nie wskazywało na taki szczęśliwy obrót wydarzeń. Dopiero jakieś odległe ujadania dało mu iskierkę nadziei. Poprawił swoją torbę na ramieniu i zbliżył się do poharatanej siatki. Nie wydawało się, by mieli mieć jakieś problemy z przejściem na teren wysypiska. Szczerze mówiąc, wydawało się to wręcz nierealne, że ten obiekt jest praktycznie niestrzeżony przez władze M3. Biorąc pod uwagę sytuację z Łowcami, zostawianie wysypiska samego sobie, gdy stanowiło doskonałe źródło zaopatrzenia, wydawało się istną głupotą. No, ale nieszczególnie go to martwiło. Ważne by zdobyć wszystkie potrzebne części do oka dla pięknej przywódczyni.
- Wchodzimy? - rzucił niechętnie do typka, ustawiając się cały czas bokiem. Bóg mu świadkiem, że nie zostawi niekrytych tyłów w jego obecności.

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To nie tak, że totalnie nie obchodziło go co działo się z nieznanymi mu łowcami, ale trudno było mu ukryć nawet przed samym sobą, że rusza na to wysypisko z bardziej szlachetnych pobudek niż chęć odstrzelenia łba wilkowi, o którym usłyszał z opowieści. Wariat zabrał im towarzysza, więc Lazarus jako drugi pierdolnięty miał zamiar zrewanżować się pustelnikowi. Nie podejrzewał jednak by tamten łowca jeszcze żył. Nie podejrzewał również by wysłanie do tego zadania dwójki techników było dobrym pomysłem.
Zwłaszcza, że Foku zdawał się mieć jakieś problemy. Tańcował z własnym tyłkiem jakby miał owsiki albo chęć dorównania Rihannie w twerkowaniu. Postanowił jednak nie oceniać, każdy może mieć w życiu jakieś hobby. Nawet jeżeli tym faktycznie miałaby się okazać hodowla owsików. Łaskawie pozwolił by technik wlókł się za nim i sam nadawał tempo marszu, przynajmniej dopóki nie dotarli do siatki.
Boris nigdy wcześniej nie był na wysypisku, głównie ze względu na jego złą sławę, a wkraczanie na nieznany teren nie napawało go optymizmem. Z drugiej jednak strony zostanie w lesie, w którym harcowało wyjące stado też nie było zachęcającą opcją.
- No wchodzimy - stwierdził, poprawiając naciągniętą na pół mordy wyblakłą czarną chustę niczym rasowy bandzior - Nie wiem czy jakiś plan kłębi się w twoim łysym łbie, ale proponuję zaczaić się gdzieś i zwyczajnie typa odstrzelić przy ognisku. Tak dla zasady.
Już miał zaproponować mu żeby szedł pierwszy, ale przypomniał sobie o jego dziwnym zachowaniu i uznał, że woli tego nie oglądać przed sobą i podchodząc do pierwszej większej wyrwy w siatce przeszedł na drugą stronę ogrodzenia. Oczywiście starając się w ogóle siatki nie dotknąć. A gdy jego buciory stanęły już pewnie na terytorium pustelnika odszukał wzrokiem najbliższą przeszkodę, która dawała jakiekolwiek schronienie i ostrożne podreptał tam. Na Desperacji był kiepskim myśliwym, ale hałdy śmieci przypominały ruiny, a w tych spędził kilka lat i wizja polowania na pustelnika i jego przydupasa nie wydawała się już taka obca. Znaleźć kryjówkę, poczekać aż całkowicie się ściemni i wypalić w ich łbach stosowne dziury. Plan zdawał się być prosty.

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cała trójka, która magicznym sposobem znalazła się raczej niedaleko siebie, usłyszeć mogła nucenie piastuna tego miejsca, przeplatane co jakiś czas jakimiś bełkotliwymi słowami. W zasadzie już po samym głosie można było usłyszeć, że ma się do czynienia z kimś, komu brakuje kilku klepek przynajmniej. Na horyzoncie pojawił się niedługo staruszek raczej niski, nie mierzący więcej niż metr siedemdziesiąt, a koło niego łapami pociągał niemrawo wyliniały kundel przypominający wilka. Rozległ się jakiś dziwny odgłos.
 – Grehfehfehrarelrelelylyly – Zacharczał stary pustelnik, po czym splunął soczyście na ziemię. A psisko kichnęło, po czym przytknęło nos do podłoża, jakby łapało trop, po czym głupawymi oczętami rozejrzało się po okolicy.
 Łapy pokryte na zmianę łysiną i kępami futra doprowadziły zwierza w końcu do Carla, jednak wbrew temu, co mówiły opowieści, rzekomy wilk okazał się być całkiem przyjaznym psiskiem. Do rybiego mężczyzny zaczął więc kiwać ogonem i zaszczekał zaczepnie, co zabrzmiało mniej więcej jak odgłos, jaki wcześniej wydał z siebie jego właściciel. Nie wydawał się agresywny, a trochę mizerny i raczej nie za mądry, jednak mający swoje lata.
 – Bubuś, kogoż ty tam znalazł! Znowu jakieś gałgany, grehfehfehrarelrelelylyly – Pokrzykiwał za kundlem staruch w uszance i w kurtce połatanej tyle razy, że ciężko było określić jej pierwotny kolor. Podobnie wyglądała sprawa poszarpanych spodni i butów, których podeszwy wyglądały jak wściekłe kundle, gdy kłapały o resztę buta, jak jego stopy odrywały się od ziemi. Wymachiwał na prawo i lewo swoją strzelbą, jakby bardziej na pokaz aniżeli by kogokolwiek faktycznie nią krzywdzić.
 – Coś ty, osła patrzącego na północ w koniec południowy ucałował? – Rzucił do rybiego dżentelmena, patrząc na niego z kwaśną miną i przeżuwając coś w ustach. Lepiej nawet nie dociekać, co to mogło być.
 – Bubuś, on wziął zdupiał, że łazi tak sam po nocach, grehfehfehrarelrelelylyly –  Powiedział do psa tak, jakby wiedział, że zwierz go zrozumie, po czym znowu splunął na ziemię, tuż pod stopy rybiego koleżki.
 – Zupka cię skusiła, ty ancymonie – Znowu zwrócił się do Uszatego. – Co się tak gapisz? Chodź do tatka dziadka wujka i opowiadaj jak się żyje – Gadał sobie radośnie, zupełnie tak, jakby znał swojego „rozmówcę” od dawna. Chwycił go pod ramię kościstą, lecz silną w chwycie jak imadło dłonią ukrytą w gumowej rękawiczce i nie przyjmując sprzeciwu pociągnął go bardziej w kierunku złomowiska. A wokół nich krążył wciąż wyliniały kundel.
 Łowcy (zakładając, że Foku poszedł za Borisem) ze swojej kryjówki za złomem mogli widzieć scenę, jaka właśnie się odegrała na skraju wysypiska. Mogli też widzieć, jak pustelnik prowadzi Carla w kierunku ogniska, nad którym bulgotała w metalowym, zardzewiałym wiadrze jakaś zielonkawa ciecz o trawiasto-mięsnym zapachu z nutką czegoś na tyle nieprzyjemnego, że lepiej tego nie komentować.
 – Powiedz wujaszkowi jak ci życie mija… grehfehfehrarelrelelylyly – Zachęcająco powiedział do rybowatego. – Dziękóweczka za wizytę, ale kurka wodna się uprzedza. Telefunik już nie taki dobry – Pokazał na budkę telefoniczną opierającą się o górę śmieci, w której nie było telefonu. – Dobry chłop z ciebie, ale dalej jakiś nieduży! Od zupki  dobrze się rośnie! – Przeżartą przez ząb czasu chochlą nałożył swojemu gościowi do kubka w niezidentyfikowanym kolorze i bez ucha trochę zupy.
– Łojojoj, trochu bałagan mi się tu zrobił, a sortować to nie ma komu – Poskarżył się pustelnik i spojrzeniem omiótł stosy złomu. – Chciałbyś od dziadziusia jakiś prezynt? Jak z rana mi pomożesz, to będziesz mógł se wybrać! – Póki co wydawał się niegroźny, więc pewnie jeśli pociągnąć jego grę i udawać znajomego, można by było go udobruchać. Z perspektywy dwóch dzielnych obserwatorów można było zrobić trochę więcej; spróbować ataku, przeszperać górki śmieci w czasie, gdy gospodarz jest zajęty albo spróbować dołączyć się do zabawy z rybim chłopcem.

dodatkowe:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez dłuższą chwilę będąc ukrytym za hałdami śmieci, przysłuchiwał się słowom staruszka. Gadał trochę od rzeczy, a trochę jakby od dawna z człowieka nie widział. Może to po prostu z tej samotności. Ogólnie wydawał się z niego być całkiem miły gość. Nie do końca wiedział, o co chodziło w raporcie. Może go z kimś pomylili? - Hej! Dziadku! Daj mi też zupy, bo zgłodniałem! - zawołał entuzjastycznie Foku, wychodząc zza swojej kryjówki. Jakoś nigdy nie był dobry w te szpiegowskie klocki. Niby dziadzio był facetem, ale jakoś nie widział, by mógł stanąć na wysokości zadania i włożyć mu coś w dupsko - prędzej by mu się złamało przyrodzenie albo odpadło. Bezceremonialnie pomaszerował w kierunku dwójki i psa, zostawiając Laza z tyłu.
- To ty! - wytknął palcem ryboludzia. Szczerze się zdziwił. Nigdy nie sądził, że będzie jeszcze mu dane ponownie go spotkać.
- Spotkaliśmy się w tym porytym laboratorium. Gdzie masz swojego chłopaka ekshibicjonistę? - zapytał, rozglądając się podejrzliwie na boki, by upewnić się czy ten zaraz nie wyleci na niego ze swoim Big Benem na wierzchu. Wolałby go jednak tutaj nie spotykać. Zraził się. Zbliżył się już na odległość paru metrów.
- Kto jest słodkim pieskiem, no kto? Nununu... - łysy przykucnął i zaczął cmokać w kierunku ślicznego pieska. Strasznie mu się podobał. Był taki puchaty, włochaty. Zawsze chciał mieć zwierzątko, ale jakoś nigdy nie udałoby mu się zdobyć czegoś, co przeżyłoby dłużej niż tydzień.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łysy dziwak z ostatniej przygody w zakładzie szalonego gostka. Nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś się na niego natknie, najwyraźniej los lubił splatać ich drogi w osobliwych okolicznościach. Nie był pewien, czy powinien się z tego cieszyć czy nie. Przynajmniej wiedział, że nie skoczą sobie od razu do gardeł, jak to miało w odruchu wiele desperackich osobników – oni zdążyli już poznać się w ramach ucieczki przed operacją.
Przeniósł uwagę na staruszka z zaburzeniami mowy. Ktoś go pozbawił języka czy jak, że tak seplenił? A może wymyślił swój własny sposób komunikacji? Zastygł w bezruchu, kiedy psisko skierowało się nagle w jego stronę.
O chuj.
Miał zamiar przyjąć pozycję bojową, pamiętając o mięsie, jakie schował w torbie właśnie dla tej chwili, problem w tym, że zwierzę wcale nie wyglądało na negatywnie nastawione. Zaszczekało, zwracając na nich uwagę, na co drgnął w drobnej panice i uniósł ręce.
Cicho, mnie tu wcale nie ma! – syknął, cofając się o krok, ale nim zdążył rozpłynąć się w cieniach drzew jak jakiś wampir, został już zauważony przez starego.
Atakować, spierdzielać, a może zgrywać głupa? Ta wymachiwana na każdą stronę strzelba sugerowała drugą opcję, jednak następne słowa zatrzymały go jeszcze na moment w miejscu.
Chyba właśnie dostał zaproszenie. Uśmiech od losu czy pułapka?
Raz się żyje.
Nie zaprzeczę, Twoje zupki są najsmakowitsze dla moich kubków smakowych. – Absurd tej szopki trochę go bawił, ale postanowił grać według scenariusza i zobaczyć, co z tego wyjdzie.
Nie protestował więc, kiedy został chwycony pod ramię i pociągnięty w stronę ogniska. Grzecznie za nim podreptał, udając potulnego baranka.  
Aaa wiesz, jak to na Desperacji, mordobicie tu, mordobicie tam, jakieś sukinkoty próbowały mi buchnąć dżemik, ale rozmyślili się, kiedy ich potraktowałem laską po tych pustych łbach. – Odparł nonszalancko, wzruszając ramionami, jakby takie sytuacje nadarzały mu się codziennie.
A on wiele by dał za słoiczek dżemu.
Wysłałem Ci gołębia! Ale zgubił trasę najwyraźniej. – Pokręcił głową z dezaprobatą wobec wyimaginowanego ptaka. A zatem przypominał dziadowi jakiegoś dobrego znajomego? Niech będzie, może się wkręcić tymczasowo w jego rodzinkę, byle bez spłacania czyichś długów.
Przyjął kubek z dziwną mazią, przypatrując jej się z namysłem. Jakoś nie śpieszyło mu się do degustacji, niech najpierw ostygnie!
Ta współczesna, desperacka młodzież tylko się obija. – Cmoknął, a zaraz zainteresował się bardziej. – Och, przecież wiesz, że pomogę Ci z wielką chęcią! – Uśmiechnął się szerzej na myśl o możliwości legalnego poszperania w tej skarbnicy śmieci i rzadszych perełek.
A później usłyszał Łysola. Chwila, to on był znajomkiem tego dziada? Ale gdzie ten drugi…?
No przecież. Głupi udawał.
Przeniósł nań odrobinę sceptyczne spojrzenie, ale ostatecznie wrócił do pogodnego wyrazu twarzy.
Postanowił dla Ciebie zmienić płeć, bo podobno odrzucałeś go ze względu na zwis męski. – Stwierdził beztrosko, paradoksalnie do sytuacji odczuwając niemałe rozbawienie.
Rozejrzał się jeszcze dyskretnie za tym drugim. Zamierzał ich obserwować z ukrycia? Co to, to nie, jak współpracować, to razem.
Carl zrobił kilka kroków w stronę, z której przyszedł Foku, po czym uniósł jedną otwartą dłoń do ust.
HEJ, KUZYNIE, PRZESTAŃ SZUKAĆ TYCH GRZYBKÓW I CHODŹ NA DOBRĄ ZUPKĘ.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Boris przez podejrzliwie zmrużone ślepia obserwował całą scenę ze swojej kryjówki, jednocześnie powoli ściągając z ramienia karabin i wprawnym ruchem przełączając ładowanie by akumulator rozpoczął przygotowywanie lasera do wystrzału. Był wdzięczny losowi, że to żaden z nich nie został przez psa wybrany jako swoja ofiara tylko jakiś nieznajomy koleś i dzięki temu oboje mogli dalej pozostać niezauważeni.
- Kurwa mać, nie, nie, nie, chodź tu, zostań, nie idź! - wywarczał spanikowanym szeptem gdy Foku postanowił niespodziewanie wyjść zza hałdy pełniącej rolę schronienia.
Nie taki był plan. Mieli współpracować, mieli zostać w ukryciu. Przynajmniej w mniemaniu łowcy. Zastygł w bezruchu obserwując dołączającego do wrogów technika. Ten najwyraźniej znał obcego typa, co jeszcze bardziej mu się nie spodobało, choć cały jego wybryk zrzucił na chęć ratowania swojego chłopaka. Póki co wszystko wyglądało niewinnie, przynajmniej do czasu aż typek nie postanowił zdradzić jego kryjówki, jakimś cudem odkrywając jego położenie. Po plecach Borisa przebiegły nieprzyjemne ciarki. Musiał ich obserwować, śledzić. Pewnie czaił się żeby ich zabić. Zrobić im jakąś krzywdę. Kły łowcy pokazały się w niezbyt zadowolonym grymasie, któremu najbliżej było do niemego zwierzęcego warknięcia w stronę przeciwników. Oblizał niespokojnie wargi.
Miał teraz przed sobą zdrajcę, który zostawił go tu samego, kolesia który przypuszczalnie śledził ich by zrobić coś niekoniecznie miłego z ich zwłokami, wypłoszowatą parodię wilka, która jakimś cudem raniła jednego z łowców i typa, który drugiego łowcę najpewniej zabił. Żaden z nich nie zasługiwał żeby przeżyć.
Ale najpierw obowiązki, a następnie sadystyczne przyjemności.
Na czole pustelnika zatańczyła czerwona kropeczka lasera dając pozostałej dwójce jasno do zrozumienia, że trzeci już wydał na starucha wyrok śmierci. Nie będzie pierdolec pogrywał z łowcami. W ułamku sekundy jednak kropeczka przesunęła się na jego klatkę piersiową i właśnie w tym momencie Azarov nacisnął spust karabinu mając nadzieję, że laser dezintegracyjny uczyni widowiskowe i bolesne spustoszenie i wyśle dziada na zasłużoną emeryturę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziadek wydawał się zachwycony faktem, że jednak pojawiało się coraz więcej jego wesołej rodzinki. Aż wydał z siebie radosne grehfehfehrarelrelelylyly na widok łysego chłopczyka i zaklaskał w dłonie.
 – Zupkie to dla każdego wystarczy! – Wskazał z dumą na substancję, która bulgotała paskudną zielenią w garze.
 – Krob krob – Zawtórował Bubuś, równie zadowolony z towarzystwa co jego właściciel, który z kolei poszedł do swojej budy. Przez chwilę było słychać, jak stary szpera między jakimiś mniejszymi kawałkami złomu, po czym triumfalnie wyszedł z rozklekotanej chaty równie połatanej, co kurtka i gatki Pustelnika. Wymachując wesoło długaśnym szpikulcem do lodu i wielkim garem, zapewne wywiezionym dawien dawno z jakiejś restauracji. W tym drugim mógłby zmieścić się sam dziadek, gdyby go odpowiednio upchnąć. Szpikulec wręczył niczym mężowi stanu Carlowi, natomiast garnek otrzymał Foku.
 Traf chciał, że akurat wtedy, kiedy garnek trafiał w ręce łowcy, Bubuś postanowił z tej miłości skoczyć na niego i starać się wycałować śmierdzącym, oślizgłym jęzorem całą jego twarz. Pod wpływem nieoczekiwanego łowca zamachał garem tak, że idealnie odbił nim laser wystrzelony przez Lazarusa.
 Wiązka natomiast uderzyła w wannę leżącą u szczytu stosu śmieci, przy którym stał Azarov, powodując, że ta zachwiała się i w końcu zjechała po górce, zatrzymując się pod stopami łowcy. Z samego zbiornika wyskoczyło człekokształtne stworzenie niewiele niższe od samego mężczyzny, a przypominające krzyżówkę psa, jaszczurki i małpy, bardzo wściekłą i dość silną. Boris lada moment zresztą miał się o tym przekonać — zmutowane bydlę z jazgotem bojowym na ustach chwyciło jego karabin praktycznie od razu i wyszarpnęło go, po czym kilkoma zręcznymi skokami przemierzyło drogę do granicy złomowiska i zniknęło między drzewami.
 – grehfehfehrarelrelelylyly! Antoś widać ni ma ochoty na saneczki! – Skomentował głośno Pustelnik, ze słyszalną mieszanką skruchy i zdziwienia. Najwidoczniej jego wannowy przyjaciel był raczej skory do zabaw, ale zezłościło go budzenie. I to po dobranocce!
 – Oć do nas! No śmiało! grehfehfehrarelrelelylyly – Dodał zachęcająco tonem takim, jakby zapraszał dziecko do vana, wyznaczając przy tym ścieżkę  z cukierków.
 – Odkąd żem przylaz z Bubusiem z M-6, jakoś tak mnie markotno – Zwierzył się dobrym dzieciom, a jego mina zrobiła się jakaś smutna.
 – Krob krob – Zaszczekał na potwierdzenie Bubuś.
 – Tylko łon do mnie mówi, nauczyłżem go moje imię szczekać – Pokiwał z rozczuleniem starą, łysiejąco-siwiejącą głową. – Ale chyba was lubi. A mnie to kiedyś kurka zabraknie… grehfehfehrarelrelelylyly – Westchnął smutno.
 – A dżemik to się zawsze znajdzie! Ale nie teraz, bo grehfehfehrarelrelelylyly mam tylko śrubkie w słojiku – Oznajmił, rozlewając smarkozupkę do naczyń dla Foku, Lazarusa i samego siebie. Za łowcą, który był najmniej chętny do współpracy, rozlegało się coraz bardziej zbliżające się wycie i szczekanie.
 – Te łachudry! – Zakrzyknął bojowo Pustelnik, zaciskając kościste palce w pięść. – Znowu przylazły! Psia ich mać! Wracaj no tu, bo cię wezmo zeżro! – Zawołał do Lazarusa, a pozostałym wskazał swoją chatę.
 – Krob! – Powtórzył Bubuś, który zaraz poczłapał niemrawo do łowcy z postawionymi uszami i strapionym spojrzeniem. Jeśli Laz postanowi iść za nim, to pies odprowadzi go merdając swoją parodią ogona, a jeśli postanowi go czymś skrzywdzić, to pewnie dostanie plot armorowego raviera.



dodatkowe:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Boris prawie wylądował mordą na ziemi, dopiero w ostatniej chwili amortyzując upadek rękoma by faktycznie nie pogorszyć wizualnego efektu swojego pyska. Wiedziony doświadczeniem zawsze trzymał broń przewieszoną na pasku przez ramię. W ewentualnej ucieczce zmniejszało to szanse pozostawienia jej. Nie był jednak przygotowany na to, że coś postanowi mu ją wyrwać z rąk, więc tym razem pasek pociągnął go w przód, posyłając w konsekwencji na glebę.
- Oddawaj to kurwiu!
Zgrzytnął kłami pod maską i już miał rzucić się za mutantem w pogoń, gdy usłyszał komentarz starucha. Żywego starucha, co doprowadzało go do białej gorączki. Gdyby tylko widział kolory to najpewniej cały jego widok przesłoniłaby czerwień od wrzącego we krwi gniewu.
Podniósł się na kolana i otrzepał rękawy bluzy z piachu, ignorując pustelnicze zachęcania. Zguba, bo tak zwał się pechowy karabin był dla niego zbyt ważny by miał ot tak po prostu pozwolić by ten zniknął z jego życia. Na szczęście zarejestrował, że dziadek zna to stworzenie, więc doskonale wiedział kto będzie odpowiedzialny za sprowadzenie go z powrotem. Czy tego chciał czy nie.
Plany wyrwania pustelnikowi tchawicy przerwało dopiero wycie jakichś stworzeń i pojawienie się u boku łowcy wyliniałego kundla. W niczym nie przypominał wilka, przynajmniej dla niego. Wyglądał raczej jak pluszak, który wkręcił się w jakąś maszynę do zszywania i wypychania, a małe chińskie rączki i tak postanowiły go sprzedać wysyłkowo.
- Srob! - odpowiedział mu niepocieszony, obserwując jak psisko zerka na niego i na chatkę najwyraźniej próbując dać mu do zrozumienia, że ten powinien iść za nim.
Boris wyciągnął rękę i z pewnym obrzydzeniem dotknął psiego boku jakby chcąc się upewnić, że ta pokraka jest prawdziwa. Na skórzanej rękawiczce została mu szara sierść, którą otrzepał natychmiast. Nie dość, że brzydki to jeszcze się sypał. Podobnie jak poprzedni Dyktator. Lazarus podniósł się na równe nogi i łapiąc psa za wyliniały ogon ruszył za nim w kierunku chatki jak dziecko, które musi być zaprowadzone za łapkę bo inaczej zgubi się na prostej drodze. Cała jednak iluzja potulności prysnęła gdy tylko łowca przekroczył próg chatki i stanął oko w oko z pustelnikiem. Pół mordy nadal miał zasłonięte chustą, ale nawet to nie mogło stłumić niezadowolonego pomruku, który wydarł się z jego gardła by w ułamku sekundy zamienić się wstęp do rzucania gróźb.
- Pozwoliłeś swojej kreaturze na podjebanie mi broni i masz pięć minut, stary grzybie, żeby mi zwrócić mój karabin - warknął z gracją typowego blokersa udowadniając towarzystwu, że mistrzem gry politycznej i posiadaczem jakichkolwiek pokładów subtelności to on raczej nigdy nie był - żebym mógł odstrzelić ci łeb za zastrzelenie mi brata. Co zrobiłeś z ciałem? Wpierdoliłeś? Wrzuciłeś do tej zupki, którą próbujesz nafaszerować moich kuzynów?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powiększająca się rodzina mimowolnie zasiała w umyśle Carla wizję założenia własnej, w której funkcjonowałby jako ojciec, sęk w tym, że zupełnie nie potrafił tego scalić w sensowną całość. Nigdy nie myślał poważnie o przyszłości, nie na płaszczyźnie relacji międzyludzkich, bo kobiety po prostu przewijały się przez jego łóżko i żadna nie została na dłużej w życiu. Jego nastawienie zmieniło się, odkąd poznał Anais. I to wcale nie tak, że zrezygnował z przelotnych romansów, bo nie chciał złapać jakiegoś desperackiego syfa o wiele gorszego od przeciętnej choroby w murach. Skądże. Tylko tutaj trudno było o gumki ze sprawdzonego źródła.
Szpikulec znalazł się w jego dłoniach, a on przyjrzał mu się, przez moment rozważając, co właściwie ma z tym zrobić. Nie chwalił się super umiejętnościami kulinarnymi, aczkolwiek podejrzewał, że ugotowanie zupy wyszłoby mu lepiej niż dziadkowi.
Rzucił okiem na to, co dostał łysy, i aż odchylił się do tyłu, kiedy niespodziewanie coś uderzyło w garnek i trafiło gdzieś w pizdu nie tam, gdzie prawdopodobnie miało. Widział, jak wanna ześlizguje się z górki śmieci i zatrzymuje się pod nogami kuzyna. Coś z niej wyskoczyło i buchnęło mężczyźnie broń.
Dobrze mu tak, chuj chciał zabić ich dziadka, no co to za krewny w ogóle. Nawet zupki nie spróbował.
Wyłączył się na moment, puszczając słowa Pustelnika mimo uszu, ale odzyskał świadomość wraz ze wzmianką o dżemiku.
Powiadasz? – Zainteresował się z nieskrywanym podekscytowaniem.
Kolejny hałas dobiegł gdzieś od strony nadchodzącego nie-umiem-trafić-w-twarz-dziadka-snajpera (pewnie kawaler), dlatego nie zamierzał zwlekać z dostosowaniem się do zaleceń dziadka. A gdy wszyscy znaleźli się w jednym miejscu…
Hej, kuzynie, skąd w Tobie tyle agresji? – Zmarszczył brwi z pobłażliwością i poklepał go lekko po ramieniu. Ani trochę nie trzymał się scenariusza.
Coś o bracie, coś o zwłokach, coś o zupce… chwila, zwłoki w zupce? Fuj, nie schodźmy na psy.
Hahaha, nie przoduj tak ze swoimi kwestiami! Pominąłeś resztę aktorów… – Ostatnim słowom nadał akcent i rzucił mu wymowne spojrzenie.
Niech tego nie spierdoli swoim brakiem opanowania.
Widzisz, dziadku – zwrócił się do staruszka z niewinnym wyrazem twarzy – udało nam się założyć grupę aktorską, wielu Desperatów pragnie na własne oczy zobaczyć nasze przedstawienie, no i nasz kochany… Pimpuś… – zerknął na Lazarusa – trochę za bardzo wczuwa się w swoją rolę. Chłopaczek chce jak najszybciej zdobyć doświadczenie i umiejętność improwizacji! Ale zapewniam, że to kiedyś poprowadzi go do wieeeelkiej sławy. Prawda, kuzynie? – Posłał mu czarujący uśmiech, za którym kryła się niema groźba.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach