Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Jesteś mi to dłużny, Carl.
 Wymordowany stłumił ciężkie westchnienie, kiedy wraz ze „wspólnikiem” przemierzali tereny Desperacji.
 — Odstąpienie Ci mojej kryjówki byłoby zawieszeniem sobie liny na szyi, amigo.
 — Jest mi potrzebna. Tak samo jak Tobie potrzebna była moja pomoc. Przyznaj, ocaliłem Ci życie.
 Nie był zadowolony z takiego obrotu wydarzeń, ale nie potrafił zaprzeczyć – kiedy wynajęty smok zaczaił się na niego w jednym z zawalonych budynków, które akurat przeszukiwał z nadzieją na znalezienie cennych łupów, został zaskoczony. Nie mówiąc o tym, że po ostrej walce piętro się zawaliło i ugrzązł pod zawaliskiem. Nie zdołał samodzielnie pozbyć się krępującego go ciężaru, a zabójca już się do niego zbliżał z nożem. Larry zjawił się tam zesłany chyba przez samego anioła stróża okularnika.  
 — Znasz mnie, spłacam swoje długi, ale nie w tej formie. Mogę Ci dostarczyć informacji, czyjegoś truchła, nawet spławić adoratorkę, jednak oddawanie czegokolwiek z moich własności odpada. — Pokręcił głową.
 Nastała krótka cisza, a Carl wiedział, że to ważne milczenie, bo właśnie zostaje podjęta ostateczna decyzja. Zrobi wszystko, by wywinąć się z postawionego warunku, równocześnie nie tchórząc przed odwdzięczeniem się za pomoc. Naprawdę doceniał znajomego za ocalenie skóry.
 — Zróbmy inaczej. — Larry zwolnił kroku i począł się rozglądać; wymordowany już jakiś czas temu zauważył, że idą trochę naokoło, jeśli chcieli dotrzeć do centrum, ale zdawał się na przewodnictwo towarzysza. W końcu ten uniósł dłoń i wskazał na coś wystającego z ziemi. — Potraktujmy to jak zakład. Jeśli Ci się uda dokonać tego przed moim powrotem z miasta, zapomnę o całej sprawie. Jeśli nie, bez wykręcenia się odstąpisz mi legowiska.
 — Czego oczekujesz? — Zmrużył oczy, nie sądząc, by czekające go wyzwanie przypominało bułkę z masłem.
 Mężczyzna podszedł do wspomnianej rzeczy – która okazała się zagrzebanym w ziemi mieczem z rękojeścią skierowaną ku górze – i pociągnął za nią krótko. Nie drgnęła.
 — Masz to wyciągnąć.
 Carl przystanął obok i rzucił podejrzliwe spojrzenie na oręż. Parsknął lekko.
 — Bawimy się w króla Artura, tak? — Sięgnął ręką do miecza, ale i tym razem nie wyglądało na to, by zamierzał wysunąć się z podłoża. Wymordowany zmarszczył brwi i spróbował raz jeszcze.
 — Nie śpiesz się. Wzywają mnie interesy, więc wrócę zapewne za jakiś miesiąc. — Larry wzruszył ramionami, niezdziwiony brakiem efektu, a później ruszył przed siebie. — Więc jak, podejmujesz się?
 W odpowiedzi otrzymał krzywy uśmiech.
 — Nie doceniasz mnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Ten cholerny miecz nie współpracował. Nic dziwnego, że wciąż tkwił nad powierzchnią, w przeciwnym razie ktoś już dawno zainteresowałby się złomem w nadziei na odnalezienie potencjalnej broni prowizorycznej. Nieważne, ilekroć próbował, nie był w stanie ruszyć go choćby o milimetr. Sprawdzał to pod każdym kątem, z każdą siłą nacisku, raz we frustracji kopnął go – i nic. Mógłby zagrać nieczysto i wykorzystać kogoś silniejszego od siebie, może nawet załatwić jakieś narzędzie, ale Larry oczekiwał od niego uczciwości. Carl nieraz stosował ciosy poniżej pasa, grał nieczysto, jednak tym razem sytuacja wyglądała inaczej. Czuł się w obowiązku udowodnienia czegoś zarówno znajomemu, jak i sobie.
 — Trzeba będzie się tym zająć na piechotę… — wymamrotał z cieniem niezadowolenia.
 Postanowił zacząć od znanych mu ćwiczeń fizycznych. Jako instruktor pływania w M-3 wszelkie rozgrzewki i rozciąganie mięśni stanowiło dlań niezmienny element każdego wypadu na basen. W zaciszu własnego „mieszkania” zadbał więc o właściwe przygotowanie – przygotował butelkę z wodą, ściągnął zawadzające ciuchy, rozgrzał się – a później rozpoczął mały trening od serii pompek. Dzięki analgezji wisiało nad nim jedynie widmo zmęczenia mięśni, nie ich bólu, ale z drugiej strony musiał uważać, by przez intensywność nie przysporzyć sobie zerwania jakiegoś mięśnia. W tym celu robił przerwy, chociażby przeznaczając kolejne pół godziny na doczytanie rozdział w książce, po czym wracał do ćwiczeń, zmieniając ich formę. Przysiady, brzuszki, bieganie w miejscu… dopóki nie wycisnął z siebie siódmych potów.
 Zadbał wcześniej o to, by zminimalizować swoje obowiązki – i by nikt nie zawracał mu głowy – dlatego nie musiał przejmować się napiętym grafikiem. Wieczór nastał dość szybko, a on równie szybko zapadł w sen, kiedy padnięty znalazł się na materacu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Dzień odpoczynku po „zakwasach”, a za kolejny punkt obrał sobie jogging. Nie dysponował sportowym strojem ani dobrym obuwiem, dlatego narzucił na siebie najwygodniejsze ubrania, a buty postanowił zdjąć, kiedy znajdzie się na bardziej piaszczystych terenach Desperacji – podobno bieganie boso też miało swoje plusy.
 Opuścił legowisko, oddalił się bardziej ku peryferiom osobistego piekła, a kiedy znalazł spokojną okolicę, zmienił bieg i przestawił tempo spaceru na trucht. Zdecydował, że narzuci sobie niezbyt wymagający rytm, który pozwoli mu na pokonanie dłuższego dystansu. Trzymał ręce tuż przy sobie, zgięte w łokciach, i skupił się na regularnym oddechu, ignorując suchość w ustach. Z tym zawsze kojarzyła mu się Desperacja – była jak papier ścierny.
 Pokonał kilka kilometrów, nim skapitulował z braku energii. Zatrzymał się, przysiadł na samotnej skale i sięgnął po przyczepioną amatorsko do nogi butelkę. Kiedy zapewnił organizmowi wystarczającą ilość płynów (choć tej, zważywszy na jego naturę, zawsze było mu mało), otarł usta grzbietem dłoni i rozejrzał się po krajobrazie. Nogi pulsowały nie bólem, lecz dotkliwym zmęczeniem, mimo to chciał ruszyć dalej. Podniósł się z siedziska, zrobił krok naprzód… i runął na ziemię jak długi. Kończyny dolne wyraźnie domagały się dłuższej przerwy. Zastanowił się. Prawdopodobnie nie powinien na pierwszy raz tak wysoko stawiać sobie poprzeczki. Bał się o kontuzję. Z tego powodu, po godzinie odpoczynku, ruszył spokojnym tempem w stronę powrotną. Obiecał sobie, że następnym razem wyznaczy krótszy dystans i tego będzie się trzymał podczas joggingu. Wszak nie chodziło o to, by trenować do utraty jakichkolwiek sił, tylko by zapewniać regularną stymulację dla rozwijających się mięśni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Siedział na kamieniu i analizował sytuację sprzed tygodnia. Gdyby już tamtego dnia wykazywał się większą siłą, spokojnie poradziłby sobie ze smokiem. A pokonała go… ściana. Jakieś bezmyślne gruzy, które bezwładnie się na niego osunęły podczas zniszczenia konstrukcji podtrzymującej piętro. Zmarszczył brwi. To byłaby wręcz głupia śmierć. Zdawał sobie sprawę, że jest właścicielem większej siły od przeciętnego człowieka czy nawet Łowcy, ale nie zmieniało to faktu, że wobec niektórych sytuacji wciąż pozostawał słaby. A co z innymi wymordowanymi? Mutanty cechowały się naturalnie zwiększoną tężyzną. W starciu z takim miałby więc po równe szanse. Nie chciał mieć równych szans. Chciał być ponad tym.
 Zerknął na swoje siedzisko. Przebiegł właśnie kolejny długi dystans i nie śpieszyło mu się do drogi powrotnej, chociaż tym razem rozsądniej podszedł do wyznaczenia sobie trasy i na spokojnie powinien wrócić truchtem, czyli bez ślamazarnego tempa jak za pierwszym razem. Nie mógł jednak ograniczać się wyłącznie do biegania i serii podstawowych ćwiczeń.
 Wstał z miejsca, otrzepał instynktownie ubranie i wpatrzył się w kamień. Nie był jakiś spory, ale z pewnością ciężki. Przeniósł wzrok ciut wyżej, na samotne drzewo stojące kilka metrów dalej. Może dałby rady rzucić pod nie skałę?
 Przetarł ręce, ustawił się w wygodniejszej pozycji i schylił, by złapać kamień pod boki. Chropowata powierzchnia drażniła skórę, ale nie do tego stopnia, w którym mógłby to uznać za bolesne, nawet gdy wzmocnił uścisk palców w celu podniesienia przeszkody. Zęby zazgrzytały, a po kilku dłużących się sekundach stał zgarbiony z ciężarem, szykując się do jego rzucenia. Ledwo zdołał nim zakołysać, a nie poleciał daleko – co najwyżej pół metra. Westchnął ciężko, rozmasował ramiona i wyprostował się, dając moment dla pleców. Tego mu brakowało, by je przeciążył. Po przerwie wziął się ponownie za próbę podrzucenia głazu pod samo drzewo, ale za każdym razem udawało mu się to na krótki dystans, dlatego nie spoczął, póki małymi kroczkami nie dotarł pod wierzbę. Zostawił pod nią kamień, opadł wyczerpany obok i, co ostatnio zdarzało mu się nader często, począł kontemplować okolicę przed ruszeniem w drogę powrotną.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Może tym razem, z łaski swojej, drgniesz, co? — mruknął w stronę miecza.
 Wpatrywał się w niego jak przyczajone zwierzę, obchodząc wolnym krokiem dookoła. Minęło trochę czasu, odkąd zaczął bardziej skupiać się na swojej sile, a to równocześnie przybliżało go do powrotu Larrego. Jeśli nie zdoła chociaż minimalnie poruszyć tego złomu w jego obecności, nie ma co liczyć na cud i wydobycie oręża z ziemi w całości.
 Przeciągnął ramiona, skrzyżował i wyprostował palce, ustawił się tuż przy mieczu i ostrożnie zacisnął dłonie wokół rękojeści. W myślach rzucił magiczne zaklęcie, które być może się urzeczywistni (dajcie mu w to wierzyć), a kiedy psychicznie uznał, że jest gotowy i bardziej już nie będzie, pociągnął z całej siły.
 — Cholera — wymsknęło mu się, a resztę poważniejszych bluźnierstw przełknął ciężko. Musiał mieć do czynienia z naprawdę twardą sztuką.
 Nie tracił energii na dalsze próby, bo doskonale wiedział, że na tym etapie jeszcze niczego nie zdoła zmienić. Wrócił więc do domu, spychając świadomość porażki w najdalszy kąt w umyśle, po czym skoncentrował się na treningu. Dopóki ma czas, nie zrezygnuje.
 Zastąpił dzisiejszy jogging naciskiem na ćwiczenia w mieszkaniu – zajął się seriami pompek, brzuszków, tym razem urozmaicając to także wymachiwaniem kończyn, podnoszeniem co po cięższych przedmiotów czy nawet śmiesznym tańcem, który miał pomóc mu rozluźnić mięśnie. Nie zapomniał przy tym kontrolować swojego czasu i z minimalnym zadowoleniem stwierdził, że udaje mu się wykonywać więcej powtórek w krótszym czasie. Nie przekraczał jednak ram ustalonego planu, by zachować dobry stan na następne dni. Chociaż fizycznie nie odczuwał bólu, mógł przysiąc, że wszystkie kończyny go palą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Tylko pamiętaj, muszę zachować tą śliczną buźkę na dzisiejsze spotkanie.
 — Bez obaw, będę celował poniżej szyi — zapewnił Carl z lisim uśmiechem, jaki ozdobił jego twarz.
 Udało mu się namówić jednego ze znajomych na mały sparing w ramach sprawdzenia postępów. Nie zamierzał skupiać się na samej technice, tylko na jak najszybszym znokautowaniu przeciwnika przez wprowadzenie go w niezdolność do kontynuowania walki. Innymi słowy, nie będzie szczędził bolesnych ciosów, co jednak utrudniało całą sprawę, to sam stojący naprzeciwko wymordowany. Natura obdarzyła go dość twardą i niewrażliwą skórą, dlatego starcie nie zapowiadało się na łatwe, ale właśnie o to chodziło.
 Rozpoczęli wymianę ciosów bez jakichkolwiek zahamowań; oboje darzyli się wystarczającym zaufaniem, by wiedzieć, że nie padną przypadkowo ofiarą śmiertelnego obrażenia ze strony drugiego. Carl celował przede wszystkim w tors wyższego, czując, jak napinają się jego mięśnie w ramionach. Starał się włożyć w każdy ruch maksymalną ilość siły, zmusić towarzysza do zrobienia kroku w tył. Już widział, jak po całym spotkaniu spogląda w lustro i dostrzega multum siniaków na ciele.
 Ich konfrontacja nie wyłaniała na pierwszy rzut oka zwycięzcy – dwójka wymordowanych trzymała podobny poziom, robiąc uniki i wyprowadzając kolejne ataki , dopiero po kilkunastu minutach szala przesunęła się w stronę Carla. Udało mu się poprzez taktykę cios za ciosem sprawić, że drugi zachwiał się i cofnął, jednak kolejnej pięści umknął. I poleciała prosto na szczątki jakiejś zburzonej lata temu ściany.
 Rozległ się nieprzyjemny chrzęst, a ręka okularnika pozostawiła po sobie ładny ślad w murze.
 — Carl…
 — Nic nie mów — stłumił westchnięcie, marszcząc brwi. Uniósł kończynę, by uświadomić sobie, że prawdopodobnie właśnie złamał sobie kości w ręce. Palce poruszały się w upośledzony sposób i nie potrzebował lekarza do potwierdzenia swoich przypuszczeń. — To by było na tyle. — Usłyszał rozbawiony chichot, więc rzucił kompanowi niezadowolone spojrzenie. — Skoczę po medyka i będzie jak nowa, dzięki za troskę. — Mimo powagi sytuacji odwzajemnił jego rozbawienie półuśmiechem.
 A poszerzył się on ciut na myśl, że to oznaczało złożenie wizyty Anais.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Minęły tygodnie, a spotkanie z Larrym czyhało tuż za rogiem. Carl nie tracił czasu, każdego dnia poświęcając chociaż godzinę na trening, dodatkowo motywowały go w tym widoczne efekty. Chociażby przemeblowywanie mieszkania nie psuło mu już tyle krwi co kiedyś. Tego dnia urozmaicił wszelkie ćwiczenia poprzez założenie sobie obciążników – załatwił kilka solidnych, skórzanych worków, nawsadzał tam ciężkich kamieni i związał wszystko przy kostkach. W pierwszej chwili uznał to za piekielny pomysł, bo sam chód sprawiał mu trudność i czuł się jak po wizycie u babci, ale potrząsnął głową i opuścił mieszkanie, by ruszyć znajomą sobie trasą do samotnego drzewa. Tym razem zajęło to godzinę dłużej, a dotarł do celu zdyszany i prawie obolały, odnosząc wrażenie, że gdzieś po drodze zgubił ręce i nogi. Musiał się sobie przyjrzeć dla pewności.
 Nie ściągał dodatkowego balastu przez cały dzień, zamierzając wykonać w nich każdą czynność. Nawet kamień wiernie czekający pod drzewem przeniósł na swoje pierwotne miejsce, mimo że w pewnym momencie był gotów go tam potoczyć. Kilkukrotnie uniósł go także powyżej głowy, za piątym razem o mało co nie przygniatając nim sobie stopy, gdy ręce odmówiły posłuszeństwa. Darował więc sobie tego rodzaju ćwiczenie i truchtem powrócił do legowiska. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak bardzo cieszył się na widok swojego wyliniałego materaca, ale wraz z opadnięciem na łóżku stał się najszczęśliwszym wymordkiem na Desperacji. Resztę ćwiczeń zaplanował wykonać dopiero pod wieczór – pozbył się worków przyczepionych do kostek i pomachał kończynami w powietrzu, zdając sobie sprawę, jak magicznie zelżały. Zasłużył na przerwę, w związku z czym chwycił za niedokończoną książkę i zagłębił się w lekturze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nie spodziewał się, że kiedykolwiek zostanie zaczepiony przez dwójkę zdesperowanych dzieciaków, których słowa zlewały się w jedno w gorączkowych tłumaczeniach. Wracał akurat z miejsca dobicia całkiem korzystnego targu, zamierzając wstąpić po drodze do baru, by uczcić to drobne zwycięstwo, ale na jego drodze zdarzył się pewien incydent. Nie był tego świadkiem – to rodzeństwo przytoczyło mu całą historię, chociaż on wcale nie chciał tego słuchać. Stał tam odrobinę skołowany, nie rozumiejąc, czego oni od niego chcą.
 — To był ostatni raz, przysięgamy! — Błagał piegowaty chłopiec.
 — Uratuj go! — Jasnowłosa dziewczynka pociągała uparcie za jego rękaw. — Auto go przygniecie!
 Dzieciaki nie zamierzały dać mu spokoju, a ich upartość i zaangażowanie uznał za godne pochwały. Postanowił więc bliżej przyjrzeć się sprawie. Z tego, co się dowiedział, ich trójka postanowiła pobawić się w poszukiwaczy skarbów, wykopując spore dziury na terenie, który nieformalnie już do kogoś należał. Ów gospodarz przyłapał przestępców na gorącym uczynku, zdenerwował się i zepchnął jednego z nich do dołka, który zatkał zsunięciem nań samochodowego wraka. Reszta uciekła, a wymordowany wrócił do siebie. Także największy problem stanowiło tu wyciągnięcie nieszczęśnika.
 Stali przy krawędzi, a czerwony (na to przynajmniej wskazywały reszty zdartej farby) Fiat przysłaniał im widok na najmłodszego brata. Wiedział, że tam był, bo chlipał i szlochał o ratunek, to natomiast powoli zaczęło działać na nerwy okularnikowi. Nie miał nikogo do pomocy, odpadały narzędzia, a z rąk dzieciaków nie chciał korzystać – narobiłyby większego bałaganu.
 — Mały, musimy sobie wyjaśnić jedną, ważną rzecz. — Rzucił, pochylając się nad wgłębieniem w ziemi. — Kiedy ruszę ten samochód, masz natychmiast wdrapać się z powrotem na powierzchnię. Żadnego zwlekania. Jeśli nie dasz rady, zajmij najbardziej otwartą przestrzeń tam w dole. — Nie był pewien, czy udźwignie ciężar samochodu, wyszłoby kiepsko, gdyby w trakcie ratunku puścił pojazd i pozwolił mu rozłupać czaszkę dzieciaka.
 Okrążył miejsce wypadku, by znaleźć najlepszy punkt do wyciągnięcia gruchota. Ostatecznie padło na jego tył – opierał się w najwyższym punkcie. Ustawił się za nim, rozstawił nieco nogi, a potem pochylił się i chwycił za karoserię. Zacisnął mocno palce na chropowatej powierzchni, wziął głębszy wdech i bez zbędnego zwlekania zrobił krok do tyłu, ciągnąc samochód ku sobie. Opony na szczęście zachowały swój kulisty kształt, a to ułatwiło wytoczenie. Powoli, sukcesywnie, cofał się, ani myśląc puścić, dopóki auto nie znalazło się w linii poziomej. Właściwie poszło to łatwiej, niż się spodziewał.
 — Onii-chan! — Dwójka rodzeństwa rzuciła się w silnym uścisku na chuderlawego brata, któremu jeszcze gile z nosa wisiały po płaczu.
 Carl przyglądał się temu krótką chwilę, a później, uznając, że tutaj się kończy jego misja, otrzepał odruchowo ręce i poprawił kołnierz płaszcza.
 — Teraz lepiej zmykajcie, zanim ten zły wymordowany nie wróci znów się z wami pobawić — parsknął cicho na widok trwogi, jaka objęła ich twarze, gdy energicznie pokiwali głowami, by zaraz ruszyć w swoją stronę, radośni, że mogą kontynuować swoje szukanie skarbów w pełnej ekipie.
 Pokręcił głową, a później odszedł ku centrum.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nie przyznałby się otwarcie, że od czasu do czasu odwiedza wysypiska śmieci. To by przecież uwłaczało jego eleganckiej dumie! Ale co poradzić, że często na takich złomowiskach znajdował całkiem interesujące rzeczy? Ludzie (tudzież istoty) wyrzucali sporadycznie efektywnie działające przedmioty, rażąc się jedną, głupią usterką czy rysą. Marnotrawstwo. Pewnie doceniliby to, gdyby trafili na Desperację, gdzie wszystko było wątpliwej jakości.
 Tym razem znalazł coś, co w innych okolicznościach uznałby za nieprzydatne, ale po dłuższym namyśle postanowił spróbować przywrócić do życia metalową puszkę. A raczej stary model syntetyka treningowego używanego przez spec. Wyrzucony prawdopodobnie kilka, o ile nie kilkanaście, lat temu, nie wyglądał jak współczesne androidy, raczej jak ich wczesny prototyp. Carl chciał sprawdzić, czy wciąż funkcjonuje, a jeśli tak – jakim przeciwnikiem się okaże.
 Wykorzystał moc elektryczności i potraktował swoje dłonie na klatce robota jak elektrowstrząsy. Początkowo nic się nie działo, ale za trzecim razie coś „zaskoczyło” i maszyna wydała z siebie oznaki pozornego życia. Jej ruchy były dość chaotyczne i ułomne, ale grunt, że działała. Musiała się po prostu rozkręcić, dlatego gdy postawił ją do pionu, zachowała większą koordynację. Pogrzebał przy jej panelu sterowania umieszczonym w plecach (nie miał pojęcia, co robi, po prostu wciskał różne guziki i liczył na to, że zmusi grata do jakiegokolwiek ataku), a gdy syntetyk faktycznie ogłosił swoim komputerowym, szumiącym głosem przygotowanie do treningu na poziomie zaawansowanym, odsunął się i obserwował.
 Zrozumiał, dlaczego wylądował na śmietniku. Prawa ręka wykonywała obsesyjnie jeden ruch – salutowała, natomiast druga zacisnęła się w pięść, która została wymierzona w stronę wymordowanego. Cóż, nie będzie gardził żadnym przeciwnikiem.
 Skupił się więc na odpieraniu ataków, wykorzystując przede wszystkim dłonie do neutralizowania siły, samemu pozostając dość biernym, jeśli chodzi o chęć uszkodzenia oponenta. Nie na tym mu zależało. Zminimalizował ilość uników, biorąc wszystko na klatę, w pewnym momencie doprowadzając nawet do małej szarpaniny. Nie spodziewał się, że robot będzie na tyle silny, by przyprzeć go do ściany. Zwinięta, metalowa ręka pojawiła się przed twarzą, grożąc roztrzaskaniem okularów, ale zdążył przechwycić ją we własną dłoń. Ramię mu drżało podczas siłowania, zaistniał moment, w którym chciał nawet odpuścić w wierze, że nie da rady odepchnąć od siebie ciężkiego złomu, ale później zacisnął wargi i zmarszczył brwi. Uciekał zbyt często. Za łatwo się wycofywał. Miał potencjał – chociażby jako mutant – i musiał go wykorzystać.
 Nie odpuścił więc, wkładając cały wysiłek w to, by odsunąć od siebie wrogą pięść, zaś w pewnym momencie wkurzył się na tyle, że gwałtownie uniósł kolano i, oparty plecami o ścianę, kopnął syntetyka w brzuch. Ten oderwał się od niego, jakby boska ręka szarpnęła nim do tyłu, i runął jak długi kilka metrów dalej.
 Przyglądał się, łapiąc urywane oddechy, ale nic nie wskazywało na to, by przeciwnik był zdolny do dalszej walki. Wiercił się jeszcze przez kilka sekund, jego sensory zamigały światłem, a później zgasły. Znokautowany.
 Carl otarł pot z czoła, odgarnął włosy i odsunął się od muru. Lekkie zmęczenie wpełzło pod jego mięśnie, ale czuł się usatysfakcjonowany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nastał ten dzień.
 Z perspektywy ponad miesiąca mógł stwierdzić, że naprawdę zaangażował się w szybki rozwój swojej siły – nie leniuchował, odkąd Larry rzucił mu wyzwanie. Spoglądał codziennie w lustro i odniósł wrażenie, że jego wysiłki nie poszły na marne. Czas i regularne ćwiczenia pozwoliły mu poprawić swoją kondycję, zauważył to już niejednokrotnie, chociażby przy głupim odkręcaniu słoika. Teraz zaś miał ostatecznie zweryfikować swój postęp: albo wyciągnie miecz i udowodni, że jest królem Arturem, albo zgodnie z obietnicą odda swoje legowisko przyjacielowi. Nie mógłby postąpić inaczej w razie przegranej – czuł się w obowiązku. Zaufanie, mimo wszystko, było ważne również na Desperacji.
 Poświęcił ranek na porządną rozgrzewkę i jogging. Polubił bieganie, nie był typem myśliciela tudzież entuzjasty widoków, ale podczas spacerów mógł się wyciszyć, skupić na swoich sprawach, pozbyć się negatywnych emocji, poza tym zyskał na zdrowiu. Kamień leżał kilka metrów od drzewa, czyli tam, gdzie zastał go po raz pierwszy. Wahał się przez moment, czy powinien znów spróbować podrzucić go jednym ruchem – bał się, że niepowodzenie go zdemotywuje, wprowadzi w wątpliwość. Ale jak nie teraz, to kiedy? Więc podszedł bliżej, rzucił mu badawcze spojrzenie, postanawiając wyobrazić sobie, że w rzeczywistości zamierza cisnąć skałą o idiotę, który zafundował mu małe piekło również w murach. Szukał siły w emocjach, nie uważał tego, za coś złego. A kiedy zgiął kolana i chwycił kamień pod boki, podniesienie go i odepchnięcie w kierunku drzewa przestało być czymś niewykonalnym. Poszybował w powietrzu kilka metrów i uderzył ciężko o pień.
 Wierzył, że mógł tego dokonać.
 Z Larrym miał spotkać się pod wieczór, dlatego godzinę wcześniej zjawił się w miejscu rozstrzygnięcia sprawy, już z daleka konfrontując swoje spojrzenie z wystającym z ziemi mieczem.
 — Tym razem rzucę na Ciebie taki urok, że ulegniesz — mruknął, przystając tuż obok.
 Nie wykazywał się dzisiaj cierpliwością, nie pozostawało nic więcej, jak zaciśnięcie palców na rękojeści i wydobycie całego oręża. Oczywiście przed tym musiał dosłownie zaczarować przedmiot i dotknąć go końcem różdżki wyciągniętej z płaszcza, szepcząc jakieś słowa pod nosem. Dopiero po tym faktycznie pochwycił miecz, podparł się nogami i szarpnął w górę.
 Broń drgnęła, poczuł, jak powoli wyślizguje się spomiędzy ziemi, ale coś tu nie grało… nie przerywał, ciągnąc oręż ku sobie i w międzyczasie poprawiając tylko ułożenie rąk dla wygody. Zdecydował zachować tę samą siłę, widząc, że przynosi to więcej efektu, niż gdyby próbował przedmiot po prostu wyrwać. Po kilkunastu dłużących się sekundach ziemia puściła, a on wylądował na plecach, wypuszczając z dłoni miecz. Nieco zdezorientowany podniósł się do siadu, rozejrzał, a jego wzrok padł na ramię. Nie jego ramię – na marmurową, oderwaną rękę trzymającą ostry koniec miecza.
 Zamrugał, a świadomość tego, co widzi dotarła do niego z nieznacznym opóźnieniem.
 — To jest… część cholernego posągu… — wymamrotał.
 I Larry z pewnością o tym wiedział, łajdak.
 Pokręcił głową, a potem zaśmiał się krótko. Posąg czy nie, chodziło wyłącznie o miecz.
 Wygrał zakład.


P l a n :
Post1 — zawarcie zakładu; motywacja do ćwiczeń.
Post2 — próba wyciągnięcia miecza, bez powodzenia; wykonywanie ćwiczeń fizycznych (serie pompek, brzuszków…).
Post3 — długodystansowe bieganie; wyczerpanie po jednym odcinku.  
Post4 — uzmysłowienie sobie przydatności większej siły; bieganie (z lepszym efektem); próba rzutu ciężarem na konkretną odległość, bez powodzenia.
Post5 — próba wyciągnięcia miecza, bez powodzenia; wykonywanie ćwiczeń fizycznych (bardziej rozbudowanych).
Post6 — sparing ze znajomym; zburzenie fragmentu muru z wynikiem w postaci złamanych kości ręki.
Post7 — wykonywanie ćwiczeń fizycznych oraz bieganie w obciążnikach; próba rzutu ciężarem na konkretną odległość, bez powodzenia.
Post8 — samodzielne wyciągnięcie starego pojazdu z dołka w ramach pomocy.
Post9 — sparing ze znalezionym na złomowisku syntetykiem bojowym spec, znokautowanie go poprzez kopnięcie.
Post10 — bieganie; próba rzutu ciężarem na konkretną odległość, udana; wyciągnięcie miecza z ziemi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Oto przybywam. Ilościowo się zgadza, fabuła jest, posty długości rozsądnej, całość poprowadzona rozsądnie, są wzloty i upadki.
Umiejętność przyznana. Pamiętaj, że wielka siła może być też kłopotliwa dla postaci.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach