Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Może… może źle to interpretuję. Może to jedynie stres. — Próbowała znaleźć wytłumaczenie, najpierw szukając potwierdzenia na Twojej twarzy, a później odwracając spojrzenie na jakiś dalszy punkt. — Jest tyle rzeczy, które mogłyby pójść nie tak… — Przykleiła na moment sztuczny uśmiech na usta, nie będąc w stanie zamaskować naturalnego zdenerwowania. Mimo wszystko starała się odnaleźć w sobie chociaż resztki nadziei. — Co, jeśli nie zaakceptuję tego dziecka? Albo nie podołam przy porodzie? Czy to znaczy, że nigdy nie nadawałam się na kobietę…? — Głos załamał się przy ostatnich słowach, a blada dłoń zasłoniła zaraz usta żony, którą targnęła silna emocja uformowana we wzbierające się w kącikach oczu łzy. Nie popłynęły, a ona pociągnęła tylko nosem. — Przepraszam, tak długo na Ciebie czekałam i… nie ma tu nikogo, z kim mogłam się podzielić swoimi obawami… nie pasuję do tego miejsca, te ponure ściany mnie przygnębiają…
Wzięła głębszy wdech i oblizała spierzchnięte wargi w próbie uspokojenia, wzrok przenosząc na wyciągnięte przed siebie ręce, które złożyła. Otwierała usta, z zawahaniem chcąc Ci odpowiedzieć na obawy, jednak przerwało w tym jej nagłe zastygnięcie w bezruchu. Twarz stężała, a po kilku sekundach nabrała wstydliwego wyrazu.
Och, Havoc, przepraszam… chyba… — Poruszyła się niespokojnie na materacu. — Zmoczyłam łóżko… — Wyznała, instynktownie chyląc głowę tak, by kosmyki włosów zasłoniły częściowo zarumienione policzki. — Uroki bycia przyszłą mamą. — Dodała, bardziej do siebie niż do Ciebie.
 


Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mike nie spuszczał wzroku z twarzy swojej żony, ale wraz z jej słowami poczuł ukłucie lekkiego rozczarowania. Nie udostępniła mu żadnych informacji, które pomogłyby mu w chociażby minimalnym stopniu ugasić w nim wątpliwości, lub je pogłębić. Nadal odczuwał pustkę i niedosyt. Był niekompletny. Jak obraz składający się z tysiąca puzzli, a jeden z elementów zaginął podczas układania. Kobieta przestała być w jego oczach wiarygodnym źródłem, lecz nadal postrzegał ją w ciepły sposób, mimo iż nie umiał tego okazać.
Wnętrze mojego mieszkania — "naszego" znalazło się na końcu języka, ale nie zostało przetworzone przez struny głosowe, dlatego nie padło — również takie jest — podsunął, bo przecież jego mieszkanie też było pozbawione niepotrzebnych akcentów dekoracyjnych. Uważał takowe za zapychacze przestrzeni. Był w tym zakresie także oszczędny. Chihaya, jako stała partnerka, powinna zdawać sobie z tego sprawę.
Znieruchomiał na okres paru chwili, kiedy Chihaya podzieliła się z nim swoim małym, krępującym problemem. Wycofał rękę.
Pójdę po pielęgniarkę — zasugerował, dławiąc w sobie histerie, która złapała go w swoje ramiona, oplątując jego ciało, jak nieprzyjemne drgawki podczas spadku temperatury. Za nim pokonał dystans dzielący go od drzwi i otworzył je w celu odnalezienia pielęgniarki, chwycił żonę pod ramię, aby ta mogła swobodnie się przemieścić, gdyż leżenie w piżamie i pościeli przesiąkniętej uryną zapewne nie należało do najprzyjemniejszych z możliwych doznań. Kiedy kobieta dotknęła stopami zimnej podłogi i spróbowała, przy jego asekuracji, wstać na chwiejnych, podpierając niemalże cały ciężar swojego ciała na jego ramieniu, zachwiała się. Havoc złapał ją za drugą dłoń, by ta nie skonfrontowała się z mokrą pościelą, ale zamiast zapachu moczy i żółtawej plamy, prześcieradło przesiąkło brunatnym kolorem. Wtedy też Chihaya wymsknęła się z jego uścisku i usiadła na łóżku. Materac ugiął się pod jej ciężarem, a Mike, pewny, że kobieta doznała krwotoku wewnętrznego na skutek uszkodzenia łożyska lub innej przypadłości, rzucił w jej kierunku przyciszone polecenie, które zabrzmiało jak rozkaz "Nie ruszaj się", po czym opuścił pomieszczenie i ruszył wzdłuż korytarza w poszukiwaniu jakiekolwiek pracownika palcówki. Głos ugrzązł mu w gardle, dlatego nie podniósł go w krótkim okrzyku "pomocy". Nigdy nie krzyczał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Och. — Wyrwało się z ust kobiety w towarzystwie drobnego zaskoczenia, jakby zrozumiała zadanie matematyczne dopiero po otrzymaniu odpowiedzi, bo przecież znała proces rozwiązania, zwyczajnie nie mogła w tamtej chwili przywołać go w głowie.
Poczuła się winna niesmakowi męża – zauważyła to w Twojej postawie, w cofniętej dłoni i głosie, pozornie spokojnym, ale na tyle dobrze jej znanym, że wyłapanie tej minimalnej zmiany nie stanowiło większego problemu. Skinęła głową, nie ważąc się podnosić wzroku przynajmniej do momentu, aż nie postanowiłeś wziąć ją pod ramię i zmusić do wstania. Nieprzyjemny chłód uszczypnął nagie stopy i jak iskra wzburzył lawinę dalszego dyskomfortu: płyny ustrojowe ześlizgnęły się po nogach naznaczonych żylakami, wsiąknęły w materiał piżamy, ochlapały podłogę wokół, gdyby tego było mało…
Przyłożyła wolną dłoń do brzucha, biorąc głębszy wdech, a później z powrotem wylądowała na materacu.
Havoc, nie idź… — Poprosiła na wydechu i zacisnęła powieki pod wpływem niepojętego przez męża bodźca.
Korytarz na pierwszy rzut oka wydawał się pusty, żaden dźwięk nie zdradzał obecności kogoś w pobliżu, dopóki na skrzyżowaniu, osiem metrów dalej, nie pojawił się krótko ścięty młodzieniec w białym fartuchu i słuchawkami stetoskopowymi przewieszonymi przez szyję. Nie wyglądał na zajętego, prawdopodobnie był młodszy od Ciebie o kilka lat i właśnie znikał za rogiem.
 


Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pusty korytarz wzbudzał w nim irracjonalne, niepojęte odczucie strachu, które wdarło się pod jego skórę charakterze nieprzyjemnego dreszczu. Oparł się o ścianę, w ramach krótkotrwałego postoju, jakby przemieszczenie się wzdłuż holu było przekraczało jego predyspozycje fizyczne. Przycisnął rękawiczkę do skroni. Skóra, błyszcząc od kropel potu, który został wchłonięty przez materiał. Oczy Havoca natomiast spoczęły na sylwetce lekarza, który wyłonił się jednej z sali i skierował swój pośpieszny, lekki krok w kierunku końca korytarza. Odepchnął się od ściany, wykrzesując z siebie ostatnie pokłady energii, po czym ruszył w tamtym kierunku.
Panie doktorze — zwrócił się do mężczyzny, wysilając się na podniesie głosu o dwa tony, aby ten mógł zostać wyłapany przez narząd słuchowy pracownika ośrodka, którego sylwetka już niemalże znikła z jego pola widzenia. — Mojej małżonce najprawdopodobniej odeszły wody i zaczęła intensywnie krwawić z krocza. Czy mógłby pan udać się za mną do sali, w której przebywa i udzielić jej pomocy? — zapytał, wyrzucając z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego, lecz starał się, aby jego akcent japoński był tym momencie dla lekarza zrozumiały, lecz miał wrażenie, że połknął w paru miejscach samogłoski. Pierwszy raz od dawna jego stan emocjonalny nie ograniczał się do upośledzonej mimiki twarzy. Jakby głęboko skryte uczucia wreszcie przedarły się przez powłokę ochronną, którą sam wyprodukował w celu odgrodzenia się od społeczeństwa grubym murem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lekarz uniósł głowę z roztargnieniem, któremu towarzyszyło nieznaczne opóźnienie. Zatrzymał się, rozejrzał, a później cofnął o krok, by skonfrontować z Tobą swoje pytające spojrzenie.
Huh… w czym… mogę pomóc? — zabrzmiał łagodnie, aczkolwiek w pewnym sensie nie pasował do tego miejsca. Miał lekką opaleniznę i orli nos, za to żadnej zmarszczki na idealnej cerze. Zwrócił się ramionami ku Tobie i zaniepokoił w kolejnej chwili.
Panna Chihaya? To niedobrze. — Pokręcił głową i pośpiesznym krokiem ruszył wzdłuż korytarza, zaraz znajdując się tuż obok, ale nie zwalniał, kierując się bezpośrednio do sali, w której leżała pacjentka. — Termin zinterpretowano na za dwa tygodnie. Co prawda, to szczególny przypadek, ale… wszystko powinno przebiegać jak w normalnej ciąży. — Zamilkł, gdy przekroczyli próg pomieszczenia.
Żona nie zmieniła miejsca, siedziała pochylona na brzegu łóżka, zaciskając mocno powieki oraz wargi, a dłonią jakby instynktownie zasłaniając w ochronie swój brzuch.  
Mam skurcze… — wydusiła z siebie cicho, walcząc z bólem.
Zaraz podam coś przeciwbólowego. — Sięgnął po rączkę szuflady, wysuwając część mebla, i wydobył z wnętrza strzykawkę. Wbił igłę w małą fiolkę wypełnioną niebieską cieczą, a później w drugą, bezbarwną.
Kobieta omiotła tę scenę płochliwym wzrokiem.
N-nie, nie trzeba, naprawdę…
Jeśli skurcze są do tego stopnia bolesne tuż przy odejściu wód płodowych, za kilka godzin może pani nie być na siłach do rodzenia. — Młodzik zbliżył się i wystawił zachęcająco dłoń.
Nie chcę. Poradzę sobie. — Zapewniła rozpaczliwie, zerkając w Twoją stronę w oczekiwaniu na pomoc, lekarz zaś poszedł w jej ślady, licząc jednak na uspokojenie i przekonanie żony do przyjęcia środków.



Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie był zdolny do posługiwania się mową. Słowa utknęły mu w przełyku. Przyglądał się sylwetce mężczyzny, wiodąc za nim wzrokiem, aż ten zniknął w sali, w której znajdowała się Chihaya. Zacisnął palce na krawacie i poluzował jego węzeł, jakby to on był przyczyną jego problemów z oddychaniem, po czym poszedł w ślad z lekarzem. Nie wszedł do pomieszczenia. Oparł się o framugę drzwi, a jego spojrzenie spoczęła na zmarniałej sylwetce żony. Przez nagłą falę ciepła, która przeszyła jego organizm, niczym dreszcz, jego błędniki z opóźnieniem rejestrowały wymianę zdań odbywającą się między młodym lekarzem, a kobietą. Odetchnął, przełykając ślinę. Wargi, dotąd zaciśnięte w wąską linie, rozluźniły się.
Proszę, Chihaya. Przyjmij te środki przeciwbólowe. Ulżą ci w cierpieniu — zasugerował, dbając o to, aby ton jego głosu nie był udekorowany w żadną emocję. Był dumny ze swojego umiejętności panowania nad nim. Nawet nie zadrżał. Podszedł do kobiety, zatrzymując się parę kroków przed jej obolałą sylwetką. Na jego ustach pojawił się delikatny, niby łagodzący nerw uśmiech, ale w ten sposób najprawdopodobniej chciał zmotywować samego siebie. —To dla twojego dobra. Uśmierzą ból — uargumentował, chociaż wątpił, że takowe, w jakiś szczególny sposób przekonają wystraszoną, trawioną przez ból kobietę.
Spojrzał na lekarza, który stał tuż obok niego. Jego wzrok zatrzymał się na trzymanej w dłoni strzykawce. Igła połyskiwała złowieszczo w płowym świetle żarówki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Proszę posłuchać męża, wie, co mówi. — Zapewnił młodzieniec, obdarzając kobietę najcieplejszym spojrzeniem, na jakie było go teraz stać.
Chihaya zaś wahała się jeszcze moment, szukała w sobie dobrego powodu, który odwiódłby pomysłodawcę od wbijania igły pod skórę, lecz im dłużej nad tym myślała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie ma już na nic wpływu. Pozostało jej ledwo zauważalne skinięcie głową na znak zgody.
Świetnie. — Pochwalił lekarz i już po kilkunastu sekundach aplikował pacjentce płyn. Przycisnął palec do miejsca wkłucia, by zaraz zastąpić go jałowym materiałem. — Proszę przytrzymać.
Wyrzucił strzykawkę do pudła pod jednym z łóżek, zaś fiolkę schował z powrotem do szuflady.
Skontrolujemy, czy wszystko przebiega we właściwym kierunku. — Uprzedził, pomagając ciężarnej ułożyć się plecami na materacu. — Nogi podciągnąć i zgiąć, rozchylić. — Dodał, siadając na krańcu łóżka, by mieć dobry widok na główny problem, który – jak mu powiedziałeś – tyczy się wód płodowych.
Chihaya przeniosła spojrzenie na sufit, tłumiąc w sobie jakiekolwiek protesty, które cisnęły się na suche usta.
Ojej, faktycznie… to nie wygląda najlepiej… — wymamrotał w skupieniu, a między jego brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka. Twarz wykrzywił niesmak, kiedy badał dokładnie wilgotne krocze ubarwione ciemną mazią. — Chyba… cholera, chyba widzę… — Słowa ugrzęzły mu w gardle, a oczy rozszerzyły się pod wpływem zaskoczenia.
Nie podołał temu wyzwaniu, bo zaraz zerwał się z miejsca i dopadł najbliższego stołu, na którym się oparł – głowa zawisła po drugiej stronie mebla, ozdabiając podłogę barwnymi wymiocinami w akompaniamencie nieprzyjemnych dla ucha odgłosów.
Te leki nie poma-… Ach! — krzyk odbił się od ścian pomieszczenia, przeszywając także Twój umysł rozpaczliwym błaganiem o pomoc. Jedna z dłoni kobiety ułożyła się na brzuchu, zaś druga zacisnęła się na pierzynie do tego stopnia, że pobielały jej knykcie. — Havoc… — załkała, a w oczach zebrały się łzy. — Pomóż mi…


Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spuszczał wzroku ze sylwetki lekarza. Śledził każdy jego ruch, jakby chciał doszukać się błędu, a przecież nie miał ku temu odpowiednich kwalifikacji. Patrzył, oceniając i w końcu spisał go na straty. Co to za lekarz, który bał się krwi? Mdlał na widok porodu? Porażka.
Nie odpowiedział na wołanie żony. Jego pogardliwy wzrok prześlizgnął się po pokoju, aż w końcu spoczął na jej twarzy. Był wielokrotnie świadkiem cudzej śmierci, w roli sprawcy lub nauczanego świadka, gdy wystrzelił policyjny pistolet i przebił jeden z organów na ciele przestępcy. Nie musiał pytać. Po prostu wiedział, że jej życie się kończyło. Chihaya umierała, a potwór w jej łonie, (słowo dziecko lub noworodek nie kształtowało się w jego myślach jako synonim tego czegoś, co wywołało u niej tyle bólu), chciało uciec z jej brzucha, za nim pojemnik dostarczający mu pokarm utraci siły. Akcje życiowe jego żony zaczęły cichnąć. Widział to w jej spojrzeniu, ruchu i zachowaniu. Nie miał czasu, aby wezwać ponownie pomoc. Musiał działać na własny rachunek, wykorzystując wiedzę, którą nabył na niedokończonych studiach i wszystkie kursach odbytych w celu zastępstwa.
Podszedł do szafy i otworzył ją. Przyjrzał się kolekcji sprzętów chirurgicznych. Wyciągnął ją całą i przeniósł na stolik, leżący obok łóżka, na którym spoczywała Chihaya. W akompaniamencie jej oddechów, słyszał bicie własnego serca. Obijało się boleśnie o żebra.
Cii... — szepnął, kładąc palce na swoich ustach, by tym gestem uciszyć szamotającą się kobietę w przegranej walce o życie. — Nic ci nie grozi. — Pocieszał po niemiecku, przerzucając się na ten język, nieświadomie, automatycznie, pod wpływem tlących się w nich emocji. Złapał w między palce nożyczki. Przeciął nimi materiał jej piżamy, po czym odłożył przedmiot na swoje miejsce.
W swoim obecnym stanie nie mogła urodzić dziecka. Była za słaba. Mike pogładził ją czule po policzku, chociaż jego dotyk był ciężki, szorstki. Największy akt miłości. Poświęcić własne życie, by uratować inne. Nie skonsultował tej decyzji z żoną. Nie była zdolna do podejmowania takowych, zbyt otumaniona własnym cierpieniem.
Drżące ręce Mike'a Havoca pochwyciły skalpel. Strach z niego wyparował. Czuł ekscytacje, od której lśniły zmrożone przez chłód poranka niebieskie oczy.
Pomogę ci, Chihaya — wyszeptał cichutko, bez wyrazu, jakby emocje z niego uleciały, jak siły witalne z jego żony. Potwór, który chciał wyjść na świat, wyssał je z niej, niczym wampir energetyczny. Żerował na jej zdrowiu. Mike nie mógł być na to obojętny. — Zapomnisz o cierpieniu — dodał i wtem wbił skalpel w jej skórę, przecinając ją. Bez znieczulenia. Na bezlitosnych ustach pojawił się cień uśmiechu. Nieludzki, zimny jak jego spojrzenie. Nie drgnął, kiedy z gardła żony wydobyły się pierwsze krzyki, wrzaski. Był we własnym świecie. Nie docierały do niego żadne dźwięki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mężczyzna okazał się pozbawiony predyspozycji do wykonywania swojego zawodu – starał się zachować profesjonalizm i udzielić fachowej pomocy, ale ostatecznie przegrał z niecodziennym widokiem, niesmak wziął górę i ugiął jego kolana. Wstyd przyznać się, że dotychczas zajmował się zupełnie niewinnymi przypadkami, tylko kilka razy towarzysząc przy porodach. Jego młody wiek mógł sugerować, że nie ciągnął za sobą sporego bagażu doświadczeń.
Kobieta reprezentowała sobą jeden wielki obraz rozpaczy – oczy zdążyły napuchnąć od łez, popękane wargi drżały, łapiąc niespokojne oddechy, a skóra przybrała różowego koloru od wysiłku, jaki wkładała w opanowanie.
Havoc… — Brakowało jej tchu, mimo to zmusiła się do mówienia. — Havoc, wiesz, co robić… — I nie brzmiało to wcale jak prośba o ratowanie życia. — Ona już Ci to powiedziała… — Zachłysnęła się powietrzem i mocniej wbiła palce w materiał pościeli.
Nie rozumiała nic z tego, co padło z Twoich ust, a w zdezorientowanym spojrzeniu pojawiło się naturalne przerażenie, kiedy zacząłeś działać. Niemniej zachowała względną bierność, ograniczając się do drgania ciała i napięcia mięśni.
Skalpel błysnął w świetle lampy, a po policzku Chihayi spłynęła łza.
Kocham Cię… — wyszeptała i były to ostatnie słowa.
Bo później jej mowa zmieniła się w przeraźliwe krzyki. W ludzkim odruchu starała się zatrzymać ten ból, odciągnąć Twoje ręce, ale po chwili szamotania się zabrakło sił i tylko wiła się w konwulsjach.
Czyjeś pośpieszne kroki pojawiły się na korytarzu, a później zatrzymały się w progu pomieszczenia.
Co pan wyprawia!? — Oburzony głos należał do oprowadzającego Cię wcześniej lekarza, który teraz, na ten zatrważający widok, stracił łagodność w wyrazie twarzy. Wyglądał wręcz na wściekłego.
W kilku krokach pojawił się tuż obok i wytrącił Ci z dłoni ociekający krwią skalpel.
Zamierza pan decydować o czyimś życiu? Chce pan zabić ich oboje!? — Skupił spojrzenie na kobiecie, ale ta pogrążona w wiecznym śnie nie odwzajemniła tego. — Na boga… — Wiedział, że nie było czasu.
Odepchnął Cię, by zapewnić sobie miejsce do manewru, po czym przystąpił do próby uratowania płodu. Kontynuował cięcie, nie dbając o delikatność, skoro pacjentka i tak nie miała tu już nic do powiedzenia. Po kilku minutach na rękach łysego mężczyzny pojawił się nagi, skulony noworodek. Noworodek osobliwy zważywszy na to, że jego skóra przypominała zwęgloną po pożarze powierzchnię. Nie ruszyło się, nie krzyknęło, zastygłe w bezruchu jak posąg, z którego skapywał śluz. Z pewnością chropowaty w dotyku, być może twardy, ale trzymany przez lekarza jak największy skarb.
Nie wszystko stracone… nie wszystko stracone… — wymamrotał do siebie, a później przeniósł na Ciebie wzrok pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. — Panie Havoc… czy chociaż w najmniejszym stopniu zależy panu na ocaleniu życia tego dziecka…?



Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Popadł w amok.
Nie zarejestrował momentu, w którym w sali pojawił się starszy mężczyzna. Wykonywał kolejne nacięcia. Głębsze i płytsze. Przyglądał się z fascynacją, jak krew spływała po ciele jego żony i skapywała na podłogę. Wykrawała się, a Havoc był obojętny na jej krzyki. Skoncentrował się na jednym punkcie. Na swoich palcach, które zaciskały się mocno na skalpelu, w wyniku czego pobielały mu knykcie. Przecinał nim precyzyjnie organy.
Dopiero, kiedy wrzaski uciekły i zdał sobie sprawę, że kobieta nie żyje, przetarł z czoła pot rozmazując na nim czerwoną smugę. W tym samym czasie mężczyzna wyszarpał mu z dłoni przyrząd chirurgicznych i odrzucił go z dala od informatora, który odsunął się, aby uniknąć ponownej konfrontacji z jego dotykiem.
Stanął na progu pomieszczenia i wbił spojrzenie w przesiąknięty krwią materiał rękawiczek, a na jego ustach uformował się cierpki uśmiech w ramach komentarza na ten widok. Poczuł lepką ciecz na swojej skórze. Jedna z nich przemokła. Zacisnął zęby, walcząc z tym dyskomfortem, ale ostatecznie z pomiędzy jego zębów padł cichy zgrzyt.
Sens słów lekarza nie trafił do niego od razu. Poniósł głowę, aby odszukać jego bezwzględne spojrzenie. Potrząsnął przecząco głową, w obawie, że struny głosowe odmówią mu posłuszeństwa. Los dziecka był mu obojętny i tak nie miał zamiaru go wychować. Jego fobiczny umysł wył. Potrzebował konsultacji z kranem, wodą i mydłem. Musiał umyć ręce, twarz, zmienić popryskane obcą substancje ubranie i następnie spalić je w kominku, bo inaczej zwariuje.
Gdzie jest toaleta? — Cichy szept wyswobodził się z jego gardła. W dalszym ciągu był to niemiecki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie mogę pozwolić na taką tragedię… nasze wysiłki nie pójdą na marne… — szeptał pod nosem, kierując słowa do siebie ni jeżeli do jedynej przytomnej osoby w tym pomieszczeniu poza nim. Kołysał niemowlę w ramionach, jakby miało to wrócić mu życie, ale wyraz twarzy nie zmienił się – wyrażał przede wszystkim pustkę.
Panie Havoc, sam pan rozumie… Chihaya poświęciła życie, by wydać na świat potomka… rozumiem, że jest pan roztrzęsiony, niespełna rozumu i kierują panem wyłącznie emocje, ale… pomogę podjąć właściwą decyzję — wymamrotał, odkładając ostrożnie nagie, drobne ciało przy boku nieżyjącej matki. — Nagikura, przestań się lenić! — Pogonił młodego lekarza ze złością, a ten poruszył się niespokojnie i wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Podniósł się ociężale z podłogi ozdobionej wymiocinami, nie podnosząc głowy schowanej między zgarbionymi ramionami. — Przygotuj się do operacji.
Operacji…? — Rzucił łysemu niezrozumiałe spojrzenie.
Musimy umieścić niemowlę z powrotem w ciele rodzica. To zapewni mu siły witalne do przetrwania. Zdołamy je ocalić. — Zwrócił się w Twoim kierunku, powoli do Ciebie podchodząc z otwartymi ramionami. — Panie Havoc… proszę z nami współpracować… życie pańskiego dziecka powinno być dla pana najważniejsze… — mówił łagodnym tonem, który kontrastował ze zniecierpliwionym spojrzeniem, za którym kryła się motywacja godna stąpaniu po trupach, byle osiągnąć swój cel.



Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach