Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

MIEJSCE AKCJI: Wielka Brytania
CZAS AKCJI: Tysiąc lat wcześniej.

Sapnięcie.
Pojedynczy dźwięk, który wydarł się z jego wiecznie zaciśniętego gardła, sprawił że bicie jego serca momentalnie osiągnęło niewyobrażalne tempo. Bo właśnie ten jeden głupi dźwięk, na który pozwolił sobie przegrywając z własną świadomością, mógł w tym momencie doprowadzić do katastrofy. Dłoń, którą momentalnie zacisnął na własnej twarzy, skutecznie uniemożliwiła mu wydychanie i wdychanie powietrza przez usta, pozostawiając go na łasce płytkiego oddechu przez nos. Zacisnął mocno powieki, słysząc głośne krzyki biegających wokół żołnierzy i ujadanie rozwścieczonych psów. Nie powinien był tu przychodzić. Lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma dokąd wrócić. Jego dom już nie istniał. Jego chłopak już nie istniał. ON już nie istniał. Każdego dnia od kiedy obudził się zamknięty w drewnianym więzieniu, powtarzał jedno i to samo zdanie.
Jesteśmy sami, jesteśmy sami, jesteśmy sami.
Całkowicie sami.
Co się z nami stanie?
Umrzemy.
Umrzemy.
Zabiją nas.
Rozszarpią na strzępy.
Nie chcemy umierać.
Już raz umarliśmy.
Zabijmy ich.
Nie mamy broni. Jesteśmy bezbronni.
Rozszarpmy ich.
Rozszarpmy ich na strzępy.
TERAZ MAMY SZANSĘ.
Jego ślepia rozwarły się szeroko, gdy jeden z psów wyrósł znikąd tuż przez nim z głośnym warkotem. Odsłonięte, zaślinione kły odsłonięte w pełnej okazałości, zdecydowanie nie były objawem uśmiechu, tak często stosowanym przez ludzi. Ciało chłopaka poruszyło się szybciej niż zdążył pomyśleć, gdy wyskoczył do przodu niczym zwierzę, zaciskając palce na gardle zwierzęcia, miażdżąc je w uścisku, tuż przed tym gdy wgryzł się w jego gardło skutecznie uciszając zaskoczone skomlenie. Nieprzyjemne odgłosy bulgoczącej krwi i rozrywanego na strzępy ciała wypełniły alejkę, gdy rozszarpywał zwierzę na strzępy, rzucając na ziemię z irytacją grube kępy futra. Zarzucił gwałtownie głową, wyrywając długi kawał mięśnia i kopnął ciało w tył warcząc donośnie. Szaro-niebieskie tęczówki błysnęły krótko przybierając krwistoczerwoną barwę wraz z białkami, gdy skóra nabrała tego samego nienaturalnie bladego odcienia co zawsze. Długie żyły wypełnione czarno-niebieską krwią stały się dużo bardziej widoczne niż wcześniej, zupełnie jakby ktoś wyciągnął je na wierzch, by uwidocznić dokładniej ich pozycję. Nie wstał by uciekać. Zamiast tego odgryzał coraz to kolejne kawałki mięsa, które nie było w stanie zaspokoić jego apetytu. Narastająca wściekłość osiągnęła niewyobrażalny poziom, gdy odchylił w końcu głowę i zaryczał głośno, ściągając na siebie uwagę wszystkich poszukujących go jednostek. Nie minęło nawet dziesięć sekund, gdy jeden z żołnierzy wypadł zza rogu z uniesioną bronią. Nim zdążył jednak nacisnąć spust, ciężkie cielsko owczarka niemieckiego uderzyło w niego z impetem, powalając go na ziemię. Nie dawał mu czasu na reakcję, momentalnie wyskakując w jego stronę. Kolejny wrzask ucichł pod osłoną nocy, gdy Latrell zmiażdżył i wyrwał jego tchawicę pazurami, zaraz odrzucając ją na bok. Nie interesowało go jednak gardło. Czerwone od krwi ręce, złapały stanowczo głowę mężczyzny i uderzyły nią w ziemię z hukiem. Zupełnie jakby próbował rozłupać orzech kokosa, by dostać się do ukrytego w środku mleka. Bo tak właśnie było, choć to nie mleka szukał w tym momencie chłopak. Cztery uderzenia wystarczyły, by breja będąca wcześniej doskonale funkcjonującym mózgiem, wypłynęła z czaszki wraz z kostnymi odłamkami. Nie czekał, sięgając w jej stronę palcami, zupełnie jakby ktoś położył przed nim po długim okresie diety, ukochany przysmak. Pochłaniał coraz to kolejne partie mózgu, czując jak głód w końcu zaczyna słabnąć zastąpiony uczuciem ekstazy.
Szurnięcie.
Kolejny z żołnierzy patrzył przerażony na całą scenę, szeroko rozwartymi oczami.
Boże w niebiosach.
Szybkość z jaką Blakeslay odwrócił głowę, wywołała u młodego mężczyzny dodatkowe mdłości. Cofnął się, unosząc wyżej broń drżącymi dłońmi, gdy blondyn w spowolnionym wręcz tempie podnosił się z ziemi, robiąc krok za krokiem w jego stronę. W palcach cały czas trzymał resztki mózgu, wpychając je łapczywie do ust.
Nie zbliżaj się. Odejdź ode mnie!
Wystrzał w ziemię tuż przy jego nodze, nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Wyglądało jednak na to, że stał się swego rodzaju punktem zapalnym, gdy nagle z powolnego tempa rzucił się w jego kierunku sprintem z upiornym jazgotem. Młody żołnierz wrzasnął przerażony widząc skaczące na niego ciało i wystrzelił w powietrze, trafiając Latrella w ramię. Nie zdało mu się to jednak na wiele, gdy obaj uderzyli z hukiem w mur, a broń odleciała na bok. Rozwarł szczęki, by pozbawić życia trzecią istotę z rzędu.
Świst.
Opuścił gwałtownie dłonie i cofnął się w tył o krok, cały czas warcząc, gdy instynktownie sięgnął palcami w stronę swojego karku, wyciągając z niego drobną, czerwono-białą strzałkę. Obraz przez oczami rozmazywał się z sekundy na sekundę coraz bardziej i bardziej, gdy przymrużył powieki, chcąc dokładniej zidentyfikować obiekt.
My... to...
Umieramy.
Zabili nas.
Umieramy.
Nie chcemy umierać.
Umieramy.
Otępienie, które go ogarnęło całkowicie stłumiło poprzedni szał. Uniósł powoli zagubione spojrzenie w górę, lecz ostatnią rzeczą którą dostrzegł, był szeroki chwyt karabinu, który uderzył z impetem w jego głowę. Ciało blondyna runęło bezwładnie na ziemię, nieruchomiejąc niczym szmaciana lalka.
Weź się w garść, Stevenson. I następnym razem celuj w kolano, a nie ramię.
T-tak, sir — obaj mężczyźni podeszli bliżej i trącili go kilkakrotnie bronią, upewniając się że strzałka usypiająca spełniła swoją rolę. Ten który ją wystrzelił, obrócił się w stronę rozszarpanego psa i członka załogi, unosząc dłoń do twarzy.
Kurwa mać — odór rozszarpanych wnętrzności i świeżej wyciekającej krwi momentalnie wywołał u niego mdłości, które stłumił jednak, odwracając wzrok na przerażonego kadeta — Nie zadrapał cię? Ani nie ugryzł?
Nie, sir.
Dorwaliście go? — trzeci głos wypełnił alejkę, a za nim czwarty, piąty i szósty, gdy cała grupa kolejno zaczęła się zbierać w jednym miejscu, wraz ze skomlącymi psami, które stroszyły futro, kładąc po sobie uszy w wyraźnym proteście, szarpiąc się na smyczach.
Załadujmy go do wozu. Stevenson, zgłoś się do medyków. Niech cię obejrzą — cała grupa momentalnie wymieniła się krótkimi spojrzeniami, nim w końcu trzech mężczyzn podeszło bliżej przyglądając się bladej twarzy młodzieńca.
CHWILA — głośny protest przerwał moment, gdy wszyscy pochylili się zgodnie, chcąc unieść blondyna w powietrze. Niska dziewczyna ubrana w ten sam uniform co cała reszta, wybiegła do przodu, szarpiąc nerwowo bandanę na swojej ręce, zaraz wpychając ją do ust wymordowanego — Na wszelki wypadek.
Dobry pomysł, Lily. No dalej chłopaki, do góry na trzy. Raz, dwa...

***

Zbudź się.
Mruknął nisko w wyraźnym proteście, nawet nie próbując się uchronić przed napierającą na niego ze wszystkich stron czernią. Chciał się jej poddać. Kompletnie zignorować cichy, niewyraźny szept, przypominający zimne palce wsuwające się powoli pod jego koszulkę, by spocząć na rozgrzanym ciele.
Zbudź się.
Dłonie wędrowały coraz wyżej i wyżej, by spocząć w końcu na jego klatce piersiowej. Ciemność zaczęła wymykać się spod jego palców, gdy na jej miejsce zaczęło się wdzierać światło. Jasne. Nieprzyjemne. Oślepiające. Nie chciał iść w jego stronę, chciał zostać w ciemności już na zawsze.
ZBUDŹ SIĘ.
Palce wbiły się gwałtownie w jego pierś, miażdżąc ją z niebywałą łatwością. Do tej pory zamknięte powieki rozwarły się całkowicie, gdy zerwał się ku górze biorąc gwałtowny wdech. Szarpnął dłońmi, by pozbyć się mrowiącego uczucia z własnego ciała, lecz te wyraźnie zaprotestowały. Opór na nadgarstkach uniemożliwiał mu jakikolwiek ruch, by szarpał się bezwiednie w pozycji siedzącej, mrużąc powieki, by uchronić się przed światłem, które paradoksalnie odbierało mu wzrok. Ćmiący ból napierał na jego skronie z taką siłą, by warknął cicho pod nosem, trzepiąc głową na boki, niczym zwierzę próbujące uwolnić się z wnyków. Ostrość i kontury przedmiotów pojawiały się niezwykle powoli, gdy w końcu załzawione oczy dostrzegły metalowe kajdany, którymi przykuto go do stołu. Znieruchomiał.
Gdzie jesteśmy?
Zamknęli nas.
Zamknęli nas niczym psa na łańcuchu.
Już nigdy go nie zobaczymy.
Już nigdy.
Oba głosy zmieszały się ze sobą, wyjąc agonalnie w jego głowie. Pogrążony we własnej rozpaczy nie zdawał sobie sprawy ani z tego, że rana postrzałowa na jego ramieniu otworzyła się na nowo, gdy szarpał się, chcać uwolnić z kajdan. Ani z tego że nieustannie był obserwowany przez grupę szepczących do siebie naukowców, obserwujących każdy jego ruch.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Prawie trzysta lat minęło od wynalezienia maszyny tkackiej i początku rewolucji przemysłowej. Wtedy też w Anglii, zaczęto odchodzić od gospodarki opartej na rolnictwie oraz produkcji manufakturowej i rzemieślniczej. Rozpoczęto stosowanie różnorakich maszyn. Po urządzeniach umożliwiających tkanie, zaczęto stosować takie do przędzenia. Odchodziło się od poruszania ich mięśniami ludzkimi, a stosowano najpierw koła wodne, później maszyny parowe. W innych dziedzinach również nastąpił podobny rozwój, czy to w metalurgii, czy w hutnictwie, w transporcie wodnym i lądowym. Przez sto lat świat się zmienił dużo bardziej, niż przez wcześniejszych parę wieków… a to był dopiero początek. W kolejnym wieku zaczęto stosować prąd elektryczne, żarówki, telefony… nawet wojnę udało się częściowo usprawnić poprzez wynalazek karabinu maszynowego. Najbardziej przyspieszył jednak rozwój nauki i elektroniki. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat komputery stały się czymś powszechnym – na co każdy mógł sobie pozwolić. Zwykłe telefony, noszone przez prawie każdą osobę w kieszeni czy torebce, miały tysiące razy większą moc obliczeniową niż proste maszyny liczące używane jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej przy pracach nad bombą atomową. I gdy już myślano, że rozwój będzie jeszcze przyspieszał, że rozwój automatyki, robotyki pozwoli wyeliminować konieczność ludzkiej pracy a medycyny i biotechnologii pozwoli usunąć wszelkie choroby, pojawili się ludzie, którzy z nauką niemieli nic wspólnego. Antyszczepienkowcy, zwolennicy płaskiej ziemi, ludzie obawiający się sztucznej inteligencji… i całe inne grono idiotów, którzy wszelkimi sposobami starali się przeszkodzić w rozwoju nauki takim jak my – naukowcom, całkowicie oddanym zdobywaniu wiedzy. Przez setki, tysiące lat nie było problemów z przeprowadzaniem różnorakich eksperymentów i tylko dzięki nim doszliśmy do miejsca, gdzie byliśmy… a teraz pewne rzeczy stały się nielegalne, nieetyczne, zakazane… przynajmniej w Europie. Był w tym jakiś chichot historii: Chiny, które przez ostatnie wieki były zacofane, zaczynały się wysuwać na prowadzenie w nauce. Zabieg… chociażby transplantacji głowy. Gdzie podjęto pierwszą próbę wykonania go? W Stanach Zjednoczonych? W Anglii? W kontynentalnej Europie? W Japonii? Nie, właśnie w Chinach! Wykonywał to co prawda Włoch… ale wszelkie badania wykonywano właśnie w tym Azjatyckim kraju, bo w Europie bano się konsekwencji, nazywano to pseudomedycyną, uznawano za nieetyczne. Czy takie było? Wszystko zależało od oceny. W ciągu dwóch tysięcy lat dziesiątki tysięcy osób musiało zginąć w trakcie eksperymentów, ale skoro teraz można było dzięki temu ratować życie milionów… to jak można było to nazywać nieetycznym? Nie rozumiałem tego. I wiele razy mnie kusiło, by rzucić Anglię i emigrować do Chin. Byłem blisko od podjęcia decyzji po tym, jak zostałem wyrzucony z poprzedniego laboratorium… właśnie z powodu nieetycznego zachowania. A może kosztów i odszkodowań, jakie mój pracodawca musiał wypłacić tym, którzy zginęli? Ja w każdym razie nie żałowałem – dużo się dowiedziałem, miałem kilka publikacji naukowych… a swoim publicznym wyrażaniem opinii tylko rozsierdziłem na tyle różne środowiska pro-life i innych religijnych oszołomów, że po fali protestów pracodawca był zmuszony się mnie pozbyć. I pewnie bym zaczął szukać biletów lotniczych do Azji i kontaktów… gdyby kolejnego dnia nie dostał propozycji pracy w pewnym tajnym laboratorium, gdzie miałem mieć tyle środków i tyle swobody, ile tylko chciałem. Byłem zaskoczony propozycją… ale oczywiście natychmiast ją przyjąłem. Dla kogo miałem pracować? Rządu? Wojska? Jakichś agencji? Prywatnych firm? Prawdę mówiąc nie obchodziło mnie to. Dla mnie liczyła się tylko i wyłącznie swoboda badań.


Gdy wchodziłem do nowo założonego laboratorium… to miałem pewne problemy ze zdecydowanie się, jak je oceniam. Owszem, było niesamowicie nowoczesne, jeśli chodziło o sprzęt laboratoryjny, który był z najwyższej półki. Najlepsze, najdroższe przyrządy, mikroskopy, sprzęt do analiz, potężne serwery do wykonywania obliczeń i przeprowadzania symulacji. Tylko… tylko ten wygląd był irytując. Całe wyglądało, jak jakaś stacja kosmiczna czy statek z taniego filmu SF i nie miałem pojęcia, co architekt miał w głowie. Jakiś niespełniony fan tego typu kina? A może takie dostał zamówienie i starał się w ten żałośny sposób spełnić wymagania oryginalnego wyglądu przywodzącego na myśl przyszłość? Jaki by powód nie był, najważniejsze, że laboratorium było na „środku niczego”, kompletnym pustkowiu, dobrze ukryte pod ziemią, zabezpieczone wieloma ogrodzeniami, kamerami i dronami. A ja, mogłem się skupić na pracy. Zgodnie z moim kontraktem zostałem mianowany szefem zespołu i zacząłem powoli kompletować naukowców, gównie takich zniechęconych wolnym tempem wykonywania badań czy ograniczeniami finansowymi czy etycznymi. Wybierałem więc gównie osoby ambitne… im ta cecha była mocniejsza, im była bardziej chora, tym lepiej. Kogoś wyrzucono za brak etycznego podejścia? To też był spory plus – w końcu to, co mieliśmy robić, daleko wykraczało poza to, co opinia publiczna mogła zaakceptować.

Po kilku tygodniach, gdy zespół został skonstruowany, w końcu trafił do nas długo obiecywany Obiekt. Jak pierwszy raz o tym słyszałem… to byłem zaskoczony. Przerażony? Przerażeni to mogli być ignoranci, którzy nie potrafili dostrzec szans, jakie w tym się kryły. W każdym razie podobno udało się schwytać bestię, która… której fizjologia była całkiem inna od ludzkiej czy od zwierzęcej. Skąd oni go wzięli? Nie chcieli powiedzieć. Z jednej strony nie miało to dla mnie znaczenia, a z drugiej może coś by nam o nim powiedziało? Dowiedziałem się tylko, że jest silny, szybki i cholernie niebezpieczny. Należało na niego  jakoby bardzo uważać, dlatego zostało położony na łóżku i przykuty do niego za nadgarstki (i kostki?). Obserwowaliśmy Obiekt przez szybę, zastanawiając się, co z nim począć. Jego krew trafiła, póki co do analizy a myśmy musieli poczekać chwilę na pełne wynik.
- Spokój! Przestań się rzucać! – powiedziałem zimnym, pozbawionym emocji głosem przez mikrofon, biorąc go wcześniej do ręki i włączając go naciśnięciem przycisku. Kolejny guzik nacisnąłem, aby potraktować Obiekt prądem, dzięki elektrodom podłączonym do kajdan, które miał na sobie.
- Ostrzegam Cię, spokój! – oznajmiłem mu i wyłączyłem światło w pomieszczeniu na minutę. Zerknęliśmy obok na obrazy z kamer noktowizyjnej i podczerwonej… po czym nagle włączyłem ponownie światło, tym razem ustawiając jeszcze większą jasność. Widziałem wcześniej, że silny strumień denerwuję Obiekt i właśnie to było powodem użycia go. Po chwili zmniejszyłem intensywność do półmroku.
- Kim jesteś? Opowiedz o sobie! – poleciłem mu zimnym tonem, przywykłym do wydawania rozkazów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Spokój! Przestań się rzucać!"
Głos który rozległ się w pomieszczeniu znikąd nie miał prawa przedostać się do oszalałego z rozpaczy umysłu. Siegała ona bowiem w najgłębsze, najbardziej skomplikowane zakamarki jego jestestwa, podważając każdy najmniejszy aspekt jego życia. Dalszy sens, czekającą na niego przyszłość, jakąkolwiek motywację, by nie zacząć po prostu tłuc łbem o metal na którym go ułożono. Był pewien, że przy odpowiednim zamachu byłby w stanie rozłupać własną czaszkę. Być może właśnie to powinien zrobić.
Zakończyć to niczym wolny człowiek.
Człowiek? Czy jesteśmy jeszcze ludźmi?
On nim jest.
On nim jest. Czym my jesteśmy?
Potworem. Jesteśmy potworem.
Nie będzie nas już chciał.
Na rękach zaczęły się pojawiać pierwsze krwawe otarcia i siniaki, gdy uparcie nie zaprzestawał własnych czynności, wyraźnie nie potrafiąc odnaleźć żadnej konkretnej drogi do uspokojenia się. I wtedy przez to wszystko przedarł się najskuteczniejszy bodziec.
Ból.
Wszechogarniający ból uderzający w jego mięśnie, które spięły się w proteście. Cofnięty język cudem uniknął odgryzienia, na skutek niespodziewanego ataku.
Atakują nas z daleka.
TCHÓRZE. TCHÓRZE!
Ryk, który wypełnił pomieszczenie bez wątpienia był zwierzęcą oznaką wściekłości. Zaczął rzucać się na swoim miejscu jeszcze mocniej, a kości trzeszczały niebezpiecznie pod ciężkim, zimnym metalu. I wtedy głos odezwał się po raz kolejny.
Obniżył gwałtownie własny poziom i wygiął nienaturalnie kark, rozglądając się wokół błyszczącymi ślepiami, niczym zamknięty przez człowieka drapieżnik. Drapieżnik, którego próbowano uczynić ofiarą, całkowicie wbrew jego naturze. Drapieżnik, który buntował się przeciw narzuconemu mu losowi i wyraźnie szukał drogi ucieczki, by móc rozszarpać gardło swojej ofiary.
Dzięki zmniejszeniu ilości światła, jego źrenice momentalnie się rozszerzyły zwiększając tym samym obszar jego poboru. Nie odzyskał w pełni wzroku jeszcze przez jakiś czas. Nieustannie mrugał i obracał gwałtownie głowę na boki. Nie były to miękkie, przejściowe ruchy, lecz nagle przerzuty, które samym swoim wyglądem potrafiły wywołać w innych dodatkowy niepokój.
"Kim jesteś?"
Kim jestem?
Kim jesteśmy?
Czym jesteśmy?
Kim oni są?
Nieprzyjemny dźwięk wypełnił salę, gdy Latrell wbił paznokcie w metal, drapiąc go na tyle powoli, by wywołać głośny pisk protestującego materiału. Przesunął błyskawicznie językiem po dolnej wardze, zaraz chowając go z powrotem do środka, zupełnie jakby obawiał się że wraz z nadejściem kolejnych wstrząsów, tym razem naprawdę go straci.
Otworzył usta odsłaniając przy tym wyraźnie nienaturalne, zaostrzone zęby i wydłużone kły - zarówno u góry, jak i na dole - lecz zamiast słów wypuścił z siebie jedynie niski, niezrozumiały, gardłowy charkot.

[ Mam nadzieję, że uda mi się w końcu jakoś odpisywać, chociaż nadal mam takie urwanie głowy, że nawet nie mam czasu na fora i siedzenie w internecie... Miałem nadzieję, że skończy się 21 listopada, ale niestety może mi się przeciągnąć do 6 grudnia. Mimo to postaram się wpadać wieczorami i coś skrobać w przerwach między snem.]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rozkaz został wydany. Prosty, łatwy do zrozumienia, jednoznaczny. Jak się komuś mówi, że ma się uspokoić, to nie można tego chyba źle zrozumieć? No jaśniej się nie dało wydać rozkazu. Chyba, że strzelając Obiektowi prosto w łeb. No ale nie po to kilka osób oddało życie, by go zdobyć, jak zostałem poinformowany, by się go w ten sposób pozbyć. Był zbyt cenny, zbyt ważny, by go tak po prostu zabić. Ja i mój zespół wiązaliśmy z nim spore nadzieję. I zdecydowanie wolałbym, aby nie okazały się płonne. W końcu zaufano mi, gdy obejmowałem zespół i gdybym zawiódł? To nie, nie szukałbym nowej pracy. Laboratorium było tajne i wszyscy chcieliby mieć pewność, że nie wyniosę wyników ani nikomu nie opowiem o tym miejscu. Tak więc „zmiana pracy” w moim wypadku byłaby podobnym eufemizmem jak „przeniesienia się na tamten świat” – a znaczyłaby dokładnie to samo.  W każdym razie zabić go nie mogłem, a gdy same słowa nie wystarczyły, zdecydowałem się potraktować obiekt prądem. Taki odpowiednik dania komuś policzka, stosowanego od tysięcy lat przez przesłuchujących. Impuls elektryczny był o tyle prostszy, że nie wymagał podchodzenia do Obiektu, który jak wynikało z jego kartoteki, mógł nie być zbyt przychylnie do nas nastawiony.
- Tchórze? – spytałem kpiącym tonem, korzystając z mikrofonu. Podnosząc głośność dźwięku wewnątrz celi do poziomu, który niemalże sprawiał ból. Przynajmniej zwykłemu człowiekowi, bo nie miałem pojęcia, jak Obiekt zareaguje. Mimo tego czułe mikrofony były w stanie złapać słowa tego stwora a zaawansowane układy elektroniczne były w stanie odfiltrować je, usuwając moje wypowiedzi i ich echo – Tchórze oznacza kierowanie się emocjami. Oznacza, że emocje przejmują kontrolę nad myśleniem i inteligencją. A my jesteśmy naukowcami – my nie bazujemy na emocjach… jak ty, czymkolwiek jesteś. Ostrożność… to słowo powinieneś użyć… bestio – wyjaśniłem mu, protekcjonalnym tonem. Gównie po to, by sprawdzić, czy słowa przebiją się do jego świadomości. By sprawdzić, czy słowa zwielokrotnione przez mocne głośniki spowodują u niego podobny ból czy dyskomfort, co mocne światło. Póki co… się rzucał. W panice? Raczej w szaleństwie! Myślał, kontrolował to? Nie byłem pewien. Z jednej strony jakieś słowa do niego trafiały… ale z drugiej zachowywał się jak zwykłe, zaszczute, panikujące zwierzę. Zadałem mu więc kolejne pytanie, próbując dowiedzieć się o nim… no cokolwiek. Przede wszystkim czy rozumie pytania i jest w stanie na nie odpowiedzieć. Chyba nie był. Znowu rzucanie się, znowu agresja, znowu zwierzęcy wartkot, gardłowy, kompletnie niezrozumiały. Niczego nie dało się zrozumieć. Ciężko westchnąłem i wstałem z krzesła. Chyba prąd, światło, krzyki nie były dobrymi bodźcami. Nie dla zwierzęcia, którym Obiekt ewidentnie był. Ludzie w dużym stopniu bazują na wyglądzie danej osoby, wypowiadanych przez nią słowach… a zwierzęta? Bardziej zwracają uwagę na gesty, zapach, język cicała. Może dlatego tak słabo reagował? Chyba trzeba było z nim porozmawiać… bardziej „twarzą w twarz”.

Wszedłem do pomieszczenia z celami, oczywiście przez podwójne drzwi, wyposażone w śluzę i prymitywne, ale skuteczne zabezpieczenia: nigdy nie dało się otworzyć obu drzwi jednocześnie. Ktoś musiał przejść do śluzy, tak był skanowanie i wizualnie przez szybę i w podczerwieni. Można było puścić również jakiś rodzaj rentgena a nawet odkazić pomieszczenie, zanim kogoś wypuszczono, że środka lub pozwolono wejść.  I dopiero po przejściu przez śluzę, dałem radę podejść do celi, której zamknięcie było sterowane centralnie z dyżurki. Machnąłem ręką i wszedłem do środka, gdy drzwi się odsunęły. Wbiłem spojrzenie w przykuty do łózka Obiekt. Wiedział, że jestem człowiekiem? Wciąż nie mieliśmy pojęcia, skąd wynikają zmiany w nim, więc byłem ubrany w strój używany przy pracy z wirusami i niebezpiecznymi substancjami. Byłem całkowicie izolowany od zewnątrz, oddychałem przez filtry i butlę, chociaż mogłem się też wpiąć w złącza doprowadzające tlen, podczas dłuższej pracy w niebezpiecznym środowisku.
- Jakiś problem, ze zrozumieniem prostych pytań? – wydarłem się na niego. Wyjąłem pałkę paraliżującą, którą miałem przy boku i uderzyłem go w nogi – samą masą, bez użycia prądu. Kolejne uderzenie spadło na brzuch i głowę.
- Pytałem, kim jesteś? Rozumiesz co się do Ciebie mówi!? – krzyknąłem na niego, czekając na odpowiedź. Mało… mało wiedzieliśmy o nim. W zasadzie nic. Był inny niż ludzie, inny niż zwierzętami. Co go zmieniło? Promieniowanie? Jakieś odczynniki fizyczne czy chemiczne? Jakiś wirus? Bakteria, grzyb? Jakaś choroba? Nic kompletnie nie wiedzieliśmy. Wciąż czekaliśmy na wyniki badania jego krwi. A póki co musieliśmy być bardzo ostrożni. No i spróbować się dowiedzieć cokolwiek od niego, co może nam pomóc. Bo nasi zleceniodawcy jakoś nic nie chcieli wspomnieć ani o Obiekcie, ani o tym, co mu się przytrafiło. Jakieś sprawdzenie, jak sobie poradzimy? A może… może oni sami niczego nie wiedzieli? Albo nie byli pewni i woleli nam niczego nie sugerować. Wbiłem spojrzenie w Obiekt, czekając na odpowiedź.

[Przepraszam Cię bardzo. Długo nie dostawałem odpowiedzi, no i ostatnio nie zerkałem na Virus, więc całkiem zapomniałem o tym wątku i nie zauważyłem postu. Postaram się już odpisywać regularnie, jak to mam w zwyczaju. Zazwyczaj w 24-48h. Jeśli nie odpiszę w dwie doby, poganiaj proszę przez GG/PW Już po wspomnianym przez Ciebie 6 grudnia – spodziewasz się stać lepiej z czasem?]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zniknął.
W jednym momencie stał w jednym miejscu, a w następnym zniknął.
Rzucił się na stole obracając gwałtownie na wszystkie strony. Gdzie był? Co planował? Fakt, że znajdował się w potrzasku nie wpływał pozytywnie na jego odbiór sytuacji. Nic dziwnego, że raz po raz wydawał z siebie zaniepokojone syki, które zmieniły się w pewnym momencie na dziwny, urywany, gardłowy dźwięk przypominający nawoływanie. Nawet jeśli nie było nikogo, kogo mógłby w tym momencie wezwać. Paznokcie ponownie zaszurały o metal, choć zaraz zaprzestał czynności, gdy drzwi otworzyły się ponownie. Postać zjawiła się tuż przed nim ubrana w przedziwny skafander. Taki którego nie widział nigdy wcześniej w swoim życiu. Odchylił gwałtownie głowę do tyłu z ostrzegawczym sykiem i szarpnął się kilkakrotnie po raz kolejny.
Bestia.
Tak nas nazwał.
Jesteśmy bestią.
On sam tak wygląda.
Jesteśmy bestią.
Musimy się uspokoić. Nie wyrwiemy się.
Jesteśmy bestią.
Słowa powtarzane w jego głowie niczym monolog, sprawiły że chwilowo to właśnie na nich się skupił, wodzac jedynie nieufnym, czujnym wzrokiem za mężczyzną. Moment w którym w jego dłoni pojawiła się pałka nie zwiastował niczego dobrego. I nic dziwnego. Trzy uderzenia sprawiły, że warkot wzmógł się zmieniając przez chwilę w nieprzyjemny dla uszu jazgot.
Za każdym razem gdy próbował się uspokoić, kolejne metody obrane przez naukowców sprawiały że krew dosłownie uderzała mu do głowy, gdy zwierzęca natura przedzierała się przez trzewia jego człowieczeństwa próbując przejąć nad nim kontrolę.
Walcz.
Nie jesteśmy tylko bestią.
Walcz. Jesteśmy bestią.
Jesteśmy też człowiekiem.
WALCZ.

Ból, który przeszył jego skronie był niewyobrażalny. Pochodząc z dwóch źródeł na raz sprawił, że Latrell zaczynał tracić wszelką świadomość. Ledwo udało mu się poruszyć głową, gdy w końcu jego głowa zakiwała się na boki, a z ust wydarł cichy niezrozumiały szept narastający z każdą sekundą.
Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem. Jesteśmy bestią. Jesteśmy człowiekiem — mantra w końcu zdawała się urwać, gdy opuścił głowę podnosząc się powoli do siadu po raz kolejny. Płytki, szybki oddech mógł być zarówno skutkiem zdenerwowania, obrażeń jakich doznał w przeciągu ostatnich tygodni, jak i zwyczajnego szaleństwa panującego w jego głowie. Jego ramiona drżały nieznacznie niczym u skarconego dziecka, nie próbował jednak poruszyć się w żaden sposób. Nie szarpał się na boki, nie zdrapał paznokciami w metalową płytę, a przede wszystkim nie szczerzył już kłów. Teraz gdy zdawał się całkowicie uspokoić - i jedynie jego usta poruszały się błyskawicznie zupełnie jakby toczył z kimś niemożliwą do dosłyszenia dla ludzkich uszu rozmowę - wyglądał dokładnie na swój wiek. Młody gówniarz, który zapewne na dobre nie opuścił jeszcze nawet liceum. Może niedługo miał nawet przystępować do egzaminów, by dostać się na dobre studia i zapewnić sobie godną przyszłość.
Lecz zamiast tego siedział na stole w laboratorium jako dziwadło. Potwór, który jeszcze jakiś czas temu pożarł mózgi kilku osób i rozłupał ich czaszki niczym orzech.

Jesteśmy bestią.
Nie chcemy być bestią.
Nie my wybraliśmy bestię. Bestia wybrała nas.
Czy my jesteśmy bestią? Czy bestia jest nami?
Bezruch zakończył się wraz z momentem, gdy zaczął kiwać się miarowo to w przód, to w tył z przymkniętymi oczami. Jego wzrok na powrót stał się całkowicie nieobecny, zupełnie jakby utracił kontakt z rzeczywistością.

[Mam już czas jak najbardziej, posty będą regularnie! Też mi się zapomniało o Virusie w ostatnich dniach.]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obserwowałem Obiekt, który rzucał się bez sensu po stole, jakby mu coś to mogło dać. Był przykuty za nadgarstki i kostki, więc szarpanina nie miała sensu. Zostaliśmy poinformowani o jego sile. Co prawda sądziliśmy, że informację, jakie nam przekazano, są przesadzone – ale mimo tego zostały dobrane odpowiednio mocne okowy, z jakiegoś stopu silnych metali tak dobranym, by mieć spory margines bezpieczeństwa. Prawdopodobnie niepotrzebnie, bo przy przekazywaniu tego typu danych, często parę osób dodaje po kilkanaście procent marginesu bezpieczeństwa, przez co końcowy efekt jest sporym „overkillem”, sporą przesadą. Ale… ale w przypadku bezpieczeństwa, lepiej czasami przestrzelić się z wymaganiami, niż później żałować, gdyby coś poszło nie tak.

Stanąłem przed Obiektem, ubrany w odpowiedni skafander, zadałem mu pytania. Odpowiedzi nie otrzymałem. Albo otrzymałem wyraźnie niezadawalającą mnie, bo syczenie i rzucanie się nie były akceptowalną przeze mnie formą odpowiedzi. Więc uderzyłem go pałką w nogi. Trzy razy. Czemu trzy? Bez żadnego konkretnego powodu. Uderzyłem go bez konkretnego planu czy porządku. Chociaż niektórzy ludzie w bardziej przesądnych czasach dopatrywaliby się w tym może jakiejś symboliki. Niczym średniowieczni egzorcyści wypędzający demony. Teoretycznie byliśmy podobni: walczyliśmy z czymś potężniejszym i nieznanym. Ale na tym podobieństwa się kończyły. Oni nie istnieli, a nawet jakby istnieli, to posługiwali się jakimiś żałosnymi metodami. A ja… ja istniałem. I głęboko wierzyłem, że mam wszelkie potrzebne zasoby, aby rozgryźć zagadkę Obiektu. A może nawet dostać za to Nobla? Zakładając optymistycznie, że te badania kiedykolwiek ujrzą światło dzienne. Chociaż czy „potrzebnymi zasobami i odpowiednimi metodami” można było nazwać pałkę, którą uderzałem w Obiekt? Cóż, póki co musiała mi wystarczyć.

Po syku pojawił się jazgot i gdy myślałem już, że przesadziłem z uderzeniami, bo zaczął tracić przytomność… to zacząłem słyszeć szept. Żałosna próba skłonienia mnie, bym się do niego zbliżył i nachylił nad nim i pozwoli ugryźć? Bo ostrzegano mnie, że Obiekt potrafi używać zębów. Jednak czy były na tyle ostre a szczęki silne, by przebić kombinezon? Wolałem nie ryzykować. Szept narastał, chociaż nie znaczyło to, że stawał się sensowny. Co on gadał? Był w ogóle przytomny? Bo słowa nie świadczyło o tym, by były przemyślane. Albo wytwór jego chorego umysłu, albo on jeszcze nie odzyskał przytomności… ale jego mózg nie do końca dobrze działał. Słowa sprawiały wrażenie być wypowiadane automatycznie, jakby usta sobie przypominały, do czego mogą służyć. Czyżby poważnie uszkodzona spora liczba neuronów? Efekt związany z chorobą zakaźną, zatruciem jakimiś toksynami, fizycznym uszkodzeniem mózgu czy też chorobą psychiczną? Ale ta ostatnia nie zwiększała siły i wytrzymałości. Chociaż zawsze mogło mu dolegać więcej rzeczy niezależnych… albo głęboko ze sobą powiązanych.

Zamiast spodziewanych wyjaśnień, jego historii, jakichkolwiek strzępków tak potrzebnych mi informacji… Obiekt znowu zamilkł, zaczynając się kiwać. Ciężko westchnąłem. To nie było to, o co mi chodziło! Przestawiłem pałkę na prąd elektryczny i przyłożyłem mu do nogi, częstując go niegroźną, ale nieprzyjemną dawką. Jeśli nie pomogło, to dawka była zwiększana. Musiałem się czegokolwiek od niego dowiedzieć! Musiałem go skłonić do mówienia. To znaczy nie musiałem, ale by to było bardzo przydatne w ustalaniu kim jest i skąd się wział.
- Mów! Kim jesteś? Jaka bestia? Jaki człowiek?! – krzyknąłem na niego, próbując go znowu porazić dawką prądu. Jeśli pomoże, czegoś się dowiem… to dobrze. A jak nie, to będę musiał zaczekać ten dzień czy dwa na wyniki wszystkich analiz. Zawsze było warto spróbować. Przy okazji testowałem jego odporność na prąd i ból. A może nawet mi to sprawiało przyjemność? Po tych wszystkich niepowodzeniach, które doznałem w poprzednim laboratorium, wyżycie się na kimś… sprawiało mi pewnego rodzaju przyjemność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia. W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach