Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Shinya nie przejął się mocno słowami mężczyzny - nie miał złudzeń, że obcy wchodzący na nieznane terytorium spotkają się z zaufaniem. Ale z drugiej strony wątpił, by podobne towarzystwo nawet między sobą na nim bazowało. Prędzej się spodziewał, że ludzie mają tu na innych haka a najsilniejsi są ci, którzy mają ich najwięcej.
Milczał nawet nie dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć. Bał się raczej, że palnie coś, co mogło ich zdradzić. Nie przywykł do podobnych miejsc i nie był pewny, na co może sobie pozwolić. Milczenie było dla niego bezpieczną opcją, w ten sposób więcej słuchał i nawet jeśli ktoś podejrzewał go o nieobeznanie, przynajmniej tego nie potwierdzał.
Niezbyt dobrze też się czuł, wiedząc, że ktoś tak łamie prawo, kiedy nie mógł z tym nic zrobić. Nie zmienił wyrazu twarzy, choć miał ochotę wykrzywić się, jakby ktoś położył mu na język plasterek cytryny. Wiedział, że nie powinien kierować się swoim dobrem i zdrowiem kosztem czegoś takiego. Z drugiej strony... doktor Harumi wiedział o działalności Huntera. Jeśli nawet lekarze przymykali na niego oko, czy nie znaczyło to, że mimo wszystko robił coś dobrego? Składników na lekarstwa brakowało dla wszystkich chorych, dziś się o tym przekonał, a jeśli ów przemytnik dostarczał więcej zapasów, nawet jeśli wyłącznie dla zysku... możliwe, że niejedna osoba właśnie dzięki temu przeżyła. Choć wspierał prawo i jego przestrzeganie, nie był skłonny trzymać się go, jeśli mogło to zaszkodzić chorym.
- Żonę? - spytał zaskoczony, skonfundowany nagłą zmianą tematu. Hachi skutecznie sprawił, że jego mózg na moment się zwiesił. Dopiero po chwili załapał, o co chodziło kompanowi i uśmiechnął się lekko. Już miał przywołać na twarz szeroki, sztuczny uśmiech, ale... skoro grał milczka, niech będzie w tym konsekwentny! Zwłaszcza, że było to dość dla niego wygodne.
- Będę starym kawalerem, podobnie jak i ty, jak kogoś sobie szybko nie znajdziesz. Nie pytam nawet, czy już ci się udało - po twoim mieszkaniu widać, że nie.
Przysunął się do towarzysza, kiedy ten ściszył głos, kiwając głową z półuśmiechem, jakby słyszał właśnie najciekawszą opowieść w życiu.
- Myślę, że nikt nie przyjmie obietnicy nietykalności od kogoś, kto nie może jej zapewnić. Już prędzej skończymy wykrwawiając się w rowie, taka przestroga dla innych dociekliwych - wymamrotał. - Jeśli pieniądze nie wystarczą, to... ech, mam nadzieję, że sam poda cenę. - Wyszczerzył się, nie umiejąc się zmusić do śmiechu. Pokiwał energicznie głową i klepnął go w ramię. - Moja mina jest nadal lepsza od tej głupawej twojej! - Shinya, mistrz ciętej riposty. Dlatego właśnie wolał milczeć.
- To by mogło podziałać... - dodał cicho, zaraz jednak spojrzał na Hachiego z najszczerszym zdumieniem. Nigdy by nie przypuszczał, że ten wygłosi podobne oświadczenie. Przez chwilę nie wiedział, co rzec. No, może przez dłuższą chwilę. Uśmiechnął się lekko pod nosem.
- No patrz, nie podejrzewałem cię, że aż tak mnie cenisz. Chyba że chodzi ci o to, że psa by ci nie miał kto wyprowadzać. - Starał się zachować lekki ton, jedyny sposób jaki znał, by radzić sobie z zawstydzeniem. Jedynie oczami przekazał mu nieme "dziękuję".
Posiedzieli przy stole jeszcze trochę, poszedł zamówić i sobie wodę, stwierdziwszy, że coś na przepłukanie gardła jednak się przyda. Starał się nie patrzeć wciąż na godzinę, nie odliczać każdej minuty, która dzieliła ich od dwudziestej. W końcu jednak wstał i wskazał na schody ruchem głowy, sam się na nie kierując. Póki co kręcił się jedynie, starając się dostrzec jakąś ochronę czy postacie na balkonie, jeśli jednak nic takiego nie wypatrzył i nikt go nie zatrzymał, ruszył na górę. Nie chciał tracić ani chwili czasu więcej, niż było to konieczne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z każdym kolejnym wybiciem nowej minuty, w pomieszczeniu robiło się coraz gęściej od gości. W pewnym momencie ciężko było dostrzec schody, a już tym bardziej czy ktoś wchodził na górę, czy też nie. Samo przeciśnięcie się przez roztańczony tłum na parkiecie okazał się dla was niemałym wyzwaniem. Spocone, roztańczone ciała obijały się o was, sprawiając wrażenie jakby byli w jakimś nieznanym amoku, tanecznym upojenie. Dlatego też nic dziwnego, że kiedy wreszcie udało wam się dostać do schodów, to Shinya czuł pulsujący ból z rozciętego łuku brwiowego po bliskim spotkaniu z czyimś paznokciem, a Hachiro ścisk w okolicach lewego boku, gdzie jakaś nieznajoma mu osoba wbiła swój łokieć. Ale przynajmniej udało wam się przeżyć. Przynajmniej teraz. W końcu pozostał jeszcze potem powrót przez morze niebezpiecznego tłumu.
Schody były nieco kręte, na górze wyglądały jakby się zwijały, zakręcały. Im wyżej, tym hałas zdawał się być nieco przytłumiony. Przynajmniej będzie można w miarę porozmawiać, a nie wzajemnie się przekrzykiwać. O ile zostaniecie dopuszczeni do Huntera, co miało okazać się nie tak łatwe, o czym właśnie mieliście się przekonać.
U szczytów schodów stało dwóch mężczyzn. Nie wyglądali jak typowe osiłki, zdecydowanie daleko im było do podręcznikowego ochroniarza, ale na pierwszy rzut oka widać było, że nie należą do najmilszych osób. Pierwszy był raczej średniego wzrostu, o cholernie jasnych włosach spiętych w małą kitkę i z dwoma kolczykami w wardze. Drugi był nieco wyższy, ale za to o wiele chudszy, o krótkich, mysich włosach. Za nimi znajdował się bambusowy parawan, przez który ciężko było cokolwiek dostrzec, oprócz zarysu paru sylwetek.
Gdy wreszcie dotarliście na szczyt, niższy z mężczyzn zastąpił wam drogę, przyglądając się wam przez krótką chwilę, aż wreszcie wyciągnął z tylnej kieszeni urządzenie przypominające telefon.
- Wasze identyfikatory – powiedział krótko, bez zbędnego owijania w bawełnę czy też kapki jakiegoś wytłumaczenia. Jedno było pewne. W ten sposób z pewnością dowiedzą się kim jesteście i o waszym zawodzie.


Termin: 19.11
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Żonę, niemrawy kartoflu – Hachirō ze sztucznym poirytowaniem przewrócił oczami, kiedy do Shinyi nie docierały dwie proste sylaby. Musiał odwracać jego uwagę dalej. Zastukał palcami w blat, rozejrzał się po lokalu i westchnął.
Jak tak dalej pójdzie, to wezmę ciebie za żonę. Co prawda wolałbym, żebyś na ślub ogolił nogi, bo będą pytać, dlaczego wziąłem żonę z dziwnymi rajstopami. Chyba, że założysz czarne kimono, ale nie wiem, czy tak można. W sumie nie planowałem nigdy ślubu. Ale jeśli ładnie poprosisz… Chyba, że wolisz być starym kawalerem z milionem kotów. Fuj, nie lubię ich, podłe są. Lubisz koty, Nyacchi? A lubisz mnie? Może powiedział, że my ten tego — ale pamiętaj, że to ja jestem seme — bo jakoś dziwnie na mnie spoglądałeś? Jestem twoim bohaterem~? Och, obroniłbym cię przed wszystkim~ Nyacchi~ – Niech ktoś obroni Shinyę przed Hachim, bo narratorowi będzie przykro. Nie wolno łamać narracyjnych serduszek.
A wiesz – Oho, zapowiada się zmiana tematu. – Może i racja. Myślisz, że byłbym ładnymi zwłokami? – A jednak nie. – Chciałbym w sumie umrzeć romantycznie. Jak wielki mistrz Osamu Dazai. W sumie był ode mnie dwa centymetry wyższy. Jednakże! – Wstał, gwałtownie odsuwając od siebie krzesło.
Jak to wielki mistrz, Osamu Dazai, pisał w „Nowym Hamlecie” — Nie poszczaj się czasem z tych emocji, Horatio! Shinyatio! Shinya… co… – Zaczął brawurowym tonem, a jego głos dopiero po dłuższej chwili zanikał wśród tłumu, jakby równolegle z pojawiającą się między brwiami Hachiego zmarszczką. Wyglądało na to, że powolutku sam wpadał w kreowane przez siebie bagno instant i jego mózg takoż zwiechę zaliczał.
Odpłacisz mi za to w noc poślubną – Skomentował, puszczając mu oczko, po czym też ruszyli przez tłum dzikich bestii gibających się na parkiecie niczym szalone ukwiały. Nie przepadał za ukwiałami, a przez to porównanie, które powstało w jego głowie, nie znosił ich tym mocniej od chwili, gdy oberwał w bok.
AŁA TY KURWIU – Krzyknął odruchowo, jednak zostało to zagłuszone przez muzykę i w zasadzie mógł to usłyszeć z ledwością tylko Shinya. Hachi nawet już się obracał, by karzącą ręką sprawiedliwości… No… By wymierzyć nią sprawiedliwość… Ale w zasadzie nawet nie wiedział, kto go skrzywdził. Nie krzywdzi się Hachich, bo są zagrożonym gatunkiem. Głównie przez swoją głupotę.
Patrz, jesteśmy cali, staruszku. Jak się czujesz? – Nie zadawał tego pytania właściwie nigdy i nikomu. Nie wiedział, czemu; po prostu tak było i fakt, że padło ono z jego ust, był cokolwiek niecodzienny. Zerknął w kierunku schodów, po których lada moment zaczęli iść na górę. Zatrzymał się, gdy zauważył ochroniarzy i pierwszą jego myślą było „przecież raz-dwa ich załatwimy”, a dopiero gdzieś dalej odzywał się głosik mówiący „przecież to cywile”. Bystre, srebrnobłękitne oczy nie przepuściły ruchów za parawanem. Bingo. No, prawie.
Otworzył usta, biorąc głęboki wdech. Przygotowywał się do odezwania się i co również było niecodzienne, nawet zastanawiał się nad doborem słów. Gdyby był człowiekiem bardziej wykształconym językowo, można by dodać, że rozważa sposób artykulacji każdej głoski, by stający się nią papierkowy fonem nabrał należytego kształtu.
Może zawróćmy. – Cofnął się o kilka stopni, odzywając cicho do Shinyi. – Moglibyśmy ich sprzątnąć… Ale pewnie ludzie wiedzący, kim jest i czym się zajmuje, są dla faceta ważni o tyle, że nie lubi przyjmować nowych powierników sekretów. Musi być inny sposób.
Pluł sobie w brodę, że nie zwracał uwagi na sytuację przy schodach. Gdyby złapali faceta po drodze, najwyżej musieliby zbierać zęby z podłogi, ale może uniknęliby tego burdelu z identyfikatorami. Mogliby pozować na nieszczęśliwych i zdesperowanych do tego stopnia, że rzuciliby się pod pędzący pociąg. Hachi uważał się za pięknego, a tragiczne, cierpiące piękno z pewnością bardziej działało na ludzi.
Chociaż – Patrzył dalej na Shinyę, jednak jego oczy na moment odbiegły w lewą stronę. Sam jednak ani drgnął. – Liczę na to, że jak dostanę w pysk, to mnie złapiesz. – Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął jego ciałem, gdy trawił tę myśl z niechęcią. Nie był jednak byle kim. – Przygotuj się, żeby jak coś go ścigać. Nie wiemy ile jest stąd wyjść, a masz dłuższe nogi. – W końcu wrócił spojrzeniem na jego twarz. – Brałbym.~ – Puścił mu oczko, a jego wyraz twarzy złagodniał, czyli Hachi skończył myśleć. Poszedł pierwszy i uniósł rękę z przepustką, przybierając przy tym minę możliwie najbardziej pozbawioną emocji. Nie mógł jednak wyzbyć się niepewności w oczach i wypieków na twarzy, które zawsze pojawiały się u niego, kiedy wiedział, że zaraz ktoś go przyłapie na czymś złym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- To... to chcesz mnie ożenić czy wydać za mąż w końcu? Ale czekaj, czemu to ja mam być żoną?! Jesteś ładniejszy ode mnie... z-znaczy nie że mi się podobasz... znaczy nie myślę, że jesteś...! - Jęknął z rozpaczą, zaplątawszy się we własnych zeznaniach. - Znaczy jestem... wyższy! I w ogóle, tak. Seme nie powinien być wyższy? A-ale nie że chcę być! J-ja tylko... No i co ty opowiadasz w ogóle! - odparł ze złością, którą chciał ukryć zakłopotanie. Niestety złość nie potrafiła ukryć zawstydzenia widocznego na twarzy, nie tylko w postaci lekkiego rumieńca pokrywającego policzki, jak i w oczach, które nagle zaczęły wpatrywać się w słoje drewna, z którego zrobiony był stół. Tę cholerną czerwień mógł chociaż usprawiedliwić złością, gorącem na sali czy alkoholem... którego nie pił. Ale to drobiazg.
- Sam potrafię się obronić, dzięki, rycerzu - rzucił, szturchając go w ramię. - Naślę na ciebie kota, jak takie rzeczy będziesz mówił!
Jeśli Hachi chciał zająć jego myśli czymś innym, z pewnością mu się to udało. Shinya miał tak wielki mętlik w głowie, że jego choroba zeszła gdzieś na dalszy plan. Dużo ważniejsze wydawało mu się teraz uduszenie albo choć porządne potrząśnięcie znajomym, który nie dość, że gadał same okropne bzdury, to jeszcze go zawstydzał i sprawiał, że czuł dziwny ucisk w klatce piersiowej. Zabawne, zupełnie jak w stresie.
Już miał odrzec Hachiemu, że żołnierze raczej rzadko umierają romantycznie - prędzej zostają zabici w walce - ale jego następne słowa sprawiły, że Shinyi nie chciało się nawet wysilać, by go uświadamiać, po prostu wstał i ruszył przez tłum, uznając, że woli stanąć przeciw uzbrojonym zbirom czy innym podejrzanym bywalcom tego miejsca niż użerać się z tym rudzielcem. Jego mina wyrażała "JA GO NIE ZNAM", mimo iż zdawał sobie sprawę, że znajomy idzie obok niego. No, na tyle obok, na ile pozwalało przedzieranie się przez ludzką masę w sali.
- I CO KRZYCZYSZ - krzyknął, odwracając się w jego stronę, nim zorientował się, że nie do niego skierowane były słowa Hachiego. - Czuję... - Spojrzał na niego tak zaskoczony, że zapomniał o zdenerwowaniu na niego. Moroi martwił się o czyjeś samopoczucie? A to coś nowego. Już po raz któryś dziś miał wrażenie, że odkrywa nową stronę kolegi. - Choruję poważnie, leków nie ma, jedyna osoba, która może je mieć, pewnie nas wypatroszy, co chociaż będzie szybką śmiercią i słucham twoich oświadczyn... czuję się fantastycznie, miło, że pytasz! - Ojej, czyżby Shinya był ironiczny? Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio miał tak napięte nerwy, że się do tego posunął.
A sytuacja sprawiała, że czuł jeszcze większy stres. Gość, z którym rozmawiali, wyraźnie zaznaczył, że SPEC nie był tu mile widziany, a oto nie mieli innego wyjścia niż się ujawnić. I wszystko przez głupie lekarstwo na głupią chorobę, którą złapał. On złapał, nawet nie zachorowali obaj. Chciał odstawić Hachiego do domu, a sam albo poczekać na legalne lekarstwo, albo ewentualnie pchać się w łapy bandziorów, nie narażając przy tym nikogo.
- Nie możemy ich sprzątnąć, nawet, jakbyśmy poradzili sobie z tą dwójką, jestem pewny, że reszta ludzi tu nie stanęłaby po stronie dwóch hycli - mruknął, wskazując głową na tłum w sali. - Trzeba to załatwić po cichu, ale... nie wiem jak. - Spojrzał mu w oczy z poważną miną. - Myślę, że powinieneś...
Urwał, otwierając szeroko oczy na dźwięk jego słów. Wyciągnął rękę, chcąc zaprotestować, ale ten już podszedł do ochroniarzy z przepustką. Powinien się spodziewać, że przekonanie rudzielca do czegokolwiek nie będzie takie proste. I co, miał stać i patrzeć, jak jego przyjaciela wywlekają z lokalu? Jeśli tak by zrobili, może on sam mógłby skorzystać z zamieszania i przejść do Huntera... ale nie, ochroniarze na pewno nie byli na tyle głupi, by we dwójkę zostawiać szefa bez ochrony. A on nie mógł pozwolić, by ten durny wojskowy wziął na siebie wszystkie konsekwencje.
Zacisnął zęby, upewnił się, że broń jest ukryta, ale łatwo dostępna, jakby musiał skierować ją w stronę ochroniarzy, po czym podszedł za Hachim, wyciągając własny identyfikator. I tak widzieli ich razem, i tak jak zobaczą zawód tego niskiego głupka, domyślą się, że Shinya para się tym samym. Tak rozumował, napinając mięśnie, gotów do ewentualnej walki bądź ucieczki. A może udałoby się wyminąć strażników i zaszantażować bronią Huntera? Nie wątpił, że ta dwójka umiała wykonywać swoją robotę, ale ani on, ani Hachi nie byli żołnierzami na pokaz.
- Mamy interes. Korzystny interes dla Huntera. Z pewnością będzie chciał go chociaż wysłuchać - powiedział spokojnie, dziękując niebiosom, że umiał panować nad głosem, by nie odbił się w nim niepokój.
Nawet jeśli podskórnie czuł, że wpadli po pas w bagno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mężczyzna milczał, wyglądając na kogoś, kto albo nie dosłyszał słów ciemnowłosego Hycla, albo po prostu je zignorował. A biorąc pod uwagę odległość, z jakiej padły słowa, z całym powodzeniem można było założyć pierwszą opcję. Przyłożył swoje urządzenie do waszych identyfikatorów. Rozległo się ciche piknięcie, a potem nastało milczenie w oczekiwaniu na wynik. Oczy mężczyzny rozchyliły się nieznacznie, po czy przysunął urządzenie bliżej swojego znajomego, by i ten mógł zapoznać się z treścią, która pojawiła się na jego ekranie. Posłał potem porozumiewawcze spojrzenie w jego stronę.
- Poczekajcie – wreszcie przemówił, a następnie odwrócił się i poszedł za parawan, najprawdopodobniej porozmawiać z Hunterem i ustalić, co dalej. Oczekiwanie zdawało się ciągnąć w nieskończoność, chociaż w rzeczywistości minęło zaledwie prę nic nie znaczących sekund. Ale wy mieliście wrażenie, jakby właśnie decydowano nie tylko o tym, czy Hunter was łaskawie przyjmie, ale również postawiono na szalę wasze życie.
Wreszcie zza parawanu wychylił się jeden z ochroniarzy i pokiwał dłonią w waszą stronę, niemo nakazując wam na podejście. Za parawanem na skórzanej sofie oraz siedziało trzech mężczyzn oraz jedna kobieta. Bez większego problemu rozpoznaliście słynnego Huntera, gdyż pomimo nie wyróżniającego się zbytnio ponad tłum, roztaczał dookoła siebie specyficzną aurę. Jedno trzeba było mu jednak przyznać. Widząc go pośród innych szarych obywateli, nie dałoby rady go rozpoznać.
Spojrzawszy w waszą stronę, uśmiechnął się szeroko, odrzucając kasztanową grzywkę, nieco za długą, na bok. Wyglądał na dwudziesto paroletniego chłopaka. Tak plus minus. I całkiem sympatycznego.
- Pan władza numer jeden! Pan władza numer dwa! – powiedział radośnie rozkładając obie dłonie na boki, jakby witał się z dawno niewidzianym przyjacielem.
- Proszę, siadajcie – wskazał dłonią na wole krzesła przed stołem, samemu sięgając po szklankę z whisky.
- Co panów do mnie sprowadza? Bo wiecie panowie, w zeszłym tygodniu wasi koledzy po fachu mnie odwiedzili, ale nic nie znaleźli ani też nic mi nie udowodnili. – uśmiechnął się niewinnie, przechylając głowę lekko w bok.
- Ale wiecie, to już powoli staje się męczące. Co chwilę mnie nachodzicie. Gdzie nie pójdę, nawet w domu. Wiecie, że doprowadzacie moją mamę do choroby? Hmm, może was wszystkich podam do sądu… – podrapał się po brodzie – Może mam szansę wygrać, hm~?

Termin: 25.11
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Reakcje Shinyi były najbardziej satysfakcjonującą rzeczą tego dnia i to do tego stopnia, że Hachirō wybuchnął głośnym śmiechem, rzucając zaraz czymś w guście „jesteś taki uroczy”. Ale o tym już dosyć, luźniejsze przygody pary przegrywów zostaną poruszone z pewnością innym razem. Przedarłszy się przez roztańczony tłum okrutnych bydląt i przeszedłszy po schodach, a i po krótkiej obradzie, w końcu mieli stanąć twarzą w twarz z Hunterem. A przynajmniej na to liczył Ósemka.
– Patrz, a myślałem, że to ciebie imię zmusza do mówienia prawdy. Chyba, że to jednak szczęście z mojego.
– Moroi posłał Shinyi uśmiech, gdy zostali wpuszczeni za bambusową osłonę. Hunter naraz rzucał i nie rzucał się w oczy; gdyby minął go na ulicy, Hachi z pewnością nawet nie zwróciłby na niego uwagi. A jeśli nawet, to po paru sekundach zapomniałby, jak wyglądała jego twarz.
Nie, nie – Uwaga, suchar nadchodzi. – Ja jestem numer Osiem, a on numer Cztery. Jeden i Dwa to tacy inni, my jesteśmy ci fajniejsi, wyższy poziom mamy~ – W końcu „shi” oznaczało też „cztery”, a Hachi nie mógł się nigdy powstrzymać przed powiedzeniem jakiegoś żartu na ten temat. Przynajmniej gdyby patrzeć na liczby w imionach, to Moroi był wyżej. Niech się cieszy biedactwo. Tak czy siak, usiadł na krześle, czując się trochę jak na dywaniku u dyrektora; ach, stare czasy.
„To ci dopiero cwaniak”, pomyślał Hachirō z niezadowoleniem, jednak na zewnątrz odwzajemniał serdeczność poprzez delikatny uśmiech. Ich rozmówca był zdecydowanie zbyt pewny siebie; w innych okolicznościach Hachi doceniłby to (każda uśmiechnięta twarz jest na wagę złota wśród ponuraków), jednak teraz wydawało mu się to irytujące.
No i znowu pomyłeczka, przyjacielu… – Odezwał się znowu jako pierwszy, tonem równie pewnym siebie i równie radosnym, serdecznym.
Wiesz, może to odłóż, bo na trzeźwo walnie cię lepiej to, co chcemy powiedzieć. Przygotuj się, to mocne. Na księżyc polecisz. – Zrobił pauzę, a w jego głowie wyobraźnia dodała dla efektu werble. Szkoda, że nie byli w kreskówce, wtedy wyobrażenia Ósemki byłyby bliższe prawdzie.
Oferujemy pomoc. Za pomoc. Wow! – Klasnął z entuzjazmem w dłonie i pochylił się do przodu.
Widzisz, mój przyjaciel jest chory. Wolę go nie tracić, to taki dobry chłopak, normalnie szukać takiego jak ze świecą. Dla matuchny zdrowia najlepszego życzymy, ale no właśnie, zdrowie Czwóreczki jest raczej dwa na dziesięć i ogólnie to nie polecam. I idziemy tu, idziemy, a ja mu mówię „Nyacchi, nie idź w stronę światła!”, a ten prawie wlazł pod koła samochodu w tunelu. I weź tutaj bądź mądry! A podobno jest starszy i taki odpowiedzialny! Ahaha… ha… No, ale widzisz, przyszliśmy, bo powiedziałem „co jest, doktorku?”, a doktorek wtedy, że „idźcie mi stąd i szukajcie Huntera”, to oto jesteśmy. Fajnie, co? Dobrze jest połazić po mieście. Takie tam… Dość przyjemne, zwłaszcza, kiedy zwykle przebywasz poza murami. Znaczy nie ty, bo mnie w sumie to, czy tam łazisz czy jak, obchodzi jak dieta tygodniowa głuptaków niebieskonogich, tak se powiedziałem, żebyś potrafił się wczuć w moją sytuację. No ale zmierzam do tego, że— o patrz jaka wielka mucha ci lata nad głową! — że jeżeli masz lekarstwo na ikinę, się znaczy składniki do tego, to mamy propozycję! My po to pójdziemy, zbierzemy ci jakąś listę zakupów, normalnie jakbyś kurde prezent na święta dostał. Identyfikator mówiłby, że jesteś w mieście, a my możemy spokojnie wychodzić za mury. No, mamy taką pracę i w sumie dlatego, że jesteśmy hyclami, możemy przymknąć oko na to, co ty wyprawiasz sobie wewnątrz murów! Dopóki nie wpuszczasz potworów. Aaaale w sumie mnie by tam bardziej obchodziło sprzątnięcie stworka aniżeli dręczenie cywili. Bo widzisz, ja to zabawowy chłopak jestem i wolę raczej uśmiechy dawać niż pobrzękujące bransoletki z plus dziesięć do kinky. Rozumiemy się? – Jak już mowa o kinky, to jego przydałoby się zakneblować. Nawet, jeżeli dobrze im pójdzie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy Shinya ujrzał Huntera, musiał przyznać, że był zaskoczony jego młodym wiekiem. Spodziewał się prędzej kogoś pokroju mężczyzny naciągającego ich na trunek, wielkiego, zwalistego, raczej starszego. Na pewno nie kogoś... takiego. Kolejna nauczka, by nie robić sobie żadnych wyobrażeń, bo potem i tak rozmijają się z prawdą. Wolał też nie oceniać go po pozorach - mimo spokojnej, luźnej postawy Hunter z pewnością nie był kimś, kto zaproponuje im herbaty czy kawy, poklepie po plecach i pomoże. Musiał mieć się na baczności.
Ale co ważniejsze... czemu on w ogóle pozwalał Hachiemu zabierać głos pierwszemu? Prawda, był w nie najlepszej formie, nie umiał dobierać słów, ciężko mu się formułowało zdania. Nie miał charyzmy, ale szczerze powiedziawszy i tak był przekonany, że lepiej by wyszli na jego lakonicznym mamrotaniu niż na długich przemowach rudzielca, po których Shinya pragnął zniknąć, zapaść się pod ziemię, cokolwiek. Kto normalny rzucał sucharami związanymi z liczbami spotykając się z kimś takim? No tak, "normalny" nie było może najlepszym określeniem Hachiego. Widać nieszczęsnemu choremu zostało zamknąć oczy i modlić się w duchu o to, by jego dobry kolega kiedyś paplał na tyle szybko, by sobie język odgryzł i uratował świat, zamykając paszczę na zawsze. Co mu strzeliło do głowy, że zabrał go ze sobą? Nie dość, że narażał go na niebezpieczeństwo, to teraz ten głupek od ośmiu boleści tylko pogarszał sytuację.
Starał się powstrzymać minę mówiącą "ja go nie znam, zabierzcie go ode mnie", zamiast tego położył mu dłoń na ramieniu, zaciskając na nim palce z całej siły. Może to wystarczy Hachiemu jako nieme "stop", którego nie miał jak inaczej przekazać.
- Kolega mówi prawdę... nie jesteśmy tu po to, by stawiać ci zarzuty czy choćby zadawać niewygodne pytania. Lekarze nie mają teraz składników, a czas... czas goni. Jeśli nam pomożesz, odpłacimy ci z nawiązką. Jak Hachi wspomniał, możemy zdobyć ci po cichu, czego potrzebujesz. Możemy zmylić ślady, podrzucić dowód twojej niewinności, zapewnić alibi... co akurat będzie ci potrzebne. Nie powiesz, że nie przydadzą ci się... sojusznicy po drugiej stronie barykady? - Słowo "sojusznicy" wyszło z jego ust bez większego przekonania, ale nie mógł znaleźć odpowiedniejszego określenia. Nadal nie był przekonany co do słuszności tego wszystkiego. Stawianie swojego życia ponad prawem było czymś, czego normalnie w życiu by nie zrobił. Z drugiej strony nadal przemawiało do niego rozumowanie, że ten człowiek dostarczał chorym składniki. Za opłatą, ale je miał. Mimo że był w SPECu, wiedział, że sztywne trzymanie się reguł nie zawsze było odpowiednią drogą. Wolał słuchać moralności od zasad.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hunter wpatrywał się w rudowłosego, kiedy wystrzeliwał z siebie kolejne słowa z beznamiętnym wyrazem twarzy, a gdy wreszcie zapadła cisza, miał minę pod tytułem “co ty w ogóle pieprzysz”
Wreszcie na jego twarzy pojawiło się wyraźnie namacalne znudzenie, co nie mogło wróżyć nic dobrego. A już na pewno nie powodzenie w ewentualnych interesach, po które w końcu tuta przyszliście. Nawet interwencja drugiego z hycli nie pomogło. Młody mężczyzna wsunął mały palec do lewego ucha i podrapał się w nim leniwie, zerkając to na jednego, to na drugiego w milczeniu, które dopiero po dłużących minutach postanowił przerwać.
- Ale panowie…. Ja naprawdę nie wiem o czym mówicie. – rozłożył obie dłonie na boki i wzruszył lekko ramionami.
- Naprawdę myślicie, że odważyłbym się na tak ryzykowne kroki, jak nielegalny handel pod nosem samej władzy? Naprawdę uważacie, że byłbym aż tak głupi? Błagam was – pokręcił lekko głową i roześmiał się delikatnie. Pomimo jego postawy, która w całości zaprzeczałaby jakimkolwiek plotkom, których mogliście posłuchać, nie wydawał się również w żadnym stopniu niebezpieczny czy też agresywnie nastawiony do waszej dwójki. Albo był genialnym kłamcą, albo rzeczywiście nie miał z tym wszystkim nic wspólnego, a wy zostaliście perfidnie okłamani przez nie tylko tłuściocha w barze, ale również przez samego doktora, który was tutaj skierował.
- Jestem jedynie niewinnym obywatelem tego miasta, którego władza niepotrzebnie się czepia. Bez jakiegokolwiek powodu. – westchnął ciężko, niemal w teatralny sposób.
- Jeżeli nie macie żadnych dowodów, nic nie możecie, dlatego, proszę, zostawcie mnie w spokoju i sobie idźcie. To upierdliwe. – dodał po chwili, wbijając uparte spojrzenie w stronę Shinyi, najwyraźniej do jego uważając za najbardziej odpowiedniego rozmówcę.

Termin: 27.11
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Zazgrzytał zębami, kiedy mężczyzna zaczął stroić głupa, jednak utrzymywał dobrą minę do złej gry aż do momentu, gdy tamten skończył mówić. Shinya w tej chwili jako rozmówca nie liczył się dla niego absolutnie. Nie lubił być robionym w balona, a za to łatwo wkręcał się we wszelkie spory i dyskusje. Lubił to.
Twoje słowa aktualne, poprzednie i to miejsce nie kleją się jak źle przygotowany ryż do sushi. – Skomentował głośno, sympatycznym tonem głosu. Nie miał zamiaru wychodzić z roli, jeszcze nie pora na to.
Te kanarki nie są tu po nic. Gdybyś był byle szarym nikim, który sobie tu organizuje kącik dla vipów, to tak właściwie po co ktokolwiek miałby ci się spowiadać z tego, co ma w przepustce? Musisz się czegoś bać. – Zmrużył oczy, a uśmiech na jego ustach przybrał cwaniackiego wyrazu.
A niektóre rzeczy widać po oczach. – Dodał, opierając się wygodniej o krzesło i przeciągając się na nim.
No i tamta gadka też mi się coś nie klei z tym, co mówisz teraz. Dlaczego ktokolwiek miałby cię nachodzić, skoro nie masz powiązań z żadnym nielegalnym handlem? – Oparł dłonie o rozsunięte uda i zacisnął je w pięści.
Chyba, że masz. – Westchnął. – Chyba, że jesteś ślepcem. – Jego głos nabierał powagi, choć delikatnie się załamał. Nie ze złości, a raczej z delikatnym smutkiem.
Proszę. – Ramiona spięły się, a krótkie paznokcie wbiły się mocno w wewnętrzną część dłoni.
Przyszliśmy tu jako cywile. Przyszedłem tu myśląc, że naprawdę nie mam po co przyciskać człowieka, który organizuje lekarzom niekonwencjonalne leki. Z myślą, że mój przyjaciel dostanie swoją dawkę i wszystko będzie z nim dobrze. Aż tak nienawidzisz ludzi, którzy dbają o to, by wymordowani nie pożerali cywili, że jesteś skłonny skazać kogoś na śmierć? Bycie człowiekiem już nie jest ważne? – Uparcie wbijał spojrzenie w mężczyznę, a jego głos drżał. Nie miał zamiaru wybuchnąć płaczem, ani nie zbierało mu się ani nie wyglądał tak od zewnątrz. Jeżeli już, to mogło się wydawać, że lada chwila zacznie krzyczeć albo gadać tym razem nie tak pogodne rzeczy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak jak sądził, mężczyzna nie miał zamiaru od razu poddać się ich namowom. Nie dopuszczał do siebie rozczarowania - cóż, i tak nie liczył, że wszystko potoczy się jak po maśle. Choć jak tak o tym myślał, wolałby chyba już słuchać gróźb z ust Huntera, który ostatecznie mógł ich sprzątnąć. Takie ignorowanie prawdy, udawania, że sytuacja nie ma miejsca były... dużo bardziej frustrujące. Shinya zacisnął zęby, zastanawiając się, co mogłoby przekonać mężczyznę. Najgorzej, że sam nie umiałby siebie przekonać, gdyby znajdował się na miejscu szmuglera. Bo czemu niby ten miałby im zaufać?
Jedno jednak było oczywistym kłamstwem, a fakt, że nawet Hachi to zauważył, jeszcze to potwierdził.
- Nic dziwnego, że władza cię nachodzi. Plątanie się w zeznaniach i przeczenie samemu sobie jest dosyć podejrzane. Jak kolega słusznie zauważył - czego się boisz, że sprawdzasz przepustki każdego, z kim rozmawiasz? I na jakiej podstawie? To w końcu dane osobiste~ - Spojrzał na Hachiego, oczami próbując przekazać, że ostatni raz się z nim zgadza i żeby ten lepiej zostawił mówienie jemu. Powinien popracować nad niewerbalną komunikacją, patrząc na rezultat owego spojrzenia. Choć nawet jakby Hachi umiał czytać mu w myślach, i tak by pewnie nie posłuchał. Shinya miał już nieraz okazję zauważyć, jak ten się robi zły, gdy ignorowany. Choć sam szczerze mówiąc wątpił, by do osoby pokroju Huntera przemawiały emocjonalne przemowy o człowieczeństwie. Miał coraz większą ochotę po prostu przyłożyć mu spluwę do skroni i zażądać leku, ale wiedział, że to szybko się skończy, gdy ochroniarze zaatakują jego i Hachiego. Poza tym nadal nie był aż tak zdesperowany, by łamać swoje zasady moralne. Grożenie nie wchodziło w grę.
- Owszem, nie mamy dowodów - oparł sucho. - Skoro to zauważyłeś, znaczy, że jest na co zbierać dowody. Możesz sobie mieć w poważaniu SPEC, jak cię nachodzi, ale traktowanie rozmówcy jak debila jest nieuprzejme i ci nie przystoi. Nie uwierzę, że pan doktor przysłał nas tu bez powodu, że zna cię bez powodu. - Oparł się plecami o kanapę, rozsiadając się wygodnie, zakładając nogę na nogę i krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - Mam zamiar być tak upierdliwy, jak trzeba. To przestrzeń publiczna, Hunter. Chcesz może kazać nas wyprowadzić stąd siłą? Naruszenie nietykalności funkcjonariusza. Ja mam czas przynajmniej dopóki nie zacznę ślepnąć i nie dostanę ataków. - Uśmiechnął się mało przyjaźnie. - Jak nam pomożesz, możemy postarać się przejąć śledztwo w twojej sprawie... i przymykać oko na wiele rzeczy. Ach, pewnie chciałbyś wiedzieć, że jeśli nagle niespodziewanie zaginiemy, nasz znajomy wie, gdzie nas szukać~ - Cierpliwość powoli się kończyła, a wtedy miękka buła stawała się czerstwa niczym kamień. Ciekawy był, ile byłby w stanie tu usiedzieć, zakładając, że nie wyrzucą go po prostu przez barierkę na dół.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy rudowłosy Hycel przemawiał, spojrzenie Huntera nieznacznie złagodniało. Nawet przez moment w jego spojrzeniu pojawił się charakterystyczny błysk dla przychylnej osoby. Uśmiechnął się delikatnie, pochylając bardziej w waszą stronę, nawet otwierał już usta, by coś powiedzieć, ale wtedy padły słowa drugiego z jego gości.
Mimika mężczyzny momentalnie uległa zmianie, a na twarzy położył się cień, kiedy słuchał ciemnowłosego. Usta wygięły się nieprzyjemnie, kiedy odchylił się, na powrót opierając o oparcie kanapy.
- Grozisz mi? – zapytał uważnie przyglądając się Okiayu. Jakby chciał go przejrzeć na wskroś, poznać wszystkie najbardziej skrywane myśli.
- Jestem dość przystojnym chłopcem. Puknąłem wiele żon. Mężowie mogą chcieć mnie wykastrować, więc dlatego mam bliskich przyjaciół, którzy mi pomagają, bym był bezpieczny – odparł z niewinną miną, rozkładając obie dłonie na boki, ale bardzo szybko jego spojrzenie stało się o wiele bardziej ostrzejsze, aniżeli parę chwil wcześniej.
- Zamierzałem pomóc, bo twój kumpel ładnie prosił. A ja cenię przyjaźń i poświęcenie dla niej. Bo to coś najpiękniejszego na świecie. Naprawdę byłem gotów pomóc, ale kiedy zacząłeś mi grozić, negocjacje zostały zakończone. – dodał ostro i odwrócił spojrzenie, teraz kierując je na rudowłosego.
- Przykro mi. Ale musisz nauczyć swojego przyjaciela odpowiedniego dobierania słów, bo w ten sposób długo nie pożyje. Nie lubię go. Wkurzył mnie. – dodał cicho, wypijając do końca swojego drinka i powoli podnosząc się z kanapy.
- Nie, nie wyrzucę was siłą, ale zawsze sam mogę opuścić do miejsce i sobie gdzieś pójść. A ty nie możesz za mną podążać, bo to chyba podciągniemy już pod stalkerstwo i prześladowanie, prawda Nieprzyjemny Chłopcze?

Termin: 03.11
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach