Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down


Drużyna: Shinya Okiayu, Hachirō
Cel: Zdobycie składników do utworzenia ataiwy (el, ślina salamandry, ekstrakt z bambusa) dla Shinyi, zdobycie płaszcza cienia dla Hachiego.
Poziom: Średni.
Możliwość zgonu: Oczywiście. Wszystko zależy od waszych działań.

- Ataiwa? – doktor Harumi spojrzał na was, po czym podrapał się po swoim kilkudniowym zaroście, w zamyśleniu. Był sędziwym mężczyzną, bliżej siedemdziesiątki, ale wciąż pełen wigoru i energii. A przede wszystkim pełny inteligencji i wiedzy, o której wielu innych mogło pomarzyć. Wyprostował się, odwracając na swoim już zmasakrowanym przez czas krześle, uważnie przyglądając się waszej dwójce.
- Niestety, ale się skończyła. – westchnął ciężko, ściągając z nosa okulary i odłożył je na swoje biurko, po czym zaczął masować się u nasady nosa.
- Nawet w przypadku składników jest kiepsko. Tak często wyjeżdżacie poza nasze mury, to zamiast gonić zmutowane istoty, chociaż raz moglibyście rozejrzeć się za czymś pożytecznym dla miasta. – powiedział kąśliwie i podniósł się, podchodząc do okna. Założył ręce za siebie i spojrzał na miasto z góry, przez dłuższą chwilę zachowując zupełną ciszę.
- Tutaj wam nie pomogę. Mówisz chłopcze, że na co chorujesz? – spojrzał na rudowłosego, wreszcie odlepiając swoje ciało od wąskiego parapetu.
- Ja wam nie pomogę. Zapasy składników i leków na „specjalne” okazje będziemy mieli dopiero w przyszłym tygodniu. Ale znam kogoś, kto może mógłby wam pomóc. Znacie tę knajpę w południowej części? Z tego co wiem, nazywała się Paradise. Tam pytajcie o Huntera. – ponownie podrapał się po brodzie i pokiwał delikatnie głową.
- Ale nie wiecie tego ode mnie. Hunter jest dość specyficzny i niekoniecznie działa wedle wszystkich reguł, jakie narzuca Dyktator. No ale tu macie wybór. Albo czekać, aż leki do nas dotrą, albo spróbować własnych sił. A teraz zjeżdżać, mam innych pacjentów. – machnął ręką w waszą stronę, jakby odganiał wyjątkowo upierdliwe muchy, samemu na powrót siadając przy swoim biurku.


Termin odpisów: 23.10
Napiszcie w swoich postach DOKŁADNY ekwipunek
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Daleko jeszcze? Daleko jeszcze? NO POWIEDZ, POWIEDZ, POWIEDZ, POWIEDZ.”
Serię takich i innych komunikatów w trybach rozmaitych Hachirō wygłaszał podczas drogi do gabinetu niejakiego doktora Harumiego. Zdecydowanie był przyjacielem z gatunku okropnych, a do tego człowiekiem z podgatunku upierdliwego głupka. W związku z tymi cechami jedynie z pewnej strony zależnymi od jego decyzji, tylko po części współczuł Shinyi. Ta jego podła strona gdzieś w małym rozumku chichotała, przebrana w kostium diablika i wymachiwała widłami, pokrzykując „dobrze ci tak!”. Z kolei ta względnie bardziej ogarnięta i oficjalna postanowiła tego nie okazywać poza kilkoma docinkami. W końcu niby nie należało żartować z innych ludzi, kiedy spotykało ich nieszczęście; a jednak, kiedy okazało się, że wyższy naprawdę jest chory, nie potrafił się powstrzymać. „Gdyby kózka nie skakała”, „karma istnieje, co?” i inne uszczypliwe słowa uchodziły z jego ust, choć nie do końca były mówione w złej wierze.
Odegranie się za sytuację z wymyśloną chorobą jakąś tam rolę grało, jednak znacznie większą miało w dzisiejszym spektaklu zmartwienie. Mimo wszystko Shinya był jego jedynym przyjacielem i choć Hachi był niewdzięcznym bydlakiem, to na swój sposób przeżywał całe to wydarzenie. Nie należy zapominać, że łatwo było mu wkręcić różne rzeczy i doprowadzić nawet do histerii związanej z tym, że może zachorować i umrzeć w wyniku choroby, a gdy w grę wchodzili bliscy, paranoja przesuwała się też na nich. Długo musiał walczyć ze sobą, by na wyprawę nie zabrać miliona środków dezynfekujących, jednak ostatecznie został przy materiałowej maseczce i taką samą wtykał swojemu kompanowi niczym Jehowi swoją religię.
Spodziewał się zastać na miejscu jakąś starowinkę pachnącą milionem ziół bądź niemalże karłowatego staruszka z brodą tak długą, że będzie się za nim ciągnęła po ziemi. To był plan. Jeśli zdecyduje się dożyć sędziwego wieku, zapuści sobie taką i będzie używał zamiast szalika. Wracając jednak do głównego wątku, Hachi nieźle się zdziwił, gdy zobaczył przed sobą staruszka w całkiem niezłej kondycji, który na swój sposób wydawał się imponujący. Pozwolił gadać pozostałym uczestnikom wesołego spotkania, bo bardziej dotyczyło to przecież Shinyi aniżeli jego. Paradoksalnie można było powiedzieć, że to Moroi robi tu za siłę, a Okiayu za mózg, który opcjonalnie potrzebowałby pomocy.
Zajęty oglądaniem uroczej miejscówki Hachi powrócił do świata żywych dopiero, gdy wspomniane zostały zmutowane istoty. To było coś, co interesowało go bardziej od rozmowy na temat składników… Skoro tak, to dlaczego zabrał się z chorym? Otóż, kiedy dowiedział się, jaki jest przebieg tej całej choroby, to uznał, że nie ma mowy, by zostawił Nyacchiego samego sobie. Spodziewał się, że nie będzie zbyt łatwo o składniki do leku, zwłaszcza, gdy jednym z nich był jakiś aromatyczny wyciąg z wymordowanej paskudy, a jeśli nie mogli zdobyć ich w mieście, to trzeba było poszukać za miastem.
- E…? - Bąknął niemądrze w reakcji na pytanie o chorobę. Fakt faktem, wszedł z maseczką na twarzy jak na chorego przystało, jednak chyba rozmawiał głównie Shinya. Chyba, bo Hachi nie kontaktował zbytnio. Zakompleksiony, głupiutki móżdżek naszła myśl, że mogło to trochę wyglądać tak, jakby Okiayu nie tylko był  starszy, ale w ogóle był jego ojcem, wujem albo kimś takim, a sam Moroi robił tu za chore dzieciątko. Czasami przeklinał swoją wiecznie młodzieńczą urodę i niewątpliwe piękno. Cóż za okrutna klątwa! Przybrał naburmuszoną minę, czego zza maseczki nie było zbyt dobrze widać, poza przymrużonymi oczami i nieco ściągniętymi brwiami.
- To nie ja. To ten drugi. - Wskazał ruchem głowy na Shinyę, naraz łapiąc się na tym, że nie zapamiętał, na co jego jedyny przyjaciel jest chory. Sam, jak na egoistę przystało, nie potrafił odgonić od siebie myśli, że jest okazem zdrowia. Mimo wszystko był jednak nerwowy; a co, jeśli nie uda się znaleźć leku? Co, jeśli coś pójdzie nie tak?
- … Myślę, że nie możemy czekać - Oznajmił z dość nietypowym dla siebie wahaniem, przesuwając wzrokiem ze staruszka na bruneta. Toż ta buła była zbyt spokojna i powolna, jak wielgachny żółw, więc ktoś inny musiał tu podjąć silną, męską decyzję.
- A– e– uh-! - Chciał jeszcze powiedzieć coś mądrego (żart roku), kiedy zostali wyproszeni za drzwi. Grzecznie wyszedł, czekając, aż wyższy zrobi to samo.
- No to decyzja podjęta. Wolę, żebyś mi nie wykitował, więc wiedz, że mam zamiar zaciągnąć cię gdzie trzeba nawet, gdybyś myślał o czekaniu na leki. - Odezwał się, gdy wyszli z budynku, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Westchnął ciężko.
- Jak nie do końca legalnie prowadzi interesy, to może się nie ucieszyć na nasz widok. - Oczy oraz brwi mężczyzny wskazywały na to, że Hachi pod maską robi smutną minę, tudzież parodię tejże.
- To ten, proponuję żebyśmy poszli po coś dyskretnego, czym się obronimy jakby co. Wolałbym nie dostać serdecznej kulki ani granatu przyjaźni, wiesz. - Dodał, sprawdzając godzinę na telefonie przed chwilą wyciągniętym z kieszeni. Taki przyjemny, cieplutki dzień, a oni muszą biegać za jakimś wyciągiem z trupa. Przepysznie.  



ekwipunek itd:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Shinya starał się ignorować pytania Hachiego, jak tylko mógł, choć nie było to łatwe. Starał się być cierpliwy i nie denerwować się na przyjaciela, w końcu sam ostatnio mu się naraził i go okłamał, a ten mimo wszystko nadal mu towarzyszył, za co był mu wdzięczny. Fakt, że nagle zachorował, dość mocno odbił się na psychice mężczyzny. Nigdy nie by zbyt rozmowny, ale teraz ucichł jeszcze bardziej, nie odpowiadał na sporą część prób zagadania go. Zwyczajnie nie mógł się zmotywować, by zebrać siły na rozmowę. Szedł zatopiony w myślach, rzucając co jakiś czas monosylaby w stronę rudzielca.
Jak to się mogło stać? I czemu tego nie zauważył wcześniej? Powinien wziąć pod uwagę możliwość zarażenia, przebadać się, cokolwiek. A tak... tak zostawało mu niewiele czasu na jakąkolwiek reakcję. Nie chciał się poddawać, ale czuł się tak osłabiony - czy w wyniku choroby, czy tez, co bardziej prawdopodobne, autosugestii - że miał ochotę jedynie położyć się na łóżku i nie wstawać nigdy.
Wiedział, że o składniki było trudno i szczerze mówiąc nie pokładał wielkich nadziei w ich obecnej wyprawie. Dlatego też nie zdziwił się, kiedy okazało się, że ich zapas się skończył i nie zostało nic, czym mógłby się wyleczyć. Mimo że nie było to zaskoczeniem, poczuł ucisk w sercu, choć starał się tego po sobie nie pokazać. Powtarzał sobie, że to nic, mógł jeszcze jakoś zdobyć wszystko, czego potrzebował, miał czas. Ale też ten czas nieubłaganie uciekał, zdecydowanie szybciej, niż by chciał.
- Ikina. Znaczy na to choruję - odparł cicho na pytanie doktora. Poza tym milczał, słuchając jedynie słów doktora i komentarza przyjaciela. Potakiwał mu, czując się jednocześnie zawstydzony tym, że nawet przy głupiej rozmowie z lekarzem jego kolega musiał go wyręczać. Też inna sprawa, że zawsze był bardziej wygadany czy też, mniej elegancko mówiąc, usta mu się nie zamykały.
Czym prędzej wyszedł od doktora i oparł się z westchnieniem, pozwalając sobie na westchnienie i zamknięcie oczu - jedyny wyraz strachu i zmęczenia, jakiego się nie wstydził. Nie śmiałby narzekać, nie po tym, jak dopiero co wkręcał Hachiego. Czy tak właśnie się wtedy czuł, kiedy Okiayu kazał mu wierzyć, że coś złapał?
- Nie... nie mogę czekać. Nie wiadomo, kiedy przybędą jakieś zapasy. Ale... - zawahał się chwilę, zerkając na rudzielca. - Jesteś pewien, że chcesz iść ze mną? Ten Hunter... nie brzmi zbyt przyjemnie. I... i dzięki za pomoc. - Uśmiechnął się do niego. Blado, ale zawsze to jakiś uśmiech.
- Masz rację... za mało wiemy o tym gościu, coś do obrony może się przydać, choć wolałbym, żeby okazało się zbędne. Nie ma co ryzykować. Choć ja już mam wszystko przy sobie, wiec nie musimy iść do mnie.
Nie chcąc zostawiać przyjaciela, poszedł za nim, by ten mógł zaopatrzyć się w to, co uważał za słuszne, sam stwierdziwszy, że nie ma nic więcej do wzięcia, co mogłoby mu się przydać, po czym skierował ich w stronę baru wskazanego przez lekarza. Nie musiał nawet pytać ludzi o dokładne położenie baru - kojarzył go z widzenia i słyszenia, choć nigdy w nim sam nie był.
Gdy tylko weszli do środka, Shinya nie tracił czasu, nadal czuł, że ten wciąż uciekał. Podszedł do baru i poczekał, aż barman zwróci na niego uwagę, po czym nachylił się delikatnie w jego stronę i nie przestając patrzeć mu w oczy, odparł stanowczo:
- Szukamy Huntera. Wiesz, gdzie możemy go znaleźć?
Czuł, że nie postępuje rozsądnie, że może powinien dyskretnie popytać ludzi się tu znajdujących, ale... czuł, że nie miał do tego sił czy cierpliwości. Albo obydwu. Barman był najbardziej oczywistą osobą, która mogła im udzielić informacji.

Ekwipunek:
-miasto: Butelka z wodą, telefon, portfel, dokumenty, Aijt: ZN-7
-poza miastem: poza poprzednimi to Orion Rifle
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bar z pozoru przypominał spelunę, o których można było wyczytać w książkach od historii, tak chętnie rozdawaną przez władze. Pomimo dość wczesnej godziny, wszakże dochodziła siedemnasta minuta po osiemnastej, w środku znajdowało się zaskakująco sporo ludzi. A znaczna z nich część w upojeniu alkoholowym.
Przeciskając się przez tłumy roztańczonych ludzi, głównie młodzieży, wreszcie udało wam się dostać do baru, choć i tam byliście zmuszeni odczekać swoje, nim barman, na oko mający nie więcej jak dwadzieścia pięć lat, wreszcie zwrócił na was uwagę.
- Co wam podać? – zapytał, sięgając po szmatę i zaczął polerować blat baru. Usłyszawszy wasze pytanie, na drobną chwilę zaprzestał swojej czynności, po czym zaczął na powrót poruszać ręką, kręcąc przy tym głową.
- Przykro mi, ale nikogo takiego nie znam. Wiecie ile dziennie osób przetacza się przez to miejsce? Ile twarzy? Nikt normalny nie byłby w stanie tego spamiętać. – odpowiedział, wreszcie urywając z wami kontakt wzrokowy.
- A teraz wybaczcie. Jeżeli niczego nie zamawiacie, to odsuńcie się, bo blokujecie kolejkę. – wskazał brodą gdzieś ponad wasze ramię. I jak na zawołanie, Shinya poczuł jak ktoś kładzie swoje łapsko na jego ramieniu.
- Z drogi – warknął mężczyzna, który wyglądem przypominał żywego warchlaka, i do tego zmutowanego. Mierzył prawie dwa metry, a do tego jego waga sięgała zapewne ponad sto kilogramów. I to bynajmniej nie z powodu mięśni.


Termin odpisu: 28.10
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Gdy wyruszyli w drogę, Hachi rzucił jedynie jakimś „ba! Ja zawsze mam rację!”, dodając do tego donośny, serdeczny śmiech. Jakoś dziwnie był z siebie zadowolony, chociaż zostali w zasadzie wykopani przez serdecznego doktorka, a jego przyjaciel lada dzień miał być umierający. No, normalka! Kto by się tym przejmował. Przeskakując z tematu na temat w tempie podobnym do ciągłej serii z karabinu maszynowego, Hachi trajkotał do Shinyi przez całą drogę, zamęczając go jakąś rozkoszną brednią. Klasycznie nie mogło się obejść bez opowiadania o tym, jak jego pies uroczo wygląda, kiedy podaje łapę ani bez chwalenia się już któryś raz z rzędu, że nauczył zwierza machać łapą na komendę „pa pa!”. Ach, no i bez pokazywania wszystkich zdjęć, jakie ostatnio Moroi narobił psiakowi.
Uczcijmy minutą ciszy cierpliwość Shinyi. Zasłużył na to.
Dotarcie do baru przyprawiło rudego o grymas zniesmaczenia. Zwaliło się na niego zbyt dużo zapachów, a woń ludzkich ciał i rozmaitych alkoholi. Według niepisanej zasady wszechświata, Hachiemu alkohol i zapach ludzi naprawdę przeszkadzały tylko wtedy, gdy sam nie brał udziału w jakiejś grupowej zabawie typu koncert albo wizyta w klubie. Ale teraz, kiedy alkohol w żaden sposób go nie pociągał swoim zapachem ani sposobem podawania, niezbyt mu się to podobało.
Cały czas zachowywał poważną minę, oczywiście dla efektu uprzednio ściągając z twarzy materiałową maseczkę. W swoim małym rozumku postrzegał właśnie siebie za obstawę, a Nyacchi robił za kogoś pomiędzy eskortowaną księżniczką a jakimś dyplomatą. Oparł się o blat, tym samym utrudniając barmanowi przecieranie blatu; umyślił sobie, że w ten sposób podkreśla, że to oni tutaj rozdają karty.
Nic nie chcemy póki co, dzięki – Zastukał palcami w blat i westchnął z dramatyzmem wręcz przesadnym. – Ała, jakiż ty chłodny jesteś. – Skomentował, nie odsuwając się mimo prośby młodego mężczyzny. Twarz nieznacznie wykrzywiła się, jakby faktycznie go to ruszyło.
No patrz, a my chcieliśmy tak po przyjacielsku, poplotkować trochę i takie tam. No ja rozumiem, że zarobić trzeba, ale widzisz, trochę chętniej dawałbym moje ciężko zarobione jeny komuś, kto jest bardziej uprzejmy… No, ale okej. – Widząc pokaźne gabaryty kolejnego klienta, Hachi nawet grzecznie sunął zacne cztery litery z drogi i chwycił Shinyę za drugie ramię, by go odciągnąć jakiś metr czy dwa dalej.
Ty patrz, trollogr jak nic. Ciekawe jaką klasą bohatera byłby w planszówkach fantasy. – Rzucił cicho, zaraz natomiast wydając siebie zduszony chichot. – Ale to dobrze się składa, bo my też jesteśmy bohaterami. Tylko takimi prawdziwymi. Ten tam misiaczek wygląda, jakby był bywalcem lokalu. – Zerknął przez ramię, chcąc wybadać, jak barman zareaguje na delikwenta. – Ile punktów wrzuciłeś w charyzmę, Nyacchi? – Wyszczerzył się szeroko do mężczyzny, po czym obrócił się do nieznajomego i podszedł doń dziarskim krokiem.
No witam, kolego! – Przywitał się serdecznie i odruchowo uniósł dłoń, by poprawić kapelusz, w ostatniej chwili uświadomiwszy sobie, że jednak go tam nie ma. – Mają tu coś dobrego?„No patrz, jaki jestem przyjazny. Napijemy się razem, a potem wyśpiewasz mi wszystko, co trzeba.”, pomyślał, naraz napinając mięśnie na wypadek, gdyby musiał szybko uniknąć jakiegoś ciosu.
Bo widzisz, my trochę mamy sprawę życia i śmierci – Kontynuował tonem takim, jakby byli sobie zupełnie równi. Po koleżeńsku i tyle. – Często tu bywasz? Szukamy jednego z bywalców. Lekarz kazał pytać o Huntera. Kojarzysz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shinya był nieco półobecny duchem w trakcie paplaniny Hachiego, ale w pewnym momencie zreflektował się i uznał, że zachowywał się wobec niego dość nie w porządku. Co prawda normalnie średnio go to ruszało - Moroi wcale nie był wobec niego lepszy - ale teraz uznał, że może chociaż słuchanie o psie mężczyzny odciągnie jego myśli od choroby. W końcu był to fantastyczny pies, na pewno o lepszym charakterze, niż jego właściciel. Dlatego jego "aha", "tak" "hmm?" przeszły w faktyczne odpowiedzi do tego, co mówił, choć prawdę mówiąc, w stosunku do długości wypowiedzi młodszego nadal wydawały się nieco lakoniczne. Mimo wszystko wdzięczny był znajomemu, że ten tak nawijał, wolał to od niezręcznej ciszy, a nie czuł się na siłach, by podtrzymywać rozmowę sam.
Zdecydowanie gorsze uczucia wywoływał w nim sam barman. Shinya zacisnął zęby, starając się zamilknąć, nie chciał powiedzieć czegoś niewłaściwego pod wpływem silnych uczuć. Ale po prawdzie nie bardzo wiedział, co na to odpowiedzieć, nie wierzył, by barman nie kojarzył stałych klientów, a nie bez powodów jako miejsce, gdzie mogli Huntera znaleźć, lekarz wskazał im ów przybytek. Gdyby wpadał tu jedynie raz na jakiś czas, byłoby to średnią wskazówką.
Na szczęście Hachirō znów przejął pałeczkę. Jak raz jego wygadanie czy też wyszczekanie, jak to widział Okiayu, na coś się przydawały. W wojsku prędzej mogło mu to zaszkodzić, przez co też Shinya zawsze ganił niewyparzony język, ale bar pełen pijanych klientów o wątpliwej uczciwości to była zupełnie inna sytuacja. I musiał przyznać, że z barmanem poradził sobie całkiem elegancko, teraz zostawała kwestia owego mężczyzny, na którego nie dało się nie zwracać uwagi, zwłaszcza po tym, jak tylko dzięki Hachiemu zdołał zejść mu z drogi w porę, zbyt zdezorientowany i zdenerwowany, by szybko sam się usunąć.
- Moja charyzma jest chyba ujemna... - mruknął rudemu w odpowiedzi, idąc za nim. Zaczął się zastanawiać, skąd doktor w ogóle wiedział o takim miejscu i jego bywalcach? Nie wydawał się osobą, która sama by tu przychodziła. Czy owa znajomość jest wzajemna, jak był tu rozpoznawalny i czy lubiany, czy wręcz przeciwnie? Takie myśli chodziły mu po głowie, gdy tylko Moroi wygadał się z tym, kto ich tu wysłał. Miał nadzieję, że długi język kompana im nie zaszkodzi, choć sam wolałby nie ujawniać takich informacji ani tego, jak byli zdesperowani. A może to one okażą się właśnie kluczem do sukcesu?
- Chętnie postawimy kolejkę dobremu koledze, który by nam pomógł! - dorzucił na zachętę, a nuż to mogło zachęcić mężczyznę do powiedzenia im tego i owego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mężczyzna niemal łypnął swoim paciorkowatym spojrzeniem na rudowłosego, a kąciki jego wydętych ust opadły jeszcze bardziej, co nie zapowiadało nic dobrego. Uniósł potężną rękę i podrapał się po brodzie, zahaczając krzywo obciętymi paznokciami po parodniowym zaroście.
- Cztery. Cztery kolejki. – odezwał się wreszcie takim tonem, że odmowa nie podlegała jakimkolwiek dyskusją.
- Wtedy możemy porozmawiać. – odparł i odwrócił się wracając do swojego stolika znajdującego się bardzie z lewej strony pomieszczenia.
Zakładając, że jednak przystaliście na jego ‘ofertę’ i wreszcie podeszliście do jego stolika, mogliście wyraźnie zauważyć błysk w jego oczach i pobudzenie. Sięgnął po szklankę i od razu wypił połowę.
- No, teraz można rozmawiać! – rzucił wesoło i nachylił się nieco nad stolikiem, uderzając brzuchem o jego krawędź i przesuwając go parę milimetrów.
- Nie jesteście z władzy, co? – zapytał, uparcie wpatrując się to w jedną stronę, to w drugą.
- Zresztą, Hunter i tak was sprawdzi, nim z wami będzie gadał – mruknął sięgając po jedną z dostępnych wykałaczek i zaczął sobie nią dłubać w zębach, zupełnie nie przejmując się zasadami dobrego wychowania.
- Nie lubi węszącej tutaj władzy, wiecie? W zasadzie to nikt nie lubi. Ale on w szczególności. Już kilka razy mundurowi próbowali go zgarnąć, ale nigdy nic mu nie udowodnili. Mówiliście, że skierował was tutaj lekarz. Jaki? – zapytał odkładając wykałaczkę, by wypić do końca swój trunek. Postawił głośno pustą szklankę i przesunął ją w stronę ciemnowłosego, wpatrując się w niego wyczekująco.
- Swoją drogą… pedały jesteście? Ty mi na takiego wyglądasz, AHAHAHA – zaśmiał się basowym tonem, wyciągając pulchną dłoń i zaczął uderzać w plecy Hachiro z taką siłą, że miałeś wrażenie wyplucia płuc lada moment.
- Luz, nie interesują mnie kutasy. Wolę za to kobitki. No ale z tego co słyszałem, to Hunter niczym nie gardzi. Może masz u niego jakieś szanse – posłał mrugnięcie w stronę rudowłosego, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Gdzie mój drink?


Termin odpisu: 04.11
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Cztery! A patrz, ja to Osiem jestem. To się świetnie składa, no przeznaczenie, jak nic. – Wyszczerzył się do wielkoluda, prezentując przy tym wszystkie piękne, białe kły. Spojrzeniem przeszedł na Shinyę, tym samym starając się mu przekazać coś na wzór „spoko, ja to załatwię”. Tak na wszelki wypadek. Ciężko jednak określić, czy zachowywał się w ten sposób, bo się wkręcił i traktował to jak zabawę, czy dlatego, że naprawdę troszczył się o tego głąba mimo wszystko.
No, koleżko, słyszałeś pana! – Powiedział głośno do barmana, odprowadzając giganta wzrokiem. Westchnął cicho, kiedy młodzik zabrał się za ogarnianie alkoholu dla trollogra. Nawet nie chciał wiedzieć, co tak właściwie ten sobie zażyczył, to miejsce zdecydowanie zniechęcało go nawet do myślenia o alkoholu, który przecież Hachi bardzo lubił. Bez względu na to, ile wynosiła cena za to i za ewentualne zamówienie Nyacchiego (nie przyjmował żadnych „ale ja mogę zapłacić”), pokrył wszelkie koszty. Rzucił jedynie „potem mi oddasz”. Sam nie dobrał sobie nic, naprawdę setting go odpychał od spożywania tu czegokolwiek.
– Ło, widać lubisz to… coś – Skomentował z entuzjazmem i przygarnął do siebie jakiś stołek bądź krzesło, na którym też usiadł, pochylając się w przód do wielkoluda.
A— ahaha, ha… No nie, nie mamy po co węszyć. Dostaliśmy informację, że ma związek z dostawami do leków, toż to dobry kolega musi być! Jakby jakieś rządowe głupki postanowiły go zgarnąć, to przecież strzał w kolano. Znaczy, jeśli wierzyć plotkom. – Wzruszył ramionami, pod koniec trochę przyciszając głos.
My tu jesteśmy w prywatnej sprawie. Właśnie po lekarstwo, nie lubię jak moi znajomi duszą mi się na kanapie, co nie. – Pokiwał głową i zmrużył oczy, tłumiąc w gardle niezadowolone warknięcie i groźby pokroju „toż ja bym cię rozpruł, wieprzu” czy „spalę ci matkę i trzy okoliczne wsie”. Oczywiście to już po tym, jak poczuł, że lada moment wielkolud wyklepie z niego flaczki tak, że pójdą mu uszami.
Ehe, no rowerem nie przyjechałem, trochę nie trafiłeś… – Rzucił z wyczuwalną nutką irytacji w głosie, jednak wciąż przywdziewał maskę wioskowego głupka i naiwniaka. Narastało w nim obrzydzenie i odnosił wrażenie, że lada moment najdzie go nieodparta ochota, żeby rzygnąć sobie gdzie popadnie.
Taa… dzięki, zapamiętam. – I faktycznie, zapamięta. Jeśli nie będzie innego wyjścia, to może i byłby skłonny poświęcić się dla Nyacchiego. Nie miał w końcu zbyt rozbudowanego systemu moralnego i…
A? Jeszcze jeden? To ja pójdę, a mój kolega jest zupełnie do twojej dyspozycji. – Wstał, poklepując Shinyę po ramieniu w geście mówiącym „dasz sobie radę, staruszku”, po czym ruszył znowu do lady. Przeszło mu przez myśl, że przecież jakby co mogą spróbować go upić i wiadomość właśnie o takiej treści wstukał w telefon, po czym wysłał ją swojemu towarzyszowi. Shinya był bestią z niemożebnie mocną głową, co było dla Hachiego kolejnym powodem do kompleksów.
Jeszcze jeden. Dwa może. I szklankę wody. I może papierową torbę. – Rzucał kolejne pozycje poirytowanym tonem (a ostatnią ociekającym jadowitą ironią), któremu towarzyszyła ciągle jedna myśl. „Zapowiada się długi dzień…”
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niczym odkrywczym ani nowym nie byłoby stwierdzenie, że cała ta sytuacja nieszczególnie przypadła Shinyi do gustu. Mężczyzna przed nim go obrzydzał, ale starał się zachować zupełnie neutralny wyraz twarzy. Miał już nieraz do czynienia z wymordowanymi, nie był mu straszny jakiś obwieś. Zresztą i tak sprawą zajmował się głównie Hachi, nawet zapłacił, choć wiedział, że jego przyjaciel jeszcze zażąda zwrotu bądź uzna, że w takim razie Shinya funduje mu kilka kolejnych wyjść do barów. Sam nie wziął nic - i tak miał już chorobę na karku, wolał nie dotruwać się do szczętu tym, co tu podawali. I bez tego miał ściśnięte gardło.
Siedział w milczeniu, obserwując reakcje rozmówcy, mając nadzieję, że ten spije się owymi czterema kolejkami, choć jeśli bywał tu często, prawdopodobnie przywykł i do większych ilości trunków. Myślał, że jest przygotowany na wszystko, już nawet nie przeszkadzał towarzyszowi paplać o lekach - najwidoczniej i tak było za późno, by trzymać cokolwiek w ukryciu. Stoicki spokój runął dopiero na sugestię wieprza, po której wgapił się w niego ze zdezorientowaną miną. Naprawdę sugerował, że on i Hachi... zacisnął zęby, powstrzymując się od ostrego zaprzeczenia, które jedynie ucieszyłoby człowieka, z którym zmuszeni byli rozmawiać.
- Zapewne Hunter jest równie ujmujący, co ty - mruknął cicho, patrząc mało przyjaźnie w stronę rozmówcy. Nie miał zamiaru pozwolić, by rudzielec oddał się w łapy jakiegoś obcego, żeby zdobyć dla niego lek. Wiedział, że był naiwny w swoich przekonaniach, ale wolałby już umrzeć od choroby, niż mieć na sumieniu coś takiego, bez względu na to, co myślał o tym młodszy kolega. Nie mówił tego na głos, aż takim samobójcą nie był, ale jego spojrzenie stało się twarde i nieustępliwe. Cieszył się nawet, że Hachi odszedł w stronę baru i nie mógł dalej rozmawiać z nieznajomym. Miał ochotę już teraz po prostu stąd wyjść, dać sobie spokój i poczekać na dostawę składników, nawet jeśli mógł jej ostatecznie nie doczekać. Póki co jednak, korzystając z nieobecności przyjaciela, pochylił się nieco nad stołem.
- Mam głęboko gdzieś, czym zajmuje się Hunter, ty czy ktokolwiek stąd. W węszeniu nie mam żadnego interesu. Przysłał nas tu doktor Harumi i jedyne, co nam powiedział, to żebyśmy znaleźli tu Huntera. Potrzebujemy jednego - informacji, gdzie on przebywa. Dostałeś swoją kolejkę, reszta jest w drodze - ja w rewanżu żądam informacji. - Nie prosił, nie spuszczał wzroku. Był zdesperowany, by jak najszybciej załatwić sprawy, a jeśli okazałoby się, że cena jest za wysoka, wyjść i cierpieć gdzieś w domu, na pewno było to lepsze od tkwienia tutaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po minie nieznajomego widać było, że wygłupy I clownowanie rudowłosego powoli zaczyna działać na nerwy. Zacisnął mocniej szczęki, chociaż pod grub warstwą tłuszczu, ciężko było zauważyć zarys jakichkolwiek mięśni czy też kości. Świńskie oczka wbiły się w Hachiro, przez moment wwiercając się w niego, sprawiając wrażenie, że lada moment uniesie ciężką łapę i pochwyci za delikatne gardło hycla. Ostatecznie jednak nie poruszył się, leniwie zrywając z nim kontakt wzrokowy, podbierając dłonią potrójny podbródek, odnajdując teraz zainteresowanie w drugim rozmówcy.
– Hunter…. Cóż. Huntera tutaj wszyscy znają. Ale nikt nie udzieli wam żadnych konkretnych informacji. – spojrzał na ciemnowłosego hycla, a jego usta wygięły się w nieprzyjemnym uśmiechu.
- Nikt was tu nie zna. Nikt wam nie zaufa. Nikt nie ma pewności, że nie jesteście psami rządu. – parsknął cicho, prostując się, a krzesło na którym siedział zaskrzypiało niebezpiecznie, jakby lada moment miało zerwać się pod jego ciężarem. Spojrzał przelotnie na Hachiro, który właśnie powrócił do nich, z upragnionym alkoholem. Mężczyzna od razu zgarnął szklankę swoimi serdelkowatymi palcami, przysuwając ją bliżej siebie.
- Bywa tutaj w okolicach dwudziestej. Czasem trochę później. Tam. – wskazał brodą gdzieś ponad ramię starszego hycla.
Po drugiej stronie Sali znajdowały się kręte schody, prowadzące na pół piętro, odgrodzone od reszty barierami, tworząc prowizoryczny taras. Jednakże z waszego aktualnego poziomu ciężko było cokolwiek dostrzec. Co prawda przed schodami nie stała żadna ochrona i teoretycznie wejście na górę stało otworem, to jednak miało się wrażenie, że nie byłby to najlepszy pomysł.
- Sprawdzą was, nim dotrzecie do niego. Sprawdzą was, czy nie jesteście powiązani ze Specem. Bo wiecie… – pochylił się bliżej w waszą stronę, a w świńskich oczkach pojawił się niezidentyfikowany błysk.
- Ponoć, co prawda nie wiem ile jest w tym prawdy, ale…. Ponoć Hunter zna kogoś zza murów. Ba! Ponoć on sam zna jakieś miejsce w murze, przez które potrafi wyślizgnąć się na tamte tereny i przemyca niektóre rzeczy. Ale nie wiecie tych plotek ode mnie. Dlatego są tak bardzo uczuleni na władzę. Już kilka razy próbowali przyssać się do jego dupska, ale ostatecznie nie udało im się, ahahahaha – roześmiał się, jakby co najmniej to jemu udało się jakoś przechytrzyć wojskowych czy też samą władzę.
-A, i nie radzę próbować go oszukać albo okłamać. – dodał po krótkiej chwili zastanowienia, powoli zaczął podnosić się na nogi, jeszcze w ostatnim momencie opróżniając swoją szklankę. Uniósł dłoń i jej wierzchem starł z ust oraz podbródków resztę alkoholu.
- W każdym razie powodzenia. – w kaczkowaty sposób oddalił się, pozostawiając waszą dwójkę przy, całe szczęście, pustym stoliku. Dochodziła dwudziesta szósta minuta po dziewiętnastej. W barze zaczynało robić się coraz głośniej i tłocznej. Po waszym znajomym nie było już śladu, aż dziw, że był w stanie zniknąć z takimi gabarytami. Zostaliście sami.


Termin odpisu: 10.11
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie słyszał przebiegu rozmowy Nyacchiego z panem trollogrem, jednak spodziewał się po dotychczasowym zachowaniu tego drugiego, że za łatwo nie pójdzie. Nie miał zamiaru płakać nad tym, jak okrutni są ludzie ani nad tym, jak niezrozumiałe jest ich podejście, bo dla niego było jasne, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej. Gdyby w innych okolicznościach spytać go, co zrobiłby z kimś takim jak ten cały Hunter, bez zawahania odparłby, że trzeba by było przycisnąć go trochę do muru i dać mu nauczkę albo zrobić wszystko, by go przymknąć. Nie uważał faceta za złego (w końcu go nie znał), tak samo jego działalności, ale jeżeli takie akty nie były na rękę władzy, to niestety — dura lex sed lex.
Podszedł do stolika, gdy ten większy wszerz już kończył swoją wypowiedź, więc nie miał szansy, by usłyszeć zbyt wiele. Przekazał alkohol facetowi, a sam zaś upił kilka łyków z zamówionej szklanki wody. Powiódł spojrzeniem we wskazanym przez faceta kierunku i w pierwszej chwili nawet pomyślał, żeby od razu tam wesoło pokicać, jednak pajęczy zmysł mówił mu, że jednak lepiej nie.
Drgnął nieco na podkreślenie po raz kolejny, że SPEC to kategoria „tych klientów nie obsługujemy”. Wolał jednak myśleć o sobie jako o wielkim bohaterze, którego powinno się uwielbiać, aniżeli jako o karzącej ręce terroru.
Woooow, za mury… — Odparł z niewyczuwalnie sztucznym podziwem, kiwając przy tym powoli głową. Jeżeli plotki na temat tego wyjścia były prawdziwe, to… To Hachi był w kropce. Obowiązek mówił mu „zgłoś i tyle”, za to resztki moralności wołały „jak od niego biorą leki, to go zostaw”. Dlaczego nagle te głosy zaczęły się wyrównywać? Zwykle górę przejmował ten pierwszy, zdecydowanie dominujący w procesie podejmowania decyzji.
No, to zostaliśmy sami, Nyacchi — Oznajmił, zerkając na zegarek w przepustce na swoim nadgarstku. — Mamy trochę czasu. Porozmawiajmy o życiu! — Szeroki uśmiech wykwitł na twarzy rudzielca, kiedy przysiadł obok i pochylił się do przodu w kierunku swojego kompana.
Powiedz, znalazłeś już żonę? Nazwij syna moim imieniem i opowiadaj mu o mojej odwadze. — Pokiwał głową, przybierając bardzo rzeczową i poważną minę. Chciał trochę pobłaznować, tym samym odwracając uwagę Shinyi od głównego problemu.
Chociaż… Póki co posłuchaj. — Przysunął się bliżej i objął go ramieniem, głośno się śmiejąc. Gdyby ktoś miał ich podglądać i ewentualnie podkablować temu Hunterowi, to lepiej, by zachowywali się jakby byli tutaj tylko klientami. Nie zrobili najlepszego pierwszego wrażenia, zaczynając od razu od wypytywania o kogoś, kto macza palce w nielegalnym handlu, a rozmowa z gigantem pewnie przykuwała uwagę sama w sobie.
Co możemy mu zaoferować poza pieniędzmi? — Wymamrotał, pochylając się z pseudopijanym uśmiechem. Pomińmy fakt, że wypił tylko trochę wody.
Jeśli sprawdzanie nie wypali i jakoś nas powiąże z wiesz, to myślisz, że obietnica nietykalności coś da? — Zerknął na niego kątem oka i westchnął przesadnie głośno.
Akucikuci. Co to za minka? — Dodał głośno tonem pijanego głupka, po czym znowu się roześmiał.
Jak nie, to… Jakby co możemy obiecać, że na legalu pójdziemy dla niego za mury i poszukamy czegoś dla niego. W takim układzie — Wrócił do cichego tonu głosu i powagi, po czym uderzył dłonią w blat i znowu się zaśmiał. — O luju, ty to śmieszny jesteś — Powiedział jakby usłyszał najlepszy kawał świata.
To jego tajne przejście będzie bezpieczne i czyste, a my będziemy z nim kwita. Wiesz? — Znowu spojrzał spode łba, trochę nawet ze wstydem i wahaniem. — … W sumie mam gdzieś zasady jak chodzi o twoje życie. — Czyżby ktoś wyszedł z etapu ameby emocjonalnej?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach