Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

„Ja nie czytam i nie liczę, a wiedziałbym, że wskakiwanie wilczym cielskiem na gałąź źle się skończyć może.”
Wywrócił oczami, odetchnąwszy ciężej. Myśli przywiodły mu jedną z kąśliwych uwag, którą mógłby obdarować kotowatego wymordowanego, ale zdrowy rozsądek wciąż przypominał, że ten znajomo wyglądający nieznajomy jest jego jedyną nadzieją i tylko on może mu pomóc. Bo jakie było prawdopodobieństwo, że ktoś inny przypałęta się w to miejsce? A nawet jeśli... jakie było prawdopodobieństwo, że wyciągnąłby pomocną dłoń? Znikome, w końcu większość desperatów była mocno zezwierzęconymi bestiami, chcącymi zaspokoić swoje najbardziej podstawowe potrzeby. Neely doskonale wiedział, że musi powstrzymywać się przed palnięciem jakiejś głupoty, bo kocur mógł zwyczajnie dać nogę, a wtedy spotkałby go marny los. Dość szybko porzucił jednak rozmyślanie nad najczarniejszymi scenariuszami rozwinięcia sytuacji, w której się znalazł, by sprawnie ułożyć odpowiedź na słowa Oswojonego.
Spojrzał na koci pysk swojego rozmówcy, by ostatecznie skupić całą swoją uwagę na jego zwierzęcych ślepiach. Wpatrywał się w nie spokojnie, a jego zimne, blade usta poruszyły się ostrożnie, jakby białowłosy przed wypowiedzeniem jakichkolwiek słów postanowił jeszcze raz je przemyśleć.
To nie takie łatwe, jak Ci się wydaje... — zaczął wreszcie, choć postanowił zrobić krótką pauzę, by ostatni raz zastanowić się nad tym, czy w ogóle chce o sobie mówić temu kocurowi. Z drugiej strony — może właśnie nawiązanie jakiejkolwiek więzi było kluczem do sukcesu? Neely'emu udało się zauważyć, że jego rozmówca nie należy do najbystrzejszych istot na świecie, więc dodatkową chwilę zajęło mu uproszczenie w myślach wypowiedzi, która już wcześniej kształtowała się w jego głowie. — Nie mam nad tym kontroli, to mnie przerasta. Jakby to powiedzieć najjaśniej... doskonale wiesz o co chodzi z psami i kotami, prawda? Są w wiecznym konflikcie, zawsze mówi się, że pies jest dla kota wrogiem. I niby są wyjątki, ale zwykle między tymi dwoma zwierzętami ciągle są jakieś spięcia. Wyobraź sobie, że mam w sobie kota i wilka, którzy stale ze sobą walczą, bez przerwy. Niby uważam się za dachowca, ale w zwierzęcej postaci kontrolę nade mną przejmuje wilk. Wtedy tracę nad sobą panowanie, szaleję i nie myślę trzeźwo. On mną steruje, jestem obcym w swoim własnym ciele. — Nie czuł potrzeby by się przed nim usprawiedliwiać, nie czuł potrzeby, by obnażać przed nim jedną ze swoich największych słabości, ale był w stanie się nią podzielić, żeby zdobyć chociaż namiastkę jego zaufania. Yukimura był mężczyzną, która zawsze chwytał się okazji, które pojawiały się w zasięgu jego wzroku, więc nic dziwnego, że był w stanie zrobić naprawdę wiele, byleby otrzymać pomoc od nieznajomego. Ostatnia deska ratunku — musiał się jej kurczowo chwytać, by nie pójść na dno. No, ewentualnie mógł go pociągnąć na dno razem z sobą.
Poruszył dłonią, gdy ta zaczęła drętwieć — szczupłe palce zadrżały, jak u kogoś, kto dopiero co wybudzał się z długiego, zimowego snu. Przydługie, twarde paznokcie zahaczyły o zimną skórę. Próbował się ogrzać ospałymi, powolnymi otarciami. Krew na czole zaczynała zasychać, rozcięcie nieudolnie zasklepiało się.
„Umiem rysować węglem.”
Usta mu zadygotały — stłumił w zarodku śmiech, który z pewnością prześlizgnąłby się między zaciśniętymi wargami, gdyby tylko nie było mu tak zimno. Wiatr już wcześniej swoim chłodem musnął jego gardło. Zamiast rechotu wymknęło mu się jedynie ciche syknięcie. W miarę możliwości poruszył przygniecionym ciałem — drobne gałązki nadal wbijały się w jego uda, łydki i brzuch, naznaczając te miejsca lekkimi zadrapaniami.
Chwilowo interesuje mnie jedynie Twoja umiejętność pod-noszenia gałęzi z przy-gniecionych kotów — odpowiedział w miarę sprawnie, choć głos załamał mu się dwukrotnie. — Później z chęcią poznam wszystkie Twoje talenty — dodał dosłownie kilka sekund później, kiwając przy tym głową, jakby chciał go zapewnić, ze tak właśnie będzie, ale najpierw niech pozbędą się tego, co tak bardzo mu ciążyło. Oczywiście udało mu się wychwycić uśmiech wymordowanego, który dumnie oznajmiał, że kocur jest niezwykle dumny z posiadania swojego talentu. I dobrze, bo znaczna część mieszkańców Desperacji nie potrafiła nawet tego. Na pewno inaczej też było z tymi, którzy zostali zarażeni wirusem, a którzy wcześniej byli normalnymi ludźmi zamieszkującymi M3 — Nobuyuki należał do tego grona desperatów, więc naturalnym było to, że potrafił czytać i pisać, choć z tym drugim miał czasami widoczne problemy, prawdopodobnie dlatego, że nieczęsto zdarzało mu się cokolwiek pisać, a jak się czegoś nie ćwiczy, to tak potem jest, wiadomo.
We dwójkę powinniśmy dać radę — powiedział, łapiąc łapskami gałąź w jak najwygodniejszym miejscu, by móc jak najlepiej pomóc nieznajomemu. Chciał się uwolnić, znaleźć jakiś ciuch, a najlepiej jakąś norę i zregenerować w niej siły lub poczekać aż pogoda będzie bardziej przyjazna. Napiął mięśnie rąk i w tym najodpowiedniejszym momencie użył resztek swojej siły, by wraz z Catrickiem pozbyć się gałęzi. Odrzucili ją gdzieś na bok, ale kilka wystających gałęzi smagnęło Yukimurę po podbrzuszu, zostawiając na nim czerwone ślady. Białowłosy oczywiście wsparł się na dłoni, niemalże natychmiastowo wymuszając na sobie siad. Wyziębione i nieco zdrętwiałe ciało próbowało stawiać opór, a na sam koniec strzyknęło straszliwie, jakby któraś z kości zwyczajnie pękła, choć wcale tak nie było. Twarzą zwrócił się w stronę swojego wybawcy, rozchylił bezpiecznie usta, by mu podziękować za ratunek, ale lecąca do niego bluza skutecznie mu to uniemożliwiła. Wylądowała na jego łbie. Spod materiału wydobyło się prychnięcie, lecz Nobuyuki nie miał zamiaru wzgardzić ciuchem, który został mu podarowany. W miarę szybko nałożył na siebie ubranie, naciągając je tak, by zakryć też swoje klejnoty.
Mam aż tak szpetną mordę? — zapytał głośno, nawiązując do tego celnego rzutu bluzą. Oczywiście jego spojrzenie odnalazło czającą się za drzewem sylwetkę młodszego. Spróbował wstać, ale nogi mu zadrżały, przez co poczuł się niepewnie i postanowił pozostać w bezpiecznej, choć niekoniecznie najwygodniejszej (ze względu na zimną ziemię) pozycji siedzącej. — Co mam zrobić żebyś zaufał? — padło kolejne pytanie, a szkarłatne oczy zabłyszczały od zimna. — Po co mnie ratowałeś, skoro mi nie ufasz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sposób, w jaki mężczyzna próbował wytłumaczyć Catowi swoją sytuację, był na tyle przystępny, żeby się kocia głowa zbyt nie natrudziła w przekładaniu nowych informacji z kupki jednej na drugą. Chłopak miał swój rozum, doświadczył świata na tysiące sposobów, poznawał wiele punktów widzenia, i to pozwoliło mu bez zbędnego przytakiwania zrozumieć zaistniałe fakty. Każda taka opowieść utwierdzała go w przekonaniu, że na Desperacji nie ma komu ufać. Wszyscy kryją w sobie podobne bestie, czasem bardziej materialne i odzwierciedlające się w rzeczywistej walce wirusa, zwierzęcych genów, obcych zachowań, niekoniecznie przeznaczonych dla ludzkiego odbioru, a inne budziły się tylko psychicznie, zależnie od charakteru i własnej stabilności, pogłębiając obłęd. Obie te sprawy łączyła obecność choroby, bo czym innym było zarażenie wirusem i tego następstwa? A czy zwykłe psychiczne przypadłości, zaburzenia i manie nie wchodziły do kanonu chorób? Cat niczego nie bał się bardziej jak infekcji, schorzeń, dysfunkcji, bo nie umiał sobie z nimi radzić w żaden sposób. Każda słabość prowadziła do bycia zależnym od kogoś, tutaj od łaski tego, który ma zbyt dużo na swojej głowie, żeby zajmować się wygasającym ogniwem. Ktoś kiedyś opowiedział mu o widmie selekcji naturalnej i nie było mu wtedy do śmiechu, choć samej śmierci w oczy śmiał się nader często, łobuziakując i ryzykując swoim tętnem każdego dnia.
Może dlatego zdecydował się pomóc temu, kto według logiki Kota wcale nie powinien jeszcze gasnąć? Pokonany w nierównej walce przez własne demony, bo zasługi w tym zwycięstwie Hide nie miał żadnej. Zdrowe ciało pozwoliło mu wspiąć się w górę, a zdrowy umysł obmyślił plan ucieczki, ale tak naprawdę nie był nikim więcej jak tchórzem, który próbował ciągnąć dalej swoje marne życie, korzystając z tego, że żadna dysfunkcja nie ścięła go z nóg. Kot nigdy jeszcze nikogo nie zabił... Nie licząc góry zwierząt, które mógłby mieć na sumieniu, gdyby nie groźny pomruk brzucha. Dziki instynkt mężczyzny podpowiadał mu dokładnie to samo, co Catowi jego – zabij słabszego i żyj silniejszy przez to co zyskasz.
Nie odpowiedział na monolog mężczyzny, kiwając tylko kudłatą głową w zrozumieniu. Te czarne kosmyki wymagały czesania, zdecydowanie. W ramach komentarza dotyczącego talentu Kota, ten tylko naburmuszył lekko swój pyszczek i posłał mu krzywy uśmiech, niemo przekazując: „Nie doceniasz mojego geniuszu.” Dzielnie zabrał się jednak do roboty i skuteczności nie można było mu odmówić, choć pomysł nie był zbyt skomplikowany. Ważne, że zadziałało, a spust empatii desperacyjnego brzydala uwieńczony został zwycięstwem nad gałęzią. Neely został oswobodzony, Cat tchórzył. Czego jednak można się spodziewać po jego przyzwyczajeniach? Urocze gadki na temat „mojego drugiego ja” mogły stanowić tylko przykrywkę, próbę uśpienia czujności Kociaka, więc bezpiecznie i też bezwiednie zakładał czarne scenariusze za potwierdzone, zanim którykolwiek mógłby się ziścić.
To była akcja-reakcja. Mogłeś się na mnie rzucić, a wtedy zagospodarowałbym sobie chwilę na ucieczkę – palnął inteligentnym tonem, zachowując poważny wyraz pyska. Rozglądał się trochę na boki, poprawił grzywę bardziej do tyłu i na bok, żeby nie wpadała na błyskające lękliwie oczy. Wysunął się trochę zza drzewa i otaksował spojrzeniem mężczyznę raz jeszcze.
Najwyżej mnie zabijesz – dodał nagle niemal beztrosko, zmieniając zdanie w chwilę i machnął łapą, błysnął też kłami w czymś przypominającym uśmiech. Ktoś mógłby się zastanawiać, jak to dziecko czterdzieści lat przeżyło na tym padole, a kto inny stwierdziłby zwyczajnie, że „głupi ma zawsze szczęście”. Cat zdecydowanie zbyt na tym przysłowiu polegał.
Mogę pomóc ci wstać. Chyba musisz się schować gdzieś, dopóki nie zbierzesz się na nogi. Znaczy… zbierzesz się w sobie. Umiem robić ogniska i szałasy. Poluję. Mogę być przydatny – zaproponował się, czekając chyba na ofertę pracy w telezakupach. Zwykle w ten sposób właśnie się przedstawiał nowo poznanym osobom, prezentując się jako potrzebnego w stadzie. Ludzie się na to łapali, a potem kończyli z pustymi kieszeniami i bez sznurówek, ale przynajmniej zostawiał po sobie to ognisko, kilka krzemieni i ze dwie pułapki w ramach zadośćuczynienia.
Przysunął się o krok, spoglądając wyczekująco i łapiąc kontakt wzrokowy. Skłonny był do powtórnego podania pomocnej łapy... niecodziennej dość łapy, bo pazurzastej, małej i upoduszkowanej. Uszy postawił dość luźno, ogon bezwiednie sunął za plecami chłopaka. Zastrzygł wąsikami. Niestety, Neely nie miał co przebierać w bardziej człowieczych przystojniakach, a warto korzystać z tego dobrotliwego przypływu empatii, dopóki znów mu się nie odwidzi przez te kocie flashbacki z Wietnamu Desperacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie potrafił zrozumieć dlaczego Catrick postanowił mu pomóc, bo sam nigdy nie postąpiłby podobnie — w nieciekawych, a zarazem niebezpiecznych sytuacjach zachowywał się jak cholerny egoista. W pierwszej kolejności ratował siebie — uciekał najszybciej jak tylko mógł, a reszta świata przestawała mieć dla niego jakiekolwiek większe znaczenie. Liczyło się tylko jego własne bezpieczeństwo, liczyła się tylko jego własna skóra, ale swojego samolubstwa nigdy nie rozpatrywał w negatywnych aspektach — uważał, że jeśli ktoś traci swój egoizm, traci również instynkt samozachowawczy, a bez niego nie dało się przetrwać na desperackich ziemiach. Trudne czasy niemalże zmuszały do tego, by to właśnie swoje życie stawiać na szczycie hierarchii wartości. Paskudne społeczeństwo rządziło się własnymi, bestialskimi prawami — nie zawsze dało się wszystkich uratować, a egoiści przynajmniej ratowali siebie. Przetrwać mogli tylko najsilniejsi i Ci, którzy w bardzo trudnych sytuacjach potrafili zapomnieć o swoich ludzkich odruchach, odrzucić swoje człowieczeństwo. Głód, pragnienie, a niekiedy również niemożność zaspokojenia najprostszych potrzeb samorealizacji sprawiały, że większość mieszkańców Desperacji po prostu traciła rozum, gubiła się w tym pogmatwanym świecie. W świecie, w którym bardzo trudno było się odnaleźć na nowo.
Neely'emu nie można było odmówić człowieczeństwa — był jaki był, raz gorszy, raz lepszy, ale gdzieś głęboko wciąż tkwiła w nim masa ludzkich odruchów, które z pewnością uznawał za swoją słabość, ale te zakorzeniły się w nim tak bardzo, że nie był w stanie się ich pozbyć. W swoim życiu miewał momenty, w których musiał podejmować naprawdę bardzo trudne decyzje, niekiedy musiał też działać całkowicie wbrew sobie, ale wciąż był w jakimś stopniu człowiekiem, czuł się człowiekiem. Potrafił przywiązywać się do innych, a strata niektórych bliskich nadal go bolała, ale wiedział, że musi być silny. W tym świecie nie było miejsca dla słabeuszy — czasami trzeba było poświęcić prawie wszystko, byleby żyć. A on chciał żyć, cholernie chciał żyć.
„To była akcja-reakcja.”
Skinął powolnie głową, jakby nie do końca był przekonany co do tych słów, ale nie skomentował ich od razu. Po prostu milczał — w głowie musiał jeszcze analizować całą sytuację, rozmyślać nad tym wszystkim. Naturalnie był wdzięczny za pomoc, ale uważał ją za przejaw kretynizmu i czystej głupoty, o czym również nie mówił na głos — wszystkie te myśli pojawiały się pod jego białą czupryną i (na szczęście) miały nigdy nie dostrzec światła dziennego.
Czerwone ślepia Kocura były niesamowicie spokojne — przestały błyszczeć agresywnie, stały się bardziej matowe, wyglądały bardziej przyjaźnie. Białowłosy zerkał na chowającą się za drzewem sylwetkę, ale nic nie mówił. Po prostu przyglądał się Trickowi, jakby przez samą obserwację miał się o nim wszystkiego dowiedzieć — jego spojrzenie pozostawało jednak wciąż mało inwazyjne, bardzo spokojne. Zimno wciąż utrudniało mu trochę poruszanie się, jednak zdołał złączyć dłonie i wyprostować je — zupełnie jakby zaczynał poranną rozgrzewkę. Po cichym strzyknięciu kości pociągnął nosem, a twarz przetarł rękawem bluzy.
„Najwyżej mnie zabijesz.”
Prychnął, aż usta mu przy tym zadrżały.
Słabo cenisz sobie swoje życie — powiedział nieco zawiedziony, poruszając delikatnie zdrętwiałymi uszami. Jedna z jego dłoni przeczesała mokre włosy, natrafiając na zimny narząd słuchu, który próbowała rozruszać. — Albo jesteś pieprzonym ryzykantem. Ale nie mam zamiaru Cię krzywdzić, pomogłeś mi, bez Ciebie byłoby po mnie. Coś by mnie znalazło i pożarło, nie zostawiłeś mnie — usta uformowały bezpieczny, nieprzesadzony uśmiech, za którym kryło się coś w rodzaju wdzięczności, choć możliwe, że było to trudne do wyłapania, bo Neely nigdy nie był mistrzem w okazywaniu tego typu emocji.
„Mogę pomóc ci wstać. (...)”
Przełknął ślinę, wpatrując się w kotowatego, robiącego krok wprzód.
Machnął do niego ręką, częściowo skrywaną przez rękaw bluzy.
Nie musisz, dam sobie radę — zapewnił, spoglądając na swoje nagie, zimne nogi. Zacisnął dłonie na udach — twarde paznokcie wbiły się w jasną skórę, pozostawiając na niej czerwone ślady. Zapiekło go, zabolało, ale jednocześnie po kończynach rozeszła się fala ciepła, która próbowała zwalczyć chłód, który już długo trzymał się jasnowłosego. Poruszył ostrożnie stopą, później zgiął nogę w kolanie, a na sam koniec przy użyciu całej swojej siły powstał — powolnie, niezgrabnie, ale powstał. Oczywiście zachwiał się na boki, jak po wypiciu jakiejś mocnej gorzały, ale prostym gestem dłoni pokazał swojemu wybawcy, że wszystko jest okej. — Ale chętnie skorzystam z Twoich pozostałych umiejętności. Znajdźmy jakieś schronienie — powiedział, podchodząc do pobliskiego drzewa i łapiąc się go, by przypadkiem nie upaść.
Którędy? Jak sądzisz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wcale nie tak trudno zauważyć, że młodszy kotowaty nie reprezentował sobą zbyt wysokiego ilorazu inteligencji, całkowicie polegając na swoich podobno wyostrzonych zmysłach czy odzwierzęcych instynktach. Nie grzeszył rozsądkiem, często podając swoje mierne życie na szali, którą przeważyć mogła wyłącznie solidna dawka szczęścia, też koci refleks czy pomyślny zbieg okoliczności. Coś musiało stać za tą bezmyślnością, dziwną obojętnością wobec własnego losu, za jego infantylnym charakterem. Nie należało doszukiwać się powodów zbyt daleko, a ledwie coś koło ćwierć wieku do tyłu – jak ten czas szybko leci! Catrick miał wtedy lat tyle na ile wyglądał, uboższy o cały paskudnie ciężki bagaż doświadczeń, otoczony przez  ludzi, których twarzy już nie pamiętał – poza jedną jedyną.
Jego matka była piękna i z godnością poddała się chorobie opanowującej jej ciało. Nie chciała umierać, zostawiając swoje jedyne dziecko na pastwę tego obrzydliwego świata, ale nie nawet pozornie martwa już wymordowana uległa w starciu z obcym bakcylem. Nie przyszło jej się odrodzić, straciwszy swoją ostatnią szansę na nieśmiertelność. Cat rzadko kiedy zastanawia się nad sensem tej miernej egzystencję, ale nawet tego półgłówka dręczą chwile zwątpienia, a te nadają motor jego codzienności. Nie jest to może jego istota, jeśli poczuwa się do ratowania własnego tyłka, ale tylko wobec dzikich porykiwań tej najbardziej fundamentalnej potrzeby przeżycia, całkowicie niezwiązanej z nim samym, a z najprostszą formą psychiki czy fizjologią, która pcha go do przodu. Gdzie by tu na trzeźwo pchać się tam, gdzie nawet Bóg ich nie chciał, spuszczając na świat ten chaos?
Żyć to nie tylko wykonywać zasadnicze funkcje życiowe, bo wszystkim tym rządzi ten pozornie niepozorny organ pod czaszką – największa zagadka ludzkości. Każdy miał swój sposób na to, aby skutecznie zredukować jego czynny udział w tym szaleństwie. Najprościej popełnić samobójstwo, można odmóżdżyć się prośbą o lobotomię, a kiedy indziej wystarczy zażyć porządną dawkę narkotyku, wypić odpowiednią ilość alkoholu, czasem całkowicie poddać się temu, co z dekalogiem niewiele ma wspólnego. Catrick miał na to swoją receptę, zwyczajnie skuteczną, godną pozazdroszczenia, choć nie dla każdego dostępną. Infantylność. Zdziecinnienie. Kretynizm.
Słabo cenisz sobie swoje życie
Wystarczy założyć, że są rzeczy więcej warte niż kolejna paskuda marnująca tlen. Tutaj sprzedają swoje ciała za paczkę papierosów. Przyjaciół nawet za jednego, bo prościej kogoś tak... – machnął przy tym łapą lekko, jakby odganiał uporczywe muszysko, co miało stanowić gest lekkiej ręki takowego sprzedawczyka. – Zwyczajnie od tak.
Odwzajemnił krzywo uśmiech mężczyzny, przyświecając swojej mimice parą kocich kiełków. Widocznie temu wcale łatwo nie przyszło porzucić kogoś w potrzebie, bo i może nie należy doszukiwać się tu nieskończonych pokładów altruizmu i empatii, jedynie cienkiej ich warstwy wspartych przez współczucia związane z własnymi przeżyciami, ale warto zauważyć, że Kot nie miałby żadnego interesu w pozostawieniu rannego na pastwę losu. Sznurówek mu nie ukradnie, sprzedać – nie sprzeda. Poznałby tę zjawiskową twarz na plakatach, rozpoznałby ją wśród wszelkich rysopisów, które jakkolwiek dotarłyby do jego uszu, zawsze postawionych na baczność, gdy nadarzyła się okazja na opłacalną pracę dorywczą.
Catricka należało traktować jak odrobinę cofniętego nastolatka z dziesięcioma ostrymi nożami w dwóch garściach. Nigdy nie wiesz, czego się po nim spodziewać, dopóki dobrze się bawi i nic nie wchodzi mu w paradę, próbując dyktować niewygodne warunki. Gdzieś tam kryła się w nim potrzeba poznawania, niezależnie od ryzyka, które musiał podejmować.
Nieznajomy zrezygnował z pomocy, więc mniejszemu wymordowanemu przyszło się tylko przyglądać, jak ten zmaga się z własnym ciałem. Zdrętwiałym od zimna i poobijanym, ledwo zdatnym do użytku. Złote ślepia nie znały zasad dobrego wychowania. Nie odwrócił wzroku, wlepiając w niego spojrzenie pełne wyczekiwania, choć nie odezwał się nawet słowem, jakby jego usta wiedziały jak się zachować, w odróżnieniu od niepokornego spojrzenia. Rozchwiany na boki, brudny od ziemi i zaschniętej krwi, wciąż sprawiał niezłe wrażenie. Cat, choćby się starał, nie miał w sobie choćby w połowie tyle gracji, co Neely po wyimaginowanej gorzale.
Trick założył ręce na piersi i uniósł lekko podbródek w górę, strzygąc wibrysami. Poczuł się oficjalnie  mianowany wodzirejem ich podróży w bezpieczne miejsce. Neely (z braku laku) zaufał mu, poddając w jego brzydkie łapy swoje istnienie, a młodszy nie mógł go zawieść. Właściwie bardziej siebie i swojego nabrzmiałego ego przewodnika, ale to już inna sprawa. Dzieciak rozejrzał się bacznie, po czym cofnął się o kilka kroków w tył i z rozbiegu wskoczył na jedną z komicznie wygiętych sosen. Wdrapał się po nim, czemu towarzyszyło głośne skrobanie pazurów o korę. Przytulił się do pnia jakoś trzy-cztery metry nad ziemią, skąd miał dobry widok ponad wszelkie krzaki. Zsunął się na dół po dwóch minutach, miękko lądując na ściółce. Wskazał na północ i w tej samej chwili ruszył w tamtą stronę, podążając za swoją wyciągniętą ręką jak za kompasem.
Tam są półki skalne. Pamiętam, że mijałem jakąś pieczarę wcześniej. Chyba bez lokatorów, może zadziała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach