Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Kek
"Zwiąż dwa pta­ki ze sobą, a nie pof­runą, cho­ciaż mają czte­ry skrzydła."

Ognisko huczne, wesoło trzaskające i plujące skaczącymi iskrami jarzyło się na samym środku - jakby ktoś wyliczył specjalnie i nad wyraz dokładnie idealne dla niego, najlepsze położenie - niewielkiej, skromnej polanki przyodzianej w ciemną zieleń oraz migający, pływający po powierzchni roślin i skał, i sylwetce samotnej pomarańcz. Persona ta siedziała przed jedynym źródłem światła się tutaj znajdującym, zajmując porośnięty mchem, na wpół wchłonięty już na powrót przez Matkę Naturę pieniek powalonego lata temu, potężnego i rosłego drzewa. Pięknie okrągła, zalana upiorną oraz przedziwną flautą przestrzeń otoczona była wysokimi, posiadającymi chropowatą korę konarami, których usadzone na szczycie korony były niesamowicie gęste i bezgłośnie, do wtóru mrugającym gwiazdom, szumiące. Osoba zalegająca przed radosnymi, tańczącymi spokojnie płomieniami ubrana była w ciężki, potargany płaszcz podróżny o głębokim, zakrywającym pomarszczoną twarz nie tylko opadającym materiałem, ale i głębokim cieniem kapturze. Naznaczona przykrą starością ręka znieruchomiała podczas podżegania ognia długim, grubym patykiem o zakrzywionym czubku, zaś głowa dotąd pochylona uniosła się lekko, niemalże nieznacznie w górę - błysnęły oczy, jedno czerwone niby świeża krew, drugie szare jak wypolerowana stal. I zgasło nagle, bez ostrzeżenia najmniejszego ognisko, rozsypując popiół nadziany żarzącymi się węgielkami dookoła paleniska perfekcyjnym okręgiem i wyrzucając w górę tuman ulotnego, umykającego z wiatrem dymu, który musnął jeszcze starą, wyniszczoną topolę nim zniknął bezpowrotnie i bez najwątlejszego śladu.

Obudziła się gwałtownie niewiasta o seledynowych, długich włosach, leżąc pośrodku opustoszałej, zapuszczonej polanki i będąc otoczoną nagimi, sczerniałymi i karykaturalnymi pniami - wyglądały tak, jak gdyby odbył się tutaj niezły, pożerający wszystko na swej drodze pożar lub jakby każde z nich uderzone zostało zesłanym z nieboskłonu, niszczycielskim piorunem. Albo i jego, i drugie - któż to wie, co się tutaj dokładnie stało i jakie wydarzenia spustoszyły to niegdyś zacne, napawające ulgą oraz przyjemnym uczuciem relaksacji miejsce. Alabaster - bohaterka tejże szczątkowej jeszcze, rozpoczynającej się dopiero opowieści - nie miała bladego pojęcia o tym, jak się tutaj znalazła, więc tym bardziej nie będzie wiedziała, jaka katastrofa - pożoga, burza, świadome podpalenie może? - pożarła ten cmentarnie cichy zakątek. Trawa, na której przyszło jej spoczywać była trupio szara i krucha w dotyku, zaś przewalony, martwy konar za jej plecami był podziurawiony przez robaki, roztrzaskany w paru punktach niczym nieszczęsne szkło, a także wyjedzony w połowie przez coś zdecydowanie od stawonogów większego. Nieboskłon rozciągający się ponad nieistniejącymi, pustymi koronami był zadziwiająco, czysto niebieski i zaszczepiający w sercu nutkę optymizmu, jak również pozbawiony jakichkolwiek dryfujących po nim i wypełniających jego korpus chmur.

Wiaterek - figlarny, cieplutki i muskający delikatnie odsłoniętą skórę kobiety - prześlizgnął się przez milczącą, zdewastowaną polankę, zaraz jednak wracając w odmęty żywego, zielonego lasu otaczającego spalony krąg drzew niby bezduszne, wyniosłe gapie zdające się krzyczeć: ha, my przetrwaliśmy, a wy nie! Kiedy Alabaster chociaż troszkę się ogarnie, to dane jej będzie ujrzeć dwie ścieżki wychodzące z tegoż miejsca - jedna prowadząca na północ, druga na zachód. Pierwsza z nich biegła pośród roślin gęsto rosnących i wciskających się na udeptaną, żwirową dróżkę, która to schodziła łagodnie, z początku ledwo odczuwalnym nachyleniem w dół. Druga wymieniona opcja była czystsza, przejrzystsza i wznosząca się lekko ku górze, w pewnym momencie znikając podczas obchodzenia dookoła pokaźnego, niekształtnego głazu o ostrych, koślawych kantach. Na wschodzie zdawała się istnieć typowa, składająca się z liściasto-iglastych drzew puszcza o standardowych zieleninach, na południu natomiast mnóstwo dało się dostrzec krzaczysk obdarzonych kolcami i cierni oplatających dorodne, zdrowe konary - w obu tych kierunkach nie sposób było dojrzeć jakiejkolwiek dróżki czy innej ułatwiającej podróż rzeczy. Co teraz?

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 15 stopni Celsjusza), lekki i przyjemny wiaterek, słońce jest w położeniu mniej więcej jedenastej godziny.
  • Polanka jest idealnie okrągła, otoczona sczerniałymi drzewami i ma jakieś pięć metrów średnicy.
  • Możesz wybrać jakąkolwiek opcję - każda strona ma za sobą jakiś fant, spokojnie.
  • W pierwszym poście Alabaster jest zdezorientowana, ale szybko dochodzi do siebie. Nie pamięta, jak się tu znalazła i co robiła przed tym.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 22:10, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podobno gdy się śpi to zawsze coś się śni. Pamieć o snach jednak zwykle przepadała wraz z gwałtownym wybudzeniem się. Ona swoich snów nigdy nie pamiętała, zawsze zdawało się, że budziła się z pustki, mroku, w którym nic nie było poza jej skłębionymi myślami. Z tego też względu sen był dla niej tylko koniecznością, a nie przyjemnością jak dla wielu. Nie wiedziała jednak, że może z tym być inaczej, dlatego jej to nie przeszkadzało, akceptowała to tak jak jest.
Właśnie teraz wyrwała się z tego mroku, otwierając swe wąskie ślepia. Pierwsze co jej rzuciło się w oczy to szare kłosy trawy, które nieruchomo stały, pozbawione blasku. Wiatr nie robił na nich wrażenia. Mimowolnie ruszyła swą dłoń ku nim, jednakże w kontakcie z nią spopielona trawa zmieniła się w pył, wydając przy tym specyficzny zgrzyt. Chwile jeszcze tak leżała, nie mogąc znaleźć sensownej motywacji ani energii by poderwać się z ziemi. Ostatecznie jednak podniosła się, siadając na krzyż. Jej wzrok dopiero teraz nabrał dostatecznej ostrości by mogła dotrzeć co znajduje się dalej. Była na jakiejś polanie, w wokół otaczały ją spopielone drzewa. Czy miała miejsce tu jakaś pożoga? Dopiero teraz zaczęła zastanawiać się nad tym co właściwie tu robi i co to za miejsce. Nigdy wcześniej tu nie była, to było pewne. Miała dobrą pamięć do miejsc, dlatego rozpoznałaby tą polane, nawet po pożarze.
Długo tak siedziała na środku polanki, chociaż twarda, spopielona trawa wkuwała się jej w zadek. Bujała się w przód i w tył niczym osoba z chorobą sierocą. U niej takie "zawiechy" nie były niczym szczególnym. Trudno było nawet stwierdzić czy w ogóle nad czymś myślała w tym momencie. Wiatr muskał delikatnie jej włosy, które falowały wokół jej twarzy, jednakże poza jego cichym świstem panowała tutaj kompletna cisza.
Nagle poderwała się w górę niczym porażona prądem. Wykonała na pięcie obrót dokładnie o 360 stopni, aż nieco zakręciło się jej w głowie. W czasie tego obrotu przemknął jej przed oczami rozmazany szary obraz, niczym muśnięty pędzlem od niechcenia. Miała wrażenie jakby stała się daltonistą i straciła możliwość rozpoznawania jakichkolwiek barw. Z każdą chwilą ta smutna szarość coraz bardziej wżerała się jej w oczy, niczym gryzący kwas. Zamrugała szybko wielokrotnie, stojąc jak kołek. Dopiero teraz dostrzegła dwie ścieżki. Jedna z nich prowadziła przez gęstwinę, druga zdawała się być bardziej przyjazna. Czy jednak podążanie utartymi ścieżkami to dobra strategia? Szczerze powiedziawszy Alabaster nie była żadnym strategiem, ba - nie posiadała nawet wykształcenia podstawowego! Była więc, no nie czarujmy się, typową, głupiutką dziewczynką, której los spłatał figla i pozwolił jej przeżyć w tym zwariowanym świecie.
Długo jeszcze tak sobie postała i bujała na piętach zanim ostatecznie zdecydowała się ruszyć. Zrobiła jeden krok w przód, a potem jeden w tył. Czyli właściwe nie ruszyła się z miejsca. Czas jednak leciał i wypadało w końcu dokonać jakiegoś kroku bo ją zima jeszcze zastanie. Była na tyle ślepa i nierozgarnięta, że nie wpadła w ogóle na myśl aby udać się w jedną z stron gdzie żadnej ścieżki nie było - tak mocno zasugerowała się tymi dwoma drużkami. Pierwsza odpychała ją swą ciasnotą, druga wydawała się być dużo bardziej atrakcyjna. I właśnie tą ostatecznie zdecydowała się wybrać - iść na zachód. Ruszyła więc zatem ku niej, stawiając kroki powoli i niepewnie, niczym niemowlę dopiero uczące się chodzić. Niesamowicie fascynował ją ten głaz, chciała bliżej mu się przyjrzeć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Alabaster | Poziom Łatwy | Możliwość zgonu: (Teoretycznie) Brak
"Zwiąż dwa pta­ki ze sobą, a nie pof­runą, cho­ciaż mają czte­ry skrzydła."

Przebudzenie się - zwłaszcza w miejscu nieznanym i nigdy wcześniej nieodwiedzonym, obcym i napawającym gryzącym, gorzkim niepokojem - jest czasami procesem bardzo powolnym, mozolnym i przywodzącym na myśl wygrzebywanie się z ruchomych, żarłocznych piasków. W takim właśnie grząskim i lepkim dnie utknęła szanowna Alabaster, stosunkowo prędko jednak wydostając się z niego na pobliską, jakże cudowną wysepkę teraźniejszości oraz realnego, prawdziwego świata. Ocknąwszy się na samiutkim środku - tam, gdzie we śnie zapomnianym i wymazanym z pamięci znajdowało się gorejące ognisko o tańczących śmiało, żywo płomieniach - umalowanej w odcieniach czerni, spopielonej przez nieopisane, nieokreślone siły polance, niewiasta ta Wymordowana potrzebowała paru ciągnących się, maszerujących do przodu chwil na otrząśnięcie się oraz pełne dojście do siebie. Pierwsze minuty po podniesieniu się do siadu spędziła na bezcelowym, zdawać by się mogło, kołysaniu się w przód i tył, aby następnie poderwać się niespodziewanie, gwałtownie do pionu i obrócić w miejscu o cudowne, okrąglutkie trzysta sześćdziesiąt stopni. Uczyniwszy to poczęła w pełni rejestrować swoją aktualną sytuację oraz obecne położenie, jak również zaznajamiać się z otaczają ją ciasnym, duszącym kołem szarością.

Cztery kierunki stały przed nią otworem; cztery pary drzwi uchylone były przed jej personą; cztery bramki czekały na to, aż nie przejdzie przez którąś z nich, lecz ona skupiła się wyłącznie na dwóch, tych naznaczonych uprzyjemniającymi podróż dróżkami oraz wytyczonymi, utartymi ścieżkami. Z niepewnością zasianą w serduszku i niezdecydowaniem kłującym umysł, Alabaster dreptała w niezmiennym, stałym punkcie, aż wreszcie ruszyła niespiesznie, ostrożnie w lewą stronę - na zachód. Trakt tamtędy wiodący był zdecydowanie przejrzystszy, łagodniejszy dla ducha i bardziej zachęcający swoją otwartością, podczas gdy ten biegnący na północ porośnięty był gęstymi chaszczami, ciemnozielonymi roślinami i wpychającymi się pod nogi bluszczami - nie dziwnym, toteż, było to, iż dziewczę wybrało pierwszą z dostępnych jej opcji, tę wydającą się optymistyczniejszą i po prostu lepszą. W wyniku swojej decyzji przyszło jej kroczyć żwirową, wiekową już dróżką, po obu stronach której wznosiły się ku nieboskłonowi zdrowe, potężne drzewa o gęstych, rozłożystych koronach i grubych, mocnych pniach - niejeden odniósłby wrażenie, iż nic nie byłoby w stanie powalić ich na nieprzyjazną ziemię; nic nie mogłoby im zaszkodzić; nic nie byłoby zdolne do zakończenia egzystencji tych dumnych gigantów natury. A potem przypomniałby sobie o biednej polance zdewastowanej przez, najpewniej, pożogę i niteczki zwątpienia wpełzłyby niby jadowite, kwaśne węże do jego ślicznej duszyczki.

Kamień, który zafascynował Alabaster znajdował się dalej, niż to na początku się wydawało. Wpierw przedstawiający się jako głaz o sporych rozmiarach okazał się przy podejściu do niego - co zajęło trochę czasu, trzeba przyznać - jeszcze większym, okazalszym i bardziej imponującym. Pośród panującej wokół niego, dziwnej ciszy - prócz delikatnego szumu poruszanych wiaterkiem liści nie sposób było cokolwiek usłyszeć, żadnego ćwierkania, dreptania skrytych w leśnej gęstwinie zwierzątek lub przemykania przez cienie głodnych drapieżników - kanty jego wyglądały ostro i nienaturalnie, zaś powierzchnia nazbyt jasno - miała jasnoszary, niemalże biały kolor. Na wysokości pasa, na dodatek, wyryty był niekształtny, niewyraźny rysunek - skrzywiony krzyżyk zbudowany z dwóch par linii (jakby ktoś tworzył je dwoma narzędziami, dłutami, trzymanymi w jednej dłoni), z czego górna i prawa odnoga miały formę lekkich łuków, dolna zadarta była przy końcu w lewo, lewa natomiast w górę. Ścieżka, na której znajdowała się Wymordowana obchodziła owy kamień idealnym łukiem, tuż za nim wystrzeliwując do przodu zygzakiem i pod rosnącym kątem w górę - i mimo, iż ziemia stopniowo się podnosiła, to wysokość drzew pozostawała bez zmian, przez co dróżka sprawiała wrażenie, że dobrnie w pewnym momencie do ich liściastych, bujnych koron. I może rzeczywiście tak będzie? Któż to wie.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 15 stopni Celsjusza), lekki i przyjemny wiaterek, słońce jest w położeniu mniej więcej jedenastej godziny.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 22:10, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wolnym krokiem szła sobie po żwirowej ścieżce, której drobne kamyczki nieco raniły jej delikatne stópki. Właściwie mogłaby zmienić się w magicznego konia i przebiec ten odcinek w parę chwil, czy nawet przelecieć, ale chyba doznała chwilowej amnezji. Właściwie swych przemian jeszcze w pełni nie kontrolowała, możliwe więc, że chwilowo utknęła w postaci delikatnej dziewczynki.
Kierowała się w stronę głazu niczym zahipnotyzowana. Już z tamtej odległości wydawał się spory, ale kiedy wreszcie do niego dotarła to dopiero wtedy zrozumiała jaka ona jest malutka. Jego kształt a także nietypowe, jak na głaz, ubarwienie fascynowało ją niczym ćmę fascynuje światło lamp. Obeszła go kilkakrotnie, obmacując dokładnie. Poczuła pod swoimi delikatnymi opuszkami palców jakieś nierówności, które układały się w jakiś wzorek. Wymacała go dokładniej, także wbiła w niego swoje spojrzenie. Był to jakiś symbol, może litera bądź liczba w jakimś nieznanym jej języku. Przechylała łeb to w prawo to w lewo jakby miało jej to pomóc w rozkodowaniu zagadki. Nic jej jednak nie przychodziło do głowy.
Dużo czasu spędziła przy tym głazie, aż trochę za dużo. W końcu zerwała się ze swoistego transu i rozejrzała się za dalszą drogą. Ścieżka przy głazie się nie kończyła lecz ciągnęła się gdzieś dalej, nieco pod górkę. Układ koron drzew względem ścieżki był dosyć dziwny i o dziwo od razu zwróciła na to uwagę. Nie wyglądało to zbyt naturalnie, ale nie była wstanie logicznie wytłumaczyć tego zjawiska. Możliwe, że logicznego wytłumaczenia nawet ono nie miało. Chwile przyglądała się jeszcze zygzakowatej ścieżce i tym dziwacznym koronom, aż w końcu ruszyła naprzód, porzucają dziwny głaz. Straciła nim nagle zainteresowanie, za nią ciężko było trafić.
Żwirowe kamyczki coraz bardziej przyprawiały ją o ból, a i gdzieniegdzie na jej delikatnych stopach już malowały się zaczerwienienia czy ranki. Nie poddawała się jednak i nadal brnęła przed siebie, pchnięta zwykła ciekawością.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Alabaster | Poziom Łatwy | Możliwość zgonu: (Teoretycznie) Brak
"Zwiąż dwa pta­ki ze sobą, a nie pof­runą, cho­ciaż mają czte­ry skrzydła."

Mimo faktu, iż stópki jej cierpiały podczas przemieszczania się żwirową, starą - jeśli patrzeć na jej stan i zielone, drobne roślinki wypychające się na światło dzienne przez jej udeptaną, wiekową powierzchnię - ścieżką, to Alabaster szanowna i niezłomna brnęła do przodu niby nieugięty, niemożliwy do zatrzymania mustang. Dotarłszy do fascynującego ją, posiadającego ostre i nierówne kanty głazu, niewiasta przystanęła w końcu w swej niezbyt przyjemnej wędrówce w celu zbadania owego przedziwnego, niesamowicie jasnego kamienia. Obeszła go kilkukrotnie, obmacując go dokładnie i w pewnej chwili odkrywając wyryty na nim, nieco wytarty już przez czas oraz wiatr znak. Niezdolna do rozgryzienia tej swoistej, obcej dla niej zagadki w postaci niezidentyfikowanego, niekojarzonego przez jej personę symbolu, Wymordowana postanowiła zostawić wreszcie ten nietypowy, niekształtny monument natury i ruszyć dalej - wystarczająco dużo długich, umykających minut spędziła przy tym pomniku przyrody, toteż wypadałoby zbadać to, co kryło się dalej na krętej, wijącej się niby wąż z padaczką dróżce.

Straciwszy w pełni zainteresowanie niezwykłym kamulcem i porzuciwszy go z tyłu, Alabaster skupiła się teraz na gęstych i szmaragdowych niemalże koronach wysokich, potężnych drzew rosnących po obu stronach wznoszącego się stopniowo oraz powoli traktu. Nie zważając na coraz bardziej poranione, bolące stopy, dziewczę maszerowało odważnie i z ciekawością gorzejącą w serduszku po zygzakowatej, acz płynnie i bez przerw biegnącej ku zachodowi ścieżce. Zbliżała się, tym samym, coraz to bardziej do majestatycznych, szumiących raźnie koron - rośliny zdawały się być w tej okolicy jedynymi źródłami dźwięków, jako że żadna zwierzyna nie pokazała się jeszcze Wymordowanej i nie zakomunikowała swojej obecności jakimkolwiek, najmniejszym nawet i najwątlejszym odgłosem. Po przebrnięciu dobrych kilkunastu metrów, Alabaster nie tylko wyraźnie i dobitnie odczuwać mogła pulsowanie oraz kłujące cierpienie w stopach, ale i dosięgnąć mogła z drobnym wyciągnięciem się do niżej położonych, grubych i wyglądających na mocne gałęzi. I w momencie następnym, kiedy to zdolna była już do bezproblemowego dotknięcia pierwszych z nich, przestrzeń przeciął szelest nagły, wybuchający w powietrzu niczym wystrzał z armaty i dochodzący gdzieś z jej prawej strony. Dźwiękowi temu niespodziewanemu towarzyszył cień smukły, większy od niej samej i niewiadomy, który przemknął pomiędzy trzema konarami i przedarł się przy tym bez większego wysiłku przez rozległe, zielone krzaczyska, nim na powrót zniknął z oczu Alabaster - schował się, ponownie, w leśnej, spowitej w półmroku gęstwinie leśnej.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 15 stopni Celsjusza), lekki i przyjemny wiaterek, słońce jest w położeniu mniej więcej jedenastej godziny.
  • Nasilający się ból w stopach.
  • Szelest dobiegł z prawej strony, jakieś dziesięć metrów od Ciebie i jego źródłem był wspomniany cień. Na obecną chwilę nie znasz jego położenia.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 22:10, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tym dłużej szła żwirową ścieżką, tym coraz bardziej chwiejny był jej krok. Było to spowodowane tym, że ból promieniujący z jej stóp nie dawał o sobie zapomnieć ani na chwilę. Nawet zatrzymała się na chwilę, wydając z siebie cichy jęk, jej twarz jednak nadal była kamienna i całkowicie pozbawiona głębszych emocji. Przez ten ból droga się jej dłużyła, a żwirek na ścieżce w jej wyobraźni przeistaczał się w żarzące się węgle.
Po krótkim pomarudzeniu pod nosem jak to bolą ją te drobne stópeczki ruszyła jednak dalej. Soczysta zieleń tutejszych koron drzew motywowały ją coraz bardziej by jednak szła dalej. I tak wracać się nie było sensu bo przecież wracała by tą samą, żwirową dróżką. Wprawdzie przez jej umysł przeszła już parokrotnie myśl by dać sobie spokój, ale i tak nie wiedziała gdzie jest, i tak nie miała dokąd się udać bo przecież nie posiadała domu.
Nagle rozległ się szelest, był tak gwałtowny i głośny, że brzmiał on w uszach dziewczyny niczym wybuch. Mimowolnie odskoczyła w tył, przy okazji jeszcze bardziej nadziewając się na żwir. Wydała z siebie także piskliwy, krótki krzyk, który dodatkowo zagłuszył harmonię tego miejsca. Jej spojrzenie od razu powędrowało na prawo, bo stamtąd też i owy świst doszedł. Coś przemknęło szybko, zostawiając za sobą jedynie smugę zruszanych gałęzi. Alabaster skuliła się nieco, odczuwając najzwyklejszy w świecie strach. Chciała wydać z siebie słowo "halo", ale tak ją sparaliżował strach, że nie była wstanie nawet ruszyć ustami.
Postała tak dłuższą chwilę jak kołek, w sumie nie wiadomo na co czekając. To coś tylko przemknęło i pewnie już było daleko. Kiedy strach nieco ją już popuścił, w końcu zdecydowała się bliżej przyjrzeć miejscu gdzie widziała to mknące coś pomiędzy drzewami. Tak więc zeszła ona ze żwirowej ścieżki, dając na chwile ulgę swoim poranionym stopom. Zbliżyła się do jednego z tych drzew, niepewnie dotykając go swoją delikatną dłonią. Bardzo lubiła bliskość z naturą, dlatego miała takie odruchy - samo patrzenie jej nie wystarczało, bardzo często musiała wszystko dotykać aby zaspokoić swoja dziwną, wewnętrzną potrzebę bliskości z naturą. Potem niepewnie zajrzała za konar, a potem i rozejrzała się po reszcie lasu. Coś wewnątrz ją kusiło aby podążyła tropem tego-czegoś, a nie żwirową ścieżką. Pomińmy jeszcze fakt, że sama myśl o raniących kamyczkach jakoś przyprawiała ją o dreszcze. Delikatne runo leśne było pod tym względem dużo bardziej atrakcyjne. Nie była jednak do końca pewna w którą stronę ma się udać, dlatego pomiędzy drzewami szła powoli, dotykając rękami każdy napotkany konar. Pewnie zaraz się zgubi, ale czy to miało tutaj jakieś znaczenie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Alabaster | Poziom Łatwy | Możliwość zgonu: (Teoretycznie) Brak
"Zwiąż dwa pta­ki ze sobą, a nie pof­runą, cho­ciaż mają czte­ry skrzydła."

Wędrówka przez gęsty, zielony i jakże cichy las nie była dla naszej zacnej bohaterki nazbyt przyjemna, jako że ścieżka wyłożona drobnym, ostrym żwirkiem raniła jej bose, niewieście stópki. Wynikiem tego jej kierowanego ciekawością marszu było odczuwane przez nią cierpienie oraz szkarłatne, jeszcze nie takie spore czy świetnie widoczne ślady pozostawiane w miejscach, gdzie stawiała kroki - jak na razie były to zaledwie marne kropki i malutkie plamki, lecz jeżeli dalej tak pójdzie, to zagrożona będzie dotkliwą, nieprzychylną jej utratą krwi. W pewnej chwili przemknęło jej nawet przez myśl, ażeby to cofnąć się, wrócić na spopieloną i sczerniałą polankę, lecz musiałabym wtedy przejść raz jeszcze tę samą, przywodzącą na myśl wyściełaną cierniami drogę. Wizja tego nie należała do najprzyjemniejszych czy najoptymistyczniejszych, Pomysł ten, w konsekwencji, zduszony i zdeptany został już w zarodu, zaś samo dziewczę o seledynowych, długich włosach brnęło dalej niezłomnie, uparcie naprzód po wijącym się, zygzakowatym trakcie.

Podróż tę przerwał jej, jednakże, w nagłym i niespodziewanym momencie szelest głośny i towarzyszący mu, niezidentyfikowany cień, który to przemknął pomiędzy paroma grubymi konarami nim ponownie zniknął z oczu Wymordowanej, zwracając na siebie skutecznie i bezsprzecznie uwagę drogiej Alabaster. Wydarzenie to sparaliżowało ją głębokim, szokującym strachem, nie pozwalając jej nawet na wyduszenie pojedynczego, prostego słówka i unieruchamiając ją w miejscu niczym woskową, piękną figurę. Otrząsnąwszy się wreszcie z tego palącego umysł i napawającego złymi myślami przerażenia, ruszyła - po chwili zawahania - za tajemniczym, sporym kształtem grasującym w prawej części gęstej, osnutej mrokiem puszczy. Runo leśne, owszem, lepiej traktowało jej biedne, pokiereszowane stópki, lecz niewiasta nie mogła zauważyć faktu, że ścieżka - tak samo jak przylegający do niej teren - wznosiła się ku górze, coraz bliżej rozłożystych koron, podczas gdy te cały czas były na takiej samej wysokości. Więc albo pnie karlały i malały, albo to grunt zasypywał równiutko dolne ich partie - nie sposób było zbadać tego teraz, chyba że Alabaster postanowi zacząć kopać.

Przemieszczając się do przodu, przed siebie i dotykając delikatnie każdego napotkanego konara, Alabaster zagłębiała się coraz to bardziej w leśne, wypełnione rześkim i nieco wilgotnym powietrzem odmęty. Jak na razie dalej mogła dostrzec - jeśli tylko spojrzy przez ramię - zalążki dróżki, po której jeszcze nie tak dawno temu stąpała, lecz z każdym przebytym metrem było ich coraz mniej i traciły one na wiarygodności - był to tak znajomy jej, okrutny żwir czy może suche, pokruszone liście? Nie zważając na prawdopodobieństwo - wysokie, na dodatek - zgubienia się, Wymordowana lawirowała niespiesznie pomiędzy rosłymi drzewami o mocnych, zdrowych gałęziach i szmaragdowych liściach. I ciągnęłoby się to pewnie jeszcze dłużej - marsz ten niczym pogrzebowy i pośród głuchej, niepokojącej ciszy - gdyby Wymordowana nie ujrzała nagle pokaźnej, metalicznie pachnącej cieczy, która to rozbryzgnięta była na ściółce pod jednym z pni i na nasadzie jego chropowatej w dotyku kory. Krew - bo tymże była ta czerwona, piękna posoka - ciągnęła się poszarpanym szlakiem w lewo, przez krzak obsypany białym puchem jakiegoś kwiecia. Przyglądając się temu Alabaster poczuć mogła skok napięcia objawiający się stającymi na baczność włoskami na karku oraz przyspieszonym biciem serca, a kilka sekund później powietrze wypełnił niski, dochodzący zza jednego z drzew na prawo warkot. Ochrypły, nieprzyjemny i jakby drapiący struny głosowe był to dźwięk, jak również naładowany tyloma negatywnymi emocjami, że nie dało się ich po prostu nie wyczuć - złość, głód, niezadowolenie, strach i niepewność mieszały się w tych ledwo słyszalnych, nawet pośród tego milczenia natury, nutach.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 15 stopni Celsjusza), lekki i przyjemny wiaterek, powietrze rześkie, ale wilgotne, słońce jest w położeniu mniej więcej czternastej godziny.
  • Dotkliwy ból w stopach, lekko krwawią.
  • Otaczają Cię wysokie drzewa, ściółka jest miękka, w lewo ciągnie się ślad krwi i niknie pod bujnym, wysokim na jakiś metr krzakiem, z prawej strony zaś rozległ się cichy, niski warkot.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 22:10, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chociaż tego lasu nie znała, chociaż wydawał się być zdradzieckim borem, to jednak pałała do niego większą sympatią niż do żwirowej ścieżki. Dlatego też gdy ta przepadła pomiędzy konarami drzew i ściółką leśną, poczuła jakby ulgę. Nie obawiała się zbłądzić, bo błądzić to mogli ci, którzy mieli stałe domy i do czego wracać, a ona była w tym okrutnym świecie pozostawiona w zupełnej samotności. To czy chodzi teraz po tym lesie, a za tydzień będzie chodzić po innym nie miało dla niej ani trochę znaczenia.
Przemykała w zupełnej ciszy, stawiając kroki powoli i niezbyt pewnie. Swój wzrok miała wbity w runo leśne, ale nieco dalej przed siebie, tak, że nie widziała w jak złym stanie są jej stópki. Niemniej ciągle czuła promieniujący ból, nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że już za sobą zostawiała krwawy ślad - może niezbyt wyrazisty, ale nawet te parę kropel krwi mogło przywieść tutaj jakiegoś drapieżnika. I chyba właśnie się tak stało. Zamarła w bezruchu kiedy dostrzegła czerwone smugi przed sobą. Były bardzo wyraziste, wręcz błyszczały świeżością. Nigdy nie widziała tyle krwi, brzydziła się nią, dlatego na jej twarzyczce zawitał grymas zniesmaczenia. Może nawet nabierałoby ją na wymioty gdyby miała pełny żołądek - a akurat od dłuższego czasu nic nie jadła, więc nie miała czym wymiotować.
Tkwiła przy szkarłatnym śladzie długo, za długo. Chociaż dla niej wydawało się to tylko chwilą, to jednak czas leciał ciągle nieubłaganie szybko. Trudno powiedzieć nad czym właściwie tyle zastanawiała się, ale najbardziej prawdopodobne było to, że w ogóle się nie zastanawiała - jej głowa była wyjątkowo pusta od myśli. I pewnie stałaby jak kołek jeszcze tak długo gdyby z tego transu nie wybudził ją warkot. z pozoru nie zrobił na niej żadnego wrażenia bo się nie ruszyła nawet o milimetr, było to jednak spowodowane strachem, a nie odwagą. W końcu jednak powoli, niczym robot, przekręciła główkę w prawo, aby spojrzeć w tą stronę z której wydobywał się warkot. Czy ujrzy tą bestie? Czy będzie to ostatnia rzecz jaką zobaczy w swoim dziwacznym życiu? Zaraz się okaże...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Alabaster | Poziom Łatwy | Możliwość zgonu: (Teoretycznie) Brak
"Zwiąż dwa pta­ki ze sobą, a nie pof­runą, cho­ciaż mają czte­ry skrzydła."

Nie każdy, kto wędruje i podróżuje po ścieżkach nieznanych oraz jeszcze nieodkrytych błądzi - powiadają niektórzy. Istnieją na tym padole - w obecnych czasach zdarzają się oni nawet i częściej, niż niegdyś, za czasów wielkich miast oraz spokojnych, błogich wsi - ludzie, którzy preferują ciągle być w ruchu; którzy uwielbiają przemieszczać się z miejsca na miejsce i odwiedzać tereny, na których nikt wcześniej nie postawił stopy; którzy robią się niespokojni i marudni, kiedy to uwiązani są do jednego, małego zakątka i punktu. Alabaster, najwyraźniej, była właśnie jedną z tych lekkodusznych włóczykijów, którzy pozbawieni są tego poczucia potrzeby posiadania domu, jako że domem ich jest praktycznie każdy zaułek tegoż globu. Przyczyny takiego stanu są różne oraz rozmaite, rozwijają się w danej personie pod wpływem wielu czynników oraz odmiennych bodźców - każdy, w końcu, jest swoją własną, unikalną i niepowtarzalną osobą, czyż nie? Faktem najważniejszych i najistotniejszym jest tutaj to, że dziewczę nasze drogie zdecydowanie lepiej czuło się pośród wysokich drzew i bujnych, gęstych krzaków niźli na nieprzyjemnej dla jej stópek, kaleczącej ścieżce.

Strach sparaliżował ją w pewnym momencie - głęboki i chwytający ją wszystkimi swoimi mackami, lepkimi oraz długimi. Unieruchomiona przerażeniem sterczała w pojedynczym punkcie przez wiele czasu - zbyt dużo, powiedziałby ktoś - wpatrując się w czerwone, rozbryzgnięte smugi krwi malujące się wspaniałym szkarłatem na miękkim runie leśnym oraz dolnej części mocarnego, potężnego pniaka. Ślady te metaliczne pachnące i świeże ciągnęły się poszarpanym i nierównym szlakiem w lewo, z prawej strony jednakże dobiegł Alabaster dźwięk, który zmusił ją do mechanicznego, powolnego odwrócenia się ku niemu. Niski, chrapliwy warkot wydobył się z gardła trzymetrowego, wyższego od niewiasty zwierzęcia - wilka o ostrych zębiskach i śmiercionośnych pazurach. Fenrir - bo taką nazwę nosiło to szlachetne, niegdyś zawsze z Aniołami widziane stworzenie - spoglądał na Wymordowaną przymglonymi oczyma, wyraźnie przy tym różniąc się od swych innych, niezwykłych pobratymców: zbyt chudy był, futro jego było przerzedzone i matowe, sylwetka zbyt nisko osadzona, przygarbiona, zaś z cielska jego wystawały dziwne, stalowe jakby pręty o blado czerniawej barwie. Wyszczerzył on swoje zakrzywione, wydające się być powleczone srebrem zębiska, obniżając się jeszcze bardziej i gotując do skoku w kierunku Alabaster.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 15 stopni Celsjusza), lekki i przyjemny wiaterek, powietrze rześkie, ale wilgotne, słońce jest w położeniu mniej więcej czternastej godziny.
  • Dotkliwy ból w stopach, lekko krwawią.
  • Fenrir gotuje się do skoku, stoi pomiędzy dwoma drzewami.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 22:11, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Świat jej chyba nie lubił, a przecież nikomu jeszcze nie wyrządziła krzywdy. To co jednak ją ostatnimi czasy spotyka przerastało biedną dziewczynkę, czy raczej - magicznego konia zmieniającego się w dziewczynkę (w jej mniemaniu). Ta krew, ta straszna, niemiła żwirowa ścieżka... Czemu ją tak wszystko karało? Może jednak nie pasowała do tego okrutnego świata? Może powinna być koniem ludojadem? Te dziwne myśli przemknęły przez jej umysł niczym smuga cienia przemykająca pomiędzy promieniami słońca, szukająca schronienia w innym, większym cieniu.
Teraz jej spojrzenie tkwiło w futrze bestii, która przed nią stanęła. Był to wilk, patrząc na budowę, ale jakiś niesłychanie wielki. A może to ona była wyjątkowo malutka? Był to w każdym razie drapieżnik, a drapieżniki zawsze są wrogami roślinożerców, czyż nie? Nic więc dziwnego, że jego widok wyjątkowo mroził jej krew w żyłach, a forma ludzka w której aktualnie przebywała, nie dodawała jej ani krzty odwagi. Psowaty wyglądał jednak wyjątkowo marnie i licho, a z jego ciała wystawały pręty. Wyglądał na torturowanego, kto jednak chciałby skrzywdzić takie, bądź co bądź, majestatyczne zwierzę?
Patrząc na stan zdrowia wilka współczuła mu, ale z drugiej strony ciągle przeraźliwie się go bała. Chore, ranne zwierzęta zwykle były znacznie groźniejsze niż te w pełni sił. Może gdyby nie miała takiej natury jaką ma, to chciałaby mu pomóc? Na razie bała się ciągle o swoje własne życie, które wydawało się być takie kruche w tej sytuacji. Zrobiła krok w tył, widząc, że wilk szykuje się do skoku. Wiedziała, że tym ruchem mogła go sprowokować jeszcze bardziej, ale też i tym ruchem zbliżyła się do pobliskiego pnia - chciała za nim szybko się schować gdy wilk przypuści na nią atak. A co potem? Nie potrafiła myśleć tak "daleko" do przodu. Mogłaby niby zmienić się w konia i uciec, ale przez strach i ogólny brak opanowania tych przemian do perfekcji, nie była na razie wstanie tego dokonać.
- Spokojnie, spokojnie... - Mamrotała sobie pod nosem, jej głos był cichy i załamujący się. Podobno spokojne mówienie uspokaja zwierzęta, ale w tej sytuacji nie potrafiła zapanować nad swoimi nerwami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Alabaster | Poziom Łatwy | Możliwość zgonu: (Teoretycznie) Brak
"Zwiąż dwa pta­ki ze sobą, a nie pof­runą, cho­ciaż mają czte­ry skrzydła."

Niestety złośliwy i psotny Los bardzo często rzuca niewinnym, spokojnym jednostkom ciężkie, pokryte cierniami kłody pod nogi oraz lubuje się w przewracaniu poniektórym personom życia do góry nogami w najmniej spodziewanym, nieoczekiwanym przez nich momencie. Nie jest mu obce odebrać komuś coś niesamowicie dla niego ważnego; obdarować zdrową jak dotąd osobę straszliwą, powoli zabijającą ją chorobą; popchnąć ją niewidzialnymi dłońmi na kamień, o który potknie się i w konsekwencji upuści na nieprzyjazną ziemię pysznego, smakowitego kebaba; wyciągnąć podstępem i po cichutku z tajnej skrytki wszelkie oszczędności chomikowane tam przez kilka dekad, ażeby to puścić je z dymem i zostawić nieszczęśnika z niczym; podsycić iskierkę ciekawości tlącą się w naiwnej duszyczce do wielkości niemożliwej do zatrzymania pożogi, skazując tym samym tę dziecinę na niebezpieczną, potencjalnie zabójczą dla niej albo jej towarzyszy przygodę. Tak to już on działa od milionów, miliardów nawet lat i nie zapowiadało się na to, aby egzystencja ta niematerialna i wisząca ciężkim, przygniatającym jarzmem nad ludzkim karkiem zaprzestała swych okrutnych, sadystycznych gierek. A na pewno nie zatrzyma się i nie złagodnieje, kiedy to upatrzy sobie jakąś smakowitą, cudowną do poddania straszliwym testom oraz zmaganiom ofiarę - a wszystko to w imię własnych zachcianek, zadowolenia i zabawy.

Alabaster najwidoczniej miała to nieszczęście wpaść w oko temuż przewrotnemu Losowi, na początek dostając od niego prezent w postaci katującej oraz kaleczącej jej stópki ścieżki wysypanej żwirem, a teraz stając twarzą w twarz z wielkim, niegdyś zapewne dumnym i wspaniałym Fenrirem - wilkiem o wychudzonej i zmarniałej, acz dalej potężnej sylwetce i ostrych, lśniących srebrem zębiskach. Stworzenie to, jeśli wierzyć opowieściom i historyjkom, jest przeważnie zwierzęciem obojętnym na obecność innych istot i stosunkowo neutralną, lecz ten tutaj osobnik - okaleczony i oszpecony brutalnie; wyglądający tak, jak gdyby ktoś operacyjnie wbił mu w cielsko matowe, czarne pręty, jako że miejsca ich styku z jego cielskiem nie dość, że nie krwawły, to jeszcze idealnie, perfekcyjnie przechodziły z jednego w drugie, co świadczyło o tym, iż zagoiły się one już jakiś spory czas temu  - szczerzył na nią swoje zakrzywione zębiska i mrużył złowróżbnie mętne, żółtawe ślepia. Pochylił się, napiął mięśnie, Wymordowana wycofała się o krok, zbliżając efektownie do znajdującego się za jej plecami, dorodnego pniaka o chropowatej i twardej korze. Skoczył. Napompowana strachem i z przerażeniem zatruwającym jej myśli, niewiasta uniknęła natarcia Fenrira, lecz nie udało jej się w pełni schować za szerokim, pokaźnym konarem - była aktualnie po lewej jego stronie, podczas gdy wilk wielki i warczący rozbił się o tę niespodziewaną, nieruchomą przeszkodę. Zawył, a odgłos ten napakowany zbyt wieloma emocjami, aby zliczyć je czy wymienić przetoczył się po leśnej gęstwinie makabrycznym, zakrzywiającym się echem.

Drapieżnik nie poddał się z powodu tej pierwszej odniesionej porażki w dopadnięciu swej zwierzyny, podnosząc się zaraz na swoje cztery patykowate, naszpikowane mniejszymi i chudszymi kołkami łapy. Nos jego i górna, uniesiona w warkocie warga krwawiły lekko, nieznacznie, a to pierwsze poruszało się w akcie węszenia za zwinną niby rumak, mamroczącą - uszy szpiczaste i puchate już kierowały się w stronę tychże cichych, wypowiadanych załamującym się głosem słów - Wymordowaną. Fenrir parsknął z rosnąca wściekłością - zamazującą wcześniejszy strach i niepewność, natomiast głód potęgując - ruszając z miejsca w celu obejścia drzewa i ponownym zaatakowaniu dziewczęcia - łaknął złapać ją w swe najeżone srebrnymi kłami szczęki pojedynczym, szybkim chapnięciem. Alabaster swoim wcześniejszym czynem odsunięcia się od wrogiego bytu i potem próbie schowania się przed nim wyminęła obsmarowany szkarłatem, mający jeszcze nie tak dawno temu całą jej uwagę punkt i krzaki, pod którymi ten nierówny, czerwony ślad znikał - mało co, a jeszcze by w nie weszła, lecz tak się nie stało i ominęła je o parę dobrych, pełnych centymetrów. W tej chwili, jednakże, kiedy usytuowała się obok swego zbawcy-drzewa, od strony prawego jej ramienia - łopatki bardziej - dobiegł ją - ledwo słyszany pośród nacechowanego gniewem warkotu - wątły szelest - nie liści jednak, a czegoś innego, miększego i łagodniejszego.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 15 stopni Celsjusza), lekki i przyjemny wiaterek, słońce jest w położeniu mniej więcej jedenastej godziny.
  • Dotkliwy ból w stopach, lekko krwawią.
  • Fenrir rozbił się troszkę o drzewo i teraz wstaje, chcąc obejść je i chwycić Cię jednym chapnięciem (coś takiego c:).
  • Stałaś przodem do zakrwawionego konara, potem lewym bokiem, kiedy odwróciłaś się ku Fenrirowi. Cofając się, więc, wyminęłaś go i wspomniane krzaki.
  • Szelest słychać tak, jak gdyby źródło jego było za Twoimi plecami po prawej stronie.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 22:11, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach