Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Uczestnicy misji: Tyrell, Dude, Azizel
Wymarzona nagroda: Sand Rails Bugg - po jednym na głowę
Poziom misji: Zapewne łatwy
Mistrz Gry: Najlepszy (Lilo)


Zapewne wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów. Y5z8TX9

Poranek był zimny. W taką pogodę nikomu nie chciało się wstawać przed świtem i wyruszać na wyprawę, tym bardziej że nie zapowiadało się na poprawę. Wzmożona wilgoć sugerowała, że w ciągu dnia wystąpią opady, co tym bardziej skłaniało do pozostania w łóżku, ale niestety - nie da się przetrwać, leżąc w barłogu. A tak się właśnie złożyło, że najbliższą okolicą wstrząsnęła niesamowita nowina. Nikt tak do końca nie wiedział, co się naprawdę stało. Jedni twierdzili, że niewielkie trzęsienie ziemi, inni - że atak konkurencyjnej grupy, jeszcze inni węszyli w całej sprawie robotę konkurencji. Co jednak pozostawało faktem, to że zamieszkująca pobliskie podniszczone budynki grupka Desperatów zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach, a ich siedziba się zawaliła. Były jednak spore szanse na to, że coś uchowało się po tej katastrofie, tym bardziej, że mało kto odważyłby się zajrzeć w resztki zrujnowanej rezydencji. Było to zadanie zbyt ryzykowne dla pojedynczego chętnego.
Może to właśnie stąd tego własnie poranka znaleźliście się w ruinach czegoś w stylu przedmieścia, gdzie z większości niegdyś urokliwych domków pozostały głównie fundamenty, gdzieniegdzie fragmenty ścian. Kilka budynków miało więcej szczęścia, w tym obiekt waszego zainteresowania; ale i on w końcu padł pod naciskiem złego losu. Z oddali trudno było dokładniej ocenić stan budowli. Widać było głównie fakt, że nad kilkoma pomieszczeniami runął tylko dach, zaś około połowa domu była całkowicie zawalona. Od frontowej ściany nie zachowało się nic przypominającego drzwi wejściowe, ostało się natomiast jedno pozbawione szyby okno.

Możecie zabrać ze sobą maksymalnie jedną sztukę broni. Skonkretyzujcie też, jakie przedmioty macie przy sobie - z zachowaniem realiów i umiaru. Kolejność odpisów ustalacie sami i nie musicie się jej trzymać w każdej kolejce, chyba że w którymś momencie zaznaczę inaczej.

Czas na odpis: 10 dni (25.03)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał za sobą ciężką noc. Kiedy pewny swojego stanowiska przyjmował zlecenie w Kamiennej Wieży, oczy wciąż kleiły mu się niezaspokojoną sennością, a na policzku miał czerwony ślad po poduszce. Podrapał się znudzony po twarzy. Większość smoków była w trasie, inni zaś zajmowali się sprawami wewnątrz. W ogólnym rozrachunku została ich trójka — on, Dude i Azizel. To miał być tylko zwiad, nie spodziewał się większych rewelacji, z tegoż też powodu przyjął misję bez większego namysłu.
  Przed wyjściem ze smoczej fortecy zahaczył jeszcze o pokój. Zarzucił na ramiona potargany czarny plecak, a na głowę nasunął ciemny, smolisty kaptur. Kamy zawieszone o zewnętrzną cześć torby zadźwięczały piskliwie, kiedy otarły się o siebie ostrzem. W plecaku nie miał wielu rzeczy. Większość znajdowała się tam od zawsze. Asortyment zawierał: przenośną apteczkę, skórzaną torbę z opatrunkami, folię termiczną, butelkę z czystą wodą i zapasowy ciepły sweter. Rzucił ostatnie, krótkie spojrzenie na pusty pokój i wyszedł na chłodny poranek; wyłaniające się za gór jaskrawe słońce oślepiło do pomarańczowym promieniem już u samych drzwi. Osłonił oczy ręką.

❋❋❋

  Przemierzał pewnym krokiem zaśmiecony teren. Dłonie trzymał w kieszeniach, a turkusowe oczy błyskały w cieniu rzucanego kaptura. Ognista kula budzącego się słońca schowała się właśnie za najwyższą ruiną w okolicy, rzucając jej groźną, płomienną poświatę. Tyrell postąpił w jej kierunku. Rozglądał się w milczeniu; kątem oka spoglądał również na swoich towarzyszów.
  Musieli trzymać się blisko. Jak dla niego nie ulegało to żadnym kwestiom. Wszędzie unosił się kurz i mdły zapach brudu. Nie zostało tu nic prócz pojedynczych fragmentów budynków, walających się teraz pod ich nogami. Zakaszlał krótko. Kolejny tuman kurzu uniósł się w powietrze, gdy nadepnął na pęknięta betonową platformę. Spojrzał przed siebie ocierając usta, na których zebrał się piasek. Budynek bez dachu — najbardziej widoczny obiekt na tym pustkowiu wydawał się być niepewny. Z jego bocznej struktury zwisały zaczepione formacje, które z pewnością pod naporem większych wiatrów runą i przywitają swoich 'braci' u samej postawy metrażu.
  Parł naprzód, przez kawałki skał, co chwila kopiąc w większe kamyki i rozkopując zaspy gruzu w poszukiwaniu jakiś ukrytych wejść. Bezskutecznie. Kiedy znalazł się kilkadziesiąt metrów od głównej budowli, zatrzymał się i zmrużył oczy, bo słonce, zaczęło wychylać się za obiektu. Stojąc tak patrzał i myślał. Nie rzuciło mu się w oczy żadne wejście. Wszystko było zasypane i zniszczone. „Komu na tym zależało?”, „Czego szukali?” Przez chwilę myślał o ukrytej górze złota, jednak w obecnych czasach zwykła zemsta wydawała się być słodsza niż paręnaście błyszczących monet.
  Jego źrenice zwęziły się. Wzrok niespodziewanie zatrzymał się na pustej witrynie okiennej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Raptownie usiadł na łóżku cały spięty, gotowy by wybiec ze swojego pokoju. Rękoma chwycił za brzeg materaca, oddychając przy tym ciężko. Znowu miał koszmar, a lęk, którego Dude nie odczuwał już od dłuższego czasu powrócił. Rozpaczliwie szukał choćby drobnej nitki, za którą mógłby złapać, a która połączyłaby go z jego szarą, nudną rzeczywistością, która w tym momencie wydawała mu się być bardziej kolorowa niż kraina snów, której koszmary złapały go w swoje szpony.
Dobrą chwilę zajęło mu powrócenie do nienagannego stanu trzeźwości umysłu. Unormował oddech, który trochę wcześniej był chaotyczny, jak u maratończyka kończącego bieg. Rozruszał rękę, która zdrętwiała przez noc, a następnie przetarł nią twarz. W jego zawsze zaczerwienionych i podkrążonych oczach trudno było dostrzec jakąkolwiek oznakę niecałkowitego wypoczęcia, w końcu jego ślepia zdawały się wyglądać zawsze tak samo — tak samo beznadziejnie.
Niechętnie opuścił swój poniszczony, niewygodny materac — o ile na początku na niego narzekał, tak teraz nawet zatęsknił za nim. Udało mu się narzucić na siebie jakieś pierwsze lepsze spodnie (to nie tak, że miał ich wielki wybór i mógł w nich przebierać) i jakąś bluzę. Zakręcił się po kryjówce, bez problemu znajdując sobie robotę. I całe szczęście. Był świeżakiem, ale nie miał zamiaru bezczynnie siedzieć, cały czas próbował podczepić się pod jakieś zlecania i zwiady, byleby tylko mieć pod ręką innego najemnika, który w razie potrzeby mógłby go instruować lub zwyczajnie wesprzeć.
Wrócił do pokoju, by zabrać ze sobą kilka potrzebnych rzeczy. Narzucił na siebie ciepłą, ale mocno poniszczoną kurtkę, w lekkim rozgardiaszu odnalazł swój brązowy plecak, do którego włożył butelkę z wodą, jakieś pieczywo, kilka papierosów wraz z zapalniczką i swój poniszczony różaniec, bo miał do niego sentyment. Oczywiście wziął również ze sobą swoją broń — rękawicę z pazurami. Potem zwyczajnie chwycił jedno z ramion plecaka, unosząc go i zarzucając na siebie. Opuścił swoją kanciapę, ruszając w miejsce, w którym umówił się z pozostałymi najemnikami — Tyrellem i Azizelem.

***

Na chwilę stanął w miejscu, unosząc dłoń nad głowę, by łatwiej było mu przyjrzeć się okolicy, która ich otaczała. Mrugał energicznie fioletowymi ślepiami i kręcił łbem na boki. Wolał uważniej się rozejrzeć, chcąc uniknąć jakichkolwiek komplikacji takich jak na przykład spotkanie bandy wrogo nastawionych desperatów.
Po chwili otrząsnął się i zrobił kilka szybkich kroków w stronę swoich towarzyszy, którzy zostawili go kilka metrów w tyle. Wolał iść dość blisko, żeby nie sprawiać kłopotów i mieć na nich oko. Niebezpieczeństwo mogło się czaić za każdym rogiem.
Poruszanie się po nierównym podłożu wcale nie było łatwe, bo trzeba było patrzeć pod nogi, by przypadkiem nie postawić nogi w niefortunny sposób, bo mogło to się skończyć kontuzją, która była niepożądana i tylko niepotrzebnie spowolniłaby wędrówkę.
Okno — rzucił, wskazując palcem na otwór pozbawiony szyby. Wydawałoby się, że okno było jedynym wejściem do budynku, ale zawsze mogli podejść jeszcze bliżej i dokładniej rozejrzeć się, Z bliska byłoby im dużo łatwiej dostrzec rzeczy, które z daleka nie były widoczne.
Postąpił krok w przód, obdarowując ich po kolei porozumiewawczym spojrzeniem — najpierw Tyrella, później Azizela.
Powinni iść.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po jego ostatnim sukcesie, jakim było odnalezienie ciała dawnego Pradawnego, nie zdziwiło go wcale, że biorą go na misję. Jasne większość smoków była gdzieś tam i nie miała czasu, więc większego wyboru nie było. Niemniej jednak cieszył się straszliwie, na samą myśl o tym, że będzie mógł ponownie wyjść poza siedzibę oraz swój gabinet i przysłużyć się większej sprawie. Miał nadzieję, że dzięki temu Ogórek będzie z niego dumny i stanie się dla niego mniej oschły.
Nie narzekał na swoją grupkę, która była iście anielska. W większości wypadków było tak, że aniołków nie doceniało się w ogóle, ale mieli oni swoje ciekawe zdolności, których inni mogli tylko pozazdrościć. Oni im jeszcze pokażą, na co ich stać!
Przed wyjściem z smoczej kryjówki wszedł po raz ostatni do swojego gabineciku i do beżowego plecaczka powkładał kilka najpotrzebniejszych rzeczy, takich jak: małą apteczką, dwie butelki wody, niewielki nożyk, suszone mięsko i swoją ulubioną żółtą bluzkę z kapturem, na której wymalowana była olbrzymia kocia głowa. Na odchodne dał całusa swojej kotce i zamknął drzwi.

***

Szli już jakiś czas, a na swojej drodze nie znaleźli nic, co mogłoby wzbudzić jakieś zainteresowanie. Było gorąco, a Słońce niesamowicie przygrzewało. Azizel nałożył na głowę kaptur
i pochylił się nieco, bo promienie słoneczne źle działały na jego wrażliwą skórę. Albinizm nie był przyjemny zwłaszcza w takich sytuacjach. Nie chciał skończyć jako czerwono-biała kulka tocząca się w bólu po piaskach i pyle Desperacji. A skoro mowa o pyle, to był on wszędzie. Nie tylko osiadł na ziemi, ale i jego drobinki unosiły się w powietrzu, dostając się niemal w każde miejsce. Azie czuł, jak brud przykleja się do jego ciała. Pragnął się wykąpać lub chociaż opłukać, ale nie chciał marnować ani butelkowej wody ani energii, którą użyłby podczas wykorzystywania swojej mocy.
Rozejrzał się dookoła i jedyne co widział, to jedno wielkie nic. Chwile później znalazł długi kijek, który od razu pochwycił w ręce. Dobrze było mieć coś takiego, choćby po to, by móc ciągnąć to za sobą i zostawiać ślad, ale anioł wolał mieć to jednak do obrony. Gdy spojrzał na okno, to zmartwił się nieco. Nie miał on skrzydeł, więc raczej nie doleciałby tam, by się przecisnąć i wejść do środka, więc miał nadzieję, że gdzieś w pobliżu znajduje się jakieś inne wejście.
Tam gdzie są okna, zazwyczaj znajdują się i drzwi, bo po co komu dom bez drzwi. Musimy je tylko znaleźć – powiedział, kierując się w stronę budynku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Budowla prezentowała się raczej mało imponująco. Spod zawalonej części nieśmiało wystawał charakterystyczny niski stopień, taki jaki często znajdował się przed frontowym wejściem w domach stylu zachodniego. Samych drzwi próżno było szukać: jakiekolwiek były, zginęły pod gruzem. Mimo tragicznego stanu jednej połowy, drugi fragment parterowej budowli wydawał się bardziej przystępny. Dachówki zostały zerwane niemalże co do jednej, pozostawiając drewniany stelaż, za to ściany stały całe i nie wyglądały na takie, co by się chciały udać na rychły spoczynek w glebie. Poziom pomieszczeń był lekko podwyższony względem poziomu gruntu, przez co parapet zauważonego przez was okna znajdował się na wysokości półtora metra nad ziemią. Z bliższa dało się także zauważyć, że identyczne okienko znajdowało się na prostopadłej ścianie, a jeszcze następne dokładnie naprzeciwko frontowego. Były na tyle duże, że każdy z was powinien być w stanie się przez nie przecisnąć; inną opcją dostania się do zachowanej części domu była karkołomna wspinaczka po ruinach, których stabilność zapewne pozostawiała wiele do życzenia.
Od świtu zdążyło się zrobić nieco cieplej, aczkolwiek gęste chmury nie pozwoliły na przemknięcie ani jednego słonecznego promyka. Powoli z nieba zaczęły spadać pojedyncze kropelki chłodnego deszczu, ścinane z pierwotnie pionowego toru przez zrywający się raz po raz wiatr.


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Okno.
  Tyrell jeszcze skrupulatniej wytężył wzrok. Chmury, które przywiał zachodni wiatr szybko przykryły niebieskie niebo; promienie wstającego słońca w mgnieniu oka zgubiły się pod kolejną kołdrą popielatej kołdry. Zrobiło się ciemniej. Na twarzy poczuł pierwszą kroplę nadchodzącego deszczu; spłynęła mu po policzku, gubiąc się pod materiałem ciepłej bluzy.
  Obrócił się w kierunku Dude'a i potaknął, napotykając jego wzrok. Wyglądało na to, że pozostawione tu zgliszcza nie dawały im wyboru. Nie mieli innej drogi. Utknęli w impasie z jednym ledwie widocznym, delikatnym światłem w ciemnym tunelu. Tylko ten budynek ostał się prawie nietknięty. Nie miał na myśli oczywiście zawalonych drzwi i doszczętnie zrujnowanego dachu, ale jako jedyny, posiadał stabilne fundamenty i część okienną. Jeśli nie chcieli wrócić z pustymi rękoma musieli sprawdzić również tu.
  Zerknął na Azizela, a potem na zwaloną gruzem ścianę.
  — Drzwi pewnie były tutaj.
  Mówił swoim charakterystycznym znudzonym tonem podchodząc do okna, które było tuż naprzeciw niego. Zatrzymał się  przy parapecie i zlustrował okiennice. Otrzepał swoje dłonie z kurzu i bez zastanowienie złapał się dłońmi parapetu. Nie był dla niego tak wysoki. Przy jego wzroście pochwycił go bez problemu. Musiał się tylko podciągnąć. Napiął przy tym wszystkie mięśnie, wtarabaniając się łokciami na betonową półkę. Przechylił się i zajrzał do środka. Ciemność jaka go powitała utrudniała widoczność.
  — Cholera — rzucił do siebie. Czuł jak drętwieją mu ramiona. Wciąż wisiał. Przesunął się łokciami głębiej. Brzuchem otarł się o kamienną ścianę. — Mało tu widać.
  Odchylił lekko głowę, aby na nich spojrzeć, a potem zaczął się podciągać. Wyrzucił do środka pomieszczenia mały, pomarańczowy promień ognia, który oświetlił zaciemnione wnętrze.
  — Chyba jest czysto. Wchodzimy?
Ale sam do końca nie był tego pewien.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uważnie wpatrywał się w budynek, w kierunku którego zmierzali, prawie jakby starał się dostrzec każdy, nawet najmniejszy szczegół. W międzyczasie przetarł dłonią nieco zmęczone oczy, zahaczając palcem wskazującym i kciukiem o  ich kąciki, jakby próbował się pozbyć „śpiochów”, która zawieruszyły się w okolicy fioletowych, wciąż delikatnie podkrążonych ślepi.
Jego brązowy plecak zwisał poniżej ciemnej bluzy. Ręce trzymał wzdłuż pleców, dotykały jego ud. Zwęził wargi, kątem oka zerkając na Tyrella, który wzrokiem również błądził po kształtach budowli. Chwilę później ich spojrzenia skrzyżowały się, a Dudley posłał chłopakowi ledwo zauważalny, przyjacielski uśmiech. Doskonale wiedział, że czarnowłosy zacznie działać jako pierwszy.
Moment później zaczęło padać — tysiące drobniutkich kropelek zaczęło spadać na ziemię, jakby rozpoczęły właśnie wyścig, która to pierwsza rozbije się o podłoże. Szarowłosy spojrzał w niebo, choć dość szybko zamknął oczy, by woda się do nich nie dostała, bo nie lubił tego uczucia. Dosłownie chwilę później spuścił wzrok, przecierając twarz rękawem bluzy. Złapał również za zamek ubrania, dopinając go pod samą szyję. Na sam koniec narzucił na głowę kaptur, który miał w większym stopniu zapobiec przemoknięciu, w końcu nie miał zamiaru zachorować.
Bez słowa ruszył za Tyrellem, kątem oka zerkając również w stronę Azizela, chcąc upewnić się, że on również ruszył z nimi. Z zaciekawieniem przyglądał się temu, jak — o ironio — najmniejszy z nich łapie rękoma za parapet i próbuje dostrzec cokolwiek w środku zrujnowanej chaty. Oczywiście Dude bez jakiegokolwiek namysłu podszedł do niego dość blisko, asekurując go przed upadkiem, który z takiej wysokości i tak nie był niebezpieczny, ale który kosztowałby ich kolejne kilka minut, które w taką pogodę mogły się okazać zbawienne. Chyba nikt nie miał zamiaru użerać się z okropnych choróbskiem, katarem czy kaszlem.
Miejmy nadzieję, że nie rozpada się mocniej, deszcz mógłby naruszyć konstrukcję budynku — powiedział, kiwając głową. To było możliwe, silna burza mogła okazać się ich zgubą.
„Wchodzimy?”
Dudley kiwnął jedynie głową, a następnie zerknął na Azizela.
Idź pierwszy, ja zadbam o tyły. — Nie miał na myśli nic sprośnego! On po prostu włożył dłonie do kieszeni i zaczął rozglądać się dookoła, jakby wypatrywał jakichś niemiłych niespodzianek.
Za spokojnie tu.
Czekał, a gdy tylko medycy wgramonili się do środka on postąpił podobnie. O ile w ogóle udało się im wejść, a w środku nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lubił deszcz. Ogólnie bardzo lubił wszystko, co wiązało się z jego mocą. Woda od zawsze mu towarzyszyła. Zarówno wtedy, gdy jeszcze żył jako człowiek i teraz jako anioł. Cieszył się, że trafił na taki żywioł, który mógłby mu uratować życie. Błąkanie się po piaskach Desperacji mogło być zgubne nawet wtedy, gdy nie wychodziło się na długie wędrówki. Wielokrotnie widział ostre przypadki odwodnienia. Doskonale znał to, z czym wiąże się brak możliwości uzupełnienia płynów, które pustynia wyciągała niczym gąbka. Deszcz był więc dobry. Nie znaczyło to jednak, że aniołek przepadał za byciem mokrym. Nie, tego nie lubił. Gdy tylko zaczęło mocniej padać, Azizel pociągnął za dwa małe pompony, które zwisały po bokach kaptura. Dzięki temu otwór stał się węższy, a materiał przyległ do głowy chłopaka ochraniając ją przed wiatrem i deszczem.
Przyglądał się uważnie, jak Tyrell wspina się do okna. Miał nadzieję, że i jemu pójdzie to równie sprawnie, choć nie mógł tego obiecać, gdyż od dłuższego czasu nie miał okazji do wspinania się. Odkąd dostał się do Smoków, to nie miał zbyt wiele okazji do wychodzenia. Z początku nawet nie chciał tego robić, więc zajął się pomaganiem innym i dzięki temu objął zaszczytną, w jego mniemaniu, rolę medyka. Przez co był po części uwięziony w siedzibie smoków niczym skowronek w złotej klatce. Oczywiście, że chciałby móc chociaż co jakiś czas wychodzić poza siedzibę. Niemniej jednak takie życie, jakie wiódł bardzo mu pasowało, bo wiedział, że przynajmniej był bezpieczny z dala od kłopotów.
Gdy tylko anioł wszedł do środka, to Azie podszedł do muru. Wyciągnął ręce i podskoczył, łapiąc się parapetu. Na szczęście nie był niski, więc wgramolenie się do środka nie przysporzyło mu zbytnich kłopotów. Nie obyło się jednak bez nieprzyjemności. Wchodząc przez okno przetarł sobie spodnie, na szczęście nie uszkadzając sobie skóry. Wgramolił się do środka.
Ależ tu ciemno – powiedział, gdy znalazł się w pomieszczeniu. Rzeczywiście panował tam mrok, a oczy anioła musiały chwilę poczekać, by w pełni przyzwyczaić się do ciemności. – Chyba nie ma tu nic niebezpiecznego, ale musimy uważać na to, gdzie stajemy. Podłoga może się zarwać albo może być gdzieś jakaś dziura – zauważył, starannie i ostrożnie sunąć stopami po podłodze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wstępna obserwacja poczyniona przez Tyrella nie wykazała, by w pomieszczeniu znajdowała się jakakolwiek żywa dusza. Dzięki wytężonej pracy mięśni w kilka chwil wszyscy troje znaleźliście się w środku i mogliście lepiej przyjrzeć się ocalałej części domu. Wyposażenie nie przedstawiało się imponująco: po lewej zniszczony materac, dalej pod oknem wystająca spod resztek okrągłego dywanu klapa w podłodze, sfatygowana kanapa i niski stoliczek. Po prawej znajdowały się dziurawe drzwi, najwyraźniej do drugiego, mniejszego pomieszczenia oraz komoda z trzema szerokimi szufladami. Z powodu braku dachu wciąż padał na was deszcz, jednak nie wyglądało na to, by woda zdążyła naruszyć podłogę. Co prawda podrabiane panele wybrzuszały się w kilku miejscach, ale żaden z nich się nie zapadł. Cały pokój był usłany powysychanymi gałązkami, kurzem i szczapkami z drewnianego szkieletu dachowego. Gdzieniegdzie walały się też połamane w drobne kawałki dachówki.
Gdzieś w oddali rozległ się ptasi skrzek.


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyrell wylądował zgrabnie na skrzypiących panelach. Kaszlnął kiedy delikatny obłok kurzu zasłonił mu widoczność. Nie było go jednak dużo, bo deszcz przykleił większość brudu do brązowych dykt. Przywołał prawie zgaszony, lewitujący płomień do swojej dłoni i zacisnął w pieść; ten zniknął tak szybko jak się pojawił.
  Obrócił się aby spojrzeć na towarzyszy. Wszyscy trzej znaleźli się w małym, ciasnym pomieszczeniu. Postąpił naprzód.
  — Oby się tak nie stało, Dud.
  Jednak było w tym dużo prawdy. Liczył się z jego słowem. Gdyby budynek niespodziewanie się zawalił, znaleźliby się w pułapce. Okolica nie emanowała zaufaniem. Ostrożnie zlustrował konstrukcje idąc powoli.
  — Chyba nie ma tu nic niebezpiecznego, ale musimy uważać na to, gdzie stajemy. Podłoga może się zarwać albo może być gdzieś jakaś dziura.
  Kiedy usłyszał to zdanie zatrzymał nogę w powietrzu. Na ramiona wstąpiła mu gęsia skórka, którą umiejętnie zasłaniał gruby materiał, zakrapianej deszczem bluzy. Spojrzał jeszcze raz na podłogę i bardzo powoli położył bosą stopę na jej powierzchni. Kamień opadł mu z żołądka kiedy nic się nie stało.
  Obrócił się w stronę najemników stojąc pośrodku pomieszczenia. Szybko obrzucił jeszcze wzorkiem meble rozstawione w kątach. Wyglądały zwyczajnie. I to rozczarowało go najbardziej. Westchnął z emfazą i przetarł czoło ręką. Zamknął oczy. Na jego bladej twarzy malowało się zniechęcenie. Kiedy znów uchylił sine powieki turkusowy wzrok padł na Dude'a i Aza.
  — Przejrzyjmy te rzeczy i zmywajmy się stąd. Nie podoba mi się to miejsce.
  Rzucił kiedy postąpił w kierunku komody. Złapał za pierwszą szufladę i otworzył ją zaglądając do środka. Powtórzył tę samą czynność w przypadku drugiej i trzeciej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z ust Tyrella — który dostał się do środka zrujnowanego budynku jako pierwszy — nie wydobył się żaden ostrzegający przed jakimś niebezpieczeństwem krzyk. I całe szczęście, że bez jakichkolwiek komplikacji udało im się dostać do wnętrza chaty. Gdzieś w oddali również nie pojawił się żaden niepokojący kształt, który mógłby zwiastować kłopoty. Na chwilę obecną wszystko szło jak po maśle.
Omiótł ciasne pomieszczenie spojrzeniem, zatrzymując się na chwilę przy dziurawych drzwiach. Był ciekawy co się za nimi znajduje, dokąd prowadzą. Podobne zainteresowanie wzbudziła w nim klapa, która częściowo była zasłonięta poniszczonym dywanem.
„Oby się tak nie stało, Dud.”
Oby — odparł przeciągle, jakby nieco znudzonym głosem. Nie spodziewał się niczego wartościowego w środku budowli, od razu wyszedł z założenia, że została ona splądrowana już dawno, a wszystko co mogło okazać się przydatne zostało już dawno zabrane przez desperatów.
Pokój był zachowany w takim stanie, że mogłoby się wydawać, że ktoś przez jakiś czas w nim mieszkał. Lepiej by jednak było, gdyby okazało się, że tak nie jest — spotkanie z „właścicielem” ruin nie należałoby do najprzyjemniejszych, o ile w ogóle jakiś był.
Ku memu zdziwieniu, te panele wydają się być w całkiem dobrym stanie, ale i tak patrzcie pod nogi. — Wzrokiem zahaczył o sylwetkę Azizela, a potem Tyrella, który zaczął buszować w komodzie. Wątpił w to, że uda mu się w niej znaleźć coś wartego uwagi, ale nie chciał nic mówić.
Podszedł jeszcze na chwilę do okna, by ponownie przez nie spojrzeć. Wciąż obawiał się, że ktoś mógł się czaić w pobliżu. W domku byli łatwym celem.
Nieudawane zaciekawienie było dość dobrze widoczne na jego twarzy, w chwili, gdy ruszył w stronę klapy przysłoniętej przez strzępy dywanu. Kroki stawiał ostrożnie, jakby obawiał się tego, w pobliżu zejścia panele są w dużo gorszym stanie. Kucnął, dotkając dłonią mokrego podłoża, a następnie uformował dłoń w pięść, którą zastukał w klapę.
Jak myślicie, co się tu kryje?
Z jednej strony obawiał się tam spojrzeć, a z drugiej strony jego ciekawość była zbyt wielka. Nawet pospiesznie przesunął dywan w bok i był gotowy, by unieść klapę. Ale zawahał się, po czym spojrzał na najemników, jakby któryś z nich próbował go powstrzymać.

sorreh, post z telefonu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach