Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Go down

„A jak myślisz?”
Myślę, że nie pytałem ciebie ― sarknął, ściągając nieznacznie brwi. Najwidoczniej i jemu udzieliło się rozdrażenienie nieznajomej, która nie umiała obejść się bez swoich niepotrzebnych komentarzy. Dwukolorowe tęczówki obrzuciły ją zniechęconym spojrzeniem i w tej jednej chwili równie dobrze można było przyrównać ich do walczących ze sobą nastolatków, nawet jeśli oboje gdzieś tam mogli zdawać sobie sprawę, że to nie był najodpowiedniejszy czas ani miejsce do szczeniackich zagrywek.
Krótkie „tsk” wyrwało się z jego ust, gdy na nowo przeniósł spojrzenie na chłopca, choć i on okazał się niezbyt pomocny, czego nie mógł mieć mu za złe. Podejrzewał jednak, że skoro tak uparcie zamierzali kierować się w tamtą stronę, byli świadomi tego, co ich czeka.
Zgubę ― powtórzył ze zrezygnowaniem, jakby przytłoczony głębią przekazu. Nie sądził, by coś należącego do niego mogło znaleźć się tak daleko od prawowitego domu. Z drugiej jednak strony perspektywa odkrycia nieznanego stawała się coraz bardziej kusząca, choć przez te kilka dni kierowania się na wschód mógł odkryć wiele nowych terenów, których jeszcze nie widział na oczy przez ponad osiemset lat swojego życia.
„Ale nie zginiesz jutro.”
Pocieszające.
Przerzucił przez ramię bukłak z wodą, która zachlupotała głośniej, przypominając mu o wyschniętym na wiór gardle. Nie mógl jednak marnować jej już od samego początku. Miał jeszcze wiele pytań, jednak gdy chłopak błyskawicznie go pożegnał, nawet nie próbował go zatrzymywać, choć przez chwilę stał i wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęli.
Został sam.
Cisza dookoła już zaczynała stawać się nieznośna, biorąc pod uwagę, że dookoła nie było niczego – żadnego punktu zaczepienia i żadnej żywej duszy. Odetchnął głębiej przez nos, wdychając suche powietrze. Chociaż miał jeszcze szansę podążyć za nimi w ślad tropów kopyt, które z impetem wbijały się w piasek, po chwili zawahania, skierował swoje kroki ku wschodowi, w głowie powtarzając udzielone mu wytyczne. Ciężko jednak było odmierzać czas pośrodku niczego.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down



Cisza pełna samotności po jakimś czasie zaczęła ciążyć. Ciężko było powiedzieć, jak długo już wędrowałeś. Okolice i krajobraz zdawały się w ogóle nie zmieniać. Tak, jakbyś tak naprawdę nie poruszał się na przód, a jedynie stał w miejscu. Jedynym wyznacznikiem jakiegokolwiek czasu, były gwiazdy. Piękne, błyszczące, jak stado świetlików przyklejone do granatowego nieboskłonu, zmieniające swoje położenie. Ale oprócz nic nie było tutaj żadnej żywe duszy, żadnego organizmu. Nawet skał, w których cieniu mógłbyś się schować za dnia. A przecież dzień w końcu nadejdzie. A z nim prażące i wypalające słońce.
Z każdym kolejnym krokiem miałeś wrażenie, że piasek usilnie i na złość wsypuje ci się do butów i wbija w każdy możliwy skrawek skóry.
Masz przejebane, Leslie. Przejebane, ahahahaha.
W gardle suchość zaczynała doskwierać, choć temperatura była znośna. Nawet nieco chłodna, bo od czasu do czasu przez twoje ciało przebiegały elektryzujące dreszcze zimna.
Zginiesz tu. Zapomniany. Przez niego zapomniany.
Bezkresna droga nie miała końca. W oddali na horyzoncie zaczęły majaczyć się leniwie pierwsze promyki nowego dnia.
A potem poczułeś, że twoja noga w czymś ugrzęzła. Jakby niewidzialne kleszcze zacisnęły się na niej i powoli, powolutku ciągnęły ją w dół…
Po tobie.
Piasek zaczął cię powoli pochłaniać. Najpierw stopy, kostki, kolana… zapadałeś się. Pustynia cię pożerała.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pustka.
Na czym nie próbowałby zawiesić oka, natrafiał jedynie na bezkresną przestrzeń, która była istnym pożeraczem czasu, myśli i rozumu. Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd rozstał się z grupą, która pomogła mu uciec z tego pojebanego miasta, nie wiedział, gdzie się znajdował ani czy szedł we właściwym kierunku. Noc nadal wydawała się być nieprzenikniona, a skrzydlaty miał wrażenie, że zdążyły minąć już długie godziny ciężkiej wędrówki, od której jego nogi stały się ciężkie jak z ołowiu, a ciało chciało bezwiednie osunąć się na podłoże i zapaść w suchy piach. Był tak cholernie zmęczony i równie cholernie starał się o tym nie myśleć, nawet jeśli całe jego ciało chciało przypomnieć mu o tym wraz z każdym stawianym przed siebie krokiem.
Wierzchem ręki otarł spocone czoło, odgarniając na bok lepiące się do niego i brudne kosmyki włosów – zrobiłby dosłownie wszystko, byleby zmyć z siebie ten cały syf. Zaś kiedy chłodniejsze podmuchy smagały jego ciało, wdzierając się przez każdy rozdarty fragment jego ubioru, myślał już tylko o tym, jak dobrze byłoby znaleźć się pod kocem w swoim własnym pokoju.
Wrócić.
Zabij ich wszystkich.
Czym ty w ogóle jesteś?
Vessare przekręcił głowę w bok i obejrzał się za siebie przez ramię – tak, jakby ten pełen pesymizmy głos dochodził gdzieś zza jego pleców. Nie było mowy, by należał do niego. Nie było mowy, by zginął na tej pierdolonej pustyni, a już na pewno nie było mowy, żeby został zapomniany.
Na pewno, Zero?
Nie umrę tu, sukinsynu ― wyrzęził pod nosem, nie zdając sobie sprawy z kwaśnego grymasu, który wykrzywił jego usta, ani z samego faktu, że jego własne myśli zostały wypowiedziane na głos wprost do niewidzialnego bytu, który – o ironio – próbował podciąć mu skrzydła. Nie ma mowy, powtórzył twardo, a gdzieś w jego mdłym i zamglonym spojrzeniu zatlił się pojedynczy, żywy ognik, tak niepasujący do stanu bliskiego wyczerpaniu.
Złapał za bukłak z wodą i pociągnął z niego nieduży łyk. Woda wydawała się tak nieziemsko dobra, że wraz z chwilą, gdy zaledwie zetknęła się z jego wargami, miał ochotę wyżłopać jej tyle, ile tylko się dało. Całe szczęście, że zdrowy rozsądek jeszcze doszczętnie go nie opuścił.
Po tobie.
Zatrzymał się gwałtownie, czując, że jeszcze jeden krok doprowadziłby do bliskiego i wyjątkowo niechcianego spotkania jego twarzy z piaskiem. W pierwszym odruchu szarpnął nogą, próbując wyswobodzić ją z pułapki, w którą wpadł. Gwałtowny zabieg zdawał się pogorszyć całą sytuację, gdy jego drugą nogę, na której wcześniej oparł cały swój ciężar, spotkało dokładnie to samo.
Stój spokojnie.
I czekaj aż cię wciągnie?
Będzie tylko gorzej.
Syknął coś pod nosem, opuszczając wzrok na swoje nogi. Błądził spojrzeniem po piachu, który zdawał się stopniowo nawarstwiać, chcąc do reszty zamknąć go w swoich objęciach. Ślamazarne tempo wielkiego, pustynnego potwora działało na jego korzyść – miał jeszcze trochę czasu i musiał coś wymyślić, choć wewnątrz kotłowała się w nim cała masa emocji, szczególnie że całe jego życie zaczynało przypominać serię niefortunnych zdarzeń – począwszy od aniołów i na ruchomych piaskach kończąc.
Nie. To nie był koniec.
Szybciej.
Upomniał samego siebie, zaciskając zęby i ściągając brwi w zbolałym grymasie. Wykrzesanie z siebie większej ilości siły niż było to konieczne było nie lada wyzwaniem, jednak w tej sytuacji wydawało się czymś koniecznym. Ostatnią deską ratunku. Musiał stać się lżejszy i już na pewno bardziej przystosowany do poruszania się po piasku. Wystarczyło się skupić, choć cała masa niepotrzebnych myśli przemykała mu przez głowę, utrudniając odszukanie właściwego obrazu. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy, usiłując wyobrazić sobie konkretne zwierzę, jego wielkość, kształt, fakturę, a kiedy już je uchwycił, uczepił się ich na tyle mocno, że ciało zareagowało samo, a już po chwili świat dookoła Cilliana jakby urósł, zaś on mógł spojrzeć na niego z innej perspektywy. Rozdwojony język wysunął się z wężowej paszczy i poruszył się, wyłapując wszelkie bodźce z otoczenia, jednak to nie one były ważne. Teraz musiał po prostu stąd uciec.

___Przemiana w zwierzę ― wąż pustynny: 1/2 posty – skrócony czas działania ze względu na osłabienie.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

I co teraz? Uciekasz? Ha! Zawsze tylko uciekasz! Od niego też uciekłeś. Ty tchórzu.
Piasek coraz bardziej cię pochłaniał. Upał coraz głębiej wtapiał się w twoją skórę. Było ci niedobrze, w głowie panował istny chaos, myśli rozbijały się o siebie wzajemnie, ciężko było uchwycić się jednej, konkretnej.
Tchórzu. Zdechniesz. Wariujesz.
Przemiana w gada wydawać się mogła jedyną słuszną decyzją, chociaż konsekwencje niebawem miały o sobie dać przypomnieć. Łuski delikatnie prześlizgiwały się po piasku, nie czując jakiegokolwiek oporu. Zygzakowatym ruchem sunąłeś przed siebie, byle oddalić się ja najbardziej od miejsca, które mogło skończyć się twoim grobem. Z dala od innych, w obcym dla ciebie miejscu, zupełnie zapomniany przez jakiekolwiek żywe istoty, nie stanowiący nawet pożywienia dla innych.
Wreszcie odczułeś, że jedyne drobinki piasku, które uciekały, to te, które poddawały się lekkiemu naporowi twojego własnego ciała. I chociaż zagrożenie zdawało się oddalić, to wciąż nie mogłeś mieć pewności, że ponownie nie trafisz w tak krytyczne miejsce. Zwłaszcza, że poczułeś ucisk w klatce piersiowej, bolesny, pieczący. Odczułeś nieokiełznaną potrzebę kaszlenia i pozbycia się zawartości, która zalegała w twoim przełyku. Ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz, jakby ktoś poraził cię prądem. Ciało powoli odmawiało posłuszeństwa. Wiedziałeś o tym. Wiedziałeś, że ryzykowałeś wiele, korzystając ze swojej mocy, gdy twoja ludzka powłoka była w tak krytycznym stanie.
Ale w tym momencie nie to było najgorsze.
Czujesz co to za smród? To twój strach, L a s l i e
Straciłeś kompletnie poczucie kierunków. Północ mieszała się z południe, a wschód z zachodem, pomimo wędrującego słońca na niebie, które wydawało się być zdradliwe. Ale byłeś bezpieczny. Prawda?

Termin: 25.11
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

SKUP SIĘ, LESLIE.
Ciężko było nie słuchać tego, co uparcie rozgrywało się wewnątrz jego głowy. Drugi głos rozbrzmiał w jego głowie ze zdwojoną siłą, jakby był odruchową reakcją obronną, którą sobie uroił – nie zawsze opowiadał się po jego stronie, jednak tym razem nie był zadowolony z nowego lokatora w umyśle, który zamieszkiwał od dawien dawna.
Już wkrótce jasnowłosy nie musiał nie musiał skupiać się na niczym innym – ból całkiem skutecznie odwrócił jego uwagę, a fakt, że rozszedł się po niemalże całym jego ciele, idealnie kierował jego myśli na ten tor, jednak wola przeżycia była znacznie silniejsza. Nawet jeśli nie był w stanie wygrzebywać się z piaskowej pułapki dostatecznie szybko, przynajmniej udało mu się zrobić to w ogóle, a to bezsprzecznie skrzydlaty mógł uznać za swój osobisty sukces.
Laslie.
Leslie, ty mały skurwielu.
Poprawił go, a z ludzkich już ust wyrwał się na wpół zbolały, na wpół wściekły warkot. Zero trwał na kolanach w piasku, a rękami wspierał się tuż przed sobą, czując jego nieznośny gorąc ze zdwojoną siłą. Jego gardło było wysuszone na wiór i choć niedawno pociągnął łyk wody, teraz przyszedł czas na kolejny. Równie mały, ale jakże kojący, mimo swojej obrzydliwości wynikającej z ciepła, którym przesiąknęło jego jedyne źródło ratunku.
Obejrzał się za siebie i spróbował splunąć w bok w wyzywającym geście. Rzecz jasna, jeśli można było splunąć na sucho, bo sam uznał, że właśnie mu się to udało. Później rozejrzał się, szukając punktu zaczepienia, którego nie było. Widok rozpościerający się przed nim, nadal wyglądał tak samo – z prawej strony, z lewej, z przodu, za nim. Był przekonany, że do tej pory nie zbaczał z obranego kierunku i cały czas kierował się naprzód ku terenom, które wskazali mu towarzysze ucieczki.
Nie słuchaj go.
Pierdolę go.
Kto w tej sytuacji nie zrobiłby się wulgarny?
Teraz jednak nie miał czasu się zastanawiać. Drżąc z wysiłku, podniósł się mozolnie na równe nogi. Nie obracał się całym ciałem w inną stronę, a prawda była taka, że gdzieś musiał się udać. Zostanie tu było skazaniem się na pewną śmierć. Wciągnął rozgrzane powietrze nosem i wypuścił je powoli ustami, przymykając na chwilę oczy. Tak naprawdę teraz liczyło się to, by trafić gdziekolwiek, byle z dala od piachu i prażącego słońca. Zbadawszy stopą piasek przed sobą, ruszył naprzód, przez cały czas zachowując ostrożność – wyglądało na to, że nie można było ufać niczemu.

___Przemiana w zwierzę ― wąż pustynny: 2/2 posty – koniec używania mocy.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słońce wgryzało się w twoją skórę. Ubrania boleśnie kleiły się do twojego ciała, stapiając się i tworząc jednolitą wartość. Ruszyłeś przed siebie…
…wprost w paszczę śmierci…
… słysząc wyraźnie przyspieszone bicie twojego serca. Twoje ciało krzyczało, szarpało i rzucało się z wycieńczenia. Pragnęło oddechu i chwili odpoczynku, świadomość jednak zmuszała twoje mięśnie do poruszania się. Wszędzie, gdzie twe spojrzenie sięgało, widziałeś jedynie piasek. Tony piasku. Krajobraz w ogóle się nie zmieniał, jakby ktoś zrobił zdjęcie i przykleił je w tle, a ciebie siłą wciśnięto na scenę, gdzie poruszałeś się nie widząc końca.
To koniec, wiesz? To już koniec. Po co idziesz dalej? Po co walczysz? To twój koniec. Umierasz. Twoje ciało gnie.
I jak na zawołanie twoim ciałem szarpnęły torsje. Nieprzyjemne, żrące od środka, wymuszające zwymiotowanie żółci, która gromadziła się w żołądku. Ale nawet tego ostatecznie nie byłeś w stanie zrobić. Brak nawodnienia wysuszało cię od środka.
Gnijesz, Laslie.
Obraz powoli rozmazywał się, wszystko powoli dwoiło się, ciemność powoli na ciebie opadała, jakby rzeczywiście Śmierć wyciągała po ciebie swoje szpony,  chcąc złożyć na twoich oczach swój pocałunek.
W oddali zamajaczył jakiś ruch. Z początku brązowa, niewyraźna plama, ale z każdym uderzeniem twojego serca stawała się wyraźniejsza. Przemieniała się. Zaczynała nabierać kształtów. Zwierzęce, najprawdopodobniej wielbłądy, ciągnące za sobą wóz. Albo i wozy? Nie byłeś w stanie określić. Jeszcze nie. Albo twój umysł płatał figle, desperacko próbując dać ci nadzieję, że to nie koniec. Możliwe, że to była iluzja. Możliwe, że ktoś się zbliżał. Możliwe, że to ci sami handlowcy, z którymi walczyłeś jakiś czas temu. Tyle możliwości, tak mało opcji. Wystarczyło skręcić, zejść im z drogi, udać się w innym kierunku.
Wystarczyło na nich poczekać.
Wystarczyło poczekać na śmierć, bo nic innego nie nadchodziło w rzeczywistości.

Termin: 03.12



Misja zamrożona z powodu braku aktywności użytkownika.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach