Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down


Krzyki. Wrzaski. Piski. Wrzawa. To wszystko dookoła powoli cichł, jakby jakaś niewidzialna ręka przekręciła guzik na odtwarzaczu I przyciszyła wszystkie dźwięki. Cisza opadła na ramiona jasnowłosego, irracjonalnie pozwalając mu skupić się na swoim przeciwniku.
Przeciwniku? Czy możesz tak naprawdę nazwać go przeciwnikiem?
Cichy głos wgryzał się w umysł Zero, jak zaraza, robak, który wydziela truciznę, zatruwając jego umysł.
Jest nikim. Jest słabym robakiem pod twoim butem. Jest kupą mięsa, ochłapami, których nawet psy nie tkną. Zabij go. Ty nie dasz rady? Masz moc. On nie. No dalej. Dalej! ODEGRAJ SIĘ.
Szept powoli cichł, choć Zero mógł przysiąc, że słyszy jeszcze jego oddalający się chichot, przypominający nieco chrobot, albo drapanie gdzieś głęboko w ścianie podczas snu w nocy.
A potem chichot przeistoczył się w głośny wrzask, pełen bólu, wręcz agonii.
Dopiero teraz skrzydlaty zorientował się, że nie jest już trzymany przez wielkiego agresora, który przyciskał obie dłonie do swojej twarzy. A raczej tego, co z niej zostało. Spomiędzy pulchnych paluchów coś wyciekało, być może krew, być może stopiona skóra, ciężko było określić co dokładnie. Mężczyzna raptownie zwalił się na przypadkowe ofiary, które miały tego pecha, że znalazły się zdecydowanie za blisko niego.
Błękitne języki ognia spotęgowały panikę. Jak po machnięciu magiczną różdżką, ludność zaczęła się wzajemnie popychać, przepychać i tratować. Gdzieś w oddali płakało małe dziecko, być może porzucone przez matkę, bądź właśnie osierocone, nieco dalej samotny pies ujadał podjudzany wrzaskami.
Robiło się coraz ciaśniej.
Tłoczniej.
Już teraz było ciężko odwrócić się, przepchnąć, ruszyć nogą.
O ile wcześniejsze użycie wiatru zwaliło niektórych z nóg, dając nieco przestrzeni, tak teraz niebieskie płomienie skutecznie przygniotły wcześniejsze efekty.
Zero poczuł mocne uderzenie w bok. Zapewne w panice ktoś uderzył go łokciem, bądź czymś innym, równie twardym. Ktoś przydeptał go. Ktoś inny uderzył w tył głowy. Zdawało się, że ludzie po prostu go niosą. Wystarczyło jedno potknięcie, jedno zachwianie, a swój żywot skończy stratowany. A przecież wolność była tak blisko.
Zabij ich.
Znowu ten cichutki głosik w głowie.
Zabij ich wszystkich. Wyszarp się.
Wolność na wyciągnięcie ręki.
Zrób to!
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Brakowało mu powietrza – uznał, że to główny powód, dla którego nagle jego własny umysł zaczął przekonywać go do złego. Był wystarczająco wściekły, by ulec podobnym namowom, jednak jakaś jego część uparcie próbowała przekonać go do tego, by nie podejmował żadnych pochopnych wniosków. Nadal żył i nadal mógł wyrwać się z tego miejsca bez plamienia swoich rąk krwią. Czyjaś śmierć była ostatecznością, nawet jeśli niekoniecznie zależało mu na tym, by ten pierdolony grubas przeżył. Zasługiwał na śmierć.
A karma była wredną suką.
Jest nikim.
Co ty powiesz.
Jest kupą mięsa
Odruchowo zacisnął palce mocniej, a języki ognia nabrały na sile, paląc jego twarz i kończynę. Z ust Leslie'go wyrwał się zduszony warkot, na który poświęcił niewielką część powietrza, którą udało mu się złapać przez mocno zwężone gardło.
Zabij go.
Zamknij się!
Zero, nikogo tu nie ma.
Świrował.
Głęboki oddech nieco otrzeźwił jego umysł równie mocno, co cios wymierzony w bok. Mroczki tańczyły mu przed oczami, gdy jego stopy wreszcie na nowo spotkały się z ziemią. Zbyt skupiony na uzupełnianiu płuc zbawiennym powietrzem, z początku ledwo zarejestrował, że miejsca w pobliżu drastycznie ubywało. Przynajmniej ten pierdolony grubas stał się tylko przeszłością – Vessare nie był pewien, czy tamten już  nie żył, jednak liczyło się to, że wreszcie go puścił, pozostawiając po sobie jedynie bolesną pamiątkę po wcześniejszym dotyku. Układając rękę na swojej szyi, był pewien, że pozostaną tam ślady.
Kolejne łupnięcie. Tym razem bardziej bolesne.
I jeszcze jedno.
I jeszcze.
Patrz... jak... leziesz ― wymamrotał kompletnie bezmyślnie, nieświadomy tego, że jego głos był tylko marnym, urywanym szeptem pośród całej kakofonii przeplatających się ze sobą krzyków, błagalnych jęków, może nawet mamrotanych pod nosem modlitw. Miał wrażenie, że cały świat próbował utrudnić mu skupienie się na celu i zachowanie spokoju do tego stopnia, że nieświadomie sam stawał się powodem, dla którego tłum oszalał.
Zabij ich wszystkich.
Jeszcze tego brakowało.
Ochrypły i niezbyt głośny wrzask przedarł się przez sfatygowane gardło jasnowłosego. Chciał, żeby wszyscy dookoła po prostu zniknęli, a ta myśl nieświadomie doprowadziła do tego, że wiatr dookoła niego uderzył z jeszcze większą i odpychającą siłą, mając na celu odepchnięcie każdego, kto akurat znajdował się obok. Potrzebował przestrzeni, wolności, spokoju. Instynktownie sięgał po każdą deskę ratunku. Szczególnie w chwili, gdy zaraz za niszczycielskim podmuchem, płomienie buchnęły spod jego nóg, chcąc otoczyć go ochronną barierą. Tylko głupcy brnęliby w stronę źródła zagrożenia, narażając się na dotkliwe poparzenia.
Leslie.
Czego?
Uciekaj.

___Kontrola wiatru: 3/3 posty – silna fala uderzeniowa, mająca na celu odepchnięcie wszystkich w pobliżu;
___Kontrola ognia: 2/3 posty – płomienie otoczyły ochronnie Zero;
___Kontrola emocji: 1/3 posty – niezależna od woli. Przez rozdrażnienie osoby w pobliżu mogą popadać w większą panikę, dostawać napadów agresji lub przejmującego smutku.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down



Taktyka jaką obrał jasnowłosy opłaciła się.
Nie tylko odepchnął od siebie natarczywą hałastrę, ale skutecznie oddzielił się od nich i ewentualnego stratowania.
Czemu jesteś taki delikatny? Wiem, czego chcesz
Uporczywy głosik ponownie wgryzł się w umęczony umysł mężczyzny, kiedy ruszył w ślady Rorego i jego kompanów. Co prawda szanse na dogonienie ich drastycznie zmalały, lecz wciąż nie było to nieosiągalne.
Po co ich chcesz gonić?
Niestety, nic nie mogło być tak łatwe, jak się tego chciało. Jak się okazało, wejście na dach w tym momencie było niemożliwe. Być może kiedy Zero byłby w pełni sił, albo chociaż w połowie, to bez większego kłopotu mógłby się wdrapać, ale w tym momencie nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, oddech stawał się ciężki a dłonie jakby pozbawione czucia. Nie mógł jednak sobie odpuścić. Nie na etapie, w którym się znalazł.
Ciche świśnięcie i trzepot skrzydeł sprawił, że ciało anioła, teraz w postaci sikorki, uniosło się lekko w górę, niesione przez delikatny podmuch wiatru. Wystarczyło zaledwie parę metrów, by…
Ciężkie ciało anioła zwaliło się na twarde podłoże dachu, który niebezpiecznie zaskrzypiał. Być może to była tylko jego wyobraźnia? Ciało było niczym z ołowiu, niezdolne do dalszego poruszania się. Już i tak był słaby, jednakże użycie mocy dodatkowo obciążyło go.
Umierasz, wiesz?
W ustach anioł mógł poczuć jak napływa krew, nieprzyjemna, metaliczna.
To twój koniec. Już nigdy go nie zobaczysz, Leslie. Już nigdy… nigdy…
Cichy szept milkł wraz ze świadomością anioła, kiedy dookoła zapanowała głucha ciemność.

- Shh, bo go obudzicie. – cichy, wręcz melodyjny głosik przerwał ciszę. Nim Zero mógł otworzyć oczy, pierwsze co poczuł, to przyjemny, słodki zapach brzoskwiń. – Hehe, patrzcie jakie ma miękkie policzki~ – ten sam głos, tym razem oprócz niego skrzydlaty odbierał kolejne bodźce z zewnątrz, jak delikatne dźganie w policzek.
- O! Budzi się! – chwilowe poruszenie było zdecydowanie głośniejsze, ale szybko zamilkło. Kiedy ciężkie powieki się podnosiły, napotkało gwieździste niebo, a na jego tle malowała się twarz króliczego chłopca, o którego było całe to zamieszanie.
- Rory, Rory! Budzi się! – zapiszczał radośnie dzieciak i odchylił się, sięgając po metalowy, nieco wygięty kubek. Wsunął jedną dłoń pod głowę Zero i uniósł ją nieco, jednocześnie przysuwając naczynie do wysuszonych ust jasnowłosego
- Ostrożnie, jest zimna. – dodał wyjątkowo wesołym głosem.


                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Łapczywie trzymał się życia.
Wiedział, że tylko ono mu pozostało.
Przez kilkanaście sekund otoczenie było dla niego tylko zlepkiem przytłumionych dźwięków, których nie rozumiał i serią to zamglonych, to przyciemniających się obrazów, które ledwo rejestrował. Na ten czas podzielił się na dwie części – gdy jedna powoli oddalała się, zatapiając się w mroku, który wypełniał jego uszy, oczy, nos i wlewał się do gardła, utrudniając oddychanie, druga pchała ciało do przodu. Całkiem możliwe, że właśnie za sprawą tej drugiej połówki był w stanie przetrwać.
Już nigdy go nie zobaczysz...
Nic nie wie--
Nicość.

---------------------------------

„Shh, bo go obudzicie.”
Umarłem?
Jeszcze nie.
Kurwa.
W jego sytuacji każdy miałby ochotę już nie żyć. Bolała go głowa, bolało go wysuszone na wiór gardło i na dobrą sprawę bolało go wszystko. Zacisnął mocniej powieki, mając szczerą nadzieję, że nie będzie musiał ruszyć się z miejsca, w którym aktualnie leżał, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Pierwszą rzeczą, o której powinien pomyśleć, było zorientowanie się w terenie – nie wiedział, gdzie był, czyj głos słyszał ani też skąd wziął się ten przyjemny zapach, znacznie lepszy od tego, którego doświadczał w brudnej stodole, w której wcześniej przebywali. To dzięki niemu w pierwszym odruchu uznał, że im się udało.
„Ostrożnie, jest zimna.”
Polecenie zdawało się do niego nie dotrzeć. Gdy woda dosięgnęła jego spierzchniętych warg, od razu zaczął łapczywie pociągać kolejne łyki. Potrzebował tego. Tak kurewsko tego potrzebował, że na chwilę kompletnie zapomniał o bólu i podniósł rękę, by uniemożliwić nieznajomej osobie odsunięcie naczynia. Otrzeźwiał dopiero, gdy zaniósł się nagłym atakiem kaszlu i odruchowo poderwał do siadu, jakby właśnie wybudził się z nieprzyjemnego snu. Część wody wylała się na jego tors, mocząc poszarpany i brudny podkoszulek.
Gdy kasłanie ustało, powieki skrzydlatego wreszcie odsłoniły pozbawione blasku oczy, pod którymi malowały się zmęczone ciebie. Wyglądał okropnie, choć może dzięki temu idealnie wpasowywał się w otoczenie, nawet jeśli pod warstwą brudu i otępienia kryła się dużo młodsza odsłona jego twarzy.
Udało się? ― wyrzęził nieco bezmyślnie. Gardło jak na złość próbowało odmówić mu posłuszeństwa, a wydobycie z siebie głosu przypomniało Lesliemu o wcześniejszej próbie zmiażdżenia jego krtani. Potarł lekko opuszkami posiniaczoną skórę na szyi i zawiesił wzrok na znanym mu już Rory'm. ― Gdzie--
jesteśmy?
Co dalej?

Nie dokończył, jakby samo spojrzenie miało dać do zrozumienia chłopakowi, że domagał się jakichkolwiek wyjaśnień. Brakowało mu siły, chociaż nie chciał pytać, jak długo tu leżał. Prawda mogła okazać się znacznie gorsza niż zakładał.

___Kontrola wiatru – odnowa: 1/3 posty;
___Kontrola ognia – odnowa: 1/3 posty.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down



Jasnowłosy cierpliwie odczekał, aż oddech anioła wreszcie się uspokoi, chociaż po jego wyrazie twarzy łatwo można było wywnioskować, że jest bliski wybuchnięcia śmiechem. Gdy Zero przestał łapczywie pochłaniać kolejne porcje przyjemnie chłodzącej wody, chłopak odsunął naczynie i przechylił się, siadając na tyłku, jednocześnie zrywając wszelaki kontakt fizyczny między nimi.
- Wszyscy twoi przedstawiciele zachowują się tak zach— – zaczął, aczkolwiek krótkie uderzenie w tył głowy za sprawą Rorego, który do nich podszedł, choć z pewnością w pewien sposób czułe, skutecznie go uciszyło.
- No dobra, dobra. – burknął nieco naburmuszony, jednakże bardzo szybko odzyskał dobry humor a w jego karminowym spojrzeniu pojawił się błysk ciekawości.
- Jak widać. Udało się – odezwał się wreszcie mężczyzna kucając przy nim i wsuwając w dłonie Zero inne naczynie, tym razem wydzielające ciepło i dziwną, dość nieprzyjemną woń.
- Wypij to. – polecił krótko, jednakże szybko dodał, domyślając się, iż osoba pokroju Zero nie jest skora do szybkiego zaufania. – Nie martw się. To żadna trucizna. Co prawda wygląda jak rzygowina, a i lepiej nie pachnie, to postawi cię na nogi. Na tyle, byś nie został rozszarpany przez pierwsze, lepsze psy kiedy już nasze drogi się rozejdą. Spłacam swój dług. Pomogłeś nam, tak więc i my pomagamy tobie. – kiedy skończył, skinął jedynie podbródkiem w jego stronę, by nieco go popędzić do wypicia, po czym podniósł się, by podejść bliżej ogniska.
- Nie mamy czasu, Rory. – cichy, kobiecy głos skarcił Rorego. Dopiero teraz Zero mógł przyjrzeć się trzeciej osobie całej tej gromady. Była to niewysoka kobieta, raczej drobnej budowy, chociaż ciężko było tak naprawdę ocenić jej gabaryty skrywane pod ciężkim materiałem, który okalał jej ciało. Cerę miała śniadą, o bystrych piwnych oczach i krótko ściętych kruczych włosach. Całą swoją postawą prezentowała kogoś, kto nie lubi się powtarzać i skoro powiedziała, że się spieszą, to nie zamierzała tracić kolejnych cennych sekund.
- Jak długo chcesz go niańczyć?
- spokojnie. Upewnię się, że odzyskał siły i ruszamy. – Rory machnął ręką w jej stronę, podchodząc do siwego wierzchowca, którego zaczął przygotowywać do dalszej podróży.
- W twoich stronach wszyscy są tacy wysocy? Ale fajnie. Chciałbym być kiedyś wysoki. Ile masz lat? – grad pytań przetoczył się z ust chłopca, którego dobry humor nie opuszczał nawet na moment.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Wszyscy twoi przedstawiciele zachowują się tak zach—”
Zerknął na chłopaka z ukosa i nie wyglądało na to, by w pierwszej chwili zapałał do niego pozytywnymi uczuciami. Negatywnymi też nie, jednak jeśli istniał bardziej dobitny sposób na przekazanie komuś bez słów, że nie powinien dociekać ani – a to już tym bardziej – się zbliżać, to na pewno nikt z tutaj obecnych go nie znał. Leslie był kimś, po kim wyraźnie było widać, że cenił sobie swoją prywatność i przestrzeń, z czym nawet nie próbował się kryć tylko po to, by zdobyć sobie czyjąś sympatię, jednak w tak trudnych czasach takie zachowanie nieraz potrafiło ocalić jego dupę. Kiedy z ufnością podchodziłeś do każdego, kto wyciągał w twoją stronę rękę, równie dobrze mogłeś wytatuować sobie na czole słowo OFIARA. Ofiary z kolei były najlepszą przynętą dla drapieżników.
Jego palce mimowolnie zacisnęły się na podanym mu naczyniu, jakby paskudny zapach „potrawy” pobudził jego głęboko skrywane instynkty, które błyskawicznie uruchomiły trybiki w jego głowie: jak to gówno się na mnie wyleje...
Zmarszczył nieznacznie nos, opuszczając wzrok na breję, będącą dziełem jakiegoś niespełnionego kucharza, który nadal karmił się złudnymi marzeniami, że kiedyś uda mu się zrobić coś, na czego widok i zapach nie dostanie się skrętu żołądka. Chociaż Zero jeszcze nie spróbował – To ma być zupa? – dania, już czuł charakterystyczne mrowienie w szczęce, charakterystyczne dla momentu, w którym zwyczajnie masz ochotę zwrócić wszystko, co wcześniej pochłonąłeś.
Na szczęście niczego nie jadł.
Jasne ― wychrypiał bez większego przekonania. Jednak nie wątpił, że szef kuchni często spotykał się ze sceptycznymi minami, gdy podawał tę specjalność zakładu. Niemniej jednak wstrzymawszy oddech, uniósł naczynie i najpierw niepewnie dotknął górną wargą cuchnącej brei, a chwilę po tym pociągnął solidny łyk, uznając, że tym sposobem szybciej będzie miał to za sobą. Od razu tego pożałował, jednak zacisnął zęby, byleby nie zwrócić tego, co rzekomo miało postawić go na nogi, a nie od dziś było wiadomo, że leki nie miały smakować – miały być skuteczne. ― Nawet smakuje jak gówno ― wycedził, przecierając usta wierzchem ręki i odstawił naczynie na bok. Nic nie było w stanie zmusić go, by dopił to do końca.
„Nie mamy czasu, Rory.”
Usłyszany głos nie należał do najprzyjemniejszych i – jak się szybko okazało – sama jego właścicielka także taka nie była. Nie prosił się o niańczenie. Od początku chodziło wyłącznie o wymianę przysług. Vessare zrobił zamieszanie, pomagając im się wydostać, a do nich należała pomoc jemu, a mimo tego, że był już wolny, nadal miał wrażenie, że nie wiedział, dokąd pójść.
Chwila ― mruknął, unosząc dłoń w uciszającym geście. Drugą ręką podparł się, by podciągnąć ciało do wygodniejszego siadu. Na razie nie uśmiechało mu się podnoszenie się z ziemi.
„Ile masz lat?”
Na pewno dużo więcej niż ty ― rzucił wymijająco do dzieciaka, jednak szybko pokręcił głową, jakby to nie było teraz ważne. Bo nie było, jednak jasnowłosy uparcie starał się nie pokazywać, że był w kropce. Z ich pomocą czy bez niej, musiał się stąd jakoś wydostać, jednak nie zmieniało to faktu, że nadal mogli okazać się dla niego całkiem przydatni – choćby za sprawą informacji. ― Nadal nie wiem, gdzie jesteśmy ani jak się tu znalazłem. Sądząc po twoim nazewnictwie ― tu wskazał niedbale ręką na Rory'ego ― nie pochodzimy z tych samych stron, ale może istnieje szansa, że wiesz, gdzie znajduje się Desperacja? Więcej mi nie potrzeba. Muszę tam wrócić, chociaż sądząc po waszym pośpiechu, pewnie nadal wszyscy mamy przejebane.

___Kontrola wiatru – odnowa: 2/3 posty;
___Kontrola ognia – odnowa: 2/3 posty.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down


Pomimo nieprzychylnego wzroku Zero, chłopak najwidoczniej nie zraził się, świadomie bądź nie. Szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy, a ogniki ekscytacji nie gasły w jego spojrzeniu, co jedynie dodawało mu chłopięcego uroku.
Napój, pomimo swej nieprzyjaznej, wręcz odrzucającej konsystencji oraz zapachu, o dziwo nie smakował tak tragicznie, jak można było przypuszczać. Nie było czymś, co z chęcią można pić, ale nie powodowało mdłości ani też odruchu wymiotnego.
- Pij, pij. To zioła. – odezwał się Rory, a na jego wargach pojawił się kąśliwy uśmieszek. –Nie wyleczy cię, więc nadal będziesz musiał uważać. – dodał, przez moment najwyraźniej nie zamierzając odpowiedzieć na jego pytania i wątpliwości. A tylko dlatego, że z juków przewieszonych przez grzbiet wierzchowca wyciągnął skrawek papieru, który z daleka rzucał się w oczy swoim żółtym kolorem, pogryzanym przez zębiska czasu. Podszedł do anioła i rozłożył, jak się okazało, mapę praktycznie pod jego nosem.
- Tu jesteś. – wskazał palcem na jasną plamę dość sporej wielkości w porównaniu do innych obiektów. – Jesteśmy na jałowej pustyni. Gdzie nie spojrzysz – piach. Ale spokojnie. Jeżeli przez dwa dni będziesz poruszał się na wschód, dotrzesz do jej granicy. Dalej wjedziesz na zielone tereny, wciąż na wschód, aż dotrzesz do przełęczy Gordina. Tam odbijesz na północ i powinieneś w ciągu jakiś pięciu, może sześciu dni dostać w okolice Edenu. To już chyba twoje strony, co? – uniósł spojrzenie, wpatrując się uważnie w Zero.
- Ha, a jednak anioł! Wygrałem, Lil. Wygrałem! – króliczy chłopak wyrzucił obie dłonie ku niebu, odwracając się w stronę dziewczyny nazwanej „Lil”.
- Tak, tak. Brawo. Nagrodę dostaniesz potem – odparła zaskakująco łagodnym tonem, który najwyraźniej był zarezerwowany tylko dla nielicznych.
- Dostaniesz jedzenie oraz wodę na dwa dni. Niestety, o resztę będziesz musiał sam zad—
- Zabierzmy go! – króliczy chłopiec wdarł się w słowa Rorego, jednocześnie przyległ do osłabionego ciała Zero, oplatając go miękko. Zapach brzoskwiń raptownie stał się o wiele bardziej intensywny.
- Harro! Nie ma takiej opcji. – warknęła Lil, podchodząc w ich stronę. Nawet Rory na moment zdębiał reakcją towarzysza.
- Posłuchaj…
- Podjąłem decyzję! Uratował mi życie, Rory, Lil. Mój honor nakazuje mi spłacenie długu. Nie mogę go teraz wypuścić, bo zginie. Dobrze o tym wicie, oboje. Nie przeżyje tutaj sam. Musi nabrać sił. Zabierzemy go, odwdzięczę się, nabierze sił. To moja decyzja. – powiedział spokojnie, chociaż w jego karminowym spojrzeniu pojawiło się zupełnie coś innego, do tej pory ukrytego głęboko. Rory spojrzał z Lil po sobie, po czym westchnął, drapiąc się w tym głowy.
- Słyszałeś go. – mruknął z rezygnacją.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Na szczęście nie wierzę w cudowną i uzdrawiającą moc czegokolwiek. Przynajmniej nie natychmiastową ― rzucił, na języku nadal czując niezbyt przyjemny posmak ziół, jednak ten z każdą chwilą był coraz bardziej mdły i stopniowo odchodził w zapomnienie.
Leslie w porę przyłapał się na tym, że przemknął wzrokiem dookoła, jednak nie po to, by zbadać teren ani ocenić to, ilu jeszcze ich towarzyszy czaiło się w pobliżu, jednak po to, by sprawdzić, czy mieli więcej wody. Na moment przycisnął język do podniebienia, byleby tylko nie odważyć się zapytać, a łapczywa zachcianka zniknęła jakby sama z siebie. Nie śmiał wątpić, że na chwilę obecną mieli niewiele, skoro sami znajdowali się daleko od swoich stron.
Opuścił spojrzenie na mapę.
„Tu jesteś.”
Skupił się na wskazanym punkcie. Gdy przejeżdżało się palcem po mapie, zawsze miało się wrażenie, że droga do celu była krótka i przyjemna. I że nie stały na niej żadne przeszkody. Wystarczyło jednak wyruszyć w drogę, by zorientować się, że życie wcale nie było aż tak prostsze, ale na pewno stałoby się takie, gdyby ten pieprzony skrawek papieru skrywał w sobie magiczne moce, za sprawą których bez wysiłku można byłoby dostać się w wybrane miejsce. A wystarczyłoby przyłożyć do niego jeden palec...
Dwa dni na wschód do granicy, potem dalej na wschód. Znaleźć przełęcz, potem na północ – powtórzył wszystko w głowie w dość oszczędnej wersji, którą uznał za łatwiejszą do zapamiętania. Powoli kiwnął głową, przekazując Rory'emu, że przyjął to do wiadomości, co oznaczało mniej więcej tyle, że zamierzał wyruszyć już niedługo. Im szybciej, tym lepiej, szczególnie, że sam zdążył już uzmysłowić sobie, że nie miał wiele czasu, ale za to miał nadzieję, że już nie trafi na tę bandę kretynów, którzy próbowali go sprzedać.
Mówiłem już, że zmierzam na Desperację. Ale stamtąd już dam sobie radę ― odparł spokojnie, maskując całą niechęć co do faktu, że coś zdradziło jego przynależność rasową. Dzięki temu miał większe szanse na to, by zbyć tę niekorzystną prawdę. Musiał przy tym kompletnie odciąć się od rozentuzjazmowanego tonu dziecka.
Rozmasował dłonią kark i powoli zaczął podnosić się z ziemi. Na początku jedynie oceniał swoje siły, opierając ciężar ciała na rękach. Ramiona jasnowłosego zadrżały nieznacznie, jednak napięcie mięśni – rzecz jasna, mimo bólu – załatwiło sprawę. Najpierw przeszedł z siadu do kucek aż wreszcie stanął na równych nogach. Niejeden w tej sytuacji marzyłby o wygodnym miejscu do spania – on także wolałby mieć przy sobie miękki materac. Ale znajdował się w samym środku niczego.
Grunt, że cokolwiek dostanę. Powinno wystarczyć ― przyznał nadal ochrypłym głosem. Często o prowiancie na dwa dni można było tylko pomarzyć. Mimo tego zamierzał odpowiednio wszystko porcjować. Przy odrobinie szczęścia jedzenia i wody mogło mu zostać na trochę dłużej.
„Zabierzmy go!”
Uniósł brew w pytającym wyrazie, gdy przenosił wzrok na dzieciaka. Wyraźnie wyczuł wszelkie negatywne emocje związane z tym pomysłem i prawdopodobnie to one miały przeważyć o decyzji – tak samo jak to, że dzieciaki przeważnie nie miały nic do gadania.
W tym przypadku było inaczej.
Czy on właśnie rozstawia ich po kątach?
Na to wygląda.
Słyszałem, ale nie wiem czy jest sens, żebyście nadkładali drogi, dokądkolwiek się kierujecie. Nie jestem głupi i widzę, że nie za bardzo uśmiecha wam się taka opcja. Oberwałem i będę was spowalniał. Sprawy miałyby się inaczej, gdybyście w ogóle rozważali podróż w tę samą stronę.
Powinieneś myśleć o sobie.
Myślał, a odkąd pamiętał, ze wszystkim radził sobie sam, jednak nie dało się ukryć, że poruszanie się samemu po nieznanych terenach było raczej głupim posunięciem.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down



Harro zaśmiał się, wreszcie puszczając jasnowłosego, ale wciąć nie odsuwając się na tyle, by oddać mu całkowicie jego przestrzeń osobistą.
- Siedem, osiem dni. Tyle potrzebujesz do regeneracji i nabraniu sił na tyle, by bez przeszkód się poruszać i walczyć. Przy dobrym szczęściu sześć. Oczywiście mówię o twojej witalności, nie ranach, bo te będą potrzebowały znacznie więcej czasu. W tym momencie to nawet ja cię położę. – przechyli głowę na bok wpatrując się uważnie w twarz anioła.
- Podróżujemy na północ. O tu. – wskazał palcem na mapie jakiś nieokreślony punkt, chociaż ciężko było powiedzieć ile jest w tym prawdy.
-Musimy jechać. Nie bądź natrętny. – Lil podeszła do nich i położyła dłoń na głowie Harro, zwracając tym samym jego uwagę na swoją osobą. Króliczy chłopiec skinął i niechętnie się podniósł, otrzepując tyłek z piasku.
Rory zrulował mapę, samemu wstając i podszedł do gniadego konia, którego pogłaskał po delikatnych chrapach.
- Niestety mapy ci nie zostawimy. Jest nam potrzebna. – powiedział spokojnie mężczyzna, wsiadając na konia. Zdjął z jego grzbietu płócienny worek i podjechał do Zero, wyciągając rękę w jego stronę, by podać jedzenie oraz wodę, które z pewnością znajdowały się w worku.
- Powodzenia.
- Pa. – mruknął Harro, kładąc po sobie uszy i spuszczając głowę w zawodzie, że nowy znajomy jednak nie chce z nimi podróżować. Jedynie Lil w milczeniu spoglądała na scenę pożegnania, chociaż po twarzy widać było irytację.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Przesunął ręką po miejscu, w którym jeszcze przed momentem czuł na sobie nachalny dotyk chłopaka. Odepchnięcie go od siebie na oczach pozostałej dwójki nie byłoby dobrym posunięciem, dlatego tym razem musiał stłumić w sobie cały wstręt, który rodził się wraz z naruszaniem jego przestrzeni osobistej. Nawet jeśli dzieciak nie miał złych intencji, jasnowłosy uważał, że z tymi dobrymi mógł obnosić się na stosowną odległość.
Brzmi, jakbym miał ślęczeć tu przez kilka kolejnych dni, zanim pójdę dalej ― rzucił sucho, mając wrażenie, że nadal nie powiedziano mu wszystkiego. Wskazano zaledwie kierunek drogi, nie podając czyhających na niego zagrożeń. Nawet jeśli pustynia zdawała się być morzem niczego, na pewno posiadała swoich mieszkańców, którzy nie przepadali za naruszaniem własnego terenu. Nie wspominając już o tym, że to właśnie przez nią został przewieziony przez swoich oprawców, choć część z nich najpewniej gryzła już piach. Powinna go gryźć.
I nie czułbyś się z tym źle?
Oni zaczęli, więc ktoś musiał to skończyć.
Jeśli będę zwlekał, nie wystarczy mi wody. Znacie pustynię? ― Zupełnie nieumyślnie przeciągał ich odjazd. Konieczność zdobycia informacji była dużo ważniejsza od ich czasu, a z pewnością nie kosztowała wiele, biorąc pod uwagę, ile już dla nich zrobił.
Leslie bez wahania przyjął do rąk worek, rozchylając go lekko, żeby zajrzeć do środka. Był to instynktowny odruch i pewnie każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo, byleby tylko dowiedzieć się, czy przypadkiem nie został zrobiony w chuja. W jego fachu było to niebywale ważne, gdy na co dzień zajmował się zdobywaniem zasobów dla Czarnej Melancholii.
Jeśli pójdę na północ, jaka jest szansa, że uzupełnię tam zapasy i będę mógł wrócić na miejsce jakąś inną drogą?
Musiał rozważyć wszelkie opcje.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

- A jak myślisz? – zapytała dziewczyna tonem, sugerującym, iż pytanie odnośnie znajomości pustyni było na tyle głupie, jakby Zero zapytał czy potrafi chodzić. Ciężko było zrozumieć jej niechęć, jaką pałała do jasnowłosego i z czego tak naprawdę ona wynika. Jedno było pewne. Była na skraju cierpliwości.
Rory otwierał już usta, by odpowiedzieć, ale niespodziewanie wtrącił się Harro, który najwyraźniej odzyskał pogodę ducha. O ile kiedykolwiek gdzieś ją zapodział.
- Na te pytania nikt ci nie odpowie. Nawet ja. Wszystko zależy od decyzji, jakie podejmiesz teraz i w przyszłości. Równie dobrze możesz jutro obudzić się martwy. Możesz udać się na północ i odnaleźć tam wiele, rzeczy, których nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, ale możesz odnaleźć tam swoją zgubę.   – uśmiechnął się w stronę Zero, a jego oblicze, które jeszcze parę sekund wcześniej niebezpiecznie otarło się o powagę, złagodniało.
- Ale nie zginiesz jutro. – dodał po chwili, ściągając mocniej lejce.
- Życzę ci szczęścia. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy. – po tych krótkich słowach pożegnania, spiął swojego konia ruszając. Piasek wzbił się w górę, na chwilę przysłaniając oddalającą się trójkę, a gdy opadł, dookoła panowała cisza. Cisza, przerywana jedynie odgłosem dogaszającego ognia i trawionego przez języki płomieni drewno. Nic ponadto.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach