Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

There's nothing left, but I'm not leaving, When all I know is you (Zero) GaIhbe0


Uczestnik: Zero
Nagroda: Zobaczymy
Poziom: Trudny
Możliwość zgonu: Oczywiście~


Kiedy świadomość zaczęła wgryzać się w twój umysł, czułeś, jakbyś budził się z naprawdę długiego snu. Plamy wspomnień zaczęły wirować w twojej głowie, wywołując piekielny ból z tyłu potylicy. Nie byłeś w stanie przypomnieć sobie co się działo z tobą wcześniej. Czułeś, że to jedynie chwilowe, aczkolwiek próba wytargania wspomnień w tej chwili równała się z bólem i wręcz czymś niemożliwym.
Gdy otworzyłeś oczy, ostre światło zadało ci ból, i dopiero parę chwil później przemęczone oczy były gotowe przyzwyczaić się do nowych warunków. Twoje ciało było ociężałe, i przede wszystkim… skrępowane. Oba nadgarstki przymocowano czymś metalowym do pręta. Obie kostki były złączone, co utrudniało jakiekolwiek manewry ciałem w celu ułożenia się w jakiejś dogodniejszej pozycji. Czułeś, że twoja głowa jest ciężka, włosy pozlepiane i pełne piasku, a na domiar złego ten pulsujący ból…. Skóra była napięta, piekła cię, jakby coś wżerało się pod jej wszystkie warstwy, usta wysuszone. Pragnienie. Chciało ci się cholernie pić.
Zdałeś sobie sprawę, że jesteś zamknięty w metalowej klatce umieszczonej na wozie. W środku znajdowało się paru innych, nieznanych tobie osobników. Wszyscy wyglądali nędznie, wszyscy brudni, skołtunieni i przykuci. W powietrzu unosił się fetor moczu i kału i czegoś jeszcze, ale nie byłeś w stanie przypomnieć sobie skąd pochodzi ów woń. Na początku wozu siedziało dwóch osobników, którzy powozili. Za wozem – czterech jadących na koniach i dyskutujących między sobą, od czasu do czasu śmiejąc się wesoło.
Przemierzaliście właśnie bezkresne stepy przypominające pustynie z dawnych lat. Wszędzie, gdzie tylko spojrzałeś – był piasek. Mnóstwo piasku, góry pieprzone piasku. Do tego słońce. Wysoko, gorące, liżące twoją, już i tak zapewne spaloną, skórę. Poczułeś jak bierze ci się na wymioty, choć ostatecznie to był fałszywy alarm.
Obok ciebie siedział ciemnoskóry mężczyzna, z lekko odchyloną głową. Oczy miał pół otwarte, po jednej z gałek chodziła mucha, usta rozchylone. Wtedy zrozumiałeś skąd podchodziło źródło tego okropnego smrodu. To zapach śmierci. Śmierć ci towarzyszyła, jak i wszystkim tym, którzy znajdowali się w wozie.

Termin: 19.02
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Zero.
Czuł się potwornie. Na tyle, by już samo otwarcie oczu stanowiło dla niego nie lada wyczyn. Nie pamiętał już, kiedy ostatnim razem było aż tak źle. Chociaż świadomość powracała do niego już na dzień dobry przytłaczając go urokami bolesnej rzeczywistości, blondyn jak na złość zacisnął mocniej powieki, jakby usiłował powrócić do wcześniejszego stanu nieświadomości, jednak towarzysząca mu niewygoda – choć to mało powiedziane – skutecznie mu to uniemożliwiała. Bolało, było gorąco, cuchnęło jak skurwysyn, a na dodatek czuł się, jakby niczego nie wypił od tygodnia albo niedawno nażarł się piachu. Pozycja, w której się znajdował zdecydowanie nie sprzyjała zaśnięciu, a grunt był niestabilny i to podskakiwał, to kołysał się na boki – zupełnie jak podczas jazdy po istnych wertepach. Jeszcze te głosy, które w pewnym momencie przeplotły się z końskim rżeniem.
Zero.
Daj mi spokój.
Coś jest nie tak.
O tym Vessare zdążył się już przekonać, a przynajmniej z każdą sekundą docierało to do niego ze wzmożoną siłą. Wysunął końcówkę języka, by zwilżyć nim spierzchnięte i popękane wargi, jednak był to bezcelowy trud. Potrzebował wody. Poruszył się niespokojnie, uchylając powieki i wyczuwając, że jakiekolwiek gwałtowniejsze manewry były niemożliwe, jednak mimo tego i tak szarpnął się instynktownie, na moment ignorując protest obolałego ciała.
Szlag ― nawet krótkie przekleństwo brzmiało tak paskudnie, jakby ktoś właśnie przejeżdżał paznokciami po tablicy. Powoli uniósł wcześniej opuszczoną głowę, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że mózg obijał mu się o czaszkę. Powinien poczuć się pocieszony faktem, że nie był tu jedyny, ale nie potrafił wykrzesać z siebie nawet odrobiny entuzjazmu, gdy tkwił zamknięty w klatce jak jakieś zwierzę. W dodatku nie wiedział, gdzie się znajdował ani co tu robił. Nie pamiętał też, jak doszło do starcia, w którym został złapany przez ludzi, którzy prowadzili wóz, jak i jechali za nim.
Przemknął wzrokiem po nieznajomych twarzach więźniów, na dłużej zatrzymując go na mężczyźnie siedzącym obok, choć teraz nie miało już znaczenia, kim był, skoro śmierć odcisnęła na nim swoje piętno. Podczas wieków spędzonych w Desperacji zdążył przyzwyczaić się do podobnych widoków, nawet jeśli towarzystwo truchła nadal było w pewien sposób niekomfortowe, a do odoru rozkładającego się ciała nie sposób było przywyknąć mimo najszczerszych chęci. Nie żeby sam takie miał.
Co tu się dzieje? ― wyrzęził, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego, mając jednak cień nikłej nadziei, że ktokolwiek z tu obecnych będzie wiedział coś więcej i podzieli się z nim tymi informacjami. W końcu jechali na jednym wózk-- wozie. O ironio.
Jasnowłosy poruszył nieznacznie rękami, sprawdzając stabilność krępujących go obręczy. Tym razem ruch ten był dyskretniejszy – może dlatego, że nie był jeszcze do końca pewien z kim się mierzył. Choć warunki nie pozwalały mu na pełną trzeźwość myślenia, próbował skupić się na pewnych detalach. Kątem oka spojrzał na oprawców jadących za wozem, dokładnie przesuwając wzrokiem po ich sylwetkach i sprawdzając, czy są uzbrojeni, następnie rozejrzał się po wozie, na którym ustawiono ich klatkę, choć nie sądził, by oprócz brudu mogło znaleźć się tam cokolwiek przydatnego.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odpowiedziała ci głucha I ponura cisza.
Jeżeli ktokolwiek dosłyszał twoje pytanie to, albo je zignorował, albo udawał, że nie dosłyszał. Prawdę powiedziawszy wszyscy w klatce byli w podobnym, a nawet gorszym stanie niż ty. Próby szarpania kajdanami spotęgowało jedynie piekący ból dookoła nadgarstków, tak więc perspektywa szybkiego uwolnienia na ten moment nie przestawiała się zbyt realnie.
Czterech osobników jadących za wozem przedstawiało się ogólnie w dobrym stanie. Co prawda nie byłeś w stanie dostrzec jak dobrze byli uzbrojeni z powodu płacht, jakie mieli zarzucone na ciała, zapewne okrycia chroniące przez żarzącym z nieba słońcem, aczkolwiek od czasu do czasu mogłeś dostrzec połysk spod nich, co sugerowało o broni typu ostrego. Ich twarze były zakryte i jedynie, co wydawało się dość charakterystyczne, to skóra koloru zbliżonego do kawy z mlekiem. Ale oprócz tego nic konkretnego. Chociaż, jak się wsłuchać, mogłeś wyłapać pojedyncze słowa, jakie padały z ich ust w czasie rozmów. Słowa, których nie rozumiałeś. Języka, którego nie znałeś.
- Psst. – cichy szept dobiegł do ciebie z naprzeciwka, gdy wreszcie ktoś zdecydował się odezwać. Był to chłopak, na oko miał może z dwadzieścia parę lat. Cholernie wychudzony, że mogłeś policzyć chyba wszystkie możliwe kości, twarz nieco szczurowata, pokryta kilkudniowym zarostem, policzki zapadnięte, cera ziemista, czarne, przetłuszczone włosy opadające ciężko na ramiona, przemagające do jego szyi. Był nagi, no, nie licząc skórzanej przepaski dookoła jego bioder. Ciało pokrywało mnóstwo większych i mniejszych zadrapań, siniaków oraz ran, co świadczyło o jego walce bądź pobiciu. Przekręcił lekko głowę i spojrzał na ciebie zmęczonymi, cholernie zmęczonymi oczami.
- Radzę ci się nie odzywać, nie szarpać ani nie patrzeć na nich, jeżeli chcesz dojechać w jednym kawałku. Hakato nie posłuchał i stracił to, co cenne. – zrobił lekki gest nieco za siebie, gdzie siedział przykuty dobrej budowy mężczyzna. Jego ciemna, napięta skóra na mięśniach teraz była w wielu miejscach sina, a materiałowe ubranie było poryte błotem i krwią. Zwłaszcza w okolicach krocza.
- Po prostu siedź cicho.

Termin: 21.02
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Obcy. Uzbrojeni.
Jeszcze tego mu brakowało. Gdy tylko był w stanie myśleć nieco bardziej klarownie po tych kilkunastu sekundach, które upłynęły od brutalnego przebudzenia się, przysłuchał się uważniej rozmowom, które miały miejsce poza wozem. W pierwszej chwili wydawało mu się, że nie rozumie ich przez to, że inne dźwięki co chwilę stały mu na przeszkodzie – szczęk metalu, trzaski, które wydawał niezbyt stabilny pojazd, konie, jednak stopniowo docierało do niego, że to nie one były tu problemem. Nieznajomi posługiwali się kompletnie nieznanym mu językiem, a to zdecydowanie stawiało go w jeszcze gorszej sytuacji. Nawet jeżeli nie sądził, by miał szansę uciąć sobie miłą pogawędkę z kimś, kto przykuł go do pręta, jednak w tym biegu wydarzeń nie mógł liczyć nawet na niemiłą pogawędkę.
Co za porażka.
Pewnie ci, którzy byli z nim w środku, też nie zrozumieli ani słowa.
Nie szarpał się już, mając wrażenie, że obręcze wgryzały mu się w nadgarstki, a właściwie, że te już dawno zdążyły zedrzeć z nich całą skórę.
„Psst.”
Zero mimowolnie podążył wzrokiem za tym krótkim dźwiękiem, lokując go na wychudłym chłopaku. Co prawda, mógł się przesłyszeć, jednak utkwione z nim spojrzenie nieznajomego, uświadamiało mu, że nie było mowy o pomyłce. Wolał jednak usłyszeć bardziej optymistyczną – no, może nie do przesady – wersję wydarzeń, która nie zakładała, że powinien stulić pysk i czekać na to, co mieli z nim zrobić. Nie zdołał ukryć niezadowolonego wyrazu twarzy, który przybrał na sile, kiedy w ślad za gestem zerknął ku Hakato. Zacisnął zęby, choć w tym przypadku nie był to akt zgrozy – w zmęczonych oczach Vessare'go pojawił się gniewny błysk, który dobitnie oświadczał, że za nic w świecie nie dałby doprowadzić siebie do takiego stanu. Już prędzej sam powyrywałby im jaja.
Odważne stwierdzenie jak na kogoś, kto dał się złapać.
Po czyjej ty jesteś stronie?
Milczeć. Zajebisty pomysł ― ledwo poruszył ustami, a wypowiedziane słowa były prawie że bezgłośne. Nie był pewien, czy jego beznadziejny rozmówca zdoła je usłyszeć, ale to już nie było ważne – trudno dyskutowało się z kimś, kto nawet nie próbował obmyślić żadnego planu. Skrzydlaty z kolei wolał nie tracić nadziei na to, że miał szansę się stąd wydostać, jednak ten jeden raz postanowił dostosować się do zasad. Opuścił nieznacznie głowę, by spod postrzępionej grzywki prześledzić otoczenie, w którym się znajdowali. Gdzie nie spojrzał, tam rozciągał się piasek, ale zawsze krajobraz mógł ulec zmianie – tym bardziej, że ciągle brnęli przed siebie.
Co powinien zrobić?
Słońce, które piekło go po nieosłoniętych ramionach coraz bardziej przekonywało go, że może nie dożyć końca tej podróży, ale może przez jakiś czas powinien poczekać na reakcję porywaczy? Może już niedługo mieli dotrzeć do punktu docelowego?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down


Ciężko było ocenić ile już czasu minęło od momentu twojego przebudzenia.
Więcej słów pomiędzy wami, więźniami, nie padło. Każdy grzebał w odmętach swojego własnego umysłu. Być może ktoś właśnie wspominał swoje całe życie, być może obmyślał plan ucieczki a może po prostu pogodził się ze swoim losem. Jedno było pewne. Wszyscy jechaliście na tym samym wózku. Dosłownie i w przenośni.
Straciłeś rachubę czasu, ale wreszcie dotarło do ciebie, że słońce przestało palić twoją skórę. Ciężko było swobodnie oddychać, miałeś wrażenie, że powietrze stoi w miejscu, aczkolwiek brak słońca wydawało się w tym momencie zbawienne. Nim zdążyłeś się zorientować, przejeżdżaliście właśnie pod kamienną bramą, która na moment przyniosła ze sobą upragniony cień, a potem uderzył w was gwar miasta. Krzyki, głosy, rozmowy, nawoływania przeplatały się wzajemnie tworząc jedną, werbalną papkę, od którego bolała głowa. Większość osób odzianych w zwiewne, acz kolorowe ubrania nie zwracała uwagi na was, chociaż ciekawskie dzieci wyciągały głowę i wskazywały was palcami, chichrając się między sobą.
Po chwili skręciliście z głównej, brukowanej kamieniem ulicy i wjechaliście w mniejszą, o wiele bardziej wąską. To cud, że wóz o nic nie zahaczył. Kolejny skręt, i kolejny, aż wreszcie zatrzymaliście się. Jeden ze strażników zeskoczył z konia i podał jego lejce drugiemu, a sam podszedł do wozu i otworzył drzwi, jednocześnie wsuwając dłoń pod pazuchę, skąd wyciągnął bat.
Wy. Wyjść. Iść tam. – powiedział chropowatym głosem wskazując paluchem za siebie, na uchylone drzwi prowadzące do kamiennego budynku. W tym samym czasie jeden z ludzi siedzących na początku wozu odpinał was od metalowych prętów, choć ciężkie kajdany na nadgarstkach oraz kostkach, krępujące wasze ruchy, wciąż pozostały.
-Szybko. Myć się. – warknął mężczyzna i uderzył batem, który przeciął ze świstem powietrze wywołując mrówki przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Ci, co potrafili ruszać się o własnych siłach, zaczęli wytaczać się z wozu kierując we wskazane miejsce. Mycie oznaczało wodę, a to było największym pragnieniem większości z więźniów. I rzeczywiście. Pomieszczenie było właściwie puste, choć na podłożu było usłane w niektórych miejscach sianem. Pod ścianą, równolegle do drzwi, znajdowało się koryto o długości prawie trzech metrów wypełnione zimną wodą. Każdy, kto miał siły, dobiegł do niego i zaczął łapczywie pić, niektórzy próbowali podpełznąć, inni przepychali się i odpychali od siebie słabszych, chcąc zawładnąć dla siebie jak najwięcej wody. A gdy wszyscy znaleźli się w środku, drzwi zostały zamknięte, pozostawiając pojmanych w całkowitych ciemnościach. Prawie, gdyż pojedyncze wiązki światła przeciskały się przez szpary w deskach. Plus był taki, że tutaj było o wiele chłodniej, niż na zewnątrz…

Termin: 5.03
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Droga do miejsca docelowego z każdą chwilą wydawała się nie mieć końca. Nie dość, że warunki nie sprzyjały takiej podróży, to jeszcze przyłapał się na tym, że w którymś momencie zwyczajnie zaczynał się nudzić. Nie było to uczucie, które powinno towarzyszyć porwanemu, jednak nikomu z nich nie wolno było robić niczego poza siedzeniem w ciszy i czekaniem na nieuniknione. Nie znosił bezczynności, nawet jeśli od czasu do czasu lubił spędzić czas na odpoczynku od wszystkiego. Ale na pewno nie wymuszonej, jak teraz.
Uniósł nieznacznie głowę, gdy nagle zrobiło się nieco ciemniej. Stało się oczywistym, że nagle znaleźli się w cieniu, chociaż ten nie był powszechnym zjawiskiem na skąpanej w słońcu pustyni. Jego poruszenie było ostrożne, jakby całym sobą chciał pokazać, że dostosował się do wcześniejszej rady, jednak ciekawość mimo wszystko wzięła górę i musiał przynajmniej zdawkowo zerknąć w stronę miasta, w którym się znaleźli. Nie było podobne do jakiegokolwiek terenu, który był mu już znany, a miał całkiem sporo czasu na zapoznanie się z Desperacją.
Wywózka niewolników?
Na to wygląda.
Może Desperacja ma jeszcze odleglejsze tereny? Mało kto przebyłby całą pustynię. Prawdopodobnie, gdy smacznie spałeś, minęliście niejednego trupa, Zero.
Pocieszające.
Ściągnął spierzchnięte usta w wąską linię dokładnie w chwili, gdy wóz niespodziewanie się zatrzymał. Nawet nie spojrzał w stronę mężczyzny, który w niedługim czasie zaczął odpinać go od metalowego pręta, choć w duchu liczył na to, że kajdany za chwilę spadną z jego nadgarstków i kostek, a wtedy przyjdzie doskonały moment na ucieczkę. Nic takiego się jednak nie stało, a Vessare musiał stłumić cisnące mu się do gardła warknięcie.
„Wy. Wyjść. Iść tam.”
Już na sam dźwięk kaleczonego języka miało się ochotę rzucić kilkoma nieprzyjemnymi słowami, choć świst bata prędko ukrócił te chęci. Wolał nie przekonać się o bólu wywołanym skórzanym pasem zderzającym się z impetem z poparzonymi słońcem plecami. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko podnieść się – co przyszło mu z wyraźnym trudem – i udać w kierunku wskazanej szopy, gdzie czekała na nich woda. Choć Leslie nie zaczął pędzić na złamanie karku w stronę koryta, chcąc zachować resztki swojej dumy, chłodna ciecz wydała mu się teraz zachęcającą opcją. Już zamoczenie w niej samych rąk sprawiło, że poczuł się minimalnie lepiej, a kiedy wreszcie zwilżył nią usta, gardło, a potem całą zapoconą i brudną twarz oraz poparzone ramiona. Na koniec zdążył pociągnąć jeszcze jeden łyk, zanim jeden z niewolników nie przepchnął się bliżej, odsuwając go od źródła wody. Ostatnią rzeczą, której chciał, było skończenie jak banda tych nieudaczników, którzy dali zwabić się na to, jak wygłodniałe sępy na świeżą padlinę.
Nic dziwnego, że wycofał się kawałek, by znaleźć się jak najdalej od reszty i dwukolorowymi tęczówkami przebiegł po wnętrzu budynku. Może właśnie teraz nadszedł odpowiedni moment? Najpierw musiał jednak upewnić się, czy wszyscy byli wystarczająco zajęci wodą. Dopiero po tym zamierzał podjąć próbę zniknięcia im z oczu. Wystarczyło, by stał się czymś znacznie mniejszym i na jakiś czas ukrył się poza zasięgiem wzroku. Nie wiedział jednak, na jak długo miało wystarczyć mu sił, jeśli jednak było ich choć trochę, powoli wycofał się pod ścianę, przy której było najbezpieczniej, przymknął oczy, wziął głębszy oddech przez nos i...

Użycie mocy: Próba zamiany w pająka.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down


Zaspokojenie pragnienia okazało się wręcz zbawienne.
W tym momencie nie było ważne, skąd właściwie pochodziła woda. Czy była skażona czy nie. Najważniejsze, że pragnienie zostało, przynajmniej chwilowo, ugaszone, a oparzenia delikatnie obmyte. Skóra może już tak nie krzyczała z bólu, jednakże każdy gwałtowniejszy ruch ciągnął za sobą salwę nieprzyjemności i pieczenia, co jasno sugerowało, by lepiej nie robić zbyt gwałtownych i pochopnych ruchów. Przynajmniej na jakiś czas.
Współwięźniowie twojej niedoli powoli znajdowali sobie miejsce. Niektórzy układali się gdzieś pod ścianą, inni woleli jednak pozostać przy drogocennym źródle wody. Bez względu na to, co robili, nikt właściwie nie zwracał na ciebie uwagi. Najwidoczniej mieli wystarczająco swoich własnych kłopotów.
Wystarczyło zamienić się w coś małego, i uciec przez jedną ze szpar.
Takie proste rozwiązanie.
Na wyciągnięcie ręki.
… a potem przyszedł ból, który na moment odebrał ci oddech.
W chwili, kiedy postanowiłeś przemienić się, gdzieś w okolicach żeber poczułeś porażające gorąco, jakby ktoś przycisnął do twojej skóry rozżarzony pręt albo poraził cię prądem. Nie mogąc zapanować nad ciałem, osunąłeś się na ziemię, czując, jak mięśnie odmawiają ci jakiegokolwiek posłuszeństwa. Nim na moment zamroczyło cię, ujrzałeś jak parę głów odwraca się w twoją stronę, zaintrygowanych nagłym poruszeniem, lecz nikt jakoś nie kwapił się, by ruszyć z pomocą. Zresztą, nie było sensu.
Parę sekund, chociaż dla ciebie zapewne bardzo bolesnych i wydłużających się, wystarczyło, by ból powoli odpływał, naprężone ciało zaczęło się rozluźniać, skurcze puszczały a w głowie przestawało huczeć. Choć oddech nadal był urywany.
- Tsk, tsk, tsk, próbowaliśmy mocy użyć, co? – cichy szept wślizgnął się do twoich uszów. Szczupła sylwetka pochylała się nad tobą, i chociaż dookoła panowały raczej ciemności, bez większych problemów zorientowałeś się, że głos należał do tego samego chłopaka, który jako jedyny odezwał się do ciebie w wozie.
- Nie ma co próbować. Nie jesteś pierwszy, który to poczuł. – chłopak uniósł dłonie i pomachał nimi brzęcząc kajdanami. –Nie są tacy głupi, by złapać żywotrupów czy inne stworzenia bez wyraźnego zabezpieczenia. Jesteś żyotrupem czy czymś innym? – zapytał zaciekawiony, siadając obok ciebie. –Jestem Rory. A ty?

Termin: 20.03
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Głupotą było myśleć, że wszystko pójdzie jak z płatka. Gwałtownie wstrzymał oddech, jak topielec, który za wszelką cenę chce zachować resztki tlenu w swoich płucach, zanim padł na kolana, wspierając się też rękami o usłaną sianem ziemię. Zacisnął pięści na całej masie wyschniętych źdźbeł i dopiero po chwili, zachłysnął się powietrzem , które wypełniał kurz. Tylko cudem nie rozkaszlał się na dobre, gdy drobinki podrażniły jego gardło. Zacisnął zęby i chociaż miał ochotę z całej siły uderzyć pięścią o ziemię, postanowił utrzymać swoje emocje na wodzy. Nie był tu sam, a już na pewno nie chciał ściągać na siebie niczyjej uwagi.
Historia zatacza koło.
Nic mi nie mów.
Gniewny błysk rozświetlił zmęczone oczy Vessare'go, gdy tylko opuścił wzrok na krępujące go kajdany. Już miał do czynienia z podobnymi cholerstwami, jednak teraz odnosił wrażenie, że wpadł z deszczu pod rynnę. Zabrzęczał metalowym łańcuchem i odbił się rękami od ziemi i nieco nieporadnie ułożył się w pozycji siedzącej, przylegając plecami do drewnianej ściany. Poparzona skóra dała o sobie znać, ale Leslie zignorował ten ból, choć kącik jego ust drgnął, jakby młodzieniec za moment miał skrzywić twarz w zbolałym wyrazie.
„Tsk. Tsk. Tsk.”
Uniósł wzrok na pochylonego nad nim chłopaka. Może w innych okolicznościach spokojniej przyjąłby do siebie jego obecność, ale aktualnie miał ochotę złapać go za gardło i ściskać tak mocno aż w końcu usłyszałby charakterystyczny trzask miażdżonej krtani. Prawdopodobnie gdyby nie krępujące go kajdany, nieznajomy już poczułby na swoich barkach ciężar jego poirytowania, a tymczasem miał sporo szczęścia, że Zero nie był na tyle narwany co niektórzy mieszkańcy Desperacji.
Teraz już wolno nam rozmawiać? ― spytał, nie mogąc przełknąć sarkazmu, zanim ten ujrzał światło dzienne. Zaraz po tym zamilkł na chwilę, zamykając oczy i biorąc kolejny głębszy wdech – wym razem przez nos. Poirytowanie nie pozwalało mu na trzeźwe myślenie. Leslie wiedział to tak dobrze, jak wiedział to, że musiał się stąd wydostać. Cały czas starał się słuchać swojego rozmówcy, jednak jednocześnie mimowolnie odbiegał myślami gdzieś dalej, próbując odnaleźć w głowie jakiś plan B. ― Nie wiem czym są żywotrupy ― rzucił wymijająco, jednocześnie dając mu informację, że na pewno nie był jednym z nich, jednak nic bardziej konkretnego. Od Cilliana dało się wyczuć charakterystyczną rezerwę, ale było to całkiem naturalne zachowanie kogoś, kto został uprowadzony i na dobrą sprawę nie wiedział, komu powinien ufać.
Z drugiej strony istniała spora szansa, że nie było opcji, by sam się stąd wydostał.
Nikt z nich nie wygląda, jakby nie akceptował tego, że się tu znalazł ― stwierdził, uchylając nieznacznie powieki i mimowolnie zerknął w stronę taplających się w wodzie porwanych. ― Nikt pewnie nie wie, po co nas tu zabrano. Nie wiem jak tobie, Rory, ale mi nie uśmiecha się bezczynne siedzenie. Ale najpierw przydałoby się jakoś pozbyć tego gówna ― ostatnie zdanie wypowiedział znacznie ciszej i w zamyśleniu spojrzał na swoje nadgarstki. Wtedy też nie zdjął ich sam.
Zapomniałeś o czymś.
Zero.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rory pociągnął nogi siadając po turecku I oparł się wygodniej o jedną ze ścian, zarzucając obie dłonie na tył głowy. Gdyby nie paskudna sceneria, pobrzękiwanie metalu o metal czy też jęki niektórych więźniów, można byłoby wziąć go za kogoś, kto właśnie udał się na biwak i poddaje relaksowi. Właściwie pomimo nieprzychylnych okoliczności nadal wyglądał na kogoś beztroskiego.
- A czy widzisz tu jakiś strażników? – odpowiedział mu w tak samo sarkastycznej oprawie, co Zero. Zamilkł na chwilę, przymykając powieki, jakby przymierzał się do udania spać, aczkolwiek usta, które co chwilę unosiły się i opadały, wyraźnie sugerowały, że nadal słucha pojmanego skrzydlatego.
- Zero? A czemu nie osiem? Albo dziewięć? – parsknął cicho śmiechem i przesunął głowę nieco na bok, uchylając jedną powiekę, by odszukać sylwetkę swojego towarzysza rozmów, pomimo panującej tutaj ciemności.
- To, że ty nie wiesz, nie oznacza, że nikt inny nie wie. – uniósł jeden wskazujący palec i pomachał nim na boki, jakby właśnie karcił małe dziecko. – Oni wszyscy wiedzą w jakie gówno trafili. Większość z nich trafi albo do kopalni, albo do dziury. Ci w lepszej formie lub z większą masą pewnie trafią na ring jako mięso dla bestii ku uciesze gawiedzi. Ale ty… –przesunął spojrzeniem po całej długości jasnowłosego – Ty masz ładną buźkę. Jak ci się poszczęści to trafisz do jakiegoś bogacza, żeby zadowalać jego żądze ewentualnie jego żony. Aż im się nie znudzisz. W najgorszym wypadku trafisz do burdelu. W sumie to i tak lepiej, niż dziura czy ring. – odparł lekko i spojrzał na swoje paznokcie. Jakby wcale z nimi wszystkimi tutaj nie siedział, jakby jego życie również nie było zagrożone w żadnym wypadku.
- Nie no, jasne. Próbuj. Może ci się poszczęści i od razu przebiją cię włócznią. – wzruszył ramionami i podniósł się do pozycji kucającej, a na jego ustach pojawił się szerszy uśmiech. Przysunął się jeszcze bliżej jasnowłosego a potem do jego uszu doszedł głośne brzdęknięcie.
- Ta-da! – Rory uniósł obie dłonie do góry, tak, by tylko Zero mógł je ujrzeć. Dłonie, gdzie nadgarstki wcale nie były pokryte kajdanami.
- Dobre, co? Dwie sekundy, i mogę je zdjąć. – rzucił z lekką nutą dumy w głosie. Nie czekając jednak na jakieś słowa, które mogłyby paść z ust anioła, Rory sięgnął po kajdany i na powrót zamknął je na swoich nadgarstkach.
- Dobra. To powodzenia, Zero – podniósł się i otrzepawszy swój tyłek, przeciął pomieszczenie siadając pod przeciwległą ścianą.



Termin: 28.04
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie było mu do śmiechu ani też z pewnością nie zamierzał marnować energii na nerwy, gdy jego rozmówca wyraźnie się z nim droczył. Zdecydowanie bardziej od żartów wolał konkrety, a jego niezbyt przychylny wyraz twarzy wobec dowcipów Rory'ego tylko podkreślał to, że nie uważał, że był to odpowiedni czas na suszenie zębów – chociaż na pewno tak luźne nastawienie ułatwiało mu przetrwanie w tej kiepskiej sytuacji.
Podciągnął kolano bliżej klatki piersiowej i wsparł na nią łokieć, tyłem głowy lekko uderzając o drewnianą belkę – jedną z wielu, które tworzyły ściany szopy. Gdyby nie kajdany, byłby w stanie spowodować tu niemałe zamieszanie. Puściłby z dymem to miejsce i uciekł na tyle daleko, by straż za ścianą uznała, że podążanie za nim nie miało większego sensu. Tymczasem siedział tu skazany na paplaninę jakiegoś dzieciaka.
„(...) nie oznacza, że nikt inny nie wie.”
Zamieniam się w słuch ― mruknął sceptycznie, jednak na tyle cicho, by rozmówca nie uznał, że zamierza nagle wciąć mu się w słowo. Gdy chłopak zaczął opisywać sytuację pojmanych, Zero przesunął po nich wzrokiem, gdy – „Ale ty...” – w momencie jego usta wykrzywiły się w zniesmaczonym wyrazie, ściągając przy tym brwi. Już na samą myśl robiło mu się niedobrze. ― Wybieram opcję z włócznią ― odparł bez zastanowienia, jakby chciał zakomunikować, że do takich rzeczy mogło dojść wyłącznie po jego trupie. Nie było mowy o tym, by ktokolwiek kładł na nim brudne łapska ani żeby to on kładł swoje ręce na czyimś spoconym cielsku.
Mimowolnie splunął w bok, chcąc pozbyć się paskudnego posmaku z ust.
To nadal nie wyjaśnia, dlaczego odpowiada im ten stan rzeczy. Nie wmówisz mi, że w niewoli wiedzie im się lepiej, gdy są wykorzystywani tak długo aż wydają się użyteczni. ― Potarł palcami obolałą skroń i uniósł wzrok zaraz za wstającym z ziemi – jak przypuszczał – wymordowanym. Gardło Leslie'go ścisnęło się w momencie, w którym kajdany upadły na ziemię – nie był pewien czy była to kwestia zaskoczenia czy wściekłości, która poniekąd ogarnęła go, gdy zdał sobie sprawę, że ktoś, kto na pstryknięcie palcami mógł odzyskać wolność, wcale jej nie chciał.
Czekaj.
Wiedział, że to słowo nie zdołało opuścić jego ust, gdy odprowadzał go pod przeciwległą ścianę. Ale na razie nigdzie się nie wybierali, więc nie wszystko było stracone. Zacisnął palce w pięść, jakby właśnie próbował zmiażdżyć w nich całą swoją niechęć i przez te kilka sekund zastanawiał się, co powinien powiedzieć, by brzmiało to... jakoś.
To tylko jeden raz. Już więcej się nie zobaczycie.
Kajdany zabrzęczały, gdy poruszył sugestywnie rękami. Ten dźwięk nie brzmiał uspokajająco, ale świadomość, że mógł towarzyszyć mu po raz ostatni była pokrzepiająca.
Zaczekaj ― zaczął i odchrząknął, chcąc, żeby jego głos przybrał na sile. ― Potrafisz otworzyć wszystkie? Dlaczego się stąd nie wyrwiesz?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down


Rory przez dłuższą chwilę milczał, siedząc z przymkniętymi powiekami I błąkającym się uśmiechem na jego usta, a którego raczej w panującym półmroku nie sposób było dostrzec. Sprawiał wrażenie kogoś, kto zmęczony drakońską podróżą od razu uległ Morfeuszowi, albo przynajmniej usilnie próbuje zignorować słowa anioła. Wreszcie, gdy uciekające sekundy zdawały się przytłaczająco ciągnąć, chłopak poruszył się siadając po turecku i przechylił głowę w stronę jasnowłosego, uchylając leniwie jedną powiekę, by spojrzeć na jego sylwetkę.
- A nie przyszło ci do głowy, że mam ku temu powód? – odpowiedział, co właściwie pozostawało po sobie jeszcze więcej pytań, niż na początku.
- Idź spać. Spróbuj się zregenerować, jutro ciężki dzień. No, przynajmniej dla ciebie. – wymruczał z tą charakterystyczną nutą wesołości, która czaiła się w jego głosie. Po chwili ściszył głos i nachylił się jeszcze bardziej w jego stronę. W jego spojrzeniu pojawił się błysk.
- I uprzedzając twoje pytanie. Tak, mogę ci je zdjąć i nie, nie zrobię tego. Z dwóch prostych powodów. Po pierwsze, mógłbyś namieszać w moich planach, a wtedy dorwałbym cię i zajebał. Po drugie, co bym z tego miał? Nie masz mi nic do zaoferowania. No, chyba że skrywasz gdzieś głęboko, naprawdę głęboko jakieś skarby… – parsknął pod nosem i pokręcił głową.
- Przekonaj mnie, bym ci pomógł.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach