Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Nie udzielił odpowiedzi na pytanie, choć sprawa była oczywista – Leslie'mu nie przyszło to do głowy. Nie wierzył, by istniał jakikolwiek dobry powód, dla którego słusznie było dać złapać się w niewolę.
Nie? Nie pamiętasz już jak było wtedy?
Nie wygląda, jakby siedział tu dla kogoś.
Pokręcił nieznacznie głową, chociaż nawet z perspektywy Rory'ego dało się dostrzec, że nie chodziło mu o udzielenie przeczącej odpowiedzi. Odruchowo próbował odsunąć od siebie niepotrzebne myśli, które łupały mu w głowie. Nie powinien pochopnie oceniać kogoś nieznajomego, choć chłopak z każdą kolejną sekundą przywoływał jedynie złe wrażenia. Teraz jednak wydawał się być jedyną kartą przetargową, niezależnie od tego, jak bardzo Vessare nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
„Idź spać.”
Wyraz, który pojawił się na twarzy jasnowłosego wyraźnie wskazywał na to, że nie miał w planach zostawania tutaj na noc, a już tym bardziej wyczekiwania na robotę, którą dla niego przygotowano. Jego szczęka wyraźnie napięła się, gdy słuchał kolejnych słów wymordowanego. Chociaż nie odezwał się ani słowem, lśniące, dwukolorowe tęczówki wyraźnie komunikowały, że to nie był odpowiedni czas na takie przekręty, jednak jego „towarzysz niedoli” miał rację w jednym – nie musiał niczego dla niego robić, nawet jeśli poniekąd jechali na jednym wózku. Z tą różnicą, że tylko jeden z nich mógł dać z niego nogę w prosty sposób.
Nie mam żadnego interesu w tym, by pokrzyżować ci plany ― rzucił, opadając do pozycji kucającej, jednak stale zachowywał odpowiednią odległość między sobą a młodzieńcem. Podparł się ręką przed sobą dla większej równowagi, czując cały ciężar obolałego ciała. ― Przede wszystkim nawet ich nie znam, w dodatku jestem w stanie wymknąć się stąd na tyle cicho, by nie zrobić zamieszania. Nie odczułbyś żadnej szkody. ― Został jednak uświadomiony, że nie o szkodę tu chodziło. ― I racja, nie mam ci nic do zaoferowania, jak nikt z tu obecnych. Nie wiem gdzie jestem, nie wiem kim są ci ludzie, ale mam ciekawsze plany na życie niż robienie za niewolnika. W każdym razie ― zrobił krótką pauzę, jakby do samego końca rozważał, czy jego ostatnia deska ratunku była właściwą deską ― skoro martwisz się o swoje plany, może jest szansa, że zamiast przeszkody potrzebujesz pomocy?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Decyzja jasnowłosego wyraźnie dała Roremu chwilę do namysłu, gdyż zaczął pocierać sobie dłonią szczęką będąc w pewien sposób zainteresowany jego propozycją. Z drugiej zaś strony mógł uśmiechnąć się w ten swój irytujący sposób i odmówić jego pomocy. Nie było co się oszukiwać, ale ktoś, kto w każdej chwili mógł zrzucić z siebie krępujące kajdany mógł równie dobrze sam sobie poradzić.
A jednak.
- Dobra, masz moją uwagę. Co umiesz, Zero? – zapytał nachylając się nieco bardziej w jego stronę i milknąc na chwilę, kiedy gdzieś z boku ktoś zakaszlał. Rory na krótką chwilę posłał spojrzenie w tamtą stronę, ale bardzo szybko na powrót skupił całą swoją uwagę na rozmówcy. – Ale bez owijania w bawełnę. Konkrety. Wtedy zadecyduję czy mi się przydasz.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Przyglądał się chłopakowi w skupieniu, czekając na jakąś pozytywną relację. Mimowolnie wbijał palce jednej ręki w siano, o które ją opierał, jakby to tam kumulował całe swoje napięcie związane z położeniem, w jakim się znalazł. Poczuł cień ulgi, dostrzegłszy jego zainteresowanie, jednak nie okazał tego w żaden sposób – był dopiero w połowie drogi, którą jeszcze można było odprawić go z powrotem, ale na razie pozostało mu zadowolić się faktem, że przynajmniej dotarł aż tutaj.
Potrafię walczyć, nieraz musiałem też coś ukraść, nie będę cię spowalniał, gdy przyjdzie się skądś zwinąć – jestem w stanie wybrać sobie najkrótszą drogę, choćbym miał przebiec dachem ― wyliczył, jednak dało się zauważyć, że to jeszcze nie wszystko. Przecież nikt nie założył mu tych kajdan, by nie mógł wykorzystywać tak podstawowych zdolności. ― To, rzecz jasna, tylko przyziemne umiejętności. Bez nich ― zerknął na kajdany ― będę w stanie w sekundę puścić z dymem całą tę szopę i nie tylko. Poza tym jestem w stanie przybrać tak niewielką formę na jakiś czas, że mogę prześlizgnąć się, gdzie będzie trzeba ― rzucił. Przez ten cały czas Vessare mówił odpowiednio ściszonym tonem, jakby dbał o to, by zdolne były go usłyszeć jedynie uszy Rory'ego, a nie uszy ścian.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down


Kiedy Zero skończył mówić, Rory zagwizdał jakoby w podziwie dla jego zarówno umiejętności, jak I mocy. Wyglądało na to, że uwierzył w słowa anioła, nie doszukując się w nich ani grama kłamstwa, choć z drugiej strony nie miał też jakiegoś szczególnego powodu, by mu zawierzyć.
- No powiem ci, że mnie przekonałeś. – rzucił lekko, a po chwili wyszczerzył się szeroko do niego, choć w panujących ciemnościach efekt był raczej odwrotny, niż sympatyczny.
- Dobra. – uderzył się otwartymi dłońmi w uda i nachylił bliżej Zero, pokazując mu ruchem palca, by i ten się zbliżył, po czym jego głos zszedł kilka tonacji niżej, aż osiągnął szept.
- Parę dni temu porwali jednego z naszych. Głupi dzieciak naiwnie dał się podejść i oszukać, no i ma za swoje. Niemniej jestem tutaj z jego powodu. Wiem, że na jutrzejszym, albo podczas kolejnego dnia będą tutaj targi, i właśnie podczas nich będą licytować o niego, o ciebie, o nas tu wszystkich. Jak już wspominałem, większość trafi prędzej na areny jako mięso, albo do kopalń, ale ci z ładniejszymi buźkami będą mieć zupełnie inne zastosowanie. Gao się nadaje. Z łatwością go rozpoznasz. Białe jak śnieg włosy, czerwone oczy, wysokie, królicze uszy. Z pewnością będziesz wiedział który to, jak tylko go ujrzysz. – zamilkł na krótką chwilę, biorąc w palce nieco źdźbeł słomy, zamyślając się na chwilę.
– Jutro postaraj się zbliżyć do niego. Jestem pewien, że będziecie w tej samej grupie. Może nie masz aż tak ładnej buźki, ale otacza się dziwna aura, którą opisałbym mianem piękna. Nie wiem czemu, no ale. A potem zrób zamieszanie. Zabierzemy waszą dwójkę. – spojrzał w jego oczy chcąc się upewnić, że Zero go zrozumiał. Wreszcie westchnął cicho odsuwając się i opierając wygodniej o ścianę.
- Kajdany odepnę ci jutro z rana. Takie moje zabezpieczenie. – wymruczał machając dłonią, jakby to nie było coś szczególnego. Jakby nie od tego zależała ich wolność.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Bingo.
Tę myśl zachował już tylko dla siebie. Kiwnął nieznacznie głową, jakby po prostu przyjął do siebie fakt, że udało mu się go przekonać. Zamierzał spełnić obietnicę, nawet jeśli spieszno było mu do wolności. Pochylił się nieznacznie, jednak nadal zachowywał możliwie jak największy dystans, chcąc uniknąć jakiegokolwiek przypadkowego kontaktu fizycznego. Był już wystarczająco brudny i nie potrzebował na sobie dodatkowego brudu cudzego dotyku.
Wspomniany plan wydawał się być całkiem prosty, a zakładał, że skoro jutro pozbędzie się tego żelastwa, ucieczka będzie jeszcze prostsza. Leslie gdzieś w połowie jego wypowiedzi wydał z siebie krótkie „yhym”, dając rozmówcy znak, że przez cały czas go słuchał, choć niewątpliwie mógł sobie darować ponownego wspominania o tym, co rzekomo miało go czekać.
W końcu nigdzie się nie wybierał.
Powinieneś na niego uważać.
Nie planuję zaufać mu bezgranicznie. To tylko przysługa za wolność.
Przyjąłem ― mruknął rzeczowo, cofając się i powoli podnosząc z kucek. Wydawało mu się, że właśnie tego po nim oczekiwano. ― Białe włosy, czerwone oczy, królicze uszy ― wymienił pokrótce, zapewniając, że zapamiętał wszystko. Wydawało mu się, że to wystarczy, by zrzucić z jego nadgarstków ten niepotrzebny balast, ale zamiast tego musiał stłumić zrezygnowane syknięcie, przygryzając dolną wargę od wewnątrz.
Nie miał wyboru.
W porządku. ― Zero nie mógł oczekiwać zaufania od kogoś, komu sam nie ufał i kogo nie znał. Wzajemnie zresztą. Na jego miejscu zachowałby się tak samo, jeśli już w ogóle chciałby powierzyć komuś nieznajomemu swoją robotę. Skinąwszy krótko głową, wrócił pod ścianę, pod którą wcześniej siedział, choć każdy jego ruch był wyraźnie ociężały. Odpoczynek był teraz najlepszym rozwiązaniem, chociaż rozejrzawszy się po zarysach sylwetek w mroku, nie był pewien, czy da radę spokojnie zmrużyć oczy.
Powoli osunął się do siadu i niechętnie przylgnął plecami do drewna, znów narażając się na piekący ból. Opuścił wzrok, lekko przymykając powieki, które wkrótce całkiem przysłoniły mu widok.
Rory? ― mruknął sennie, jakby nagle sobie o czymś przypomniał. ― Czym są żywotrupy?
Powinien wiedzieć, z kim miał do czynienia.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Milczał przez dłuższą chwilę, jakby rzeczywiście bez większego problem udało mu się usnąć bez względu na okoliczności, w jakich się znajdowali. Dopiero ciche westchnięcie pomieszane z pomrukiem zaświadczyło, że jednak tak nie do końca spał.
- Huh. – uniósł dłoń, by podrapać się po nasadzie nosa, jednocześnie chcąc czy też nie, dzwoniąc krępującymi swobodne ruchy kajdanami.
- To istoty, które pomimo bycia martwymi, nadal się poruszają i sprawiają wrażenie żywych. – i znów zapadła cisza, jakby to jedno, krótkie wyjaśnienie miało zakończyć całą sprawę i rozmowę. Ale najwidoczniej doszedł po chwili do wniosku, że nie wszyscy dookoła muszą być zaznajomieni z terminami jakimi się posługiwał w swoim gronie bądź w rejonach, skąd pochodził.
- To istoty, które kradną skórę. Ich wnętrze jest martwe, choć się poruszają, rozmawiają i myślą. Ale z powodu bycia martwym, skóra gnije, więdnie, umiera. Dlatego też kradną innym skórę i ją ubierają. Nie mam pojęcia jak to robią, ale… miksują wszystkie wnętrzności istoty, która wpadnie w ich łapy. Kości, trzewia, wszystko. Wszystko w środku staje się płynną papką, pozbywają się tego nie naruszając skóry i ją zakładają. Mówię ci, paskudna sprawa. – ziewnął szeroko, przekręcając głowę w bok, odszukując go w ciemności.
- Nie wierzę, że nigdy ich nie spotkałeś.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

U nas nazywa się ich wymordowanymi ― stwierdził, odnosząc wrażenie, że mówi właśnie o nich. Spotykało się ich na co dzień, byli w zasadzie większością społeczeństwa w miejscu, w którym obecnie mieszkał. Rzecz jasna Rory dość prędko zbił go z tropu, kontynuując swoje pokrętne tłumaczenia, z których Vessare niewiele zrozumiał. Wiedział, że miał do czynienia z osobami, które śmierć miały już za sobą, ale przywołując na myśl jedną, konkretną osobę – której obraz przywołał nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej – nie był w stanie dopasować do niej odoru zgnilizny.
Ściągnął nieznacznie brwi w skupieniu, mimowolnie odpływając myślami gdzieś dalej, przez co część tego, co mówił do niego chłopak wyraźnie mu umknęła. Nie sądził jednak, by ten opis miał jakieś kluczowe znaczenie.
Niezbyt rozumiem. Ale możliwe, że nie mówimy o tym samym. Wymordowani są różni. Jedni bardziej zdziczeli, inni nadal przejawiają dawne człowieczeństwo, mimo że każde z nich nosi w sobie jakieś zwierzę, w które w każdej chwili może się przemienić ― opisał to po swojemu, na koniec mimowolnie ziewając. Zmęczenie coraz bardziej go przytłaczało. Wbrew temu, co sądził o zasypianiu tutaj, nie potrafił zwalczyć go do końca. Świadomość ciężkiego dnia, który go czekał, zrzuciła na jego powieki kilkutonowy ciężar, który miał tam pozostać aż do rana.
Po chwili jakakolwiek próba kontaktu z Zero była już daremnym trudem. Głowa opadła mu niżej i choć ta pozycja miała zaowocować porannym bólem karku, jasnowłosy zasnął.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wbrew jakimkolwiek oczekiwaniom, Rory już nic nie powiedział. Pomimo sytuacji, w jakiejś Zero się znalazł, zmęczenie ciężką drogą, oraz obolałe ciało skutecznie ułożyło go po czasie do snu, i nim zdążył się zorientować, jego oddech był spokojny i miarowy.
Ciężko było określić czy nastał już dzień czy też nie, kiedy Zero się przebudził. W pomieszczeniu panowała względna cisza, od czasu do czasu przerywana cichym kaszlem czy krótkimi rozmowami. Nikt jednak nie chciał się z nikim spoufalać. Snuli się jak cienie po drewnianej klatce, złowrogo poruszając kajdanami. Po długim czasie, który zdawał się być wiecznością, wreszcie drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, wpuszczając do środa ostre promienie słońca. Ale i tym razem nic nie zapowiadało się na to, że ktokolwiek miał opuścić to miejsce. Zamiast tego dwóch mężczyzn o wyjątkowo krągłej budowie ciało wniosło dwa wiadra wypełnione po brzegi czymś… dziwnym. Czymś, co wyglądało jak zmielone odpady zwierzęcego mięsa, kości i warzyw. Do tego zapach normalnie mógłby odpychać, aczkolwiek głód  wygrywał. Zero mógł poczuć, jak jego żołądek boleśnie się skurcza, domagając posiłku. Aż zrobiło się mu się niedobrze, choć przecież nie miał czym wymiotować, chyba że żółcią. Mimo to kusiło, by podejść do wiader, a raczej się przepchać, gdyż inni zaczęli się już przy nich gromadzić i łapczywie pożerając zawartość. Jak tak dalej pójdzie, to w parę minut nie pozostanie właściwie nic do zjedzenia. Nieważne, że mieszanina odpychała. By przetrwać, czasem trzeba sięgnąć po najgorsze środki, prawda? A wystarczyło jedynie wstać i….
Delikatne palce Rorego zacisnęły się na ramieniu anioła. Chłopak nic nie powiedział, jedynie przykucnął obok Zero i z charakterystycznym uśmiechem dla niego, wpatrywał się w grupę
przy wiadrach.
Milczał, ale jego cisza aluzyjnie podpowiadała, by pozostać na miejscu.
Ciężko było określić ile czasu minęło, nim wiadra walały się po podłodze puste i przewrócone, a drzwi ponownie się uchyliły. W tym samym momencie Zero mógł poczuć i ujrzeć kątem oka, jak Rory kuca przy nim i majstruje najpierw przy kajdanach na kostkach, potem na nadgarstkach.
- Wystarczy mocniejsze szarpnięcie i puszczą. Uważaj jak chodzisz, żebyś przypadkiem ich nie stracił po drodze. – poradził mu podnosząc się na nogi w tym samym momencie, kiedy padło krótkie i gardłowe polecenie, by wszyscy ustawili się w rzędzie. O dziwo, każdy zgromadzony, jak jeden mąż, stanął posłusznie w kolejce, w wężyku, z Rorym na końcu, który w ostatniej chwili siłą szarpnął za sobą Zero, by i on ustawił się w odpowiednim miejscu. Następnie zaczęto wszystkich wyprowadzać na zewnątrz.
Słońce boleśnie wdarło się w przyzwyczajone do ciemności oczy, raniąc je i zmuszając do instynktownego gestu mrużenia. Aczkolwiek plusem była pora dnia. Wieczór, więc słońce już ta nie grzało i nie paliło przemęczonej skóry. Prowadzono wszystkich przez trzy przecznice, nim wyszli na kwadratowy plac, gdzie na samym środku ustawiony był drewniany piedestał o wysokości dwóch metrów. Jak można było się spodziewać, dookoła kłębiło się mnóstwo ludzi, którzy tłoczyli się jeden obok drugiego jak zagonione bydło do zagrody. Gdy zatrzymali się, jeden z pulchniejszych strażników uderzył bambusowym patykiem w łydki Zero, zwracając jego uwagę na siebie tylko po to, by wskazać grubym paluchem za siebie. Miejsce, gdzie najprawdopodobniej stróż powinien się udać. Jednakże nie dał nawet Zero czasu do reakcji, gdy złapał go za przedramię i szarpnął za sobą. Kajdanki dookoła kostek zadźwięczały, a jasnowłosy czuł, że powoli zaczynają się zsuwać. Jeszcze parę kroków więcej, a całkowicie opadną. Grupa, do której go przydzielono, składała się w głównej mierze z chłopców i nastolatków o wyjątkowej urodzie, chociaż teraz skrytej pod warstwami brudu, siniaków i strupów czy też zatęchłej krwi. To, co z pewnością najbardziej rzucało się w oczy to spojrzenie chłopców. Puste, pozbawione charakterystycznej iskry życia. Stali, nie krzyczeli, nic nie mówili, tylko martwo wpatrywali się przed siebie.
Rorego nie było widać. Ba, grupy, z którą początkowo tutaj przyszedł, też nie.
Jednakże widać było za to parę śnieżnobiałych, króliczych uszów, które górowały zza głów chłopców.
W tym samym momencie na piedestał zaczęto wprowadzać ‘towar’, składający się z pięciu osób. Licytacja ruszyła.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Potarł palcami oczy, nie zwracając już uwagi na to, że były brudne – cały był brudny i jedynym, o czym teraz marzył, był letni prysznic. Nie sądził, by w najbliższym czasie miał zyskać dostęp do wody, pomijając tę, w której myli się wszyscy zapaskudzeni więźniowie. Rozmasował kark, który bolał go od niewygodnej pozycji, w której spał, przesuwając wzrokiem po ciemnym pomieszczeniu, w którym nadal się znajdowali, co już na dobre wykluczyło możliwość tego, że wszystko mu się po prostu przyśniło. Miał do czynienia z brutalną rzeczywistością i nie wiedział, za jakie grzechy przyszło mu się z nią zmierzyć – nie przypominał sobie, by zrobił coś aż tak złego.
Może to spotyka zdradzieckie anioły?
Bardzo zabawne.
Wyprostował się ze zniechęconym pomrukiem, mając wrażenie, że wszystkie kręgi zaraz strzelą, wracając na swoje miejsce. Brakowało mu tego sfatygowanego materaca, który był częścią jego dobytku w Czarnej Melancholii.
Kiedy drzwi otworzyły się, odruchowo zacisnął powieki, chroniąc oczy przed światłem. Po takim czasie spędzonym w ciemnościach, nagły przebłysk jasności był prawdziwą katorgą. Od razu poczuł znajomy ból na czole, który minął, gdy w szopie znów zapanował półmrok. Zero niechętnie uchylił powieki, gdy pomieszczenie wypełnił inny zapach, a jego wzrok spoczął na wiadrach wypełnionych czymś, co tylko miało przypominać jedzenie. Skrzywił się mimowolnie, jednak doskonale wiedział, że ten grymas nie był wynikiem niesmaku, a raczej świadomością, że był na tyle głodny, że był skłonny podejść do wiader i zgarnąć dla siebie chociaż trochę ochłapów. W normalniejszych warunkach nawet nie spojrzałby w tamtą stronę, wiedząc, że było to poniżej jego godności. A teraz? Czuł się, jak długo głodzone zwierzę, które obgryzie wszystko, co mu się rzuci.
Przysłonił usta i nos, licząc, że to pomoże zapomnieć mu o jedzeniu, jednak uparcie wpatrywał się w tłum, który w momencie znalazł się przy korycie. Na języku czuł gorzki posmak desperacji, który przypomniał mu o tym, jak ciężko było mu, gdy dopiero trafił na Desperację. Wtedy jednak nie był więziony i zdany na czyjąś łaskę, dlatego teraz był gotów podnieść się i odepchnąć od wiader kilku niewolników, byleby dorwać się do tego, co zostało.
Zrób to.
Nie chcę.
Próbował przekonać samego siebie, że nie jest głodny.
Drgnął, gdy cudza ręka spoczęła na jego ramieniu, wyrywając go z letargu i zmuszając do odwrócenia wzroku od zbiegowiska. Dotyk sprowadził go na ziemię, a Leslie zamrugał, jakby faktycznie chwilę temu zupełnie stracił czujność. Obecnie był skłonny pozostać na swoim miejscu, a opróżnione do reszty wiadra tylko pozbawiły go dylematu. Mimo ściśniętego żołądka, wciągnął powietrze z ulgą i potarł palcem nasadę nosa, mając nadzieję, że to już ostatni raz, kiedy będzie musiał coś takiego przeżywać.
Jasne. Mam nadzieję, że to nie aż tak trudne ― mruknął, zerkając na rozpięte kajdany i ostrożnie podniósł się na równe nogi, sprawdzając przy okazji, czy da radę poruszać się tak, by niczego nie naruszyć. Przez jakiś czas na pewno miał mieć ograniczone pole manewru, jednak kiwnął głową w zrozumieniu i niemej obietnicy zachowania ostrożności.
Potem padł rozkaz.

― ― ― ― ― ― ― ― ― ―

Stawiał nieduże kroki, gdy wreszcie znaleźli się na zewnątrz, jednak przy skrępowanych nogach te ruchy były zrozumiałe – wolał po prostu zachować ostrożność, by nie wywinąć orła przy pierwszej lepszej okazji. Znów dyskretnie rozglądał się na boki, jakby planował zapamiętać niewielkie skrawki otoczenia, choć wątpił, że te miały pomóc mu w odnalezieniu drogi powrotnej. Nic nie wydawało się znajome i też nic nie usprawiedliwiało tego, że ktoś zadał sobie tyle trudu, by wlec ich wszystkich taki kawał drogi.
Trzask. Szarpnięcie.
Kajdany zakołysały się niebezpiecznie, a Vessare zaklął pod nosem i odruchowo ustawił nogę tak, by zabezpieczyć żelazne obręcze przed zsunięciem. Z trudem powstrzymał się od warknięcia na strażnika, który pozwalał sobie aż za bardzo. Wiedział jednak, że musi przełknąć całą gorycz, dopóki nie znajdzie się w pobliżu chłopaka z króliczymi uszami. Na całe szczęście było tak, jak mówił Rory – rzucał się w oczy aż za bardzo, a skrzydlaty mógł cieszyć się z faktu, że póki co wszystko szło po ich myśli, nie licząc kajdan, które z każdym krokiem zsuwały się coraz niżej. Nie był pewien, czy uda mu się dojść do piedestału, dlatego opuścił wzrok, by być gotowym na zerwanie kajdan również z nadgarstków i zadziałać odpowiednio szybko.
Brzdęk.
Czas jak gdyby zatrzymał się, a jasnowłosy wstrzymał oddech na ułamek sekundy. W kolejnym już szarpnął rękami, uwalniając się z okowów. Miał zrobić zamieszanie – nieważne w jaki sposób. Gdy już nic go nie ograniczało – a przynajmniej taką miał nadzieję – na placu, a zwłaszcza dookoła piedestału i jego samego, poderwał się silny wiatr. Nie na tyle silny, by swoją niszczycielską siłą, zerwać dachy z budynków, ale na pewno na tyle, by utrudnić innym poruszanie się i widoczność, gdy wściekle siekał po oczach. Gdyby tylko miał więcej siły, na pewno poszłoby mu dużo lepiej. Tylko on i nastolatkowie zebrany na drewnianym podeście, nie odczuli większych skutków działania mocy – poruszane powietrze ledwo muskało ich ciała i poruszało włosami. Niedługo po tym blondyn znalazł się tuż obok białowłosego chłopaka o nieprzeciętnej urodzie i prędko rozejrzał się po okolicy, jakby usiłował wychwycić wzrokiem swojego znajomego.
Zaraz się zmywamy.

___Kontrola wiatru: 1/3 posty.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down


Kajdany upadły ze stukiem, znikając w gąszczu stop oraz wznieconego w powietrze piasku od zamieszania, oraz wiatru. Z każdej strony Zero mógł usłyszeć wyraźnie namacalne krzyki pełne zaskoczenia i niezrozumiałości da sytuacji, jaka właśnie miała miejsce. I choć zdawało się, że słowa wypowiedziane przez anioła były na tyle słyszalne, że osoby stojące dobre parę metrów od niego mogły je dosłyszeć, tak jego „cel” nadal pozostawał nieruchomy, wpatrując się tępo przed siebie. Nie reagował ani na blondyna, ani też na zamieszanie, jakie panowało wśród zgromadzonych.
Gdzieś z tyłu Zero mógł usłyszeć głośne, gardłowe warczenie wydające najpewniej rozkazy, próbując przekrzyczeć krzyki i ogólny harmider. Czas uciekał, wręcz przepływał przez palce. Jeżeli zaraz żadne z nich nie ruszy się, to najpewniej to kwestia paru sekund, nim znów wpadną w brudne łapska handlarzy niewolnikami.
Kątem oka Zero dostrzegł ruch, który prześlizgnął się pomiędzy nim i innymi uczestnikami tego „zebrania”. Postać była stosunkowo niska, choć do najmniejszych nie należała. Smukła, okryta nie krępującymi materiałami, z kapturem oraz maską zakrywającą twarz. Chociaż ciężko było dojrzeć kim była ów osoba, łatwo można było się domyślić, że należała do płci kobiecej.
Chwyciła w swe ramiona białowłosego, przerzucając go przez swoje ramię, zaskakującą siłą jak na tak drobne stworzenie, po czym bez jakichkolwiek ceregieli pchnęła parę innych dzieciaków, które nieświadomie zachodziły jej drogę.
- Nadążysz? – rzuciła krótkie, stłumione przez materiał słowo, nawet nie racząc spojrzeć na Zero, po czym odepchnęła się od ziemi, i odbijając od głowy jednego z więźniów, doskoczyła do budynku, po którym bardzo szybko zaczęła się wdrapywać, jakby jej ciało nie było obciążone dodatkowym balastem. Gdy stanęło pewnie na dachu budowli, u jej boku Zero bez problemu mógł ujrzeć inną zamaskowaną sylwetkę oraz Rorego, z tym jego głupim uśmieszkiem, kiedy wsuwał za pasek zakrzywiony sztylet. Zero mógłby przysiąc, że przez moment ich oczy na powrót się spotkały, a uśmiech znajomego-nieznajomego poszerzył się jeszcze bardziej. Odwrócił się i ruszył za dwójką swoich towarzyszy, powoli znikając z pola widzenia Zero.
W tym momencie anioł na powrót został sam. Miał trzy drogi. Albo uciec w samotności, albo za nimi podążać, albo zostać, by ponownie go pochwycono. A im dłużej się zastanawiał, tym prawdopodobieństwo trzeciej z możliwości stawało się coraz bardziej realne.
Szarpnięcie za ramię skutecznie przywróciło Zero do rzeczywistości, gdy brutalnie został zwrócony przodem w stronę rosłego mężczyzny, którego waga od dawna sięgała ponad stu pięćdziesięciu kilogramów. Jego rozbiegany, nieco świński wzrok, bardzo szybko wychwycił brak kajanów na członkach anioła, co wywołało wręcz namacalną wściekłość wykrzywiającą jego twarz. Złapawszy Zero za gardło, uniósł go nieco nad ziemią, gdzie muskał podłoże jedynie końcówkami palców, i zaczął ryczeć w nieznanym języku, zapewne bijąc na alarm i zwołując resztę, że znalazł głównego winowajcę całego tego zamieszania, jednocześnie zaciskając wolną dłoń w grubą pięść, chcąc się zamachnąć i sprać anioła. A dokładniej jego twarz.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Nie mamy czasu. Rusz się ― rzucił głośniej, nieco bardziej warczącym tonem, co nie przyniosło zamierzonego skutku. Oczywiście, przemknęło mu przez głowę. Przez moment zastanawiał się, dlaczego w ogóle pomyślał, że od chwili uwolnienia się z okowów wszystko pójdzie gładko. Z wyraźną niechęcią wyciągnął rękę przed siebie, chcąc szarpnąć chłopaka za ramię, jednak widoczny ruch z boku, zmusił go do cofnięcia się kawałek, jakby z miejsca założył najgorszy scenariusz, który zakładał, że jeśli tego nie zrobi, ktoś, komu udało się cudem przedrzeć przez panującą dookoła zawieję, zaraz dźgnie go nożem.
W tym momencie jedynie przyglądał się drobnej postaci, która zgarniała wymordowanego sprzed jego nosa. Szybko przypomniał sobie, że Rory wspominał coś o zgarnięciu ich tuż po zamieszaniu. Założywszy, że użył wtedy liczby mnogiej, Leslie uznał, że jego nowy znajomy niekoniecznie zamierzał brudzić sobie ręce osobiście.
„Nadążysz?”
A mam jakiś inny wybór?
Niosąca się po placu wrzawa uświadamiała mu, że ucieczka była dla niego jedynym wyjściem. Wiedział, że w tym momencie ich drogi równie dobrze mogły się rozejść, jednak z drugiej strony los blondyna był w pewnym stopniu – i tylko w pewnym – zależny od osób, z którymi postanowił zawrzeć ten drobny kontrakt. Widział w nich swojego rodzaju źródło informacji. Wyglądało na to, że wiedzieli o tym miejscu znacznie więcej (a w przeciwieństwie do Zero wiedzieli cokolwiek), co mogło oznaczać, że orientowali się, w którym kierunku powinien się udać, by dotrzeć na Desperację i nie błądzić po drodze całymi miesiącami.
Wybór był oczywisty i nie zastanawiał się nad nim długo. Widząc jak zamaskowana kobieta ruszyła z miejsca ze swoim dodatkowym balastem, sam postanowił wyrwać do przodu, by podążyć śladem jej i Rory'ego, którego twarz mignęła mu na wysokości. Zdążył jednak ledwo wyszarpnąć się do przodu, otworzyć szerzej oczy w zaskoczeniu i poczuć, jak coś ciągnie go do tyłu, przypominając mu, że jeszcze nie znalazł się na wolności. Zupełnie jak łańcuch, który przypominał psu, że jego miejsce było przy budzie za każdym razem, gdy zapędził się za daleko.
Zachłysnął się powietrzem, czując silny uścisk na swoim gardle. Widok twarzy oprawcy był odrażający, jednak bardziej skupił się na jego głośnym krzyku i cuchnącym oddechu. Nie rozumiał, co mówił, jednak jego donośny głos z pewnością przyciągał uwagę. Jasnowłosy nawet nie próbował rozejrzeć się na boki. Łapczywie łykając powietrze, machnął ręką, chcąc wzmóc podmuchy wiatru dookoła sceny. Wyglądało to tak, jakby sama Matka Natura była dziś przeciwna zbliżaniu się do niego.
Wyciągnął przed siebie otwartą dłoń z taką szybkością, by grubas poczuł ból w momencie, w którym ta miała zderzyć się z jego twarzą. Jednak nie chodziło jedynie o samo uderzenie. Gdy jego ręka znalazła się wystarczająco blisko tej parszywej mordy, spod palców skrzydlatego buchnęły płomienie. Chociaż ich barwa była zimna, parzyły równie mocno, co zwyczajny ogień, a usta chłopaka jak na złość ułożyły się w bezgłośne „Żryj to”.
Cóż za dojrzałość.
Kolejny haust powietrza. Palce wolnej ręki oplotły się – przynajmniej częściowo – dookoła nadgarstka mężczyzny, który także miał mieć tę niemiłą okazję bliższego poznania się z językami ognia, które stopniowo zaczynały wspinać się wyżej po jego przedramieniu. Cillian miał szczerą nadzieję, że wcielenie się w rolę żywej pochodni, zniechęci grubasa do przytrzymywania go. To byłaby jego szansa.

___Kontrola wiatru: 2/3 posty – próbuje odciąć drogę posiłkom;
Kontrola ognia: 1/3 posty
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach