Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 18.01.18 23:51  •  Willa rodziny Koyomi Empty Willa rodziny Koyomi
Dom znajduje się z dala od miasta, w gęstwinie edeńskiego lasu.












                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.01.18 17:30  •  Willa rodziny Koyomi Empty Re: Willa rodziny Koyomi
Zjednoczyli się na powrót, choć radość ze spotkania musiała poczekać. Pierwszą koniecznością było wydostanie się z zapadającej jaskini, drugą - opatrzenie ran. Obrażenia Hitaoshiego nie były poważnie. Czymże wszak jest jeden rozcięty policzek w starciu z rozoranym bokiem i tkwiącym pod żebrami odłamkiem ostrego kryształu?
Opatrunki były prowizoryczne, zakładane w pospiechu. Anioł nie chciał puścić wymordowanego, klejąc się do niego niczym nadtopiony cukierek rąk dziecka. Tak samo przesadnie słodki w swym uroku, kiedy przytulał brata obejmując go za szyję. Kapłan rozumiał ten strach, obawę i stres. Hitą także targały niepewności i lęk o życie bliźniaka przez całą ich wizytę w podziemiach. Równie wielką radość odczuł, widząc go żywego. Jednak wymordowany potrafił odsunąć na bok infantylne czułości, przedkładając nad nie zdrowy rozsądek. Czas na przytulanie się i zaspokajanie potrzeb bliskości nadejdzie później, kiedy zażegnane zostanie ryzyko powikłań po - zdawać by się mogło - niegroźnych ranach.
Pierwszą rzeczą jaką uczynił, było zebranie suchych gałązek. Ta z pozoru prosta czynność została znacząco utrudniona przez anioła, jaki ani myślał odstąpić brata choć na krok. Wobec tego kupka chrustu i drewienek nie była nazbyt okazała. Ale starczyła, aby rozpalić ognisko. Hito był przemarznięty, przerażony i przemoczony. Jeszcze brakuje, aby nabawił się zapalenia płuc. Należało go ogrzać i zająć się jego ranami.
Hita nie potrafił leczyć, całe życie specjalizując się w odbieraniu życia. Jego ręce były wyuczone zadawać ból, nie go uśmierzać. Prowizoryczne opatrunki założone przez wymordowanego miały tylko pomóc Hitoashiemu przetrzymać drogę do Edenu, gdzie otrzyma należytą pomoc. Z uwagą jednak wykonywał każde polecenie bliźniaka, starając się jak najlepiej dopełnić powierzonego mu zadania. Chociaż ciężko było zmusić anioła, aby zaczął myśleć o czymkolwiek logicznym. W danym momencie przypominał jeden, wielki bałagan; trauma siała spustoszenie w i tak nieskładnym umyśle Hito. Chłopak musiał raz po raz pytać, dopytywać i ciągnąć go za język, aby skupił resztki uwagi na odpowiednich kwestiach. Z cudem wyłuskanych od anioła słów wynikało, że jego stan jest zgoła stabilny. Kryształ nie przebił płuca ani żadnego innego, ważnego organu, jednak usunięcie go niosło ze sobą ryzyko poważnego krwotoku. Zatem Hita z najwyższą starannością okręcił odłamek, unieruchamiając ów na swoim miejscu. Desperacja to nie jest odpowiednia lokacja do żadnych operacji. Zbyt wiele tu brudu, krwi i chorób, aby ktokolwiek o zdrowych zmysłach w ogóle podjął się na tym padole skażenia szycia ran czy grzebania w otwartym ciele. Ktokolwiek, kto ma jakąś alternatywę, rzecz to jasna. Współczuć tylko można nieszczęśnikom, jacy zostają lekarzami na pustyni. Martwić się o pacjentów nie ma sensu. Jak umrą, żadnej już im nie będzie można wyrządzić szkody.
Skończywszy opatrywać Hitoashiego, okręcił go porządnie ubraniami, dając mu chwilę odpocząć i ogrzać się od ogniska. Obrażenia anioła nie pozwalały mu na chodzenie. Chyba, że pokracznie zgarbionym i kusztykającym, na dodatek uczepionym brata niczym pijawka. Cokolwiek spotkało Hito w podziemiach, musiało mocno odbić się na jego psychice, wywołując traumę i paranoję. Które to pchały go niezmiennie w objęcia wymordowanego. Szybko zatem Hita wziął anioła na ręce, niosąc niczym dziecko. Nie mogli zbyt długo siedzieć w sercu Desperacji, krwawiąc i wabiąc odorem juchy padlinożerców. To nie Eden, aby pozwalać sobie na czułości i przytulanki. Wokół nich już gromadziły się pierwsze, zmutowane sępy i kruki; w paciorkowatych oczach ptaszysk płonęła żądza krwi. Czekały tylko, aż bliźniacy wyzioną ducha, by móc rzucić się na ścierwa i rozszarpać miękkie ciała ostrymi dziobami. Jedynie rozpalone przez kapłana ognisko nie pozwalało mutantom zbliżyć się i zaatakować. W wypaczonych przez wirusa umysłach wciąż zakorzeniona była obawa przed parzącymi płomienia. Lecz gdy tylko ogień ugaszono, bestie zrobiły się nachalniejsze i chłopak musiał użyć miecza, aby je odgonić.
Był silny; na szczęście ich obu wymordowany nie miał problemów unieść brata. Tego dnia żadne pierzaste monstrum nie będzie ucztować na ich mięsie. Ani tego, ani żadnego innego. Nie, póki Hita żyje.
Ociężałe kroki przybliżały braci do celu podróży. Parę razy musieli zatrzymać się na postój, odpocząć oraz przegnać krążące dookoła niebezpieczeństwo. Niemało mieli do przejścia, znajdując się spory kawałek od Edenu. Przebycie Desperacji było wyzwaniem samym w sobie. Jakby nie dość im było ciągłego napięcia i oddechu bestii na karkach, potem zmuszeni zostali pokonać ostre szczyty, piętrzące się na granicy rajskich lasów. Żadna to przeszkoda dla obdarzonego skrzydłami anioła. Wymordowany jednak musiał się wspinać, wyszukując co łagodniejsze zbocza i większe przełęcze, na domiar wszystkiego pomagając przez nie przedostać się bratu. Najwięcej postoi zrobili tutaj, w górskich ostępach, gdzie ubraniami i włosami targały zimne wiatry., a śnieg uderzał w oczy. Nie mogli spieszyć się na oblodzonych kamieniach, każdy nieostrożny ruch mógł skończyć się złamanym karkiem. Żadna jednak bestia ani anioł już ich nie niepokoili. Ciężko ocenić, czy to dobrze, czy źle. Pomoc byłaby nieoceniona, ale tłumaczenia obecnego stanu mogły okazać się kłopotliwe. Nie wspominając o samej niechęci wymordowanego do obcych. Chociaż schodząc z wolna z gór i prowadząc wciąż brata za sobą, zaczynał dochodzić do wniosku, że chyba tym razem nie odtrąciłby pomocnej dłoni. Sama ta przeprawa zdążyła mocno go zmęczyć, a jeszcze mieli do pokonania leśne ostępy Edenu, aby móc ujrzeć choć w oddali zarys domu.
Stając na granicy lasu i ponownie biorąc brata na ręce, wciągnął też głęboko w płuca czyste, rześkie powietrze Edenu. Mroźne nawet. Zima wszak trwała w najlepsze w tej enklawie spokoju. Tutaj nic nie zaburzało naturalnego biegu natury tak, jak na Desperacji. Anioły pilnowały, aby pory roku wyglądały, jak wyglądać powinny. Co oznaczało ni mniej ni więcej, jak długi spacer ośnieżonymi ścieżkami, aby dotrzeć do oddalonego od wszelkiej cywilizacji domu braci.
Nogi grzęzły mu w zaspach. Był zmęczony. Ale zdawał sobie sprawę, że Hito gorzej cierpi, im szybciej znajdzie się w cieple budynku, tym lepiej dla niego. Zatem wymordowany starał się nie dawać ospałości i drętwocie kończyn, odmawiających współpracy. Zostało wszak niewiele drogi. To już tylko przejście lasu. Parę godzin spacerku... W porównaniu z podróżą, jaka za nim, zdawało się tego naprawdę niewiele. Ile już tak szli? Chyba całą dobę. A może dłużej? Krótkie postoje na odpoczynek i sen zaburzały poczucie upływającego czasu. Teraz był wieczór. Na tym się skupił, kiedy dojrzał w szarości zmierzchu zarys ich domu. Zapachniało znajomo, a na zmęczony umysł opadł woal ulgi. Posadził ostrożnie Hito na podwyższeniu tarasu, zanim nogi się pod kapłanem ugięły. Opadł na klęczki w śnieg, wspierając głowę o kolana anioła. Dotarli. Nareszcie są w domu. I tylko pełznący ich śladem wąż mógł niepokoić. Bazyliszek uciekł z niszczejącej jaskini razem z nimi, a potem - zapewne nie mając, gdzie się schronić - postanowił podążać w miarę bezpiecznym śladem bliźniaków. Hita rozważał przegonienie go, jednak w dziwny sposób wąż nie wydawał mu się zagrożeniem. Trzymał się blisko ognia i znikał czasem, by za moment wyłonić się z mroku na skraju pola widzenia, jednak nie atakował żadnego z braci. W Edenie nieco zwolnił, nieprzyzwyczajony do przedzierania się przez zaspy, ale teraz ich dogonił i wystawił łeb ze śniegu, sycząc cicho. Póki wymordowany miał siłę, uważał gada za całkiem zabawnego. Może to sprawa sentymentu? Albo mutacji? Sam wszak był wężem. Niemniej od przekroczenia graniczy przestał zawracać sobie nim głowę, zbyt zmęczony oraz skupiony na bracie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.01.18 1:21  •  Willa rodziny Koyomi Empty Re: Willa rodziny Koyomi
Droga była długa i nieprzyjemna. Gdyby nie nacisk ze strony brata w ogóle nie zdecydowałby się na to aby iść dalej, czy też wracać do domu. Nie był przygotowany w żaden sposób na to co spotkało go na desperacji. Kumulacja wrażeń i złych doświadczeń poważnie się na nim odcisnęła. Oberwała ze wszystkich pozytywnych emocji, w tym zdrowego rozsądku i pewności siebie, owijając woalką paranoi i strachu. Nie był w stanie mimo bólu w piersi, wywołanego kawałkiem kryształu, odstąpić brata na krok. Przekonany był, że jeśli tylko go puści to w tedy głosy w jego głowie ponownie się pojawią. Nawet kiedy oddalili się od nieszczęsnej groty, zaś później i lasu, kurczowo zaciskał dłonie na czerwonym szaliku należącym do Aoshiego. Pewnie nie raz przy tym omal go nie przyduszając. Każdy cień czy odgłos, nie należący do Hitaoshiego wywoływał atak paniki. Na szczęście, lub też nie... mimo zbawczego powrotu jego mocy, nie był w stanie jej użyć przy aktualnych obrażeniach. Zatem nie było obaw co do tego, że nagle zniknie bratu z oczu. Zresztą ani myślał. Jego stan nie pozwalał mu nawet poprawnie określić czy wymordowany jest na niego bardzo zły, czy tylko zły? Głównie przepraszał, albo mówił dość nieskładnie, próbując dać mu do zrozumienia dość dosadnie, że nie chce być zostawiany sam. Jakakolwiek próba wydobycia z niego informacji kończyła się na raniącym duszę zawodzeniu. Prawdopodobnie sam nie wiedział co się właściwie stało i jakim cudem udało mu się uciec z pułapki. Co gorsza, cała ta szalona podróż wypadła dość samolubnie. Zachowanie anioła, chociaż od początku zasługiwało na porządną naganę, tak teraz było niemalże grzechem. Narobił bigosu na własne życzenie, a potem swym stanem przymusił brata do targania go z desperacji, przez góry aż do domu. Czuł to. Ale nie był w stanie nic zrobić. Każdy liść który się poruszył, wywoływał histerię. Nie wspominając o tych żółtych pionowych ślepiach, wpatrujących się nań z ciemności. Jakieś zło przylgnęło do rodzeństwa i przypełzło za nimi aż do Edenu. Do tej pory skutecznie odganiane spoza zasięgu wzroku Oashiego przez brata.
Jęknął usadzony na deskach werandy. Co prawda nie powinien narzekać, nie został wszak rzucony brutalnie, jednak odpoczynek w tym miejscu nie wydawał mu się dobrym pomysłem. Był to zatem pierwszy odgłos jaki wydał z siebie, po dłuższym milczeniu. Bardzo się starał by nie zawodzić całą drogę, jednak z różnym skutkiem mu to wychodziło.
Jak długo ich nie było w domu? Widząc jak jego brat osuwa się w śnieg, rozejrzał się niespokojnie. Idealny moment, by spojrzeć zbłądzonej gadzinie w płaski pysk. Potwór!
- Aoshi... Aoshi... - Zaczął cicho nawoływać brata by się obudził. Napięte mięśnie z bólu i strachu oraz wszechobecny chłód, nie pozwalały mu na podobny spoczynek. Zaś ściśnięte i zachrypnięte gardło nie pozwalało na krzyki.
- Hita, coś tu jest... - Jał poklepywać wymordowanego po plecach, bliski nowego ataku. - Nie zasypiaj tu. Proszę... Podnieś się.
Byli już tak blisko. A co jeśli gad któregoś z nich ugryzie i jeden z nich umrze? Aoshi był w stanie umrzeć po raz drugi? Na pewno tak, ale po tym już się nie wstaje. Pochylił się niżej, niemal kładąc na nim. - On tu idzie... - Wyszeptał bezradnie, nie mogąc się przebić przez świszczący wiatr i chłód. Miał wrażenie, że słowa zamarzają mu jeszcze w gardle, kłując nieprzyjemniej ostrymi kryształkami lodu. O wężach wiedział jedynie tyle, że nie należało ich lekceważyć. Bez względu na rozmiar. Co gorsza, ten tutaj wcale nie był malutki. Wystarczająco duży aby odgryźć któremuś z nich całą nogę albo głowę. Przesadzał? Możliwe. Jednak odkąd opuścił diabelską pieczarę, ta przesada ani trochę go nie opuszczała. Brat nie reagował. Zaś on umierał ze strachu. Dygocząc, zacisnął dłoń na śniegu, który naprószył się na tarasie pod ich nieobecność. Zamachnął się i rzucił białym zlepkiem w kierunku czarnej kluski. Nie trafił. Nawet odrobina nie doleciała do gada. Zakuło go w piersi.
- Odejdź... Zostaw nas... - Zaczął płakać, zgarniając dłonią kolejne białe kupki i ciskając w tamtą stronę, bez większego rezultatu. Jego poczynania były tak samo skuteczne jak padający z nieba śnieg. Z jednej strony nie chciał zrobić węzowi krzywdy, a z drugiej obawiał się że owy zrobi krzywdę im. Poza tym i mocniej się miotał, tym gorzej bolało go pod żebrami.
- Aoshi... - Zawołał ponownie, rosząc ubranie oraz włosy brata ciężkimi, słonymi kroplami. - Obudź się.
Wszystkie te jęki brzmiały strasznie żałośnie. Nieprzystojne wręcz dorosłemu tak kwilić. Niestety im dłużej wymordowany nie reagował, tym bardziej Hitoashi przekonany był o tym, że zamęczył go na śmierć, a teraz wąż przyszedł się na nim zemścić. Strasznie dużo nieprawdopodobnych rzeczy roiło się w tej opętanej paranoją głowie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.18 22:23  •  Willa rodziny Koyomi Empty Re: Willa rodziny Koyomi
Chciał już odpocząć. Oddać się błogiemu stanowi nieświadomości, w który mógłby osunąć się wraz z zaśnięciem. Niestety, ciągły przestrach brata nie pozwalał mu się rozluźnić. Oraz był tak zmęczony, że nawet gdyby próbował, nie umiałby usnąć. Umysł osiągnął ten stan, iż samo zainicjowanie snu go przerastało. Wymordowany zdolny był tylko trwać w letargu pozbawionym jakiejkolwiek myśli czy skrawka emocji. Z na wpół rozchylonymi oczami, wbitymi w materiał podołka Hito, słuchał jego słów, podejmując uparte próby zmuszenia ciała do reakcji. Długo nie odnosił sukcesu, systematycznie przegrywając z narastającym marazmem oraz odrętwieniem. Dopiero płacz Hito i zimny śnieg, jaki wpadł za kołnierz wymordowanego, sprawił, iż chłopakiem targnęły dreszcze. Z czasem zdołał je opanować i przerodzić w świadome ruchy.
Poderwał barki, ciągnąc za nimi głowę, zanim uniósł jedną nogę. Wsparł na owej ciężar ciała, odpychając się drugą stopą i odrywając od ziemi. Wciąż z lekko mętnym, nieobecnym spojrzeniem uderzył delikatnie o pierś brata, mijając się głową ledwie o milimetry z jego policzkiem. Objął go jedną ręką nadzwyczaj mocno. Oceniając ledwie po wzroku, nikt trzeźwy nie przypisałby temu wymęczonemu oraz rannemu chłopakowi takiej mocy. A jednak. Włożył w ten ruch całą energię, jaka mu została. Przelał ją na anioła, czyniąc ten jakże trywialny i popularny gest nadzwyczaj ciepłym i uspokajającym.
- Jestem z tobą... - wyszeptał, mrugając wolno i ściągając mgłę z oczu. - Ze mną nic ci nie grozi. Proszę... Zaufaj mi. Obronię cię - dodał, przekręcając głowę i wtulając ją mocniej w zagłębienie szyi Hito. Owiewając jego przemarzniętą skórę ciepłym oddechem. Ale sam nie umiał się wyciszyć. Wciąż czuł zapach krwi, oblepiający anioła. Mdlący, słodki aromat juchy, który świadczył o świeżych ranach i przypominał o wciąż nierozwiązanym problemie.
Nie może pozwalać sobie na spoczynek, kiedy Hito znajduje się w takim stanie. Oderwał się wobec tego od bliźniaka, nie chcąc zruszyć kryształu tkwiącego pod żebrami. Zbyt agresywne czułości mogą tylko zaszkodzić.
Odwrócił głowę, wyłapując spojrzeniem ciemny, podłużny kształt, jaki nic sobie nie robił z wcześniejszych śnieżek, ciskanych w jego kierunku. Podpełzł nawet bliżej, zaciekawiony kuleczkami, acz okazały się niejadalne. Zasyczał zatem niezadowolony, wracając do przedzierania się przez śnieg.
Wymordowany skupił się na powrót na bracie, wzdychając cicho.
- Nie zrobi ci krzywdy. Jest tylko zmarznięty - wyjaśnił cicho, wspinając się na taras. Za moment znów wziął brata na ręce. Delikatnie, z wyczuwalnymi problemami. Jednak zaparł się w sobie na tyle, aby go unieść, wnosząc zaraz po tym do domu.
Wnętrze nie było zagrzane. Zdążyło wystygnąć całkiem przez czas ich nieobecności, niewiele teraz różniąc się od warunków na zewnątrz. Tylko śniegu nie było ani wiatr nie hulał. Czasem te dwie rzeczy mogły przeważyć o czymś życiu. Teraz tylko mniej dotkliwie odczuli skutki zimy, kiedy lód przestał odbierać ich ciałom ciepło.
Posadził Hito na początku maty, zdejmując mu buty. Zaraz zrzucił też swoje i zasunął drzwi, nim udał się rozpalić ogień. Muszą się rozgrzać. Ręce chłopakowi drżały, kiedy uderzał o krzemień, siejąc iskrami dookoła. Cudem tylko nie podpalił tatami ani nie stłukł sobie palca. Wkrótce nawet rozjaśnił główne pomieszczenie ciepłymi, trzaskającymi płomieniami. Zostawił ogień, wracając do Hito i siadając obok niego.
- Przygotować wodę? Trzeba te rany obmyć - a potem zastanowić się, kto będzie je szył... Hita nie umie, ale Hito nie jest w należytym stanie do takich operacji. Z resztą podobnie jak sam wymordowany. Będzie ciężko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.05.18 22:43  •  Willa rodziny Koyomi Empty Re: Willa rodziny Koyomi
- Hitaoshi, nie zostawiaj mnie tu samego. Nie zasypiaj jeszcze. - Ucieszył się, kiedy jego brat nareszcie się ocknął. Ścieżki łez jęły już powoli zamarzać na jego policzkach, a jucha którą był pokryty stwardniała dziwnie i kruszyła się, nie dając wcale odczuć ciepła jakie uprzednio sączyło się z jego ran. Cały obieg musiał zwolnić wraz ze spadkiem temperatury ciała. Był zbyt odrętwiały aby czuć ból ran. Teraz były to raczej odparzenia od zimna. Plus dodatkowy ucisk pod żebrami, nieprzyjemnie przypominający o ich nieszczęsnym pobycie w jaskini. Niewiele teraz potrzeba było Hito aby się ucieszył, ale i równie mało by znów zaczął płakać, zupełnie nie przejmując się swoim wiekiem. Ciężar głowy brata na jego piersi uspokajał równie mocno, co niepokoił. Gdyby nie silny uścisk oraz ciężki oddech na karku jakim go obdarzył, najpewniej kolejny raz wpadłby w panikę. Potrzebował brata przytomnego. Póki są wciąż na zewnątrz, nie mógł pozwolić mu spocząć. To mogłoby się okazać zgubne dla nich obojga. Może nie tyle co ze względu na czającego się za ich plecami węża, ale wychłodzenia organizmu i skrajnego wycieńczenia.
- Jesteś pewien? - Zawył cicho, gdy wąż podpełzł niebezpiecznie blisko. Chyba powinien zaufać bratu. Niezaprzeczalnie był o wiele większym wężem i to on prędzej skonsumowałby ich obu, aniżeli ten mały przybłęda. - Nie jest jadowity? - Zapytał jeszcze jedynego eksperta od gadów jakiego znał, nim Hita podniósł go w górę. Hitoashiego, nie węża. Jeszcze za wcześnie dlań na współczucie i zapraszanie małych nieznajomych pełzaków do domu. Problem tkwiący nieprzerwanie w jego piersi, wciąż boleśnie dawał o sobie znać. Chociaż nie do końca tak jak w momencie gdy rozpoczynali tę długą i męczącą wędrówkę. Kryształ był zimny. Wadził mu podobnie jak kamień w bucie. Niestety nie miał możliwości od tak, po prostu przystanąć i go usunąć ze swego ciała. Aktualnie dzięki skrzepom w jakiś sposób stał się jego częścią, chociaż chłopak wcale nie próbował się doń przyzwyczajać.
-Uhm – Jęknął usadzony na macie. Był całkiem odrętwiały. Do tego stopnia było mu zimno, że próba powstrzymania okrutnych drgawek przy pomocy jedynie pracy napiętych mięśni tylko mocniej go raziła. Aż zęby zadzwoniły. Na czworakach przysunął się wolno bliżej ognia, czując jak ogarnia go równie nieprzyjemne co wcześniejsze zimno, mrowienie. Bolało. Odmrożone dłonie były gorsze niż rana w piersi. Przycisnął je do brzucha w nadziei, że to w jakiś sposób zneutralizuje ból. Pokiwał głową.
- Tak… um, ciepłej… i śniegu. Do znieczulenia… i zioła. - Strasznie żałował, że nie posiada tej samej umiejętności manipulowania temperaturą co pan Jahleel. Może dzięki temu odjąłby im wielu nieprzyjemności? Albo skrócił swoje męki skrajnym wycieńczeniem z powodu utraty mocy.
Odsunął się od płomienia i skulił się na tatami, blisko brata, myśląc ciężko co jeszcze będzie im potrzebne. - Moja skrzyneczka. Tam są igły… opatrunki… szmata… będzie nam potrzebne dużo szmat. Pewnie będę krwawić. - Przymknął oczy czołem niemal dotykając kolana Hitaoshiego. Robił się dziwnie senny, ale nie chciał opaść tak kompletnie, usilnie starając się trzymać głowę w górze. Przynajmniej póki jego brat był przytomny i czuwał. Obiecał mu to przed wejściem. Musiał go poinstruować co i jak. W najgorszym wypadku samemu przeprowadzić operację. - Lusterko też by się przydało. - Wsunął zimne dłonie pod ubranie swojego bliźniaka. Można było wyczuć, że nadal strasznie mu drżą. Ledwo znalazł w palcach czucie, aby odszukać to samo miejsce w którym tkwił kamień na ciele brata. - Musisz wyciągnąć wszystko wraz z odłamkami. Nie skalecz się. - To niebezpieczne. - Zrób to szybko. Proszę, póki nie czuje jeszcze swojego ciała. Sam nie dam rady. Przynieś też wszystkie lampy. Tu jest strasznie ciemno. - Za ciemno na takie operacje. Ostatnie słowa niemal uschły mu w gardle gdy próbował je wypowiedzieć. Językiem musiał przesunąć kilkakrotnie po podniebieniu, aby odrobinę nawilżyć gardło. Usta boleśnie mu popękały, jednak starał się na nic nie skarżyć. Hitaoshi również nie miał lekko. Możliwe, że cierpiał nawet gorzej aniżeli Hitoashi. Wysunął dłonie, lekko się teraz przytulając.
- Z tobą wszystko dobrze? Nie jesteś ranny? Będziesz w stanie to zrobić? - Z powodu tego dłużącego się spaceru przez góry, kompletnie zapomniał o tym, że Hitaoshi również może mieć jakieś obrażenia. Jak nie z powodu walki z potworem, to choćby przez samą obecność zielonych kryształów.
Siedział chwilę w zupełnej ciszy zanim drgnął gwałtownie. Coś zaskrobało w drzwi, prawdopodobnie próbując złapań nieco ciepła płynącego ze szpary przy podłodze. Serce Hito natychmiast przyspieszyło, a karuzela paniki oraz histerii ponownie się uruchomiała, odbierając mu spokojny do tej pory oddech oraz zmuszając do wdrapania się na kolana brata. Ten odgłos kojarzył mu się tylko i wyłącznie z nieprzyjemnościami jakich zaznał wewnątrz jaskini. Zapowiadał się naprawdę trudny czas dla nich obu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach