Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

M3
Jakieś pięć lat do tyłu.


Był pewny, że to ona. Przyciskała do piersi duży skoroszyt, a kitka jasnych włosów, które Ergo oglądał najczęściej, jako że zwykle pozostawał w jej cieniu, teraz podrygiwała w takt szybkich kroków. Co tu robiła? Dlaczego zapuściła się na tereny miasta? Przecież powinna być na Desperacji. Coś tu nie grało i Ergo był szczerze zaniepokojony, aż między brwiami zrobiła mu się zmarszczka. Wprawdzie jego podążanie za Vess sprowadzało się do okazyjnych wypadów i sprawdzania czy nic jej nie jest, ale gdy była w zasięgu jego wzroku czułby się źle gdyby za nią nie podążył. Głupie anielskie odruchy. Mógł na nie pomstować, podobnie jak pomstował na wszystkich ludzi i cały ten świat, ale z powinnością wobec podopiecznego nigdy się nie kłócił. To było coś właściwego, coś, co nadawało sens jego istnieniu. Nawet jeśli mówił sobie, że tego nienawidzi, w duchu był za to wdzięczny. Mu sto mus, dlatego właśnie się tu znalazł.
Teraz stał na dachu jednego z wyższych budynków odprowadzając wzrokiem drobna blondynkę. Letni wiatr rozwiewał mu włosy i ochładzał pokryte gęsią skórką ciało. Objął ramiona dłońmi i potarł je, próbując rozgrzać. Koszulkę wcisnął za pasek spodni. Najchętniej już by ją założył, ale wtedy nie miał możliwości zmaterializować skrzydeł, a te będą mu potrzebne skoro zamierzał iść za Vess, a zamierzał, tym bardziej, że dziewczyna właśnie wsiadała do jakiegoś samochodu. Ergo zmrużył oczy przyglądając się pojazdowi. Musiał go zapamiętać inaczej pewnie zgubi go w gąszczu innych podobnych. Nawet pochylił się, jakby ta drobna zmiana odległości dała cokolwiek.
Z perspektywy przechodniów Ergo mógł wyglądać jak przyszły samobójca. Półnagi, szczupły chłopak pochylający się nad przepaścią... Ale przechodniów było niewielu i niewielu też widziało więcej niż czubek własnego nosa, a co dopiero mówić o dachach budynków, nocnym niebie czy rzekomym samobójcy. Ergo czuł się więc bezpiecznie nawet wtedy gdy zdecydował się na lot. Tylko on słyszał szum piór kiedy rozkładał na pełną szerokość majestatyczne skrzydła. I nagle łatka samobójcy zupełnie przestała mu pasować, teraz bliżej mu było do właśnie uwolnionej duszy. Jego i tak drobna sylwetka zupełnie zniknęła w ogromie skrzydeł i bieli, a jemu zrobiło się trochę cieplej. Zamruczał przymykając oczy. Marzył mu się kaloryfer, albo ognisko. Dzisiaj było zdecydowanie za zimno jak na lato.
Dziewczyna siedziała już w aucie, które ruszyło jedną z mniejszych ulic, anioł więc bez lęku zrobił rok w pustkę, a skrzydła uderzyły podrywając jego ciało jakby nic nie ważyło. Lot nigdy nie wydawał mu się czymś nadzwyczajnym, nie tratował tego jako niesamowitej nagrody od Boga. Skrzydła były narzędziem i właśnie jako takie je wykorzystywał. Przydawały się w pracy.
Zawisł w powietrzu, lekko jak puch, a potem pochylił się i poszybował w kierunku swej podopiecznej, śmiało wychodząc na przeciw chłodnemu, nocnemu powietrzu. Wiatr szumiał mu w uszach kiedy mijał kolejne budynki i ulice oraz niczego nieświadomych ludzi. Niestety nie był tak szybki jak poruszające się po opustoszałych ulicach pojazdy, dlatego z każdą chwilą coraz bardziej oddalał się od celu, a to jedynie go frustrowało. Zacisnął zęby zmuszając się do jeszcze większego wysiłku. Kiedyś nie musiał martwić się takimi bzdurami. Po prostu był. Ludzkie ciało było jedynie ograniczeniem i siedliskiem wielu kompletnie niepotrzebnych odruchów.
Choć starał się z całych sił w końcu stracił samochód z oczu. Zniknął za rogiem jakiegoś budynku. Ergo wzniósł się wyżej, przeleciał nad niższym budynkiem skracając sobie drogę i poszukał wzrokiem znajomego samochodu, który jego zdaniem za tym właśnie budynkiem powinien być. Gładko przechylił się w bok starając się ominąć drugi, zdecydowanie wyższy i gdy tylko znalazł się za rogiem wyrósł przed nim balkon. Najzwyklejszy w świecie, ordynarny balkon. Ergo mocno uderzył jednym tylko skrzydłem chcąc ustawić się bokiem do ziemi i wymanewrować przeszkodę, ale nie zdążył. Zahaczył kończyną o balustradę. Metal brzdęknął, a Ergo poczuł silny ból. Zaklął soczyście i wyrównał, machinalnie usztywniając skrzydła do lotu szybowego. Niestety ból narastał i rozlewał się nieprzyjemnym ciepłem aż do barku. I już wtedy wiedział, że nie wytrzyma długo szybując. Nie chciał tez lądować ślizgiem na jednej z ulic i robić z siebie widowiska. Tylko tego by mu brakowało. Liczył więc, że się wybroni. Przecież zawsze był ostrożny. Głupi przypadek nie może pokomplikować mu życia.
Uderzył skrzydłami jeszcze raz, mając nadzieję wznieść się na tyle wysoko, by móc chwycić się brzegu dachu mijanego właśnie budynku, ale ruch wzmógł palący ból. Ergo ledwie powstrzymał krzyk, czując jak złamana kość się przemieszcza. Wyciągnął ręce jak tonący, który próbuje złapać się burty łodzi, ale dach uciekł mu z pod palców. Szarpnięcie za brzeg opuszkami dało mu w jednej chwili radość z ocalenia, a w drugiej świadomość nieuchronnego upadku. I nawet ona nie potrafiła go zmusić do używania ewidentnie złamanej kończyny. Odruchowo przykurczył skrzydło, a potem stało się nieuniknione. Zaczął spadać. Bezsilność i strach wykrzywiły mu twarz. Pęd powietrza wycisnął z oczu łzy, wepchnął powietrze w płuca. Sekundy. W jakimś dziwnym odruchu otulił się drugim skrzydłem i to właśnie ono przyjęło siłę zderzenia z ziemią jednej z bocznych uliczek. Tego bólu nie mógł porównać do niczego, co czuł żyjąc wśród ludzi. Przeklinał los, że nie pozbawił go przytomności. Czuł każdy wrzeszczący z bólu nerw, a każde spięcie mięśni było jak stąpanie po potłuczonym szkle. Leżał na boku wtulony w puch swoich piór bojąc się poruszyć. Przez kilka chwil nie odważył się nawet głębiej odetchnąć obawiając się konfrontacji z większym bólem i tym, że mógłby z nim nie wygrać. Najważniejsze jednak, że żył, tylko jak długo?
Nie wiedział jak w ogóle udało mu się przewrócić na plecy, ale w końcu zobaczył nad sobą nocne niebo usiane sztucznymi gwiazdami. Cierpienie i szok trochę go zamroczyły, kręciło mu się w głowie. Z żalem pomyślał jednak, że jeśli przyjdzie mu teraz umrzeć w tak głupi i nieważny sposób, już nigdy nie zobaczy prawdziwych gwiazd. Odetchnął płytko. Jęknął. Żebra podobnie jak całe ciało paliły bólem. Nie odróżniał już kończyn czy części ciała. Wszystko było zbite w formę cierpienia. Bezwładne, połamane skrzydła leżały na wpół rozparte na ziemi sprawiając wrażenie zupełnie sprawnych. Czerwień wprawdzie bawiła biel piór, ale teraz była jeszcze niewidoczna. By obejrzeć ogrom zniszczeń, trzeba byłoby unieść kończynę.
W mdłym świetle ulicznych latarni, pośród szarości ścian i czerni ulic ranny anioł wyglądał nierealnie, kompletnie nie pasował do ponurego otoczenia. Przestrzeń wokół niego rozjaśniała jaskrawa biel potężnych skrzydeł.
Jak nigdy Ergo pragnął, by jakiś człowiek go teraz dostrzegł, by zrobiono cokolwiek, byle tylko nie czuł już bólu. Zapomniał nawet o rzekomej Vess, która nieświadoma jego porażki mknęła gdzieś siedząc w samochodowym fotelu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słyszał, że na pechowców przechodzących za blisko pod oknami mogą spadać doniczki z kwiatami, ale żeby kołdra? Kto suszyłby pranie na parapecie wieżowca! Poza tym on nawet nie był pechowcem, tylko młodym, zdolnym lekarzem, który właśnie wracał z cholernie udanej biznesowej kolacji.
Nawet się nie zatrzymywał i pewnie gdyby kątem oka nie zobaczył ruchu w tej białej kołdrze, spokojnie szedłby dalej do postoju taksówek, a do domu dotarłby nieświadomy i nadal w dobrym humorze. Cóż, może właśnie w tym objawił się jego pech, że wśród bieli rozróżnił ludzką sylwetkę...
Samobójca. Mężczyźnie zrobiło się gorąco z wrażenia, poczuł, jak w ciągu jednego uderzenia serca adrenalina rozchodzi się po całym ciele. Bez chwili zwłoki ruszył truchtem w boczną uliczkę, którą już prawie minął. Człowiek z prześcieradłem? Ze spadochronem? Ze skrzydłami.
Zatrzymał się gwałtownie parę kroków przed nieszczęśnikiem. Było tu ciemniej niż na głównej ulicy, ale z tej odległości już widział wyraźnie. Skrzydła. Zawahał się. Co ma zrobić, jak ma zrobić, czy, kto, skąd, dlaczego?
– Nie, nie, proszę się nie ruszać! – Z cholernie nieprofesjonalnego zaskoczenia wyrwał go sam poszkodowany. Shinji zwykle współczuł ludziom ciężej rannym w wypadkach, którzy nie tracili przytomności i nie inaczej było teraz. Wyminął skrzydła i kucnął nad głową biedaka – chociaż nie lubił patrzeć na ludzi do góry nogami, to tylko tu było jako-takie miejsce.
– Jestem lekarzem, postaram się pomóc. – Wyjął z marynarki słuchawkę i wsunął ją do ucha, na przepustce skrótowo wybierając numer do szpitala, w którym pracował. Starał się ocenić, w jakim stanie jest ten... anioł. – Ma pan trudności z oddychaniem?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dlaczego w takich chwilach czas staje w miejscu? Czuł jakby już nigdy miał nie doświadczyć ukojenia. Wiedział, że powinien coś zrobić, choćby krzyczeć, ale ciało zupełnie odmówiło posłuszeństwa. Bał się. A co jeśli nieostrożnym ruchem spowoduje, że jakaś kość przebije ważny narząd i po nim? Wlepiał więc nieobecne spojrzenie w niebo, w duchu modląc się o pomoc. Jeszcze chwilę temu jedyne czego się obawiał, to zdemaskowanie, teraz ta kwestia odeszła na dalszy plan. Najważniejszym było przeżyć... Oczywiście do czasu.
Nigdy nie sądził, że kiedyś tak ucieszy się na widok człowieka. Ogarnęła go nieopisana ulga nawet pomimo przeraźliwego bólu. Przechylił głowę chcąc spojrzeć na rzekomego lekarza. Nawet próbował się uśmiechnąć, ale w obecnej sytuacji przypominało to kolejny grymas bólu.
- Dziękuję. - To pierwsze co powiedział, zanim jeszcze zaczął konstruować odpowiedź na pytanie. Zmarszczył brwi i chwycił większy haust powierza. Pierś od razu odezwała się bólem. Skrzywił się.
- Chyba połamałem żebra. I... rękę. Nie mogę nią ruszyć. - Przez chwilę przyglądał się swojemu przedramieniu, które o ile wzrok go nie mylił powoli zaczynało sinieć. W jednym miejscu wyraźnie widać było, że kość niemal przebiła skórę tworząc na niej wielkiego krwiaka. Zrobiło mu się gorąco i mdło. Odwrócił wzrok, znów wbijając go w nieznajomego, który właśnie wystukiwał coś na ekranie przepustki. I nagle cała ulga zamieniła się w obawę. Co on sobie myślał? Jeśli obcy wezwie karetkę anioł resztę wieczności spędzi za kratkami.
- Niech pan nigdzie nie dzwoni. Proszę. Będę miał kłopoty jeśli mnie znajdą. - normalnie nigdy nie mówiłby tak błagalnym tonem do człowieka, ale teraz nie dbał o to. Musiał zatroszczyć się o siebie i swoją anielską przyszłość.
Ostrożnie podkurczył nogi. Przynajmniej nogi były całe. Musiał coś zrobić, przeszkodzić obcemu. Przecież jeśli był lekarzem i chciał mu pomóc, to poskłada go do kupy nawet tutaj. Niestety wiedział też, że ludzie są bezbrzeżnie głupi i zapatrzeni w siebie, a próby wyegzekwowania od nich czegokolwiek zwykle kończą się jedynie frustracją. Jednak musiał spróbować. Nie miał wyjścia.
Poruszył drugą ręką, nawet ją podniósł. Kilka razy zacisnął i rozwarł dłoń testując jej sprawność. Poza pogruchotanymi żebrami, ręką i skrzydłami chyba był w całości. Tak naprawdę najbardziej obawiał się właśnie o skrzydła. Nie widział tego, ale pod lewym, tym, którym się otulił, rosła plama krwi.
- Proszę pomóc mi wstać. Pan rozumie, na nas goi się jak na psie. Kilka tygodni i będę jak nowy. - Mogło brzmieć to jak powypadkowy bełkot, ale spojrzenie anioł miał całkiem trzeźwe. Wyciągnął zdrową rękę w kierunku mężczyzny i machnął ponaglająco. Wciąż krzywił się z bólu, ale wyraźniejsza teraz stała się obawa. Zresztą nie trudno było zauważyć, że na żadnym z anielskich nadgarstków nie było przepustki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Starał się ogarnąć przepustkę i mężczyznę jednocześnie, ale dosłownie brakowało mu rąk. Kłopoty!? Rozłączył się zanim połączenie zostało odebrane, niecierpliwie dotykając odpowiedniego pola. Tak, widział, że przybysz jest tu nielegalnie, zresztą wcale go to nie zaskoczyło, gdy w końcu poprawnie rozpoznał, z kim ma do czynienia. Gdzieś w głębi czuł niepokój, bo przywykł do widoku przepustek na nadgarstkach praktycznie każdego, kogo w życiu spotkał, a jej brak odbierał jako coś wręcz nienaturalnego, jak brak całego ramienia, a nie urządzenia.
Widząc, że nieznajomy próbuje kombinować i wstawać, bez wahania przycisnął jego barki do ziemi i tak go przytrzymał.
– Leż! Jeśli żebro przebije płuco, prędzej pan się udusi własną krwią, niż gdziekolwiek pójdzie – odezwał się niezrażony, a na pewno nieprzekonany. Po co się rozłączał? Myślał, że co? Do tej pory nie miał wyrobionego zdania o aniołach, starał się nie wierzyć stereotypom i plotkom, ale właśnie chyba zaczynało się to zmieniać. Skrzywił się. – Proszę się uspokoić, położyć ręce wzdłuż ciała i nie ruszać. Nie ruszać! – Mocniej zacisnął palce na barkach mężczyzny i wbił w niego nieustępliwe spojrzenie. – Jeśli kręgosłup jest naruszony, to drobny ruch wystarczy, by rozczepić rdzeń, a wtedy nieważne, czy goi się jak na psie czy na... czymkolwiek, bo i tak... – nie dokończył i cmoknął niecierpliwie. Właściwie mówił prawdę, specjalnie pozwalając sobie na bezpośredni przekaz, bez dyplomatycznego zmiękczania faktów, by spacyfikować skrzydłacza. – Pracuję w prywatnej klinice, nie mogę nic obiecać, ale może da się coś zrobić. Na pewno nie zostawię tu pana bez pomocy. – Puścił go i znów wystukał coś na przepustce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ręce mężczyzny były silniejsze niż się spodziewał. A może po prostu był tak osłabiony, że nie miał siły się im sprzeciwić? Nie szarpał się. Zresztą obcy miał rację. Ergo nie chciał zginąć. Nie w taki sposób. Jeśli kiedyś jego obrzydliwa, ludzka powłoka umrze, to jedynie na jego własnych zasadach. No i była jeszcze kwestia Vess. Sumienie gryzło go, że źle wywiązuje się ze swoich obowiązków, a opuszczenie podopiecznego w taki głupi sposób byłoby największą porażką jego istnienia. Nie mógł sobie na to pozwolić, choćby przez wzgląd na powinność. Obawa przed śmiercią i świadomość celu przypłaszczyła więc połamane ciało do zimnego chodnika.
Teraz był kompletnie zdany na człowieczą łaskę. Taka sytuacja było mu bardzo nie w smak. Ludzie powodem wszystkich kataklizmów, powodem odejścia boga, a teraz powodem utrudniania mu i tak doprawdy beznadziejnego życia. Przez ludzi się tu znalazł, a ci w podzięce gotowi go dobić. Niewdzięczne istoty.
Syknął i spróbował się rozluźnić, a przychodziło mu to z cholernym trudem przy takim natężeniu bólu. Wciąż oddychał płytko i przez zęby, sycząc średnio co dwa oddechy. Wciąż też obserwował nieznajomego, ale cienie w uliczce sprawiały, że nie był w stanie dokładnie zobaczyć jego twarzy, a jedynie zamazane kontury. Czyli w głowę też się uderzył? Zamrugał kilka razy żeby wyostrzyć obraz i tym razem zobaczył, że mężczyzna znów zamierza gdzieś zadzwonić. Niby wzmianka o prywatnej klinice dała mu złudną nadzieję na wybrnięcie z tego wszystkiego obronną ręką, ale brak jakiegokolwiek zapewnienia, że go nie wyda, gryzł niemiłosiernie. Stwierdził jednak, że nie powinien się sprzeciwiać, bo tylko pogorszy swoją i tak beznadzieją sytuację.
- Dziękuję. Będę panu dłużny do końca świata. - zapewnił z całą mocą na jaką było go teraz stać. - Tylko proszę, niech to będą zaufani ludzie... - Naiwnie sądził, że jeśli obieca mężczyźnie przysługę, ten bardziej przychyli się do jego prośby. Ludzie byli przecież paskudnie interesowni. Miał o nich okropne zdanie. Gdyby Pan go teraz słyszał, zapewne wystosowałby odpowiednią karę. Jednak Pan od dawna nie patrzył na swoje dzieci. Były pozostawione same sobie, obarczone przytłaczającym poczuciem odpowiedzialności, z niekończącą się, niewdzięczną misją zbawiania tych, którzy nie chcieli zbawienia.
Zamknął oczy. Ból objął go w całości i nie był pewny czy nie może ruszyć skrzydłami dlatego, że bolą, czy dlatego, że stracił w nich czucie. W rezultacie skrzydła faktycznie drgnęły unosząc najdłuższe lotki na nie więcej niż kilka centymetrów, ale Ergo tego nie zauważył.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dłużny, jasne. Nic nie odpowiedział, w duchu ciesząc się, że skrzydłacz chociaż przestał wierzgać. Jeśli chodzi o przysługi i poczucie wdzięczności do lekarzy to Shin miał własne zdanie, ale nie czas na przemyślenia, a tym bardziej dzielenie się nimi pacjentem.
Sygnał, cisza, sygnał, cisza, sygnał... Czas dłużył się niemiłosiernie, a lekarz wiedział, że przez te parę sekund mógł zrobić dużo, bardzo dużo, a musiał czekać, delikatnie przytrzymując głowę skrzydłacza we w miarę stabilnej pozycji. Szlag by to! Gdyby zadzwonił do dyspozytorni, jak chciał zrobić wcześniej, na pewno już dawno ktoś by odebrał. Teraz zmienił plan przez – jak to ładnie zostało nazwane – kłopoty, starając się wybrać... cóż, nawet nie kogoś zaufanego, a na tyle szalonego, by po przybyciu na miejsce nie myśleć o sobie i konsekwencjach, jakie może ponieść, a o ratowaniu drugiej istoty. Trudne, logiczno-socjologiczny majstersztyk.
Cholera, włączyła się poczta głosowa. Mruknął jakieś przekleństwo i ponownie wybrał numer, w międzyczasie wpadając na pomysł, by zdjąć marynarkę, zwinąć ją w rulon i ostrożnie obłożyć głowę marudy jak stabilizującą poduszką.
Cudownie, już prawie skończył, gdy usłyszał zaspany głos w słuchawce. No i co teraz, jak wytłumaczyć? Gdyby miał lepszy humor, zażartowałby, że oto właśnie powiedzenie 'spadłeś mi z nieba' nabrało dosłownego znaczenia, ale darował sobie suche żarty. Przedstawił się jako Shinji Morika i upewnił, że rozmówca go kojarzy. Najwyraźniej tak, bo bez dodatkowego tłumaczenie przeszedł do szybkiego streszczenia tego, co widzi. Oczywiście przeoczył parę wielkich, porośniętych pierzem problemów, które... akurat w tym momencie drgnęły.
Zamilkł w połowie słowa. Cholera, to może być trudniejsze niż się spodziewał. Właściwie jego wiara w powodzenie planu zakładającego dochowanie tajemnicy przestała istnieć, a zastąpiło ją uczucie otępiającego niepokoju. Straci to, na co tyle lat pracował, zaprzepaści szansę na dobrą przyszłość...
– Co? Nie, nie, w porządku. – Głos w słuchawce odrobinę go otrzeźwił. Jasne. Nie powie za wiele przez telefon, bo gdyby ktoś... oho, teraz niepokój przerodził się w panikę. Czuł, jak serce zaczyna mu się tłuc w piersi, jakby chciało uciec i nie przyznawać się do tego idiotycznego pomysłu ratowania skrzydłacza.
Zakończył rozmowę starając się zrozumiale podać miejsce wypadku, ale wcale nie mógł się skupić. Gdy wyłączał identyfikator, zauważył i poczuł, że drżą mu dłonie. Kurwa... Właśnie podpisywał wyrok na siebie i Bogu ducha winnego kolegę.
Skulił się nadal kucając, przetarł twarz dłońmi... spokojnie, spokojnie, ty tu wiesz co robić. Wiem? Na przykład spierdalać jak najdalej? Nie, może lepiej utrzymać kontakt z poszkodowanym, tak cię uczyli..
– Musimy poczekać. – I tyle. Tyle miał mu do powiedzenia, już mógł odejść, prawda? Starał się wymyślić coś, co jeszcze może powiedzieć. – Spadł pan z, eee, dachu? Okna? Tylko nie chcę wiedzieć, co pan tu robił, proszę tego nie mówić!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Do bólu powoli dochodził chłód. Ergo tak bardzo nie chciał teraz dodatkowo spinać mięśni, ale wyczerpany organizm nie dawał mu wyboru. Półnagim ciałem wstrząsnęły dreszcze wyrywając z krtani poszkodowanego pełen cierpienia jęk. Zgrzytnął zębami. Kilka kropel śliny osiadło mu na ustach od syczącego, płytkiego oddechu.
- Boże... - Po skroniach popłynęły stróżki niechcianych łez. Szczęknął zębami. Niech to już się skończy.
Z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w odgłosy towarzyszące zasypiającemu miastu i te najbliższe, wydawane przez mężczyznę. Starał się skupić na dźwiękach, na własnym oddechu, robić wszystko, by zminimalizować ból. Ale ból nie ustępował, chłód również. Na granicy paniki słuchał mętnych wyjaśnień nieznajomego. Może była szansa, że wyjdzie z tego bez bagażu długoterminowych problemów. Ale co jeśli nie doczeka ratunku?
Poczuł na skórze dotyk szorstkiego materiału. Otworzył oczy, ale tylko na chwilę. Leciutko pokręcił głową. Znów zaszczekał zębami. Nie miał zamiaru mówić, opowiadać o sobie. Powoli tracił siły, by robić cokolwiek. Pewnie gdyby był w lepszym stanie szybko odgadłby, że wybawca zwyczajnie się denerwuje. Na szczęście nie wyłapał tego drobnego szczegółu. Ogarniały go coraz czarniejsze myśli, dobrze więc, że miał przy sobie kogoś, kto wiedział co robić albo przynajmniej takie wrażenie sprawiał. Lekarz dawał nadzieję, co z tego, że nie miał pojęcia z jakim lekarzem ma do czynienia? Może był weterynarzem? Dobre i to.
Rozchylił usta i zwilżył je językiem.
- Tak... jakby. - Pierwszy raz spojrzał na budynek, którego dachu próbował się chwycić. Wysoko. Odruchowo zaczął liczyć piętra. Cztery, pięć, sześć... - ...z dachu. - dokończył, łapiąc się na tym, że wcześniej nie sprecyzował.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To będzie długa noc, prawda?
No tak, chłód. Jemu było gorąco, ale skrzydłacz poleżał na zimnym betonie, poza tym był, cóż, do połowy nagi i na pewno w szoku. Shinji nie miał czym go przykryć, nie licząc marynarki, którą już wykorzystał, z dwojga złego woląc pozostawić ją w roli kołnierza, a nie koca.
Wyprostował się, odrobinę przesunął, a potem pochylił nad skrzydłami i zaczął się im przyglądać. Były większe, niż się spodziewał, dłuższe i bardziej masywne, do tego same w sobie nie wyglądały nienaturalnie... Dopiero w zestawieniu z ludzką sylwetką zwracały uwagę człowieka. A to? Cholera, dopiero teraz spostrzegł błyszczącą plamę na chodniku. Oho, ta noc nie będzie tylko długa, ale i ciężka.
Jakby nigdy nic przyglądał mu się dalej, wiedząc, że gdyby zaczął się gapić, wcale nie polepszyłby nastroju rannego.
– Cud, że pan przeżył. – Spojrzał w górę, samemu chcąc ocenić wysokość. – Teraz może być już tylko lepiej.
Właściwie... zaczynało mu się robić żal anioła. Cokolwiek się stało tam na górze, musiało być niemiłe. Znowu zaczął podejrzewać, że w grę wchodziła próba samobójcza, chociaż śmierć z upadku z dużej wysokości w przypadku osoby posiadającej skrzydła była co najmniej dziwna. A może ktoś chciał się go pozbyć i to tylko kwestia czasu, jak przyjdą tu oprawcy, aby dokończyć dzieła? Och, jasne, takie myśli na pewno mu pomogą się uspokoić. Wciągnął powietrze  nosem i powoli wypuścił ustami.
Kolejne minuty czekania były jeszcze bardziej stresujące niż wszystkie egzaminy na uczelni razem wzięte. Tu był testowany w nieprzyjaznym środowisku, z okropną niepewnością, przez którą nawet nie mógł wiedzieć, czy nie zaszkodzi większej ilości osób pomagając tej jednej. To życie, a nie kartka... Pomyślał nawet, że może to jakiś test kliniki, dla której pracuje? Sprawdzają, jak daleko może się posunąć, by uratować czyjeś życie?
Właśnie przekonywał się, że praca na ostrym dyżurze przy nagłych wypadkach czy w karetce nie była dla niego dobra, ale starał się, naprawdę. Próbował utrzymywać kontakt ze skrzydłaczem, zapytał go o imię, opowiedział o szpitalu, do którego go zabierają. Chciał częściowo skontrolować stan i przytomność biedaka, a częściowo starał się odwrócić jego uwagę i dać poczucie, że pomimo wszystko nie został tu sam.

– To co, kurwa, jest!? – Nowy lekarz przywitał się z Shinjim i jego skrzydlatym kolegą. – Skąd ty go wziąłeś...!? Co ty mu zrobiłeś!?
– Nie ja. Spadł z dachu, musimy go zabrać.
– Zwariowałeś, ja nie będę...!
– Czwórka jest wolna o tej godzinie, szóstka też, nikt nie zobaczy. Składałeś przysięgę! – Rozmowa zajęła im jeszcze chwilę, ale ostatecznie zdecydowali się pomóc na tyle, na ile będą mogli.
I tu właśnie dla Ergo kończy się przyjemniejsza część tego wieczora.
Jak się okazało, Ryu nie miał niczego, co mogłoby posłużyć za nosze, więc mężczyźni postanowili sprawdzić, czy kręgosłup anioła bardzo ucierpiał. Sprawdzili czucie i parę innych parametrów, które mogli w takich warunkach uznać za choć trochę wiarygodne i, chociaż obydwaj zgadzali się, że to poroniony pomysł, postanowili pomóc wsiąść aniołowi do samochodu. Z dwojga złego z nimi miał szansę na przeżycie, bo gdyby zwrócił uwagę kogoś skłonnego powiadomić władze...
Shinji podtrzymywał mężczyznę pod ramię tak mocno, że prawie go niósł, Ryu zaś unosił skrzydła, starając się, aby ich ciężar nie pogorszył złamania.
Aktem łaski ze strony organizmu skrzydłacza byłaby utrata przytomności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Prychnąłby, gdyby ból żeber nie odbierał mu tchu. Lepiej? To się okaże. Na razie myśli miał czarne jak kłaki na głowie lekarza.
Cierpliwie, choć z trudem odpowiadał na zadawane pytania dając się ciągnąć za język. Zdawał sobie sprawę dlaczego mężczyzna papla jak najęty. Chciał utrzymać poszkodowanego przytomnego. Ergo również pragnął pozostać przytomny, bojąc się, że jeśli pozwoli sobie odpłynąć, to zostanie tu sam i na pewno umrze. Jeśli nie przez obrażenia, to przez chłód i zmęczenie.
Wciąż wstrząsany dreszczami i dręczony bólem doczekał się kogoś, kto miał mu pomóc. Niestety słowa jakie usłyszał na przywitanie nie uspokoiły obaw. Skrzywił się. Poważnie został nazwany "czymś"? Gdzie podział się należny zachwyt? Prawda, że teraz nie prezentował się najlepiej, ale nadal był przecież bożym wysłannikiem. Gdzie szacunek i "Aniele boży, stróżu mój"? Co się porobiło z tymi ludźmi? Słuchał wymiany zdań czując coraz większą awersję. I pomyśleć, że teraz jest zdany na łaskę tych niedoskonałych i destrukcyjnych istot. Oby za parę tygodni wspominał to wszystko ze śmiechem. Potężny anioł uratowany śmiertelnymi rękoma.
Kiedy go podnosili syczał i jęczał nie szczędząc warknięć po tytułem "uważaj", "przecież mnie boli", i "nie tu!" Gdy już przyjął pionową pozycję, zakręciło mu się w głowie. Najtrudniejsze było uniesienie skrzydeł. Każdy ich ruch wywoływał obezwładniający ból. Nawet podtrzymywane zwisały bezwładnie, ciągnąc go do tyłu, będąc ewidentną przeszkodą w poruszaniu się. Długie lotki szurały po ziemi zbierając uliczny bród, a prawe skrzydło było umorusane krwią. Pośród miękkiego pierza sterczała odsłonięta kość. Nawet gdyby Ergo chciał je teraz zdematerializować, nie miał siły się skupić. Bólu mu na to nie pozwalał.
Złamana ręka podobnie jak skrzydła zwisała nieubezwładnienie u jego boku. Zdrowym ramieniem uwiesił się na szyi lekarza i dał się prowadzić, czy raczej ciągnąć, ale gdy tylko zobaczył dokąd go prowadzą, pokręcił głową. To nie była karetka, ani nawet van. Zwykła osobówka.
- Nie zmieszczą się. - Wycharczał, mając na myśli oczywiście pierzasty problem. Zbolałym wzrokiem rozejrzał się po opustoszałej ulicy. Minęło ich kilka samochodów, ale liczył na to, że ukryci w mroku zaułka jeszcze nie zostali zauważeni. - Czekaj...
Jako istota o niezachwianej i potężnej sile woli zmusił się, by możliwie jak najbardziej przy takich obrażeniach złożyć skrzydła. Inaczej nici z transportu, a nie mógł sobie pozwolić na pozostanie tutaj, choć... skoro już stał? Przez chwilę rozważał czy po prostu nie podziękować za pomoc i nie ulotnić się, ale wątpił, by sam był w stanie ponastawiać sobie kości. Odetchnął kilka razy, płytko, by nie urazić połamanych żeber. Zacisnął zęby i podtrzymywane przez nieznajomego skrzydła drgnęły, faktycznie odrobinę się składając. Chrzęst kości był słyszalny nawet dla nieznajomych. Ergo zaszlochał i całym ciężarem oparł się na Shinie. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. W ostatnim akcie świadomości zdążył powiedzieć jedynie, że mu niedobrze. Potem zapadł w kojącą ciemność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

No, no, z tym najętym i paplaniem to bym nie przesadzał, bo Shinji momentami zawieszał się i szukał tematu, naturalnie nieprzyzwyczajony do takich sytuacji, rozmów... rozmówców zresztą także. Z drugiej strony później trudno mu było przestać przepraszać i raz z dobrze się zamknąć. Szczerze współczuł skrzydłaczowi pomagając mu wstać jak najdelikatniej i jak najszybciej. Mruczał, że nie chce go urazić, że musi pomóc mu wsiąść, że przeprasza, przeprasza, wie, że boli i przeprasza. Tylko czekał, aż poczuje pod palcami chrupnięcie jakiejś kości i ciężar wiotkiego ciała, bo wiedział, jak bardzo łamią zasady poprawnego postępowania z takim przypadkiem.
– Co on...? – syknął skonsternowany Ryu, nie wiedząc czy ma puścić te cholerne skrzydła czy nie... Na szczęście nie rozmyślił się i podtrzymywał je dalej, odrobinę ułatwiając ruch.
Oho, jasne! Shinji wiedział, po prostu wiedział! Jakimś cudem udało mu się utrzymać rannego, a potem z pomocą kolegi zapakować na przednie siedzenie obok kierowcy. Oparcie opuścili całkiem poziomo, by zrobić więcej miejsca i ostrożnie położyli skrzydłacza. Na pewno nie było wygodnie, ale lepsze to niż nic.
Ryu starał się prowadzić spokojnie, jednocześnie nie przesadzając z ostrożnością, by nie zwrócić na siebie uwagi, gdy wyjechali na bardziej uczęszczane ulice, a Shin pilnował anioła, co i rusz kontrolując jego oddech i przytrzymując przy hamowaniu, by przypadkiem ranny nie sturlał się w niewłaściwe miejsce. Uznali, że to cud, że jeszcze nikt nie nakrył ich na tej głupocie, ale pewnie szczęście skończy się wtedy, gdy najbardziej będą go potrzebować. O, tak, czyli dokładnie teraz, w tej chwili, podczas transportu parszywego nielegalnego imigranta do kliniki.
Weszli od tyłu, drzwiami dla personelu sprzątającego, bo tu nie było kamer, poza tym stąd najbliżej do szóstej sali zabiegowej, w której postanowili połatać anioła... a przynajmniej postarać się to zrobić.
Adrenalina, adrenalina! Czuli się jak szpiedzy walczący o życie jednego ze swoich po stronie wroga. Ryu szedł pierwszy badając teren, gotów uprzedzić Shina niosącego Ergo na plecach, by zawrócił... albo rzucił się do ucieczki, co właściwie naprawdę miał ochotę zrobić.

Sama sala nie była otwarta, ale obok gabinet pielęgniarski już tak, tak samo drzwi łączące pomieszczenia. Cudownie, jak ktoś zobaczy światło w oknie...
– Co z nim później zrobisz? – Rzucił Ryu kończąc odkażać dłonie.
– Zrobimy – podkreślił Shin, czepiając się szczegółu, by zyskać czas na przemyślenia. Co miał, cholera jasna, zrobić!? Jebnąć to i jechać w Bieszczady, taak. – Przecież nie zostawię go tutaj. To nawet nie jest normalna sala operacyjna, nie mamy tu większości potrzebnych leków, narkozy z prawdziwego zdarzenia, sprzętu... nawet stołu, tylko tę kozetkę!
– Powiedz coś, czego bym nie wiedział... No, pomyśl tak: żołnierze na frontach nie mieli nawet części rzeczy i naszego wykształcenia, a jakoś ratowali ludzi.
– No właśnie. Ludzi.

Głównym problemem okazało się poskładanie skrzydła. Szczęście w nieszczęściu, że anioł trafił na neurochirurga i ortopedę, którzy aktualnie pracowali w klinice intensywnej rehabilitacji, czyli jednym ze szpitali usprawniających ciała ludzi przy pomocy cudów współczesnej technologii. Niestety żaden z mężczyzn nie mógł pochwalić się większą wiedzą na temat skrzydeł od tej, którą nabyć mógł przeciętny mięsożerca uwzględniający w swojej diecie skrzydełka kurczaka czy indyka. Studiowanie truchła rozjechanego gołębia w młodości też na niewiele się zdało...
Oczywiście położenie stawów i odrobina logiki pomagały w wyobrażeniu sobie, jak kość powinna przebiegać, ale nastawienie jej to już inna bajka, tym bardziej, że złamanie było otwarte, a pióra nie pomagały w pracy. Cóż, Ryu starał się jak najlepiej przygotować, Shinji zaś pobawił się w asystenta, poszukał i podał premedykację, poczekał chwilę, aż 'Głupi Jaś' zacznie działać i... zaczął skubać tego cholernego skrzydłacza wokół rany, jak najlepiej ją oczyszczając. Zastanawiał się, czy dobrze obliczył dawkę środków nasennych, ale w porównaniu do skali problemów, ta niepewność wydawała się drobnostką.
Morioka właśnie w tej chwili obiecał sobie, że dokształci się w działaniu w polowych warunkach, by improwizowanie nigdy więcej go nie zaskoczyło i nie sprawiło trudności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ból był mu obojętny, podobnie wszelkie niewygody i trudy z jakimi musieli się borykać jego wybawiciele. Dryfował sobie w nieświadomości i chwała bogu, bo gdyby był przytomny, pewnie darłby się jak opętany. A tak, wprawdzie ciężki jak kloc drewna, ale przynajmniej nie sprawiał problemów.
Nie obudził się ani razu. Mogliby go pokroić, pozszywać, a potem powtórzyć to jeszcze kilka razy, a i tak nic nie robiło na nim wrażenia. Być może dawka środków usypiających była większa niż należało podać? Ergo oddychał bardzo płytko, ale... przeżył, nadal pozostając nieprzytomnym kłopotem.

Pierwszym bodźcem po odzyskaniu przytomności był ból. To właściwie nic nadzwyczajnego w obecnych okolicznościach, ale po kojącym śnie wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Bolał każdy oddech, każde najdrobniejsze spięcie mięśni. Wracały wspomnienia i narastała panika. Pamięć go nie zawodziła, dobrze kojarzył wszystkie zdarzenia sprzed utraty przytomności, a że wolał sobie nawet nie wyobrażać w jaki sposób wcisnęli go i skrzydła do blaszanej klitki, szybko skupił się na teraźniejszości.
Miękki materac, duże łóżko... ciepło. Przyjemne ciepło. Chętnie skupiłby się właśnie na nim i znów zasnął, ale przecież nie miał pojęcia gdzie był. No i cierpienie nie sprzyjało zasypianiu, nawet jeśli było się kompletnie wykończonym.
Otworzył oczy, czego od razu pożałował. Ostre światło dnia wlewające się przez okna poraziło go dodając jeszcze jeden klocuszek bólu do całej ich, cholernej, sterty. Syknął, zmarszczył twarz i zasłonił oczy dłonią, tą, która nie rwała bólem, oczywiście. Na drugiej wyczuwał ciężar gipsu.
Oddychało mu się ciężko nie tylko przez wciąż bolące żebra, ale też przez elastyczną opaskę na piersi. Co do skrzydeł... nawet nie próbował nimi ruszyć, były jedną, wielką górą cierpienia. Jednak wszystko wyglądało na to, że lekarzowi udało się poskładać kości do kupy, a to najważniejsze. Teraz wystarczy kilkanaście dni, by wszystko wróciło do normy, tylko... czy nie trafił aby do jakiegoś więziennego szpitala? Nie zdążył przyjrzeć się wnętrzu pokoju wcześniej, a więc należało to uczynić choćby po to, by za żołądek nie ściskała niepewność.
Odsunął przedramię i wciąż marszcząc się niemiłosiernie, zaczął próby oględzin. Kontury mebli wyłaniały się z jasności, z każdą chwilą utwierdzając Ergomiona w przekonaniu, że nie trafił za kratki. Nie ważne, że nie miał pojęcia gdzie jest, najważniejsze, że lekarz go nie wydał... jeszcze.
Upewniwszy się co do miejsca, zamknął oczy i uśmiechnął się błogo. Niech bogu będą dzięki, że na tym parszywym świecie są jeszcze ludzie wielkiego serca. Taaak, a potem przypomniał sobie o złożonej obietnicy i mina mu zrzedła.
Rozejrzał się jeszcze raz, teraz dokładniej i w poszukiwaniu znajomej twarzy. Musiał podziękować, to przede wszystkim, no i wypytać o okoliczności. Ewentualnie miał zamiar zmienić jego zdanie gdyby jednak zdecydował się iść do władz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach