Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 11.02.16 21:58  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
- Nikt nie twierdził, że jestem typowa - odparła cicho. Nie chciała zanadto komentować swojej wypowiedzi. W końcu skojarzenia to nie było do końca coś, nad czym by panowała. Po przywołaniu jednego czy drugiego słowa inne po prostu pojawiały się w jej głowie niespodziewanie jak dymek wiadomości w telefonie. Kojarzyła pociąg ze swoja własną podróżą z jednego kraju do drugiego, a więc dla niej samej nie było niczym dziwnym, że miała z nim pozytywne wspomnienia. W końcu przeprowadzka była dla niej wyrwaniem z piekła, początkiem nowego, lepszego życia. Na pewno lepszego, gdyż według jej własnych założeń nic gorszego już nie mogło jej spotkać. Przynajmniej tyle optymizmu była w stanie z siebie wykrzesać, choć z reguły i tak miała go więcej. Odkąd pojawiła się w M-3 większość problemów sama zniknęła, zaś nowe były o wiele mniej poważniejszej materii. Właśnie tak w teorii powinna żyć młoda dziewczyna. Bez tego nieustannego strachu, który tak trudno było jej z siebie wykorzenić.
Nie przerywała chłopakowi rozmyślań; sama odrobinę zatopiła się w swoich, a jednocześnie oddawała się podziwianiu widoku roztaczającego się z dachu szkoły. Nie będą mogli stać tu wiecznie, a więc musiała nacieszyć się jego pięknem trochę na zapas. Przy okazji rozejrzała się nieco, wyłapując znane sobie elementy miasta, śledząc z góry trasę, którą zazwyczaj wracała do domu. Stąd wydawała się być całkiem zakręcona, tak jak jawiła się dziewczynie podczas pierwszych dni w nowym kraju. Na początku trudno jej było zapamiętać wszystkie zakręty, uliczki i położenie przystanków, jednak z czasem przyswoiła sobie podstawową topografię tych części miasta, w których bywała najczęściej. Okazało się to całkiem proste po kilkakrotnym przejściu podstawowych tras z użyciem zakupionej w kiosku mapy.
Teraz znów czuła się odrobinę tak, jakby patrzyła na mapę. Widziała wszystko z góry, mogłaby planować swoją drogę na wiele metrów wprzód bez zastanawiania się, czy za kolejnym zakrętem nie znajdzie ślepej uliczki. Ten widok był nieco hipnotyzujący, stąd też przemilczała dobry kawał czasu, nim Ruuka odezwał się znowu. Odwróciła głowę w jego stronę tak gwałtownie, jakby co najmniej trafił ją piorun. Na twarzy miała wypisaną złość. Zaciśnięte zęby, ściągnięte brwi. Dłoni zacisnęła w pięści, choć z pewnością nie zdobyłaby się na uderzenie nikogo. Odruch był szybki, jednoznaczny, ale chwilowy. Wystarczył moment spojrzenia na rozmówcę, który okazał się być przecież tylko tym zwariowanym drugoklasistą. To tylko on. Mogła rozluźnić zbielałe od nagłego wysiłku palce, wziąć głęboki wdech nosem i zadrzeć głowę nieco wyżej, rzucając starszemu pełne buntu spojrzenie.
Nie powinien był tego mówić.
Zwróciłaby mu na to uwagę, ale zainteresowała ją dalsza część. Słuchała uważnie, nie spuszczając brązowych oczu z mówiącego. Dosłownie przeszywała go wzrokiem, na bieżąco analizując treść wypowiadanych przezeń słów. Wyglądała na wyraźnie skupioną i zamyśloną, choć w pewnym momencie także skrzywiła się, słysząc o ludziach przywiązanych do torów. Absurd. Jakby coś takiego kiedykolwiek mogło się wydarzyć!
Poczekała, aż skończy. Jeszcze raz przeleciała myślami treść dylematu, jaki postawił przez nią chłopak. Była już niemalże gotowa na udzielenie odpowiedzi, ale...
Nie mogła się powstrzymać.
- Nie mów tak do mnie. Proszę. - Z wyraźnym naciskiem wycedziła przez zęby ostatnie słowo, rzucając drugoklasiście spojrzenie, którym zapewne można by zabić człowieka. Nie mogła mu tego przepuścić. Lepiej od razu zwrócić mu na to uwagę, nim sobie pomyśli, że może ją denerwować bez przeszkód. Nie była jeszcze gotowa na to, by oswoić się z częścią swoich demonów. To była jedna z tych rzeczy, których musiała unikać za wszelką cenę, żeby pozostać przy zdrowiu psychicznym. Nawet jeżeli z nieznanych sobie przyczyn zdecydowała się być z tym chłopakiem szczera, to nie byłoby rozsądnym pozwalać mu na coś takiego.
Odwróciła wzrok od rozmówcy i spojrzała w bok, tam gdzie jeszcze niedawno przejeżdżał pociąg. Teraz już zniknął za budynkami, ale nadal pamiętała jego wygląd. Mogła sobie bez problemu wyobrazić przedstawioną hipotetyczną sytuację.
- To nieludzkie - powiedziała w końcu - że każesz mi wybierać między złem a złem. Nie mam pojęcia, kim są ci ludzie, czy zasługują na śmierć czy na życie, nie mam prawa o tym decydować. Mogę zabić pięć osób lub jedną i pewnie w takim wypadku oczekujesz odpowiedzi, że pozwoliłabym zginąć tylko jednej osobie. Wtedy wyjdę na szlachetną obrończynię życia. W końcu statystyka przeżyć wyniesie wspaniałe pięć szóstych. - Rzuciła chłopakowi krótkie zerknięcie z ukosa. - A może wolałbyś, żebym pozwoliła im zginąć. Żebym okazała się chora psychopatką, której nie zależy na ludzkim życiu. Statystyka przeżyć to marna jedna szósta. Ale może ta osoba byłaby mi znajoma, może to ktoś ważny... wtedy poświęcam pięcioro ludzi po części dla własnej korzyści. - Odwróciła się teraz całym ciałem znów do Ruuki, podchodząc o krok. - Nie zrobiłabym ani jednego, ani drugiego. To nadal zabicie i ratunek, oba w jednym jednocześnie. Decyzja kogo poświęcić, kogo ratować... siebie, matkę, ojca, nieznajomego z ulicy... - Na wpół świadomie objęła się jedną ręką wokół pasa, dłoń zaciskając na swetrze na wysokości talii. - To nie jest decyzja, której mogłabym podołać. Więc jeżeli pytasz mnie, co robię w takiej chwili - rzucam się pod pociąg. - Spojrzała na ciemnowłosego butnie, choć nieco posępnie, jakby już widziała własny pogrzeb. - Nie zniosłabym tej presji jeszcze raz.
Opuściła wzrok, przez moment nie mówiąc nic. Dała sobie kilka sekund na odetchnięcie. Zaczynała się trząść, a nie mogła pozwolić, żeby emocje ją teraz zdominowały. Nie mogła pozwolić im ujść, nie tutaj i nie teraz, nie przy świadkach, nie pomiędzy lekcjami. Nie mogła, ale one nadchodziły. Fala wspomnień pędziła ku brzegowi i teraz Verity musiała zatrzymać ją czym prędzej, by uniknąć całkowicie destrukcyjnej powodzi.
Machnęła niedbale ręką.
- Dziwne masz pomysły.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 4:39  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
To jedno konkretne słowo, „proszę”, praktycznie go spoliczkowało, choć dzielnie trzymał się na miejscu, uparcie wpatrując się w towarzyszkę. Nie mów tak - ile razy to słyszał? Dwanaście? Pięćdziesiąt? Tysiąc siedemset? Za każdym razem z tą odrobiną rozzłoszczenia, które dodawało ekscytującej szczypty adrenaliny do wątku. Tym razem wzruszył lekko barkami.
- To jak mam mówić? Nadal mi się nie przedstawiłaś.
Nie oszczędził sobie tej drobnej uwagi. Jak na złość był w stanie wymyślić kolejne dziesiątki kwiecistych imion, byle dać jej do zrozumienia, że w chwili obecnej jej godność stoi dla niego pod wielkim znakiem zapytania dyndającym gdzieś nad głową zielonowłosej. Z jednej strony wiedział o niej znacznie więcej, niż się spodziewał i nietrudno było dostrzec każdy sygnał zadowolenia, gdy wypowiadała kolejne smaczki, ale nawet jeśli to nadal leżał gruntowny problem - może zorientował się, jakie wygrała nagrody w M1, skąd pochodziła i jak prezentuje się jej „kryminalna przeszłość”, ale nadal nawet nie musnął jej godności. Zgadywanie wchodziło w grę, Ruuka mimo ocen spadających w dół, jakby przesypywały mu się przez palce, wszelakie łamigłówki uwielbiał, ale już początek jego zaangażowania został brutalnie rzucony pod but i przydeptany.
Tak samo, jak kolejne kwestie. Z tyknięcia zegara na tyknięcie zdawał sobie sprawę z błędu i choć początkowo przez myśl mu nie przeszło, że dylemat wagonika, kolejna psychologiczna, nierozstrzygnięta zagwozdka, miała za moment zmienić charakter rozmowy na coś szorstkiego i chwiejnego. Zachował jednak neutralną minę, nawet wtedy, gdy dziewczyna niespodziewanie postąpiła krok ku niemu, tym samym zmniejszając dystans do takiego stopnia, że - poniekąd - naparła już na pierwszą linię bariery osobistej. Mimo tego nie odsunął się, wytrzymując jej butne spojrzenie i słowa, które zdawały się go atakować ze wszystkich stron.
I co zrobiłeś? - warknął na samego siebie z takim hukiem, że w skroniach zapulsowało. A może to tylko igły zażenowania, które wsunęły się w czaszkę i zakuły tysiącem bolesnych impulsów? Jak raz mogłeś się ugryźć w ten niewyparzony jęzor. Dobrze wiesz, że jest nowa. Uniósł powoli dłonie na wysokość barków. Wyprostował palce oznaczając gest charakterystycznym poddańczym wyrazem. Miał nie tyle ochotę, co cholerną potrzebę wyjaśnienia całej sytuacji, ale wyłożenie reguł gry mogło się okazać zbyt proste. Ruuka sądził, że nawet zbyt nieciekawe w późniejszym rozrachunku, choć faktycznie bił się teraz z opcją, że „później może nie być możliwości, jeśli rozwścieczy ją dostatecznie mocno, by zepchnęła go z dachu”.
A już był na doskonałej drodze do tego celu.
- Dziwne, co? - bąknął nieporadnie pod nosem, podejmując temat i od razu czując dławiący ciężar po prawej stronie klatki piersiowej. Prawie jak znalezienie się w samym epicentrum sztormu - bez koła ratunkowego, nadmuchiwanych rękawków, butli gazowej, nawet (albo tym bardziej) bez cholernej umiejętności wiosłowania witkami na tyle, by móc to nazwać „pływaniem”. Utopić się czy chwycić brzytwy? Kyouryuu zacisnął usta, a potem pokazał zęby w lekkim uśmiechu. Tak źle, tak niedobrze.
Znów odchrząknął, przeczesując palcami włosy.
- To mówisz, że jesteś beznadziejna ze sportów?
Świetnie, Ryuu. Subtelność zmiany tematu na poziomie spadającej na łeb cegły.
Jęknął w myślach bijąc się w pierś.
Skąd miał wiedzieć, że jest wrażliwa, a na wzmiankę o pociągu zaczyna dygotać? Jasne, jego umysł próbował go usprawiedliwić i rzucał możliwości z cyklu „może jej zimno?” albo „może ma Parkinsona?”, ale szybko spychał je do czeluści skrzyni, zatrzaskiwał wieko i zostawał w odmętach podświadomości. Nie potrzebował żadnych wymówek - to było tym, na co wyglądało. Wjechał na jakiś śliski grunt.
Cholera no.
- Mógłbym cię podszkolić. - Chyba. - Codziennie trenujemy z chłopakami kosza o 16. Na dużej sali, w lato na boisku. Możesz wpaść. Pokażę ci kilka chwytów, udogodnień...
Znów odchrząknął, jakby gardło odmawiało mu posłuszeństwa - najwidoczniej źle się ludziom wysławiać, gdy sumienie dusi.
- Potrenujemy kondycje i takie inne. Znaczy, jak chcesz...
Wciągnął powietrze ze świstem. Plątał mu się język, a to samo w sobie było nie do pomyślenia. Oczywiście, bywało, że zapominał go w gębie, ale głównie na odpowiedziach z japońskiego albo tej cholernej matmy - ale żeby przy drugiej osobie? To nieprawdopodobne, żeby skończył mu się zasób pomysłów w tak zatrważającym tempie. Choć „skończył” to złe słowo i Ruuka dobrze o tym wiedział. Miał plany. Miał mnóstwo sposobów, aby ją podejść. Problemem okazało się to, że plany tak szczegółowo wymyślane na poczekaniu, nagle zostały zakryte mgłą, której nie był w stanie rozgonić. To samo w sobie powodowało u niego wewnętrzny dyskomfort, który na przemian irytował i zaskakiwał, aż w końcu w oczach chłopaka pojawił się błysk niezdecydowania - za dużo emocji, myśli i koncepcji przewaliło się przez niego w jednym momencie, aby był w stanie to udźwignąć. Pewnie dlatego, jego ramiona nagle opadły, a on wzniósł dłonie w agonalnej wersji.
- Chryste, o co chodzi? - stęknął poddenerwowany, marszcząc lekko brwi i wykrzywiając usta, na których zwykle widniał zawadiacki uśmiech, w brzydki grymas niezadowolenia. - Wlazłem na jakiś niebezpieczny grunt? Nadszarpnąłem nie tę strunę pytaniem o tory? To jakieś kolejne tabu, jak z kwiatami? Nie mam o tym mówić? Dobra, nie będę. - Zacisnął usta, wpychając dłonie do kieszeni. - Jasne, że nie. Niby czemu miałbym to drążyć? - Noga drgnęła, gdy uderzył nią lekko o powierzchnię. Nerwowy tik. - Tylko wiesz. Te moje pomysły nie są tak dziwne, jak się mogą wydawać. Przecież mają cel.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.16 12:53  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Spojrzała na chłopaka z lekkim zdziwieniem, otwierając szerzej oczy i błyskając brązowymi tęczówkami. Zamrugała gwałtownie, a przekręciwszy głowę błyskawicznie przeanalizowała w czym problem.
Zapomniała mu powiedzieć.
Gdzieś w trakcie planowała to zrobić i pewnie dlatego założyła, że jej przedstawienie się miało już miejsce. Pomyliła się jednak o tyle, że w końcu do owej sytuacji nie doszło. W takim wypadku wypadało to jak najszybciej naprawić. Westchnęła ze zrezygnowaniem nad swoją własną głupota i pokręciła głową.
- Wybacz, zapomniałam o tym. Musiało mi wylecieć z głowy. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Verity. Moje drugie imię i tak mi wszyscy mówią - wyjaśniła od razu. W końcu prawda niewiele ma do czynienia z kwiatami, w przeciwieństwie do znienawidzonego Daisy.
Nadal się trzęsła. Z całych sił próbowała opanować wredny odruch, jednak ten nie chciał odpuścić. Był to dla zielonowłosej sygnał, że należy natychmiast zmienić podmiot rozmowy, skierować ją na inną drogę i jak najszybciej zapomnieć o tym, co właśnie samoczynnie przywoływał jej mózg. Nie znosiła tego, jak małą miała władzę nad własnymi wspomnieniami i lękami. Jeszcze chwila i byłaby gotowa nawet rozpłakać się w owej konkretnej chwili. Dlatego też zmiana tematu, choć zgrabna niczym hipopotam w mikromini, była dosłownie wybawieniem. Od razu się ożywiła, podnosząc wzrok i cofając kawałek, żeby wydostać się ze strefy osobistej starszego. Wprawdzie sport nie fascynował jej jakoś bardzo, ale sama propozycja była całkiem ciekawa. Może to byłby dobry impuls o tego, żeby rzeczywiście się za siebie zabrać? W przeciwnym razie któregoś dnia zginie na wuefie, bo się po prostu wywróci w nieodpowiednim momencie. A, wbrew pozorom, naprawdę nie spieszyło jej się do grobu.
- Możemy spróbować, ale nie wiem, na ile da się ze mnie jeszcze cokolwiek zrobić. Za to jeżeli nie macie nic przeciwko chciałabym poobserwować. Lubię patrzeć na grę na żywo. - Z chwili na chwilę odzyskiwała życie. Przykry nastrój sprzed chwili samoistnie odpływał w zapomnienie do czasu, aż znów zostanie nieopacznie przywołany. W tej chwili można by nawet odnieść wrażenie, że zupełnie nic złego się z nią nie działo, ani teraz, ani przedtem. Co najwyżej nadal dało się dostrzec lekkie drżenie, jednak to równie dobrze mógł być panujący na dworze chłód. I lepiej by było, żeby to naprawdę był chłód.
Niestety, jednak nie chodziło o zimno i kolejna powracająca do niewygodnego tematu wypowiedź chłopaka uderzyła w nią z podwójną siłą. Cofnęła się znów, gwałtownie wciągając powietrze. Idąc do tyłu coraz bardziej zbliżała się do krawędzi dachu, ale nawet nie była tego do końca świadoma. Zatrzymała się na tyle wcześnie, by jeszcze nie spaść. Odruchowo skuliła się, teraz przyciskając obie ręce do tułowia, a w dłoniach międląc krawędź dekoltu przydużego swetra. Skrzywiła się żałośnie, a drgawki zaczęły przybierać na sile.
- Proszę, nie - wyszeptała właściwie niedosłyszalnie, chowając całą twarz w zmarznięte dłonie. Przez lekko rozsunięte palce patrzyła tępo w powierzchnię dachu, zaś pochyloną głowę otoczyły wypuszczone na wolność włosy. - Nie mogę - dodała głośniej, choć ledwo mogła wydobyć z siebie słowa. Coś mocno ściskało ją za gardło, tchawicę i żołądek. I ona doskonale wiedziała, co to takiego, ale chyba już nie była w stanie zatrzymać owego procesu. - Nie mogę - powtórzyła, z trudem formułując tę przecież krótką wypowiedź. Wszystkie palce wbiła sobie w głowę wokół twarzy, aż na powrót pobielały z wysiłku. Teraz przed jej oczami przebiegały wszystkie te obrazy, których za wszelką cenę starała się unikać. Wytrzymała bardzo długo bez żadnego ataku w szkole. Mogła przewidzieć, że prędzej czy później się jej to przytrafi. To dlatego niczego o sobie nie mówiła, to dlatego zbywała pytania. Trzeba było milczeć, trzeba było się nie odzywać, nie słuchać, w ogóle nie dać się nigdzie ciągać temu chłopakowi. I co dobrego narobiła?
- Przepraszam. Nie powinnam była... - Nie dokończyła, za to zacisnęła powieki i znów potrząsnęła głową. Trzęsące się kolana w końcu nie wytrzymały naporu i dziewczyna gwałtownie przykucnęła, od razu chwiejnie siadając na płaskiej powierzchni dachu. Natychmiast zwinęła się w jedną, zwartą, nastoletnią masę i zamarła w bezruchu. Choć nie dało się tego zobaczyć, pierwsze łzy ruszyły w wyścigu na torach Prawy Policzek i Lewy Policzek.
Pękła.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.02.16 18:49  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Był zadowolony. Oczywiście na tyle, na ile można być zadowolonym siedząc między młotem a kowadłem, ale w obecnej sytuacji pocieszył się nawet tak błahym przytaknięciem na propozycję, która przecież nie miała w ogóle paść. Nawet nie w tym rzecz, że nie chciałby kogoś uczyć sportu - na tym tle prezentował się wprost proporcjonalnie do Verity i jego zamiłowanie do wszystkich związanych z fizycznym wysiłkiem dziedzin było widoczne każdą częścią ciała. To jak chodził, jak mówił, w jaki sposób gestykulował, to jak wbiegał na boisko, łapał piłkę, jak piszczały jego buty w takt następnych odbić - wszystko razem składało się na masę skumulowanej energii, której zużycie niejednemu wydawało się awykonalne. Wprawdzie sam Ruuka był dobry z wuefu i był to bardziej fakt, niż snobistyczne zadzieranie nosa, ale nie był pewien, czy sprawdzi się na randze osobistego trenera. Gdyby chciał nim być, już dawno by się przekwalifikował.
- Świetnie - palnął, gdy padło to upragnione „tak”, mające być pierwszym krokiem do zmiany tematu o sławetne sto osiemdziesiąt. Na następną porcję propozycji Ruuka przystał z zaskakującym (nawet jak na siebie) optymistycznym przytaknięciem - zdaje się, że w tym momencie brakowało tylko ust wykrzywionych w trójeczkę i wystawienia ręki ułożonej na kształt victorii. Szybko wziął się pod boki, opierając luźno dłonie o biodra i kiwnął głową, w pełni zmotywowany do pracy, jakby już teraz mieli się złapać za ręce, skoczyć z dachu i wbić prosto w środek rozgrywki pomiędzy dwoma drużynami koszykarskimi. - Wiesz, „gra” to i tak dużo powiedziane. To głównie treningi. Więcej tam biegania i monotonnych rzutów, niż faktycznych meczy, ale już niedługo mają być kwalifikacje do wczesnowiosennego turnieju międzyszkolnego. Domyślam się, że nie chcesz uczestniczyć, ale wpadnij popatrzeć. Wiesz jak jest - co ja chrzanię? - łatwiej się gra, kiedy ma się mentalne wsparcie.
I jak na kogoś, kto mówi o mentalnym wsparciu, chyba zabrakło mu solidnej porcji czegoś podobnego. Najlepiej, gdyby podobną dawkę zamontowano w wiadro, wiadro chwycić za rączkę, a potem jednym chluśnięciem wylać Verity na głowę, by jak gęsta melasa spłynęło po niej, a potem wsiąknęło, unieruchamiając dłonie, uda i kolana. Zamiast tego kolejna gadanina wywołała efekt odwrotny do zamierzonego. Po ewentualnym uśmiechu nie było już śladu nawet w kącikach jej ust, oczy zaszły mgłą, a but zamiast trzymać się na swoim miejscu prześlizgnął się do tyłu, odsuwając szczupłą sylwetkę o te kilka drobnych centymetrów, które dla Ruuki wydały się nagle nierealną przepaścią.
Z sekundy na sekundę uderzały w niego niewidzialne głazy. Dłoń mimowolnie uniosła się nieco w charakterystycznym geście: „czekaj...”, gdy dostrzegł, jak nieprzerwanie oddala się od niego, podchodząc do samej krawędzi niezabezpieczonego dachu. Na marginesie - gdyby wiedział, że łatwa rozmowa mogła mu się wymknąć spod kontroli w tak banalny sposób, to nie zabierałby jej akurat tutaj tylko do piwnicy, składziku, cholera, gdziekolwiek, gdzie nie spadłaby z wysokości trzeciego piętra.
- Verity, słuchaj--
W tym momencie umilkł. Zatrzymała się, a on wciągnął powietrze do płuc. Czuł się jak bohater filmów akcji, gdzie wszyscy z nadzieją wgapiali się w palce dzierżące nożyczki, których ostrza zawisły nad czerwonym kabelkiem bomby. Wszystko wskazywało na to, że bez względu na wybór, ładunek wybuchowy roztrzaska połowę miasta jak rzucone o mur szkło, ale gdy tylko usiadła, mimowolnie (może zbyt głośno) wysyczał przetrzymywany tlen przez zęby. Dopiero zdał sobie sprawę, że zamiast zareagować, stał jak kompletny palant.
A co, gdyby jednak poszła dalej? - warknął na siebie, wbrew wszystkim możliwym zakazom, jakie wieki temu ustalono między jedną, a drugą płcią, podchodząc bliżej do Verity i dając jej tym do zrozumienia, że wszelkie bariery są przez niego najwyraźniej wykpiwane już na starcie. Nie dość, że podlazł tak blisko, że równie dobrze mógł ją zdeptać już teraz, to jeszcze kucnął i wysunął dłoń w jej stronę. Palce w pierwszym odruchu tylko dotknęły jej policzka, szybko odsuwając się na regulaminową odległość - jakby do samego końca nie był przekonany, czy tym razem nie wybuchnie jeszcze niebezpieczniej. Co prawda Kyouruu już teraz był w potrzasku - znał się na naprawianiu samochodów, nie dziewczęcych uczuć. Tym bardziej, że nie miał pojęcia, na którym etapie faktycznie powiedział coś na tyle paskudnego, niemęskiego i godnego rózgi wymierzonej z rozmachu, że Verity to złamało. Przełknął powoli ślinę i klękając na jedno kolano, dodał sobie tym równowagi, ujął jej twarz w obie dłonie i skierował ją ku sobie. Nie użył do tego siły, z jakiej korzystał przy każdej innej opcji, choć „delikatność” w jakimkolwiek pojęciu była dla niego czymś irracjonalnym. Tym razem ciało reagowało dość nieprzytomnie - bardziej na zasadzie obchodzenia się z porcelaną, niż żywą istotą. Ułożył jednak usta w poważną minę i spojrzał jej w oczy - czy raczej spróbował złapać z nią kontakt na tyle możliwy, na ile tylko mu pozwoliła.
- Jest w porządku, to był mój błąd. - Zebrał się w sobie z sekundowym ociągnięciem; takie słowa nie przychodziły łatwo: - Przepraszam. - Przesunął kciukiem po jednym z policzków, rozmazując słoną łzę na miękkiej skórze. W porównaniu do niej, jego dłonie były szorstkie i nieprzyjemne, więc nic dziwnego, że w pierwszym odruchu znów chciał je zabrać do siebie, klnąc i wyzywając się od skończonych idiotów - przez myśl mu nawet przeszło, że w tym momencie mógł ją podrzeć, jak drze się cienka kartka w kontakcie z papierem ściernym. Jeszcze chwilę wpatrywał się w nią, jakby oczekiwał, że za sprawą takich zagrywek dziewczyna szybko pozbiera się do kupy, ale nawet on wiedział, że nie bez przyczyny ludzie zasłaniali twarz, gdy puszczały im wszystkie blokady. Odchrząknął w notorycznym przyzwyczajeniu, choć nie miał zamiaru nic więcej mówić. Tylko wzniósł na moment wzrok, jedna z dłoni wsunęła się w zielone pasma, opierając o jej kark, a gdy druga ułożyła się na jej ramieniu. Dopiero wyczuł pod swetrem kościsty bark, a już sprawnym ruchem przyciągnął dziewczynę do siebie, opierając policzek o jej skroń i wtulając ją w siebie.


Ostatnio zmieniony przez Rūka dnia 22.02.16 0:46, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : literówki D:)
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.02.16 20:10  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Dla niej już i tak nie było wielkiej nadziei na zostanie mniej tragiczną, a bardziej przeciętną w kategoriach fizycznych. Jedyne, do których się nadawała, to te pseudosporty - umysłowo wymagający brydż, od biedy szachy. Wszystko to, co wymagało większej ilości ruchu, było dla zielonowłosej utrapieniem i ogromną barierą, co jednak nie oznaczało, że zamierza się poddawać. w końcu do ukończenia szkoły była skazana na lekcje wuefu, więc równie dobrze mogła zrobić cokolwiek w kierunku niebycia z niego ostatnim nieudacznikiem.
A nawet jeżeli miałoby nie wyjść - obserwacja też była całkiem przyjemną sprawą. Nawet jeżeli nie chodziło o typową grę a ćwiczenia, miło było pooglądać innych ludzi, którzy rzeczywiście radzą sobie z daną dyscypliną. Podczas tych szczęśliwych dni, kiedy udało jej się dobyć zwolnienie z ćwiczeń, zamiast w ekran telefonu czy zeszyt wpatrywała się właśnie w pozostałych uczniów. Z góry z trybun, o wiele lepiej dało się zobaczyć siatkę podań, chaotyczną choreografię biegających po boisku zawodników czy choćby zmagania z rozgrzewką. O wiele lepiej się przy tym bawiła niż przy czynnym udziale w zajęciach - mogła ot, choćby podumać nad stosowaną przez kolegów i koleżanki z klasy taktyką gry, wyłapać błędy i nauczyć się czegoś pożytecznego, co później mogłaby przełożyć z teorii w praktykę. Tak właśnie wypracowała sobie schemat unikania linii, którą najprawdopodobniej będzie rzucana piłka. Przez większość gier zespołowych po prostu kryła się w cieniu drużyny i unikała centrum rozgrywki jak ognia, bo i tak wszystko by zepsuła, przy okazji robiąc sobie krzywdę. żadna atrakcja, ot co.
Niestety, zmiana nastroju na lepsze nie potrwała długo. Verity w kilka chwil przeobraziła się ze swojej optymistycznej strony w rozdygotany embrionik nieszczęścia. Brakowało całkiem niewiele, żeby rzeczywiście spadła z dachu - wystarczyłoby kilka kroków - nawet jeżeli naprawdę nie miała tego w bliższych ani dalszych planach. Za dobrze pamiętała swój własny pokój jeszcze niedawno w M-1, gdzie za oknem widniały grube kraty, tak samo jak za każdą szybą w tamtym domu. Odkąd miała sześć lat, nieustannie przestrzegano ją o niebezpieczeństwie wychylania się na zewnątrz z dwunastego piętra. Upadku z takiej wysokości po prostu nie da się przeżyć i przekonała się o tym bardzo dotkliwie. Do tej pory obwiniała się za tamten przykry wypadek, którego konsekwencją były kraty, a dalej wszystko inne, przez co skończyła tak, jak skończyła.
Gdyby wtedy nic nie powiedziała, nikt by nie zginął. Nie doszłoby do tragedii, która złamała serca, moralność i w końcu godność. Gdyby milczała, nigdy nie musiałaby wyjeżdżać, zostawiać przyjaciół i zmuszać się do zapomnienia przeszłości, która wracała do niej jak widmo w nocnych koszmarach i takich atakach jak ten teraz, które już-już zdarzały jej się coraz rzadziej. Wystarczyło na chwilę opuścić posterunek i okazywało się, że wcale nie radziła sobie z traumą aż tak dobrze, jak jej się wydawało.
Usiadła na ziemi i zatrzęsła gwałtownie. Spod zaciśniętych powiek płynęły łzy, a usta wykrzywiały się same w brzydkim, smutnym grymasie rozpaczy i strachu. Dłonie zjechały w dół, zahaczając paznokciami o delikatną skórę twarzy i pozostawiając po sobie podłużne zaróżowione ślady. Nie czuła tego bólu niemal wcale, o wiele bardziej przeżywając w tej chwili tłukące się pod czaszką wspomnienia. Słowa, obrazy i myśli przewijały się z mocą huraganu przez umysł dziewczyny, przez co już praktycznie nie widziała nic ze znajdującego się dookoła świata. Załzawione oczy po otwarciu na krótko odbierały bardzo rozmazaną panoramę dachu, jak gdyby krótkowidzowi strącić z nosa okulary.
Dopiero, kiedy w polu widzenia pojawiła się żywa istota, otworzyła oczy na pełną szerokość, wytrzeszczając je i ukazując puste spojrzenie, niemogące znaleźć żadnego punktu zaczepienia w przestrzeni. Wyprostowała się z nagła, głośno wciągając powietrze. Blade dłonie natychmiast spadły jeszcze trochę w dół, na krzyż obejmując równie jasną szyję. Wszystkie mięśnie w rękach miała napięte do granic wytrzymałości, jakby stojący nad nią chłopak miał zaraz ją udusić. Dopiero, gdy rozbiegany wzrok napotkał ledwie wyraźną twarz Ruuki, rozluźniła nieco dłonie i zrobiła wydech przez uchylone usta.
To nie ten, którego się bała.
Rozsądek podpowiadał to już od dawna, ale wyuczone od lat odruchy ciała potrzebowały wyraźniejszego bodźca. Dopiero na wpół świadomie odebrany zapach, tak różny od tego, do którego przywykła, stał się ostatecznym bodźcem świadczącym o bezpieczeństwie. Słowa nadal docierały do niej jakby z opóźnieniem, dlatego nie zareagowała na nie od razu. Wciąż oddychała ciężko, przez co trudno by było wymagać od niej mówienia; prędzej wydawała z siebie urywane odgłosy targającego nią wciąż szlochu.
Dopiero po chwili odzyskała panowanie nad własnym ciałem. Poruszanie się przychodziło jej ciężko, jak gdyby spędziła sto lat hibernacji i dopiero stawiała pierwsze kroki po przebudzeniu. Oderwała dłonie od szyi, uczepiając się przodu mundurka drugoklasisty. Pociągnęła nosem, nie chcąc mu ubabrać szkolnego ubrania, ale i tak musiał się liczyć z mokrymi plamami od łez, które właśnie intensywnym strumieniem spływały mu na ramię. Po chwili napięcia wszystkie brzęczące emocje znajdowały teraz upust w płaczu, gwałtownym, urywanym i żałosnym.
- T-to j-ja p-przep-pra-aszam - wydusiła w końcu z siebie szeptem, starając się w końcu uspokoić i przestać tak niemożliwie szlochać. - To wszystko moja wina. Naprawdę. Nie powinnam była... nie powinnam była się odzywać. Tylko problemy przez to są. - Znów zacisnęła powieki, żeby nie pozwolić na powrót płaczu. Już wystarczy tego, co do tej pory nawyprawiała. Właśnie zaczęło do niej docierać, że odwaliła atak histerii w szkole, w dodatku w obecności drugiej osoby. Na coś takiego nie powinna sobie nigdy pozwalać, przecież nie mogła dopuścić do tego, by ktokolwiek się dowiedział! Ale chyba właśnie zawaliła w misji utrzymania swoich problemów w tajemnicy przed otoczeniem. Teraz już jedna osoba z całego grona uczniowskiego miała stuprocentową pewność co do tego, że z nową jest coś mocno nie w porządku. Pozostali mieli tylko plotki, on miał fakty.
Ale tego już nie była w stanie cofnąć - jak zakładała, na swoją własną zgubę.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.16 22:04  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
// Uwaga. To mój pierwszy post napisany z tabletu, więc przepraszam za wszystkie błędy

To nie tak, że chciała uciec z lekcji. To nie jej wina, że pani Ayase tak bardzo przynudzała, opowiadając po raz setny historię o tym, jak jej mąż nie podołał swym małżeńskim obowiązkom, chociaż sam mawiał "jak się popieści, to się wszystko zmieści". I o ile jeszcze na samym początku było to dość zabawne, tak z czasem stało się cholernie żenujące. Ziewnęła szeroko, jakby miała kogoś połknąć kierując swoje kroki w kierunku tylko jej znanym. Nie spieszyła się, najwyraźniej nie przejmując się, że może ją również ominąć kolejna lekcja. A dziś był wyjątkowo senny dzień. Gdyby nie to, że  musiała odprowadzić bliźniaki do przedszkola, to najchętniej pozostałaby w ciepłym łóżku,  zdobywając kolejne poziomy w grze, którą "pożyczyła" od Ruuki. Zatrzymała się raptownie sięgając do skórzanej torby, w której nosiła wszystkie bibeloty i mrucząc cicho pod nosem słowa, które nie pasują do młodej damy, zaczęła nerwowo szperać. Gdy jej opuszki musnęły prostokątny przedmiot, w błękitnym spojrzeniu pojawił się na krótki moment błysk.
- Ta-da - zaćwiergotała sama do siebie, kiedy z tryumfem na twarzy wyciągnęła swoją  upragnioną zdobycz. Ruszając  dalej podjęła  walkę  na śmierć i życie z papierkiem, który oddzielał jej kubki smakowe od ulubionego batonika oblanego białą czekoladą. Jeśli było coś,  za co Ylva mogłaby zabić,  to właśnie  biała  czekolada. Ylva ogólnie była miłośniczką czekolady, ale to ta pozbawiona kakao wygrywała.  Nie było dnia, kiedy nie pakowałaby do ust tego smakołyka. Biała czekolada na kanapkach śniadaniowych, bento z białej  czekolady,  kotlety z białej czekolady i na kolacje  - zupa z białej  czekolady. Cichy odgłos rozerwania papierka było  niczym słodka pieśń zwycięstwa dla uszu dziewczyny. Z impetem wgryzła się w słodkość i mrucząc cicho pod nosem ruszyła przyspieszonym krokiem przed siebie, nie zważając na ciekawskie spojrzenia napotkanych dzieciaków. Przywykła do tego. Zwłaszcza od momentu śmierci jej ojca. Jeszcze nim zaczęła wkraczać w stronę dachu, wyciągnęła telefon z torby i w ekspresowym tempie wystukała krótką wiadomość do jej przyjaciela:
Wraca lisica do domu, aż tu nagle słyszy w krzakach "Ko, ko, ko, ko...". Długo się nie namyślając robi skok w krzaki, skąd po krótkiej szamotaninie wychodzi wilk i zapinając spodnie mówi:
- Jak to dobrze znać języki obce.

Kiedy jej palec nacisnął "wyślij", dziewczyna zniosła się głośnym śmiechem,  przez parę uderzeń serca zapominając, że jest w szkole, na pustym korytarzu, a dookoła panuje lekcyjna cisza. W ostatniej chwili zamilkła, wsuwając się za róg,  kiedy jedne z drzwi uderzyły  się z głośnym hukiem, a przez lukę wyjrzała niemal łysa głowa pana Hanuka. Łypnął złowrogo na korytarz,  mrużąc niebezpiecznie oczy, jakby oczekiwał iż sprawca nagłego przejawu radości sam wyjdzie ze swej kryjówki i się podłoży,  heroicznie przyjmując na klatę konsekwencje. Jednakże korytarz zionął pustką, dlatego też już po chwili pan Hanuk wysunął się na powrót do swej klasowej jamy, a Ylva, która do tej pory praktycznie wstrzymała  oddech, odetchnęła z ulgą i prychnęła cicho pod nosem. Spojrzała na ekran telefonu, ale nie ujrzawszy tam koperty z odpowiedzią od jej senpaia, wrzuciła go z powrotem do torby i ruszyła dalej, trzymając w ustach nadgryzionego batona.
Zajęło  jej kilka kolejnych chwil, kiedy w końcu  dopadła do schodów prowadzących na dach. Pokonywała je po dwa na raz, nucąc pod nosem jakąś melodie, która  od wczoraj zainfekowała jej mózg. Muszę zarazić tym Ruuchana, przemknęło przez jej głowę,  kiedy przerzucała już pierwszą nogę przez okno, podtrzymując się o parapet obiema rękoma,  kiedy ujrzała TO. Omal nie wypuściła trzymanego w zębach batona, jednocześnie szczypiąc się  w rękę,  żeby  upewnić  się,  czy aby na pewno nie śpi. Raptownie na jej twarzy pojawił się przebiegły i złośliwy uśmieszek. Bezszelestnie, niczym shinobi z jakiejś ukrytej wioski, zsunęła obie stopy na ziemię i zaczęła się zbliżać w stronę dwójki, która rzuciła się w swoje objęcia. Upewniwszy się, że jej nie zauważono, przykucnęła przy kochankach i podparła policzki o dłonie, a łokcie o kolana i wpatrywała się w nich przez kolejnych parę uderzeń serca, aż wreszcie...
- U-hooo~ - jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. - Już doprowadziłeś swoją dziewczynę do łez? - Ylva zacmokała i pokręciła głową z dezaprobatą.
- W ogóle masz wpierdol, Ruuchan. Za zdradzenie NASZEGO miejsca. - zmarszczyła na krótki  moment jasne brwi, przez co dawała  jasno do zrozumienia,  że  tak łatwo nie zapomni i wytarga go za uszy. W najmniej oczekiwanym momencie.
- Ale ale! - odepchnęła chłopaka  w bok i złamała nieznajomą obiema dłońmi jej jedną,  po czym zaczęła  gwałtownie  nią  potrząsać, szerząc się  szeroko, rozsyłając dookoła promienny uśmiech,  jakby była córką jakiegoś boga słońca.
- Nie znam cię, ale gratuluję wyboru!  Ruuchan jest naprawdę  fajny. Może  trochę  głupkowaty i ma pyzowatą twarz,  ale ma też sporo zalet! Na przykład.... przykład....eee.... - zamyśliła się przyciskając jeden palec do brody i spojrzała w ciemne i chmurne niebo,  jakby to właśnie  tam mogła  znaleźć potrzebną odpowiedź.
- Na pewno jakieś  ma, ale żebyś  nie miała  spoilera, wspaniałomyślnie pozwolę  ci samej je odkryć. Tak. - pokiwała głową, po czym wreszcie puściła dłoń dziewczyny i odsunęła się  od niej, siadając na tyłku tuż obok chłopaka. Objęła go jednym ramieniem i przyciągnęła do siebie, po czym zaczęła  sunąć nadgryzionym batonem po jego policzku, pozostawiając  ślady czekolady i okruszki.
- No,no. W końcu to zrobiłeś,  co? Mój  mały Ruuchan już  nie płacze  i nie trzeba wycierać mu gili z nosa, a dorasta! Ma dziewczynę!  To co, gry randki idą w odstawkę, co? Koniec z masturbacją do dziewczyn w 2D? Chociaż. .. jak twoja dziewczyna  da ci swoje zdjęcie  i będziesz  się  do niego masturbował, to i tak będzie 2D, hm. - zamyśliła  się ponownie. W jej głosie  nie było nic z jakiejś  złośliwości. Tylko jakaś  delikatna nuta szczerości i lekkości.  Wsunęła batona do buzi i odgryzła kawałek, po czym ponownie  zaczęła  sunąć  nim o policzku chłopaka,  od czasu do czasu nawet dźgając nim go.
- A... mówiłaś,  że  jak się nazywasz?
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.02.16 1:37  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Już chociażby z racji „dobrego wychowania” nie miał zamiaru łamać kamuflażu nałożonego przez Verity jeszcze przed wkroczeniem przez bramy Shiroi. Zegar ruszył, a kwas ciekawości coraz intensywniej wyżerał mu wszystkie wnętrzności, dodatkowo je wykręcając i miażdżąc, jakby za wszelką cenę chcąc go zmusić do zadania tych kilku pytań kłębiących się w czaszce. Lubił łamać cudze tajemnice. Chyba jak każdy. Ale sam też trwał w dysymulacji, dlatego mimo wzmożonego zainteresowania zamiast zbombardować ją niepewnościami, które „powinna” naprostować, oparł policzek o jej skroń i trzymając ją blisko siebie zamierzał przeczekać burzę.
Z perspektywy osoby trzeciej - chyba mało dżentelmeńskie. Nie był jednak w stanie wymyślić niczego, co mogłoby ją rozbawić albo chociaż - do jasnej cholery - zaintrygować na tyle, żeby przestała mu pochlipywać. Dodatkowo zdawał sobie sprawę, że mógłby przy tym wypaść tak, jakby lekceważył wszystko, co uszło z dziewczyną wraz z histerycznym napadem. A na to z kolei nie mógł sobie pozwolić przez imperatywy, które nałożył sobie wieki temu.
Nie mógł też sobie pozwolić na całą masę innych rzeczy.
Chociażby przez to, że ledwie poluzował uścisk, którym „uraczył” Verity, a jakaś siła po prostu go od niej odepchnęła. Już pierwsze słowo - w sumie wrzask, co się będziemy oszukiwać - aktywował alarm. W głowie chłopaka zawyło, a on sam z protestem wymalowanym w obu oczach jako drukowane „NIE” spojrzał na Ylvę i prawie na nią warknął, żeby spieprzała... tyle, że jej dłoń opadła na jego ramię, a on - z racji i tak kiepskiego ułożenia ciała w kuckach - zobaczył jeszcze, jak cały świat gwałtownie przekręca się na bok. Pewnie gdyby nie wyciągnął ręki to runąłby jak długi, rozkładając się na dachu w pozycji „namaluj mnie jak jedną ze swoich...”, ale dłoń na szczęście zareagowała, nim świadomość zdążyłaby się ocknąć. Przez pierwsze dwie sekundy po prostu patrzył ze zbolałym spojrzeniem na rozchichotaną Isabelle, a potem...
… potem rozgorzało piekło.
Nie był ukontentowany. Już sama mina wykrzywiona w paskudny wyraz mówiła sama przez się. Brakowało tylko donośnego warczenia i ukazania kłów, by w pełni mógł zaprezentować się jak szczuty ostrym kijem pies, ale mimo narastającej furii wziął się w garść. Już przy następnym wydechu odznaczył się raczej zmęczeniem niż zirytowaniem. Wiedział w końcu, że do kogo jak do kogo, ale do Ylvy trzeba było mieć cierpliwość wielkości przeciętnego walenia błękitnego, żeby nie napsuć sobie nerwów. NIEWAŻNE, ŻE ONA PSUŁA MU COŚ ZNACZNIE WAŻNIEJSZEGO. Ruuka przewrócił oczami, gdy przyciągnęła go do siebie tak blisko, że niemal czuł jej delikatny zapach. Powieki chłopaka natychmiast opadły nieco na ciemne tęczówki, a usta zacisnęły się w infantylnym wyrazie zmęczenia. Wystarczył jednak pierwszy ruch jej dłoni, żeby brwi ściągnęły się ku sobie, a usta na powrót otworzyły. Ledwie uchylił wargi, a już pokazał białe zęby światu, które pół sekundy później zacisnęły się na ulubionym batonie Ylv. Jeśli myślała, że każdy jej ruch jest wiecznie broniony przez bycie dziewczyną albo coś jeszcze głupszego, jak „bycie jego przyjaciółką” to grubo się myliła. Gwałtownie opuścił brodę, ułamując większy kawał słodyczy i jednym ruchem pochłonął oderwany fragment niemalże od razu czując, jak czekolada rozpływa się na języku i podniebieniu. Przegryzł kruchą część batonu czyszcząc policzek o ramię tej rudej zołzy... kiedy padły sławetne słowa.
„Da ci swoje zdjęcie”.
„Gry randki...”
„Masturbować”.
Zachłysnął się, nieopanowanie zginając w pół. Wierzch prawej dłoni podskoczył i brunet od razu przycisnął rękę do buzi, żeby nie wypluć tego, co i tak zebrało mu się przy szczękających przy kaszleniu zębach. Druga dłoń zacisnęła się agresywnie na brzegu swetra Ylvy, a gdy - z załzawionymi oczami, po ledwo dwóch sekundach duszenia się - Ruuka wyprostował ramiona od razu przyciągnął ją do siebie, oparł jej twarz o swoje ramię i warknął, przyciskając mocniej do swojego barku, jakby z premedytacją chciał odebrać jej możliwość zaczerpnięcia następnego wdechu. Bo - jak wiadomo - zbyt dużo powietrza w płucach oznaczało wyjawianie kolejnych smaczków...
- Ty wredna... - syknął pod naporem zażenowania. Szybko ją jednak puścił, choć znacznie lepiej było ją przytrzymać przy sobie - oczywiście wyłącznie po to, żeby przestała paplać jak najęta o rzeczach, które nikogo... - NIE! - huknął do Verity, z palcami zaciśniętymi na policzkach Ylv. Rozciągając twarz przyjaciółki do rozmiarów, w których wyglądała jak po zderzeniu ze ścianą, spojrzał rozpaczliwie na zielonowłosą, uprzytamniając sobie, że była świadkiem wszystkich kretynizmów. Nawet jeśli niektóre były faktami. - Nie słuchaj jej. Cierpi na ciężką przypadłość. Nieuleczalną, niestety. Bytuje pomiędzy abstrakcją a rzeczywistością i potem gada takie beznadziejne żarty... Strasznie nieprzyjemne w obyciu. Chory cierpi katusze i przez to nie umie odróżnić swoich fantazji od rzeczywistości. Wiesz. Potem opowiada jakieś pierdoły. NIE, YLV?
Wieki spędzone przy boku nadgorliwej dziewczyny nauczyły go, że żadne wściekłe i piorunujące spojrzenia nie były w stanie jej zneutralizować. Co najwyżej podsycały jej - i tak mocno zawyżony - poziom bycia wredną krową w sytuacjach, które wymagają jakiegoś rodzaju... Kyouryuu puścił w końcu Harakawę... jakiegoś rodzaju subtelności. Czy czegoś w tym stylu. Przynajmniej takiego zdania był on sam, bo choć pojawienie się Ylvy odessało z niego nadwyżkę speszenia, to nieprzyjemny ścisk w gardle nadal pozostał czymś więcej niż dotkliwym wspomnieniem. Odchrząknął mocno, unosząc dłoń ku rudowłosej.
- Tak przy okazji. Chora psychopatka to moja kouhai. Ylva Harakawa. Głównie jest po to, żeby ją ignorować. A to Verity. - Nie wskazał na nią ręką, ale spojrzał na Ylvę i porozumiewawczo kiwnął lekko głową w stronę siedzącej przed nimi kruchej uczennicy. - Która nie jest moją dziewczyną. Dopiero się poznaliśmy...
... i jakoś tak beznadziejnie wyszło, że zmusiłem ją do płaczu przez który tylko cudem nie zleciała z dachu.
Na samą myśl ściął się na ułamki sekund. Na pozór nie dało się tego wyczuć, ale w praktyce wydawało mu się to wiecznością w czasie której przemknął jeszcze cierpiętniczym spojrzeniem ku nowo poznanej, jakby łudził się, że cała sytuacja sprzed chwili, te łzy, ciężar jej dłoni na jego koszulce, odgłos duszonego u zarania szlochu, było efektem jakiejś grupowej, irytującej, w ogóle nieprawdopodobnej fatamorgany. Że za moment nie ujrzy zaczerwienionych od płaczu białek, nie usłyszy ostatniego pociągnięcia nosem, ani nie dostrzeże pokraśniałych policzków...
Marzenia fajna sprawa.
Przegryzł dolną wargę i wrócił do wątku:
- Verity jest nowa. Przeniosła się z M1. Nie słyszałaś o niej? Ponoć każdy huczał o uczennicy, która wparowała do Shiroi z innego Miasta. MIASTA, Ylv. Nie każdy ma możliwość, żeby podróżować przez te frajerskie, niebezpieczne tereny pełne... no wiecie. W telewizji non stop o tym trąbią.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.02.16 17:18  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Wbrew pozorom jej stan powoli się poprawiał. Podobny atak przerabiała nie pierwszy raz i nawet jeżeli nie do końca świadomie, to instynktownie wiedziała, że trzeba go po prostu przeczekać. Musiała pozwolić popłynąć łzom, wyszlochać z siebie nagromadzone emocje i pozwolić wypłynąć stresowi. Przecież nikt nie jest w stanie płakać wiecznie i w którymś momencie trzeba wstać, przetrzeć oblicze, po czym pójść przed siebie. Od razu się człowiek czuje lepiej, kiedy wszystko z siebie wyrzuci. Do pełni spokoju ducha brakowałoby jej jeszcze tylko bardzo obszernych wyjaśnień skąd ta cała histeria, czego tak się wystraszyła i co przez cały ten czas czuła. Słyszała już w końcu, że tylko kiedy nauczy się mówić o swoich uczuciach i problemach, uwolni się od stąpającego za nią krok w krok widma. Niestety, wielka, włochata Bestia o wrednym uśmieszku na okrągłej twarzy nie zamierzała tak łatwo wypuścić swojej ofiary. Po pierwszym razie, kiedy musiała opowiedzieć wszystko ze szczegółami, ta kupa futra chwyciła dziewczynę za gardło, odbierając jej oddech przy każdej kolejnej próbie. Mentalny potwór karmił się jej strachem, więc nie mógł dopuścić do stanu, w którym pokona swoje bariery. Wystarczyło nawet najmniejsze nawiązanie, by niewidzialna pętla wokół szyi zacisnęła się boleśnie. A im bardziej próbowała się szamotać, tym trudniej było się uwolnić.
Bestia po raz kolejny wychyliła się przez ramię wystraszonej dziewczyny i dysząc jej ciężko w twarz pogroziła palcem. A niech się nawet nie waży zamierzać na potwora, wobec którego, wydawać by się mogło, nie miała żadnych szans. Cóż, znała przynajmniej jedną osobę, która znając sytuację mimo wszystko wierzyła w zwycięstwo Ver. I choćby z szacunku dla jego ciężkiej pracy nie zamierzała się poddawać. Tylko może po prostu... nie dzisiaj. Nie ma się co spieszyć. Przecież na ogarnianie swojej psychiki jeszcze ma czas.
Tak przynajmniej myślała, dopóki tuż obok nie pojawił się nieznany dotąd głos. Los jednak bywa naprawdę złośliwy: kiedy już zaczynała godzić się z obecnością jednego świadka przy swoim ataku histerii, okoliczności musiały dorzucić do wora drugiego, kompletnie nieznanego i niepokojąco entuzjastycznego. Tego wszystkiego na raz już nie była w stanie znieść tak łatwo. Wstyd przyznać, ale sama dopomogła nieznajomej i w zrywie obrony własnej własnoręcznie odepchnęła się od chłopaka, cofając się jeszcze bardziej na powierzchni dachu. Teraz gdyby położyła się na nim płasko, mogłaby swobodnie zwiesić głowę w dół. Plan ucieczki został natychmiast zgaszony przez rudowłosą, która znienacka chwyciła jedną z dłoni rówieśniczki, co tą kompletnie zbiło z pantałyku.
- C-co... - Próbowała wydusić z siebie jakieś słowa, ale chwilowo mogła tylko tępo wpatrywać się w wulkan słonecznej energii. Trudno się spodziewać, żeby zrozumiała cokolwiek z tego trajkotania, które w obecnej sytuacji nie miało większego sensu. Ruda nawijała coś o dziewczynach, zaletach czy innych sprawach, a przecież jej słowa kompletnie nie wpasowywały się w realne wydarzenia, jakie miały miejsce na owym dachu jeszcze chwilę temu. Jedna wielka nadinterpretacja.
Przynajmniej na chwile odzyskała dłoń. Drażniła ją słona ciecz rozmazana na twarzy, więc krańcem rękawa przetarła najpierw jeden, potem drugi policzek. Wtedy też spostrzegła ciemnoszare plamy zarówno na swoim szkolnym swetrze jak i na ubraniu jedzącego właśnie Ruuki.
Szlag, przemknęło jej przez głowę, ubiję cię, Hope. Doskonale pamiętała poradę przyjaciółki, przez którą teraz przypadkiem sprawiła kolejny kłopot. Nie bierz wodoodpornego, mówiła. Na co ci, zmyć tego na noc potem nie idzie, a przecież normalny też dobry. Chyba, że się poryczysz, ale tobie się nie zdarza. Ha! Żeby miała jakiekolwiek pojęcie o tym, jak bardzo ten stan się zmieni, na pewno nie poleciłaby przyjaciółce tańszego, a mniej trwałego kosmetyku, który teraz radośnie bytował na mundurkach obojga uczniów.
Skrzywiła się tylko nieznacznie i powróciła do przysłuchiwania się rozmowie. Była nieco wyłączona z dialogu, ale to nawet lepiej w tej chwili. Nawet nie próbowała nadążyć za mocno naciąganym tokiem rozumowania nieznajomej, choć nie mogła powstrzymać cienia uśmiechu, który tak czy siak musiał wyglądać dość żałośnie na zaczerwienionej twarzyczce. Zresztą już po chwili mina jej gwałtownie zrzedła, mięśnie znów same napięły się do ucieczki i mało brakło, żeby po raz kolejny odsunęła się do tyłu. Nagły krzyk starszego wystraszył ją nie na żarty, ale szczęśliwie gdzieś w podświadomości miała zakodowane podstawowe zasady bezpieczeństwa przy przebywaniu na wysokościach. Dlatego tylko nieznacznie odchyliła się od pozostałej dwójki, jak gdyby mieli się zaraz na nią rzucić i rozszarpać na strzępy.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Chwilowo przyspieszone bicie serca zaczęło się stopniowo uspokajać, zaś sama Veri powróciła do bezpieczniejszego pionu. Z prawej kieszeni przepastnego swetra wydobyła chusteczkę higieniczną i dyskretnie wydmuchała nos, zaraz potem chowając śmieć do symetrycznej lewej kieszeni. Czuła się prawie doprowadzona do porządku, choć oczywiście po wcześniejszych doświadczeniach była już świadoma czarnych plam, jakie miała teraz wokół oczu i na obu policzkach. Pocieranie swetrem tylko je bardziej rozmazało, więc mogłaby robić śmiało za hybrydę czerwonookiego królika i pociesznej pandy.
- Miło mi poznać - powiedziała słabo. - Podoba mi się twoje imię - dodała jeszcze, uśmiechając się delikatnie do dziewczyny. Teraz pozostało tylko udawać, że nie wydarzyło się nic żenującego i jak gdyby nigdy nic sprawiać dobre wrażenie. W końcu hej! Co komu do tego, że przepłakała dobry kawał czasu? Czas zrobić dobrą minę do złej gry. Problemy nie są jedyna rzeczą na tym świecie.
- W sumie to trochę szkoda, bo nic nie widać. W sensie... dalej nie mam pojęcia jak wygląda świat pomiędzy Miastami. Zero okien. Zero widokówek. Właściwie mogliby mi nawet zrobić pranie mózgu i zostawić w tym samym miejscu. Może bym się nie zorientowała. - Teoria mocno naciągana, nadająca się raczej na książkę niż realne wydarzenia. W końcu miała aż za dużo wspomnień z M-1 i raczej nikt nie kłopotałby się z tworzeniem tylu detali tylko na potrzeby jakiegoś chorego eksperymentu. Za to element geograficzny się zgadzał - nie ujrzała ani kawałka przestrzeni poza murami przez całą podróż, przez co w trakcie nawet trochę się obawiała, czy przez przypadek nie wyląduje nie tam, gdzie powinna. To by już był przypadek ekstremalnej pomyłki: znaleźć się w takim M-6, gdy bagaż dojechał do M-3, zaś wszystkie zdolne jej pomóc osoby pozostały w M-1. Dobrze, że nie miała aż takiego pecha.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.16 1:47  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Reakcja jej przyjaciela była ja najbardziej normalna. Z dziwnym wyrazem twarzy pozwalała mu na miętoszenie swojej cennej twarzy, co chwilę spoglądając na nieznajomą, jakby w tym momencie tylko ona przyciągała jej uwagę. Kiedy poczuła, że ciemnooki ją puszcza, złapała się za swoje czerwone policzki i zaczęła je masować bardzo powoli, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, co tylko osoby jej podobne mogłyby zrozumieć.
- Hę? – odwróciła gwałtownie głowę, by spiorunować jasnymi tęczówkami Ruukę, ciskając z oczu krwiożerczymi piorunami.
- Że niby kto jest stuknięty? Mam ci przypomnieć, jak w zeszłym tygodniu wpadłam do ciebie, a ty akurtymghfhghs – nie było dane poznać Verity co robił Ruuka w zeszłym tygodniu, kiedy dłoń chłopaka owinęła się dookoła twarzy rudowłosej zatykając jej rozgadane usta. Ylva przez moment szamotała się niczym dzika ryba wyciągnięta z wody, ostatecznie zatapiając swój kościsty łokieć w żebrach chłopaka, żeby móc się wyswobodzić.
- Bo cię zrzucę dachu, Ruuchan! – warknęła w jego stronę i prychnęła, wsuwając palce w rozwichrzone włosy, które poczochrała, tworząc na głowie jeszcze większy artystyczny nieład, nić miała do tej pory. Wsłuchiwała się w wyjaśnienia, jakie jej zaprezentowali, odchylając się nieco do tyłu i opierając jedną ręką, a drugą pochwyciła ciemny, przefarbowany kosmyk i zaczęła obracać go pomiędzy palcami, wpatrując się w ciemne niebo. Z pozoru wyglądała na kogoś, kto się wyłączył i pogrążył w swych abstrakcyjnych myślach, jednak każde słowa, nawet te bez znaczenia, chłonęła niczym gąbka wodę. Kiedy wreszcie zapadła cisza, przeniosła swoje spojrzenie na dziewczynę, uważnie się jej przyglądając.
- No i? – mruknęła wsuwając mały palec do ucha, w którym zaczęła się drapać.
- Coś tam obiło mi się o uszy, ale szczerze powiedziawszy mało mnie to interesuje. W sumie bawi mnie to całe podniecenie na ten temat. Mój chłopak też jest spoza miasta. – ponownie wzruszyła ramionami, a w lodowatym spojrzeniu pojawił dziwny, ciężki do określenia błysk. - Prawda jest taka, że w tej szkole nic się nie dzieje. A ludzie potrzebują tanich sensacji, nic ponadto. Też się podjadałeś tą informacją, hm? – spojrzała na chłopaka i wyciągnąwszy rękę, pstryknęła go w czoło z pewnego rodzaju czułością. Bez względu na to, co mówiła i jak zachowywała się w stosunku do niego, to jednak nigdy, ale to nigdy nie pozwoliłaby go skrzywdzić. Tak było od dnia, kiedy się spotkali. I nic się nie zmieniło w tej kwestii. Wciąż była gotowa walczyć jak lwica, obrywając każdym ciosem, który miałby na niego paść. Jednakże faktem było, że Ruuka… cóż. Dorósł. Był silniejszy i większy, ale w oczach Ylvy wciąż tym samym chłopcem.
- Ruuchan, masz coś do picia? – zapytała nagle, ale nim chłopa zdążyłby coś odpowiedzieć, już sięgała po jego plecach, złapała za suwak i jednym, zręcznym ruchem otworzyła go, wsuwając głębiej rękę i szperając w poszukiwaniu jakiejś wody czy czegoś innego, co zaspokoiłoby jej pragnienie. W końcu jej opuszki musnęły kartonik soku pomarańczowego. Bez jakichkolwiek skrupułów wyciągnęła go sobie i zaczęła bawić w odfoliowanie rurki.
- Macie jakieś plany na teraz? Bo ja najchętniej urwałabym się z dwóch ostatnich lekcji. Plus jednak i tak już mamy nieobecności. Chodźmy na kręgle. – dodała radośnie wciskając pomiędzy swoje wargi rurkę i siorbiąc zadowolona skradzionych sok.
- Umiesz grać? – zapytała dziewczynę, przekręcając się tak, że oparła się plecami o bok Ruuki.
- Bo Ruuchan to totalny lamus jeśli chodzi o kręgle, ahahahaha. Raz jak poszliśmy i graliśmy to spuścił ją sobie na stopę i przez tydzień musiał leżeć w łóżku, ahahahaha – roześmiała się tak gwałtownie na wspomnienie, że po chwili zaczęła głośno kaszleć, kiedy zadławiła się własną śliną i sokiem. Niemal dusząc się złapała Ruukę za dłoń i zaczęła nią machać jak opętana.
- O…. r…rany… t-to… zawsze…będzie…. Zabawne… – wysapała pomiędzy spazmami kaszlu i śmiechu. Kiedy wreszcie zaczerpnęła tchu, otarła rękawem usta i uśmiechnęła się wesoło.
- Ewentualnie można się po prostu powłóczyć. Ej, Ruuchan. Stawiasz obiad. Nie wzięłam pieniędzy. Masz bento? – dodała spoglądając przez ramię na chłopaka.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.16 17:55  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Niech ona będzie miła. Niech będzie normalna. Ylv, zachowaj honor. Nie bądź taka. Przestań się wygłupiać. Życie to nie gra, żaden RPG, to nie są Simsy, gdzie możesz wszystkich do mnie zrazić, a potem poopowiadam parę żartów z papugą w chmurce i mnie polubią na nowo do poziomu najlepszego przyjaciela. Nie zczituję tego, nie zrobisz mi kolejnej siar...
„Też się podjarałeś tą informacją, hm?”
No i masz.
Głowa Ruuki odchyliła się o dwa milimetry, gdy go pstryknęła, a on sam uformował usta w minę, której niedaleko było do rasowego buldożka francuskiego. Mógł się tego spodziewać, ale szczególnie optymistyczna część jego osobowości nakazywała zachować dobrą minę do beznadziejnej gry. I po jaką cholerę?
Jakbyś mnie nie znała ─ prychnął pod nosem i zanim udało mu się ugryźć w niewyparzony jęzor wypluł kolejne słowa: ─ Mashiro się podniecił i zaaranżował nasze spotkanie. W sumie sam jestem w szoku, że po tym wszystkim Verity się przełamała i tu ze mną przyszła.
Obrzucił Ylvę nieodgadnionym spojrzeniem, ale prawda była taka, że jakkolwiek by się nie zakodował, nie wtopił w tło i nie przerysował, dziewczyna pewnie wiedziała w czym rzecz.
Chodzi o to ─ dał nacisk na te słowa ─ że ledwo dowiedziałem się o przybyciu Verry. Sęk w tym, że ostatnio namawiano mnie do wyjścia poza mury M3 i...
„Ruuchan, masz coś do picia?”
Zmarszczył brzydko nos.
Czy ty mnie słuchasz?
Przewiesiła się przez niego, a on westchnął jak ostatni męczennik, wznosząc przy tym wzrok ku górze i tłumacząc chmurom wszystkie zalety strącenia dziewczyny z dachu jeszcze przed Nowym Rokiem. Ale nim doszedł do punktu dwudziestego czwartego, który nawiązywał jakoś dziko do nagłych nocnych wpadów Ylvy przez okno wprost do jego zagraconego pokoju, dziewczyna wsunęła dłoń do kieszeni jego spodni, a on zacisnął szczękę, urywając myśl. Problem w tym, że jakkolwiek nie miałby jej momentami dość (tego jej felernego przełamywania wszystkich intymnych barier), to jednak nawet nie drgnął, pozwalając jej grzebać po kieszeniach i torbie wyładowanej po brzegi sportowymi czasopismami, frotkami, gumkami do włosów, znalazło się tam nawet kilka wrzuconych luzem długopisów i ze dwa zeszyty. Wszystko w towarzystwie wielkiego worka, w którym jak zawsze unikatowo wepchnął dwa stroje na wf.
Poza tym ty nie masz chłopaka ─ burknął zażarcie pod nosem ─ na tyle głośno jednak, żeby wszyscy go usłyszeli, a potem przyjął na ramię niewielki ciężar jej ciała. Wolna dłoń oparła się o brzuch, gdy strzepywał niewidzialny pył w mundurka, ale wychodziło na to, że nawet nie zauważył szarawego zabarwienia koszuli, jakie zostawiła mu pamiątkowo Verity. Zresztą, ciężko zauważyć cokolwiek, gdy tak bezczelnie wpatrywało się w ledwo poznaną dziewczynę. I nie zdejmował z niej wzroku, głównie przez to, że próbował wymyślić plan na przeinstalowanie jej z funkcji pandy do funkcji, w jakiej ją poznał.
Pranie mózgu, co? W sumie o tym też słyszałem. Mówili...
„Umiesz grać?”
Ylv, zagłuszasz mnie.
„Bo Ruuchan...”
Litości.
I jeszcze ten gwałtowny atak śmiechu.
W pierwszej sekundzie wszystkie komórki Ruuki zaalarmowały, że to niebezpieczne. Jeszcze się zadławi, udusi i będą musieli szukać miejsca na zakopanie ciała zastygniętego w dziwnej pozie. Finalnie jednak oparł obie dłonie na skrzyżowanych kostkach i setny raz dał do zrozumienia, że ma za dużo powietrza w płucach. Wypuścił je więc przez ledwo uchylone wargi i kiwnął głową na potwierdzenie tych żenujących informacji.
I wcale nie taki lamus ─ wciął się marudnie, wzruszając barkami. ─ Poza tym ja to się chętnie zerwę i tak jestem już udupionyale co na to nasza nowa towarzyszka zbrodni? Wiesz, to tylko dwie godziny, wielka mi rzecz. Zawsze możesz wmówić, że byłaś u pielęgniarki. I tak tego nie sprawdzają. Ylv to non stop potwierdza. W tym roku przeleżała u panny Mibaty chyba z sześćdziesiąt lekcji japońskiego.
„Eeej, Ruuchaaan...”
I już wyglądał, jakby go coś huknęło czubkiem miotły w brzuch. Zmarszczył nos i brwi, wykrzywił usta, wreszcie zsunął wzrok z Verity i wbił go w Ylvę. W poprzednim życiu musiał być strasznym skurwysynem, że teraz go tak karzą.
„Nie wzięłam pieniędzy.”
Ty nigdy nie bierzesz pieniędzy.
„Masz bento?”
Mam pięść. Też pasuje do twoich zębów
Mam, mam. ─ Oparł dłoń na swojej torbie. ─ Harumi zrobiła. Dostaniesz, jak przestaniesz się tak przyklejać i pójdziesz z Verity... no wiesz... ─ Język mu się połamał, bo i tak nie wiedział, jak się nazywa to coś na twarzy dziewczyn, co zwykle mają. Oczywiście, felernym trafem, jedyną kobietą, która się u niego malowała, była matka. Może w przyszłości również Momoji sięgnie po te wszystkie ekstremalne przedmioty, ale na dzień dzisiejszy była za młoda i za beztroska. A Harumi? Zwykła okularnica, w dodatku cicha mysz siedząca wiecznie pod miotłą, trzęsąca się na każde tupnięcie. W życiu nie trzymała w dłoni pędzla do malowania ścian. Co tu więc mówić o nakładaniu tapety na twarz?
No się nią zajmiesz.
„Topi się” ─ to zdanie wypowiedział już niemo; poruszył tylko ustami na kształt tych słów, a i tak mocno dyskretnie, w kierunku Ylvy.
Ja w tym czasie muszę tylko skoczyć w jedno miejsce. Za 5 minut byłbym z powrotem. Za 3, jak żadnego nauczyciela nie będzie na froncie. Spotkalibyśmy się tam, gdzie zawsze, hm? To jak?
W tym momencie spojrzał na Verity wyczekująco.
Znam genialny klub z karaoke. I dam ci bluzę, żeby zakamuflować mundurek, jak nie chcesz być rozpoznawalna. Mogę nawet przedzwonić do twojego wychowawcy, że jestem twoim ojcem i odebrałem cię już ze szkoły, bo masz... nie wiem... osłabienie organizmu?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.16 21:04  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
W obecnym położeniu czuła się trochę jak widz brazylijskiej telenoweli, gdzie na ekranie przewijają się różnorakie obrazy o nieco absurdalnej, a przy tym zabawnej treści. Obserwowała pozostałą dwójkę i słuchała ich rozmowy jak gdyby nie odbywała się ona do końca w rzeczywistości. Coś tam się miedzy sobą przekomarzali, odstawili trochę przyjacielskich przepychanek... a Verity pozostawała poza tym wszystkim, nawet jeżeli jej imię padało w rozmowie i była pod stałą obserwacją. Przypominali jej nieco starych znajomych z M-1, którzy bardzo podobnie zachowywali się wobec siebie nawzajem. Zresztą, ile razy sama w podobny sposób targała Kinga za uszy? Mimo wszystko rozsiani po całym świecie nastolatkowie wszędzie są częściowo tacy sami.
Znów podwinęła kolana pod sam nos i objąwszy nogi rękami, znad nich rzucała spojrzenia w kierunku dyskutujących. Może nawet w pewnym momencie by się wtrąciła i dodała coś od siebie, może nawet by coś powiedziała, ale nijak nie zostawiali jej na to czasu. Zresztą, sądząc po obecnych doświadczeniach chłopaka i tak nie miałaby wystarczającej siły przebicia, żeby przegadać rudowłosą.
- Coś tam obiło mi się o uszy, ale szczerze powiedziawszy mało mnie to interesuje...
Bingo. Nie powstrzymała subtelnego uśmiechu, który natychmiast wypłynął jej na twarz. Dobrze było dla odmiany spędzić trochę czasu z ludźmi, którzy nie zasypywali jej zbędnymi pytaniami i nie interesowali tym, co dla większości było sensacją życia. Poznawanie nowych osób w sposób konwencjonalny (o ile konwencjonalnym można nazwać przymusowe przytulanie na podłodze wśród tłumu gapiów) podobało jej się o wiele bardziej niż uprzejma, acz niestety nieprzyjemne przesłuchania.
- Pranie mózgu, co? W sumie o tym też słyszałem. Mówili...
- Umiesz grać?
- Ylv, zagłuszasz mnie.

Uśmiechnęła się do Rūki pocieszająco. Fajnie się z nim rozmawiało, ale w tej chwili raczej nie było do tego warunków. Odnotowała sobie w pamięci, żeby w najbliższym czasie gdzieś go zaczepić i dokończyć temat, kiedy tylko nadarzy się okazja. W końcu szkoła nie jest aż taka wielka, a przerwa na lunch to wystarczająco długo, żeby sobie przyjemnie powymieniać informacje i teorie spiskowe.
- W sumie... w sumie mogłabym się przejść. - Przeprowadziła szybką kalkulację tego, jakie lekcje straci i jak wiele będzie musiała nadrobić. Bilans wykazał bardzo pozytywny wynik: mogła się zerwać właściwie bez większych konsekwencji, bo z owych przedmiotów była do przodu z materiałem. Normalnie żyć, nie umierać.
- Rany, to sporo - skomentowała opuszczone przez swoją rówieśniczkę lekcje. Sama zazwyczaj nie spadała poniżej 90% frekwencji, zaś większość opuszczanych godzin nauki stanowiły zawody brydżowe czy inne konkursy. Nawet w chorobie zdarzało jej się przychodzić do szkoły, żeby nie stracić jakże cennego czasu. Zresztą tam, gdzie wielu chodziło jak za karę, ona chętnie spędzała czas ze znajomymi. Przynajmniej nie musiała pamiętać o wszystkim tym, co ją smuciło czy przerażało. Ale... skoro już znalazła dobre towarzystwo, odpuszczenie sobie kilkudziesięciu czy więcej minut nicnierobienia brzmiało jak o wiele lepszy pomysł niż przysypianie z głową na ławce podczas nudnego wykładu, z którego nie wyniosłaby nic nowego.
- Co ze mną? - zdziwiła się, ale unosząc brwi przypomniała sobie, że przecież nie wygląda w tej chwili jak Miss Universe. W takim stanie nie powinna się pokazywać właściwie nikomu, a już tym bardziej jakiejś szerszej publice. Przytaknęła więc zaraz, wydobywając schowaną za kolanami głowę nieco wyżej. - W sumie racja, muszę się ogarnąć. Zresztą ty też zostałeś naznaczony - rzuciła, wskazując wyciągniętym palcem na ramię starszego, gdzie nieprzerwanie puszyła się brzydka ciemnoszara plama. Każda potrafiąca dodać dwa do dwóch osoba bez problemu odgadłaby, jakie sceny miały miejsce chwilę temu na dachu budynku, a więc ślady zbrodni należałoby zatrzeć. No i po prostu ten brud nie wyglądał dobrze.
- Hm, jasne. - Kiwnęła głową po raz kolejny. - Byłoby spoko, uwaliłam sobie sweter. Sztuczki z ojcem lepiej nie próbuj, mój wychowawca dostałby srogiego zawału. Sama się usprawiedliwię, mam magiczny papier na różne takie sytuacje. Powiem, że dostałam histerii i mi odpuszczą - wyjaśniła pokrótce. Do tej pory nie korzystała z tej osobliwej formy usprawiedliwienia, ale była pewna, że to zadziała. Szkolny psycholog, nauczyciele, dyrekcja, opiekunowie - wszyscy jak jeden mąż przyjmowali argument słabego stanu psychicznego dziewczyny i byli w stanie odpuścić jej całkiem sporo. Starała się nie przeginać i dawać sobie pomóc tylko z tym, czego rzeczywiście potrzebowała.
A tym razem definitywnie potrzebowała znaleźć się poza szkołą i zająć się rzeczami przyjemniejszymi od nauki. Tyle w temacie.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach