Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

„Nie zagraża ci życiem”? ─ powtórzył za nią, mimowolnie podnosząc jedną z brwi. ─ To faktycznie byłaby przykra sytuacja, gdyby rana groziła ci życiem, a ja jak ostatni kretyn, jeszcze bym jej nie pohamował.
„Żałosny jesteś.”
Uśmiechnął się kwaśno.
Nie bardziej niż niektórzy.
I jak na zawołanie z łazienki dobiegł podnoszący się wyraz zaskoczenia. Coś jak nagłaśniane z sekundy na sekundę „Oooooo!”, bo twoja prywatna, nieletnia laska właśnie pozbyła się rodziców na weekend.
Znajomy ─ uściślił natychmiast, zerkając na dziewczynę z widocznym zmęczeniem. Jeżeli Cole jeszcze raz wrzaśnie na terenach jego domu, to za ułamek sekundy będzie wrzeszczał poza obrębem mieszkania wywalony przez okno. ─ Jeszcze go nie znasz. Jest w stanie przyspawać się do mojej ściany, byleby nie musiał wracać do Cath.
Chciał dodać coś z cyklu: „a powinien się cieszyć, że ma tyle szczęścia, bo z Catherine jest niezła laska” albo cokolwiek, co każdy powiedziałby na jego miejscu, ale już pierwsze słowo zaklinowało się w jego przełyku i nie dało rady się go stamtąd usunąć. Nie dociekał, co było powodem, dla którego nie mógł z siebie wykrztusić żadnego „komplementu” względem innej osoby. Może podskórnie zdawał sobie sprawę, że powód był aż nazbyt oczywisty.
I właśnie mierzył go wzrokiem.  
Alzheimer w tak młodym wieku, Amme? Cole niecały kwadrans temu mówił, że coś leci w TV. Coś „super, naprawdę, obejrzyjmy”, więc zakładam, że to kompletny gniot. Ale co chcesz innego robić? Kompa mam w naprawie, a szczeniaczka sobie jeszcze nie kupiłem.
I nie kupi.
Żadnych sierściuchów na dziewiątym piętrze. Żadnych papużek, ślimaków, żółwi, krokodyli i ściany z akwarium wypełnionym żarłaczami. Nic, co wymagało jego własnej interwencji, bo po tym, jak trzeba było pogrzebać kaktusa, któremu w akcie zgonu wypisano zamaszystymi ruchami: „odwodnienie”, Amelia nie była skora wcisnąć w ręce nawet kamienia do przetrzymania, co tu więc gadać na temat żywszych stworzeń.
Mruknął coś pod nosem.
Akurat Amelia zaczęła trajkotać o pralce i to mu przypomniało, że nie może mieć zwierzątka, ale coś bardzo podobnego ─ owszem. Niewiele myśląc przytaknął, ze szczątkowym zainteresowaniem, jakby przestało mu zależeć na ujarzmieniu dzikiej pralki, gotowej wchłonąć wszystkie ciuchy i wyrzucić tęczowe łachmany. W rzeczywistości każdy pretekst, łącznie z byciem ciapą w konfrontacji z Franią, był dobry. Może byłoby tylko lepiej, gdyby nie rodzice. I ich „niepuszczanie Amelii z domu”. Rascal aż parsknął pod nosem.
Bo? ─ wciął się z nieukrywaną ironią. ─ Może uznali, że jesteś ich ostatnim, złotym, najcudowniejszym dzieckiem i muszą cię teraz chronić podwójnie? Jedno wychowanie spierdolili, to żrą gruz i się łudzą, że przy drugim będzie inaczej. A przecież i tak już jesteś grzeczną dziewczynką i nie uciekasz na imprezy bez zabezpieczeń, hm?
Błysnęły zęby, gdy uniósł kącik ust w szelmowskim uśmiechu. Byli rodzeństwem, razem kradli konie, ale na imprezy rzadko chodzili wspólnie. Rascal tylko kilka razy był świadkiem, jak jego młodsza siostra odgarnia włosy z ramienia, przykuwając spojrzenia co śmielszych harpii. Stukał palcami o blat i mimo śmiałych opowieści Leather, głównie wpatrywał się w gości, a nie w nią. Jakby samym spojrzeniem mógł zniechęcić potencjalnych adoratorów.
I ty się dziwisz, że nie chciała z tobą chodzić na night party?
Hmm. ─ Cichy pomruk rozległ się w pomieszczeniu, gdy przesuwał dłonią po szczupłej nodze dziewczyny. Nie w sposób dwuznaczny. Raczej automatycznie i w zamyśleniu. ─ Wiesz, że z rodzicami nigdy nie byłem blisko. Skąd mam wiedzieć, co odwaliło im tym razem?
Twarz, dłonie, ciało ─ wszystko działało w naturalnym, niespiesznym tempie. Mechanizm nie zepsuł się w kluczowej akcji, nie nadwyrężył, nie pozwolił mu nawet na drgnięcie powieki, które można by wyłapać i uznać za coś niepasującego. Lata spędzone na dopracowywaniu umiejętności kamuflujących emocje najwidoczniej wreszcie przyniosły zamierzone skutki. Nie dusił się w jej towarzystwie, nie uciekał spojrzeniem, nie czuł ciężaru na piersi, który uniemożliwia normalne oddychanie.
Prawie jakby wszystko było jak zawsze.
Prawie, warknął z przekąsem i idealnie w tej samej chwili otworzyły się drzwi. Cole wyszedł z nich ze zbolałą miną, praktycznie słaniając się na nogach, jak po przebiegnięciu trzech stanów.
Do diabła ─ syknął marudnie, obrzucając ich zrezygnowanym spojrzeniem. Jego usta były już rozchylone do następnej części zdania, ale gdy dostrzegł pozycje, w jakich siedzieli, skamieniał na dwie sekundy, a potem gwałtownie wypuścił powietrze, podparł się jedną ręką o biodro, a drugą ─ w której trzymał komórkę ─ wycelował w Rascala i Amelię. ─ Dobra, mam problem i ja wiem, że go mam. Ale wy chyba macie większy i nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy.
Rascal przewrócił oczami, ale nim zdążył zareagować blondyn podniósł obie dłonie w geście: „czekajcie tu na mnie” i otworzył szeroko oczy.
Jebać ─ rzucił, poruszając rękoma, jakby chciał upchnąć rodzeństwo w jakimś niewidzialnym kartonie. ─ Jebać co z wami jest nie tak. Przygniótł mnie ciężar ojcostwa.
Leather prawie wybuchł śmiechem. Klatka piersiowa mu drgnęła, a on sam wsunął usta za kołnierzyk koszuli dosłownie w ostatniej sekundzie.
Nie gadaj ─ syknął nagle rozbawiony. ─ Z Cath?
Cole kiwnął głowa.
Z Cath, stary. Z Cath. I ona teraz mówi, że ma ochotę na jakieś banany, kiszone ogórasy, czekolady Wedla i tak dalej, i że zaraz przyśle mi listę, co mam kupić i jej przynieść, bo ona i Junior muszą się dobrze odżywiać. Czy coś takiego. Chryste, ojciec mnie zajebie, jak się dowie, że jakaś szesnastoletnia dziunia ma mniejszą wersję mnie w sobie. Myślicie, że jest do mnie podobny? I że też blondyn? W sumie jak tak o tym myślę, to to chyba nie jest normalne i... oho, SMS. ─ Podniósł komórkę i odblokował ekran. Już po dwóch sekundach jego ramiona opadły gwałtownie, jakby przyjął na nie ciężar całego świata. ─ Ta lista jest dłuższa niż Jangcy. Rascal, musisz mi to ogarnąć.
Nie ma opcji. ─ Widząc zbolałą minę kumpla, przymrużył tylko oczy. ─ Nie znam się na tym.
No daj spokój! Musisz się na tym znać! Trzymałeś chyba szczeniaka Thoma, nie?
Trzymałem.
No właśnie!
A potem nie trzymałem.
RAS.
Czarnowłosy uśmiechnął się do kumpla.
A potem znowu tak.
Mówiłeś, że kolejnego dzieciaka nie upuścisz! ─ Cole zamarł w miejscu, a potem, nieoczekiwanie, wbił intensywnie niebieskie spojrzenie prosto w Amelię. ─ TY.
Rascal warknął.
Ty, niewiasto! Ty się znasz na dzieciach! ─ Zrobił wielki krok w jej stronę. ─ Uratuj mnie i namów swojego brata, by zawiózł mnie autem do supermarketu, a potem podrzucił pod chatę Cath! Będę ci winny przysługę i kupię wielką czekoladę, słowo, jak jeszcze powiesz mi czym są niektóre dziwne rzeczy z listy!
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przewróciła oczami. Doskonale wiedział, o co jej chodziło. Nie musiał tego drążyć w tak prymitywny sposób. Od tego skaleczenie naprawdę nic jej się nie stanie, co najwyżej pochlapie trochę krwią i nic poza tym. Może właśnie w tym był cały problem? Nie, powiedziałby, że właśnie oto chodzi.
Westchnęła bezsilnie.
Mężczyźni.  
- Cath? - uniosła w pytającym geście brwi. Była bystra, więc bez trudności domyśliła się, że to jego dziewczyna albo coś więcej. Niemniej chciała znać szczegóły - ciekawość brała górę. A irytujące dźwięki dochodzące z łazienki tylko ją nakręcały. Aż tak zła była? A może za dobra, a on tego nie doceniał, bo wolał puste laski na jedną noc? Nigdy tak naprawdę nie dogodzisz, tak, aby było idealnie. Idealność nie istnieje.
- Nie no, Alzheimer może nie. Ale tytuł "wow, leci zajebisty film w telewizji, trzeba go obejrzeć" niewiele mi mówi - tutaj parsknęła, oczekując jakiegoś konkretnego rozwinięcia. I tak jak myślała, film nie spisze się na medal. Dlatego nie widziała powodu, aby go oglądać. Poza tym, pewnie gdyby film został włączony, parę minut i Ame szybko usnęłaby. I tyle byłoby z jej całej integracji. Zmęczenie aż za bardzo dawało o sobie znać, a z każdą chwilą powieki miała coraz cięższe i cięższe. Może rzeczywiście na chwilę się zdrzemnie? Przynajmniej nie będzie wyglądać jak strach na wróble. Gdyby to w ogóle było możliwe.
Drugi raz przeciągnęła się z leniwym pomrukiem, rozwalając się jeszcze bardziej na kanapie. Tak było wygodnie, więc korzystała z tego póki jeszcze mogła. Zaraz będzie musiała zwijać swoje cztery litery, wracając do siebie. Tutaj przynajmniej miała chwilę spokoju, z której mocno korzystała. Spokoju? Zaraz miał się on skończyć w momencie, kiedy rzekomy przyjaciel wyszedł z łazienki po skończonej rozmowie telefonicznej.
- Nie wiem, Ras. Przespałabym się w sumie. Coś nieprzytomna jestem i nic mi się nie chcę - a jak na złość po jej słowach z łazienki wyszła wspomniana wcześniej istota. W tej jednej chwili zaburzył spokój, który panował w tym pomieszczeniu. Zabawne, że w tym samym momencie ból głowy nasilił się dwukrotnie, przez co pulsujący ból w skroniach nie dawał jej spokoju. Irytujące.
- Może - rzuciła pół szeptem w pół uśmiechu w jego stronę, komentując wzmiankę o rodzicach i o najcudowniejszym dziecku na ziemi i o uciekaniu, przytulając się mocniej do poduszki. Ta chwila była wspaniała do czasu, kiedy w salonie zjawił się mocno hałaśliwy gostek. I tyle było z piętnastominutowej drzemki. Otworzyła mozolnie powieki, aby móc na niego spojrzeć. Z pewną niechęcią w oczach, no ale. Przez zmęczenie i ból głowy nie potrafiła maskować swojej niechęci do osób trzecich. Zmarszczyła brwi w pewnym zdezorientowaniu, kiedy nagle temat przeniósł się na Amelie i Rascala. Co niby było z nimi "nie tak"? Wolała nie drążyć, a skupić się na dalszych wypowiedziach mężczyzny.
Przygniótł mnie ciężar ojcostwa.
Parsknęła. Celowo czy nie, zrobiła to. Mogło zabrzmieć to mocno złośliwie, niemniej nie zwracała na to szczególnej uwagi. Chociaż nie. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, zakryła usta poduszką, uśmiechając się do siebie jak głupia. Nie wiedziała, czemu ją to tak bawiło. Jego tragedia? Bezmyślność? Być może. Sama momentami nie była lepsza, no ale kto teraz będzie zwracać na to uwagę. Ale widocznie nie tylko ona tak miała, bo Rascal wcale a wcale nie był lepszy. Sam o mały włos nie wybuchł śmiechem, co zauważyła.
[...] szesnastoletnia dziunia [...]
No to ładnie wpadł. Zastanawiała się jak dalej to rozegra. Byłoby mocno nie fair, gdyby nagle zostawił ją z dzieciakiem. Jego płód, jego geny, jego odpowiedzialność. Dziewczyna miała dopiero 16 lat. Co to jest? Ona sama była dzieckiem i teraz będzie musiała poświęcić wszystko, aby je wychować. Już nie wspominając o kontrowersyjnych uwagach ze stron trzecich. Bo przecież jak to tak, aby osoba w tak młodym wieku zaszła w ciążę. A co z karierą? Nauką? Ano właśnie.
Słuchała tą zabawną wymianę zdań, zerkając to na brata, to na jego kolegę, który był mocno zdeterminowany. Zabawnie widzieć kogoś takiego. Zapewne zrobiłby wszystko, aby ktokolwiek mu pomógł w tej kwestii. Kompletnie nieprzygotowany do roli ojca. A ile on miał lat? W wieku Rascala, trochę starszy, trochę młodszy? Żałosne. Niespodziewanie nagle słowa zostały skierowane do jej osoby. Puściła poduszkę, unosząc dłonie w obronnym geście, by po chwili móc ponownie objąć lubianą przez nią poduszkę. Wzrok zatrzymał się na twarzy poszkodowanego przez los kolegę.  
- Skąd wiesz, że się znam? - spytała, unosząc brew. Kątek oka spojrzała się na brata, by potem wzrokiem wrócić na jego twarz - No nie wiem, nie wiem... Czekolada? Myślisz, że za coś takiego mnie przekupisz? - westchnęła, zabierając niechętnie nogi z nóg starszego brata. Klepnęła go mocno w udo, wstając z kanapy. Zachwiała się, upadając tyłkiem z powrotem na kanapę. Wow, zdecydowanie było coś nie tak - Masz silne leki przeciwbólowe? Powiedz, że masz - cóż, jeśli Ras nie będzie w nie uzbrojony, to rzeczywiście będzie trzeba pojechać do tego supermarketu. Chociaż nie wiedziała, czy w obecnym stanie Ame, Rascal nie będzie chciał zostawić ją w domu. Ale jak to tak sama w domu, kiedy po leki będzie musiał jechać?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaskakujące, w jakiej harmonii potrafią działać dwa tak oddzielne od siebie byty. Ktoś, kto mógłby postawić ich ramię przy ramieniu i z marszu zacząć grać w „znajdź dwieście szczegółów” pewnie uznałby, że nie działa tu zasada z przyciąganiem się przeciwieństw. Żarcie się po łapach z błahych powodów ─ i głównie z nich ─ było tu widocznym priorytetem, ale w niektórych kwestiach byli zaskakująco identyczni. Gdy Amelia przewróciła oczami i przez jej głowę przetraktorowało się marudne „mężczyźni”, Rascal wykrzywił usta i mruknął w myślach Kobiety w dokładnie tej samej tonacji. Nic nie mógł poradzić na własne dziwactwa. Przecież nie chciał się ich uczepiać i uzewnętrzniać, wszystkim wkoło dając dowody, że jest pieprznięty. A był, skoro nawet teraz patrzył na dziewczynę z gorącym oddaniem wyszkolonego na amen psa.
Cath ─ wymamrotał, odrywając od niej szczenięce spojrzenie. Jak na faceta, który swoimi gabarytami spokojnie kwalifikował się do prężnych dwudziestek piątek mogących rozgnieść automat do kawy, wydawał się momentalnie aż zbyt potulny, gdy stawał w konfrontacji z drobniejszą od siebie sylwetką. Rzecz jasna ─ tylko tą konkretną sylwetką. Przesunął za to wzrokiem po obiciu kanapy i zerknął za siebie, w kierunku, z którego dochodziło przytłumione drzwiami trajkotanie Cole'a. ─ Dziewczyna. Z tego co opowiadał, połączyło ich „uczucie”, ale ciężko w to uwierzyć. Bluźni na nią częściej niż na Steve'a, a Steve ostatnio rozkraczył jego auto.
Zignorował już jednak temat filmu. Nie dlatego, że nie chciał go obejrzeć ─ gdzieś podświadomie marzyło mu się trochę świętego, kolokwialnie ujmując, kurewskiego spokoju, w czasie którego oparłby się miękko o kanapę i nie martwił żadnymi przeciwnościami losu ─ ale problem okazał się działać na szybszych obrotach, niż mechanizm obronny Rascala. Cole wtargnął do salonu, wywrócił harmonię do góry dnem i jeszcze warczał na wszystko i wszystkich, gotów góry przenosić i oceany osuszyć, byle ktoś podał mu rączkę i zaprowadził do supermarketu.
Oto dorosły facet, który ma w garściach własne życie.
Rascal odchrząknął znacząco, gdy kumpel zwrócił się do Amelii z taką mocą, jakby samymi słowami mógł ją podnieść i przenieść do samochodu Rascala. Zimne tęczówki Cole'a płonęły takim ogniem, że ciężko powstrzymać się przed chwyceniem za gaśnicę. Głównie po to, by przywalić nią w łeb tego narwanego cholerstwa.
Jak to skąd? ─ stęknął marudnie, wbijając w Amelię takie spojrzenie, jakby próbował rozgryźć dlaczego go podpuszczała. ─ Jesteś dziewczyną, no. Każda dziewczyna ma ten, no...
Instynkt macierzyński.
Właśnie to. ─ Jasnowłosy wypuścił gwałtownie powietrze przez nos. ─ I tak, czekoladę, cokolwiek.
Brakowało tylko, aby przed nią uklęknął, a i to nie było czymś niemożliwym. Rascal znał go na tyle długo, że znał limity, jakie gotów był przekroczyć Cole, by dopiąć swego i wyjść z opresji obronną ręką. Wyglądało zresztą na to, że z chwili na chwilę dociera do niego, w jak wielkie bagno się wpakował; że sytuacja przestaje być taka zabawna, a jeśli mu nie pomogą ─ zostanie w czarnej dupie zupełnie sam. Paradoksalnie do swojego rozwiązłego dotychczas życia, była to jedyna dupa, którą się nie interesował.
Jezu! ─ krzyknął zaraz, wbijając się szpilami nie tylko w skronie Amelii, ale również jej brata. Rascal najwidoczniej też tracił cierpliwość, choć i tak miał jej więcej niż dziewczyna ─ znał Cole'a dłużej i mieli ze sobą zdecydowanie za dużo wspólnego, aby można było bez problemów rozwiązać relację. Dlatego kiedy blondyn zaniósł się zaskoczonym okrzykiem rannego walenia, Leather momentalnie miał ochotę go uciszyć. Krzesłem. Stołem. Zastawą stołową. Generalnie czymkolwiek, co nie pogorszyłoby stanu siostry, na którą bacznie spojrzał, niemal łapiąc się na tym, że zaczął się denerwować.
Zaczekaj na nas w samochodzie. ─ Do ostatniej chwili nie wierzył, że ten rozkaz zadziała, a jednak Cole bez słowa przeciął salon i wyszedł na korytarz, szukając w kurtce Rascala kluczyków do auta. Jeszcze nim trzasnęły drzwi, starszy z rodzeństwa wsunął palce wpierw na policzek siostry, a potem wyżej, aż nie dotarł do jej czoła. Spodziewał się typowej reakcji. „Co ty odwalasz?” albo „Ależ ty troskliwy”, ale zbyłby to warknięciem.
Co jest? ─ Niemal wycedził te słowa, choć starał się zabrzmieć stosunkowo łagodnie. ─ To tylko ból głowy?
Nie musiał tego mówić, wiedziała w czym rzecz. Mógł odprawić Cole'a z kwitkiem ─ sam zamoczył, niech sam się w tym babrze ─ albo zostawić ją na kilka chwil, gdy będzie szukał apteki. Nietrudno się domyślić, że nie był typem, który w co drugiej szafce, piekarniku i pod wanną trzymał lekarstwa, bandaże i zimne okłady. On nie chorował. Nigdy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tu do końca tygodnia będzie post. Jak nie, przeniosę ten wątek do archiwum.
Motywowanie samego siebie tak bardzo. Do czego to doszło...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bardzo łatwo można było się domyśleć, że są rodzeństwem, pomimo tego, że nie byli do siebie aż tak bardzo podobni. Wszelakie sprzeczki i błahe kłótnie wydawały się ze strony trzeciej czymś banalnie śmiesznym, ale dla nich to był kłótnia rodzeństwa. Wtedy nie było zmiłuj się - każdy z nich za wszelką cenę będzie chciało udowodnić swoją wyższość i rację. Chociaż nie. Jedynym szczegółem był Rascal - ktoś, kto był ślepo zakochany w Amelii. Często przez to ustępował, dając dziewczynie wygrać głupią sprzeczkę, przez co będzie później nosiła się dumna jak paf. I ten właśnie jeden szczegół powodował, że obraz brata i siostry nieznacznie się zamazywał, a zamiast tego dało zauważyć się w nich uroczą parę. Szkoda tylko, że z kochającą się parą niewiele mieli wspólnego.
- Hah, nie wiem czy bardziej mi go żal z głupoty czy ze współczucia - skomentowała, słuchając dwóch jakże cudownych historii. Na znak tego nawet pokręciła bezsilnie głową, wzdychając cicho pod nosem "ojejku", dopowiadając sobie całą resztę już u siebie w myślach. Nie ze wszystkim lubiła się dzielić, choć na pierwszy rzut oka wyglądała na taką, co plotkowała na prawo i lewo. Nie żeby niewiele mijało się to z prawdą. W końcu była kobietą - każda czasem lubi poplotkować o wszystkim i o niczym. Nie zawsze jednak musi mieć na to chęci.
I zaś ich plany i pragnienia były w zasadzie identyczne, niemniej siła wyższa w postaci jego przyjaciela spowodowała, że plany o upragnionym filmie, spokoju i chwilowej ciszy oddalały się w siną dal. Może późnym wieczorem się uda, jeśli Amelia nie postanowi wrócić do domu. Ostatnio nie lubiła tam przebywać, niemniej bycie w tym miejscu również jej się nie uśmiechało. Była zbyt wygodna na to, aby spała na kanapie czy ziemi, ponieważ Rascal w pełni nie ogarnął jeszcze swojej przeprowadzki. No nic.
Słysząc słowa kolegi brata, który nawet pomógł mu się wysłowić, o mały włos nie przywaliła głową o coś, tak wybuchła nieopanowanym śmiechem. Ona i instynkt macierzyński? Matka natura chyba dobrze zaopiekowała się tym, aby Amelia tego akurat nie miała. Całkiem możliwe też, że była na to zbyt młoda. Kiedy jednak przestała się śmiać, otarła łezkę, która zawieruszyła się przy kąciku oka, spoglądając na mężczyznę, który patrzył na nią jak słup soli.
- Oj chłopie. Życia za Ciebie nie przeżyję. Ale do marketu zawsze pojechać można. Kupię sobie parę rzeczy. Nie obiecuję, że Ci pomogę, bo ja i instynkt macierzyński to dwie sprzeczności - odparła, będąc jeszcze lekko rozbawiona zaistniałą sytuacją, po czym zaczęła się w sumie zbierać do wyjścia, nieważne jak bardzo słabo się czuła. Nie chciała też za bardzo niepokoić brata, dlatego będzie dobrym pomysłem pojechać do sklepu, kupić jakieś leki przeciwbólowe oraz magnez w postaci czekolady. Ból głowy dał o sobie bardziej znać wraz z tonacją mężczyzny. Czy on musiał się aż tak drzeć?
- Rany, przestań. Bo zaraz do dupy pojedziesz, nie do marketu - rzuciła trochę wściekła, bo dzięki temu kretynowi jej ból nasilał się coraz bardziej. A nie chciała, aby to było aż tak bardzo widoczne.
Niemniej nieważne jak bardzo będzie się starać, przed bratem niczego nie ukryje. W momencie, kiedy głośny mężczyzna opuścił to mieszkanie, Amelia odetchnęła z niemałą ulgą. Chwila ciszy. Właśnie to było jej potrzebne. Już nawet nie miała siły odsunąć od siebie ręki brata. Jak zwykle nadopiekuńczy. Po co w ogóle mówiła, że źle się czuje? Czy w ogóle to mówiła? Już sama nie wiedziała.
- Daj już spokój... - mruknęła cicho, o dziwno nie wznosząc żadnego sprzeciwu, że ją dotyka po twarzy nazbyt opiekuńczo. Chyba serio nie miała już na to siły. Spojrzała się tylko na niego, w jego oczy, pozwalając mu wykonywać te wszystkie gesty. Niech chociaż przez chwilę ma frajdę, heh - Nie, to tylko ciąża pozamaciczna - rzuciła, dopiero teraz pozwalając sobie odtrącić rękę brata, lekko kręcąc głową na jego zachowanie. Od zawsze zastanawiała się, dlaczego względem niej musiał być aż taki nadopiekuńczy. Czy to dlatego, że była jego siostrą? A może miał w tym zupełnie inny cel? Jak tak, to jaki? Ech, nie miała siły o tym myśleć.
- Chodźmy. Bo nigdy się nas nie doczeka - mruknęła spokojnie, zgrabnie wymijając brata. Ubierając szpilki, wyszła z mieszkania, równie spokojnie schodząc na dół aż do samochodu, gdzie usiadła sobie kulturalnie z tyłu. Nie chciała już być w jego centrum uwagi. Czasem ja to irytowało. Teraz pewnie przez to, że bolała ją głowa, ale uważała, że czasem serio po prostu przesadzał. Przecież potrafiła o siebie zadbać.
Hah, pewnie, że potrafiła.
Tylko czasem była nierozgarnięta.
Ale to tylko czasem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stukot jej obcasów wybijał rytm dudnienia w jego głowie. Nie bolała go, przynajmniej nie tak samo jak Amelię, ale czuł ucisk w skroniach i głośne uderzanie szpilek o panele skutecznie to uczucie spotęgowało. Zirytowała go, ale bardziej zirytowało to, że musiała mieć rację.
Rzecz jasna, wszystkie te gesty wydawały mu się naturalne i niemal konieczne, ale teraz, gdy został w pokoju sam i żaden Cole nie stękał mu nad uchem o swoich problemach wagi złamanego paznokcia, Rascal zdał sobie sprawę, że mógł wypaść zwyczajnie nadopiekuńczo. Jak brat, który boi się puścić rękę swojej trzyletniej siostry na chodniku, bo jeszcze nie daj Boże ta nagle straci równowagę i wystrzeli pięć metrów na prawo, wpadając idealnie pod tira nad którym ktoś stracił panowanie.
Potarł nagle twarz.
Zawsze taki był?
Oczywiście, że nie byłeś taki zawsze. Do diabła, stałeś się taki dopiero po tym, jak zdałeś sobie sprawę, że...
Zamilcz.
Podniósł się z podłogi i ruszył do wyjścia.

Cole siedział z przodu, bawiąc się kluczykami i doczepionym do nich breloczkiem w kształcie litery „R”. Dość tandetna błyskotka jak na kogoś o aparycji wiecznie poważnego marudy, jakim wydawał się być sam właściciel przedmiotu, jednak z niewiadomych Cole'owi przyczyn ten nigdy nie odczepił dodatku.
Nagle otworzyły się tylne drzwi samochodu. Cole, zaskoczony nagłym jazgotem świata zewnętrznego, upuścił kluczki pod nogi i zaklął pod nosem.
— Jezu, dziewczyno — rzucił w przestrzeń, pochylając się i próbując wymacać metal. — Co tak długo wam zeszło? Prawie się tu zanudziłem. I gdzie, do licha...
Gdzie są moje klucze?
Cole raz jeszcze drgnął, kompletnie zaskoczony faktem, że tuż obok niego siedział Rascal. Drzwi były zamknięte, a to oznaczało, że je zatrzasnął — siłą niesamowitej dedukcji Cole doszedł do wniosku, że ominął go huk, który zapewne byłby w stanie sprawić, że trup w grobie przewróci się na drugi bok.
Skrzywił się lekko pod nosem, wreszcie łapiąc za klucze. Albo raczej za brelok, który był do nich dopięty.
— No już, nie bocz się tak — wymamrotał w obronnym tonie, podając mu wyczekiwany przedmiot. — Żadna cię nie zechce z taką krzywą miną.

Przejechali odcinek od domu Rascala do marketu łamiąc chyba wszystkie możliwe zakazy drogowe. Cole klął na każdym zakręcie, trzymając się maski rozdzielczej, jakby to właśnie ona miała zaraz wstać i zapewnić mu luksusową jazdę w starym gruchocie Leathera i prawdopodobnie tylko głupim fartem nie usłyszeli za sobą syreny pościgowej.
Auto dosłownie wślizgnęło się w wolne miejsce parkingowe; silnik pracował jeszcze dwie sekundy, po czym za sprawą przekręcenia kluczyków zgasł z pomrukiem.
Rascal zabębnił palcami w trzymaną oburącz kierownicę i wpatrywał się prosto przed siebie, jakby nadal chodziła mu po głowie jakaś ważna myśl, której nie potrafił do końca ukształtować, a która była na tyle natrętna, że nie znał sposobu na zignorowanie jej.
Odgłos odpinanych pasów wyrwał go z tego stanu. Sam sięgnął do przycisku, by zwolnić blokadę i móc wysiąść, choć echo tej samej myśli nieustannie odciągało jego uwagę od rzeczywistości.
Cole wypadł z samochodu jako pierwszy. Od razu zaczerpnął świeżego powietrza — świeżego na tyle, na ile świeże może być w samym środku miasta — i wyprostował ręce, by się przeciągnąć, jakby przebyli co najmniej kilkugodzinną podróż, a nie raptem siedmiominutową przejażdżkę. Wydawał się zresztą szczególnie zadowolony z faktu, że nie musi siedzieć w ledwo trzymającym się kupy aucie swojego kompana. Oczy mu pojaśniały, gdy sięgał po komórkę.
— Zaraz znajdę tę listę — poinformował poważnym tonem, przesuwając palcem po ekranie. — A wtedy reszta w rękach ślicznej Amelii.

|| Listę jak najbardziej możesz wymyślić.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie było sensu rozwodzić się nad tym dłużej. Widocznie Amelia musiała zaakceptować fakt, że Rascal po prostu tak miał. Bywał przesadnie ostrożny względem niej, ale sama niektórymi akcjami prosiła się oto, aby właśnie taki był. Aby bywał ostrożny i nadopiekuńczy. Nie powinna więc mieć mu za złe tego, że własnie w taki sposób się zachowuje, że stara się o nią dbać. Nie powinna, a jednak mimo wszystko czasem ją to przerastało i miała tego serdecznie dość. No bo ile można? Wystarczy, że rodzice dają jej milion nakazów i zakazów, których za cholerę się nie stosuje. To chyba ludzie nazywają okresem dojrzewania.
Nie zamierzała wracać do tego tematu, a jeśli jej brat będzie zamierzał w ogóle ten temat poruszać, postara się w miarę szybko go uciąć. Chciała natomiast skupić się na całej zaistniałej sytuacji i nawet jeśli Cole zasłużył sobie na coś takiego, to i tak chciała go podeprzeć trochę na duchu. Cała ona. Nie potrafiła przejść obojętnie obok potrzebującego. Może właśnie dlatego dała się wpakować w tą cała akcję?

Weszła do samochodu jakby nigdy nic, obserwując poczynania niecierpliwego mężczyzny. Posłała mu delikatny uśmiech, jeśli na nią spojrzał, po czym poklepała go po ramieniu, mówiąc mu, że jakoś to będzie. Pewnie dopiero teraz zorientował się, ze Amelia w ogóle tutaj była, bo w końcu obecność brata zauważył w momencie, gdy ten dopiero był w samochodzie. Naprawdę musiał mieć głowę w chmura i przejmować się tym wszystkim, skoro nie potrafił się skupić na najprostszej rzeczy. Pewnie dlatego puścił kluczyki i nie mógł teraz ich znaleźć.
- Nie było nas aż tak długo... - ale nim skończyła, na dowód swoich słów, Rascal pojawił się w samochodzie, czego Cole zaś nie zdążył zauważyć. Nie wiedziała, czy miała właśnie się śmiać czy płakać. Przez ten teatrzyk powoli zaczynała zapominać o jakimkolwiek bólu głowy, bo doprawdy, cała sytuacja była przekomiczna. A może tylko ją obecnie to bawiło?

Droga nie była taka długa, przynajmniej tak wydawało się kobiecie, a sam fakt, że Ame mogła wyglądać przez okno na mijające ich budynki czy ludzi, nieco ją to relaksowało. Nieważne, że przy tym łapami tysiąc zakazów. Cicho puszczona muzyka, którą razem z Rascalem lubili również robiła swoje. Pewnie gdyby jechali nieco dłużej, Amelia zasnęłaby z tyłu samochodu i tyle byłoby z jej pomocy w supermarkecie. Dobrze jednak, że odcinek ten był na tyle krótki, aby nie doszło do podobnej sytuacji. Odpięła więc pasy i wyszła z samochodu, łapiąc się swojej torebki. W końcu mogła wyprostować nogi i zaczerpnąć świeżego powietrza, szczególnie po krótkim deszczu.
- Oho, padło słowo "śliczna" - powiedziała mało skromnie, celowo, podchodząc w tym samym czasie do Cole'a z lekkim uśmiechem na twarzy. Kiedy mężczyźnie udało się znaleźć rzekomą listę, pozwoliła zrobić sobie screena tej wiadomości i przesłać na swój telefon. Tak będzie o wiele wygodniej. Dopiero wtedy przyjrzała się mało dokładnej, wręcz chaotycznej liście, na której było:

- zestaw matki w ciąży; lody waniliowo-czekoladowe + ogórki konserwowe (to Twoja wina!)
- kiść bananów, najlepiej dwa
- spora ilość innych owoców
- soki warzywne, w końcu ja i dziecko musimy się dobrze odżywiać
- wyciskarka do soków, w miarę tania (będziesz ojcem. więc możesz już kupić)
- eklerki oraz karpatka, dziecko po Tobie lubi słodycze
- bita śmietana do lodów, nie waż zapomnieć się jej kupić
- test ciążowy, bo może tamten był zjebany
- wiele innych produktów, na które przyszła matka ma ochotę, ale użytkownikowi nie wystarczyło kreatywności na wymyślanie ich
- ale nie zapomnij też o zwykłej, mlecznej czekoladzie!!!!!


Amelia czytając to wszystko, parsknęła krótkim śmiechem, łapiąc się lekko za głowę. Zastanawiała się, komu teraz bardziej odbiło. Cole'owi czy tamtej dziewczynie imieniem Cath? Nieważne jak bardzo niedorzecznie to wyglądało, posłała brata po wózek na zakupy, a ona sama ruszyła na podbój całego marketu. Ciekawe, jak bardzo Cole odwdzięczy się jej za coś tak głupiego.
- No dobra. Ale najpierw pójdziemy po produkty dla mnie - odparła, stając zaraz obok brata, który siłą, a raczej woli siostry został zmuszony do targania tego głupiego wózka - Masz na coś ochotę Ras? Może coś Ci upiekę? - zagaiła, spoglądając na niego pytająco. Skoro już w tym markecie byli, piec lubiła, a nawet i umiała, to mogła zrobić mu tą małą przyjemność i zrobić jakieś ciasto, które lubił. A jeżeli Cole przez chwilę nie będzie w centrum uwagi, to naprawdę nic złego mu się nie stanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Posłanie go po WÓZEK było ostatnią rzeczą, której się spodziewał i jedyną, której wykonać nie chciał. A mimo tej niechęci to zrobił. Ludzie oglądali się, jak facet, który samą swoją twarzą mógłby spowodować wybuch ekstremalnej paniki w przedszkolu, toruje sobie przejście do miejsca postojowego, a potem wyciąga portfel i szuka drobnych. Przez krótką chwilę nikt nie podchodził do ustawionych wózków, jakby Rascal emanował radioaktywnym polem, które wysysało energię każdemu, kto tylko wejdzie w jego zasięg. Przez moment ludzie po prostu stali i czekali, aż wreszcie wsunie monetę do automatu, który zwolni łańcuch i odejdzie w swoją stronę; byle jak najdalej od nich.
Rascal zdawał się więc jeszcze bardziej niezadowolony, choć jego ramiona nieco się rozluźniły na widok rozbawionej Amelii.
 — Masz na coś ochotę Ras?
 Jego usta lekko drgnęły, ale zdołał powstrzymać się od wypowiedzenia myśli, która dosłownie uderzyła w jego podświadomość i prawie przecisnęła się przez gardło. Skrzywił się za to, przewracając lekko oczami.
 — Może być sernik.
 Prawdę mówiąc, Mel, może być cokolwiek, włączając w to zakalec i trzy litry amoniaku w czekoladzie. Wystarczy, że zrobisz to z myślą...
 Szczęki Rascala mocniej się zacisnęły, a on sam pchnął wózek przed siebie, by wraz z tym gestem uciąć obrazy napływające do czaszki. Jakie to było irytujące, że nawet tutaj, przed supermarketem, gdzie wszystko rzucało się w oczy, jego zainteresowanie wciąż krążyło wokół starych tematów.
Może jestem za stary na szał zniżkowy.

 Cole przestąpił pierwszy próg wejściowy od razu wchodząc do wysokiej hali wypełnionej dźwiękami rozmów. Rozejrzał się dookoła, namierzając spojrzeniem wejście do centrum z regałami.
 — Łał, to całkiem spory market — mruknął, robiąc sobie z dłoni daszek. — Znajdziemy tu wszystko?
 Rascal prowadził wózek jedną ręką, drugą sprawdzając na komórce godzinę.
 — Bez problemu. Z Amelią nie zginiesz. — Mówiąc to, przesuwał kciukiem po dotykowym ekranie, z niechęcią dostrzegając aplikację z pogodą; miało lada moment lunąć. I to w akompaniamencie huków burzy. — Ale Cath może cię zamordować, jeżeli nie dostarczysz jej wszystkiego w nienaruszonym stanie.
 — A czemu miałoby być w naruszonym? — Cole przechodził właśnie przez bramkę, oglądając się przez ramię na idącą z tyłu parę. Prawdę mówiąc, Amelia i Rascal byli ostatnimi, którzy pasowali do tego miejsca. O ile Cole wyglądał jeszcze jak student, który wpadł tu na szybko, by zakupić trochę alkoholu na wieczorną imprezę, tak oni prezentowali się kompletnie „nie na miejscu”. Dookoła przechodziły głównie kobiety w grubych, wełnianych golfach, z obciągniętymi rękawami i poplamionymi spódnicami; dzieciaki z umazanymi twarzami i mężczyźni z siwymi włosami i w kamizelkach w romby. Dominowało tu raczej społeczeństwo „starsze” — głównie dlatego, że zakupy robili tu ci, którzy chcieli zaopatrzyć dom na najbliższe dwa tygodnie żarciem, które potem przerobią na „domowe obiadki mamusi”. Po drodze nie minęli nikogo w skórzanej kurtce, żadnej nastolatki w szpilkach.
 Leather nawet na sekundę nie zawiesił spojrzenia na dziecku, które wyciągało do niego ręce mamrocząc coś pod nosem po swojemu. Kobieta, która trzymała je na biodrze, mówiła coś przesyconym tonem. „Kochanie, nie zaczepiaj pana. Kochanie...”.
 Sam Rascal czuł się tu nie na miejscu; zakupy robił przez internet i rzadko wpadał do zatłoczonych centrów, w których musiałby obcować z masą szarych ludzi żyjących od wypłaty do wypłaty.
 Od jednego przewinięcia dzieciaka do drugiego.
 Od nakarmienia psa do wyprowadzenia go pod wieczór.
 — Zbiera się na deszcz. Jeżeli będziesz nas opóźniał swoimi głupimi tekstami, zaczniesz mieć problem.
 — I co? — Cole zrobił zaskoczoną minę. — Nie odwieziecie mnie pod blok?
 Ciemnowłosy uśmiechnął się lekko, zerkając porozumiewawczo na Amelię. Wtedy właśnie Cole wciągnął powietrze przez zęby, uświadamiając sobie, w czym rzecz.
 — Chcesz znów jechać pięćset na godzinę, tak? Chcesz, żeby te wszystkie kartonowe pudełka rzucały się w twoim bagażniku jak w mikserze. Chcesz usłyszeć trzask szkła. Chcesz nas, cholera, pozabijać! Amelio, twój brat jest niebezpieczny. Jak to w ogóle możliwe, że nie krzyczałaś podczas tej jazdy? Do diaska, teraz rozważam, czy nie lepiej będzie wracać busem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Amelia jako jedyna z niewielu nie rozumiała jak ludzie mogą bać się Rascala. Nie był złym człowiekiem, przynajmniej ona nie widziała w nim diabła wcielonego, dodatkowo radioaktywna aura, którą w teorii ciągle emanował, była dla dziewczyny zupełnie obca. Nie wiedziała, czy była z tej mniejszości, która uważała Rasa za kogoś, kto wbrew pozorom nie chciał źle, a może to on nie chciał pokazać złej strony siostrze, aby przypadkiem nie zraziła się do jego osoby. Wtedy to już na pewno mógł zapomnieć o jakimkolwiek kontakcie z nią.
Obdarowała brata ciepłym uśmiechem, kiedy wspomniał o serniku. Od razu radosna pognała po składniki, chcąc mu zrobić jak najlepszy sernik. Aby po prostu zapamiętał ten smak na długi czas w pozytywnym słowa tego znaczeniu. I nawet do głowy jej nie przyszło, że jej brat myśli o tym jak o grzechu głównym, dlatego nieświadoma niczego, wsadzała do wózka to nowsze składniki, nucąc cicho pod nosem z zadowolenia. Nawet ból głowy chwilowo przestał jej dokuczać, a przynajmniej nie zwracała na niego uwagi.
I wcale nie przejmowała się tym, że wyglądała inaczej od całe reszty. Lubiła się wyróżniać, toteż czuła się tutaj całkiem dobrze, kiedy ujrzeć mogła kobiety w zaciąganym swetrze, jakieś rodziny, starsze panie lub państwo i takie tam. W zasadzie widząc niektóre kobiety, nie mogła uwierzyć w to, że ktoś był na tyle zdolny, aby się aż tak zapuścić. Amelia nigdy nie mogła siebie wyobrazić jako ta gruba. Aż na samą myśl niechętnie się wzdrygnęła, zwalniając nieco tempa, aby dorównać do Rascala i Cole'a.
Sam to przeciągasz bezsensownymi kłótniami i docinkami, Ras — rzuciła dość stanowczo na nią, widocznie nie mając najmniejszej ochoty słuchać tego, jak to Cole będzie ich opóźniał, a on rozhisteryzowany będzie rzucał się na cały market w panice, że Rascal coś mu zrobi. Lub co gorsza — ze nie zdążą kupić to co trzeba na czas — I wcale nie jest niebezpieczny. Z czasem przyzwyczaisz się do jego stylu bycia — odparła spokojnie, jakby nigdy nic, idąc w końcu na dział z rzeczami, które potrzebował Cole. Zaczęła z nim konsultować, co konkretnie jest potrzebne i w ilu ilościach, po czym zaczęła dane rzeczy wsadzać do wózka. Minęło jakieś 15 - 20 minut aż ze wszystkim zdążyli się uporać. Na sam koniec Amelia wsadziła do wózka wspomniane dużo wcześniej leki, bo może już tego nie było widać, ale irytujący ból słowy nadal towarzyszył dziewczynie.
W sumie mamy wszystko. Czy coś jeszcze nam potrzeba? Jak nie, możemy iść w stronę kasy — odparła, zerkając wymownie na brata, po którym widziała, że w zasadzie to czekał aż padną te słowa z ust Amelii. Sama chwyciła wózek za metalowe pręty i jak dobra matka, zaczęła go kierować w stronę kas, które były pełne ludzi.
Tak blisko, a tak daleko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek zostaje trwale zawieszony na prośbę gracza.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach