Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down


ZDOBYWANIE UMIEJĘTNOŚCI FARMACEUTYCZNYCH

Czas: Rok 3002, marzec (wstępnie)
Miejsce: Desperacja
Postacie: Abaddon, Tyrell



Na niebo zaczęła wstępować pierwsza, miękka warstwa białych chmur. Poranki na Desperacji miały to do siebie, że objawiały dotychczas ślepym oczom całe ukryte piękno otaczającego świata. Nie przypominał sobie aby kiedykolwiek wcześniej, wschód słońca wyglądał piękniej od tej lekkiej, zaczerwienionej poświaty wyłaniającej się za pagórków na wschodnim horyzoncie. Jaśniejsza, pomarańczowa obwoluta rozjaśniała obłoki w tym obszarze na złocisty odcień, które na tle powoli, jaśniejącego kobaltowego nieba, zachwycały swą prostotą nie jedno ludzkie oko. Ale anielskie również. Tyrell stał właśnie przed Kamienną Wieżą i wpatrywał się w ten widok. Poczuł przyjemne odprężenie, które pieściło jego zesztywniałe, po nocy, ciało.
Poprawił swoją ciemną bluzę z kapturem i zarzucił na ramiona czarny, obdarty plecak, który jeszcze chwilę temu leżał niedbale przy jego butach.
  Minęły dokładnie trzy miesiące, odkąd postanowił opuścić miasto. W tamtym czasie nie mógł za wiele ze sobą zabrać. Do jego średniej wielkości plecaka, zdołał przemycić jedynie trochę jedzenia z lodówki na Rosberk, trochę leków i ubrań. Nie było to jednak dużo. Ale on nie potrzebował więcej. Jeśli musiał, przez ten wybór, chodzić przez całe swoje życie w tej jednej, jedynej bluzie i spodniach, wolał to, od tkwienia w zamkniętych, zimnych murach miasta.  Poza tym czuł, że zbliża się do odkrycia czegoś ważnego. Nie pamiętał, kiedy ostatnie czasy był tak podekscytowany. Nie potrafił zmrużyć oka nawet na jedną godzinę. Wszystko wydawało się nagle nabrać dla niego większego, nowego znaczenia. Miał tylko nadzieję, że jego entuzjazm nie zniknie tak szybko jak się pojawił i nie zastąpi go gorzki smak rozczarowania.
  Wciąż przyglądając się nikle wchodzącemu słońcu, postąpił na przód. Ziemia pękała pod jego stopami, gdy przemierzał kolejne kilometry. Był już marzec. Ziąb, który trzymał w swoich objęciach ziemie Desperacji zaczął powoli odpuszczać. Zamiast śliskiej i twardej jak kamień skorupy ogarniającej ziemię, na jej powierzchni cienka warstwa lodu, jak kruche szkło rozstępowała się pod kolejnymi krokami anioła. Miękka, ciepła para ulatywała z ust Tyrella, kiedy ten zmęczony zaczął oddychać szybciej.
  Przystanął dopiero po jakiejś godzinie drogi i rozejrzał się. Tak jak przypuszczał tuż naprzeciw niego, jak w wizji fatamorgana wyłonił się mały, ciemny zagajnik. Ostrożnie, już wolniejszym krokiem ruszył w jego kierunku. Drzewa wyglądały na przesuszone. Grube, ciężkie gałęzie sięgały w niektórych miejscach aż po samą ziemię, tworząc coś na wzór spętanej, jak magiczna latorośl, bramy, powstrzymując tym samym niechcianych gości od zagłębienia się do jego wnętrza.
  Zatrzymał się niedaleko porośniętej krzakami „wyspie” i rozglądając się przysiadł na dużym, skalnym kamieniu wybijającym się z zaschniętej ziemi. Wyciągnął z plecaka suchą, bułkę z serem i ugryzł jeden solidny kęs. W powietrzu unosiła się przyjemnie chłodna mgła. Wpatrując się w przestrzeń, nie był wstanie dojrzeć dokładnych kształtów drzew, czy wysokich skarp, które znajdowały się kilkadziesiąt metrów dalej. Rozmywały się jak obraz pod powierzchnią głębokiej wody.
  Czekał. Musiał spotkać się z Abaddonem. Kiedy dokładnie trzy miesiące temu oboje przekraczali wysokie mury miasta, Łowca oznajmił mu aby spotkali się za trzy miesiące, w tym właśnie miejscu.
  Tyrell jeszcze raz omiótł wzorkiem krzaczaste bramy nieznanej dziczy. Wyglądała dokładnie tak jak mówił. Było to też jedno z charakterystyczniejszych miejsc na Desperacji. Nie mógł się pomylić.
  Przełknął kawałek suchej bułki, czując jak na moment utyka mu gdzieś w gardle. Nagle ogarnął go niespodziewany niepokój. A co jeśli nie przyjdzie? Jeśli się pomylił?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anioł krzątał się po swojej zielarni pakując do płóciennego plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.
Notes? Jest. Ołówek też. Butelka z wodą? Yep. Wędzone mięso? Spakowane. Kartki z roślinami? Są.
Powtarzał w głowie wszystkie spakowane rzeczy i co jakiś czas latał do listy potrzebnych rzeczy by wykreślić już przygotowane. Nagle zatrzymał się gwałtownie i przyłożył palec wskazujący do podbródka.
- O czymś chyba zapomniałem. - Zamyślił się, marszcząc jasne brewki.
Co to było? Co to było..?
Przegrzebał plecak w nadziei, że sobie przypomni. Aż podskoczył, kiedy przypomniał sobie, cóż to takiego było.
- A tak! Leki dla Desperatów do szpitala! - wykrzyknął radośnie i pognał do szafki z preparatami. Skapował kilka pudełeczek do plecaka i jeszcze raz przejrzał sporządzoną mu przez Liselotte listę.
- Tak. To chyba już wszystko. Pora ruszać! - Zaśmiał się wesoło i zrobił piruet, zarzucając sobie na plecy torbę.
Gnając przez podziemne korytarze, zaczął nucić jakąś skoczną melodię.
Jeszcze tylko uprzedzić Yuu, że już ruszam i w drogę.
Jak pomyślał, tak też zrobił i już po kwadransie znajdował się przy jednym z tajnych wyjść z Miasta. Rozejrzał się niepewnie. Była noc, ale dzięki swojej mocy nadal doskonale widział. Upewniwszy się, że żaden S.SPEC go już nie wypatrzy, rozłożył skrzydła i odleciał.

Po kilku godzinach wypatrzył w końcu las, do którego się kierował. Uśmiechnął się szeroko, zadowolony, że choć ten jeden raz nie pomylił drogi i dotarł od razu na miejsce. Zniżył lot by zagłębić się między drzewami i dostać się do miejsca, w którym był umówiony na spotkanie. Niestety, latanie między gałęziami nie było jego najmocniejsza stroną toteż lądowanie zakończyło się dość brutalnie właśnie na jednej z gałęzi.
- Łoooł! - krzyknął, dobijając brzuchem do jednego z konarów i zwieszając się z niego do góry nogami. Zaczął dziko chichotać. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nie jest w tym miejscu sam. Przekrzywił głowę i zamrugał kilka razy oczkami. Pomachał ręką do znajomego i szeroko się uśmiechnął.
- Hejo - przywitał się i błyskawicznie się obrócił tak, że wylądował w końcu na ziemi. Być może nie z jakąś wielką gracją, ale przynajmniej bezpiecznie. Podniósł się i otrzepał.
- No. Trochę mi to zajęło, ale w końcu jestem. - Podskoczył z radości na widok kolegi anioła i zaczął się rozglądać po lesie.
- Długo czekałeś? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słysząc głuchy dźwięk uderzenia, gwałtownie zeskoczył z tymczasowego siedliska i w niemym szoku wpatrywał się gdzieś ponad korony drzew, które swoimi bezdusznymi gałęziami zasłaniały lekko zachmurzone niebo. Nim ześlizgnął się z szorstkiego kamienia, zdarzył jeszcze w nanosekundach wepchnąć w usta ostatni kawałek serowej bułki.
  — Awaddon? — wydusił z siebie nie zrozumiale, kiedy dosłyszał wesoły śmiech gdzieś z głębin zasuszonych konarów drzew. Przełknął pewniej kawałek bułki, który zalegał mu w ustach i zrobił trzy kroki naprzód próbując się wychylić.  
  Kolejny trzask łamiących się gałęzi towarzyszący tępemu dźwiękowi upadku na przesuszoną ściółkę, spowodował, że Tyrell drgnął wyraźnie odskakując w tył, na wypadek, gdyby jego przypuszczenia okazałyby się mylne.
  Dopiero kiedy zauważył powoli podnoszącą się, niewielką, kruchą postać i jej platynową łepetyne, która swym jaśniejącym kolorem wydawała się rozświetlać otaczającą ponurą aurę pomieszkującą w Desperacji, odetchnął z ulgą. Na twarz Tyrella wkradł się dyskretny uśmiech.
  — Abaddon — powiedział głośno, tym razem poprawnie, w końcu już żadne kawałki chleba nie zalegały mu w ustach.  Z wyraźnym zadowoleniem postąpił w kierunku Łowcy. — Wszystko w porządku?
  Zatrzymał się dopiero kilka centymetrów przed nim. Zlustrował anioła wzrokiem zauważając w jego rozczochranych włosach wystający, cienki patyk. Sięgnął po niego dłonią i umiejętnie wyciągnął intruza z plątaniny pojedynczych, białych kosmyków.
  Może i czuł zakłopotanie, i trudno było mu to okazać, ale naprawdę cieszył się, że go widzi. Pomimo wszystkich rozmyślań, które spędzały mu sen z powiek, na Desperacji było naprawdę bardzo ciężko, ciężej niż przypuszczał i gdyby nie pomoc przypadkowego wymordowanego, prawdopodobnie zginałby już pierwszego dnia swojej podróży do Kamiennej Wieży.
  — Nie. Nie czekałem długo.
  Czas na Desperacji był dla niego niczym jedna wielka niewiadoma. Anioł nie posiadał przy sobie żadnego zegarka, telefonu, ani innych gadżetów, których na własną ręka wyzbył się w murach M-3. Technologia od zawsze wydawała się palić go w dłonie. Dlatego decyzja była łatwa, ale niestety ciągnęła za sobą najróżniejsze konsekwencję. Tyrell nie miał pojęcia jak tutejsi mieszkańcy, wiedzą, która akurat godzina wybiła na wieży kościoła oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów. Ale co tu ukrywać. Nie był w stanie, w tak krótkim czasie, poznać wszystkich sekretów tego – w jakimś stopniu – „wygnańczego” życia.
  — Przez te miesiące zdążyłem przeczytać książki, które mi poleciłeś. Były świetne. Całymi dniami czekałem na marzec. — Oczy mu zabłysły.
  Uśmiech, który uniósł jego lekko zaschnięte kąciki ust wydawał się szczery i przejmujący. Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień. W końcu mógł do kogoś otworzyć usta, do kogoś kto nie był dla niego obcy, kto nie patrzał na niego z dystansem. Mógł odezwać się do kogoś kogo zna i komu, w pewnym sensie, zawdzięcza życie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chłopak nie specjalnie przejął się zdziwieniem, jakie wywołał u anioła. Bez skrępowania wylądował na glebie i podniósł się z niej, otrzepując się jak gdyby nigdy nic.
Uśmiechnął się szeroko do towarzysza i energicznie potrząsnął głową tak, że część nieproszonych gości wyplątała się z jego nieco srebrnej dziś czupryny.
- Tak, tak wszystko gra - zaśmiał się, mrużąc wesoło oczy, gdy kolega wyciągnął mu w włosów ostatni patyk.
- Dzięki - rzucił, rozglądając się bacznie po lesie.
Jak ja tu dawno nie byłem... W którą to było stronę?
Nie potrafiąc najwidoczniej usiedzieć na miejscu, zaczął spacerować po niewielkiej polanie. Uśmiechnął się wesoło, słysząc, że najwidoczniej nie spóźnił się na umówione spotkanie. Latanie w nocy po Desperackich pustkowiach nie należało do najłatwiejszych. Zwłaszcza, gdy nie miało się pod ręka nawigacji albo mapy.
Właśnie, mapa!
Zerwał sobie nagle z pleców torbę i zaczął ją pospiesznie przeszukiwać.
- Powinienem mieć gdzieś tutaj listę miejsc, które musimy odwiedzić. Pokażę Ci przy okazji gdzie znaleźć część składników i jak wyglądają - wyjaśnił, wyrzucając przy okazji pół zawartości plecaka. Wreszcie wygrzebał nieco pożółkły zwitek papieru i zaczął go rozkładać, zapominając przy okazji o bałaganie, jaki wokół niego powstał.
- Cieszę się, że Ci się podobały. Dostałem je w Edenie, kiedy zaczynałem naukę. Przeczytanie ich zajęło mi jednak trochę dłużej ze względu na to, że zdecydowanie wolałem zajęcia praktyczne. - Spojrzał na chłopaka i znowu szeroko się uśmiechnął. Wyobracał mapę na wszystkie strony, zanim zorientował gdzie właściwie są i dokąd mają się udać. Zerwał się wreszcie na równe nogi i wrzucił swój dobytek do plecaka.
- To jak? Ruszamy? Na północ od nas leży niewielkie jezioro. Tam znajdziemy nasz pierwszy składnik. Pamiętasz może jakie rośliny rosną nad wodą? Są dość często spotykane i służą do produkcji lekarstw. - Odchylił się w stronę smoka z wesołą miną. Brzmiało to jak zwykła zabawa, ale miało też na celu sprawdzenie, ile anioł zapamiętał z powierzonych mu podręczników.
Ab pomaszerował między drzewa, nucąc coś wesoło pod nosem i co jakiś czas zerkając na kolegę, by przypadkiem go nie zgubić albo, co bardziej prawdopodobne, nie zgubić się.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wciąż przyglądał się Abaddonowi, który w jednej chwili, jakby nie zważając na swoje poprzednie słowa, rzucił się pospiesznie do sporego, wypchanego plecaka. Z łatwością ściągnął go z placów i postawił na zabrudzonej ściółce, zaczynając opróżniać całą jego zawartość. Tyrell musiał przyznać, że naprawdę mu tego brakowało. Jasnowłosy anioł miał w sobie tyle energii i beztroski, że medyk nie potrafił odezwać od niego wzroku nawet na jedną chwilę. Drug-on zdążył już go poznać z tej niefrasobliwej strony. Dokładnie stało się to wtedy, gdy wspólnie opuszczali M-3. Na tą jedną chwilę pozwolił sobie powrócić do tamtego mroźnego, grudniowego dnia.
  Ocknął się w samą porę. Z zaciekawieniem, już trzeźwym wzorkiem, zauważył jak Abaddon nadal niesfornie szpera po materiałowym wnętrzu swojego ekwipunku. Aż zesztywniał kiedy z dna plecaka wyciąga stary, zżółknięty świstek papieru. Był zwinięty w rolkę, więc gdy tylko rozłożył go na ziemi, ujawniając jego rozmaite czarne plamy, kształty i znaki, Tyrella przeszedł przyjemny dreszcz podniecenia.
  — Świetnie — skomentował, nie potrafiąc powiedzieć nic więcej. W tej jednej chwili zaschło mu w gardle, a energia, która tak długo tkwiła w jego ciele, zaczęła mu się udzielać. Czuł narastającą ciekawość, która objawiła się ciepłym mrowieniem w palcach.
  — Cieszę się, że Ci się podobały. Dostałem je w Edenie, kiedy zaczynałem naukę. Przeczytanie ich zajęło mi jednak trochę dłużej ze względu na to, że zdecydowanie wolałem zajęcia praktyczne.
  Na wzmiankę o książkach, Tyrell poczuł ciepło na policzkach. Sam nie wiedział jak potraktować jego słowa. Jak komplement? Prawda jednak była taka, że otaczał się większą ilością książek niż ludźmi, co mogło czynić z niego, w jakimś stopniu, przerośniętego dziwaka. Nawet dla Abaddona, przed którym chciał wypaść przecież jak najlepiej. Mimo wszystko flora i fauna miały w sobie to coś co go fascynowało, z łatwością można było się nauczyć ich gatunków, i na nich polegać. One nie zmieniały się z dnia na dzień. Te informacje były jak czyste, surowe fakty.
  — Jeśli tylko miałbym taką okazję... — próbował się wytłumaczyć.
  Nawet dla takiego mola książkowego, jakim był Tyrell, większą wartość miała jednak wiedza praktyczna. Już kilka lat temu M-3 nauczyło go, że w życiu nie wszystko jest tak proste jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Sama świadomość, że obce dla niego osoby zawzięcie szeptały między sobą za każdym razem, gdy anioł przechodził tuż obok, kompletnie wyobcowało go z wszelkich kręgów towarzyskich, które dominowały w Rosberk. Siedząc w samotności musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie. Padło na książki. Potrafił zagłębiać się w wielkie tomiska przez naprawdę długie godziny. Jednak jego nowe hobby nie zostało przyjęte z entuzjazmem, zwłaszcza przez starsze roczniki, co spowodowało tylko więcej uszczypliwych komentarzy na jego temat. Pamiętał jak bardzo ucieszył się na wieść, że jego życie może się wkrótce zmienić. Przez tą jedną chwilę znów powrócił myślami do pewnej osoby. Miał już nawet otworzyć usta i zapytać o nią Abaddona, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Zwinnie sięgnął po swój leżący nieopodal, obdarty, stary plecak.
  Będzie na to jeszcze czas, pomyślał.
  Pospiesznie ruszył za aniołem, prosto w nieznany, dziki gąszcz. Zarzucił w półkroku torbę na swoje ramię. Musiał przyspieszyć, aby dotrzymać kroku Łowcy.
  — Nad wodą – powtórzył lekko ziając, bo w końcu go dogonił. — Czy to nie czasem Czerejka Pospolita? Chociaż nie...Nie, one rosną przy wodzie. Giczanka...?
  Uparcie zaczął przeczesywać przez swój porośnięty informacjami umysł. Wszystkie wcześniej przeczytane fakty zdawały mu się zlewać w jedną, smolistą magmę. Nie mógł sobie nic przypomnieć, a może po prostu nie znał odpowiedzi? Przecież nie może się tak denerwować, to nie szkolny egzamin. Na pewno gdzieś musiał widzieć tą roślinę. Albo przynajmniej kojarzyć jej nazwę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nadążenie za Abem sprawiało czasem problemy. Anioł nawet gdy nie biegł, miał w zwyczaju bardzo szybko przebierać nogami. Częściowo z uwagi na swój nadpobudliwy charakter, częściowo jednak dlatego, że musiał zwykle nadrabiać jakoś niski wzrost. W końcu większość członków organizacji miała przykry zwyczaj przewyższać go o głowę, a to w połączeniu z szybkimi krokami sprawiało, że gdy albinos usiłował któremuś z nich dotrzymać kroku, musiał czasem praktycznie truchtać.
Drugą przeszkodą w nadążeniu za jego krokami był teren i pora, o której wędrowali. Było jeszcze dość ciemno, a wystające zewsząd gałęzie i korzenie wcale nie zachęcały do szybkiej podróży. Ab jednak nic sobie z tego nie robił, gdyż nawet bez latarki widział tu wszystko wyraźnie. Ot zaleta władania ciemnością i życia w podziemiach. Chłopakowi było już chyba nawet łatwiej już była chodzić po ciemku, niż w biały dzień, gdy słońce niemiłosiernie drażniło jego krwistoczerwone oczęta.
- Mhm! - przytaknął ochoczo. - Masz rację. Giczankę najłatwiej spotkać przy zbiornikach wodnych, ale to nie jedyna roślina, jakiej można tu szukać. W zeszłym roku zbierałem tutaj Czerejkę pospolitą. Mam nadzieję, że nadal tu rośnie - oświadczył tym samym, wesołym głosem. Zamierzał nauczyć Tyrella wszystkiego, co umie, ale kompletnie nie widział siebie w roli poważnego mentora, który bije uczniów po rękach linijką i karci za każde potknięcie. Oj nie, on by tak nie mógł. Wolał uczyć innych tak, jak sam chciałby być uczony, czyli przez wesołą zabawę.
Zaśmiał się i zrobił gwiazdę, po czym zwolnił na moment kroku widząc, że kolega ma nieco większy problem z przedzieraniem się przez chaszcze.

Po pewnym dotarli do celu.
- Ta dam. - Uniósł ręce, uradowany. - I znaleźliśmy jezioro. - Uśmiechnął się szeroko do Smoka i podszedł do zbiornika wodnego, nachylając się nad jego taflą. Odbijający się w wodzie wschód słońca wyglądał naprawdę pięknie. Chłopak ukląkł na skraju jeziora, wpatrując się w ten obrazek. Nawet w Desperacji trzeba było znaleźć czasem chwilę, by delektować się pięknem stworzonego przez Ojca świata.
- Śliczne - wyrwało się z jego ust, gdy siedział tak w bezruchu.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że przybył tu w jakimś celu i nie powinien poświęcać tak wiele czasu na podziwianie widoków. Zerwał się na równe nogi i rozejrzał dookoła.
- Giaczanka... tak... Będziemy musieli tu trochę pokopać. Masz może małą łopatkę czy coś? - zapytał, wbijając w anioła swoje ogromne ślepia. Ponownie ściągnął z grzbietu plecak i wydobył z jego odmętów saperkę, którą dostał kiedyś od jednego ze swoich przyjaciół o czerwonych oczach.
- To może w międzyczasie opowiesz mi, co jeszcze pamiętasz o roślinach których szukamy? Jak wyglądają? Jakie mają właściwości? - Jasnowłosy wziął sobie do serca, że powinien przepytywać swojego ucznia. Jak dobrze mu to wyjdzie, to się jeszcze okaże. Mimo wszystko, powtórzenie wiadomości było dobrym pomysłem. Zawsze łatwiej było czegoś szukać, gdy wiedziało się, czym to tak właściwie jest.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zrobiło mu się lżej, kiedy usłyszał przytaknięcie ze strony swojego nauczyciela. Krótkotrwały stres szybko minął i zastąpił go spokój, oraz niezgłębiona wcześniej ekscytacja. Nie spodziewał się, że Abaddon potraktuje ich wyprawę w tak spokojny, bezstresowy sposób, ale przecież mógł się tego domyśleć. Ten chłopak od pierwszego spotkania, wywarł tak duże zdumienie na Tyrellu, że będąc  już na Smoczej Górze, godzinami zastanawiał się jakim cudem, im obojgu, udało się z powodzeniem opuścić mury miasta. Jak Abaddon w ogóle potrafił sobie radzić w niebezpiecznych sytuacjach? Był przecież taki beztroski i szalony, ale pomimo tych aspektów czuł się  jego towarzystwie spokojnie. Mógłby nawet powiedzieć: bezpiecznie.
  Tyrell z trudem przedzierał się przez ciemny gąszcz i szare długie cienie, które rzucały wysokie drzewa, i ukryte w mroku krzaki. Blask wschodzącego słońca docierał tu w bardzo niewielkim stopniu, dlatego hydra musiał uważać, by nie potknąć się o pierwszy lepszy wystający z ziemi korzeń. Podniósł wysoko głowę, kiedy przekroczył na wpół wywróconą korę, jednego z zaschniętych drzew. Uchylił usta, oddychając przez nie głośno. Musiał zmrużyć oczy, aby zauważyć, gdzieś przed sobą, jasną, radosną czuprynę, która bez najmniejszych problemów, przeskakiwała pozostawione na ich drodze przeszkody. Abaddon przebierał nogami jakby grał na werblu. Szedł tak szybko, że Tyrell o mało nie wywrócił się o kolejny wystający kamień na swojej drodze. Skomentował to jedynie krótkim, niezadowolonym syknięciem. Na pewno pozostanie mu siniak.
  Metą tego marszobiegu okazało się jezioro. Duże, o przepięknym intrygującym kolorze kobaltu. Zrobił parę kroków, wyłaniając się z przerażających ciemności. Ze spokojem na twarzy przyglądał się jak Łowca, przykuca przy tafli niezbadanego jeziora. Drug-on pozostał jednak z tyłu, jak cień. Lekkie podmuchy wiatru odznaczały się na lustrzanym zwierciadle, srebrnymi migającymi jak brylanty, iskrami. To był naprawdę piękny widok. Przez chwilę zdawało mu się, że wypowiedział swoje myśli na głos, bo w milczeniu wschodzącego słońca zaskoczył go niespodziewany dźwięk głosu towarzyszącego mu anioła. Martwota tego miejsca, miała w sobie coś ekscytującego. Tak jak jego jasnowłosy nauczyciel, z chęcią pozostałby tu kolejne długie godziny.
   Kiedy białowłosy anioł obrócił się w jego stronę i wspomniał o podkopach, Tyrell przybliżył się. Postawił plecak na wilgotnej ziemi, zaczynając nastarczycie przeszukiwać jego zawartość.
   — Łopata? Raczej nie, ale myślę, że to może ją zastąpić.
  Na Desperacji nie miał za wielu rzeczy. Co oznaczało, że jego zaopatrzenie było dość ograniczone. Większość jego ekwipunku, od zawsze znajdowała się w plecaku i ograniczała się do rzeczy, które zdołał wynieść z M-3, trzy miesiące temu.
  — Spróbuję tym. — Wyciągnął z wnętrza materiałowego, czarnego plecaka, średniej wielkości pudełko. Dwoma palcami, podważył plastikową, przeźroczystą przykrywkę, aby potem zawartość opakowania, wsypać do przedniej kieszeni torby. — Jest dość twarde, dwa razy zdołałem się nim nawet skaleczyć. — Uśmiechnął się krzywo.
  W jego dłoniach spoczywało szare, blaszane naczynie. Swoim kształtem przypominało małą łopatkę. To było jego ulubione pudełko za czasów dzieciństwa. Zawsze przechowywał w nim swoje małe „skarby”. Opuszczając M-3 przydało się do ukrycia w jej wnętrzu paru odkrojonych plastrów i bandaży.
  — Giczanka. — Zamyślił się chwilę, wygodnie ustanawiając nad ich miejsce podkopu. Odsunął plecak na bok, aby im nie przeszkadzał. — Wyglądają jak kule średniej wielkości. Można porównać je do pomarańczy. Ich kolor jest różny - mogą przypominać złocisty piasek czy nawet ciemne, wilgotne ziemie. Służą jako pożywienie, ponieważ da się je przyrządzić. Są też dobrym źródłem wody, zwłaszcza na tych terenach, gdzie dostęp do niej jest wręcz znikomy.
  Wypunktował.
  Nie mógł ukryć, że na samą myśl zaschło mu w ustach. Musiał przełknąć ślinę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Życie Abbadona było momentami aż nazbyt ryzykowne. Chłopak żył tak, jakby każda nawet najgorsza bestia była dla niego potencjalnym przyjacielem. Miewał jednak czasem poprawne odruchy, a w sytuacji zagrożenia momentalnie zmieniał się w cień, który był raczej ciężki do zranienia. Dodając do tego dużą szybkość i zwinność a także talent do samoobrony i mieliśmy całkiem nieźle radzącą sobie jednostkę. Oczywiście, "wychowywanie" go przez Łowców też miało na jego bezpieczeństwo duży wpływ. Powoli uczył się najpierw myśleć, a później robić, jednak ta kolejność nadal mu się trochę myliła. Nie był już też aż tak łatwowierny. Zawsze stawiał zdanie swoich przyjaciół ponad słowami nowo poznanych osób. To również pomagało.
Anioł zaczął w końcu kopać, a na słowa towarzysza podniósł głowę i zerknął na jego narzędzie. Uśmiechną się do Tyrella i pokiwał energicznie głową.
- Na pewno będzie działało. Bierzmy się do pracy. Mamy jeszcze dwa miejsca do odwiedzenia - oświadczył wesoło, ale na swój sposób stanowczo. Skoro to on przewodził tej wyprawie to chyba powinien się zachowywać nieco bardziej odpowiedzialnie... albo chociaż spróbować.
Wrócił do kopania, a gdy Smok podał mu więcej informacji o roślinie, albinos pokiwał tylko głową i kontynuował. Po jakiejś godzinie mieli już przy sobie po kilka owoców, a słońce wstało na dobre.
Łowca wyprostował się rozciągając bolące nieco od pochylonej pozycji mięśnie.
- No. Ten punkt programu mamy chyba załatwiony... - wymruczał naciągając się, a później spojrzał w stronę Tyrella.
- Na drugim brzegu jeziora możemy poszukać czerejki pospolitej. - Zapatrzył się na rosnące tam rośliny. Nie był pewien, czy faktycznie znajdą tam odpowiednie krzaki, ale kto nie szuka, ten nie znajdzie.
Zebrał rzeczy i zaczekał chwilę na przyjaciela, a później ruszył żwawo w wyznaczonym kierunku.
- Pamiętasz może z czego robi się odtrutkę na łuskowicę czy tego podręcznika ci jednak nie dałem? - zapytał po drodze trochę po to by znaleźć jakiś temat, a trochę po to by kontynuować powtórkę wiadomości.

//Przepraszam, że trzeba było tyle na mnie czekać. Wróciłam na forum, więc postaram się szybko odpisywać, choć raczej będę wrzucać dużo tekstu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez kolejne dziesięć minut rozkopywali rozmiękły teren w poszukiwaniu Giaczanki. Przy nabieraniu ziemi — swoim groteskowym, sentymentalnym narzędziem — Tyrell bardzo starał się uważać na swoje palce. Musiał ściskać przedmiot, nie tyle bardzo ostrożnie co i stanowczo, tak aby jego wykop dał jakikolwiek efekt. Widząc pierwsze okrągłe owoce, oczy anioła rozbłysły żywym blaskiem stłumionego podniecenia, dokładnie  jak na wieść o nadchodzących urodzinach. Pierwszy owoc na Desperacji. Pierwszy owoc, wykopany własnoręcznie.
  Zgarnął w dłonie parę okrągłych kulek i wsunął je w wolną kieszeń bluzy. Dla bezpieczeństwa. Nie zamierzał ich zgubić.
  Podniósł się, a długi, jaskrawy promień słońca oświetlił jego czarne włosy. W świetle budzącej się pięknej pogody przypominały kolor głębokiego granatu.
  Potaknął.
  — Abaddon — zawahał się. — Do czego potrzebujesz tych wszystkich składników?
  Może nie powinien w ogóle pytać?
  Uciekł wzorkiem w bok, pochylił się  i otrzepał kolana z ziemi. W miejscu wcześniej zebranych drobinek smolistego gruntu powstała duża, wilgotna plama.
  Chwilę potem bez namysłu ruszył za nauczycielem, na krótką chwilę sam zapatrując się w odległy, majaczący brzeg jeziora. Słońce wpadało hojnie przez otwarte niebo oświetlając swoimi promieniami tafle szarego jeziora.
  — Czy ta woda jest pitna?
  Przedzierając się przez wysokie, szeleszczące trawy przyglądał się mijanemu nieruchomemu zwierciadłu. Zbiornik wyglądał spokojnie, ale na pierwszy rzut oka nie wykazywała żadnych oznak podwodnego życia. Na Desperacji nie było łatwo. Nie każdego dnia miało się co wsadzić w usta; czym zapchać brzuch. Życie w  M-3 przy tym pustkowiu wydawało się błyszczącą twierdzą zbudowaną z cegieł złota.
  — Łuskowice... — Tyrell zmarszczył czoło. Uparcie wpatrywał się w wydeptywaną przez nich ścieżkę, co jakiś czas omijając wystające korzenie. Starał się schwytać w myśli w słowa. Ale cisza odpowiadająca jego pytaniom, spowodowała, że zmieszał się odrobinę. — Nie mogę sobie... — urwał i westchnął z emfazą. — Nie wiem — wydusił zażenowany swoją niewiedzą.
  Ale.
  — Opowiedz mi o tym.
  Spojrzał na jasną twarz anioła. Jego oczy pomimo chwilowego zawstydzenia błyszczały szczerym zainteresowaniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek zawieszony z braku aktywności userów.
Przez pół roku na pewno znalazłoby się czas, aby odpisać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach