Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 14.07.16 0:59  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
- Dziwne jest to, że żaden z moich żarów cię nie bawi.
Liriell zmarszczył nieco brwi, ściągając je ku sobie na tyle, by na czole pojawiła się zmarszczka.
- Ha. Ha. - Mechanicznym tonem zaprezentował magię swojego śmiechu, nawet nie zerkając na kroczącego obok wymordowanego. - Wystarczyło?
Oczywiście, Liriell zdawał sobie sprawę, że tak niewygodne pytania, jakie już teraz podsunął mu pod sam nos Ian, mogły kiedyś zabrzmieć i przyprzeć go do zimnego muru. Nie lubił być zapędzany w ciasny róg, ale na dobrą sprawę... kto to uwielbiał? Adrenalina buzująca w żyłach, brak tchu i nogi z waty nie były jego ulubionym stanem ciała. Posiadał miecz i czuł ciężar pasu na biodrach, nie umknęło mu żadne, nawet najlżejsze obicie pokrowca o nogę, ale mimo tego nie chciał wyciągać broni aż nie będzie to konieczne.
Aż komuś nie będzie mogło ocalić to życia.
- Staram się ciebie słuchać – bąknął bardziej do siebie, niż do Iana, wtrącając się w jego monolog, ale nie przerywając go. To jasne, że próbował przyswoić sobie wszystko, co wymordowany miał mu do powiedzenia. Problemem była gruba bariera, która pojawiała się między nimi, gdy tylko jasnowłosy wjechał na te niewygodne tory. Rozmowy o Nanael nigdy nie szły im gładko, a dodatkowa próba uświadomienia Liriella skończyła się tylko pokręceniem głową w geście: „sam nie wiem, to chyba nie to”.
- Dziwnie to brzmi. Trochę... - beznadziejnie?nierealnie. Ale uznajmy, że wezmę to pod uwagę. I to nie ty pokrzyżowałeś jej plany. To ja się wywaliłem.
A ty mnie przytrzymałeś.
Zbiegiem okoliczności wcale nie w sposób, w jaki zwykle łapie się przybocznych companieros. O tym jednak Liriell nie zdawał sobie sprawy. Jak z całej masy innych rzeczy, o których już dawno powinien mieć pojęcie.
- Mówisz, że jeśli się z niego napiję albo się w nim wykąpię, to stanie się coś magicznego?
- Tak. Będziesz czysty.
Na pytanie opętanego dodatkowo wzruszył chuderlawymi ramionami, przysłoniętymi jedynie cienkim materiałem koszulki w pasy.
- Wiele słyszało się o tym miejscu, Ian.
Jasna dłoń naznaczona tylko kilkoma niegroźnymi zadrapaniami wsunęła się na korę drzewa z niemalże namacalną czcią. Choć nie zdawał się zainteresowany rozłożystym dębem, który licznymi ramionami rozpościerał gałęzie nad ich dwójką, to postawa jego ciała mówiła sama za siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że każdy jego krzyk będzie wrzaskiem prosto w osamotnionym miejscu w środku szumiącej ulewy; mimo tego nie przestawał. Pogładził kciukiem nieprzyjemną fakturę i postąpił krok do przodu, przechodząc między krzewami tak, jakby znał tę drogę od wieków.
Jego ręka zsunęła się po korze w tęsknym muśnięciu, aż wreszcie zerwał kontakt z drzewem i odwrócił nieco głowę. Przelotnie, ponad ramieniem, spojrzał prosto na twarz Iana. Bywał poważny częściej niż było to konieczne – tym razem dało się odczuć w tej powadze coś dodatkowego.
Tym bardziej w momencie, w którym zadarł nieco podbródek, ozdabiając usta cwanym uśmiechem do którego uniósł tylko jeden kącik.
- Podejdź. Zobaczysz.
Piękno tego świata było rzadko postrzegane tak, jak powinno. Ludzie już dawno przestali interesować się naturą. Dla nich była czymś, czym mogli władać, co dane im było modyfikować. Liriell z początku nie chciał w to wierzyć i stawał murem za rasą ludzką. Ale teraz? Po tych wszystkich razach, w których podpalano Eden, po niezliczonych ilościach napadów na zwierzynę?
Zachłanność potrafiła zniszczyć każdego. Miał jednak nadzieję, że nie Iana.
Dlatego dotarłszy do brzegu przykucnął, odkładając koszyk na bok. Poprawił założoną koszulkę z lekkiego materiału i opadł kolanami na tak zieloną trawę, jaką można było spotkać wyłącznie na obrazkach rysowanych przez dzieci. Opadł zaraz udami na odziane obuwie i spojrzał prosto w przeźroczystą tań.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Zacisnął tylko pięści na kolanach, uparcie wpatrując się w wyznaczony punkt. Woda szumiała, nadając temu miejscu hałaśliwej otoczki, jakiej nie zaznali w głębi lasu.
Liriell wiedział, dlaczego było tu tak głośno. Chciał się tym podzielić z Ianem i wszystkie komórki ciała wrzeszczały, aby wreszcie rozchylił usta. Przecież gardło miał już odblokowane... a ściśnięty żołądek przestanie o sobie przypominać, gdy wreszcie przejdzie do rzeczy.
Wciągnął powoli powietrze przez nos, przetrzymał je, pozwalając dotrzeć tlenowi do każdej komórki organizmu, a potem wypuścił je przez usta, wreszcie układając je w lekki grymas.
- Później się wykąpiemy – powiedział twardo, opadając dłonią na miejsce obok siebie. Choć każdy uznałby ten gest za rozkaz do siadu, wymordowany z pewnością dostrzegł w nim prośbę. Tym bardziej, gdy ręka Liriella przesunęła się nieco, dając mu miejsce, ale nie oderwała się od ziemi. - Jestem pewien, że to dostrzeżesz. I usłyszysz.
Przymrużył oczy, jeszcze przez chwilę patrząc tylko w wodę, a potem wreszcie zwracając zaciekawione spojrzenie prosto na Iana.
- To nie tylko szum wodospadu. Las ma swoje własne tajemnice. Cisza w głębi oznacza spokój, burza poruszająca gałęziami – niepokój natury. Z wodą jest tak samo. Wiesz, czemu ta tutaj jest tak głośna? - Przetrzymał to pytanie, które ciężko osadziło się między nimi, znieruchomiało i zastygło. Wpatrując się w brązowe tęczówki Iana, dostrzegając w nich najcieńszą żyłkę i najmniejszą plamkę. Trwało to wieki, z perspektywy wymordowanego – pewnie jeszcze dłużej. W końcu jednak Liriell wyprostował ramiona i ponownie opierając dłonie nad kolanami spojrzał w pomarszczoną taflę.
- Jest takie... - Odchrząknął. - Jest takie przeświadczenie, że ten strumień potrafi zdziałać cuda. Niektórzy twierdzą, że ma to coś wspólnego z magią, ale ja nie. Sam nie wiem dlaczego; może to trochę absurdalne. Ale ma to dla mnie namacalną moc. Trochę przerażającą, a magia bywa dobra, hm? Uroki są złe, nie ona. - Palce drgnęły, ale nie zwinął ich ponownie w pięści.
To trochę tak, jakbyś go okłamywał.
Zmarszczył lekko brwi, zaciskając usta. Jeszcze nawet nie doszedł do sedna. Skąd te wyrzuty sumienia?
- Jeżeli przyjrzysz się wodzie, może dostrzeżesz dno. Spróbuj.
Odczekał chwilę, kątem oka przyglądając się towarzyszowi. Nawet nie ukrywał zaintrygowania, choć to on miał wiedzę na temat tego miejsca. I to on, nie Ian, zdawał sobie sprawę, co jest przygniecione setkami litrów cieczy.
- Dostrzegasz je? Ja kilka. Dwie czerwone, czarne, srebrne, złote, w kolorze akwamaryny, lawendy i cytryny.
Zlatująca z góry woda skrupulatnie spełniała swoje zadanie – fałdy na „zwierciadle” praktycznie uniemożliwiały zobaczenie czegokolwiek. Ale woda uspokajała się na moment. Czasami. Wtedy dało się uchwycić obraz przykrytych piaskiem kłódek.
- To uniemożliwia mówienie, wiesz? - Westchnął cicho, odrywając od niego tnące na wskroś spojrzenie. - Podobno ci, którzy mają sekret, przybywają tutaj. To urok sekretów, Ian. Nie mogą zostać zdradzone. Czasami trzeba siedzieć cicho tylko jakiś czas; miesiąc, rok, kilka albo kilkaset lat. Ale są takie, o których nigdy nie powinno się opowiadać. Wtedy przychodzi się w to miejsce, wypowiada tajemnicę i zamyka kłódkę. Później wrzucasz ją do wody, a kluczyk niszczysz. Dlatego wodospad tak szumi. Nasze uszy... to znaczy, moje – anielskie, ale także ludzkie, łowcze, nawet twoje, nie są w stanie usłyszeć tych słów. Ale to setki tysięcy... milionów... może nawet jeszcze więcej sekretów, które nosi w sobie ten wodospad. Starożytny język natury, którego nie będziemy w stanie pojąć. A natura doskonale wie, że tak jest. Mimo tego krzyczy. Nawet jeżeli
(jest to krzyk w czasie ulewy, burzy, burzy, burzy w samym środku pola...)
jest to dla nas niedosłyszalne. Sądzisz, że to prawda?
Trzasnęła gałąź.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.16 21:12  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
„Ha. Ha.”
Rudowłosy przechylił głowę na bok, przez moment przyglądając się czarnowłosemu w nieco zbyt nachalny sposób. Jednak kryła się za tym tylko chęć oceny sytuacji w stylu krytyka, do czego miał pełne prawo, biorąc pod uwagę, że w tym związku – wciąż nie miał pewności, czy ich relację można było tak nazwać – to on był podstawowym fundamentem, który utrzymywał balans pomiędzy powagą, a szaleństwem.
Hmm ― przeciągnął, prostując głowę i marszcząc nieznacznie nos. ― Nie. Jeszcze sporo pracy przed tobą, ale jak na pierwszy raz daję ci trzy na dziesięć. Przynajmniej udawałeś ― rzucił, wzruszając ramionami, a jego twarz dość szybko powróciła do pierwotnego, łagodnego wyrazu, jakby ten brak poczucia humoru zupełnie mu nie przeszkadzał. Nie dało się ukryć, że jeśli ktoś z nich kiedyś miałby mieć dość drugiego, to na pewno byłby to Liriell. Sawyers do tej pory często zastanawiał się, co właściwie trzymało bruneta obok – nie licząc przedawnionego obowiązku anielskiego.
„Staram się ciebie słuchać.”
A jednocześnie odpychasz od siebie wszystkie oczywistości ― mruknął. Sam nie był zadowolony, gdy Nanael wręcz pożerała spojrzeniem kogoś, kogo formalnie uznał za swojego, choć w gruncie rzeczy otwierało mu to wolną drogę do wszystkich złośliwości. Raven potarł ręką kark, na moment unosząc spojrzenie ku niebu, które w znacznej mierze przysłaniały gęste korony drzew, jakby wciąż próbował znajdować argumenty za tym, że miał całkowitą rację. A wiedział, że miał, bo potrafił zauważyć, kiedy przypadał komuś do gustu, a kiedy nie. Przynajmniej przeważnie – błękitnooki nadal wywoływał w nim poczucie niejasności. ― Niby co nierealnego jest w tym, że się komuś podobasz? ― parsknął, a ciemne oczy obrzuciły anioła zdawkowym, ale dość oczywistym spojrzeniem. Wymordowany zaraz jednak zaśmiał się głośniej i bardziej żywo niż dotychczas. ― No tak. Byłeś nieodłączną częścią mojego planu, ale gdyby nie mój refleks, wszystko potoczyłoby się inaczej. Jeszcze poczułaby się zobowiązana, żeby zbierać cię z ziemi.
A oboje wiemy, że to beznadziejna opcja.
Jakaś cząstka jego entuzjazmu przygasła, kiedy tylko dowiedział się, że wieści o magii tego miejsca były kompletnie nieprawdziwe. Spodziewał się gadających ryb, możliwości spełnienia jednego życzenia – lub najlepiej trzech – nie wspominając już o wiecznej młodości, nawet jeśli w obecnym stanie była mu zbędna. Opcji i ciekawych legend było dużo, ale efekt Pervollu na pewno nie zaliczał się do jednej z nich. Rudowłosy wydał z siebie nieco marudny pomruk, aczkolwiek szybko zamienił się w słuch, wypuszczając na razie jeszcze nierozpięty pasek z palców, choć szybkie ochłodzenie się także go kusiło.
I jak widać, wiele z tych rzeczy jest nieprawdą. Ale co ty usłyszałeś? ― Wiedział, że to pytanie było zbędne. Być może dlatego, że sam fakt podjęcia tematu prowadził do jego rozwinięcia. Nie wiedział jeszcze, czy wszystkie jego wrażenia związane ze skrzydlatym były prawdziwe, ale widział w nim osobę, która nie miała w zwyczaju pozostawiać swojego rozmówcy ze słuchowym niedosytem. Może wydawał się nieco małomówny, a niektórzy w jego towarzystwie mogli odczuwać pewien dyskomfort, biorąc pod uwagę, że był raczej marnym materiałem na kumpla, z którym można sobie pożartować i nie był z tych, których nazywano „otwartymi księgami”, ale wbrew temu potrafił opowiadać, a Ian z kolei lubił słuchać go w chwilach takich przebłysków, nawet jeśli czasem nie do końca potrafił się z nim zgodzić.
Na cwany uśmiech chłopaka odpowiedział swoim, jednak w nim z kolei kryła się jakaś niezręczna łagodność. Nie miał okazji często doświadczać tego widoku, ale za każdym razem wywoływał w nim pozytywne odczucia. Jak miałby mu odmówić? Zbliżył się do brzegu, chociaż zamiast w pełni skupić się na falującej tafli wody i na próbie przebicia się przez nią, jeszcze przez chwilę zerkał w stronę bruneta, jakby usiłował sprawdzić, czy wcześniejszy grymas nadal tkwił na jego ustach, mimo że zdawał sobie sprawę, że podobne luksusy były ulotne. Tym razem też nic się nie zmieniło.
W naturalnym odruchu podszedł bliżej i zajął miejsce obok stróża, za nic mając sobie zachowanie przestrzeni osobistej. Jego ciało, jakby samo z siebie chciało dostarczyć sobie jak największej bliskości, a że sam nie odczuwał niewygody, nawet nie zarejestrował zetknięcia się swoim ramieniem z ramieniem Liriell'a, jakby było to coś na porządku dziennym.
„Jestem pewien, że to dostrzeżesz. I usłyszysz.”
Co dokładnie? ― wyrwało mu się, gdy przez moment przyglądał się ciemnowłosemu. Obserwował dokładnie każdy jego ruch, nawet jeśli był tylko zwykłym drgnięciem powiek. Młodzieniec wiedział jednak, że to nie ob był teraz obiektem, na którym powinien się skupić, więc na powrót skupił się na tafli wody, jednocześnie starając się nie pominąć żadnego słowa, które zostało wypowiedziane przez anioła i mieszało się z szumem wodospadu, który... nie był tylko szumem, jak szybko się dowiedział.
Nie należało dziwić się niedowierzaniu i niejakiej pobłażliwości na jego twarzy – zarówno on, jak i wielu innych przed nim, nie starało się odnajdować jakichś ukrytych znaczeń w odgłosach natury, a wszelkie przesądy nadal pozostawały tylko bajkami, choć całkiem możliwe, że niektórzy woleli wierzyć, że te bajki są niemożliwe do zrealizowania. Ciemnooki nie zamierzał mu jednak przerywać, nic nie wskazywało też na to, że bawiły go te teorie – słuchał go z jakąś nutą zaangażowania, nawet jeśli milczał przez ten czas i nawet jeśli nie wiadomo było, czy robi to z czystej uprzejmości, czy faktycznie był tym zainteresowany.
Różne kolory zamajaczyły przed jego oczami, gdy lekko przymrużonymi oczami próbował dostrzec dno, w dużej mierze usłane jasnym piaskiem, ale nie mógł zaprzeczyć, że jego regularność została zaburzona przez kilka innych przedmiotów. Z tej perspektywy nie był jednak w stanie stwierdzić, czy mieli do czynienia ze wspominanymi kłódkami. Poruszył nieznacznie palcami, czując pod nimi źdźbła trawy. Widać było, że korciło go, by sięgnąć po jedną z nich i sprawdzić, czy same w sobie też kryły jakąś moc. Nie był jednak pewien, czy nie zaburzy tym jakiegoś dawno ułożonego porządku tego miejsca lub całego świata.
Widzę ― przytaknął po krótkiej chwili milczenia, która zawiesiła nad nimi jakąś aurę niepewności. Gdy po krótkiej opowieści wreszcie padło ostateczne pytanie, rudzielec uniósł kącik ust wyżej w nieznacznym uśmiechu i zwrócił twarz w stronę Liriell'a. ― Pierwszy raz słyszę tę historię, więc ciężko powiedzieć mi, czy to prawda. Z drugiej strony zawsze myślałem, że my – i wszystko, co żyje – jesteśmy częścią natury, więc to dziwne, że nie potrafimy jej zrozumieć. Chyba że kiedy zaczęliśmy ją niszczyć, poczuła się zdradzona do tego stopnia, że postanowiła zmienić język, jednak z drugiej strony mimo wszystko nie odmawia innym pilnowania ich sekretów, wierząc, że może to ich kiedyś zmieni. A skoro przychodzą tu, bo zrobili coś strasznego, żałują tego. Nie wiem ― zaśmiał się pod nosem w nieco niepewny sposób. ― Pewnie to głupia teoria. Ale chyba dobrze jest wierzyć, że w tym, co widzimy i słyszymy jest coś więcej, hm? Inaczej byłoby trochę nudno. I chyba miałeś rację, że jest w tym wszystkim trochę magii. Poza czystością ― rzucił, odgryzając się na koniec, ale zanim łobuzerski grymas w pełni pojawił się na jego twarzy, obejrzał się za siebie, kiedy w pobliżu rozległ się trzask gałęzi. Zwierzęca czujność była czymś, czego od dłuższego czasu nie potrafił pohamować. Dało się zauważyć, jak jego kręgosłup wyprostował się, a mięśnie jego twarzy stężały, gdy wzrok przesuwał się po terenie. Nawet powietrze wciągane przez nos doprowadziło do ledwo zauważalnego drgnięcia nozdrzy, a sam wyglądał tak, jakby jakieś żywe zagrożenie miało za chwilę wyskoczyć zza krzaków, nawet jeśli znajdowali się w pozornie bezpiecznym miejscu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.02.17 14:41  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
*wyłamuje palce*

Wodospad Pomyślności - Page 2 9



— Niby co nierealnego jest w tym, że się komuś podobasz?
Ian — twardy ton brzmiał jak huk skronią o gong: mocno i bezdyskusyjnie, z echem stabilnego rozkazu odbijającego się w tyle czaszki. — Na Boga, ja jestem aniołem! — Te słowa zdawały się wszystko tłumaczyć. Jedno zdanie, jedna tożsamość, jedno określenie i cały świat kiwał zgodnie głową. Nie mylił się. Aniołem był. Gorzej, że wciąż nie do końca pojmował „magię” otaczającego go uniwersum. Nie dostrzegał tej dziwnej zmiany w oczach Nanael, zganiał na chorobę coraz mniej sympatyczne odzywki Raphaela, kładł dłoń na ustach Shinoy, kiedy kolejny raz przeklinała, by potem patrzeć z litością na Liriella tłumaczącego jej setny raz znaczenie tak brzydkich słów. Może nie był jeszcze gotowy, by w pełni zaakceptować tak radykalne skrzywienia własnych braci i sióstr, bo bezpieczniej czuł się z myślą, że wszystko nadal jest takie samo.
Identyczne jak wczoraj, przedwczoraj, jak dziesięć i pięćset lat temu.
I mnie otaczają anioły. Rozumiesz?
Wzmiankę o planie zignorował; nie ze złośliwości. Bardziej z chwilowego nietaktu, bo niespecjalnie zrozumiał żart, a kiedy wreszcie rozkleił usta, gotów zapytać o jego sens, rozmowa zbiegła na inny tor.
Znów za wolno myślał?
Czarne brwi ściągnęły się nieco ku sobie w chwili zastanowienia, aż na środku czoła nie zarysowała się linia zmarszczki. Jeszcze nie przywykł do szybkiego lawirowania między tematami, a w duchu zawsze przyznawał, że zazdrości Ianowi tej... lekkości w rozmowie. Nie wyczuwało się od niego żadnego skrępowania, mięśnie były rozluźnione, oczy bystre, głos się nie ciął. Wystarczyło podstawić mu pod nos jakikolwiek temat, a z zaangażowaniem zaczynał snuć własne teorie — nawet jeśli były absurdalne i sprzeczne, dało się je pociągnąć dalej.
Może dlatego teraz, siedząc na trawie, ramię przy ramieniu, żadne dobre słowa nie przychodziły Liriellowi na myśl? Wpatrywał się uparcie w wodę, wsłuchiwał w szum wodospadu, z napiętym ciałem dalej robił za posąg, jednocześnie starając się spojrzeć na Iana, słuchać go i rozluźnić.
Jeszcze raz, Liriell, upomniał samego siebie, wbijając nieco paznokcie w glebę. Pod opuszkami czuł śliskość trawy i szorstkość piachu — natura zawsze dodawała mu otuchy. Ian, poniekąd, był jej częścią. Czasami zachowywał się jak czujne zwierzę z wiecznie nastawionymi na sztorc uszami i zębami tylko cudem ze sobą zwartymi.
I anioł dokładnie to ujrzał, kiedy wreszcie się przymusił i kątem oka zerknął prosto na niego. Trzask w tle wydawał się zagłuszyć nawet szum wodospadu.
Hej — odezwał się łagodnie, unosząc przy tym dłoń. Palce wsunęły się na szorstki policzek Iana, rozprowadzając na nim odrobinę ziemi, choć to pozostało poza świadomością anioła, który naparł delikatnie na partnera, starając się zwrócić jego spojrzenie ku sobie.  — Spokojnie. — To były drobne gesty. Przez niektórych pewnie niedostrzegalne. Drgnięcie ramion, nozdrzy czy palców zdradzało zaniepokojenie i czujność.
Ale czego mieliby się bać?
Jesteśmy tu sami. — Bladoróżowy kolor ust Liriella zmienił się w biel od nagłego zaciśnięcia warg. Wpatrywał się uparcie w twarz Iana, aż wreszcie spuścił spojrzenie, zsuwając się nim wzdłuż jego ramienia, natrafiając ostatecznie na rękę opartą o źdźbła, a potem zatrzymując oczy na własnych kolanach.
Sądzę... — podjął — że to nie natura zmieniła język, Ian. Sam widzisz, jak wiele pozwala z sobą zrobić. Milczy palona przez ogień, deszczem zagłusza myśli wariatów, wciąż daje wyżywienie zwierzynie i schronienie dla ludzi. Nie czujesz się dziwnie, że ptactwo zna drogę lotu, nawet jeśli leci trasą pierwszy raz? Albo nie zastanawiałeś się nad tym, skąd wszystkie młode żółwie morskie wiedzą gdzie się udać zaraz po wykluciu? Pomyśl tylko. To nie natura zmieniła rytm. To my się przestawiliśmy. Dawniej... — ciężko mu było podnieść wzrok, ale wreszcie nakierował go ponownie w odpowiednie miejsce; chcąc skrzyżować ze sobą ich spojrzenia — anioły znały tę mowę. Starsze, zamieszkujące Niebo, na pewno jeszcze ją znają. Może ten język zapisany jest w edeńskich księgach, sam nie wiem. Ale teraz? Teraz niemal każdy, tutaj, na Ziemi, chce być panem. A wiesz, czym to się kończy.
Przecież to sługa ma obowiązek rozumieć polecenia. Co króla obchodzi pierwotna mowa niewolnika?
Liriell, powoli i ostrożnie, jakby nagle zdał sobie sprawę, że Ian to bardzo płochliwe zwierzę, oparł wolną dłoń na drugim jego policzku i nieco zadarł mu głowę. Choć wydawało się, że las nie dopuszcza do umysłu pojęcia „wiatru”, tym razem lekki powiew rozwiał ich włosy i poruszył ubraniami. Może naprawdę był to szept natury, dla której to, co robili, było wynaturzeniem niegodnym ani anioła, ani żadnej innej istoty. A mimo tego czarnowłosy uniósł się na klęczki, przekierowując przodem do niego, a ciężar ciała w pełni przekładając na kolana, by zachować chociaż równowagę, skoro jasności myśli nie mógł. Przynajmniej chwilowo nad nim górował i to tylko po to, by wreszcie ugiąć kark i złożyć na jego czole motyli pocałunek.
Ręce zadrżały mimowolnie. Drobny, niewinny gest. A jednak coś ścisnęło. Oddech niemal od razu położył się gorącem na lekko wilgotnej teraz skórze, a w gardle pojawiła się gula niemożliwa do przełknięcia. Przez ułamek sekundy zatrzymał się w kompletnym bezruchu, potrzebując chwili nie tyle na otrząśnięcie się, co przemyślenie dalszego planu.
Czułeś to? — Choć pytał, bardziej zabrzmiało, jakby stwierdzał: w końcu nie było opcji, aby Ian nie czuł tego nagłego zrywu, lekkiego smagnięcia wiatrem w twarz. Coś mówiło im, żeby przestali i był to jasny przekaz.
Liriell zsunął palce na jego ramiona i usiadł z powrotem na piętach, zwracając twarz w stronę drzew. Żadnego ptaka, gryzonia ani jaszczurki. Wydawało się, że byli tu sami.
A jednak to uczucie osaczenia...
Anioł przymrużył nieco oczy, zabierając wreszcie ręce z barków towarzysza. Już i tak czuł gorąco, którego nie powinien i zdenerwowanie, jakiego nie rozumiał. Uzmysłowienie sobie, że ktoś mógłby to dostrzec, wylało na głowę kubeł zimnej wody. Co ty, u licha ciężkiego, wyrabiasz?
Myślisz, że naszą ceną bycia tutaj jest głuchota?
W naturze również znajdują się wyjątki. Mało jest poligamii? Albo sytuacji, w której matka pożera najsłabsze młode? Mało jest... Liriell nagle przyłożył nadgarstek do ust, by powstrzymać ich drżenie. Gwałtownie się skulił. Trochę.
O Boże. Wybacz. Po prostu chciałem sprawdzić, czy to usłyszę — wymamrotał niewyraźnie w rękę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.17 23:08  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
„Ian.”
Jeszcze nie usłyszał, o co mu chodziło, a już westchnął ciężej, jak nastolatek, którego właśnie próbowano zagonić do sprzątania. W wielu przypadkach nie potrafili odnaleźć wspólnego języka – dzielące ich lata przekładały się na odmienne poglądy, do których jeden nie potrafił przekonać drugiego. Sawyers był jednak całkowicie pewien, że w tych kwestiach był nieomylny, bo w przeciwieństwie do czarnowłosego miał z nimi jakąkolwiek styczność. Niedużą, bo niedużą, ale kiedy mówiono o Liriellu – odwiecznym wysłanniku cnót – każdy stawał się specjalistą od bliższych relacji międzyludzkich.
„Na Boga, ja jestem aniołem!”
I gdzie te solidne argumenty?
No i co w związku z tym? ― spytał, przyglądając mu się bez większego poruszenia, choć przez ciemne tęczówki przebijał się jakiś zalążek ciekawości. Chciał wiedzieć, w jaki sposób skrzydlaty zamierzał rozwinąć swoją myśl – sam fakt czystości niekoniecznie go przekonywał, gdy dookoła roiło się od młodych aniołów. Chyba nie zamierzał mu powiedzieć, że były przynoszone przez bociany albo w którymś momencie  wydostawały się z głów kapusty na polach? ― Najwidoczniej nie rozumiem. Albo inaczej – wiem, co chcesz mi powiedzieć, ale wiem co widziałem i nie mogę się z tobą całkowicie zgodzić. Poza tym chcesz czy nie – mi się podobasz i jakoś nie czuję się z tym źle przez to, że jesteś aniołem ― mruknął, przyznając to z lekkością, na którą mało kto byłby w stanie się zdobyć. Zdawał sobie sprawę, że taka kolej rzeczy była potępiana, ale gdyby wiecznie zawracał sobie głowę panującymi w świecie zasadami, byłby bardziej zamknięty w sobie, cichy, nieśmiały i – już przede wszystkim – nie byłby sobą.
Gdyby tylko choć trochę przeszkadzała mu ta cisza i fakt, że w większości przypadków prowadził monolog, na pewno już dawno by go tu nie było. Na szczęście przyzwyczaił się do milczenia bruneta, usprawiedliwiając je odmiennością ich charakterów. Oboje byli, jak ogień i woda, przy czym to Raven cechował się ognistym temperamentem, który od czasu do czasu musiał zostać przygaszony wodą, którą był dla niego Lir. Istniały sytuacje, w których niewiele brakowało, by dookoła rozpętał się pożar, któremu tylko on zawczasu potrafił zapobiec. Zupełnie tak jak teraz, gdy czujność rudowłosego wkroczyła na wyższy poziom, a instynkty zaczynały budzić się do życia wraz z najmniejszym szelestem natury. Za sprawą słów anioła wydawało się, że nawet jeżeli nie rozumiał jej dosłownego języka, ta dawała mu sygnały ostrzegawcze, które mogła odczytać jedynie mieszkająca w nim bestia.
Jednak lekki dotyk dłoni wystarczył, by większość mięśni Iana rozluźniła się jak na zawołanie, choć Lir pod opuszkami swoich palców nadal był w stanie wyczuć napiętą szczękę, kiedy młodzieniec wpatrywał się w miejsce, z którego dobiegł wcześniejszy trzask, choć to nie na nim w tym momencie powinien się skupiać. Nie miał jednak lepszego pomysłu, będąc tak beznadziejnie prowokowanym. Gesty błękitnookiego może i były drobne, niewinne i pozbawione czegokolwiek, o czym chłopak mógłby w tej sytuacji pomyśleć – właśnie to w tym wszystkim było najgorsze. Czasami nie wiedział, na ile mógł pozwolić sobie w towarzystwie anioła, który raz sam postanawiał znaleźć się za blisko, a innym razem wycofywał się do tyłu, żeby uniknąć przebywania w niestosownej odległości.
Słowa. Skup się na słowach.
Oderwawszy wzrok od pobliskiego krzaka, zerknął na towarzysza, pozwalając poprowadzić się tym niegroźnym ruchem dłoni, aczkolwiek zamiast skupić się na jego oczach, śledził ruch warg, starając się zapomnieć o delikatnym dotyku na swojej twarzy. To było cholernie trudne.
Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, Lir ― przyznał, nie mogąc jednak ukryć, że ciemnowłosy za każdym razem potrafił otworzyć go na zupełnie nowy tok myślenia. Potrzebował dosłownie chwili, żeby wyrzucić z pamięci wspomnienie o trzasku i unieść zaciekawione spojrzenie na oczy skrzydlatego. ― Właściwie wydaje mi się, że mało kto zastanawia się nad takimi rzeczami albo po prostu przypisuje te zachowania instynktowi, jakby to dzięki niemu zwierzęta posiadały w głowie całą mapę dotarcia do celu, chociaż teraz, kiedy o tym mówisz, faktycznie wydaje się, że sam instynkt to za mało ― stwierdził. Nie znał nikogo innego, kto patrzyłby na świat w sposób, w jaki robił to własnie Liriell. Uważał, że na świecie nie było drugiej takiej osoby, co bez wątpienia czyniło go wyjątkowym; z kolei ciemnooki miał szczęście, że to właśnie on dostał szansę przebywania w jego towarzystwie. Czasami zazdrościł mu inteligencji i trzeźwości spojrzenia, mimo że czasem chciał, by ten wyłamał się ze sztywnych ram, w których się zamknął.
Uniósł brew, przyglądając się mu w pytającym wyrazie. Taki bieg wydarzeń był czymś zupełnie nieoczekiwanym, ale Raven nie ośmielił się drgnąć, nie chcąc w żaden sposób odwieść czarnowłosego od tego, co zamierzał i co przyprawiło wymordowanego o silniejsze uderzenia serca. Bliskość bynajmniej go nie stresowała, jednak stawiała go w dwuznacznej sytuacji, nawet jeśli jedynym, czego mógł oczekiwać było zaledwie muśnięcie czoła.
AŻ muśnięcie.
W wyobraźni przedłużał czas trwania gestu, którego doczekał się po tak długim czasie. Nie był pewien, czy właśnie ta sama wyobraźnia nie robiła sobie z niego żartów, jednak wszystko wydawało się tak prawdziwe, że powstrzymywał się od mrugnięcia, by świat nie powracał do normy. Jednak to musiało nastąpić, a sekundę później Lir już przyciskał rękę do ust, przepraszając go za coś, co widocznie uznał za niewybaczalne.
Czyli jednak to się wydarzyło?
Daj spokój, Lir ― rzucił bez jakiejkolwiek urazy, przesuwając ostrożnie palcami po swoim czole, jakby chciał utrwalić wcześniejszy dotyk i zapamiętać go na dłużej. Chwilę później ta sama ręka ujęła nadgarstek anioła, zmuszając go do odsłonięcia ust. ― Nic się nie stało, chociaż zdecydowanie nie powinieneś wystawiać mnie na taką próbę tylko po to, by sprawdzić czy Matka Natura postanowi zabrać głos ― odparł luźnym tonem, nawet jeśli gdzieś w środku odczuł gorycz wobec – No co za idiotyzm  – nagłego zrywu wiatru, który jak na złość stawał mu na przeszkodzie. ― Chyba nie zamierzasz uciekać, jeśli nie będzie z tego powodu zadowolona? ― Przechylił nieznacznie głowę na bok, przyciągając do siebie jego dłoń. Tym razem sam pozwolił sobie na przekroczenie granicy, gdy ostrożnie musnął jej wierzch wargami, uważnie spoglądając na skrzydlatego spod rudej grzywki. Ciepłe, brązowe tęczówki kompletnie nie pasowały do stereotypu osoby pozbawionej duszy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.02.17 2:13  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Widząc palce Iana przesuwające się po czole, w gardle powstała ciężka, nabrzmiała klucha. Co ja, do diaska, zrobiłem? Przez myśl mu wcześniej nie przeszło, by tak nadużywać dobroci Sawyersa, a teraz w jedną sekundę wszystko miało huknąć? Bo zebrało mu się na głupoty niegodne anioła?
Nawet nie zauważył, w którym dokładnie momencie ręce zaczęły mu się trząść. Zacisnął je mocniej w pięści, tak skupiony na tym, by utrzymać spokój, że gdy wymordowany chwycił go za nadgarstek, tylko cudem nie warknął.
„Nic się nie stało.”
Nic? Wyrwany z letargu; z czegoś na wzór granicy między snem a jawą; przełknął ślinę, uciekając wzrokiem w bok. Krzaki lekko szeleściły od wiatru lub czających się pomiędzy gałęziami ptaków i gryzoni i to na nich Liriell starał się skupić, jakby słuchanie towarzysza było w tym momencie najmniej odpowiednią opcją z dostępnych. Z jednej strony nie miał prawa uciekać, z drugiej...
Ian może być wściekły.
„... nie powinieneś wystawiać mnie na taką próbę...”
Wiem, przepraszam – wtrącił się.
Mimowolnie zabrał głos, choć był już pewien, że nic dodatkowego nie przeciśnie się przez zmiażdżone gardło. Nie chodziło tylko o Iana, choć – z pewnością – w większej mierze o niego. Jednak w tym wszystkim miejsce znalazła również sama przyczyna. Przecież gdyby nie ta nagła... chęć... ten mus, to... coś, czymkolwiek było, cała sytuacja w ogóle by nie zaistniała, a oni dalej drążyliby tematy instynktów, Matki Natury, języków, spuścizny po przodkach... Liriell napiął mięśnie, gdy Ian przyciągnął jego rękę bliżej siebie, oczyma wyobraźni widząc wszystko, co mogło go czekać w ramach kary za karygodny czyn. Usta znów zacisnęły się nieco, gdy zbierał się na odwagę. Spojrzenie na Sawyersa sporo go kosztowało; to co jednak ujrzał, na moment spowolniło akcję serca.
Dotychczas zaciśnięte do granic możliwości palce otwarły się jeszcze w czasie, w którym wargi Iana muskały wierzch dłoni. Skóra w tamtym miejscu parzyła, jakby przywarł do niej rozżarzony do żółci metal i przez kilka sekund Liriell nie wiedział jak zareagować. Skulone ramiona na powrót wyprostowały plecy, a usta lekko się rozchyliły, nawet nie kryjąc zaskoczenia, ale poza tym milczał i się nie ruszał, uważnie śledząc Sawyersa.
Nie miał doświadczenia, ale tak nie zachowują się ludzie urażeni.
W nagłym roztargnieniu zabrał rękę, przygarniając ją do piersi drugą dłonią, jakby niespodziewanie zdał sobie sprawę, że Ian mógł mu ją odgryźć. Więcej – że chciał to zrobić. Oczywiście, od takich myśli było mu daleko, ale nagłe spięcie mogło sugerować strach.
Lub niepewność.
Anioł powoli, niemal ostrożnie wypuścił powietrze przez nos, nie spuszczając badawczego spojrzenia z twarzy swojego przyjaciela. Musiał trochę odczekać, by nabrać pewności, że Ian nie jest wściekły. Nie na tyle, aby nie umieć tego stłumić.
Nie – zaczął cicho, ale kolejne słowa nabrały tonu; — Nie zamierzam uciekać.
Opuścił wreszcie dłonie na swoje kolana, prężąc przy tym pierś.
Nie wiem, jak do tego doszło, Ian. – Zacisnął palce na materiale spodni, czując pod opuszkami ich szorstki materiał. Czuł się jak dziecko karane przez dorosłego, choć przecież to on był tutaj starszy i – co najważniejsze – Ian wcale nie wydawał się chętnym do karania. Zawsze taki był? Spokojny, rozluźniony, uśmiechnięty..?
Liriell poczuł ścisk w piersi i raz jeszcze przyjrzał się twarzy Sawyersa, przy okazji dochodząc do tego, jak bardzo się mylił. Ian rzadko był spokojny, rozluźniony i uśmiechnięty. To znaczy – bez wątpienia to sobą reprezentował; mijany na drogach edeńskiego miasta większość skrzydlatych dostrzegała w nim podobne cechy. Ale to wszystko zakrywało coś, co żarło go od wewnątrz. Jak maska przysłaniającą zaciśnięte zęby; jak ubranie kryjące rany i zasłony zaciągnięte w domu pełnym patologii.
Nie tym był?
Zwierzęciem zgrywającym człowieka?
Nie jestem od niego lepszy.
Ścisnął materiał jeszcze mocniej, o ile miało to w ogóle rację bytu.
Oczywiście, że nie był. Zdawał sobie z tego sprawę. W porównaniu do Iana, tłumił wszystko i tuszował to jeszcze zanim to „coś” mogłoby nabrać formy i zostać nazwane. Jak ktoś taki miał prawo uważać się za szczerego?
Podniósł się nagle z ziemi.
Chodźmy już. To miejsce chyba tak na mnie wpływa. – Schylił się jeszcze po kosz pełen jagód. Wodospad szumiał nieprzerwanie w tle, ale dopiero teraz Liriell poczuł intensywność tego odgłosu. — Zrobię nam na podwieczorek coś dobrego. Na co masz ochotę? Odwiedzimy też Siriela. Mamy dużo owoców, możemy się nimi podzielić.
„Mi się podobasz”.
Drgnął gwałtownie, ściskając rączkę kosza.
Ty też mi się podobasz.
A jednak mimo tylu słów, tych kilku nie potrafił dołączyć do chaotycznego monologu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.03.17 19:12  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
To paradoksalne, że jedna sytuacja potrafiła być zarówno urocza, zabawna, a jednocześnie na swój sposób przykra. Patrząc na Liriella, Ian potrafił odczuć wszystkie te doznania – ostrożność czarnowłosego potrafiła napsuć mu sporo nerwów, gdy kolejny raz usiłował znaleźć się jak najdalej niego albo puścić w niepamięć każdą sytuację, która w zasadzie ich do siebie zbliżała; jednocześnie nie potrafił pozbyć się wewnętrznego ciepła, które ogarniało go w chwilach, gdy odwracał wzrok speszony; a bawiło go to, że mimo wieku, anioł czasem przypominał zagubionego dzieciaka, nawet jeśli w niedługim czasie potrafił uświadomić Sawyers'owi, że to właśnie on był tym, który niewiele wiedział. Stwierdzenie, że mimo tego wszystkiego, to rudowłosy miał tu przewagę, było zbyt wielką przesadą, ale wymordowany doskonale zdawał sobie sprawę, że kwestia ich związku spoczywała na jego barkach, nawet jeśli w towarzystwie kogoś, kto próbował zachowywać się co najmniej przyzwoicie, ciężko było wykonać ten pierwszy krok.
Z jakiegoś powodu zawsze bał się, że kiedyś przesadzi, a cierpliwość jego towarzysza dobiegnie końca. Odkąd trafił na „drugą stronę”, nie miał kompletnie nikogo innego, jednak to nie dlatego tak ciężko było mu wypuścić bruneta – dosłownie i w przenośni, bo jak na znak palce Ravena nieco mocniej, jednak wciąż nie boleśnie, zacisnęły się na szczupłym nadgarstku, którego i tak nie mógł trzymać wiecznie, a widok gwałtownego ruchu skrzydlatego wywołał silniejszy ścisk w jego klatce piersiowej, jednak zdołał zatuszować to kolejnym uśmiechem i zdawało się, że to właśnie on znacząco rozświetlił oczy rudowłosego.
„Nie zamierzam uciekać.”
To przeczyło nieco jego wcześniejszej reakcji, jednak Ian w żaden sposób nie zamierzał tego kwestionować. Uważał, że to, że Liriell zdobył się na podobną odpowiedź, było już wystarczająco dużym wyczynem. W końcu równie dobrze mógł nie odpowiadać wcale.
Całe szczęście. Wolałbym, żebyś nie uznał mnie za upierdliwego, gdybym zaczął ci to utrudniać ― rzucił żartobliwie, na chwilę błyskając rzędem białych zębów, które ukazały się przy nieco szerszym uśmiechu. Próbował przekonać samego siebie, że w razie takiego wypadku próbowałby go zatrzymać, nawet jeśli wystarczył prosty przekaz, by dał mu spokój. Wziął głębszy oddech i pokręcił nieznacznie głową, nawet nie próbując ułożyć przydługiej grzywki, która znów na siłę pakowała mu się do oczu. ― Nie musisz się tłumaczyć. Jestem ostatnią osobą, która będzie wypominała ci takie rzeczy.
Chcę ich.
Tego już nie dopowiedział, powstrzymując się od kładzenia jakiegokolwiek nacisku na czarnowłosym. Był wystarczająco cierpliwy, nawet jeśli czasem ciężko było utrzymać swoje emocje na wodzy. Nawet teraz, gdy mimowolnie potarł swoje wargi nieco chropowatym wierzchem ręki, wiedział, że i tym razem musiał obejść się smakiem.
Poza tym nie wszystko to, co robimy, musi być przemyślane. ― Rozłożył bezradnie ramiona, jakby tym gestem próbował rozluźnić ciężką atmosferę i pomóc Liriellowi w zrozumieniu, że świat się nie skończył wraz z chwilą, gdy pozwolił sobie na więcej. Zaraz uniósł brew w pytającym wyrazie, zauważając, że błękitnooki podnosi się z ziemi, jednak całkowicie mimowolnie zrobił to w ślad za nim, podnosząc własny koszyk z ziemi.
„Zrobię nam na podwieczorek coś dobrego.”
Zawsze robisz coś dobrego ― wtrącił i wyglądało na to, że na wieść o jedzeniu nieco się rozpromienił, nawet jeśli Lir potrafił czasem przesadzić ze swoimi kulinarnymi dekoracjami. Niemniej jednak wszystkie przyrządzane potrawy były dla chłopaka swojego rodzaju przyznawaniem się do tego, że w jakiś sposób jednak mu zależało. No bo czy w innym przypadku czarnowłosy zadawałby sobie aż tyle trudu? ― W każdym razie możesz wymyślić coś ciekawego z jagodami. Niech chociaż to zbieranie nie pójdzie na marne. ― Poruszył wymownie koszem i poprawił go sobie na przedramieniu dla większej wygody, by po chwili opuścić nieznacznie barki w wyraźnej rezygnacji. ― Sirieeel? ― przeciągnął z młodzieńczą wręcz niechęcią. Jak nastolatek, którego właśnie próbowano zawalić przesadną ilością prac domowych. Na moment wysunął lekko język, na którym błyszczała srebrna ozdoba i przekrzywił głowę na bok. ― Ale jak znowu uczepi się moich kolczyków, to wyjdę stamtąd choćby oknem ― zapewnił, postanawiając, że tym razem pójdzie na kompromis. Poza tym nie widział innej opcji poza udaniem się tam z czarnowłosym – za każdym razem, gdy musiał zostawać sam w domu, nudził się niemiłosiernie.
Kiwnął lekko podbródkiem w stronę ścieżki i powoli ruszył przed siebie, tym razem mogąc dotrzymać kroku skrzydlatemu. W całym zbieractwie tylko to było warte jego sympatii – powroty z nich.

___z/t [+ Liriell].
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.17 22:32  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Było mu ciężko. W pewnym momencie nawet zaczął myśleć, że Ourell specjalnie objuczył go tym wszystkim, aby zmusić Kesila do spaceru poprzez Desperację w ludzkiej postaci. Plecak, torby, nawet mleka makowego anioł nie zabrał. Fakt faktem - posiadając tyle rąk i podkręconą przez mutację siłę mógłby unieść jeszcze więcej, niemniej zwyczajnie nie czuł się pewnie podróżując na dwóch kończynach. Zaś lisowaty ufał swoim przeczuciom, wszak nie przeżył tylu lat postępując wbrew własnym instynktom. To one każdego dnia pomagały mu pokonać przeciwności losu. Jeśli umysł mówi mu "zmień się", Kesil opada na wszystkie sześć łap i truchta zadowolony, wymachując ogonem za sobą. To bardzo prosta, a jak skuteczna taktyka.
Acz między Bogiem (ha ha) a prawdą, jego przeżarty przez zwierzęce odruchy umysł nie mówi mu więcej niż "bądź lisem", "wykop norę", "uciekaj" albo "to się nada do jedzenia". Głównie doskonałe wyczucie czasu sprawia, że te cztery podstawowe komendy pozwoliły mu uniknąć większości kłopotów i trosk Desperacji. Jedz, kiedy masz okazję, uciekaj, gdy tylko coś cię zaniepokoi. Tyle. Proste. Do bólu wręcz płytkie.
Jak na ironię, tym razem Kesil chciał pomyśleć bardziej ludzko. Co bywa ciężkie, kiedy przez niemalże połowę swego istnienia radośnie oddawałeś się przywilejom niemyślenia, sprowadzając własną osobę do poziomu byle futrzaka. Wyłuskiwanie resztek ludzkiego ja z tej kotłowaniny zwierzęcych głosów przypomina wybieranie ziarenek pieprzu z worka piachu. Ale musiał. Potrzebował zebrać swoje niezmutowane ja do kupy. Wciąż bowiem męczyła go nierozwiązana kwestia Kościoła. Nie umiał rozstrzygnąć, kto miał rację. Ourell zakładając, że Kesil był manipulowany? Czy lis sądząc, że nie wszyscy w KNW byli źli? A jeśli naprawdę sprawnie pokierowali nim, aby myślał, że są niewinni? Czy wtedy to wszystko między nim a...
Pokręcił gwałtownie głową. Nie umiał powiedzieć. Nic nie umiał wybrać, nie był w stanie wydać żadnego werdyktu. Strasznie go to bolało, czuł, że najbliższe dni pełne będą rzucania się od myśli do myśli, a żadna z nich nie będzie dobrą. Nie podważał doświadczenia Ourella, nie chciał jednak wykluczać uprzedzenia. Nie zamierzał też tak po prostu rezygnować z własnych obserwacji, choć nie przeczył, że daleko mu do doktora z psychologii i zwyczajnie mógł się pomylić.
Był okropny w podejmowaniu decyzji. Potrzebował czasu i chwilowego odpoczynku. Nie mógł tak po prostu wrócić w Góry Shi. Ale siedzenie na Desperacji i skupienie na myśleniu o pierdołach tylko sprowadzi na niego nieszczęście. Ta nieprzyjemna kraina wymaga posiadania oczu z tyłu głowy, nie mógłby tam spokojnie kontemplować osobistych kryzysów. Zatem wybrał trzecią opcję - skoro nie góry i nie równiny, niech będzie las. W lesie zawsze czuł się dobrze, otoczony drzewami i gęstymi krzewami, w których mógł się schować. A nie ma wspanialszych zagajników i puszcz niż te edeńskie.
Łapy same poprowadziły go ku anielskim terenom, gdy na grzbiecie miał juki, w pysku zaś plecak. Nieopodal kręcił się Ink, wychudzony dalmatyńczyk Ourella, który chwilowo trafił pod opiekę Kesila. To nawet było miłe, posiadać jakiegoś towarzysza podróży. Przynajmniej nie był sam na tym zakurzonym padole dawno wyschniętych łez.
Może powinien na stałe sprawić sobie jakiegoś zwierzaka? Ha... Żeby to jeszcze było takie proste. Chociaż skoro będzie w Edenie, nic nie stoi na przeszkodzie, aby się rozejrzeć za czymś puchatym i przyjacielskim na tyle, aby chciało z nim spędzić resztę żywota.
Chociaż może nie tyle "przyjacielskim", co "głupim".
Zbliżając się do granicy, zrobił się ostrożniejszy. Uszy jęły poruszać się nerwowo, oczy łypać na wszystkie strony - włącznie z niebem, tak dla pewności. Nie to, że się bał aniołów. Bardziej obawiał się, że trafi na jakiegoś nerwowego, co nie zadaje pytań, a od razu przegania wymordowanych, za argument posiadając ostry miecz. Wobec tego jego sierść z jasnej i piaskowej zrobiła się ciemniejsza oraz nakrapiana. Jasne cętki pozwoliły mu wtopić się w plamy słońca, prześwitującego między liśćmi drzew. Śmignął pomiędzy krzakami, starając się iść możliwie jak najbardziej zadrzewionymi częściami Edenu. Zatrzymał się dopiero w głębi i zdecydował przybrać bardziej ludzkie kształty, powracając przy tym do swojego zwyczajowego koloru. Włosy z brązowych znów stały się blond, przecinane czarnymi pasemkami. Jak zawsze o tej porze roku. Uroki mutacji.
Wypuścił z ust plecak, poruszając żuchwą. Nie tyle ciężko per se, co niewygodnie było nieść coś takiego w zębach przez stanowczo zbyt długi okres czasu. Pomasował policzki, patrząc na swoje bagaże.
Zawahał się. Pierwszy raz od dawna miał przy sobie ubrania. Ale nie wypada zakładać szat z KNW będąc w centrum Edenu. Jeszcze wezmą go za jakiegoś szpiega. A tego bynajmniej by nie chciał, wobec tego kucnął przy swoich torbach i zaczął czegoś szukać. Czegokolwiek, co nadawałoby się do ubrania. Zadowolony dostał spodnie. Luźne, wyglądające jak od sportowego dresu. Jedna nogawka była do połowy urwana, ale ktoś starannie doszył brakującą część używając kawałka materiału. Ah ten Ourell. Pomyślał o wszystkim. Nawet dziury pocerował.
Lis założył spodnie, niestety nie będąc w stanie ich naciągnąć tak do końca. Przeszkadzał mu ogon, przez który zachodziło niebezpieczeństwo, iż zgubi gdzieś po drodze ubranie, zostając nago. Nie tyle się krępował, co bał o ewentualne zdrowie psychiczne cnotliwych aniołów. Zatem za moment je zdjął tylko po to, aby ubrać tył na przód i obwiązać sobie nasadę kity sznureczkami.
Użył do czegoś tylko kilku punktów iq, które posiada. Limit akcji umysłowych wyczerpany na najbliższy tydzień.
Schował resztę ubrań, które nawyrzucał, do plecaka. Odda to wszystko Ourellowi przy najbliższym spotkaniu. Zarzucił sobie następnie plecak na plecy i udał się w dalszą drogę, juki biorąc pod pachę. Gwizdnął na Inka, decydując się na podróż lasem aniżeli ścieżką. Słyszał w oddali szum wody i kierował się tam, skąd owy dochodził, pragnąc nie tylko umyć się po niedawnym tarzaniu w błocie, ale też ugasić pragnienie. I wyczyścić dalmatyńczyka. Im obu daleko było do miana czystych... Nic zatem dziwnego, że ucieszył się jak dziecko na widok wodospadu, wyłaniającego się spomiędzy drzew. Przyspieszył kroku i wkrótce znalazł się na brzegu jeziora. Nawet już się nie rozglądał. Po prostu zostawił cały swój bagaż, gdzie akurat stał, zanim poleciał wskoczyć w wodę. Ink podążył jego śladem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.09.17 10:39  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
[...] każdego dnia w południe, gdy słońce zacznie chylić się ku zachodowi, będę czekał nieopodal skraju Edeńskiego lasu...
Laviah zawsze dotrzymywał obietnic. Gdy ponaglały go inne sprawy, robił wszystko, by rozwiązać je na tyle szybko, by nie stracić z oczu swojego głównego celu. Wiedział, że zapisując kolejne słowa w liście, dopuścił się zobowiązania, które miało ciążyć na jego barkach do momentu, w którym miał stanąć twarzą w twarz z adresatem. Już od kilku dni przychodził nad wodospad, zajmował miejsce na jednej ze skał nieopodal niego i wsłuchiwał się w kojący szum wody, liści i śpiew ptaków dookoła. Miał wrażenie, że tu zawsze mógł odnaleźć spokój, choć od tamtego czasu białowłosy nie pojawiał się tu po to, by posiedzieć w samotności, którą stale tu odnajdywał. Starał się nie tracić nadziei, dlatego w myślach usprawiedliwiał nieobecność zaproszonego gościa. Może nie otrzymał listu? Może wciąż się zastanawiał? Może musiał przedyskutować to z resztą grupy? Może testował jego cierpliwość i właśnie – gdzieś zza zarośli – obserwował go każdego dnia, by upewnić się, że faktycznie był słowny i że przychodził sam? Może coś go zatrzymało? Z tego, co było mu dane już usłyszeć – grupa, do której się zwracał, nie próżnowała, jednak mimo tego codziennie kierował się w to miejsce z nadzieją, że to już dzisiaj.
I dzisiaj nie było tu tak samo spokojnie, jak ostatnio.
Usłyszawszy głośny plusk wody w chwili, gdy jeszcze zmierzał w stronę wodospadu, złapał za brzegi głębokiego kaptura, który dotychczas rzucał cień na jego twarz, po czym zsunął go z głowy. Letni wiatr, który przemknął między drzewami, rozwichrzył i tak już rozkopane kosmyki włosów, a błękitnooki zupełnie instynktownie przyspieszył kroku. Jeśli ON zjawił się na miejscu, nie mógł pozwolić mu dłużej czekać. To nie miało zająć dużo czasu, a szum wody coraz wyraźniej rozbrzmiewał w jego uszach. Gdy już był w stanie dosięgnąć go wzrokiem, od razu wyłapał niepasujący do całości element – czyjś bagaż, którego, rzecz jasna, nie zamierzał ruszać, odznaczając się dużym poszanowaniem do cudzej własności. Dopiero później skierował wzrok na wodę w jeziorze, która była dziś bardziej niespokojna niż zwykle, jakby obecność gościa na jej terenie nie była mile widziana.
Z tej odległości archanioł nie był w stanie ocenić, z kim miał do czynienia. Pozbawiony wszelkich wątpliwości i strachu, wystąpił poza granicę cienia, narażając się na zostanie przyuważonym. Nie miał jednak powodu, by kryć się ze swoją obecnością we własnym domu. Domu, którego to on musiał strzec i bynajmniej nie zamierzał robić tego z ukrycia. Kroki, które stawiał, były naturalnie ciche, choć nic nie wskazywało na to, by jasnowłosy wkładał w to jakikolwiek wysiłek, przez co odnosiło się wrażenie, że prawie nic nie ważył. Zatrzymał się krok od brzegu, splatając przed sobą obie dłonie. Spojrzenie jasnych oczu tylko na chwilę zatrzymało się na zniekształconym odbiciu własnej sylwetki, jednak szybko ulokowało się na taplającej się w wodzie dwójce.
To nie on.
Nie był jednak rozczarowany. Nie był też zły z powodu tego, że ktoś nieproszony wtargnął do Ogrodów – nie, gdy swoją obecnością nie robił niczego złego, choć niektóre okoliczne zwierzęta zapewne już poczuły się na tyle zagrożone, by ukryć się w swoich bezpiecznych norach, jednak nieznajomy miał sporo szczęścia, że stworzenia, które na co dzień broniły swoich terenów, nie postanowiły zaatakować.
Witaj, chłopcze. Powinieneś być ciszej, jeśli nie chcesz, by cię usłyszały ― ostrzegł go na tyle spokojnym i jednocześnie łagodnym tonem, że trudno byłoby uwierzyć, że próbował mu grozić. Nic w postawie skrzydlatego nie wskazywało na to, że zamierzał wyrządzić krzywdę intruzowi, ani też na to, że planował użyć ładnych słów, by uświadomić mu, że nie powinno go tu być.

|| Moc mówienia prawdy: 1/3
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.11.17 13:10  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Bardzo łatwo się ekscytował. Był jak te dwa metry najczystszego entuzjazmu, w dodatku niepohamowanego żadnymi granicami. Jeśli zaczynał się cieszyć, potrafił rzucić się komuś na szyję i przytulić, niezależnie od stopnia zażyłości z ów nieszczęśnikiem. Nie mówiąc o szerokiej gamie lisich odgłosów, które z siebie wydawał. Zaczynając na szczekaniu, kończąc na szczebiotaniu. Co tylko dusza zapragnie.
Nic zatem osobliwego w tym, że na widok czystej wody nieco... stracił głowę. Nie była to tylko kwestia ugaszenia pragnienia, choć niewątpliwie zdążyło zaschnąć mu w gardle. Uwielbiał być czysty, lubił się kąpać i czerpał przyjemność z pływania. Ale na Desperacji rzadko można trafić na zbiornik odpowiednio duży do zanurzenia się. A tym bardziej tak wspaniały jak ten. Żadne ubłocone i strzeżone przez kaczkokodyle bajorka nie mogą się równać z krystalicznym jeziorem, okolonym zielonym lasem.
Zimno zbiornika otuliło zmęczone mięśnie i orzeźwiło skórę, przynosząc także ukojenie myślom. W danym momencie nie liczyło się nic poza lekkością zanurzania w wodzie, ciepłem wiatru i tęczą opalizującą ponad wodospadem. Wszelkie troski odeszły na dalszy plan.
Z Kesila można było czytać jak z otwartej księgi. Chłopak nijak nie potrafił ukrywać emocji, jego mowa ciała nie tyle była "mową" co wręcz "krzyczeniem", do tego stopnia okazywała się oczywista i prosta do zrozumienia. Nawet anioł, pozbawiony zwierzęcych zmysłów i spojrzenia na świat, nie powinien mieć trudności odczytać jawnych zmian w sylwetce mutanta.
Jak łatwo wpadał w ekscytację, tak też szybko przechodził w przerażenie.
Mięśnie napięły się gwałtownie, kiedy usłyszał obcy głos. Nie zauważył, jak anioł podchodzi. Zbyt był zaabsorbowany kąpielą i radością z bycia w Edenie, nie wspominając o hałasie, jaki czynił. Opuścił gardę, dając się podejść. Gdyby to była Desperacja, zapewne już leżałby martwy, barwiąc otaczającą wodę na różowo.
Odwrócił się gwałtownie, strach mieszał się ze wstydem. Wytrzeszczone oczy błyskały bielą białek, zaś ogon owinął się ciasno wokół nóg, podkulony w wyrazie uległości. Chciał się zasłonić, zmienić, zniknąć... Uciec gdzieś. I gdyby nie leżące na brzegu torby, dawno by dał nogi za pas. Ale nie może zostawić rzeczy Ourella. Anioł zbyt jest dla wymordowanego ważną osobą i Kesil obiecał sobie, że odniesie mu to wszystko przy najbliższej okazji. Choćby chciał - a chciał bardzo - nie może uciec i zaprzepaścić wysiłków anioła.
Rzucał się nie tylko mentalnie, ale też fizycznie. Nagłe spięcie mięśni, skoczenie do boku... Potem niezdarne odzyskanie równowagi, owinięcie torsu jedną parą rąk, zaciśnięcie zębów na którejś z wolnych dłoni. Spoglądał co chwila na boki, ku drugiemu kawałkowi brzegu, szybko jednak wracając spojrzeniem ku Laviahowi.
Ciepła stróżka krwi spłynęła po wychłodzonej skórze. Miał zbyt ostre zęby, aby tak bez konsekwencji móc się gryźć. Nie przejmował się tym jednak, w obecnym stanie odrobina bólu niknęła w gąszczu przerażenia, zagłuszana tłuczeniem serca o żebra i świstem płytkich, szybkich oddechów.
Zupełnym przeciwieństwem Kesila był Ink. Dalmatyńczyk zatrzymał się, odwrócił, aby spojrzeć na archanioła. Zamerdał wesoło ogonem nim ruszył na spotkanie Laviaha, nieświadomie ulegając otaczającej anioła aurze. Ku przerażeniu jego tymczasowego opiekuna.
Zapewne w innych okolicznościach wymordowany także by został ujęty przez ów aurę. Był dostatecznie zezwierzęcony i nieagresywny, aby pod wpływem szóstego zmysłu podejść do obcego i domagać się pieszczot. Ten moment był jednak bardzo zły na czułości. Kojąca aura nie mogła przebić się przez panikę.
- Ink, nie! O nie, nie, nie, wracaj tu...!
Lis wyrwał do przodu, pochylając się i łapiąc psa w ramiona. Chcąc czy też nie, znalazł się przez to bliżej anioła. Dwa ledwie kroki, przytulając dalmatyńczyka do piersi. Skulił się w sobie, patrząc teraz na anioła wręcz błagalnie. Przerywał jednak kontakt wzrokowy, nie śmiąc spoglądać Laviahowi w oczy dłużej niż ułamki sekund. Nie chciał go prowokować.
- Ja... My nie... To wszystko to... - Plątał się w słowach, chcąc powiedzieć za dużo i za szybko. Myśli mu uciekały i mieszały się. Niemniej nawet bez nieświadomego potraktowania mocą, blondyn by nie skłamał. Nie robił tego od lat. Głównie dlatego, że z nikim nie rozmawiał przez kilkanaście długich zim. Z nikim poza sobą. Nie możesz okłamywać samego siebie, prawda?
Cóż, możesz, ale to rozprawa na inną chwilę. Na pewno nie na moment, kiedy lis próbował składnie i logicznie połączyć słowa, nie krztusząc się przy tym własną śliną i nabieranym haustami powietrzem.
- Nie chciałem! Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Proszę, nie zabijaj nas. Ja tylko... Tylko wezmę rzeczy i sobie stąd pójdę, tak? Mogę wziąć rzeczy? Są dla mnie ważne. Oddam wszystkie owoce, ale ubrań nie mogę. Nie są moje. - Drżał na całym ciele, spuszczając wzrok i czekając na werdykt. Zupełnie jakby Laviah stanowił przeszkodę nie do pokonania. Strażnika, jakiego nie zdołasz ominąć, możesz tylko błagać go o litość.
Wzięty w objęcia pies wydał z siebie coś w rodzaju pytającego pomruku. Merdającym ogonem tłukł nieprzerwanie w udo Kesila, odchylając pysk i chwilę węsząc przy szczęce blondyna. Polizał go następnie w szyję, zanim wrócił do spoglądania na Laviaha. Jął się nieco wiercić, niecierpliwiąc. Chciał już przywitać się z aniołem.
Biała sierść w jednym miejscu zabarwiła się na czerwono od sączącej się ze skaleczonej dłoni posoki.

Napad paniki: 1/2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.18 20:48  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Nieznajomy już na pierwszy rzut oka wydawał się być pocieszny, ale nie to sprawiło, że białowłosy nie zawahał się podejść bliżej. Możliwe, że pozorna pewność siebie, którą się kierował była raczej najczystszym przypadkiem głupoty – każdy, kto miałby okazję zobaczyć ich z daleka, uznałby, że to nie Laviah był tu drapieżnikiem, a owcą, która powinna brać nogi za pas i uciekać przed niezdefiniowanym tworem natury. Był drobniejszy, smuklejszy, a ciało, które topiło się w nieco za szerokich warstwach materiału, sprawiało pozory jeszcze bardziej wychudzonego niż było w rzeczywistości – w starciu bezpośrednim nijak równałby się z wyrośniętym wymordowanym, a jednak to nie on drżał ze strachu i malał w oczach.
Archanioł momentalnie odczuł ukłucie zaniepokojenia. Zmiana nastawienia nieznajomego była na tyle gwałtowna, że błękitnooki mimowolnie cofnął się o krok do tyłu, jakby odepchnięty niewidzialną siłą negatywnych emocji, które skumulowały się wewnątrz edeńskiego gościa. Jedynie pozytywnie nastawiony i zadowolony pies minimalnie rozluźniał atmosferę. Laviah mimowolnie zerkał na czworonoga, jakby to u niego szukał odpowiedzi na pytanie, co się właśnie działo i co zrobił nie tak. Może użył złych słów? Może w jego ton wkradła się ledwo wyczuwalna nuta groźby, która poruszyła nieznajomego do granic? A może po prostu spotkało go coś tak złego, że nie był w stanie zaufać nikomu?
Nie musisz się obawiać ― wyrzucił z siebie, w naturalnym odruchu unosząc powoli ręce. Rozprostowane palce świadczyły o tym, że nie miał w rękach niczego, czym mógłby zaszkodzić mu bezpośrednio, choć pewnie tylko ktoś, kto nie miał styczności z nadludzkimi istotami uwierzyłby, że bez broni te faktycznie były bezradne. Błękitnooki potrafił jednak zebrać się na tak przekonującą postawę, by trudno było uwierzyć, że w ułamku sekundy byłby w stanie wyciągnąć ukryty w bucie sztylet – być może ów dar przekonywania brał się z tego, że zwyczajnie nie potrafił skłamać komuś w żywe oczy i nie dotrzymać obietnicy, nawet jeśli złożonej komuś, kogo nie znał i kto sam mógł mieć względem niego jakieś niewłaściwe zamiary. ― Nie zamierzam robić ci krzywdy ― dodał pospiesznie, opuszczając ramiona w równie ślamazarnym tempie. Nie był pewien, czy nieznajomy go usłyszał, biorąc pod uwagę, że nieustannie wyrzucał z siebie jakieś nieskładne słowa, jednak anioł za wszelką cenę chciał załagodzić sytuację. Nie chciał, żeby mu się tłumaczył. Nie, gdy nie zrobił niczego złego. Nie chciał też, by drżał ze strachu ani...
Jasne oczy skrzydlatego otworzyły się szerzej, gdy skupił spojrzenie na czerwieni, która pojawiła się nie tylko na psiej sierści, ale i na skórze wymordowanego. Choć białowłosy z początku miał zamiar wycofać się o jeszcze dwa kroki, by dać mężczyźnie czas na uspokojenie się, teraz zatrzymał się w miejscu, zupełnie jak powietrze w jego płucach, gdy na ten moment wstrzymał również oddech.
Krwawisz ― zauważył ze słyszalnym przejęciem, choć nie odważył się podejść bliżej i przekroczyć niewidzialnej bariery, którą stawiał przed nim Desperat. Jeśli chciał mu pomóc, musiał być ostrożny i przekonać go, że nic mu nie grozi. W końcu w jego obecności był bezpieczny. ― Proszę, nie przepraszaj. Nie musisz tego robić, nie zabiorę ani owoców, ani twoich rzeczy. A już na pewno nie w mojej intencji jest odbieranie ci życia, chłopcze. Pozwól mi zobaczyć ranę ― łagodny głos z łatwością przechodził mu przez gardło, a sam Laviah wyciągnął powoli dłoń w stronę mężczyzny, jakby tym samym nakazywał mu podnieść się z ziemi. Nie miał powodów, by się przed nim płaszczyć.

|| Moc mówienia prawdy: 2/3
                                         
Laviah
Archanioł
Laviah
Archanioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laviah. Po prostu.


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.02.18 20:21  •  Wodospad Pomyślności - Page 2 Empty Re: Wodospad Pomyślności
Strach kotłował się w umyśle wymordowanego, plącząc i tak skołatane myśli. Lisowaty walczył sam ze sobą, uparcie wbijając spojrzenie w sierść psa. Uciekać, nie uciekać, walczyć o ekwipunek, porzucić bezwartościowe rzeczy... To tylko ubrania - podpowiadał instynkt - nie są do niczego potrzebne! Ludzka część jaźni starała się jednak wyciszyć zwierzęce odzywki, wypominając raz po raz wartość posiadanych przedmiotów. Nie tę realną, chociaż na Desperacji i szmata bywała na wagę złota. Tę sentymentalną, bardziej trywialną z punktu widzenia przetrwania. Ale istotną dla kogoś, kto pierwszy raz od lat zaznał odrobiny miłości i akceptacji, przywiązując się niczym zbłąkany pies do karmiącego go dobroczyńcy.
Uniósł wolno spojrzenie, przestając wydawać z siebie dziwaczne dźwięki. Zamiast tego skupił się chwilę na słowach i gestach anioła. Domyślał się rasy rozmówcy i podejrzewał, że nawet bez fizycznej broni Laviah stanowi zagrożenie. Niemniej umysł zapomniał, że niebiescy posłańcy są z natury łagodni i żaden by go nigdy nie skrzywdził; zdrowy rozsądek przysłoniła panika.
Wymordowany dłuższy czas trwał w bezruchu, analizując najmniejsze spięcia ścięgien palców i doszukując się w każdym ich ruchu czegoś podejrzanego. Niewiele mógł zobaczyć spod nieco za dużych ubrań rozmówcy, ale na tyle, ile wyciągnął z postawy archanioła, zagrożenie nie było realne. Coś w postaci mężczyzny - czy raczej wizualnie nastolatka - sprawiało, że przez kłęby przerażenia przebijały pierwsze promyczki spokoju.
Otworzył usta, zamierzając odpowiedzieć, ale zamilkł, zamykając je zaraz. Chciał wydawać się jak najmniej groźny sam w sobie - wciąż skulony, chowający ręce za plecami, opuszczający na powrót głowę. Ale zmian ukryć się nie da. Pomimo tego, jak szkaradnie i groteskowo Kesil wyglądał, obcy nie wydawał się być zniesmaczony. Zupełnie jakby nie widział nic obrzydliwego w zmutowanym tworze pijanej matki natury.
Blondyn w końcu wypuścił psa z ramion, pozwalając mu zeskoczyć na brzeg. Ink otrzepał się zaraz z wody i zamerdał ogonem, kręcąc się wokół anioła. Jego tymczasowy właściciel za ten czas spojrzał na własną rękę lekko zaskoczony jak i zmieszany. A potem na nowo przerażony.
- To nie było celowe! Ja nie... Nie chciałem nic tu skazić... - Strach, pobrzmiewający w głosie chłopaka, pod koniec wypowiedzi przeszedł w rezygnację. Nie może nic poradzić na krew kipiącą od wirusa, który przez dość krótkie życie wymordowanego robił sobie z jego ciałem, co tylko chciał. Przynajmniej Kesil miał to szczęście, że przekleństwo mutacji ogarnęło mięso i kości, nie zaś umysł. Odebrano mu normalne ciało, ale nie zabrano poczytalności.
Uniósł znów głowę, przyciskając krwawiącą rękę do piersi. Źrenice - do tej pory rozlane w niemal idealny okrąg - zaczęły z wola powracać do zwyczajowych szparek. Wyciągnął wolno dłoń w stronę Laviaha, ale zawahał się w połowie gestu, cofając ją parę centymetrów. Stojąc tak z zawieszoną kończyną, nabrał powietrza w płuca.
- Jesteś aniołem, prawda? Bo one nie mogą się zarazić i umrzeć. Ale jak jesteś człowiekiem, to nie dotykaj tego lepiej. - Zaczynał mówić spokojniej i składniej, choć nadal nieco głos mu drżał. Przynajmniej teraz nie zalewał rozmówcy potokiem wyrazów bez ładu i składu. - To nie jest bezpieczne dla ludzi. Nie jesteś człowiekiem? - Spytał kolejny raz, przestając się tak kulić. Nie wyprostował się jeszcze całkiem, ale ogon nie przylegał tak ciasno do jego ciała, zamiast tego unosząc się teraz w wodzie wokół nóg lisa. Dość jednoznacznie to świadczyło, że poczuł się bezpieczniej. A przynajmniej nie posiadał już potrzeby okazywania otwartej uległości względem archanioła.
Sam nie wiedział, dlaczego wykonał polecenie jasnowłosego bez żadnego sprzeciwu. Nawet nie zastanowił się, skąd to nagłe zaufanie względem niego. Bardzo płynnie przeszedł od stanu podniesionej ostrożności i analizy każdego jego ruchu po przekonanie, że jest nastawiony pozytywnie. I na tym etapie się zatrzymał, czekając na odpowiedź odnośnie rasy, niepewny, czy zabrać rękę całkiem, czy dać się dotknąć. Jeśli odpowiedź była zadowalająca, pozwolić wziąć swoją dłoń bez żadnego już sprzeciwu.

Napad paniki: 2/2, zakończony nieco wcześniej przez aurę Laviaha.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach