Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

W roli głownej: Shane.
Gościnnie: Tyrell.
Postacie drugoplanowe: NPC [kilka]
Czas akcji: Dwa miesiące po wykonaniu zlecenia od Marceliny.
Miejsce akcji: Chata, gdzieś na zadupiu Desperacji.


And if i could live what truth i did then take me there [zdobywanie umiejętności - tortury] 5FQzdiD


 Potrzebował tego. Potrzebował tych informacji do wykonania jednego zlecenia. Najważniejszego. Niestety, informacje, które już posiadał wcale nie satysfakcjonowały go na tyle, aby mógł za ich sprawą coś osiągnąć. Błądził niczym ślepiec, łapiąc się każdej wystającej brzytwy i raniąc się.
 Dawno nie miał tak dużych problemów z wykonaniem swojej pracy. W końcu jego zlecenia kończyły się bez większych problemów. Bez żadnej  ingerencji w życie ofiary. Tym razem musiał przejść nieco dłuższą drogę, a nawet natrudzić się i przeniknąć do świata swojej zdobyczy. Nie lubił bezpośrednich kontaktów z celem. Jednak ta sprawa różniła się trochę od tych pozostałych. W tą zaangażował się emocjonalnie. Nie chodziło tutaj o sprawy finansowe, a o wyrównanie rachunków. Długo czekał. Cierpliwie znosił gromadzoną się w nim agresję, frustrację i złość. Co dnia marzył o dniu, którzy prawdę powiedziawszy trzymał go przy życiu. Nie myślał co dalej, co się stanie kiedy osiągnie swój cel. Nie liczyło się nic poza pustym wzrokiem wbitym w zabrudzoną szybę baru, w którym siedział jakiś mężczyzna. Niebo płakało gęstymi łzami, czasem gromiąc nad głową przemoczonego do suchej nitki Shane. Chodził za mężczyzną kilka godzin zanim ten zdecydował ulokować swoje cztery tłuste litery w podrzędnej knajpie, której wnętrze idealnie pasowało do jego paskudnej mordy. Wymordowany przygryzł mocniej dolną wargę, wsuwając dłonie do kieszeń spodni. Ruszył przed siebie na wprost do baru. Cyjanek. Adekwatna nazwa do chęci wchodzącego. Osoby krzątające się po tym przybytku nieprzychylnie zerkały wzrokiem na nowego gościa, tak jakby ten miał wypisane na czole „wymordowany-wilk-zabójca”. Jednak on wcale się tym nie zraził. Szedł ciężkim krokiem, dysząc jakby co najmniej przebiegł kilka kilometrów i dopiero teraz stanął. Prawdę mówiąc, nawet tak było. Odkąd tylko dostał cynk, że mężczyzna znajduje się w mieście wybiegł z Desperacji jak poparzony, pędząc co sił. Na szybko ukradł ubrania, gdyż forma wilka nie była na tyle łaskawa, aby później zaopatrzyć go w jakiś ubiór. Ale to były detale.
 Jednak jego podróż zaczęła się już dużo wcześniej. Z dniem kiedy jego brat został zabity na jego oczach. Z dniem kiedy wojsko rozgromiło wszystko co znał i kochał. Od lat poszukiwał go. Poszukiwał mężczyzny, który sprawił, że świat zatrzymał się dla niego w miejscu, a tamte wydarzenia zapadły w pamięć na zawsze. Shane nie pamiętał za wiele. Po uaktywnieniu się wirusa wiele jego wspomnień uległo zatarciu, ale te zostały bardzo wyraźne. Nienawiść i złość podsycały go do dalszych poszukiwań. Długi, czasem stracony czas, w końcu się zwrócił.
Stanął za wysokim mężczyzną, a krople wody opadające z jego ubrań i włosów na posadzkę po krótkiej chwili, stworzyły niewielką kałuże.
- Jeszcze raz wódkę – rzucił twardym głosem facet ze zmęczoną twarzą i podpuchniętymi oczami. Jego przygarbiona poza sugerowała, że również przebył długą drogę, a umoczenie mordy w alkoholu było jednym z jego ulubionych zajęć. Nie trzymał pionu i co chwilę chwiał się na boki, jakby co najmniej w barze wiał halny. Shane przyjrzał się tyłowi jego głowy, stwierdzając, że zabicie tego śmiecia w stanie swojego najlepszego lotu nie zadowala go.
W końcu został zauważony przez barmana, który z dziwnym wyrazem twarzy zapytał:
- Coś podać?
- Tak, to samo co ten pan – odparł ochryple, mając tym samym czas na wykonanie swojej roboty. Podniósł rękę i przeciął ją sobie nożem. Zbliżył się do siedzącego mężczyzny i dotknął go zakrwawioną dłonią w pierwsze lepsze odkryte miejsce. Nieznajomy zaraz podniósł swój nieprzytomny wzrok, jednak zdolność Shane działała błyskawicznie. Momentalnie facet odchylił się w tył przyciągając tym samym uwagę zgromadzonych szumowin, które z niemałym zainteresowaniem obserwowały rozwój akcji. Maccoy złapał facet pod pachami z miną pełną przejęcia i udawanej empatii.
- Spokojnie, pomogę panu – powiedział nad wyraz uprzejmie, pozwalając mu oprzeć na sobie cały ciężar ciała wroga.  - Wyprowadzę pana na zewnątrz, zaczerpnie pan powietrza – zaproponował, a mężczyzna bez wahania potaknął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak, pomogę panu, przejść na tamten świat.
Trzymając nieznajomego mężczyznę pod ramię, wyciągnął go z baru na chłodne powietrze, które buchnęło Shane prosto w twarz. Nie przejęty i nie zrażony ciągnął jego wiotkie ciało. Nogi mężczyźnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Od niechcenia przebierał nimi, dając się prowadzić. Podniósł ciężką od alkoholu głowę, spoglądając na rudzielca nieprzytomnym wzrokiem.
- Kim ty, do cholery, jesteś? - wymamrotał - Gdzie, mnie prowadzisz? - dopytywał, jednak wymordowany na żadne z jego pytań nie zamierzał odpowiadać. Szedł przed siebie, doskonale wiedząc dokąd zmierza. Specjalnie na tę okazję przygotował się. Z dniem, w którym powiedziano mu, że pałęta się po mieście mężczyzna odpowiadający rysopisem i nawet rasą, wiedział, że to ten dzień. Okłamawszy Tyrella zmusił go do poszukania opuszczonej chatki gdzieś na terenach Desperacji. Niestety, ale anioł miał również w całej akcji swoje zadania. Między innymi: przygotowanie najgrubszych sznurów. Niejednokrotnie dopytał się go w jakim celu potrzebne mu te wszystkie rzeczy. Naiwność z jaką podchodził do swojego podopiecznego była porażającą. Niedomyślny, nieświadom i niewinny Tyrell, nie miał zielonego pojęcia, że przyłożył rękę do zabicia jednego z wymordowanych. Shane nie miał tyle skrupułów, co anielski stróż. Kierowany całkiem innymi, niecnymi pobudkami deptał po moralności i prawie do istnienia. W świecie, w którym przyszło im żyć nie było miejsca na taryfy ulgowe ani litość. Każdy martwił się o swój tyłek, starając się przetrwać. Zniszczono i zabijano w obronie lub przez inne cele, jednak zawsze trzeba było być świadomym, że znajdzie się ktoś, kto zechce dopełnić zemsty i na taki dzień, trzeba się przygotować.
 Spory czas zajęło im przedostanie się na odludne tereny, gdzie nikt nie zwracałby na nich szczególnej uwagi. Opuścili Apogeum, zostając sami ze swoimi koszmarami.
 Po pięćdziesiątym metrze, rzucił mężczyznę na ziemie. Z obrzydzeniem i pogardą, patrzył na niego z góry. Stanął tuż przy jego głowie, mając ochotę rozszarpać mu gardło, tu na miejscu. Od zaraz.
- Powinienem cię zabić od razu, sukinsynie. Ale wtedy ominie cię świetna zabawa, a jesteś przecież głównym gościem. - Uśmiechnął się przyjaźnie, jednak na krótko. Kucnął, palcami przesuwając po gęstym zaroście mężczyzny. Pijaczyna nagle podjął próbę walki i chwycił go za rękę. Szarpnął rudzielcem, ale ten zareagował szybciej. Wolna ręka wystrzeliła w przód, sprzedając leżącemu siarczystego policzka.
- Nie wkurwiaj mnie. Dobrze ci radzę - wychrypiał, podsuwając swoją dłoń po usta. Przegryzł ostrymi zębami opuszek palca, z którego wolno wypłynęła krew. Bez zbędnych ceregieli przyłożył palec do jego ust, rozmazując ją na wąskich wargach. Zanim facet zorientował się, że łapczywie łykał krew wymordowanego, poczuł się cholernie sennym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Shane z niemałym zadowoleniem patrzał, jak facet odpływa do krainy snów. Nie czekając na żadne oklaski z przeciwległej ulicy, pozbierał  nieprzytomnego gościa i przerzucił go sobie przez ramię. Ciężar jaki niósł  był naprawdę pokaźną wagą, jednak złość jaka nim kierowała nie równała się  wysiłkiem fizycznym. Parł naprzód, w końcu opuszczając Apogeum i znajdując  się poza zasięgiem ciekawskich oczu. Bezwładne ciało wisiało na jego plecach, dając sobą podrzucać. Miał o tyle ułatwione zadanie, że  wymordowany był nieprzytomny i pod wpływem alkoholu,  w innych  okolicznościach najpewniej stawiałby większy opór, czego Shane nie zniósłby tak spokojnie.

 Dotarł do opuszczonej chatki. Podróż zajęła pół dnia marszu. Zmęczony, osiągnął cel późnym wieczorem i od razu zszedł ze swoją ofiarą do piwnicy, w której stało przygotowane krzesło.  Rzucił gościa na nie, obwiązując jego ręce i nogi grubą liną, aby nie myślał o żadnych próbach ucieczki. W końcu, mieli do pogadania. Shane musiał poznać więcej nazwisk, gdyż rozmazane wspomnienia podpowiadały mu, że w tamtym dniu było ich kilku. Nie potrafił sobie przypomnieć twarzy pozostałych, ale ta, parszywa gęba, wyryła się w jego podświadomości mocniej, niż mógłby sam przypuszczać.
 Stał chwilę wpatrując się w śpiące oblicze istoty, która mu odebrała ostatnią przystań człowieczeństwa. Ze spokojem przypomniał sobie dzień, w którym napadnięto na nich, skopano, okradziono, a podczas tej całej szarpaniny ucierpiał Nicolas. Zapłacił swoim życiem, gdy jeden z napastników wyciągnął nóż za kurtki i pchnął w dzieciaka, odbierając mu ostatni oddech i ostatnią pamiątkę po ich zmarłym ojcu, w postaci obrączki na łańcuszku. Czas zamarł w miejscu, a niebo zaczęło płakać w akcie rozpaczy wraz z rudzielcem. To był koniec.
 Shane przypominając sobie tę scenę, nie wytrzymał zbyt długo w spokoju. Zaciskające się pięści, zaswędziały go. Ręka wystrzeliła do przodu zadając nieprzytomnemu gościowi pierwszą serię uderzeń, a tuż za nią drugą. Do momentu, w którym ból nie zmusił mężczyznę do otwarcia oczu.
- Litości - wyszeptał, a rudzielec w połowie zatrzymał rękę przed kolejnym strzałem. W powietrzu zwisła gęsta atmosfera, którą można byłoby ciąć nożem. Opuścił obie ręce bezwładnie wzdłuż ciała, patrząc ze spokojem w oczach. - Litości - powtórzył mężczyzna, któremu puściła się, niczym z tamy, krew z nosa.
- Nie pamiętasz mnie? - zapytał głucho, bezdźwięcznie. Krótka pauza. - Nie pamiętasz - utwierdził się sam. Zaśmiał się gorzko, rozbawiony zaistniałą sytuacją. Osoba z boku uznałaby, że oszalał. Wyglądał dość niepokojąco, nawet związana ofiara poczuła coraz  to większą obawę.
- Oczywiście, że mnie nie pamiętasz. A powinieneś, bo obiecałem ci, że cię znajdę i wypatroszę jak psa - wychrypiał, nachylając nad brodatym mężczyzną. Tamten wytrzeźwiał w mgnieniu oka, a mętne oczy, ponownie przybrały bardziej świadomy wyraz.
- Ty...ty - mamrotał, ale widocznie mózg szukał rozwiązań na tę niezręczną sytuację.
- Zostawiliście mnie, a trzeba było mnie dobić. Zabraliście mojemu brat obrączkę i zabiliście go. Przysiągłem ci, że wrócę. I będę twoim najgorszym koszmarem. Wyrwę serce - mówił spokojnie, bez cienie zawahania. Nawet powieka mu nie drgnęła, kiedy nakreślał te wszystkie okropności. Zapadła długa cisza, którą co chwilę przerywał spazmatyczny oddech pojmanego. Shane nie zamierzał go zabijać od razu, chciał aby cierpiał powoli. Chciał zobaczyć w jego oczach niemoc i strach oraz błaganie o litość, której nie będzie.  
 Zakleił taśmą usta mężczyzny, nie chcą słyszeć z dołu jego jęków i prób złagodzenia sprawy. Poklepał go uspokajająco po policzku, fałszywie, zapewniająco. Facet chyba nie sądził, że wyjdzie z tego miejsca żywy.
 Rudzielec cofnął się o dwa kroki w tył, zostawiając swoją ofiarę samą z własnymi myślami. Wiedział ile może zdziałać samotność, która zacznie się przeżerać przez najciemniejsze zakamarki świadomości. Czekał na finał.
Wyszedł z piwnicy, samemu padając na sofę. Nie spodziewał się nikogo, miał dużo czasu, dlatego też nie spieszył się. Z rozkoszą sadysty nasłuchiwał, a dzięki swemu nad słuchowi był wstanie usłyszeć każdy ruch dobiegający z piwnicy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyrell długo zastanawiał się stojąc na ganku, małego obitego deskami, domu – pukać, nie pukać? Wicher się wzmógł, miał siłę sztormu. Padały na niego drobne kropelki wody. Przyłożył zaciśnięta pieść do drzwi. Zawahał się, kolejny raz. Mówi się, że niewiedza lepsza jest od prawdy, ale w tym momencie nie rozmyślał o konsekwencjach swojego przybycia. Mimo wszystko czuł, że coś było nie tak. Coś nie tak w głosie swojego protegowanego, kiedy kazał mu zając się szukaniem odpowiedniego domu. Musiał być to mały, nierzucający się w oczy budynek. Najlepiej z piwniczką. Patrzał wtedy na Shane'a w całkowitym zaskoczeniu. Ilekroć otwierał usta, by spytać zostawał uciszanym krótkim, odpychającym warknięciem. Nie ufnie obserwując jego oddalające się plecy wydawał się coraz więcej rozmyślać.
  Zatrząsł się z zimna. Nie zwlekając dłużej, zapukał. Nie słysząc żadnej odpowiedzi, nacisnął zimną, stalową klamkę - drzwi był zamknięte. Dom wydawał się pusty. Syknął pod nosem, wsuwając skostniałe dłonie do kieszeni. Rozejrzał się na boki. Wtedy przypomniał sobie, że dom ma jeszcze jedno wejście.
  Podszedł do niego od strony leśnej gęstwiny. W okolicy nie zauważył nikogo – nikt się nie kręcił, nikt nie wydawał się go śledzić, w okolicy nie było słychać też żadnych ludzkich czy zwierzęcych głosów. Zauważył uchylone drzwi i wsunął się do środka. Nabrał głęboko powietrza, jakby nabierał sił. Dyskretnie zamknął za sobą hulający, mroźny wiatr. Poczuł przyjemne ciepło.
  Znalazł się w niewielkiej kuchni. Po środku pomieszczenia stał stary, zabytkowy okrągły stół z dębowego drewna. Przeszedł tuż obok niego, opuszkami palców zahaczając o zaległy kurz. Przystanął w łuku drzwiowym. Shane siedział w salonie przy wygasłym kominku. Albo był kompletnie zamyślonym, albo specjalnie nie zareagował na głosy dochodzące z kuchni. Po długiej panującej ciszy, anioł odezwał się pierwszy:
  — Przyniosłem coś do jedzenia. Pomyślałem, że możesz być głodny.
  Ściągnął ze swojej głowy wilgotny kaptur i wszedł w głąb pomieszczenia. W oczy rzuciły mu się dwa, stare fotele zarzucone ozdobnymi, haftowanymi narzutami. Gdzieś w rogu, na podłodze stała lampa, która dawała  przyjemne, łagodne światło w ten ponury wieczór.
  Podszedł do jednego z foteli i postawił paczkę z jedzeniem na stole. Czuł nieprzyjemny ścisk w żołądku. Te unoszące się napięcie i cisza, powodowała, że kanapka, którą zjadł dwie godziny temu, nabrała smaku tektury. Z jednej strony, poczuł wyraźną ulgę widząc rudzielca żywego, ale jego pusty, zagadkowy wzrok, niepokoił go. Zacisnął wargi i spoglądnął na niego kątem oka.
  — Udało mi się zdobyć jeden bochenek chleba, parę konserw i żółty ser. Więc jeśli jesteś głodny... — Nie dokończył. Tak bardzo chciał brzmieć normalnie, naturalnie. Starał się. Siadł ostrożnie na bujanym fotelu, łapiąc palcami oparcia.
  Przez chwilę zapanowała cisza. Czuł, że powoli zaczyna go to przerastać. Zachowanie Shane'a go przerażało. Ostatnio odczuwał wrażenie, że kompletnie się w czymś zatracił. Był inny i chciał wiedzieć czemu. Pochylił się w przód, splótł dłonie i spojrzał w pusty, pozbawiony iskry kominek.
  — Co tu robisz? — zapytał nagle, zmieniając ton na nieco chłodniejszy. W jego głosie pojawił się płomyk determinacji. — Co ja tu robię? Po co miałem szukać tego domu? Po co te wszystkie rzeczy, które miałem ci przynosić? Powiedz. Przecież możesz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Shane długo siedział sam ze swoimi myślami, starając się je zepchnąć do najczarniejszych zakamarków swojej świadomości. Zaswędziała go ludzka strona, która cichutko szeptała mu do ucha, że to co chce zrobić jest złe. Za to jego drugie oblicze, śmiało się głośno do rozpuku z naiwności ludzkiego spojrzenia. W świecie, w którym istniała już tylko przemoc, nie można było mówić o litości. Nie jemu, temu, który sam zabijał dla zysku.
 Gapiąc się beznamiętnie w sufit, prychnął znudzony własnymi rozważeniami. Nie wiedział czym jest to spowodowane. Podejrzewał, że to wina pierzastego Tyrella, który swoim miłosiernym gadaniem doprowadzał go do szału. Odkąd tylko powiedział mu, że ma obowiązek chronienia go, łaził za nim nie dając się pozbyć. Uczepił się rudzielca niczym rzep psiego ogona. Nie pomagało warczenie i traktowanie z buta, on ciągle krzątał się koło niego, wystawiając cierpliwość Shane'a na próbę. Ile on by dał za święty spokój. Nie musiałby się z nikim użerać, ani nie czułby się wiecznie obserwowany przez parę ciekawskich oczu, która ani na moment nie spuszczała z niego wzorku. Tęsknił za swoją samotnością, którą musi się obecnie dzielić z jednym małym wrzodem na tyłku.
Podobno mówi się: nie wywołuj wilka z lasu - on najwidoczniej miał talent do krakania, gdy usłyszał ciche, nieśmiałe pukanie do drugich drzwi. Miał cichą nadzieję, że dzieciak zniechęci się i sobie pójdzie. Jednak jego zuchwałość nie znała granic. Tyrell wszedł do opustoszałej i zamieszkałej jedynie przez pająki chatki, rozglądając po zimnych czterech ścianach. Shane doskonale słyszał jego kroki. Wstał z sofy i dorzucił więcej drewna do kominka, z którego tlił się ogień. Niechętnie znosił nowe towarzystwo, zwłaszcza kiedy w piwnicy ukrywał innego gościa.
Tyrell nie zrozumiałby. Wiecznie naiwne spojrzenie, którym go obrzucał, przyprawiało Shane'a o mdłości. Jak można tak w kogoś wierzyć i bezmyślnie za nim kroczyć? Nie rozumiał jego postępowania, tego całego celu misji. Ochrony i dbania. Rudzielec nie potrzebował niańki, a już na pewno nie wyglądającej, jak piętnastolatek.
Zmęczone spojrzenie po raz pierwszy od jego wejścia, ulokowało się w siedzącym na bujanym fotelu Tyrellu i ze spokojem wysłuchał wszelkich skarg, i zażaleń.
- Wiesz gdzie są drzwi - rzucił, nie mając najmniejszej ochoty użerać się z nim. - Nie muszę i nie zamierzam z niczego ci się tłumaczyć, jasne? - warknął na niego. Podniósł się z kucek i stanął tyłem do pieca, ogrzewając się. Ciężki wzrok Shane'a był niczym kajdany krępujące nadgarstki. Nijak dało się go pozbyć.
- Nie kazałem ci tu przychodzić. Poprosiłem cię o jedną przysługę, a ty musisz węszyć. - powiedział sucho. - Nie ufasz mi? - zapytał, a na jego usta wdarł się na chwilę wredny uśmieszek, który szybko zniknął za maską obojętności, spowodowaną nagłym szumem dochodzącym z piwnicy. Shane ze swoim doskonałym słuchem był krok przed niektórymi osobami. Anioł najwidoczniej niczego nie usłyszał, gdyż nie poruszył się z miejsca. Dopiero głośniejszy huk spowodowany strąceniem jakiegoś przedmiotu wywołał u niego reakcję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Co to było? — Tyrell wzdrygnął się i spojrzał w osłupieniu na stojącego przed nim Shane'a.
  Wszystkie przemyślane odpowiedzi i pytania, które kłębiły mu się w głowie, niespodziewanie zniknęły, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Ten nieoczekiwany dźwięk go rozproszył. Miał złe przeczucia.
  Stróż ostrożnie obrócił głowę za siebie. Swoje pełne obawy spojrzenie utkwił w klatce wentylacyjnej. Była umiejscowiona na samym dole ściany, tuż przy drewnianej listwie, którą do połowy musiały wyjeść już głodne termity. Klatka zasłonięta była brązową, twardą tekturą. Poprzedni właściciel  widocznie nie był zbyt hojny i nie zamierzał wpuszczać zimnego, wilgotnego powietrza do wnętrza domu. Teraz stara, zżółknięta upływem czasu, przeźroczysta taśma klejąca, która przytrzymywała papier, odklejała się z kilku stron i karton lekko odstawał od swojej powierzchni.
  — P-pomocy..
  Ledwie słyszalny, gardłowy głos wydobył się gdzieś z dołu. Na ciało Tyrella wstąpiła gęsia skórka. Nie odrywając wzroku od klatki wentylacyjnej, anioł jak w spowolnionym tempie, wstał z fotela. Czuł, że serce na moment przestało mu bić, a przecież jeszcze chwilę temu wydawało się podchodzić  mu aż pod gardło. Ogłuchnął. W uszach zapiszczało mu, od narastającej pustki, która zagościła w jego głowie. Zdążył rzucić krótkie pełne niedowierzania spojrzenie w kierunku Shane'a, na którego twarzy nadal tkwił zagadkowy znak zapytania. Był irytująco wstrzemięźliwy. Tyrell tak bardzo pragnął by coś powiedział, by odezwał się choć jednym słowem. Nawet jeśli byłby to tylko głos pochłonięty tą charakterystyczną dla wilka nutą pogardy, poczułby się lepiej.  Ale on milczał. Nic nie powiedział. Anioł poczuł ukłucie w piersi.
  Nie zwlekając szybkim krokiem rzucił się w stronę piwnicy. Przeszedł krótki, wąski przedpokój zatrzymując się przed brudnymi, metalowymi drzwiami. Wzdrygnął się na ich widok. Stare kłódki wiszące na łańcuchach także wydawała się trawić rdza. Szarpnął pewnym ruchem stare piwniczne drzwi, a one otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
  Tyrell stał u szczytu schodów spoglądając na zimne, betonowe schody prowadzące w mrok. Czym bliżej celu wydawał się być, tym szybciej opuszczała go odwaga. Gdzieś z ciemności doszły go basowe pomruki. Dźwięki stały się wyraźniejsze. Podjął decyzję - ruszył w dół.
  — Czy ktoś tu jest? Pomocy!
  To nie były zwykłe słowa: to było jak przerywany nierówny rytm, pomieszanych głośnych oddechów i jęków. Czuł głosy obcego mężczyzny przedzierające się przez jego czaszkę i umysł, a on nie mógł z tym walczyć.
  Kiedy pokonał ostatni stopień zatrzymał się. Małe, ciasne wnętrze było przesycone wonią brudnego materiału, moczu, potu, krwi i taniej whisky. Tyrell wycofał się ostrożnie, jakby ta ręcznie wykonana ludzka kryjówka miałaby okazać się dla niego pułapka. Drżącą ręka dotknął zimnych, wilgotnych ścian piwnicy, próbując znaleźć jakieś źródło światła. Spod jego palców wyłoniła się ciepła iskra, która rozpaliła zimny lont znalezionej świecy, i blade światło objęło wnętrze pomieszczenia. Przez chwilę nie mógł oddychać.
  — Dobry Boże — jęknął brudny mężczyzna. W jego opuchniętych, zaropiałych oczach Tyrell zdawał się zauważyć łzy. — Wyciągnij mnie stąd. Proszę.
  Mężczyzna leżał na podłodze przywiązany do krzesła. Bezskutecznie szarpał poranionymi rękoma, próbując wyswobodzić się z więzów. Musiał upaść, stąd huk. Taśma klejąca sterczała facetowi z jednej strony policzka. Musiał jakoś ją odkleić, ale Tyrell nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Wodził wzrokiem po ciemnych plamach na ziemi. Krew była wszędzie: na ścianie, krześle, ubraniach. Cała twarz więźnia była poobijana i posiniaczona, a z nosa sączyła się krew i brudziła jego jasny krótki rękawek.
  — Proszę... — zapłakał mężczyzna.
  Tyrell uchylił usta. W tej jednej chwili świat wydawał się zawirować przed jego oczami. Musiał coś zrobić. Miał już stawiać krok w kierunku skazańca, odezwać się jakimś słowem,  jednak dźwięk beznamiętnych, głuchych kroków, które zatrzymały się tuż za jego plecami, powstrzymały go.
  — Kto to jest? - Tyrell zapytał drżącym głosem, doskonale zdwajając sobie sprawę z obecności Shane'a. —  Kto to jest...
  Spokojnie, powtarzał sobie w myślach. Stój spokojnie. Wściekłość i ból trawiła go od środka, ale nie ta, od której nogi zmieniają się w watę, a ręce tracą cala moc. Nie, to było, coś innego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Przestał na chwilę oddychać, a potem poczuł ulgę kiedy Tyrell ruszył do drzwi od piwnicy. Mógłby w paru krokach doskoczyć do niego i powstrzymać go, jednak tego nie zrobił.  Sam nie wiedział dlaczego, czyżby chciał, aby chłopak zobaczył pobitego na dole mężczyznę? Cholera go wie. Stał dłuższą chwilę w salonie, wsuwając dłonie do kieszeń spodni. Zszedł cicho, wręcz bezszelestnie, parę chwil później. Stojąc za plecami anioła, wpatrywał się w wymordowanego, który starał się brać chłopaka na litość. Shane znał podobne zagrania.
 Sam doskonale pamiętał, jak  wtedy żałośnie musiał wyglądać,  gdy cały w ziemi i suchych liściach błagał ich, aby zostali jego i Nicolasa w świętym spokoju. Jednak oni na dokładkę skopali go prawie do nieprzytomności, łamiąc żebra, rękę i fundując wstrząs mózgu. Mimo całej tej karuzeli emocji Shane widział śmierć swojego brata. Kiedy smukłe palce pragnęły odebrać obrączkę ojca, a inne, obce czerwone dłonie wyciągnęły błyszczący nóż, który wszedł w brzuch w jego brata, niczym w masło. Ciało bezwładnie opadło na ziemię, a wcześniejsza mżawka przemieniła się nawałnice rozpaczy. Rudzielec z trudem doczołgał się do brata, uświadamiając sobie, że został na świecie już całkiem sam.
 Nie było litości. Minął niewzruszony Tyrella, kompletnie zbywając jego wcześniejsze pytanie. Poszedł do mężczyzny, sadzając go na krześle i mocniej splątując jego ręce do oparcia krzesła.
- Siedź, śmieciu – warknął ostrzegawczo, jednak tamten kopnął Shane w brzuch odpychając tym samym. Fala gniewu przyszła nagle, a kolejny cios wymierzony z pięści trafił w to samo miejsce, w które oberwał przed sekundą rudzielec.  Złapał brodacza palcami za policzka, mocno wbijając w niej swoje krótkie paznokcie. Ze spokojem na twarzy, spojrzał tamtemu w oczy.
- Ciągle nie pamiętasz mnie? - zapytał, a kiedy tamten pokręcił przecząco głową, rudzielec bez zbędnych wyjaśnień wyciągnął zza paska nóż. Kompletnie ignorując obecność Tyrella zajął się tym, co zaczął wcześniej. Przystawił końcówkę ostrza, przesuwając nim po odsłoniętym obojczyku mężczyzny, co rusz mocniej naciskając palcami na trzon i powodując pierwsze nacięcia.
- Dalej nic? - zapytał, ale jego ofiara szła w zaparte. Kręcił przecząco głową, szukając ratunku u medyka. Szkoda, że nie miał zielonego pojęcia, że chłopak mu w niczym nie pomoże.  Kolejne ślady przyozdobiły ciało związanego, przerażonego faceta. Trwało to kilka minut. W końcu Shane dał mu na chwilę odpocząć.
- Radzę ci, nie interesować się jego losem. To moje prywatne sprawy. Nie wracaj się w nie. Ani ty, ani organizacja nie ma z tym nic wspólnego – powiedział do stróża, dopiero teraz racząc hydrę spojrzeniem zimnych, bezlitosnych oczu.  Odwrócił się ponownie do faceta, łapiąc go za dłuższe włosy. Odchylił mocno jego głowę w tył, przypatrując się jego posiniaczonej twarzy.
- Wtedy było was trzech. Nazwiska i gdzie ich znajdę – syknął, jednak tamten kręcił znowu tylko głową. Starał się szarpać i w międzyczasie spojrzeć na Tyrella.
- Pomóż mi! On oszalał! – wychrypiał, a Shane zaraz zainterweniował. Strzelił go w twarz, a tamten opamiętał się. Zamilknął. Wymordowany odsunął się, stając nieco dalej pod ścianą i szykując coś na stole. Odwrócony plecami do nich, coś robił.
- Radzę ci współpracować, bo będę bardzo nieprzyjemny – mruknął. - Nazwiska – powtórzył, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Miał nadzieję, że na okładaniu go, a później szybkim zabiciu sprawa się zakończy. Widocznie musiał zacząć przebierać w innych środkach. Nigdy nikogo nie torturował. Chyba czas się nauczyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W tej jednej chwili zapomniał o otaczającym go zimnie. Unosząca się w powietrzu wilgoć zasysała każdą najmniejszą cząsteczkę ciepła, a chłód otulał wątłe ciało Tyrella niczym gruby płaszcz. Jednak on wydawał się tego nie czuć. Zapomniał o skostniałych, przesuszonych dłoniach, o przemarzniętych palcach u stóp i zaczerwienionych policzkach. Problem zimna zdawał się odsunąć od siebie gdzieś daleko w bok. Tak aby przez mglę chłodu móc wyraźniej dostrzec rzeczywistość. Rzeczywistość straszniejszą od koszmaru.
  Mała klitka w której się znajdował wydawała się być coraz węższa. Smród jaki unosił się w pomieszczeniu spowodował, że przez moment zakręciło mu się w głowie. Ta woń sprawiła, że jak spod głębokiej wody na nowo wypłynęły zapomniane wspomnienia. Brudni, bezdomni ludzie. Nieraz widywał ich w M-3. Siedzieli przemarznięci na przystankach lub w ciemnych uliczkach. Ich skostniałe nosy nie otulał żaden szalik, żaden ciepły sweter. Jedynie co mieli na sobie to podziurawioną letnią kurtkę i przetarte, za krótkie spodnie. Obejmowali i kiwali się powoli próbując ogrzać choć na krótką chwilę swoje zziębnięte ciało. Nie mieli sił nic mówić. Przechodzący obok nich ludzie, nie zwracali na nich uwagi. Wydawali się być zbyt zajęci swoimi sprawami. A oni wciąż tkwili jak cienie. Jak cienie przyćmione wysokimi budynkami nowych technologi.
  Musiał wyprzeć tę myśl z głowy. Poczuł jak wielka niezidentyfikowana gula rozsadza mu żołądek.
  Niepewnym wzorkiem przyjrzał się ofierze. Mężczyzna nie wyglądał na człowieka. Jego oczy były inne. Dzikie. Więc z pewnością nie był też bezdomnym. Życie na Desperacji usuwa ten termin z obycia. Nic do siebie nie pasowało. Nie umiał pojąć rozumiem, co ten człowiek tu robi. Tyrell zmarszczył nos kiedy po raz kolejny zapach przetrawionego alkoholu uderzył go jak niespodziewana fala rozburzonego morza. Wymordowany był pijany albo skacowany. Shane musiał przyprowadzić go już w takim stanie. Ale... Czemu?
  Kiedy Shane podszedł do mężczyzny i silniej skrepował jego dłonie, stawiając go z powrotem, Tyrell ostrożnie odsunął się w tył, prosto w ciemny, nieoświetlony kąt. Poczuł, jak jego ciało przylgnęło do lodowatej zwilgotniałej ściany. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Ale był pewny, że nie był spowodowany zimnem.
 Blade, mętne światło świecy rzucało swoje przeraźliwe cienie na przeciwległą ścianę. Dokładnie na tą, pod którą siedział skazaniec. Ciemne ślady tańczyły mu nad głową, dokładnie tak jakby same kpiły z jego marnej i żerującej pozycji. Facet z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się na stojąca przed nim śmierć. Przerażenie i strach wstępowały na jego twarz w postaci kropel potu, które raz po raz spływały wąską strużką z boku jego twarzy. Błysk ostrza i pierwsze stęknięcia mężczyzny spowodowały, że serce Tyrella zabiło szybciej. Gwałtownie wstrzymał oddech. Otworzył usta, ale zamiast swoich słów usłyszał przeraźliwy stęk więźnia.
  Strach  i przerażenie anioła cięły go głębiej niż miecze. Nie mógł tego znieść.
  — Prze-- przestań! — odezwał się zduszonym głosem. Łykał ślinę, żeby pozbyć się guli z gardła.
  Tyrell poczuł ból pod paznokciami. Poruszył palcami uzmysławiając sobie, że przez cały ten czas wbijał je w rozburzony tynk. Wciąż mniejsze odłamki uwierały go pod skórą.
  Powoli podniósł głowę. Spojrzał dyskretnie na Shane'go spod swojej bujnej, czarnej grzywki. Wiedział, co usłyszy, a mimo to opryskliwy ton podopiecznego poruszył jego ciałem. Spodziewał się takiej odpowiedzi.
  Oderwał się od ściany. Skierował swoją niewyraźną, bladą twarz w kierunku więźnia. Zlustrował go z ukrywaną troską. Głowa mężczyzny opadała na klatkę piersiową, a rozczochrane, tłuste włosy sterczały mu na wszystkie strony. Słyszał jak dyszy. Mimo iż stał od niego z dobrych pięć - sześć metrów, doskonale słyszał jego ciężki, nierówny oddech. Zakasłał parę razy mokrym, gardłowym kaszlem. Między kolejnymi dusznościami rzężącym głosem mruczał coś pod nosem, jednak anioł nie umiał doszukać się w jego słowach żadnego sensu. Słowa były niewyraźne i wydawało się, że tylko skazaniec znał ich dokładny sens.
  Na parę długich chwil zapanowała cisza, tak silnie irytująca, że rozrywała ciało anioła na kawałki.
  Zrobił ostrożnie krok w jego stronę. Przełknął ślinę. Mężczyzna zatrząsł barkami, przez chwilę Tyrell pomyślał, że mężczyzna płacze, jednak zamiast skraplanych łez na obdarte jeansowe spodnie dojrzał ciemne szkarłatne plamy. Zatrzymał się w pół kroku. Zacisnął szczęki. Poczuł jak płomień gniewu liże mu wnętrzności, jak narasta w owej straszliwej pustce, która wypełniała jego ciało i umysł.
  Odwrócił głowę w kierunku Shane'ego. Wymordowany nadal go ignorował stojąc odwrócony do niego plecami. Szukał czegoś na blacie. Mimo narastającej złości, Tyrell bał się na niego spojrzeć. Teraz w ciemności ledwo oświetlonego, nikłego światła, bał się zobaczyć jego trupią, bladą twarz z bezbarwnym wyrazem twarzy.
Zamiast jakichkolwiek słów wydobywających się z ciemności usłyszał tylko echo własnych slow:
  — Nie moją sprawa? Wciąż tu jestem  i jak wiesz nie mogę odejść. To co jest twoją sprawą jest również moją. Kim on jest? Czemu miałby cię pamiętać. — zaczął mówić szybko. Musiał kilka razy głęboko odetchnąć, żeby się uspokoić i zatrzymać drżenie w swoich słowach. — Ryzykujesz. Nie rób tego.  
  Słowa wychodziły z jego ust niczym nieposkromiony żywiołem potok. Drgała mu warga, a oczy szkliły się od ukrytych łez. Nie rozumiał słów kierowanych do mężczyznę. Nie miał pomysłu jak przekonać rudzielca do racjonalnego pomyślunku, zatrzymać go choć na parę chwil. Tak bardzo tego chciał.
  Położył ostentacyjnie dłoń na blacie stołu nad którym pracował. Z przerażeniem przebiegł wzorkiem po nożach wszelkiej maści walających się na zwilgotniałym meblu. Przełknął gorycz.
  — Shane, nie musisz tego robić. Porozmawiajmy. Kim jest ten człowiek. Należy mi się wyjaśnienie. Co ci zrobił? — Zdał sobie sprawę, że w jej głosie zabrzmiał błagalny, desperacki ton.
  Spojrzał na wymordowanego. Jego oczy pociemniały, a w ich kąciku dojrzał dziwny, niespokojny błysk. Uciekł wzorkiem w bok, na przeciwległą ścianę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Pociemniały, gniewny wzrok ulokował się w niewielkiej postaci anioła, który wyglądał jakby miał zaraz się popłakać. Rozczarowany wzrok i smutek w oczach, docierał do rudzielca ze zdwojoną siłą. Posiadał takie same psie oczy, które potrafiły go ułaskawić, co Nicolas.  
Nicolas zawsze wiedział, jak ma zmiękczyć skamieniałe serce starszego brata, aby ten w końcu dał za wygraną. Jednak tym razem stawka była zbyt wysoka, zbyt wielka. A płomień gniewu i zemsty noszony przez tyle lat, jeszcze bardziej został podjudzony kiedy fizycznie posiadał tego skurwysyny, we własnych rękach. Shane przemierzył wiele kilometrów w poszukiwaniu Upiorów ze swojej przeszłości. Rozmazane obrazy, zniekształcone głosy i strzępki znaków charakterystycznych, dzięki którym mógł znaleźć jakieś punkty zaczepienia. Błagalne spojrzenie Tyrella nie robiło na nim żadnego wrażenia. Nieczuły na wszelkie prośby porwanego i błagania. Czuł jak złość i rozgoryczenie wypala mu wnętrze. Jak piekielne języki nienawiści podchodziły mu aż pod same gardło, łącząc się z kwasem w przełyku, którego, za cholerę, nie potrafił się pozbyć. Głos również utykał próbując przebić się samodzielnie przez falę mdłości, jakie co rusz nim wstrząsały. Pomimo, pozornego spokoju jaki sprawiał, wewnątrz toczył ze sobą batalię, która rozgrywała się w nim od dobrych kilkuset lat. Nauczył się żyć z myślą nienawiści, pogoni za zemstą i niewidzialnymi cieniami, które drwiły z niego za każdym razem kiedy tylko zamknął oczy. Ile trudu włożył, aby z luk we własnej pamięci móc coś uzyskać, ile razy zaprzedał, swoją już nic nie wartą, duszę, aby chociaż uzyskać namiastkę nadziei, że tamte osoby nie były jedynie jego wymysłem.
- Ty nic nie rozumiesz, Tyrell – wychrypiał, w końcu, spokojnie. Wbił przygnębione spojrzenie w blat stołu, po którym tak uparcie się rozglądał. Kilka ostrych noży, obcążki, młotek, parę gwoździ i innych zabawek, które przygotował sobie kiedy mężczyzna był nieprzytomny. Rudzielec uśmiechnął się smutno, spoglądając na swojego stróża i dotknął jego policzka palcami, wręcz pieszczotliwie. Z czułością masował jego jasną skórę oddając jej niebywałą cześć. Nicolas również posiadał pełne policzka, na których stale gościła siatka piegów.
- Nic nie ryzykuje. Niby co? Będę smażyć się w piekle? Daruj sobie – odparł, odsuwając dłoń. I kiedy już Tyrell mógł myśleć, że Shane poszedł po rozum do głowy, złudna bańka prysnęła. Tak samo szybko, jak legną w gruzach czyjeś plany i marzenia, tak samo szybko jak umiera człowiek. Rudzielec zdeptał ostatnią szansę na wycofanie się. Podjął decyzję. Chociaż wiedział od początku, że z tej drogi nie będzie odwrotu, to z momentem pojawiania się anioła poczuł skurcz mięśni.
- Nie będę nic ci tłumaczyć. Dla mnie nie ma już nadziei, Tyrell. Odbiorę mu to, co on mnie odebrał. Wyrwę serce, a on będzie krzyczał, błagając o litość. A jego krzyki będą dla mnie melodią ukojenia – warknął, odwracając się w stronę brodatego mężczyzny, który z przerażeniem spojrzał na Wiwerna. Facet doskonale zdawał sobie sprawę, że Wymordowany nie żartuje.
- Przestań! Oszalałeś! To było kiedyś! Wtedy wszyscy staraliśmy się przetrwać! – krzyknął związany, plując się, a część śliny utkwiła w gęstej brodzie między poplątanymi, trochę za długimi włosami.
Shane słuchał pełnego obaw zdania, nawet nie odzywając się. W żyłach płynęła wściekłość, która momentalnie zmieniła jego twarz, sylwetkę i postać. Stał się upiorem, cieniem własnej osoby. Przerażający stwór doskoczył do ofiary i złapał ją, w odbierający oddech uścisk, za szyję. Miodowe, bez wyrazu spojrzenie przeszywało go na wskroś.
- Przetrwać? – zapytał Shane obniżając niebezpiecznie głos.
- Shane...zapomnijmy o tym – wycharczał błagalnie. Ale tamten jedynie pokręcił przecząco głową. Zapomnieć? Zapomnieć o Nicolasie? O jego płaczu? Strachu, który mieszał się z deszczowym powietrzem? O jego ukochanym, młodszym bracie? Odebrali mu jedyną osobą, która mu została na tym parszywym świecie. Ich śmiech, nie miał nic wspólnego z przetrwaniem.
- Nie kłam. Nadal grasujecie. Ile macie już na swoim koncie takich jak ja? Ile? - warknął ozięble, puszczając go. - Nazwiska! Wszystkie! Rozumiesz?! Chce, do kurwy, nazwiska! - krzyknął mu prosto w twarz, szalejąc gniewnie.
Nastała cisza, którą co chwilę przerywał przyspieszony oddech związanego mężczyzny. Obecność Tyrella na nowo przestała być ważna. Ponownie stał się żywym dekoracyjnym obiektem pomieszczenia.
- Masz noc, aby przypomnieć sobie nazwiska tamtych, którzy wtedy byli - Shane odsunął się w tył, ponownie uspokajając. - Wykorzystaj ją dobrze. - Zachęcił go, klepiąc policzek spętanego dłonią. Ruszył w kierunku schodów, rzucając Tyrell'owi porozumiewawcze spojrzenie. Spojrzenie, które nie znosiło sprzeciwu.
  Wyszedł z piwnicy, zamykając za aniołem drzwi na klucz, który pozostał w zamku. Poszedł do kominka, w którym zdążył  przygasnąć ogień. Dorzucił parę kawałków drewna do żaru, a następnie ulokował się na sofie. Założył ręce pod głowę, zamykając oczy.

- Shane! Nie podglądaj! - krzyczał oburzony Nicolasa, który próbował schować się w szafie. Miał może z osiem lat. Miał szczery uśmiech i żywe oczy.
- Nie patrze! Trzynaście. Czternaście. – Odliczał kolejno rudzielec, doskonale słysząc jak Nicolas stara się upchnąć niewielkie ciało, do jeszcze mniejszego kosza na pranie stojącego niedaleko drewnianej kolubryny. Najwidoczniej szafa była zbyt oczywistym schowkiem.


Poczuł jak piecze go pod powiekami. Poczuł na nowo wypaloną pustkę. Znowu stał w podartych spodniach w niewielkim domku, czekając na rodziców. Lecz jedynie co wtedy przyszło to informacja o ich śmierci. A potem został mu już tylko Nicolas.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ten ciepły dotyk spowodował, że skostniałe, przemarznięte ciało Tyrella ogarnęła piorunująca fala gorąca. Twarde palce wilka zdążyły parę razy przesunąć się już po gładkich, miękkich, lekko zaczerwienionych przez ziąb policzkach anioła, nim ten zdążył przeanalizować zaistniała sytuację. Wyraźnie wyczuwał szorstkość jego palców, drażniły jego delikatny, blady naskórek. Nabrał powietrza w płuca i znieruchomiał. Te ręce były jednoznacznym i niepodważalnym dowodem ciężkiej pracy Shane'go. Życie na Desperacji nigdy nie należało do najłatwiejszych, a życie na niej przez tak długi okres czasu w końcu odciska pięto nawet na najbardziej niewinnych istotach. Dłonie, którymi teraz go dotykał z pewnością wiele razy przyczyniły się do walki o żywność, honor i życie. Czym dłużej ulegał temu dotykowi, tym wyraźniej niechciane obrazy skatowanego więźnia stawały mu przed oczami, niczym wizja, której nie potrafił odgonić jednym machnięciem ręki. Sama myśl, że jeszcze parę minut temu, tymi właśnie dłońmi zaciśniętymi w pięści okładał go po twarzy, spowodowała, że wyraźnie drgnął w jego uścisku. Nie mógł się ruszyć. Nogi wydawały się wrosnąć w betonową wylewkę uniemożliwiając jakąkolwiek drogę ucieczki. Gdyby tylko mógł to przewidzieć, gdyby wiedział, co zamierza, z pewnością zdążyłby odsunąć głowę i umiejętnie uniknąć dotyku. Ale nie mógł. Przez tą krótką chwilę wpatrywał się w niego w jeszcze większym osłupieniu. Jego turkusowe tęczówki szkliły się w mętnym, pomarańczowym świetle iskrzącego płomienia. Uparcie przyglądał się jego oczom. Przez moment wydawało mu się, że w jego bursztynowym spojrzeniu zdołał dojrzeć czułość, troskę, może nawet i miłość. Jednak wszystko, wraz z jego przeczuciem znikło za bezwzględnymi surowymi słowami, które padły z ust wymordowanego jeszcze chwilę potem.
  — ... smażyć się w piekle? Daruj sobie.
  Przyćmiony, gnębiącymi myślami, umysł anioła ledwo dosłyszał końcówkę kolejnych wypowiedzi. Miał wrażenie, że odbijały się w jego uszach jak echo, które pochłaniało ciemne, opuszczone piwnice. Tyrell musiał się powstrzymać, by nie dotknąć ręką miejsca, do których wcześniej przylgnął palcami wiwiern. Zawsze unikał kontaktów cielesnych z innymi ludźmi. Nigdy nie witał się z nimi uściskiem dłoni, nigdy nie przytulał. A ten niespodziewany ruch spowodował, że jego zakurzona, stara zasłona, która pełniła rolę bariery, zachwiała się niebezpiecznie, opuszczając o dwa centymetry w dół. Minęło trochę czasu nim zdołał dojść do siebie.
  Wciąż stał cicho tuż przy stole z narzędziami przysłuchując się kolejnym wypowiadanym zdaniom. Dotknął ostrożnie zimnego jak lód blatu. Te wszystkie słowa nękały jego podświadomość. Przetrwać? Co to mogło znaczyć? Nadal grasują? Więc jest ich więcej. Nie miał zielonego pojęcia w co Shane się wplątał. Na kogo wcześniej trafił? Jakie znaczenie ma rozpamiętywanie tak odległych lat. Nie umiał tego zrozumieć.
  Kiedy rudzielec puścił ciało mężczyzny, a ten na znak kapitulacji, ponownie opuścił głowę, Tyrell drgnął. Kroki Shane'go na krótką chwilę zatrzymały się tuż przed jego kruchą postacią. Nie odezwał się. Posłał mu tylko zimne, przeszywające spojrzenie, a później minął wchodząc na kolejne stopnie, skrzeczących, wysokich schodów. Anioł obrócił się i spojrzał na jego plecy, które powoli pożerał przerażający wszechobecny mrok. Nie miał za wiele czasu.
  Więzień kasłał głośno przerywając tym samym ciszę podkopanej piwnicy. Tyrell patrząc na niego znowu na krótką chwilę poczuł ogarniający go zawód i miłość. Czemu Shane nie chce mu nic wyjaśnić? Czemu nie chce nawet spróbować? Zrobił krok w stronę wymordowanego, musiał znać odpowiedź.
 — Kim jesteś?
 Stanął tuż przez brudną, zakrwawioną postacią, pochylając się w jej stronę. Czuł strach, nie umiał go ukryć. Mężczyzna pokołysał lekko głową mrucząc coś pod nosem, by chwilę później zanieść się mocnym duszącym kaszlem. Przez moment serce Tyrella poskoczyło aż po same gardło. Z przerażeniem przyglądał się katuszy skazańca, który nie potrafił złapać tchu. Dławił się i zaciągał głucho tlen w płuca bez żadnego rezultatu. Powietrze świstało mu w ustach i przełyku, jak przeraźliwy krzyk upiora. Niepokój zawładnął ciałem anioła, poczuł wstępującą na skórę gęsią skórkę. Panicznie ruszył w stronę wyjścia wybiegając na ciemny przedpokój zostawiając za sobą męczącego się więźnia i jedną płonącą świecę.
  Przystanął dopiero w przejściu. Z bezpiecznej odległości bezbarwnym, przygaszonym wzrokiem przyglądał się swojemu podopiecznemu. Zawahał się. Czuł jak serce wali mu w piersi, jak jego głuche uderzenia uciążliwie bębnią mu w uszach. Ruszył ostrożnie w głąb ciemnego pomieszczenia siadając na jednym z bujanych foteli. Podciągnął nogi pod siebie i oparł na kolanach podbródek. Zadrżał. Tępo wpatrywał się w ścianę. A jeśli ten mężczyzna już umiera, a ja odszedłem tak po prostu uciekając przed odpowiedzialnością? Pomyślał. Powinienem tam wrócić, zrobić coś i...
  Tyrell dotknął zimną dłonią swojego czoła. Był rozpalony. Wciął czuł nieprzyjemny posmak w ustach i silny nieustany ścisk żołądka. Ta cała sytuacja zaczęła go przerastać. Sięgnął dłonią po szorstki koc, który zauważył na oparciu. Okrył się nim zamykając oczy. Chciał otworzyć usta i odezwać się, dostać choć najmniejszą, satysfakcjonująca odpowiedź, która uzmysłowiłaby mu, że to co robi jest słuszne. Tak bardzo chciał coś powiedzieć, wypowiedzieć najmniejsze słowo. Ale nie potrafił. To co wydarzyło się  przez ostatnie godziny odebrało mu jakąkolwiek chęć rozmowy z Shane. Bał się, że jeśli zacząłby mówić, nie potrafiłby skończyć. Chciał po prostu zapomnieć.

❋❋❋


Stary zegar z kukułką wybił godzinę dwunastą. Ledwo działające wahadło pokiwało się na boki tarabaniąc ciężkim metalicznym dźwiękiem. Tyrell nie zdołał go już usłyszeć. Zmęczenie zabrało go w krainę snów, na moment pozwalając zapomnieć o otaczającej, ponurej rzeczywistości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Shane rzadko kiedy tracił zimną krew. Na przestrzeni kilku wieków nauczył się panować nad swoimi emocjami, wypracował cierpliwość, która wiele razy uratowała mu dupę przed podjęciem pochopnych kroków. Na samym początku, jak jedynie brał zlecenie od pojedynczych jednostek, trudno mu było wysiedzieć w napięciu i oczekiwani na ofiarę, która miała lada moment zjawić się tuż przed celownikiem. Jednak im nabierał doświadczenia, tym stawał się bardziej skupiony, ostrożny, a jego działa przestały mieć charakter agresywny, niepohamowany, dziki czy nawet nieprzemyślany. Nauczył się świetnie strzelać, a przy wilczym, ostrym wzroku swój talent jeszcze bardziej mógł szlifował. Pierwsze problemy z zaakceptowaniem swojego nowego oblicza były dla niego niesamowicie ciężkie. Nie poznawał się w lustrze. Twarz nagle stała się jakaś dziwnie obca, oczy bardziej nieprzeniknione i niebezpieczne. Lecz po pewnym czasie przekleństwo okazało się mieć zalety. Ponad przeciętny słuch, wyostrzone zmysły wzroku i węchu, niesamowicie sprzyjały jego rozwijającemu się kunsztowi, aż stały się nieodłącznym elementem jego życia.
 Sen nie chciał przyjść. Gapił się bezcelowo w obdrapany, zbyt obskurny sufit i zastanawiał się co dalej. Nie uśmiechało mu się myśl, siedzącego z nim Tyrella. Chłopak był zbyt delikatny, zbyt kruchy, aby oglądać podobne rzeczy. Zastanawiał się nawet przez chwile jakim cudem chłopak przystąpił do Drug-on. Jakie kierowały nim cele, że dołączył do bandy wykolejeńców. Dziwaków, którzy nie pasowali do żadnej grupy, a tym bardziej do normalnego społeczeństwa. On miał przed sobą całkiem niezłą przyszłość, a argumenty "jestem Twoim aniołem stróżem" brzmiały jak nieśmieszny, nietrafiony żart. Tyrell, chłopak, anioł, który brzydził się przemocą chciał chronić kogoś, kto się nią trudnił. Te myśli rozbawiły wymordowanego. I z momentem nadejścia nowych, uświadomił sobie, że za cholerę nie pozbędzie się stojącego na straży dobra dzieciaka, który za cel postawił sobie podążanie za rudym dupkiem. Jakże to było upierdliwe. Obojętnie jak go traktował, nie potrafił się pozbyć włóczącego się za nim cienia.
 Westchnął. Zamknął oczy, a wówczas stanął mu obraz przerażonego Tyrella na widok tamtego faceta w piwnicy. Złość, odraza, strach i zdezorientowanie - to wszystko odbijało się w jego jasnych oczach, z których można było czytać niczym z księgi.
 Odchylił głowę w tył, zerkając na śpiącą postać w bujanym fotelu. Bezszelestnie wstał, mijając go i schodząc do piwnicy. Schody pod jego ciężarem zajęczały boleśnie. Spętany mężczyzny od razu rozpoznał ciężkie i stanowcze kroki i nawet nie próbował wzywać pomocy. Zmęczony wzrok rudzielca spoczął na bezbarwnym spojrzeniu mężczyzny.
- Przemyślałeś sprawę? - zapytał, opierając się o stojący niedaleko prawie pusty regał.
- Wal się popaprańcu. Nic ci nie powiem. Nie masz tle siły, aby mnie zabić. Pewnie znowu zaczniesz się trząść i rzygać jak wtedy - parsknął z ironią, a po wcześniejszym przerażonym obrazku nie było nawet śladu. Shane podejrzewał od samego początku, że przedstawiony teatrzyk zarezerwowany został dla zbyt naiwnego Tyrell'a. Rudzielec pokręcił głową, nie tracąc zimnej krwi. Podszedł do stołu, odnajdując nóż. Na początku zamierzał się z nim obejść "delikatnie" resztę zabawek i atrakcji miał zarezerwowanych na później, kiedy ten zacznie stawiać zbyt duży opór. A na pewno tak się stanie. Obraz ich z przeszłości był na tyle wyraźny, że nie mógł się w żaden sposób pomylić. Te same widział twarze, te same słyszał głosy. Wszystko pozostało na swoim miejscu.
 Podszedł do związanego mężczyzny i wbił mu głęboko w ramię nóż, okręcając go przy tym. Wymierzony cios nie był zbyt poważną raną. W końcu nie chciał, aby ten odleciał mu zbyt przedwcześnie.
- Krzycz - powiedział Shane, patrząc mu w oczy. A mężczyzna niczym na rozkaz wyprostował się jak struna, wydając głośny niedźwiedzi ryk. Chwilę nachylał się nad spętanym, wręcz z chorą satysfakcją chłonąc cierpiącego brodacza. Mało delikatnie wyszarpał nóż ze świeżo otwartej rany.
- Dalej nic? - zapytał, jak na niego, dość uprzejmie. Głos mu nawet nie zadrżał, a powieka nawet nie drgnęła.
- Pierdol się. - Usłyszał w odpowiedzi, co szczerze go bardzo ucieszyło. Nie spodziewał się, że torturowanie najgorszej wroga może mu sprawiać tyle przyjemności.
 Wsunął dwa palce w krwawiące miejsce i poruszył nimi jakby czegoś w niej szukał. Przeciągły jęk i towarzyszący mu kolejny krzyk, ogłuszył go na parę chwilę, ale nie powstrzymał przed mocniejszym i głębszym wepchnięciem palców. Czuł gorąc i pulsujące wewnątrz życie.
Shane wyprostował się, ocierając palce z krwi o własne spodnie. Zajrzał na stół z przygotowanymi narzędziami, które prawdę mówiąc znalazł bądź zrobił sam. Nie miał doświadczenia w torturowaniu ludzi. Działał instynktownie, starając się, aby gniew nie przejął nad nim kontroli i nie stał się brutalniejszy. Kolejne cięcia nie sprawiały mu większego problemu. Klatka piersiowa i przedramiona udekorowały płytki, czerwone linie.
- Gdzie ich znajdę? - zapytał ponownie.
- Nie wiem, nie mam pojęcia.
- Łżesz. - Kolejny brak odpowiedzi, kolejne rany, kolejny krzyk.







Sorry, Tyr, za tak wymemłany post.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach